28 — I — 1985
Skup się, Williamson. Mantra albo modlitwa — modlitwa jest mantrą, ale czy mantra może zostać modlitwą? — w umyśle pozbawionym słów.
Skup się. Echo pod płatem czołowym i echo we wnętrzu kościoła; świat składający się ze stłumionych dźwięków, w których najwyraźniej wybrzmiewał gorączkowy strach przed tym, co za moment miało nadejść.
Jedna szczera rozmowa na tydzień. Nieliczni wierni przemykali główną nawą, kierując się do gorących języków nigdy niegasnących płomieni; od kwadransa obserwował to dziwne, nieformalne wojsko, równe rzędy ciem lgnących do ognia.
Skup się. Nie wie, po co przyszedł. Kartka z listą zakupów w zaciśniętej dłoni zamieniła się w mokrą kulkę. Pamięta z niej tylko jedno — że alkohol i mleko, alkohol dla siebie, mleko dla Elsje, ale może nawet to zaczyna mu się mylić i tak naprawdę jest na odwrót.
O co prosisz Lucyfera? Opuszek kciuka, ozdobiony zgrubiałym odciskiem, nerwowo potarł policzek. Szorstki dotyk na szorstkiej skórze nie pomógł; nawet ukłucie zarostu nie mogło wyrwać go z dziury zwątpienia we własną poczytalność.
Tylko szczerze. Znowu pustka, zwarcie, ułamek sekundy, podczas którego jest niczym, nie pamięta nawet, jak się nazywa. Szczerość bywa trudna; zwłaszcza ta wobec samego siebie, w kącie kościoła, gdzie chłód wieczoru, woń nadtopionego wosku i dym płomieni scalają się w jedno. Musi zagryźć zęby i zmusić słowa do współpracy — od sześciu lat jego życie polega na zagryzaniu i zmuszaniu, nic po dobroci, zawsze siłą — i przełknąć coś, co niebezpiecznie przypomina metaliczny posmak krwi w ustach. Atak nerwicy byłby kwintesencją tego dnia; nic nie ubawiłoby Lucyfera równie mocno, co gwardzista—brunet wieczorową porą plujący juchą na środku kościoła.
Przychodzę tu z niczym, zaczął w myślach i powstrzymał grymas tylko dlatego, że twarz — teraz schowana w dłoniach — odmówiła współpracy.
Przychodzę z niczym, bo wciąż jest tak samo. To, co zaraz zrobi, nazywa udzielaniem informacji zwrotnej; modlitwa przychodzi mu łatwiej, kiedy nie określa jej modlitwą. Czasem nomenklatura to jedyna wartość w jego życiu, dlatego Lucyfer nie otrzymuje od Williamsona modłów.
Jedynie raporty; informacje zwrotne.
Leonard nie żyje zaginął. Dla rodziny jestem wrogiem. Gwardia wkrótce pozbawi mnie życia. Powinien odchodzić od zmysłów. Obwiniać siebie za Leo, nienawidzić za Daisy, gardzić za każdą kolejną ofiarę, która nadeszła później, ale nie ma nic. Nie czuje nic; oduczył się, zapomniał albo nigdy nie potrafił.
Mówię o tym jak jakiś, kurwa, rzecznik prasowy. Wybacz. Lucyfer milczy, Barnaby rozumie jego ciszę. Też nie lubi ze sobą rozmawiać.
—
Wszystko jest dobrze. Jego własny głos dobiegł z głębokiej studni; jego własne kłamstwa wybuchły śmiechem. Ich rechot wypełnia głowę, kościół, Saint Fall, wszystko dookoła.
Nie, nie jest dobrze, pomyślał, otrzepując kolana z wyimaginowanego brudu.
Nigdy nie było, nigdy nie będzie,
ale dziękuję.
Mógł nie otrzymać nic — a dostał kolejny tydzień życia.
z tematu