Pomost Pomost nad morzem ukazuje się jako solidna konstrukcja, otwarta dla spacerowiczów, cieszących się bliskością fal. Drewniane deski, mocowane w szorstkich sękach, nadają pomostowi chropowaty charakter. Kontrastujący z niebieskim niebem i wodą, kolorystyka pomostu jest stonowana, przywodząc na myśl barwy naturalnego drewna. Światło słońca, przesączające się przez chmurki, rzuca złote refleksy na powierzchnię drewna, podkreślając klimat ciepłej letniej atmosfery nad brzegiem morza. To miejsce emanuje spokojem i zachęca do chwil relaksu, gdzie dźwięk fal miesza się z odgłosem kroków na drewnie. Rytuały w lokacji: szepcza [moc: 87] Ignis Murus [moc: 46] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
17 V 1985 Kolejny dzień — kolejne spotkanie przy świecach. Wszystkie doby tygodnia Annika poprzetykała spotkaniami, z których niemal każde składa się na kolejne zaciągnięte zobowiązanie. Jej kalendarz to ostatnio długa lista gości, zaproszonych tu w celu dania nadoceanicznej miejscowości jeszcze jednej szansy na rozkwit. Poświęca temu swój czas i widzi tego efekty — dorywczy i stali pracownicy coraz chętniej sięgają po łopaty i szybciej wypełniają gruzem przyczepy odkąd widzą, że nie są pozostawieni sami sobie. Że van der Decken nie jest tylko podpisem przy pokwitowaniu na kolejnej dniówce, ale reprezentują ich też żywe osoby, zatroskane i przede wszystkim — obecne. Dla tego efektu Annika dobrowolnie i regularnie wychodzi na świecznik, bezlitośnie zaprzęgając do pracy krewnych, przyjaciół, zwyczajnie–użytecznych — i generalnie każdego, kto tylko A tych znalazło się więcej, niż początkowo przypuszczała. Dzisiejszego gościa spodziewa się tutaj lada moment — poinstruowała Arlo, gdzie najlepiej zaparkować i jak dostać się na miejsce umówionego spotkania. Wciąż nie wszystkie ścieżki są dostępne dla spacerowiczów, a rozkopane wyrwy straszą swoim widokiem i groźbą kontuzji. Tymczasem ona — zajęta liczeniem puszek z farbą i workiem pełnym nowych pędzli — wyczekuje umówionej godziny, kiedy wiatr wybrzeża wywieje bieżące troski z głowy. Przynajmniej prace idą do przodu — pocieszył ją Wilson dzisiejszego poranka, kiedy spóźniona wpadła do budynku działu badawczego, po długich minutach kluczenia między taśmami odgradzającymi remontowane obszary od miejsc, gdzie można bezpiecznie postawić stopę. A tak naprawdę zwyczajnie zaspała. Znów przez większą część nocy wierciła się w łóżku, rozmyślając o wszystkim — zbliżającej się rozprawie, o swojej kruchej fasadzie spokojnej i perfekcyjnej kobiety, o planach badawczych i życiowych, a przede wszystkim o przeszłości — wielkiej plamie krwi rozlewającej się na wszystkie powyższe. Perspektywa spędzenia drugiej części dnia z Arlo pełni rolę balsamu — pozwoli na pewien czas skupić myśli na czymś innym. Dlatego oderwała się od swojej arcyważnej pracy, nim skończyła — wyjdzie mu naprzeciw. Z dwoma bajglami w torebce. Ma nadzieję, że przynajmniej on nie obraził się na świeże warzywa i nie będzie grymasić jak Elsje na widok pomidora. — Arlo — widok Havillarda zdejmuje z twarzy ostatnie napięcia — czy też może przenosi ich ciężar, układający usta w pogodny uśmiech. Po szybkim powitaniu, poprowadziła go w samo serce zniszczonego portu — zabrałam nam coś do jedzenia na wynos. Możemy potem do tego wypić coś na plaży — kondycja otoczenia w sposób szczególny koresponduje z dzisiejszą kondycją samej Anniki — w zasadzie trochę ruina, ale przynajmniej wszyscy się uśmiechają. Gdzieś z bocznej uliczki, w rytmie łopat i przerzucanego gruzu, brzmi jakaś szanta, śpiewana na dwa głosy. Gdzieś indziej, kawałek dalej, dwóch marynarzy licytuje się o to, który podniósł więcej naraz. — Dziękuję, że odpowiedziałeś na zaproszenie i jak widzisz, pracy jest dużo. Od gruzu i gałęzi, po rytuały i prace renowacyjne. Przyda nam się każda pomoc. Mnie, Arlo. Mnie się przyda. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Dzień wolny separował go od zawodowych, piętrzących się na biurku oficerskim obowiązków, które, chociaż w ostatnim czasie zmalały, nadal konsekwentnie spędzały mu sen z powiek, ale nie zwalniał z obywatelskiego obowiązku pomocy, zwłaszcza jeśli takową adresował do niego ktoś, kogo darzył nie tylko sentymentem, ale nader wszystko szczerą, niezachwianą przez upływ czasu sympatią. Chociaż kontakt z Anniką utrzymywał sporadyczny, nie tak częsty, jak kiedyś, nadal wzbudzała w nim wiele ciepłych uczuć, których nie mógł się pozbyć równie łatwo, co natrętnych myśli z głowy. Poranek powitał tradycyjnie, jak zawsze - krótką wizytą na balkonie, z którego rozciągał się widok na park i gdzie wypalił pierwszego tego dnia papierosa. Zapach kawy zwabił go z powrotem do mieszkania. Stella, niezawodna jak zawsze, plątała się pod nogami. Wyprowadził ją zaraz po śniadaniu na spacer. W Maywater pojawił sie punktualnie o czasie. Zajechał w znajomy zakątek Hellridge wypożyczonym samochodem, którego zdezelowany silnik, na każdym pokonywanym zakręcie, informował go, że jego żywot stopniowo dobiegał końca. Wypuścił ciche westchnienie w eter, gdy w końcu go zgasił na wskazanym mu przez Annikę parkingu. Nad głową rozciągający się błękit nieba była jednym z milszych akcentów tego dnia - utwierdzał go w przekonaniu, że prognozy nie myliły się w kwestii dzisiejszej pogody. Objął wzrokiem najbliższą przestrzeń, jaka znalazła sie w zasięgu spojrzenia. Kiedyś bywał tu regularnie, co miesiąc. Kiedyś, na plaży, spędził sporo czasu. Dzisiaj pozostały tylko wspomnienia; nie uwzględniały gruzowiska, którego mijał. Po liście, które nakreśliła do niego Annika, spodziewał się wszystkiego, ale nie tego; zasięg zniszczeń, jaki objął Maywater wykraczał poza skalę jego wyobrażeń. - Miło cię widzieć - uśmiech, który musnął jego wargi, nie była wymuszoną oznaką uprzejmości, podobnie, jak słowa. Wydawała się być w lepszej kondycji niż na pogrzebie, co przyjął z nieudawaną ulgą, chociaż w dalszym ciągu wyłapał na jej twarz piętno zmęczenia, widoczne nawet w krzywiźnie jej uśmiechu. – Pewnie, ale na razie, pozwól, że sobie na to zasłużę. Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Pracy, jak zauważyła Annika, było dużo, a on nie bal się, ani wysiłku fizycznego, ani żadnego innego wyzwania, które się pojawi. Był tu tylko dla niej, mogła dysponować jego czasem wedle własnego uznania. Nie powiedział jej, że na podziękowanie przyjdzie czas później. Nie chciał dawać jej ewentualnej przestrzeń na słowa wdzięczności. Nie musiała mu dziękować. Ten etap znajomości mieli już dawno za sobą. - Słyszałem, że Maywater zostało zdewastowane, ale myślałem, że Piekielnik nieco ubarwił rzeczywistość - przyznał uczciwie, nie udając, że to, co właśnie znajdowało się przed jego oczami, chociaż trochę było podobne do miejsca, w którym kiedyś często, zanim dopadły go sidła dorosłości, bywał. – Co tu się właściwie stało? Wiesz? W bajki Piekielnika też nie wierzył. Zbyt duża skala tragedii, by karmić umysł naiwnością. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Są relacje, których nie trzeba objaśniać. One — po prostu — są i mogą nie skruszeć wbrew niepokojącemu upływowi czasu, a później niespodziewanie wrócić, jakby wcale nie minęły lata od ostatniego kontaktu. Arlo jest dokładnie kimś takim — kimś, kto dzielnie znosił Annikę–małą księżniczkę. A to wielka odpowiedzialność i prawdziwa sztuka, którą Annika–dorosła wciąż mocno docenia. Tak samo jak słowa pocieszenia, które usłyszała, kiedy kilkanaście lat temu opłakiwała utratę swojego pierwszego — i ostatniego — psa. Mathilde była wyśmienitą pływaczką, kochała ruch i polowanie na mewy. Była uparta jak właścicielka i ustąpiła dopiero przed falą wsteczną, która wyniosła ją na otwarte wody. Pomyślała o niej automatycznie, gdy wymieniała z Arlo pierwsze powitania, jakby bezpowrotnie kojarząc tę historię z nim, choć od tamtego czasu zdążyli je nadbudować całą masą innych — a większość z nich łączą zgliszcza, na które właśnie patrzą. Zmarszczyła nos. — Piekielnik ubarwia wiele, ale w tym przypadku odnoszę wrażenie, że próbował wyszarzyć, co tylko się dało — odparła nieco ciszej, przechodząc obok grupki robotników dalej, w stronę alejki i małego skwerku, gdzie czeka ich praca — mogę tylko opierać się na tym, co przekazał mi mój brat. On był na miejscu, a ja wtedy byłam… W innym świecie — mogłaby powiedzieć i nie skłamałaby. Tamtego dnia wszystko było inne, a Annika jak przez mgłę pamięta chwilę, gdy spojrzała w niebo, a to, co na nim zobaczyła sprawiło, że zakręciło się w jej głowie jeszcze mocniej. Później był już tylko upadek w nicość i walka o życie w tunelach. Potrzebowała momentu na znalezienie odpowiednich słów. — Nie byłam wtedy sobą, tyle pamiętam. Chciałam pojechać do Maywater, a trafiłam do Cripple Rock — ten lutowy dzień to przyspieszony film, pełen mgły i strachu. Milczała o tym cały marzec, w kwietniu to przestało być aż tak istotne pod natłokiem wszystkich innych spraw, a teraz przyszedł maj — a z nim rosnąca potrzeba rozłożenia tamtych zdarzeń na czynniki pierwsze i złożenia Maywater do kupy. Zatrzymali się na skwerku, gdzie piętrzyła się kupa gałęzi. — Nie jesteśmy w stanie wjechać tu cięższym sprzętem, trzeba będzie to wszystko wywieźć stąd taczką. Na koniec chciałabym zabezpieczyć ten teren jednym rytuałem — i gdyby miała dość mocy, zrobiłaby to z całym Maywater — zrobiłam też komplet czerwonych świec i mam go ze sobą. Chcesz go później wypróbować? — Jeśli tylko zabrał ze sobą athame i chęć do zabawy magią. Annika nie czekając dłużej, odrzuciła torbę na bok, zakasała rękawy i zaczęła przerzucać badyle z kupy na taczkę. Póki w okolicy nie ma innej żywej duszy, mogą swobodnie porozmawiać. — Pytasz o Maywater z ciekawości, czy badasz sprawę? — Prywatne zainteresowanie, czy zawodowa ciekawość — to zmieni niewiele w opowieści Anniki. Może tylko w tym drugim przypadku daruje sobie pseudo—pogodne ale nie martw się o mnie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Pamiętał Mathilde - żywiołowego, nieustraszonego psa, który skradł mu serce. Pamiętał też łzy spływające po policzkach Anniki, gdy Mathilde przepadła w morskiej toni, bo fala, którą chciała pokonać, okazała się zbyt wysoka, zupełnie niedostosowana ani do jej gabarytów, ani zadziwiających umiejętności pływackich. Przez kilka dni żyła w nim nadzieja, że pies się odnajdzie, cały i zdrowy, jednak do domu nie wróciła nigdy. Pozostawiła po sobie dwa złamane serca i pusty grób upamiętniający jej stratę. Chciał przekonać potem Scarlett, by poszukała jej ciała na dni morza, jednak nie poruszył jej sumienia i nie namówił siostry do współpracy; nie była wielbicielką psów. Myśli o czworonogu zostały zagłuszone przez brzęczące w uszach razem z wiatrem słowa Anniki. - W Cripple Rock? Miałaś przyjemność wylądować w tunelach? - spytał nie kryjąc zaskoczenia; dlaczego ta wiadomość nie dotarła do jego uszu wcześniej? Teraz - przynajmniej po części - rozumiał, dlaczego była w tak fatalnej kondycji. Nie pytał ją o doświadczenia z tamtego dnia - podejrzewał, że wspomnienia, chociaż nieco wyblakłe przez upływ kilku miesięcy, nadal mogły być nieprzyjemne bolesne, traumatyczne. Skwerek przywitał ich nieco innym krajobrazem; gruzowiskiem sterty połamanych gałęzi. Pomyślał o wielkim palenisku wniesionym na cześć Wielkiej Trójcy w Noc Walpurgii. - Dla tych gałęzi można znaleźć bardziej praktyczne zastosowanie, w koncu są darem od natury - spojrzał kątem oka na Annikę; to ona, swoim zamiłowaniem do magii natury, wpoiła mu szacunek do tego, co ich otaczała, sam zazwyczaj nigdy nie uległa podobnym przemyśleniom. – Jeśli się nie mylę, dwudziestego piątego czerwca jest dzień marynarza - wiedział, jaki los spotkał jej brata; kolejna delikatna kwestia; kolejna zabliźniona rana ukryta głęboko pod zwojami skóry, które nigdy się nie zagoi; będzie odzywał się fantomowym bólem pustki - można zapalić ognisko na plaży na cześć tych, którzy stracili życie w morskich odmętach. Pozwolił, by refleksja opuściła jego gardło; pomysł, jak każdy inny - mniej lub bardziej trafny. Annika musiała ocenić jego wartość, bo to ona była van der Deckenem, osoba, która traktowała plaże i morze, jak swój drugi dom. Taczki, a nawet łopaty już czekały. Arlo, chociaż ograniczał czas, zdawał sobie sprawę, że jeden dzień to być może za mało, by doprowadzić obejmowaną spojrzeniem przestrzeń do stanu sprzed niefortunnego incydentu. Mógł tu wrócić jutro, a nawet pojutrze. - Jak najbardziej, nadajemy temu miejscu drugie życie, a rytuał zabezpieczające teren wokół plaży na pewno to ułatwi. Uśmiech na ustach odrobine się pogłębił; mial przy sobie athame, wiec zwieńczenie prac porządkowym rytuałem nie wykraczało poza jego kompetencje, do plecaka przewieszonego przez ramie spakował dwa zestawy świeć w kolorze czerownym, i żółtym, na wszelki wypadek, chociaż nie miał podstaw, by wątpić w świece stworzone ręką pani Faust. Kolejna informacja warta odnotowania. - I jedno, i drugie - ciekawość to jedno, zawodowa ciekawość to drugie. Przysiągł troszczyć się o bezpieczeństwo obywateli. W obliczu serii katastrof, które wstrząsnęły Saint Fall i tego, jak obecnie prezentowało się obecnie Maywater (kiedyś idylla, gdzie pozwalał swoim myślom na swobodny przepływ wraz z szumem fal bezlitośnie uderzającym o piaszczysty brzeg), wydawało mu się pustym frazesem, słowami rzuconymi na wiatr, naiwnymi mrzonkami człowieka, który ledwo przekroczył granice dorosłości i które nie odnalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. - Obie te kwestie konkurują w tym momencie o moją uwagę i im dłużej o tym myślę, tym trudniej jest wierzyć, że to wszystko zwykły zbieg okoliczności i seria nieszczęśliwych wypadków. Z tyłu głowy kuła go myśl, że powinien staranniej ważyć słowa ciężące na języku i chociaż, w trakcie swojego monologu, przyłapał się na tej refleksji, słowa, nazbyt swobodnie układające się na jego wargach, przypominały mu, że Annika już dawno odnalazła drogę do jego zaufania, więc nie zatrzymywał ich w krtani. - Wiem tylko, że Czarna Gwardia nie przejęłaby śledztwa na uniwersytecie, które w normalnych okolicznościach powinno znajdować się w rękach policji stanowej, gdyby problemem była wyłącznie forsowana przez Piekielnik instalacja gazowa. Arlo chciał wierzyć, ze Kościół, jak i militarna jednostka działająca z ich ramienia miała kontrolę nad sytuacją, jednakże ten światopogląd został zaburzony przez kwietniowe incydenty; dokuczał jak kamień, który wpadł do buta i uwierał w stopę. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Ostatnie miesiące są najlepszym dowodem na to, że czas naprawdę leczy rany, a w ogniu hartują się charaktery — marzec pełen samotności i szeptów pomógł jej zrzucić kamyczek, który wkrótce poruszy lawinę. Tamto gorzej już być nie może z początku kwietnia nie leżało nawet blisko prawdy, a każdy kolejny tydzień tylko ją w tym utwierdzał. Nie jest już taka, jak wtedy — ale nie jest również tą nastolatką z twarzą wysmarowaną krwią, bo rozpłakała się z powodu zaginięcia — a właściwie śmierci — ukochanego psa. Całe dzieciństwo ćwiczyła płacz na zawołanie, by wiele lat później nauczyć się szybko te łzy osuszać. Wierzy, że oszukała wszystkich w tym, że przepracowała utratę brata jako pierwsza. Maxim na pewno zauważyłby, że to wszystko gówno prawda. Tylko nieszczęśliwie to właśnie on zniknął i już nie wrócił. Arlo miał ograniczony wgląd w ten proces głównie dzięki temu, że największa tragedia w życiu Anniki padła na ostatni rok w Bostonie, który również z wielu innych powodów nazwałaby dziś okropnym. Wszystkie zadry odrobinę blakną z czasem. Teraz to inne i świeżo nabyte wewnętrzne demony walczą o jej uwagę — tak musi być, to naturalna część procesu zdrowienia po szeregu zdarzeń, które jakimś cudem jeszcze nie sprowadziły na nią obłędu. Choć coraz więcej rzeczy obiektywnie nieśmiesznych prowokuje kąciki jej ust do poderwania się w górę. Jak teraz. Jeszcze dwa miesiące temu zareagowałaby zupełnie inaczej. — Wylądować to jest bardzo dobre słowo — rozmowy na ten temat bywały dotąd co najmniej zdawkowe, dziś podejmuje kolejną próbę uchylenia rąbka tajemnicy. Ile jest w stanie przysłonić jeden dwustudolarowy czek wystawiony ręką Ratusza? Dokładnie tyle, by resztę opowieści — a przede wszystkim o tym, co tam znalazła i zabrała ze sobą — Annika pozostawiła na inny czas i miejsce znacznie mniej publiczne, niż port, w którym każda alejka może zaskoczyć ich parą wścibskich uszu. — Nie mylisz się — a przez twarz pani Faust przemknął cień zaskoczenia i czegoś jeszcze — czemu nie dała wytrwać długo. Falę wzruszenia szybko zdusiła zaciśnięciem ust. Odchrząknęła — to zazwyczaj dzień w którym — co za zaskoczenie — dużo się pije i jeszcze więcej śpiewa. Te gałęzie na pewno się nie zmarnują — jeśli nie zapłonie ognisko, to na pewno znajdzie się ktoś, kto wykorzysta je w inny sposób. Wuj Sander mógłby przystać i na tę pierwszą opcję. Tych było zresztą wystarczająco dużo, by zaspokoić czyjeś zapotrzebowanie na opał. Przyroda rzeczywiście nie znosi próżni i nawet ze śmierci potrafi zrobić pożytek — i to nie śmierć jest w tym wszystkim obiektywnie najgorsza, a tęsknota za tym, co umarło. A za starym Maywater z dzieciństwa Annika będzie tęsknić znacznie mniej, jeśli nowe będzie prezentować się przynajmniej tak samo godnie. A rytuały ochronne pomogą utrzymać ten stan. — Zrobiłam je z wosku rzepakowego, z cynobrowym barwnikiem. Zrobimy parę szybkich kursów i będzie można rzucić po rytuale — Annika ma ich w głowie kilka. Dziś rzuci jeden, innego dnia następny i tak aż do momentu, gdy uzna, że już wystarczy. Podobnie jak z kupą gałęzi, bo te rzucone na przyczepę — znad której złotym zębem w pogodnym uśmiechu błysnął im jeden z marynarzy i wrócił pospiesznie do swoich zajęć — za chwilę zastąpią kolejnym ich pękiem. Te większe z kupki zostawia dla Arlo — jeden raz daruje sobie zgrywanie superbohaterki. Oddaleni na bezpieczną odległość od ciekawskich spojrzeń, mogli kontynuować rozmowę — i zgodnie z przewidywaniami, Annika nie zamierza tłumić jego podejrzeń, ani im zaprzeczać. Jedynie marszczy brwi w zamyśleniu. — Ludzie widzieli tamtego dnia dziwne rzeczy — odpowiada cicho, wygrzebując z pamięci widok wielkich jak spodki oczu panny Overtone i jej twarzy rozmytej w gęstej, białej mgle. Mówiła wtedy o aniele — aktorzy słyną ze skłonności do przesady i może Annika podeszłaby do całej opowieści inaczej, gdyby nie okoliczności, w jakich usłyszała tamte słowa — a jedna z sal na Uniwersytecie spłynęła krwią — spojrzenie, którym mówiąc to, obdarzyła Havillarda, dopowiadało wiele — głównie to, za jakie bycze gówno uważa tamte wszystkie kulawe tłumaczenia. Jedną, większą gałąź przytrzymała pod kątem i zdecydowanym kopniakiem przełamała na pół. Fizycznym zmęczeniem zrekompensuje dziś to psychiczne i może dzięki temu prześpi dziś normalnie noc. Obie połówki wrzuciła na taczkę. — Chcę o tym porozmawiać. Ale tutaj wolę nie wnikać w detale. — I może ta historia jest zbyt chora, by mogła przeżyć ją raz jeszcze na trzeźwo. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Dzieciństwo było smugą wyblakłych wspomnień rozciągniętych na podziurawionym płótnie pamięci; większość wydarzeń, zniekształconych przez upływ czasu, przywołała na ustach ciepły uśmiech, pomagało w tym pielęgnowanie starych, zawartych lata temu znajomości, chociaż większość z nich nie przetrwała, bo żadna nie była wieczna. Dorosłość stała się konsekwencją wyborów, które podjęli - kiedyś wydawały się słusznie, obecnie ich słuszność była weryfikowana przez przytłaczającą rzeczywistości. Nic nie było jak dawniej. Dzieci, które beztrosko biegały boso po plaży, odpłynęły wraz z gwałtownie uderzającymi o brzeg falami. Radosny krzyki i śmiechy zniknęły w ryku wiatru. Przyjechał się z nią spotkać, gdy jej brat długo nie wracał z rejsu - to jedyny rodzaj wsparcie, jaki mógł jej okazać; długo siedzieli w milczeniu, wzrok miał nieobecny, myśli rozbiegane, koncentracje wystawioną na próbę. Nie chciał być w jej skórze. Nie wyobrażał sobie, jakie to uczucie stracić bliską osobę. Chociaż Scarlett pojawiała się i znikała z jego życia, jak sztorm, który przychodził i odchodził, wiedział, że wkrótce znowu zawita na próg jego mieszania, by wnieść do niego nieład i nadać mu nieco innego tempa. Annika Maxima musiała pożegnać na zawsze w ulewie rozpaczy i sprawiała wrażenie, jakby szybko podniosła się po tej starcie. Zloty i upadki. Równia pochyła, po której biegła linia życia. - Więc na świeczniku twojego zainteresowania znalazło się świecarstwo? - zainteresował się tym faktem bardziej niż kolorem barwników i rodzajem wosku; te kwestie, najzwyczajniej świecie, nie znajdowały się w kręgu jego zainteresowania, wierzył pani Faust na słowo; wierzył, bo, gdy do niej dotarł, skruszył mur obronny, którym się otaczała i przebił się przez powłokę wszystkich kaprysów, jakie jej towarzyszyli, gdy byli o kilkanaście lat młodsi z dużo mniejszym bagażem doświadczeń, wytrąciła mu z ręki wszystkie powody, by jej nie ufać. Marynarski uśmiech skwitował krótkim, serdecznym powitaniem, który wyrwał się z gardła, zanim słowa zatrzymał w tunelu krtani. Taczki czekały, a Arlo nie zwlekał - w dwóch turach, pominiętą przez Annikę pokaźną kupkę gałęzi, przeniósł do jednokołowca, wcześniej podwijając rękawy bluzy. Chociaż było coraz cieplej, tu, w Maywater, gdzie chłód bil od morskiej toni, wiał także wiatr. Brzęczał, uderzając w rozciągnięta niedaleka plandekę. - Dotarły do mnie niepokojące pogłoski - ściszył głos do szeptu; pogłoski to za duże słowo, były ledwie strzępkami informacji niepopartymi żadnymi dowodami, a bez dowodów nie ma zbrodni. Snuć spekulacje mógł każdy, tak samo, jak wyciągać wnioski - niekoniecznie trafione, niekoniecznie odnajdujące odbicie w rzeczywistości. Nie każdy mógł przeżyć to na własnej skórze; Annika, bogatsza o te doświadczenie, nie wydawała się spragniona przygód. Zmęczenie odbite na tafli jej spojrzenia było jak piętno minionych dni, tygodni. Miał nadzieje, że nie zaciskała zębów aż do krwi, by odnaleźć ulgę, jak to miała w zwyczaju i poszukała wsparcie wśród najbliższych. Trzask łamanej gałęzi, zakłócony przez skrzekliwy lament latających nad ich głowami mew, potwierdził domysły Havillarda; pani Faust rekompensowała sobie tu wiele. Rozumiał. Sam rzucał się w wir pracy, by nie spędzić rendez-vous ze swoim myślami. Chcę o tym porozmawiać wystarczyło, by w zainicjowanym tym razem przez Havillarda kontakcie wzrokowym odnalazła zrozumienie. - Potem - przytaknął; rozumiał jej zachowawczą postawę. Tutaj była fatalna akustyka (rozmowa mogła odnaleźć drogę do zaciekawionych par uszu), a pod ręką brakowało znieczulenia. – Najpierw zróbmy ten skrawek plaży na bóstwo. Zasługuje na to - usta wykrzywił w uśmiechu, by rozładować napięcie. Zerknął kontrolnie na Annikę; to nie ta sama osoba, co kilka miesięcy temu; dźwigała na swoich barkach ciężar, którego widocznie nie mogła zrzucić. Z tej perspektywy, z bliska, gdy oddziałało ich wyłącznie kilka kroków wyglądała jak wrak samej siebie. Co podniesie ją na duchu? Przywrócenie do dawnej świetności miejsca, które traktowało jak swój dom? Powiódł spojrzeniem pod najbliżej okolicy; pięć minut później obie limuzyny były wypełnione po brzegi. - Kurs na Alaskę? - spytał żartobliwie, potrzebowała odskoczni, oboje potrzebowali. Potrzebował tez wskazówki, gdzie przetransportować arcyważny ładunek. Rozejrzał się za miejscem jego przeznaczenia. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Milczenie wychodziło im bardzo dobrze — a tamtego dnia niezawodnie osuszyło krwawe łzy, które, jak jej się wtedy zdawało, nigdy nie przestaną płynąć. Ale to już przeszłość, przypadająca na rok najgorszych możliwych decyzji, kiedy Annika ogłosiła, że na zawsze opuszcza dom rodzinny i wychodzi za Fausta. Obrazek dzieciństwa i tak nigdy miał już do niej nie wrócić, gotowość do ślubu z kimkolwiek była żadna, naciski ogromne, a Faust — dostępny. I nie skory do tego, by na cokolwiek naciskać. Od tamtej pory Annika regularnie na jednej szali kładzie sentyment i potrzebę powrotu do domu, na drugiej zaś wszystko inne. Ostatecznie, Maywater zawsze wygrywa. Przecież znów tutaj wróciła. I nie zna słów, które dostatecznie dobrze wyrażą wdzięczność, że Arlo znowu, jak wtedy, też tutaj jest i — świadomie, bądź nie — przykłada się do naprawy nie tylko kawałka portu. — To była rozpacz i potrzeba chwili. Po tym jak jeden rytuał próbował mnie zabić, z jakiegoś powodu przez pewien czas nie mogłam rzucić żadnego. — I nie ma n a j m n i e j s z e g o znaczenia fakt, że wybrany rytuał był trudny i nie rzucała go nigdy wcześniej — porażka to porażka. Odpowiedź na to pytanie znów okrywa jej policzki wstydem — a może to gorączka, którą dziś rano zbijała? Ta jest pozostałością finalnego sukcesu, który wreszcie osiągnęła z pomocą własnoręcznie wykonanych świec. — Ja miałabym odpuścić? — Kąciki ust podpowiadają, że bynajmniej. Choćby miało ją to ponownie narazić na uszczerbek na zdrowiu. Opowiadanie o tym i przyznanie się do tylu porażek nie sprawia jej przyjemności, ale skoro pytał… Zasługiwał na szczerą odpowiedź. — Poza tym, to całkiem relaksujące — rzuciła znad kupy gałęzi rzucanych na przyczepę. Mniej zrelaksowana jest za to Gladys, która po tym wszystkim sprząta. Potem kwituje skinieniem głowy — czeka ich naprawdę długa rozmowa. Dłuższa, niż Havillard przewiduje, bo tak poza wszystkimi tunelowymi przygodami — jest coś jeszcze. Spuściła wzrok, przygryzła wargę, jakby przez chwilę boksując się z myślami i obietnicami, których wie, że i tak nie będzie w stanie dotrzymać. Wreszcie przemówiła. — Muszę ci przy tej okazji coś powiedzieć. I tak niedługo dowiesz się, co się dzieje, a wolę, żebyś usłyszał to ode mnie i nie był później zaskoczony — lub co gorsza — rozczarowany brakiem zaufania. To powoli stawało się towarem deficytowym, ale jeśli miała postawić na kogoś w ciemno, to niekoniecznie na swoją rodzinę. Tę ułudę jakiś czas temu przestała dokarmiać i teraz niecierpliwie czeka, aż ta zdechnie z głodu. Gdyby miała robić zakłady, to postawiłaby na to, że Arlo już wie, a przynajmniej domyśla się, jaki jeszcze sekret — jeden z wielu — może spędzać Annice sen z powiek. Bo nie bez powodu choćby jednym słowem nie wspomniała dotąd o mężu, ani o powodach powrotu do Maywater. — Za chwilę my zasłużymy na długą przerwę — odpowiedziała uśmiechem, odwzajemniając także spojrzenie — już bez śladu napięcia, choć zmęczone. Już niedługo — przypomina sobie o tym raz jeszcze. Już niedługo, a rzeczywiście zrzuci z siebie kilka ciężarów i zrozumie, że ta obsesyjna wręcz troska o Maywater, to tylko substytut. I co próbuje sobie tym zrekompensować. Wreszcie skończyli. Pięć minut, niezliczona ilość przewiezionych taczek i dwa wozy. Instrukcje zaś jasne jak podstawy obsługi tych jeżdżących wehikułów. Wskoczyła do jednego. — Na Alasce na pewno dają coś, co dobrze rozgrzewa — parsknęła śmiechem — musimy je tylko zabrać stąd na skwerek obok promenady. A dalej panowie już się tym zajmą. Kolejne pięć minut dało im wolność od tej części obowiązków. Pozostaje im tylko otoczenie tej okolicy magiczną ochroną. To zakładało powrót do portu, tam gdzie pomost, któremu jeszcze trochę brakowało do doskonałości. Ale już niedługo. — Jak już mówiłam, świece i cała reszta — na mój koszt — Torba wylądowała na ławce, a rzepakowe świece błysnęły cynobrowym odcieniem rzemieślniczej roboty. Jak na świecarskie debiuty, wyglądały nie najgorzej. — Myślałeś już, jaki rytuał chcesz rzucić? — zamierza pozostawić Arlo w tej kwestii pełną dowolność — magia odpychania nigdy nie była jej mocną stroną. Tę sprawę mogą załatwić przy pomocy tylko jednego pentagramu, za usypanie którego zabrała się Annika. — Rytuały ochronne wymierzamy wyłącznie w czarowników. Teren niedługo powinien zostać otwarty dla niemagicznych i lepiej, żeby żaden przypadkiem nie wpadł w pułapkę — nawet, jeśli jest szumowiną. Mój zamknie potencjalnego intruza w ognistym kręgu. — Opowiadała, ustawiając w krańcach pentagramu pięć zielonych świec — rytuał nie jest skomplikowany, nie zużywa więc na niego tych cenniejszych rąk pracy własnej. — Flammae murum surgere, intrusos arceat, damnum ignis — athame w dłoni, obrót i słowa powtarzane ostatnio zbyt wiele razy. Niezależnie od efektu rytuału, za chwilę odstąpi miejsce Havillardowi. Rzut: Ignis Murus (65) k100 + 20 (magia natury) zużywam komplet zielonych świec |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 16 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Gdyby milczenie było złotem, najprawdopodobniej nie musiałby żyć od pierwszego do pierwszego; gdyby milczenie było złotem, nie musiałby kisić się w wnętrzu rozgrzanego radiowozu i odkładać na wymarzone wakacje cały rok. Ich znajomość zaczęła się w ciszy, w niej odnaleźli nić porozumienia, która trwale splotła ze sobą ich losy. Cierpliwość, której Havillardowi nie można odmówić, nieco usprawniła ten proces. Początki ich znajomości nie były łatwe, ale to, co proste i przyjemne, szybko traci datę ważności. Dlatego mógł teraz tu być - wspierać ją, służyć pomocą. - Jak to próbował cię zabić? - w jego słowa wtopiło się zdumienie; ile go ominęło? dlaczego tym razem pozwolił jej na tak długie milczenie? - nie potrafił odpowiedzieć na te pytanie. Dostrzegł na jej policzkach różowe znamię rumieńców. Była ambitna; wiedział o tym; znał to z autopsji. Zaciskała zęby, gdy bolało, ale nigdy się nie zatrzymywała, jakby w jej słowniku termin to wykracza poza możliwości nie istniał. Nawet teraz biła od niej pewność, determinacja. Kiedyś go irytowała, dzisiaj emanował podobnym uporem, był zaraźliwy. Nigdy nie odpuści, nigdy się nie ugnie. Gdyby to zrobiła, nie byłaby sobą. Tak długo, jak nie musiał jej o tym przypominać, miał gwarancje, że stała przed nim ta sama osoba, co zawsze. Chociaz dźwigała na barkach ciężar doświadczeń z ostatnich miesięcy, to, co ją ukształtowało - słone morze, szorstki, marynarski żargon, kojąca, ale też kąsająca bryza - nadal w niej tkwiło, równie głęboko, co wraki statków na dnie morskiej otchłani. Kolejne gałęzie lądowały tam, gdzie powinny; nie zwracał na to uwagi, robił to machinalne, jakby był do tego stworzony, Annika skutecznie zajmowała go rozmową. Koniec nadszedł szybciej niż sądził. Kilkanaście taczek później plaża była tak jak kiedyś, pełna piasku, przestrzeni - kojarzyła się Arlo z wolnością. - Na Alasce nas jeszcze nie było - podsunął, jakby mówił: rozważ to, być może to całkiem dobry wakacyjny kurs. Pięć minut później mieli ręce pełne drzazg, ale wolne od zobowiązań względem plaży. Pamiętał, co mówiła wcześniej. Muszę ci coś powiedzieć. Wolę, żebyś usłyszał to ode mnie i nie był później zaskoczony. Co miała mu do zakomunikowania? Serce wybijało niecierpliwy rytym w piersi, ale nie zapytał. Nie sięgnął też po zasłużoną dawkę nałogu. Przyjemność odroczył w czasie, bo to dopiero połowiczy sukces. Na mój koszt skwitował parodią salutu. Pamiętał, ale nie wykazał się ignorancją - zerknął do porzuconej na ławce torby, by przejrzeć jej zawartości. Podziwiał, że wciąż, pomimo uniwersyteckim obowiązków, odkrywała w sobie nowe talenty. Jak znajdowała na to czasu? On ledwo godził życie prywatne ze służbowym. Zawsze miał problem z organizacją. Nie mial natury perfekcjonisty. Dowodem był bałagan w głowie. - Na pewno wykonała ją ręką nowicjusza?- zapytał, obracając jedną ze świec między palcami; poza kolorem nie różniła się wiele od tych, które nabył w jednym ze sklepów na Deadbery, a może zawsze korzystał z rękodzieła nowicjuszy, dlatego co drugi komplet nie uginał się pod sekwencją słów rytuału? Nie mówił tego, by poprawić jej humoru, czy podbić jej ego; nie mial natury altruisty, a Annika znała swoją wartość, inaczej nie podsuwałaby mu świec własnej roboty, a tymczasem wyraz jej twarzy zdradzał pewność siebie. Pytanie, jakie zadała wymagało krótko trwającej zadumy; pomyślał nad opcjami - nadal ograniczonymi przez jego ubogi zestaw umiejętności. - Na razie coś prostego - podsunął, wydostając z sideł refleksji; Annika definitywnie przeceniała jego umiejętności. Chociaż arkany magii odpychania studiował od pewnego czasu, nadal nie władał nią biegle; dopiero od niedawna czuł się na siłach, by używać bardziej zaawansowanego arsenału zaklęć z tego zakresu. – Zobaczymy, jak się sprawdzi Szepcze - rytuał eksperymentalny, bo nie miał okazji go jeszcze rzucać; zapoznał się z nim od strony teoretycznie całkiem niedawno, kilka dni temu. – Po wejściu na objęty rytuałem obszar, cienie zaczynają szeptać, wywołując niepokój i strach u intruzów - krótki wykład, by Annika mogła zrozumieć jego działanie; w końcu jako inicjatorka i osoba związana z tym miejscem, powinna być zaznajomiona z zabiegami magicznymi odprawianymi na tym terenie. – Intruz w tym rozumowaniu to osoba, która ma złowrogie zamiary względem tego miejsca, albo ktoś, kto jest moim wrogiem. Tutaj dodam, że nie pielęgnuję do nikogo długoterminowej urazy - wiedział o tym, znała go szmat czasu i kilka lat dłużej – ale nie mogę zagwarantować, że to działa w obie strony. Znał zakres swoich obowiązków; wiedział, jaka spoczywa na nim odpowiedzialność; nie chciał nikomu wyrządzić krzywdy, zwłaszcza osobom nieświadomym, dla których magia była elementem opowieści fantasy, a nie czymś realnym, czymś co dało się zmierzyć wzrokiem, czymś, co dało się dotknąć. Pierwsze honory czyniła Annika; magia jak zwykle pokazała swoją kapryśną naturę, knoty świec nie zapłonęły, bo słowach, które z siebie wyrzuciła, został tylko szum wiatru. - Może te ubiegołomiesięczne anomalię mają wpływ na krystalizacje magicznej energii - mruknął, jednak temu stwierdzeniu nie towarzyszyło przekonanie. – Ja spróbuję. Odsunął świec w kolorze zielonym, na ich miejsce wstawił te o cynobrowym odcieniu. - Trzymaj kciuki. - Poczuł przyjemny ciężar athame w dłoni, gdy po niego sięgnął. - Umbrae susurrantes, terrorem et anxietatem inducere. Skoncentrował się na przepływie magicznej energii płynącej przez pory skóry. Rytuał Szepcza (st 45 - 10 za cynobrowe świece z ekwipunku Anniki), k100+5 Zużywam cynobrowy zestaw świec z ekwipunku Anniki |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Stwórca
The member 'Arlo Havillard' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 82 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Przynajmniej jedno z nich cechowało się cierpliwością. To w Anniki mniemaniu cecha–gwarant wewnętrznego spokoju i coś, czego los ekstremalnie jej poskąpił. Im starsza jest, tym nabywa jej więcej, ale wciąż nijak dorasta do poziomu, który pozwolił tej znajomości zaistnieć i przetrwać. Annika wciąż zdumiona jest tym, jak łatwo stare znajomości powracają wraz z chwilą, gdy tylko odnalazła na nie przestrzeń. A w tym przypadku — oboje znaleźli. Bo przecież nie jest tak, że wyłącznie Annika miała inne sprawy i nie tylko Arlo ominęło wiele. Odkąd Havillard zaczął nosić broń i odznakę, rzadziej zawracała mu głowę własnymi problemami, a w zamian częściej pytała jak mogę pomóc? Rzadko odpowiadał cokolwiek więcej poza prostym wszystko w porządku, a Annika nie drążyła — może powinna. Zamiast tego i ona coraz rzadziej dzieliła się tym, co leżało jej na sercu, a kontakt zaczynał nieubłaganie słabnąć. Oboje mieli w końcu własne sprawy, a Annika także jedno Wzruszyła ramionami. — Sporo się wydarzyło, Arlo — to zaledwie eufemizm, ale od czego zacząć rozmowę o waleniu się świata? To rekonstrukcja zdarzeń, którą z powodzeniem mógłby zająć się zawodowy detektyw i gorzko nad nimi zapłakać. Dlatego Annika wybrała stopniowe dawkowanie informacji, a tym razem poprzestała na— — To akurat były skutki uboczne, dość paskudne — w pewnych detalach opisała je pod koniec ubiegłego miesiąca w rozmowie telefonicznej z Philipem, a ten jak widać nie puścił pary z ust. Osiemnasty kwietnia częściowo już okrywa zasłona niepamięci, co było jedynym gwarantem tak dobrej kondycji Anniki w dniu dzisiejszym. To zresztą nic, czego nie potrafiłby przeżyć przeciętny van der Decken, a to przecież sama Annika wybrała udowadnianie wszystkim, że nie ma w niej nic przeciętnego. Dlatego poza pracą w rodzinnej firmie wybrała pracę, a zarazem dokształcanie się na Uniwersytecie, choć z tego ostatniego powoli rezygnuje. To uwolniło jej kilka wieczorów w tygodniu i pozwoliło lepiej zająć się Maywater, a nawet rozejrzeć za nowymi pasjami. Gdy już na dobre zrezygnuje, być może pozwoli sobie na wyjazd. Albo kilka, skoro już o tym mowa. — Może warto to naprawić — Alaska brzmi jak miejsce mało rozrywkowe, ale i takie, w którym trudno kogoś odnaleźć — lepiej pod tym względem brzmiało tylko nie tak dawno przez Annikę wspominane dno jeziora Bajkał. Chętnie zresztą przystałaby na każdy możliwy kierunek, byleby w towarzystwie, któremu ufa. A zaufanie to towar luksusowy. To też jedno z podstawowych — i bardzo naiwnych — kryteriów, jakimi kierowała się przy wyborze ludzi, którzy mieli ostatnio okazję przyjąć lub odrzucić jej zaproszenie do Maywater. By obracając się tyłem nie musiała zastanawiać się nad tym, czy nóż nie wyląduje w jej plecach — zwłaszcza, gdy w grę wchodziła intencja rzucanych na ten teren rytuałów ochronnych. — Będzie wystarczający — łagodny uśmiech potwierdzał, że owszem. Nie zależało Annice na niczym niszczycielskim — w zupełności wystarczyło coś, co pozwoli na odstraszenie każdego, kto ma wobec tego miejsca jakiekolwiek złe zamiary — później to jeszcze zapiszę, żebym mogła zdać raport. Nie odbudowuje przecież Maywater sama — o rytuałach oraz o tym, kto je rzucił, będzie ostatecznie wiedzieć każdy zainteresowany tym van der Decken — na czele z wujem Sanderem. Ona chwilowo nie musiała martwić się efektami swojego, bo zgodnie z ostatnimi trendami, zielone świece wyraziły swoją kategoryczną niezgodę na współpracę. I gdyby tylko Annika miała mniej lat i równie mniej porażek na koncie, fuknęłaby teraz rozwścieczona i obraziła się na magię rytualną na kolejne dwadzieścia cztery godziny. Zamiast tego po prostu rozłożyła bezradnie ramiona, tłumiąc frustrację. Ubiegłomiesięczne anomalie brzmiały całkiem przekonująco, ale pani Faust ma własną hipotezę — i być może jedna z nich sprawdzała się lepiej jako miłe pocieszenie, a druga była po prostu przykrym faktem. — Może to też być efekt tego, że nadal boję się rzucać rytuały — kolejna szczerość mimochodem i pozornie lekko wylała się z ust w chwili zamiany miejsc. — I właśnie dlatego nie mogę przestać tego robić. — Trefne świece wrzuciła do torby, a w zamian wyjęła komplet tych, których nie zamierzała przepalać tak chętnie. Nim zrobi z nich użytek musi zaczekać, aż Arlo rozleje swoją magię po tej części portu. Obdarowała go jeszcze jednym, pełnym wdzięczności uśmiechem, gdy zapłonęły. — Nie spodziewałam się innego efektu — Pomogła mu zagasić i zebrać zużyty komplet i po kilku poprawkach pentagramu, zdecydowała się na ostateczną próbę. — Ostatni raz. Jeśli się nie uda, wtedy odpuszczę — słowa zapiekły w gardło, ale Annika w istocie nie przewiduje więcej porażek — wierzy w swój autorski komplet świec, dlatego tym chętniej wskakuje do środka pentagramu i powraca do inkantacji raz jeszcze. Inkantuje z myślą o bezpieczeństwie całego portu — już wystarczy im nieszczęść. — Flammae murum surgere, intrusos arceat, damnum ignis — tylko jeden obrót z athame i zasłużona przerwa. Po usypanym pentagramie wkrótce nie zostanie choćby ślad, a oni za chwilę usiądą gdzieś, by opić dobrze wykonaną pracę. Rzut: Ignis Murus (65) k100 + 20 (magia natury) zużywam komplet świec morskich [rzepakowy] (+15) |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 24 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Kiedyś lubił porównywać Annikę do oceanu. Miała jak on - kilka twarzy. Czasem był to spokój - usta muśnięte lekką bryzą uśmiech, zieleń oczy podobny do morskiej toni, słowa łagodnie przelewające się przez gardło. Czasem było to wzburzenie - usta wykrzywione w grymasie, pociemniała zieleń oczu, jak niebo tuż przed sztormem, drżący od emocji głos. Ostatni raz. Jeśli się nie uda, wtedy odpuszczę. Zawsze jednak przypominała fale z determinacją uderzające o brzeg, bo była jak ona - nieustępliwa. Teraz błysk w spojrzeniu przygasło przez zmęczenie. Widział to w sinych pręgach, jakie niewyspanie namalowało pod jej powiekami i mógł się z nią solidaryzować - potrzeba snu towarzyszyła im oboje. Sporo się wydarzyło było równie sporym nie dopowiedzeniem, które milczeniem otuliło ich sylwetki. Miał wrażenie, że dopiero co wybudził się z letargu, ze śpiączki, która trwała dekadę. - Więc nie marnujmy czasu, mamy tyle do nadrobienia - lekka, nieobciążona przez emocję nuta wybrzmiała z tonu jego głosu. Zawsze tak było. Potrafił zachować spokój i zatrzymać przy sobie pogodę ducha, odrobinę entuzjazmu, która od niego emanowała. Dość paskudne było kolejnym nie domówieniem. Chciał dowiedzieć sie o tym więcej - ni to z troski, ni z ciekawości, ale nie zapytał, przynajmniej jeszcze nie. Obawiał się, że blizny, które rozdrapie, mogą znowu zacząć krwawić. Dał jej przestrzeń na refleksje, sam wybiegł nieco w przyszłość, pomyślał o Alasce. Obecnie znajdowała sie poza zasięgiem jego budżetu, ale już dał szanse zakiełkować tej perspektywie, słodkiemu oderwaniu się od codzienności, pogoni za sukcesem, awansem, karierą, odświeżeniem w ramionach surowego, chłodnego klimatu, najbardziej zagadkowego skrawka Stanów Zjednoczonych. Jeszcze będzie dobrze, jeszcze nie wszystko stracone, przymknęło mu przez myśli, gdy magia nie pokazała mu środkowego palec, a zestaw świec, jaki przekazała mu Annika, spełni swoją role. Objął spojrzeniem plaże; teraz tym bardziej artykuł w Piekielniku wydawały się opowieściami z mchu i paproci. Ostatni raz. Jeśli się nie uda, wtedy odpuszczę było równie chłodne, co wiatr kąsający w policzki. Nie znal jej od tej strony i miał wrażenie, że właśnie poznaje ją na nowo. Wiedział, że ta deklaracja nie przeszła jej łatwo przez gardło. Wiedział, że najpewniej obecnie walczyła ze samą sobą Co powinien powiedzieć, zrobić? Zagrzać ją do walki? Zachęcić, by spróbowała stanąć oko w oko z własnymi słabościami, lękiem, który wciąż musiał się w niej tlić? Może to on sprawił, że zaciągnęła hamulec, nie pozwalający magii przepływać swobodnie przez pory skóry? Strach - pierwotna, zakorzeniona w każdej istocie żywej emocja. Kolejny zestaw świec, kolejna inkantacja, kolejna porażka. Nie mógł nic zrobić. Mógł tylko patrzyć. - Jeszcze raz. - I kolejny, i następny. Pewność siebie musiała budować od podstaw. Sukces po sukcesie. Nie rozstał się z subtelnym uśmiechem, który przeplątał się na jego wargi. – Spróbuj jeszcze raz. Echo słów Anniki odbijało się od nasady czaszki Havillarda. Po tym jak jeden rytuał próbował mnie zabić, z jakiegoś powodu przez pewien czas nie mogłam rzucić żadnego. To dobry moment, by przełamać złą passę. Wiatr rozwijał usypany przez Annikę pentagram. Rytualny proch zmieszał się z piaskiem. Arlo wyjął mieszankę, którą ze sobą zabrał. Pentagram, pół minuty później, był gotowy. Od Arlo biła determinacja, jakby poprawne rzucenie tego rytuału było kwestią być albo nie być. Hamlet nie rozstrzygnął tego dylematu; im się uda? - Do trzech razy sztuka. Przynajmniej nie będziesz mogła sobie niczego zarzucić. - Nie będziesz mogła sobie zarzucić, że nie próbowałaś. Czasem próby to za mało. Oboje o tym wiedzieli. Czasem było potrzebne coś więcej. Annika zawsze podążała ścieżką perfekcji. On nie był aż tak ambitny, ale mógł wskazać jej właściwy kierunek. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Jeśli była oceanem, to właśnie panował w niej sztorm tysiąclecia. Spokój jest obecnie ledwie mrzonką, a siła napędowa niezmiennie pchająca Annike do przodu zasilana jest głównie potrzebą zmiany — i siebie, i otoczenia. Obydwa są jak naczynia połączone — zmieni się Maywater, zmieni się i ona. Wtedy będzie mogła wreszcie spuścić z tonu, skupić się na sobie i wreszcie zaplanować coś innego, niż miesięczny harmonogram napraw i strategię na definitywne opuszczenie męża. Obydwa wątki zamknie za sobą już niedługo — pytanie, jaką ta flauta pozostawi w niej pustkę? I czy będzie z tej pustki zadowolona? O co zakotwiczy, by to dla odmiany poczucie samotności i straconego czasu nie zalały jej gwałtowną falą i nie zamieniły w kogoś zgorzkniałego, kim nigdy nie chciała się stać? Wszystko to szereg pytań, na które nie znajdzie teraz mądrej odpowiedzi, może tylko jeszcze raz uśmiechnąć się na samą myśl o tym, że dziś czeka ją rzecz znacznie przyjemniejsza — moment cząstkowego zapomnienia i nadrobienie dziury w życiorysach. Myślała o tym, rzucając rytuał i może to zerwanie delikatnej nici skupienia sprawiło, że drugie podejście było równie żałosne, jak to poprzednie, a być może to jednak wierutne kłamstwo, że lęk nazwany to lęk opanowany — to byłaby tylko kolejna psychologiczna bzdeta nie warta złamanego centa. Czyli nic nowego. Wciąż stojąc pośrodku pentagramu z athame w garści, mogła jedynie uchwyciwszy spojrzenie Arlo, wzruszyć nieznacznie ramionami. Mówiłam? Ta porażka nie wymaga już żadnego innego komentarza. Tak jak wstrzymany wdech i grymas Anniki, gdy słyszy jeszcze raz. Jej twarz wyraża więcej, niżeli by chciała, a przede wszystkim narastającą potrzebę okrycia tej porażki jednak ciężką kotarą milczenia i zalania ilością alkoholu wystarczającą, by uwierzyła, że to tylko sen. Problem w tym, że temu nie zaradzi żadna jego ilość. — Jeszcze raz — zmilczała wszystkie słowa, które cisnęły jej się na usta. Pobielałymi palcami ściskając rękojeść mocniej, niż trzeba, poddała się jeszcze jeden raz. Żadnego słowa protestu i żadnego właściwego jej a ja chcę, czy innego ja nie chcę. Jakby dalszą dyskusję coś pozbawiało sensu w oczach tej, która przecież kocha dyskutować. Dziś biernie przygląda się, jak ktoś usypuje pentagram za nią i o pięć sekund za długo zajmuje jej sięgnięcie po następny, jeszcze lepszy komplet świec i to wcale nie strach napędza jej opieszałość — raczej zakradająca się podskórnie rezygnacja. Bo czym ten raz miałby różnić się od poprzedniego? Mogła zadać sobie to pytanie wcześniej, gdy pakowała aż trzy komplety świec, planując rzucić tylko jeden rytuał. Nie znalazła na nie dobrej odpowiedzi — przestała jej szukać z chwilą wejścia do pentagramu i wskazania pierwszej świecy. — Flammae murum surgere, intrusos arceat, damnum ignis — a później kolejnej, i następnej, według wskazanego porządku. Ile takich prób na oczach Havillarda zniesie jej duma? Arlo zna ją na tyle dobrze, że wie — ta jedna jest już poza strefą jej komfortu. Rzut: Ignis Murus (65) k100 + 20 (magia natury) zużywam komplet świec malachitowych [pszczeli] (+20) |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy