First topic message reminder : Sala numer pięć Jedna z najnowszych, świeżo wyremontowanych i najładniejszych sal szpitalnych, jakie oferuje magiczny oddział. Chociaż pacjent pacjentowi powinien być równy, każdy doskonale wie, że tak nie jest. Na tej sali najczęściej leżą wyżej postawieni czarownicy, członkowie Kręgu i lepiej usytuowane finansowo osoby. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Coś kliknęło, lecz tylko w overtonowej głowie. Wajchę przesunięto, mózg przełączał program. Maurice wreszcie zaczynał się uspokajać. Gniew znalazł swoje ujście, chociaż nieco zbyt szerokim kanałem, lecz paradoksalnie nie doprowadziła do tego wymiana zdań między nim a Irą, a to, co się z nim działo. Jednym uchem słuchał jego mądrości, które raczej powinien solidnie przyswoić. Drugie ewidentnie poszło na drzemkę na rzecz wzroku, bo ten natychmiast skupił się na dziwnych ruchach Lebovitza. Przecierał oczy, uciekał wzrokiem i odwracał się. Nie rozumiał, co się zdarzyło, ale posłusznie wsunął dłonie do zlewu, aby polać je słuszną porcją wody. Rozrzedzona czerwień spłynęła grzecznie do odpływu, zaś rozmazany szkarłat na policzku nie dość, że doczekał się zmycia, to otrzymał cios z papieru toaletowego. Przyklejony do skóry, zatamował odrobinę krwawienia, ale wkrótce dołączyły do niego również dłonie. Nie mógł trzymać i jednocześnie owijać sobie rąk, dlatego dziwacznie wbił kłykcie we własny policzek, obracając na boki w taki sposób, jakby przedramionami chciał się bronić przed Irą. Wyglądał idiotycznie i tak też się czuł, ale nie martwił się tym szczególnie. Martwił się za to tym, co widział, a widział podpieranie się o zlew i ocieranie nagle spoconego czoła. - Przepraszam, masz rację. - Wyrzucił z siebie wreszcie i nawet nie tylko po to, aby odwrócić uwagę od swojego napadu furii (wspaniale, że zniknął tak szybko, jak się pojawił; ach te syrenki), lecz by zmierzyć wzrokiem pobladłą twarz przyjaciela. - Ira, wyjdź stąd. - Zakomenderował, gotów mu pomóc w razie, gdyby miał problem z zachowaniem pozycji wyprostowanej. Niewiele więcej mógł zrobić, a przynajmniej tak podejrzewał. Ira wcześniej się tak nie zachowywał, dopierodopiero gdy zobaczył krew to… to coś się zmieniło. - Poproś o Harolda z recepcji, niech przyjdzie tu z Magnusem. - Znajomości nie tylko tamowały krwotoki, ale też naprawiały lustra. Może przy okazji przegonią pielęgniarkę od stolca, co by nie przerywała im tych idiotycznych napadów furii i omdleń. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nie do końca zauważam, jak mój oddech się spłyca, choć coraz mocniej dostrzegam, jak intensywnie ciemnieje mi przed oczami. Dłoń zaciska się podświadomie mocniej na zimnej ceramice, a ja nie patrzę na Mauriego, kiedy wkłada ręce pod wodę i ogarnia buzię. Wcześniej to się nie działo. Przecież to tylko trochę krwi. Głos zaczynający docierać zza drzwi, odwraca minimalnie moją uwagę od dziwnego niepokoju i kotłujących się w żołądku mdłości. Nie słyszę Allie, tylko ten skrzeczący, podniesiony ton. Pielęgniarka musi być przygłucha, skoro jej neutralnym sposobem komunikacji jest darcie ryja, jakby była na koncercie. Nic dziwnego, że Lea czasem wymaga pocieszenia, pracując z takimi ludźmi na co dzień. Ma babsztyl wyczucie. Wywracam ostentacyjnie oczyma, słysząc, jak się produkuje. Kwestia stolca nie wywołuje wesołości — może doceniłbym komizm sytuacji, gdyby nie było mi tak niedobrze. Wkurwiam się tylko, bo pizda się do nas dobija, pierdoląc jakieś głupoty. Co to za pojebana zasada niby, że ludzie nie mogą być w łazience? — A weź spierdalaj — mruczę pod nosem, bo na to wystarcza mi sił. Lekko zamroczonym spojrzeniem wracam do Mauriego, który wygląda już na dużo spokojniejszego. Przyglądam mu się jeszcze jednak podejrzliwie, kiedy przyznaje mi rację. Mówi to tylko po to, żebym przestał gadać? Nie wiem, nie mogę się skupić na tyle, żeby spróbować dojść do prawdy. Każe mi wyjść, a ja marszczę brwi w niemym oburzeniu, ale nerw ucieka tak szybko, jak się pojawił, kiedy precyzuje, o co chodzi. Harold i Magnus. Brzmi jak para super bohaterów. Cóż, jeśli zrobią tu porządek — i z lustrem, i z Mauriem — to mogą być nawet Rocky i Bullwinkle. Byle robili swoje. — Mhm, złapię ich po drodze. Skoro już się uspokoiłeś, a Allie nie umiera, ja będę już szedł. — Zanim się porzygam. Zresztą pewnie i tak wolą być sami. — Odezwij się później. Szybki buziak później jestem za drzwiami i zbliżam się do zwiniętego kłębka kołdry, pod którym kryje się Allie. Bezpardonowo łapię za pierzynę i odrzucam ją na bok. — Daj spokój, każdy sra. — No taka prawda. — Pojedz sobie słodkości. Ja lecę. Jak będziesz wiedzieć coś więcej, daj znać. Wpadnę jeszcze po treningu. — Nachylam się, żeby ją przytulić, mierzwię delikatnie jej włosy i zarzucam torbę na ramię. Mdłości trochę odpuszczają, ale nadal mi niedobrze. Zapach środków dezynfekujących panujący w szpitalu wcale nie pomaga. — Zdrowiej szybko. Jak będziesz czegoś potrzebowała, to dzwoń. Pa, słonko. — Szybki buziak w czółko i już mnie nie ma. Jeszcze tylko Harold i Magnus, a potem słodkie, tak niedoceniane świeże powietrze. | Ira zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Krew barwiła miękki papier z takim entuzjazmem, jak gdyby Maurice wytarzał się w kuble farby. Rozcięcie musiało być głębokie, albo to jego szalone tętno zbyt energicznie tłukło sercem o jego pierś. Bolało. Adrenalina wreszcie ustępowała miejsca silnemu niepokojowi. Czynnik łagodzący dyskomfort zniknął, teraz musiał odcierpieć swoją porywczość. Dlaczego ciągle to sobie robił? Pytanie nie doczekało się odpowiedzi pomimo aktywnej refleksji. Na szczęście ciało doczekało się ulgi. Pracownicy szpitala dotarli szybko – a może to on stracił poczucie czasu? – i sprawnie poradzili sobie zarówno z lustrem, jak i niesfornym gościem. Maurice nie ośmielał się pyskować, gdy przyszło mu zbierać ochrzan za swoje zachowanie. Jeżeli czegokolwiek nauczyły go poprzednie pobyty w szpitalu to zdecydowanie tego, że pokorą i uprzejmością można zjednać sobie niejedną pielęgniarkę. Starzy znajomi mieli do niego więcej cierpliwości, niż pani „kupa, czy już była”, ale Overtone i tak wiedział, że nie powinien nadwyrężać uprzejmości personelu. Piguła miała sporo racji – nie powinno ich tutaj być, a na pewno nie tak licznie i długo. Maurice zostawił łazienkę za plecami. Dłonie swędziały go uporczywie. Nienawidził tych zaklęć uzdrawiających. Chociaż nie miał pojęcia, dlaczego tak się dzieje, od zawsze tragicznie podrażniały mu skórę. Drapiąc na przemian kłykcie przemknął do łóżka Alishy. Dotknął jej ramienia. – Możesz wyjść, teren czysty – zawiadomił ją, nie będąc w stanie nie wykrzesać z siebie odrobiny uśmiechu. Pogładził krótko jej skórę. – Też powinienem już iść. Oboje zdawali sobie z tego sprawę, zwłaszcza już po kontroli pacjenta sprzed kilku minut. – Za kilkanaście minut przyjdzie sprawdzić, czy już poszliśmy. – Trochę zgadywał, a trochę starał się wytłumaczyć ze swojego przedwczesnego wyjścia. Mogliby spędzić ze sobą jeszcze trochę czasu, ale Maurie wyjątkowo nie sądził, żeby był to dobry pomysł. Mimo pospiesznego wyciszenia wciąż pod skórą buzowała mu potrzeba rozładowania stresu, który plątał mu myśli. Nie chciał, aby Alisha musiała go takim oglądać, zwłaszcza teraz. – Zobaczymy się wieczorem? Przyniosę ci babeczki od Lucy. – Zarzucił słodką przynętę, aby trochę udobruchać i pocieszyć maleństwo. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Potem działo się już niewiele, a Allie wcale nie słuchała już uważnie. Za bardzo skupiona na próbie zniknięcia pod kołdrą, nawet się nie zorientowała, kiedy jedne kroki ucichły, a drugie się zbliżyły. Nagły odrzut pierzyny zdziwił ją wystarczająco, więc wpierw, ze zdezorientowaniem, powiodła spojrzeniem po okolicy, a potem zarejestrowała, że to jedyna osoba, która faktycznie mogła coś takiego zrobić. Ira. Każdy sra. To dosłownie ostatnie, co chciała teraz usłyszeć. Miała już wymamrotać daj mi spokój, ale się powstrzymała, słysząc, że już idzie. Dłonią wyłapała krawędź kołdry i przyciągnęła ją z powrotem do siebie. — Mhm – mamrocze niewyraźnie, przytulając go na pożegnanie. Nawet nie wiedział, jaki ciężar na sobie teraz czuła. Bo wcale nie chciała, żeby sobie poszedł. Był tutaj zaledwie chwilę i ma wrażenie, że ciągle jest na nią zły na wczoraj… Nie zatrzymuje go jednak, kładzie się z powrotem, a potem kołdrę prawie zakłada na głowę. Prawie, bo nie umknęło jej uwadze, że przecież Maurice z łazienki nie wyszedł. Pojawia się zaledwie chwilę później, łagodnie dotykając jej ramienia. Oby nie słyszał tego, co mówiła tamta pielęgniarka… miał już wystarczająco powód, żeby się jej brzydzić. Zawód w oczach był ledwie hamowany, a i tak prześwitywał przez zupełnie neutralne spojrzenie. Kąciki ust uniosły się w uśmiechu, ale ten nie piał szczerością. On też chciał już iść… a ona nie chciała ich na siłę zatrzymywać. — Jasne. Słodka zachęta wcale nie była rekompensatą. Potem, kiedy wychodził, wcale nie musiała, ale i tak zniknęła pod kołdrą. Kilka kropel łez zmoczyło poduszkę, a ekran monitorujący pracę serca nikogo nie zawiadamiał o potrzebę pomocy. Ira poszedł, bo miał ważniejsze sprawy. W porządku. Maurice wyszedł i wróci później. Nawet jej nie pocałował. Dotknął, ale nie pocałował. Nic dziwnego. Sama brzydziła się teraz siebie. Jaką niechęć musiał czuć wobec niej, kiedy wiedział, że dotykał jej inny? Maurice i Alisha z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone