First topic message reminder : Sala numer pięć Jedna z najnowszych, świeżo wyremontowanych i najładniejszych sal szpitalnych, jakie oferuje magiczny oddział. Chociaż pacjent pacjentowi powinien być równy, każdy doskonale wie, że tak nie jest. Na tej sali najczęściej leżą wyżej postawieni czarownicy, członkowie Kręgu i lepiej usytuowane finansowo osoby. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
— Czemu mam wrażenie, że wszyscy nagle wiedzą coś, czego ja nie wiem? Pytanie było słodko naiwne, ale zasadne i powinno paść już bardzo dawno temu, kiedy podejmowała się pracy w Palazzo. Rodzice się wtedy nad tym nie zastanawiali – być może sam wiedzieli tyle, co wie sama Alisha. Dłoń szukająca dłoni ostatecznie jej nie odnalazła, bo w ostatniej chwili nieświadoma Allie zabrała ją, żeby z głuchym, pełnym dezaprobaty cmoknięciem dotknąć wargi Mauriego. Przed momentem rozgryzł ją do krwi, a teraz chciał jeszcze poprawić. — Zostaw, bo będziesz tu zaraz leżał obok mnie. To miała być groźba. Być może trochę jej się nie udała. Z jakiegoś względu była zaskoczona, słysząc o Irze, chociaż… chociaż nie powinna. Może to dlatego, że jeszcze się nie przyzwyczaiła? Przyznała się do znajomości z Irą zaledwie wczoraj… Maurie właściwie nic na ten temat nie powiedział, nie wiedziała, czy czuje się z tym dobrze. Ale właściwie – czemu miałoby być inaczej? Wyglądało na to, że wszystko jest normalnie. Może to i nawet lepiej, że mają wspólnego znajomego. Uśmiech na wargach Allie poszerza się znacznie na żart Mauriego. — Może powiedz mu, żeby zaczekał. Bo jak na zawołanie, akurat do Sali wpadli rodzice – mama pierwsza, z zatroskaną miną, i tata, dźwigający torbę pełną ubrań i zapewne wszelkich innych rzeczy. Kiedy mama dopadła do Allie, aby ją obejrzeć, złapać w ramiona i o wszystko wypytać, tata przyglądał się przez krótka chwilę Mauriemu wzrokiem dość oceniającym, jakby się zastanawiał, na ile to wszystko to jego wina. Ostatecznie przywitał się krótkim skinieniem głowy. Teraz zaczęła się godzina spowiedzi. A po niej może znajdzie się krótka przerwa na prysznic i przebranie się we własne ubrania. Alisha i Maurice z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
04 V 1985 — Pan zajedzie jeszcze do kwiaciarni — rzucam do taksówkarza, wiercąc się w miejscu i wieszając ramionami na przednich siedzeniach, jakby wściubianie głowy pomiędzy nie miało mi pomóc w pospieszeniu auta lub dojrzeniu wyrastającego spod ziemi szpitala. Pan zajeżdża do kwiaciarni. — I na jakieś targowisko. Jest tu jakieś targowisko…? — Jesteśmy już w Saint Fall, totalnie nie rozeznaję się w tych okolicach. Taksówkarz zerka na mnie w lusterku. — Rynek o tej porze jest już zamknięty. — To gdzie o tej porze kupuje się owoce? — dopytuję z uniesioną brwią. Przecież ludzie nie tylko rano potrzebują jeść! Typ patrzy się na mnie, jakby mu języka w gębie zabrakło, a ja przecież zadaję proste pytania. No kurwa, czasu nie ma! — No? — ponaglam z nutą zirytowania. Nie rozumiem, czemu gapi się na mnie, jakby nie był pewien, czy to wciąż jawa, czy może mu się kimnęło za kierownicą. Nie domyśliłbym się ni chuja, że człowieka może dziwić moja niewiedza. Skąd mam wiedzieć takie rzeczy? Moja lodówka przez większość czasu jest pusta, chyba że akurat Lily zrobi zakupy, a Lily nie ma tu od jakiegoś czasu. Zresztą, czy ja wyglądam na kogoś, kto wstaje ino świt, żeby zapieprzać z torbami na targ? — Za rogiem jest sklep. — No i można było tak od razu przecież. W sklepie wybieram najładniejsze jabłka, gruszki i winogrona (a właściwie pani wybiera, ja się nie znam) i pakuję się z powrotem do auta. Maurie mówił, że Allie jest nieprzytomna, ale jak się obudzi — bo na pewno się obudzi — na pewno będzie miała ochotę na coś dobrego. Dorzucam jeszcze czekoladę. I cukierki. Allie lubi słodkości. W końcu dojeżdżam do szpitala. Od telefonu Mauriego minęły niecałe dwie godziny. Biegnę czym prędzej z bukietem, który zasłania cały mój tors i z reklamówką wypełnioną dobrociami. Zgodnie z instrukcjami Mauriego dopytuję o Allie i sunę dalej tak, jak przykazała pielęgniarka. Tyle dobrego, że mam na sobie wygodny, zwiewny dres i krótki top, zaraz się zapocę od tego pośpiechu. Wpadam do sali bez pukania, ale staram się to zrobić po cichu, sądząc, że Allie wciąż śpi. Kiedy wchodzę i udaje mi się przekrzywić kwiaty tak, żeby rzeczywiście coś dojrzeć, widzę, że nie. Obudziła się. OBUDZIŁA SIĘ, żyje, wszystko jest dobrze. — ALLIEEEEEEEEEEEE! — Kwiaty i owoce kończą porzucone w jej nogach, kiedy ja z zaszklonymi oczami lecę objąć jej szyję. — TAK MNIE WYSTRASZYŁAŚ — żalę się, chłonąc jej ciepło i odsuwam się na centymetry, by przyjrzeć się pobladłej buzi, szukając na niej oznak wypadku, bólu, wskazówek odnośnie tego, co mogło się stać. Przesuwam dłonią po jej policzku z odetchnięciem ulgi. — Wyglądasz dobrze. — Przymykam oczy, czując jak moje serducho się uspokaja i dopiero teraz dociera do mnie reszta otoczenia. W tym stojący obok Maurie. — Ty nie. Spałeś cokolwiek? — pytam, pokonując te dwa kroki, które mnie od niego dzielą, by przywitać się tak, jak witamy się zawsze. Przelotnym buziakiem. — Mówcie, co się stało — żądam, łapiąc za kwiaty, z którymi krzątam się w kółko, by znaleźć coś, w co można je wstawić. — Nie mają tu żadnych wazonów?[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Czw Lip 18 2024, 22:55, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Rozmowa z rodzicami była trudna, ale w jakiś pokrętny sposób udało im się wytłumaczyć, że to niekoniecznie same występy i scena faktycznie pętają Allie mięśnie i doprowadzają do bardzo trudnej sytuacji, ale również i każda stresowa sytuacja może skończyć się tragicznie. Oraz, że Marucie był wtedy po to, żeby jej pomóc. Oraz, że nie ma na sumieniu naprawdę niczego, czego mógłby żałować. Allie przekonywała obu rodziców bardzo długo i można by stwierdzić, że faktycznie spoglądali na Maurice’a z większą dozą zaufania. Potem to już były tylko dodatkowe sprawy. Rozmowy o tym, że się zdziwili, że warsztat był otwarty – na szczęście nikt nie zakradł się, żeby rozgościć się na dobre pod nieobecność właścicieli (albo przynajmniej nie zauważyli żadnych strat w warsztacie po pobieżnych oględzinach). Po bójce nawet nie było śladu, po jej omdleniu też. Pielęgniarka zgodziła się odłączyć Allie tylko na chwilę, aby mogła pójść się odświeżyć i od razu poczuła się lepiej, leżąc w łóżku ze świeżo umytą twarzą (bez rozmazanego tuszu), we własnej piżamce (różowej w ciemno-różowe kwiatki), no i z Mauriem obok. Pomimo że nie chciała tutaj być, cieszyła się, że jej nie zostawiał. A na pewno miał bardzo dużo spraw na głowie. Rodzice obiecali, że wieczorem odwiedzą ją jeszcze raz i przywiozą jej na pewno coś dobrego. Do tej pory szafki zapełnione zostały książkami, walkmanem i jedną książką z krzyżówkami, aby miała co robić, gdy tylko zostanie sama. Podziękowali Mauriemu za opiekę i stałą obecność, mama nawet uśmiechnęła się z kręcącą się w oku łezką, nim wyszli. Ale ta chwila samotności nie trwała długo, bo za moment wparowało do sali naręcze kwiatów i owoców. Allie mimowolnie zaśmiała się na ten widok, ale szybko skorygowała swoją reakcję, widząc, jak Ira rzuca jej się w ramiona, w tą plątaninę kabli, w której musiała przebywać, i zaciska ramiona wokół jej wątłego ciałka. Wczoraj nie skończyli rozmowy zbyt dobrze, dzisiaj wyglądało na to, że Ira już o tym nie pamiętał. Gdyby on był na jej miejscu, ona też by nie pamiętała, że zdążyli pokłócić się jakieś dwa razy. — Już wszystko dobrze – próbuje go uspokoić, odwzajemniając ten uścisk, jeszcze zanim Ira w swojej nadpobudliwości wymsknie się z objęć i pójdzie mówić do siedzącego obok Mauriego. Maurie faktycznie wyglądał bardzo źle, ale Allie starała się tego nie mówić. Martwiła się i domyślała się, jak wiele wyrzeczeń kosztowała go ta noc. Wie też, że na pewno okaże mu swoją wdzięczność, w jakiś sposób. Gdy już stąd wyjdą. Może nawet zostanie na noc i tym razem mama nie będzie już aż tak bardzo krzywo patrzyła. (Będzie). Mówcie, co się stało. Allie nabiera powietrza, spoglądają na Mauriego. Chcesz zacząć? Nie chciał. — To trochę długa historia… - zaczęła skubać rękaw koszuli; pierwszy objaw, że sytuacja nie była dla niej komfortowa. Ekran monitorujący pracę serca akurat odzywał się cały czas tak samo i poprawnie. – Pamiętasz tego Valerio, o którego mnie wczoraj pytałeś? – Maurie nie wiedział o ich listach, ale to nie miało teraz znaczenia. – Zadzwonił do mnie niedługo po tym, jak skończyliśmy pisać. No i mówił, że potrzebuje towarzystwa, brzmiał, jakby miał dużo zmartwień… ja się zgodziłam. Tylko nie wiedziałam, że może przyjechać z innymi zamiarami. – Lekko przygryziona warga, pauza i spojrzenie na Mauriego. – Nie posłuchałam Mauriego. – Niech będzie to całościowo jej winą. Właściwie, było. – Więc Maurie przyjechał do warsztatu. Zaczęli się szarpać, a potem ja się gorzej poczułam, no i… Maurie zadzwonił na pogotowie. To taka… historia w skrócie. Ale tak. Mniej więcej tak to było. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie chciał opowiadać. Nie chciało mu się nawet reagować na komentarz Iry, chociaż spojrzenie, jakie mu posłał spode łba, mogłoby zabić na miejscu, gdyby tylko jego właściciel posiadał takie super moce. Mimo że poczuł się urażony, to jednak postanowił łaskawie się z nim przywitać. Przelotny buziak, a potem lekkie wycofanie się z przestrzeni osobistej Allie, aby Ira mógł przysiąść na jej łóżku tak, jak on to czynił chwile temu. Wiedział, że tego potrzebował… i wiedział, że nie chciał zrobić mu na złość swoimi słowami, nawet jeżeli nieprzyjemnie było tego słuchać. I chociaż powinien w tym momencie bohatersko potrzymać Allie za rękę, aby dodać jej otuchy, nie był w stanie przeżywać tego raz jeszcze. Okrążył łóżko bez słowa i zniknął w łazience. Chociaż nie zamykał drzwi, lejąca się z kraju woda całkowicie zagłuszała słowa dziewczyny. Ira mógł zapoznać się ze streszczeniem, a Maurice zweryfikował to, o czym mówił mu przyjaciel. Cicha „kurwa” podsumowała to, co zobaczył we własnym odbiciu. Dalej wyglądał więcej, niż przyzwoicie, ale faktycznie było widać, jak duże zmęczenie odciskało na nim swoje piętno. Nie chcąc dłużej na siebie patrzeć (a to pewna nowość), obmył twarz lodowatą wodą i lekko zwilżył poskręcane od wilgoci włosy, aby przestały wciskać mu się do oczu i pozwoliły zaczesać się do tyłu. Zanim wrócił na sale, upewnił się, że historia dobiegła końca. Potem powoli zbliżył się do wolnego łóżka, aby na nim przysiąść. - Facet nie rozumie znaczenia słowa „wypierdalaj”. - Maurice zupełnie przestał kontrolować własny język, ale był zmęczony, trzeba było mu to wybaczyć. - Trochę mnie to nie dziwi w obliczu tego, jaka opinia się za nim ciągnie. Oj, a byłoby o czym opowiadać, gdyby tylko ktoś poprosił o streszczenie. Tylko wtedy ryzykowalibyśmy tyradę na kolejne pół godziny, a tego to już pewnie nikt nie chciałby słuchać. - Kto normalny przyjeżdża o takiej porze do swojego pracownika. - Burzył się dalej i brzmiało to trochę tak, jak narzekanie zazdrosnego chłopaka. Niemożliwe, prawda? Nawet całkiem wyparł z pamięci to, że Alisha była w stanie nazywać Valerio swoim przyjacielem. Hatfu na takich przyjaciół. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Allie spogląda na Mauriego, a Maurie okrąża ponuro łóżko i robi strategiczny w tył zwrot ku łazience. Odprowadzam go wzrokiem nad ramieniem Allie, która zaczyna mówić. Moje spojrzenie wraca do jej słodkiej buźki na wspomnienie imienia Paganiniego. Kiwam głową z podejrzliwą iskrą w oku. No bo… Co on ma do tego? Spodziewałem się usłyszeć wiele, ale wstęp Allie zupełnie mnie zaskakuje. Oj, coś czuję, że to będzie dobre. Znajduję w końcu jakieś badziewie, w które wkładam kwiaty i stawiam je na stoliku obok łóżka. Wyciągam z reklamówki czekoladę, by rzucić ją w dłonie Allie, a sam wdrapuję się na łóżko obok niej z krótkim „przesuń dupkę”, kiedy układam ramię pod głową na poduszce i wpatruję się w nią z żywym zainteresowaniem. Marszczę krótko brwi, wracając myślami do naszych listów. — Przecież jak skończyliśmy pisać, była już noc. — Wczesna, bo wczesna, ale jestem pewien, że na dworze było ciemno, a ja miałem w swoim organizmie co najmniej dwa kieliszki słodkiego różowego. Zerkam na wyłaniającego się z łazienki Mauriego, kiedy Allie przyznaje, że go nie posłuchała. A potem mówi, że zaczęli się szarpać, więc automatycznie podrywam się na nogi i podchodzę do niego, by ująć i tę mordkę w swoje dłonie. Jak śmiał go dotknąć?! — Nic ci nie zrobił? — Upewniam się, nie kryjąc swojego oburzenia. Moja profesjonalna ekspertyza prowadzi do wniosku, że nie, nie ma żadnych podejrzanych śladów. Nie leży obok Allie i rusza się zupełnie normalnie. Chyba nic się nie stało. Maurie nie jest przecież bezbronny. To nie mięśnie są jego największym atutem w tego typu sytuacjach. Zabieram dłonie i znów wdrapuję się na łóżko, tym razem półleżąc i opierając plecy o poduszkę. Ale zaraz, zaraz… Wbijam uważne spojrzenie w Allie i niemal fizycznie czuję, jak przysłania je mordercza mgiełka na samą myśl o tym, że mógłby… — Dobierał się do ciebie? Zdążył coś… — Palce samoistnie wpijają się w uda, na których leżą. — Przysięgam, że go zabiję, jeśli… Spojrzenie skacze do Mauriego, a moment świadomości sprawia, że mięśnie się rozluźniają. Gdyby Paganini coś jej zrobił, to Maurie nie dzwoniłby ze szpitala, tylko z jakiejś obskurnej budki telefonicznej i prosiłby o pomoc w pozbyciu się trupa. Wydycham ciężko powietrze. — Dobra, ale co to znaczy, że gorzej się poczułaś? — czujne spojrzenie znów wraca do Allie. Krzyżuję ręce, unosząc nieco podbródek i brew. A-ha! Już ja wiem, co to znaczy. — A jak mówiłem, żebyś poszła do magicznego lekarza to nieeeeeeeeeeee, po co! — Wywracam oczami i prycham z nerwem. — Zobaczył cię tu ktoś z naszych? Wiadomo coś? Cokolwiek? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Maurie wyszedł; widziała to zbyt dosadnie, bo z łóżka miała ogląd na całość sali. Zrobiło jej się trochę smutno, że nie chciał z nią zostać, ale to nic. W tym czasie Ira gościł się na jej łóżku, a Allie grzecznie posunęła się, żeby zrobić mu miejsce. Ira miał słuszność – kiedy skończyli pisać, była już noc, ale wtedy to wszystko wydawało się jej logiczne. Valerio potrzebował wsparcia, a ona nie chciała zawodzić kolejnej osoby i… Nie, nie. Nie chciała do tego wracać. Wszystko już z Mauriem wyjaśnili. Maurie ją kochał, nadal, pomimo że nie okazywała mu zaufania przez ostatnie tygodnie z zupełnie absurdalnych powodów. Ale dzisiaj było już inaczej. Dzisiaj wiedziała, że skoczy za nią w ogień, jeśli tylko będzie musiał. Nie będzie z tego powodu zadowolony, ale… wierzyła w jego uczucia. Nie mógłby udawać. Nie tak. Nie w tej sytuacji. Tym bardziej było jej głupio, że nie dostrzegła prawdziwych intencji Valerio. Ira doskakuje do Mauriego, który nie kontroluje swojego języka, ale Allie nawet się nie krzywi. Wie, że nie zrobił mu nic, praktycznie nie zdążył. Maurie miał szczęście, że udało mu się uniknąć tych ciosów… a potem się gorzej poczuła, więc… właściwie też miał szczęście. Valerio dzięki temu odpuścił i uciekł. Zostawił ją… mogła tam umrzeć, a on tak po prostu ją zostawił. Ira wraca i robi się bardziej nerwowy, dopytuje o rzeczy, o których Allie nie chce opowiadać. I które zrozumiała o wiele za późno. Zerka krótko, choć znacząco na Mauriego. — Nie, nic mi nie zrobił, tylko… Tylko. Czy Maurie to widział? Wstydziła się na samą myśl, że coś takiego ją spotkało. Że obce palce mogły szukać ciepła pomiędzy jej wargami i… Przełknęła tylko głośniej ślinę i sama, mimowolnie, nieświadomie, przejechała własnym palcem wskazującym po wargach. Nie powinna o tym mówić. A jeśli Maurie tego nie widział, teraz się dowie i już jej nie będzie chciał, bo była… brudna? Skażona czyimś dotykiem… Przez własną głupotę!... Zaledwie parę chwil temu łapała się na tym, że niezasadnie mu nie ufała. Teraz też łapała się na braku zaufania-, nie. To była obawa. Obawa, że nie spojrzy już na nią tak, jak patrzył do tej pory. — Tylko mnie dotknął – mamrocze niewyraźnie, spojrzeniem uciekając w bok. Nie patrzy ani na Irę, ani na Mauriego, również wtedy, kiedy temat się zmienia. Była głupsza niż Zerlina. Ona przynajmniej świadomie dała się uwieść Don Giovanniemu w dniu ślubu, nieświadoma jedynie tyle, że Don Giovanni kochał wszystkie kobiety i szybko się nimi nudził. Allie nawet nie wiedziała, do czego Valerio zmierzał. — Nie wiem za dużo… wiem, że zrobili mi badania. Ale jeszcze nie rozmawiałam z lekarzem. Zważywszy na to, że leżała na magicznym oddziale, raczej zbadał już ją ktoś z „naszych”. Ich. Jakkolwiek to nazwać. — Ja myślę, że… - dopiero teraz nieśmiało podnosi wzrok, chociaż szuka spojrzeniem oczu Mauriego. Podjęli inną decyzję. Teraz chciała się z niej wycofać. – Że jak stąd wyjdę, powinnam zrezygnować z pracy w Palazzo. Nie taka była umowa. Miała mieć bezpieczną przyszłość i pewność, że nie zostanie bez grosza przy duszy. Teraz bardzo ryzykowała, ale… ale nie mogła przecież tak dalej. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Rozdrażnienie w żadnym razie go nie opuszczało, ale nie kumulował go w sobie dość dużo, aby móc zignorować troskę Iry. W pewnym stopniu była rozczulająca… tym bardziej że była całkowicie szczera. - Uderzył mnie tylko w ramię. - Odpowiedział na zamartwianie się i ująwszy palce przyjaciela we własne dłonie, spróbował delikatnie zsunąć je ze swojej twarzy. Na szczęście Ira stracił zainteresowanie jego stanem równie szybko jak je zyskał. To pozwoliło Maurycemu przejść pomiędzy białymi łóżkami, aby zająć miejsce na tym wolnym, najbliższym, które wcisnęło się w przestrzeń między Allie a drzwiami. Nie chciał słuchać tej rozmowy. Przymykając oczy, poszukiwał w sobie cierpliwości i siły, ale im dalej w to brnęli, tym większa desperacja stała za jego skromną prośbą do Ojca. Ojcze, wspomóż mnie w tej trudnej chwili. Pozwól mi wykazać się rozwagą. Rozwaga… ona była mu nawet więcej, niż potrzebna. Była powietrzem, którym winien teraz odetchnąć, bo właśnie wtedy Alisha ponownie zabrała głos. „Tylko mnie dotknął.” - Tylko cię co? - Zapytał, jak gdyby nie usłyszał tego, co właśnie powiedziała. Wstał z łóżka - powoli i równie niespiesznie zbliżył się do półsiedzącej dziewczyny. Nie zauważył gestu, którym wskazała usta, dlatego musiał zapytać. - Gdzie cię dotknął. Jak cię dotknął. - Zapytał, chociaż jego gardło zapomniało, jak powinno się intonować pytania. Słowa były ciche i wręcz nienaturalnie spokojne - na tyle, aby zachęcały do zbadania mimiki wypowiadającego się. Jakiż zawód musiałby sprawić każdemu obserwatorowi. Panował nad sobą do tego stopnia, że wyglądał wręcz nienaturalnie - jak lalka, której zmyto z buźki wszelkie emocje. I chociaż desperacko pragnął zaprezentować się właśnie w ten, a nie inny sposób, po raz kolejny zdradziły go oczy. Nawet Ira nigdy nie mógł widzieć Overtona balansującego na skraju tak czystej, nieposkromionej furii. Takie chwile całkowicie ścierały na proch siłę woli i zdolność do zapanowania nad syrenią żądzą krwi. Gdyby tylko byli wtedy w okolicach zbiornika wodnego, istniałaby szansa, że Valerio Paganini już nigdy więcej nie byłby widziany w Saint Fall. Czy byłoby to takie złe? W tym momencie widział i akceptował wyłącznie jedną odpowiedź. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Niemalże przyszło jej zapomnieć o towarzystwie Mauriego, nawet jeśli była świadoma, że wciąż tutaj był. Był z nią cały czas i cały czas i nie opuszczał jej od rana. Mogłaby być pewna, że nie zostawi jej wcale, ale… Ale. Ale. Ale teraz, gdy wspomniała o tym, co stało się wczoraj, co zadziało się między nią a Valerio, gdy zaczęła o tym Myślec, poczuła się… winna. Winna temu, że ją dotknął w tamten sposób. Nie zrozumiała wtedy jeszcze tak dokładnie, ale kiedy Maurie teraz powiedział, jakie Valerio mógł mieć zamiary, nie – jakie pewnie zamiary miał – wszystko zaczęło wyglądać zupełnie inaczej. I teraz poczuła się winna. Brudna. A nade wszystko zaczęła się bać, że gdy Maurie się dowie, to… to… Będzie chciał nadal z nią być? Będzie chciał nadal całować jej usta? Dotykać tak samo, jak dotykał do tej pory? Teraz podchodził do niej, tak spokojny, jakby za moment równie dobrze mógł wybuchnąć. Był spokojny jak fale przed sztormem. I jak przyroda przed burzą. To sprawiało, że w oczy wkradła jej się odrobina strachu. Ale przede wszystkim… przede wszystkim przemawiał przez nią wstyd. Mogłaby go okłamać. Ale obiecała mu, że będzie mu ufać. Czy to zaufanie jej nie zawiedzie? Czy nadal będzie… nadal będzie ją kochał? Teraz, kiedy zaledwie chwilę jej o tym powiedział… Ale czy nie ociągał się tylko dlatego, że musiał być pewny? Miłość nie jest płatkiem śniegu. Miłość jest twardym kawałem skały, której nie da się porąbać na pół. Nie da się tak szybko jej zniszczyć. Głęboki oddech, kilka przyspieszonych piknięć na osprzętowaniu obok niej, przyspieszony rytm serca. Starała się być spokojna, nawet gdy maszyna ją zdradzała, a Ira przyglądał się bacznie to jej, to jemu. — Był wtedy odwrócony do Ciebie tyłem. Dotknął mojej twarzy, a potem… przesunął palec na moje usta. I jakby… trochę… do ich wnętrza też… Ale wtedy próbowałam odciągnąć jego rękę, pytałam, co robi. No i zaraz Ty przyszedłeś. Kiedy to powiedziała, czuła się winna jeszcze bardziej. Oczy pełne obawy, oczy zbitego psa wpatrywały się w Mauriego, szukając jakiegokolwiek śladu na to, że za moment stanie się koniec. A dopiero wszystko miało się zacząć… Teraz już kompletnie nie mogła mieć dla niego wartości. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nic jej nie zrobił, „tylko”. Nie podoba mi się to „tylko”. Za „tylko” zbyt często kryje się coś, co wcale „tylkiem” nie jest. A Alisha jest absurdalnie niewinna, wyrozumiała i w ogóle jakaś zagubiona w tym świecie dorosłych (przysięgam, nie mam pojęcia, jak ktoś może być aż tak słodko naiwny), więc cień niepokoju jest tym wyraźniejszy, kiedy ucina zdanie. Jej mina nie wróży dobrze. — Tylko co? — ponaglam, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie. Mniej więcej w tym samym momencie wybrzmiewa głos Mauriego. Tylko jej dotknął. Uderzenie gorąca rozlega się od koniuszków palców aż do czubka głowy, a ciało samo zamarza w miejscu, jakby kierował nim jakiś pierwotny instynkt. Pierwsza reakcja jest odruchem, dziwne uczucie w klatce to wystrzeliwujące emocje, rozsądek nie ma siły przebicia w tych pierwszych sekundach, w których przecież mógłbym dostrzec, że nie wygląda na przejętą w sposób, w który byłby ktoś, kogo… Są różne rodzaje dotyku. Ale to nie jest moja pierwsza myśl. I z pewnością nie jest to pierwsza myśl Mauriego. Reszta słów Allie niknie, jakby tonęły w toni oceanu, jakby próbowała przebić się przez wypełniającą uszy wodę. Nie patrzę już na nią, ale na Mauriego. Nie jestem świadom tego, co się dzieje ze mną samym. Spięcia mięśni, mimowolnego wejścia w tryb przetrwania, tak, jakby coś mi zagrażało. Patrzę w jego oczy, słucham nienaturalnie spokojnego głosu i widzę w tym coś znajomego. Zaczyna mnie mdlić. Wiem, do czego jest zdolny człowiek, który mówi i patrzy w ten sposób. Wiem, jak niewiele brakuje, by to pokazał. To nie nam zagraża Maurie. Nie, nigdy. Chce chronić Allie. Ale reakcje wbite ostrymi szponami w pamięć, w podświadomość, nie słuchają. Mam wrażenie, że na kilka momentów kurczę się w sobie. A jednak czekam wytrwale na odpowiedź Allie. Bo jeśli powie, że dotknął ją w sposób, w jaki żaden facet nigdy nie powinien bez jej zgody, nie będę wodą, która zgasi furię Mauriego, ale powietrzem, które ją podsyci. Palec. Usta. Okej. Odsunęła go i nic więcej się nie stało. Okej. W porządku. Nikt nie chce mieć wpychanych paluchów do buzi (poza mną, oczywiście, moje usta są bardzo chętne na miłe niespodzianki), ale w gruncie rzeczy nic jej nie zrobił. Wypuszczam z siebie powietrze, które nieświadomie wstrzymywałem. Nie mogła tak od razu? Jenyyyyy, na chuj ta dramaturgia? Jeszcze ma minę, jakby naprawdę to był powód do skończenia ze sobą. W ostatniej chwili powstrzymuję wywrócenie oczyma. No naprawdę. — Maurie, nie zabijesz typa za wpychanie paluchów do buzi. — Prawda? — Trzeba było go upierdolić — mówię już do Allie, wzdychając. Czuję, jak do granic spięte mięśnie płynnie się rozluźniają. — A to, że zrezygnujesz z roboty w Palazzo to akurat chyba oczywiste. Mogę ci ogarnąć nową robotę, jeśli chcesz coś robić. — Wzruszam ramionami. Bo przecież o to chodzi — o to, żeby się nie nudzić, nie? Maurie mógłby ją przecież spokojnie utrzymywać. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Oddychaj. Zaczerpnął powietrza powoli i ostrożnie, jak gdyby spodziewał się, że wokół siebie zastanie wyłącznie dwutlenek węgla, miast odrobiny tlenu. Głos ojca odbijał się natrętnie od wewnętrznych ścian jego czaszki i przypominał, bo przecież taka była jego rola, odkąd tylko Maurice przeżył pierwszą kąpiel w oceanie. Pomagał mu tak, jak ojciec pomagał synowi i jak syrena syrenie. Próbował ukoić go swoim spokojem, kazał skupić się na czymś innym i przekuć wściekłość w działanie - najczęściej w ćwiczenia aktorskie i wokalne, bądź aktywność fizyczną. Wyciągał go za uszy z niejednej trudnej sytuacji, nim jeszcze Maurie zorientował się, że zaczynał wpadać po kolana w dziurę w ziemi, ale też niejeden raz zdołał aż za mocno przemówić mu do wyobraźni i pobudzić w nim to, od czego pragnął go odwodzić. Może dlatego, po wielu porażkach, ostatecznie postanowili poprzestać na oddychaniu? Oddycham, zauważał. Tlen powoli wpadał mu w płuca, unosił barki i rozpierał brzuch, niekiedy klatkę piersiową. Gładził jego podrażnione nerwy i pomagał nieco spowolnić szalejącą teraz pracę serca, ale to wszystko było tak bardzo na nic. Ciśnienie boleśnie stukało w czaszkę i słodkim uściskiem migreny przypominało, że w takich sytuacjach zawsze nadawał się do zapięcia w kaftan bezpieczeństwa. Tym razem mogło być inaczej… czy będzie? Minęło wiele lat, odkąd aż tak bardzo szczerze i niewinnie przejmował się cudzym dobrem. Teoretycznie powinien zmądrzeć i nauczyć się trzymania nerwów na wodzy, ale tak w praktyce… cóż, Maurice był kąpany w gorącej wodzie, a w dodatku miał niezwykle bogatą wyobraźnię. Widział ten obrzydliwy paluch kalający jej niewinne usta. Zapragnął odesłać go do Valerio w pudełku obwiązanym czarną wstęgą, jako ostrzeżenie, którego wcześniej nie udało mu się wystosować. Lament jak zwykle zawiódł go w krytycznym momencie, a czyja to była wina, Maurie? To moja wina… - Dajcie mi chwilę - odezwał się po chwili dość długiej, aby pytanie Iry nieco niezręcznie zawisło pomiędzy nimi. - Albo może ze dwie? Spróbuje się przekonać, że zabicie Valerio rzeczywiście jest zbędne. Nie brzmiał jak człowiek, który wierzył w swoją misję, ale ten przebłysk opanowania był absolutnie wszystkim, na co było go w tym momencie stać. Dłonie znowu drżały mu z nerwów, kiedy wrócił na swoje łazienkowe stanowisko. Lewa-prawa, lewa-prawa… pomieszczenie wirowało mu przed oczami. Oddechy nie pomagały. Łażenie w kółko nie pomagało. Zaciskał palce na własnym przedramieniu tak mocno, że odbił w skórze krwawe ślady własnych paznokci. Ból otrzeźwiał, lecz niedostatecznie. Potrzebował go więcej. Musiał go poczuć, aby odzyskać stabilność. Blizny znaczące jego uda zaswędziały go zdradziecko. Myśl zachrobotała głośno o błyszczące kafelki, kiedy dłoń pogładziła je bezmyślnie. Krew spod paznokci roztarła na nich nieładne smugi, zamiary brutalnie brukały. Coś - jakby struna? - nagle pękło, wydając z siebie ten charakterystyczny dźwięk… chociaż, nie. Coś naprawdę pękło i oznaczyło się siateczką drobnej pajęczyny na lśniącej powierzchni. Krew z rozciętej dłoni spływała po rozbitym lustrze. Rzut na poziom gniewu: 10/10, ale żeby nikogo nie zamordować odejmuję 2 oczka za 20pkt w SW… |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Maurie chce chwili dla siebie, a ja tłumię westchnięcie, które i tak przeciska się nieproszone przez nos. Może go nawet nie dosłyszał. Nie cierpię dawać ludziom chwili i tylko ja sam wiem, jak ciężko mi było nie polecieć za nim. No bo emocje trzeba z siebie wyrzucić! Nie wiem, jak ludzie potrafią trzymać je w sobie i po co w ogóle to robią. Przecież opanowywanie się na siłę w samotności to katorga. Wiem, bo gdyby to nie było takie trudne, to nie dostałbym tyle razy w pysk od Lei za słowo czy dwa za dużo. No ale w tym przypadku to może i dobrze. Skoro odpowiedź Allie go nie uspokoiła, to niech nie wścieka się przy niej. Ona potrzebuje teraz spokoju, a nie martwienia się tym, że Maurie zaraz coś rozpieprzy albo wyjdzie stąd i pójdzie zajebać Paganiniego. Dlatego dokładam podwójnego wysiłku, żeby za nim nie podążyć i kwituję ciszą jego prośbę. Wlepiam spojrzenie w Allie i uchylam nawet usta, chcąc spokojnie kontynuować naszą rozmowę, żeby dać Mauriemu tę pieprzoną chwilę, tylko że zanim mam szansę cokolwiek powiedzieć, do moich uszu dociera charakterystyczny trzask. NO KURWA, A PRÓBOWAŁEM. — Ani drgnij. — Grożę Allie palcem, widząc jak podskakuje w miejscu i wskazuję posunięciem podbródka wymownie wszystkie te węże, które ma do siebie podpięte. — I przestań się tak stresować — zerkam na monitor śledzący akcję jej serca — to tylko świeże emocje. Przejdzie mu. Przesuwam krótko dłonią w pieszczotliwym geście po tych słodkich blond włoskach i podnoszę się z łóżka z maksimum spokoju. To wcale nie tak, że mam ochotę doskoczyć do drzwi łazienki w dwóch krokach. Taki jestem opanowany. Gdzie moje brawa? Nawet udaje mi się nie pobiec do tej łazienki, choć gdy już przekraczam jej próg, nie wstrzymuję zaniepokojonego spojrzenia. — Kurwa, Maurie. — Doskakuję do niego i łapię za nadgarstek, obracając go wierzchem dłoni ku podłodze, by przyjrzeć się pokiereszowanym kłykciom. Jeszcze kilka dni temu sam znajdowałem się w podobnej sytuacji, nie mogę więc powiedzieć, że nie rozumiem, nie mogę nawet wyraźnie tego potępić. Czasem po prostu ma się ochotę rozpierdolić jakieś lustro własną dłonią. Ból potrafi wyzwolić. Odkręcam kran, by podłożyć zakrwawioną dłoń pod strumień letniej wody. — Sanaossa. — Cmokam z niezadowoleniem, kiedy smuga magii nie daje efektu i ponawiam zaklęcie, ale rany na dłoni Mauriego się nie leczą. Kurwa. Powinienem wziąć jakieś korki od Lei. Zakręcam wodę i urywam sporo papieru, by przyłożyć go do poharatanych knykci, upewniwszy się wcześniej, że nie ma w nich odłamków szkła. Sącząca się z ran krew na moment zatrzymuje moje ruchy, bo pierwsze uderzenie adrenaliny słabnie i do głosu zaczynają dochodzić absurdalne lęki. Przykrywam szybko wszystkie rany urwanym papierem, dociskając go. Jesteśmy w szpitalu, będzie trzeba go zaraz oddać komuś w wyspecjalizowane ręce. — Jak będziesz się tak wściekał, to zaraz skończysz na łóżku obok Allie. — Opieram się tyłkiem o zlew, wciąż trzymając dłoń Mauriego i tamując krwawienie. — Do niczego nie zdążyło dojść, a ona przynajmniej wie już, żeby się z nim nie umawiać sam na sam. Ty też lepiej odpuść. To Paganini, wiesz, co to znaczy. Sanaossa #1: 44 (bez mod., m. anatomiczna I, st. 50) | nieudane Sanaossa #2: 28 (bez mod., m. anatomiczna I, st. 50) | nieudane |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Ira mówił. Ira starał się opanować sytuację, słyszała go, ale wszystko, na czym jej uwaga była w stanie się skupić, to tylko Maurice. Maurice i jego nagły, nienaturalny spokój. Nie widziała go jeszcze takim – i to niepokoiło ją najbardziej. Trzeba go było upierdolić wywołałoby rozbawienie, gdyby nie cały ładunek emocjonalny. Bo kiedy Maurice wpatrywał się w nią swoimi niebieskimi oczami, kiedy jej usta przestały mówić – jej myśli płynęły w stronę, która była jedyną słuszną. To wszystko moja wina. Gdyby nie odebrała telefonu… gdyby nie była tak głupia. Gdyby nie była tak naiwna. Gdyby po prostu posłuchała. Ale wtedy chciała po prostu dobrze. Dobrze dla wszystkich – o sobie zapominając. Nie zapomniał o niej Maurie, a… A czy teraz nadal będzie patrzył na nią tak, jak patrzył do tej pory? Ira wspomniał coś o załatwieniu nowej pracy, Allie jeszcze nie wie, czy powinna się zgodzić, bo wszystko, co słyszy, to zabicie Valerio. Nie wierzy do końca w prawdziwość tych słów, ale wierzy w emocje Mauriego – wierzy, i wie, że jest temu wszystkiemu winna. To moja wina. Jeszcze zaledwie przed chwilą zapewniał ją, że życie bez niej nie miałoby sensu, że nie mogłaby umrzeć wtedy, że bolały go słowa, które właśnie wypowiadała, ale… ale jak miała o sobie myśleć inaczej? Maurie poszedł. Wzrok Allie odprowadził go do drzwi łazienki, wyrażając zbyt wiele. Mieszanka wstydu mieszała się z pogardą do samej siebie. A potem ze strachem, że teraz już do niej nie wróci. I z niepokojem, co tam zrobi w tej łazience. I że nie będzie jej obok, żeby go uspokoić… Ale czy też chciałby w ogóle doświadczać jej dotyku, teraz, gdy została tak… tak… Nagły trzask powoduje, że podskakuje na miejscu. Maszyna zaczyna pikać szybciej, monitorując wzmożoną akcję serca. Zerwałaby się, zapominając o tych wszystkich kablach… gdyby nie Ira. To tylko świeże emocje. Przejdzie mu. A jeśli nie? Mamrocze krótkie mhm jeszcze na odchodne, a potem i Ira znika za drzwiami. Allie zostaje sama – a Allie sama to Allie pogrążona we własnych myślach. We własnych wyrzutach. W strachu i w pogardzie do samej siebie. Maurice był zły. Był zły przez nią. Był zły, bo pozwoliła Valerio na takie… takie… Ślina ledwie przechodzi przez jej przełyk. Zapada się bardziej w pościeli, a potem naciąga kołdrę na głowę. Wszystko, co jej zostało, to tylko dźwięki i głosy zza ściany. I myśl, że teraz już wszystko skończone. To wszystko jej wina. Percepcja: 72 + 25 (talent) = słyszę wszystko, co mówi Ira |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Łatwo było zatracić się w gniewie, a jeszcze łatwiej w żalu. Pobudzone przez słowa Alishy emocje wypływały z pozornie spokojnego Overtona tak chętnie, jak gdyby ktoś wreszcie wyciągnął kurek z wanny. Woda prawie się przelała, ale wir był tutaj, aby wszystko naprawić. Tylko dlaczego musiał tak cholernie szczypać? Maurice nie lubił bólu. Zawsze najgłośniej płakał, kiedy pozdzierał sobie kolana podczas niezdarnych wyścigów w ogrodach i za wszelkie skarby unikał wszystkiego, co mogłoby wpędzać go w dyskomfort fizyczny. Miękkie poduchy i wygodne szezlongi były mu przeznaczone. Przynajmniej do czasu, kiedy po raz pierwszy zaczął się ciąć. Nie było zbyt wiele tych razy, lecz zapisały się wyraźnie w jego pamięci. Zabawne... zdecydowanie więcej było drapania, gryzienia i popadania w powolne szaleństwo, ale i tak w obliczu bezradności to właśnie zrobienie sobie krzywdy wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem. Dźwięk trzaskającego szkła nie przywołał przytomności na jego ogarniętą emocjami twarz, chociaż przyniósł pewien rodzaj pokręconej ulgi. Odłamki rozsypały mu się wokół stóp. Jeden z nich jakimś cudem zdołał zaciąć go w policzek. Dobrze, że na sekundę zamknął oczy. Większy kawałek szkła znalazł się w jego dłoni równie niespodziewanie, co prędko. Nie zauważył, kiedy zniknął, bo świadomość wróciła mu dopiero gdy nieudane zaklęcie dwukrotnie przymroziło mu dłoń. Syknął, starał się wytrzymać. Brak efektów sprawił, że chciał wyrwać rękę z jego uścisku i tylko rzucenie okiem na wyraz twarzy Iry sprawiło, że stłumił ten odruch. Nie musiał tego robić. - Nie musisz tego robić. - Myśl stała się słowami, a chociaż intencje nie były złe, jego spojrzenie wciąż było ciężkie od rozpierającego go gniewu. Przytłaczająca niemoc mogłaby wreszcie ukoić jego rozżalenie, mieli na to nawet spore szanse. Ich oddechy zaczęły się synchronizować wraz z krwią wsiąkającą w papier toaletowy przyciskany do poranionych kłykci. Słowa powoli do niego docierały, a chociaż nie smakowały jak ambrozja, potrafił niechętnie je przyjąć, zrozumieć. Dotarłby nawet do etapu godzenia się z nimi - w swoim czasie, oczywiście - ale Ira jak zwykle nie wiedział, kiedy powinien przestać mówić. Powiedział tylko o jedno zdanie zbyt wiele. Gwałtowny ruch ramion mógł wzbudzić niepokój. Prowizoryczny opatrunek z miękkiego papieru spadł na ziemię pod ich stopami, gdy wstrząśnięte gniewem pięści spadły na obronnie napinające się uda. Czy Ira wiedział, że nie ma czego się obawiać? Maurice nigdy nie był przy nim aż tak poruszony, by ujawniać, jak rozemocjonowany i niestabilny potrafi być podczas utraty kontroli. - Co to, kurwa, znaczy. Wyjaśnij mi, proszę. - Nie zapomniał o zwrocie grzecznościowym, cóż za dobrze wychowany młody człowiek. - Sukinsyn nie jest nietykalny. Przypomnienie nie było wymagane, lecz miło, że pamiętał o spokojnym przedstawieniu własnej perspektywy. - Jeżeli kiedyś wypłynie na otwarte wody, będę o tym wiedział. - Stwierdził i nerwowym ruchem otarł policzek ze zbierającej się na brzegach rany krwi. Rozmazał krwawy ślad jak róż, którym kobiety dodawały sobie kolorytu. - Pierdoleni Paganini są w pierdolonej komitywie z Overtonami. - Ira mógł tego nie wiedzieć, lecz czy to cokolwiek zmieniało? To tylko świeże emocje. Świeże emocje przerażonej, małej syrenki, która już raz straciła ważną dla niej osobę, a teraz niemalże nie zdołała uchronić kolejnej przed zagładą, jaką znów sprowadzała na innych. To wszystko moja wina. Był problemem, ale Valerio… Valerio był przeszkodą, którą należało zepchnąć z drogi. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Większy kawałek szkła, który został wyjęty z dłoni Mauriego, skończył w zlewie razem z pozostałymi, które rozsypały się z rozbitego lustra. Dłoń wygląda gorzej niż twarz, przynajmniej tak mi się wydawało na pierwszy rzut oka. Ale twarz dla Mauriego pewnie jest ważniejsza. Nie dla mnie. Ja pracuję dłońmi, on pracuje swoim wizerunkiem (Ira, już zapomniałeś, że tego Overtone'a nie przyklejono na stałe do sceny?). Ja próbuję zaopiekować się jego palcami, mu z policzka sączy się krew. Nie widzę, bo patrzę na dłoń. Dostrzegam dopiero, gdy podnoszę z wyrzutem głowę, gdy mówi, że nie muszę tego robić. — Ale chcę. — Koniec tematu. Po co to robi? Zawsze utrudnia, kiedy ktoś chce mu pomóc. Kiedy ja chcę mu pomóc. Nie wiem jak z innymi, przecież nie miałem okazji się przekonać. Czemu tak ciężko przyjąć mu życzliwą rękę? Co jest złego w odrobinie podatności na cudzą dobroć, w pokazaniu emocji, w chwili słabości? Nigdy tego nie zrozumiem. Jesteśmy przecież tylko ludźmi. Syrena też człowiek. Tak jakby. Tak, nie wiem, kiedy się zamknąć. Czemu miałbym się nad tym zastanawiać? Ludzie, którzy ważą słowa, to ludzie fałszywi, niegodni zaufania, przekłamani. Przy przyjaciołach nie można się hamować, nie można udawać kogoś, kim się nie jest i powstrzymywać swoich reakcji, bo to oszustwo i to jest coś, za co powinno się obrazić. Maurie się nie hamuje. Jego dłoń gwałtownie wysuwa się z mojej a zakrwawiony papier upada na ziemię. Moje mięśnie spinają się mimowolnie, a coś w środku przewraca się w reakcji na podniesiony głos i soczyste „kurwa”. Ale to nie strach, prawda? Przecież to nie ja jestem przyczyną tego wkurwienia. Nie uderzy mnie, bo ja nie zrobiłem nic złego. Na pewno? Szybka kalkulacja przewinień w głowie jest mimowolna i podświadoma. Na pewno. Nie. Chyba… Chyba nie chodzi o mnie. To na Valerio jest wściekły. Tak bardzo wściekły, że rzuca realnymi groźbami. Dwa dni temu tłumaczyłem mu, że nie jest potworem, że nie jest mordercą. Bo nie jest. To tylko emocje. Nie ma na myśli tego, co mówi. Niemal krzyczy, a ja nie mogę poradzić nic na napływające mdłości, gdy widzę krew spływającą po policzku. Gdy rozmazuje ją po twarzy. Zjadłem śniadanie, błąd. Właśnie pochodzi mi do gardła. Nie widzę, że moja twarz w jednym momencie nabiera koloru ściany. Opanuję się, bo jestem tu dla niego. Opanuję się, bo tak trzeba. Opanuję się, bo nie jestem, kurwa, pizdą. Wdech, wydech. — Wiesz, co to znaczy. Wiesz, co o nich mówią. Zrobisz jakąś głupotę w emocjach, a potem będziesz mieć na głowie całą ich bandę. Bo co? Bo zainteresował się Allie? — Podnoszę papier z podłogi i wrzucam do kosza. Przedramieniem przecieram oczy, bo zaczynają skakać mi przed nimi mroczki. Dużo krwi. Te rany nie są poważne, czemu jest tyle krwi? Podpieram się dłonią o zlew, rozcierając grzbiet nosa. Kurwa. Kurwa, co się dzieje? Weź się, kurwa, w garść. — Maurie, to nie jest ostatni facet, który będzie ją podrywał pod twoją nieobecność. Nie wyciągniesz każdego na środek oceanu. Poza tym nie jesteś mordercą. — Wdech. Wydech. Nie patrz tam. Kurwa, czuć ją. Ten metaliczny zapach. Porzygam się. — Allie też musi nauczyć się radzić sobie, kiedy ciebie nie ma w pobliżu. Następnym razem nie zgodzi się na coś takiego. Musiałbyś zamknąć ją w klatce, żeby nie musieć czaić się na każdego, kto zawiesi na niej wzrok. — Tym razem przecieram czoło wierzchem dłoni. Cały czas było tu tak gorąco? — Przemyj twarz. I rękę. Trzeba kogoś wezwać, strasznie mocno krwawisz. — A może to tylko moja wyobraźnia?[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Nie Sie 04 2024, 23:44, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Nie ma ich. Nie wracają. W łazience toczy się rozmowa, do której Allie nie ma za bardzo dostępu, i jest jej z tego powodu jeszcze bardziej przykro. Dostała to, na co zasłużyła. Teraz jest sama. Nie ma ani Mauriego, ani Iry, a wszystko tylko przez to, że nie słuchała, nie zaufała Mauriemu. Teraz będą traktować ją jak dziecko, albo jeszcze gorzej. Po drugiej stronie słyszy pierwsze słowa Iry, a zaraz potem jeszcze mocniej uniesiony głos Mauriego. Jeśli tylko się da, naciąga jeszcze mocniej tę kołdrę na głowę, zaciskając powieki. Z jednej strony chce słyszeć to wszystko, co pada tam po drugiej stronie. Z drugiej strony – nie chce słyszeć absolutnie nic. Niewiele jest w stanie wyciągnąć z uniesionego głosu. Strzępki słów docierają do jej zmęczonego mózgu, układając się mniej więcej we wniosek, że Valerio jest nietykalny i chyba, że zamierza wypłynąć na szerokie wody, cokolwiek to znaczy. To znaczy, że co? Że to wszystko dopiero się zacznie, a nie skończy…? A może… Dlaczego oni wszyscy wiedzą coś, czego ciągle nie wie Allie – i nikt nie chce jej o tym powiedzieć? Paganini są w czymś z Overtonami. W przyjaźni? W pakcie? To nie tłumaczyłoby niczego Ale właściwie, tłumaczyłoby też wszystko. Overtone i Paganini mają jakiś pakt, więc Maurie czuje się bezradny, że nic nie może zrobić. Ale co znaczył ten zwrot „wypłynąć na szerokie wody”? Z racji swojej bezkarności miałoby być jeszcze gorzej…? Ira mu coś odpowiadał, ale tego już nie mogła usłyszeć, bo nad swoją głową usłyszała skrzekliwy, donośny głos, który na pewno poniósł się aż do łazienki: — Panna Dawson. Allie odsunęła z góry głowy kołdrę, żeby zobaczyć, że to pielęgniarka po coś przyszła. — Jak się pani dzisiaj czuje? – pyta, biorąc do ręki jej kartę zawieszoną o dolne oparcie. — Dobrze – mamrocze, chociaż jej mina wskazuje na coś zgoła przeciwnego. Spasła pielęgniarka nawet nie spojrzała. — Miała pani mierzoną temperaturę – jej głos na pewno był słyszalny w łazience. Odpowiedzi Allie, niekoniecznie. – Trochę zaniżona. Co miała powiedzieć? Wzruszyła tylko lekko ramionami. W łazience toczyła się dalsza rozmowa, a przez jej donośny, skrzekliwy głos nie była w stanie wychwycić ani jednego konkretnego słowa, które wypowiadał Ira. Mogłaby przysiąc, że brzmiała jak jej żaba, wyciągnięta z pokojowego akwarium. — Stolec był? – pada nagle, a Allie, w konsternacji patrzy na nią, jakby co najmniej z kosmosu spadła. — Co? – wyrywa się z jej ust, zanim zdąży się zastanowić, jak bardzo niewłaściwe jest to pytanie, bo- — Kupa. Czy była. – Bo doczeka się rozwinięcia. Teraz to już na pewno nie wyjdzie spod tej kołdry. Przecież oni w łazience wszystko słyszeli… — Nie – mamrocze tylko, bo nieważne, jaka byłaby prawda, teraz to by zawsze powiedziała nie. Pielęgniarka notuje coś w karcie i odwiesza ją ponownie na miejsce. — Za godzinę pojedzie pani na badania. Kto tam jest? – podniosła głos jeszcze bardziej, wołając w stronę łazienki. Czyli słyszała, że nie jest sama, a i tak wydzierała się na pół korytarza… — Moi goście. — Nie mogą przebywać w łazience dla pacjenta! — Zaraz wyjdą, to nagła sytuacja – mówi Allie tak piskliwym i błagalnym głosem, żeby tylko sobie poszła. Pielęgniarka zawiesza spojrzenie na dziewczynie, po czym podchodzi do drzwi łazienkowych, żeby jeszcze rzucić: — Proszę stamtąd wyjść, miejsce do rozmów to korytarz! Po czym sama wychodzi. A Allie naciąga kołdrę na głowę tylko mocniej. Może jak przykryje się nią całkowicie, to naprawdę zniknie. Percepcja na podsłuchiwanie Mauriego: 14 + 25 = 39 | słyszę co trzecie słowo Percepcja na podsłuchiwanie Iry: 1 + 25 = 26 | nic nie słyszę, a z racji k1 przyszła pielęgniarka narobić mi trochę siary |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone