Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
SYPIALNIA Pokój wita bielą ścian i przestronnością, która rzuca się w oczu od samego progu. Jest drugim największym pomieszczeniem w całym mieszkaniu i być może najskromniej umeblowanym, bo znajduje się w nim wyłącznie wygodne, dwuosobowe łóżko, duża szafa, dwa stoliki nocne i lustro. Duże okno od wschodu sprawia, że za dnia pokój jest niebywale dobrze oświetlony. Dźwięki z ulicy są tłumione rytuałem ochronnym. Ostatnio zmieniony przez Arlo Havillard dnia Pon Lip 15 2024, 23:23, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Brązowy szczeniak obsypany jaśniejszym marmurkiem na sierści i pyszczku — był konkretnie jamnikiem merle; w trakcie pokonywania drogi z Bostonu do Saint Fall spał w najlepsze na siedzeniu obok kierowcy, zwinięty na kocu i okryty z wierzchu bluzą, którą jego nowy właściciel miał tego dnia na ramionach. Teraz Evan wracał do domu przy wschodzie słońca i w czarnym t-shircie z nadrukiem jakiegoś bostońskiego, raczkującego zespołu, którą otrzymał przy okazji zaproszenia ich frontmana do radia na pogawędkę. Obniżona, nocna temperatura nie wydawała się tak uciążliwa wewnątrz samochodu niż w momencie wynoszenia jamniora z mieszkania Barb, którą energiczny szczeniak wymęczył chyba bardziej niż spełnianie się w roli opiekuna dla Evana w okresie adolescencji. O pojawieniu się Milo w ich wspólnym życiu, nie zająknął się Arlo ani razu. Nie napomknął nawet o tym, że chciałby, aby Stella doczekała się psiego rodzeństwa. Była to więc pełnoprawna, ukrywana przez miesiące niespodzianka. Wiedziała o tym tylko Barbara — towarzysząca notabene Evanderowi przy odbiorze zwierzątka. Milczała jak zaklęta w rozmowach z Arlo i policjant nie miał powodu, aby Evana o cokolwiek podejrzewać. Lekka senność, którą odczuwał w połowie drogi, zaczynała topnieć w obliczu wschodzącego stopniowo słońca, barwiąc niebo na różowo. Saint Fall nawet opustoszałe przez nadranną godzinę dla Cunnighama było zwyczajnie obcym miejscem. Paradoksalnie mieszkał tu od czterech lat, a i tak traktował to jako przedłużający się stan przejściowy — spostrzegał to przez pryzmat stagnacji. Z drugiej strony dawało też pewnego rodzaju anonimowość, jeśli ktoś nie był zainteresowany radiostacjami z Bostonu, i nikt nie interesował się sportem, a zwłaszcza tenisem. Trudno jednak było mu jednoznacznie orzec, czy Boston tak bardzo skradł mu serce, że nie potrafił się z jego stratą pogodzić, czy to funkcjonowanie w innym stanie aż tak odbiegało od jego oczekiwań. Od czterech lat wałkował z Arlo nieustannie temat przeprowadzki z Maine do Massachusetts, a także wiele innych kwestii podgryzających jego partnera i wprawiających go w dyskomfort — tego jednak Evan nie planował mu odpuszczać. Zaparkował samochód pod budynkiem, pewnym ruchem wziął jamniczka na ręce, dbając o okrycie go przed potencjalnym chłodem nadrannej godziny, aniżeli o siebie. Cunnigham wykazywał więcej empatii do wszelkich żyjątek niż ludzi, co wyraźnie odznaczało się choćby w jego wyprowadzaniu pająków na drugą stronę ramy okiennej, czy przekierowując do okna owady, które omyłkowo znalazły się w środku. Przekręcił kluczyk, zamykając drzwi od strony kierowcy i wsunął je do tylnej kieszeni spodni. Te do drzwi miał w przedniej i łatwo było je wyłowić. Przekroczenie progu wiązało się z wybudzeniem z płytkiego snu Stelli, więc niedługo po zamknięciu za sobą drzwi, Evan najpierw dosłyszał tupanie jej małych stópek w akompaniamencie przekręcanego zamka, a dopiero później zobaczył blond jamniczkę. Przykucnął, aby się z nią przywitać i pogłaskać wolną ręką. Tego nigdy nie doświadczyła od siostry Arlo, reagującej na wszystkie zwierzątka z obrzydzeniem i sztywnym gestem odganiającym. Przykucnięcie przy rozradowanej Stelli, zaowocowało jej wspięciem się, machając rytmicznie ogonem i obwąchaniem zawiniątka, które zdradzało mieszaninę zapachów jej właścicieli, przyćmiewając chyba na krótki czas obecność jeszcze jednego zwierzątka. — Chodź, księżniczko — mruknął cicho, zachęcającym tonem do Stelli. Evan często się tak do niej zwracał, zważywszy na podstawowy fakt, że była oczkiem w głowie jego i Arlo. Policjanta zastał wtulonego policzkiem w poduszkę, na pewno nie był to aż tak reprezentatywny widok, jak w mundurze, ale Cunnigham mimowolnie się uśmiechnął. Przysiadł na brzegu dzielonego przez nich łóżka, co nigdy nie zainteresowało przyjaciela Havillarda, zwłaszcza po powrocie Scarlett, tak jak i fałszywe obrączki, które do pary nosili. Philip przynajmniej spokojnie sypiał w nocy, ignorując mniej lub bardziej świadomie znaki. Kiedy rozbudzony Milo wyplątywał się na przestrzeni łóżka między spikerem radiowym a detektywem policyjnym z bluzy, w którą został owinięty, wyruszając na obwąchiwanie nowego terenu – Evan przesunął delikatnie niesforne kosmyki z czoła Arlo. W momencie, w którym wilgotny nos Milo trącił śpiącego Haviego, wywołując na jego twarzy niekontrolowaną reakcję w mimikę, rozradowana powrotem Cunnighama Stella domagała się z jego strony uwagi (chyba celowo ignorując obecność drugiego żyjątka na tej niedużej przestrzeni) w ramach rekompensaty za swoją nieobecność i pracę w nocnych godzinach. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Od trzech dni nie był obecny w pracy. Poprosił River o drobną przysługę - zwolnienie lekarskie. Od pierwszego dnia maja walczył z skutkami ubocznymi zaklinania, co skutecznie wykluczyło go z życia na okres kilka dni. Płomienie nieznośnej gorączki trawiły jego ciało. Przed północą treści pokarmowe opuściła jego żołądek dokładnie ta samą drogą, jaką się tam dostały, ustami, w formie wymiocin. Skronie pulsowały bólem i aspiryna nie była w stanie go wyciszyć i załagodzić jakiekolwiek towarzyszących mu objawów. Drgawki spacerowały wzdłuż linii kręgosłupa. Spocone dłonie drżały. Obawiał się, że być może, w skutek długotrwałej ekspozycji na kontakt z demonami, wzrósł poziom natężenia zatrucia magicznego w jego organizmie. Bagatelizował tę refleksją, lecz coraz natarczywiej zakradła się do przestrzeni umysłu. Sen ułożył się pod powiekami niespodziewanie; zdążył jedynie nakryć się kołdrą, policzek wtulić w poduszkę i zamknąć oczy. Wyjątkowo nie przewracał się z boku na boku, wyjątkowo nie musiał liczyć owiec przed zaśnięciem i wyjątkowo nie skonfrontował się z treściami, które sprawiły, że budził się z przyspieszonym oddechem i gwałtowniejsza pracą serca. Nie zdawał sobie sprawę, że ktoś przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do mieszkania. Nie poczuł, gdy Stella z typową dla siebie gracją i zwiewnością zeskoczyła z łóżka, by przywitać swojego drugiego właściciela. Nie był świadomy jego powrotu, ani tym bardziej obecności – tego, jak przysiadł na łóżku, ani tego, że nie wrócił sam. Sen został Havillardowi odebrany na dobre w momencie, kiedy wilgotny, psi nos skonfrontował się ze skrawkiem jego skóry, a on otworzył najpierw jedno, a potem drugie oczy, z grymasem bólu wtopionym w rysy twarzy i podwójną zmarszczką na czole. - Evan? - wzrokiem otulonym mgłą zamroczenia odnalazł, wśród panującego w pomieszczeniu półmroku, owal znajomej twarzy; odruchowo, grzbietem dłoni, wytarł strużkę śliny z kącika ust. - Która godzina? – zachował wargi w otwartej ręce, tłumiąc pojedyncze ziewnięcie. Zapewne za wczesna, by zwlec się z łóżka i powitać nowy dzień kubkiem kawy i papierosem między zębami. Zauważył swoim wprawnym okiem detektywa, że Cunnigham nadal miał na sobie komplet ubrań, co niebawem planował zmienić, a to oznaczało, że dopiero wrócił, słońce więc nadal było skryte za linią horyzontu. - I czemu się nie kładziesz? – Czemu mnie budzisz? Poczuł subtelny dotyk na skórze i był pewny, że Evan powitał go czułym muśnięciem skroni, jednak ułamki sekund później, gdy pod kopułą czaszki uformowała się ta refleksja, zdał sobie sprawę, że coś (lub ktoś) dyszał mu w szyje. Dostrzegł najpierw nos, potem parę migdałowych oczu, a na koniec oklapnięte ucho. Pod wpływem tego emocjonalnego rollercostera usiadł, wykrzywiając usta w niemym grymasie zaskoczenia. - Stella? Co ci się stało? - Dlaczego jesteś szczeniakiem o zupełnie innej karnacji?, chciał zapytać, ale słowo zdławił w krtani; to nie mogła być Stella, prawda? Pytające spojrzenie utkwił w twarzy Evana. – Wyjaśnisz mi, kochanie, co tu się dzieje? – słowo z trudem przeciskały się przez tunel krtani; miał wrażenie, że jego głos w brzmieniu przypominał pijacki, urywany w połowie zdania bełkot. Był jak niepoukładane, chaotyczne myśli kłębiące się w obszarze umysłu. W zasadzie nie myślał trzeźwo. Zaraz po przebudzenia nie wiedział kim jest i gdzie się znajduje; czarna plama dopiero teraz, stopniowo, wypełniała się wartymi uwagi informacjami. Mial wyraźne trudności z łączeniem faktów, ponadto towarzyszyła mu gorączka i ból w skroniach. W takim stanie Evan nie mógł wymagać, że jego szare komórki będą w dobrej kondycji. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Obcowanie Arlo z demonami, niosło za sobą pewne ryzyko wpisane w cenę tegoż zainteresowania, jakby podpisany krwią cyrograf — nie do ominięcia, a na tym polu Havillard nie znał umiarkowania. To z kolei pociągało za sobą wiszące nad nim skutki uboczne, zbierające się niczym chmury burzowe, a te zawsze składały się z paru etapów, gdzie każdy z nich łączył się ze stopniowym wzrostem konsumpcji aspiryny. Spożyta dawka redukowała symptomy na jakiś czas, zanim te na nowo nie wynurzyły się z cienia, dając o sobie znak, i jednocześnie pozwalała Havillardowi, maskować się trochę dłużej przed Evanem. No przynajmniej, jeśli ten nie został przez spikera radiowego nakryty na gorącym uczynku. Daleko było temu do ukrywania, czy tworzenia z tego nie lada tajemnicy, biorąc pod uwagę fakt, że znali się na tym etapie relacji zdecydowanie zbyt długo, by coś, co powtarza się częściej, niż dałoby się zamknąć w pojęciu cyklicznie, nie miało zdradliwych, naprowadzających w danym kierunku oznak. Cunnigham pokonując mile w drodze z Bostonu, a już tym bardziej przekraczając próg mieszkania, nie podejrzewał nawet pogorszenia stanu zdrowia swojego ukochanego. Nie zastał go przecież w łazience na zimnych płytkach, ledwie kontaktującego, co czasami się zdarzało i nie miało zbyt łagodnego przebiegu po doprowadzeniu Arlo do umownego porządku. Na początku podejrzewał, że ma do czynienia ze zwykłym zaspaniem, jednak zmarszczka przecinająca czoło Havillarda, mogłaby zostać uznana za stosowną podpowiedź niż mikromimikę, gdyby Evander nie był wówczas zajęty zabawianiem rozradowanej jego powrotem Stelli. — A spodziewasz się kogoś innego niż mnie? — W głosie Evana wybrzmiało rozbawienie, kiedy z ust Arlo w przestrzeni między nimi zagościł skrót jego imienia. Z ich dwójki to Havillard zadbał o zamknięcie ich związku na wszystkie spusty, odrzucając bez mrugnięcia okiem propozycje Cunnighama, aby go otworzyć. Zresztą po tylu latach Evander dobrze wiedział, że to się nigdy nie wydarzy i zarzucał tym tylko po to, żeby zobaczyć niezmienną reakcję na twarzy detektywa policyjnego. Kierując się do ich sypialni, nie zwrócił nawet uwagi na zegar przewieszony w kuchni, żeby odpowiedzieć z jakąkolwiek dokładnością na pytanie o godzinę. — To jeszcze pora, o której zwykle nie wstajesz. — Czyli odpowiadająca tej, w której zwykle kładł się obok niego, starając się przy okazji go nie obudzić i nie skłonić Stelli, by się rozszczekała nad ranem, budząc wszystkich domowników. Działo się tak wyłącznie pod warunkiem, że Evan właściwie wracał od razu po nocnej zmianie w WGBH do Saint Fall; zdarzało mu się również nocować w Bostonie, jednak o tym Arlo zawsze wiedział z wyprzedzeniem, tak jak z reguły Evander o jego wyjściach z Philipem. Nie raz i nie dwa doprowadzał Haviego do porządku, gdy wdał się z kimś bójkę, choć nie oszczędził swojemu partnerowi sarkastycznych uwag. Jeśli Evan z pozorowaną powagą i przygryzioną wargą, obserwował z uwagą pierwsze interakcje wyrwanego gwałtownie ze snu Arlo za sprawą Milo, który machał z ekscytacją ogonem, to gdy z ust Havillarda padło zdumione: Stella? Co ci się stało?, skwitował to cichym, niezbyt kontrolowanym śmiechem. Zanim udzielił odpowiedzi Arlo, pomógł wspiąć się na łóżko blond jamniczce, która była równie zaskoczona widokiem innego psiaka w trakcie naruszania przestrzeni osobistej, że aż zastygła w bez ruchu. Dotychczas Stella była epicentrum ich wspólnego życia poza rozliczaniem wspólnych rachunków i sprawunkami dnia codziennego z innymi przyjemności. Liczył, że zamiast obszczekać marmurkowego szczeniaka, zdecyduje się jednak najpierw na obwąchiwanie intruza, coby to nie dobiegł ich głos wściekłej Scarlett, aby uciszyli tę szczekaczkę. Evan musiał przyznać, że siostra Arlo poszerzała zasób jego słów o nowe, ale również pierwszy raz zauważył jak jego partner jest zmięty jak karta papieru pod wpływem jej syreniego głosu. — To jest Milo, twój prezent urodzinowy i jednocześnie nasz drugi jamnik. Stella, jak widzisz, dalej jest pięknego blond umaszczenia — wyjaśnił powoli Evan, oparłszy rękę między Stellą a Arlo, automatycznie przechylając się w bok. Zdawał się odpowiadać trochę wcześniejszej mimice wykwitłej na twarzy policjanta, gdy zmarszczył nieco brwi. Zagubiony ton głosu był wyjątkowo subtelną wskazówką, gdy wyciągnął drugą rękę, aby dotknąć gorącego policzka Arlo. Zmarszczka między brwiami tylko mocniej się odznaczyła, gdy przesunął wierzch dłoni do jego rozgrzanego czoła. — Frigoralis — mruknął pragmatycznie, choć samo zaklęcie z obniżeniem temperatury ciała o 1 stopień, to niewiele, zanim stwierdził z niezadowoleniem w głosie oczywistość: — Arlo, na rany Aradii, przecież ty znowu masz gorączkę. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Choć ledwo kontaktował, przesunął spojrzeniem po twarzy Evana; zmęczenie odcisnęło na nim swoje piętno. Znowu pokonał wiele kilometrów, by tu być. Na linii wypracowanego kompromisu zamieszkali w Saint Fall, choć dużo prościej byłoby zamieszkać w tętniącym życiem Bostonie, jednak Arlo zgiełk dużego miasta przytłaczał, przywykł do małomiasteczkowego charteru miejsca, gdzie się urodził. Jakby jego ambicje zatrzymały sie na Saint Fall i nie sięgały dalej; nie marzył o wspinaniu się po szczeblach kariery; cel, który mu przyświecał był innego rodzaju i spotykał się z niezrozumieniem i częściowo także niezadowoleniem ze strony Evana, który pragnął przeprowadzki do Massachusetts, jak niczego innego na świecie. Tymczasem magia powstania otwierała przed nimi drzwi nowych możliwości. Rytuał o nazwie Portal mógł być vademecum na ich problem z odległością, chociaz wiedział, że źródło kości niezgody między nimi leżało gdzie indziej; Cunnigham dusił się w małym miasteczku, które pozbawiało go możliwości rozwoju. Znajoma barwa głosu wypełniająca przestrzeń pokoju wybiła go z rytmu myśli; nawet nie był świadomy, że na usta wślizgnął się lekki grymas imitujący uśmiech. - Tak, poltergeista. Mają do mnie słabość - nuta rozbawienia zagościła w tonie jego głosu; jedyny poltergeist, z którym miał styczność, nawiedzał dom rodziny ojca w - ironio losu - Massachusetts. To jeszcze nie pora, o której wstajesz było pretekstem, by przytulić twarz do poduszki i spać dalej. Na drodze stała mu obecność Evana, a raczej stworzenia, które wpatrywało się w niego, jakby nigdy nie widziało podobnego wynaturzenia. To Milo, prezent urodzinowy, nasz nowy jamnik. Słowa wybrzmiały w przestrzeni ich oddechów. Przetwarzał je w głowie. Milo. Prezent urodzinowy. Nowy jamnik. Co jeszcze? Czym mnie jeszcze zaskoczysz? Chociaż usta nie drgnęły, do spojrzenia zakradły się ogniki radości. Dopiero po chwili - kilkadziesiąt, a może nawet minutę później odmierzanej przez niespokojne bicie serca między żebrami - pojął sens jego słów. - Dzisiaj jest czwarty? - zacisnął zęby na dolnej wardze; urodziny, o których nigdy nie pamiętał, czas, który pośpiesznie mijał. - I znowu podniosłeś poprzeczkę - wymamrotał, ledwie zmuszając głos do posłuszeństwa; zeszłego roku, zamiast śniadania do łózka, był tort, z jakże wymownym you're old, skwitował to rozbawionym nadal młodszy od ciebie, jednak wtedy był w lepszej kondycji, nie miał gorączki, skronie nie pulsowały bólem, dłonie nie były śliskie od potu. Wtedy mógł po prostu uciszyć go pocałunkiem, by nie odnalazł w głowie żadnej riposty. Obecnie dłoń zawędrowała ku nowemu członkowi ich - obecnie - czteroosobowej rodziny. - Witaj w domu Milo - ciepły uśmiech, który rozświetlił jego twarz, był jednocześnie akceptacją jego obecności; Stella widocznie nie pocieszona, że ktoś inny znalazł się w centrum zainteresowania Arlo, wspięła się na klatkę piersiową swoją właściciela, nieco ograniczając mu dostęp do powietrza. Gdyby jego zdolności intelektualne nie były zamglone przez temperaturę ciała, zapewne pod sklepieniem czaszki pojawiłoby się co najmniej kilka argumentów, czemu na obecnym etapie ich życia szczeniak był złym pomysłem, ale nie myślał trzeźwo, więc nawet nie zaczął tej wyliczanki; głowa opadła na poduszkę, gdy dłoń Evana zetknęła się z jego policzkiem i dostrzegł zmarszczkę dezaprobaty między jego brwiami. Co miał powiedzieć - to kwestia przyzwyczajenia? - Purson zawsze był godnym przeciwnikiem, ale nie okazałem mu żadnej litości I vice versa. Był równie nieustępliwym i uparty, co Evander. I przynajmniej słowa, które z siebie wyrzucał, nie brzmiały już jak pijacki bełkot; coraz lepiej kontrolował struny głosowe. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Wyrwany nagle ze snu i trawiony przez gorączkę Arlo, miał na policzku jeszcze wyraźny odcisk po poduszce i ciemne włosy w nieładzie. Evan musiał przyznać, że coraz lepiej wychodziło mu orientowanie się w przestrzeni i czasie, choć nie upatrywał w tym takiego efektu obniżenia jego temperatury o ledwie jeden stopień. Z każdą chwilą nawet składanie zdań wydawało się dla Havillarda coraz prostsze. Cóż, o regularnych objawach randkowania Arlo z demonem i ich zaklinaniem — dyskutowali często, wykazując przeciwne stanowiska i nie odnajdując złotego środka, zwłaszcza gdy przyjmowało to jakiś kryzysowy scenariusz, mrożąc spikerowi radiowemu krew w żyłach. Grymas imitujący uśmiech sprawił, że niekontrolowanie kącik ust Cunnighama lekko uniósł się ku górze na krótki moment. — Nie przypominam sobie, abym zapraszał na celebrowanie twoich urodzin jakiegoś poltergeista… — rzucił z rozbawieniem, przeciągając ostatnie słowo, podążając spojrzeniem za marmurkowym jamniczkiem. Evander podejrzewał, że przycupnął tak blisko Arlo, odczuwając bijące od niego ciepło. Oklapnięte jedno uszko i zadarty w górę łebek zdradzały chyba zaciekawienie nieznaną mu dotąd osobą. Spiker radiowy czekał cierpliwie aż sens wypowiedzianych słów dotrze w pełni do detektywa policyjnego. — Dokładniej czwarty maja, skarbie. Będziesz miał cały rok, aby wymyślić coś dla mnie. Postarałem się, aby mój plan w ogóle nie przeszedł ci przez myśl. — Szerszy, pogodniejszy uśmiech rozświetlił twarz Evana, o ile tak można, by to określić, biorąc pod uwagę wczesne godziny nad ranem. Cunnigham ani razu nie zająknął się na temat tego, że tryskającej energią Stelli przydałoby się psie rodzeństwo, choć obaj jeszcze nie wiedzieli, że Milo równie chętnie co wymuszające przekąski popiskiwanie, będzie wszystkim pokazywał ząbki. Kiedy Stella wyrwała się tenisiście spod palców, pokazując zarówno Evanowi, jak i Arlo akt pierwszy zatytułowany zazdrość, wspinając się na klatkę piersiową tego drugiego, utrudniając mu funkcje oddechowe — Cunnigham musiał zareagować, odciągając blond jamniczkę. Stella, słońce, wyrwało mu się gdzieś w międzyczasie, gdy postawił ją nieopodal mniejszego od niej szczeniaczka o zupełnie przeciwnym do niej umaszczeniu. Kiedy w umyśle Arlo powolutku ukształtowałyby się argumenty przeciwko wzięciu na siebie odpowiedzialności za kolejnego czworonoga przy ich trybie pracy; dla Evandera miało to o wiele mniejsze znaczenie, biorąc pod uwagę to, ile niemaskowanej radości dawało to jego ukochanemu. W brązowych tęczówkach pojawiły się ogniki wesołości, a jeśli ktoś rządził w ich przestrzeni mieszkalnej (nie, nie była to Scarlett, którą Philip i reszta sąsiadów mogli regularnie słyszeć podczas kłótni z Arlo), to były to psiaki. Stella nawet nie miała litości dla piłek tenisowych Evana, jeśli pozostawił swoją torbę sportową gdzieś na widoku, a wirującej kulce energii udało się ją otworzyć. Nie dało się jej za żadne skarby oduczyć, aby tego nie robiła; wiedziała w końcu jaka nagroda napotka w środku. Na całe szczęście nigdy nie była zainteresowana drewnianymi rakietkami; te najczęściej w efekcie frustracji na korcie Evander łamał z dodatkiem przekleństw. — Może czas najwyższy, abyś tę litość okazał mnie i zadbał w końcu o swoje zdrowie, Arlo. — W głosie Evandera wybrzmiała nuta zawziętości, a w umyśle przewijały się echa widoku Havillarda z łazienki, gdzie czasem zdarzało mu się ocucać, co w zupełności rujnowało humor spikera radiowego. Nie miało to wydźwięku w postaci przytyku. Cunnighamowi naprawdę zależało na tym, aby Havi znajdował się w dobrym zdrowiu. O ile Arlo bywał uparty w kwestii nie przesuwania za nic w świecie granic w ich relacji, z czym Evan swoją drogą się pogodził, ale czasem po prostu lubił wciskać kijek w mrowisko i widzieć zmarszczkę na czole Havillarda, o tyle w kwestii zaklinania demonów z uporem maniaka, wracali niemalże stale do punktu wyjścia. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Demony - temat, który zwykle generował dynamiczniejsza wymianę zdań między nimi. Evan nigdy nie podzielał zainteresowania Havillarda tym tematem, a dzień, w którym zastał go nieprzytomnego na kafelkach w łazience, przypieczętował tą niechęć, która, pogłębiona przez kilka innych, drobniejszych incydentów, trwała do dzisiaj. Czując na sobie jego uważne spojrzenie, wyrzuty sumienia ścisnęły go pięścią za żołądek. - Doskonale - uśmiech za uśmiech; nie powstrzymały go przed tym pulsujące bólem skronie, ani fala gorąca, która objęła jego ciało. Pokusa, by złapać w wargi znajomy, długo wyczekiwany grymas radości, zagłuszyła zdrowy rozsądek; dla tej chwili warto było otworzyć oczy i zrezygnować ze snu. Podparł się na łokciach; oddech musnął evanowego skrawka skóry, usta odnalazły drogę do dobrze znajomej struktury. Pozwolił sobie na ledwie muśniecie, ale to wystarczyło, by pobudzić serce do nieco bardziej dynamicznej pracy. – Poltergeist rozstałby sie z poczuciem humoru, gdyby pobył tu dłużej i odkrył, że nie ma z tobą najmniejszych szans - potylica znowu zapadła się w poszwie, gdy głowa opadła na poduszkę; ta czułość obecnie kosztowała go więcej wysiłku niż poranny jogging. Słowa Evana - dokładniej czwarty maja, skarbie - rozwiązała supeł wątpliwości, na którym w zapętleniu utknęły jego myśli, zdeformowanej, mglistej formie utrzymanej na oparach świadomości. Ich związek trwał już nieco ponad cztery lata. Nie znudziłem ci się jeszcze, kochanie? Arlo, po tym jak Evan ugiął się pod naporem jego uroku osobistego, długo żył w przekonaniu, że to tylko kwestia czasu; kwestia czasu, kiedy odda mu zapasowy komplet kluczy; kwestia czasu, kiedy powie, że wraca do Bostonu; kwestia czasu, kiedy przyzna, że ma kogoś innego; kwestia czasu, kiedy nocne życie znowu go zabierze. Teraz podobne myśli nachodziły go rzadko, bardzo, bardzo rzadko, najczęściej podczas sprzeczek, których ognikami zapalnymi było zmęczenie Cunnighama. By tu z nim być, dzień w dzień pokonywał kilkunastokilometrowy odcinek drogi. Arlo docenił te poświęcenie, choć wiedział, że to - znowu - tylko kwestia czasu, kiedy stary kompromis przestanie obowiązywać i na jego fundamentach wybudują kolejny, tym razem bardziej korzystany dla Evana. Jednak teraz, w dniu swoich urodzin, gdy gorączka trawiła jego ciało, odsunął od siebie te myśli; skoncentrował je wokół Evana. - Wiec mam rozumieć, że dzisiejszy dzień zarezerwowałeś w całości dla mnie? - uśmiech, który pojawił się na ustach Havillarda, pogrzebał niewinny charakter tego pytania; rzadko mieli okazje spędzić cały dzień tylko we dwoje; celebrowali wtedy nie tylko rocznice urodzin, ale przede wszystkim kolejny tydzień, miesiąc, rok spędzony w swoim towarzystwie. – Chociaż i tak - objął spojrzeniem najpierw Stellę, potem Milo, nowego członka rodziny podrapał za uchem; jamnik, w odwecie, złapał w zęby jego dwa palce; poczuł jak magłe igiełki wbijają się w jego skórę; ząbkowanie jeszcze przed nimi. Stella, jakby w ramach sprowadzenia go do parteru, zawarczała ostrzegawczo – konkurencja jest duża. Mam w ogóle szanse wygrać? Stella była postawiona w zupełnie nowej sytuacji; do tej pory miała ich calą uwagę, teraz - niespodziewanie - musiała ja dzielić. Jej ciężar na klatce piersiowej, chociaz zwykle był przyjemny, teraz ciążył; oddech stal się płytszy, tętno przyśpieszyło. Nie musiał nic mówić. Nie zdążył powiedzieć "zejdź, Stello", Evan, popisał się swoim refleksem i zainterweniował kilka sekund po tym, jak z gardło Havillarda wydobył się duszący kaszel. Czwarty dzień maja, trzydziesta pierwsza rocznica jego urodzin, szansa, by spędzić z Evanem cały dzień i akurat dzisiaj musiało go rozłożyć. W odpowiedzi na troskę i zawziętość, która wybrzmiała z tonu głosu Evana, odnalazł jego dłoń i splótł ze sobą ich palce; nie obiecał, bo nie lubił składać obietnic, których być może nie uda mu się dotrzymać; nie obiecał, bo z kłamstwem nie było mu do twarzy; nie obiecał, bo zaufanie powinno działać w obie strony. Jego egoistyczna strona osobowości odnalazła drogę do innej, niesolidaryzującej się z empatią, myśli - cholernie lubię, jak się o mnie martwisz, której towarzyszyły zęby zaciskające się na dolnej wardze. Chwilę później zastąpił ją słowami. - Nie wiem, co przyszykowałeś na ten dzień, ale plan na najbliższe pięć godzin jest prosty - sen. Postawi na nogi nas obu. - Widział sine, namalowane przez zmęczenie pręgi pod jego oczami. Słyszał go tez w tonie jego głosu; nocna podróż z Bostonu do Saint Fall zabrała mu cenne godziny na sen. I teraz nadszedł czas, by uzupełnić ten deficyt. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Zaklinanie demonów było dla Havillarda tym, czym dla Cunnighama gra w tenisa — oba stanowiły kwestie problematyczne w rozumieniu ogólnym, jak i w pojmowaniu dla obojga. Dla Arlo pod kątem tego, że nie dało mu się jego hobby wybić z głowy, a jego skutki okazywały się widoczne gołym okiem; zresztą nawet nie umiał dobrze udawać. Dla Evandera, gdy przy każdym poddaniu w wątpliwość w to, że to nie jest gra profesjonalna, szkodom ulegała drewniana rakietka. Potem detektyw policyjny wydawał się zaskoczony tym, że wolał spędzać czas na korcie z kimś, kto rozumiał pojęcie rywalizacja. Oba wymiary frustracji smakowały na języku nieco inaczej, nawet jeśli ugładzane były przez spalanego powoli papierosa. Przelotne muśnięcie ust pozostawiło po sobie równie przelotne wrażenie gorąca, trawione przez gorączkę ciało Havillarda. Przyjemna czułość pozostawiająca leciutki niedosyt, skruszony zmęczeniem po nocnej zmianie. Zatrzymał na nim uważny wzrok, kiedy tylko Arlo oparł znowu na poduszkę. Poltergeist rozstałby się z poczuciem humoru, gdyby pobył tu dłużej i odkrył, że nie ma z tobą najmniejszych szans, te słowa Evan skwitował krótkim śmiechem. Jego relacja z Havim miała jasno nakreślone granice, z których policjant nie zamierzał rezygnować. To Evander balansował na niej mniej lub bardziej umyślnie (poniekąd taki miał styl bycia), zwłaszcza na imprezach, kiedy wspólnie porywali się na zabawę w Bostonie, a to Arlo posyłał mu wymowne spojrzenia nawet przy czteroletnim stażu związku. Tyle że zanim się w nim oficjalnie znaleźli — Cunnigham starał się gasić zainteresowanie ze strony Havillarda (nieskutecznie) i tłumaczyć mu, że ten błędnie interpretuje, to co się dzieje (również nieskutecznie). Evan doszedł do momentu, że się poddał i pozwolić sprawom toczyć się samodzielnie, zaskakując finalnym rezultatem samego siebie. Wpadł trochę jak śliwka w kompot i o ile obawy Haviego oscylowały wokół tego, kiedy spiker radiowy przekreśli tę relację, wróci do Bostonu lub oświadczy, że ma kogoś innego, to Cunnigham nie mógł nadziwić się podejrzanemu — w jego subiektywnym odczuciu — spokojowi i wrażeniu stabilności. Oba wydawały się w obce, zaskakujące i zarazem kojące nerwy zawsze w stanie czuwania na coś, co się może zadziać. — Po takiej wizycie pewnie wszystkie poltergeisty omijałyby cię szerokim łukiem — skwitował pół żartem pół serio Evan, a w głosie zachowała się resztka wybrzmiewającego chwilę wcześniej śmiechu. Przy zawieszonym pytaniu między nimi i psiakami lekko spoważniał, przypominając sobie o tym, że rozłożony przez gorączkę Havillard nie nadawał się szczególnie do życia. Odkąd Arlo i Evan zdecydowali się na płynne przejście z niezobowiązującego spotykania się do poważnego budowania związku, to zawsze starali się spędzać ze sobą swoje urodziny. — Powiedzmy… konkurencja może się zwiększyć, jeśli rozłożyło cię choróbsko, a nie ekspozycja na demonie wdzięki. Zobaczymy, czy szczęście ci dopisze. — Cunnigham zmarszczył lekko brwi, widząc waleczność małego marmurka. Zacząłby współczuć siostrze Arlo, ale ze świecą byłoby szukać u Evandera takiej emocji. Splot palców miał go uspokoić, jednak temat ten zawsze jak bumerang; nie spełniał się w tej roli. Przez twarz Evandera przemknął przelotny grymas, który był niewerbalną odpowiedzią na plany, które musiał odpowiednio zrewidować i dopasować do stanu zastanego razem z nowym, psim członkiem rodziny na pokładzie. — Wszystko musi się zmienić, bo przy twoim stanie, to możesz liczyć tylko na zamówione jedzenie i maraton Gwiezdnych Wojen, a także spacer z psiakami — oświadczył spokojnie, o aktywniejszym dniu nie było mowy przy gorączce konsumującej jego ukochanego, nawet przy przechadzce po Cripple Rock dostałby pewnie zadyszki. — Tak, sen nam się przyda, wyglądasz jakbyś wpadł do pralki, ja pewnie nie lepiej — dodał, jednak zwlekał z ruszeniem się z zajmowanego miejsca, tak jakby nie chciał oswobodzić palców. Parę minut później pozostawił Milo i Stellę z Arlo, przygotowując się do spania, gdy wrócił Havillard już przysypiał, a oba jamniki były wtulone w siebie, tworząc podział na ich strony łóżka. Evan zanim zasnął, jeszcze chwilę wpatrywał się sufit, nim powieki stały się cięższe. Z tematu dla Arlo i Evana Kontynuacja gry tutaj |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
30 maja 1985 Gdzieś między podczytywaniem Ubika Philipa K. Dicka, któremu niechcący złamał grzbiet, a ostatnią, jazzową piosenką wieńczącą jego nocną zmianę w stacji należącej do WGBH — Evander podjął decyzję o tym, by wrócić do Saint Fall i nie nocować u ciotki. Coś go tknęło, tak jakby powinien tam być. Kubek po kawie stał pusty tuż obok na blacie, pozostało posprzątać po sobie w przestrzeni socjalnej przy wymianie pracowników. Cunnigham nie czuł jeszcze na tym etapie, żeby senność dawała mu się we znaki, utrudniając poruszanie po drodze. Doświadczył tego w połowie drogi, gdy widok za oknem stawał się nużący z rzadka przecinany widokiem innego pojazdu, jednak nie na tyle, by powieki same mu się zamykały. Zakładał, że po powrocie jego głowa spocznie na poduszce i będzie mógł odespać zarwaną noc. Evander nie mógł przewidzieć, że okaże się to zwykłą mrzonką. Przekręcenie klucza w zamku, już wiązało się z odchyleniem od normy, gdy powitało go szczekanie Stelli, która usadowiła się nieopodal drzwi frontowych, tak jakby przy nich warowała. Prawie nigdy tak nie robiła. Serce na chwilę mu stanęło przy brzdęku par kluczy, kiedy brunatne plamy odcinały się na tle jej jasnej sierści. Przyklęknął nieopodal niej, aby sprawdzić co jej się stało. Szybko jednak okazało się, że zlepiona sierść i poplamiona apaszka z truskawkami, to nie efekt skaleczenia pod nieuwagę śpiącego Arlo czy zrzucenia na siebie czegoś przy aktywnym brykaniu. Najbardziej Evana zaniepokoiło drżenie jamniczki, która jeszcze zdążyła go nerwowo obszczekać, zgłaszając mu swoje psie skargi. Nie znał jeszcze źródła tych brunatnych zabrudzeń. — Arlo — rzucił w przestrzeń bez większego przekonania, zakładając jeszcze optymistycznie, że jego partner śpi. Odłożył kluczyki od samochodu na szafce od butów i wszedł wgłąb mieszkania, gdzie zastały go zaschnięte, brunatne plamy rozsiane dokoła w chaotyczny sposób, a Evan z miejsca wyzbył się wrażenia piasku pod powiekami. Adrenalina rozpędzała nader skutecznie senność, a Cunnigham miał wrażenie, że coraz bardziej przyspiesza mu tętno. Świadomość, że stało się coś bardzo złego, była jak uderzenie tępym narzędziem w głowę. Brunatne plamy okazały się najpewniej zaschniętą krwią, a przekroczenie progu pracowni, tylko utwierdziły go w tym, że to tam zdarzyła się pierwsza kwadra tragedii. Stamtąd przeniosła się do łazienki, a drogę z jednego pomieszczenia do drugiego znaczyła krwawa ścieżka z tych samych zabrudzeń. Gwałtowniejsze sięgnięcie po klamkę pomieszczenia wiązało się z wrażeniem duszy na ramieniu — co jeśli się wykrwawił, na Lucyfera? Jednak po Arlo nie było ani śladu, po jego siostrze jak się okazało również (może nie wróciła nawet na noc), a początkowy strach zaciśnięty na gardle Evandera z oględzinami mieszkania przekształcał się w pęczniejącą w okolicy żeber złość, rozpychając się tam w najlepsze. Gdy Stella nie opuszczała go na krok, to Milo nie wyglądał na zaaferowanego nawet w połowie tym co się zadziało, leżąc wśród zabawek swojej psiej siostry, głowę wspierając na brzuchu jednego z pluszaków. Evan zupełnie zignorował to, że obiecał kiedyś, aby w mieszkaniu nie palić. Potrzebował czegokolwiek na ujarzmienie nerwów, nawet jeśli w łazience. Wprowadziwszy Stellę do łazienki, podjął się angażującej próby zmycia zaschniętej krwi z jej jasnej sierści, odkładając na skraj krwawej umywalki jej ubrudzoną apaszkę. Jamniczka cały czas wydawała się niespokojna. Świetnie, Arlo na domiar złego straumatyzował ich psa, uznał z jeszcze większym poziomem irytacji, kiedy wypalał papierosa i jednocześnie spieniał szampon. Evander był obiektywnie na Havillarda wściekły, tak jak jeszcze nigdy nie wyprowadził go z równowagi Laffite, a funkcjonowanie z Hiramem nawet osobę o anielskiej cierpliwości doprowadziłoby do szewskiej pasji. Cunnigham swojemu partnerowi miał za złe to, że nawet nie raczył go poinformować o całym zajściu, a już tym bardziej tym, że cokolwiek się stało, zamiast tego zostawił mu aranżacje rozlazłego miejsca zbrodni, doprowadzając go na skraj wybuchu i szybszy oddech. Zawsze wszystko sprowadzało się do tego jego cholernego hobby z demonami, nieodpowiedzialności, lekceważonego lekkomyślnie zagrożenia, nadmiernej pychy i narażania siebie na szkody zdrowotne raz po raz. Evan nawet siedząc już na łóżku z osuszoną Stellą, która usadowiła mu się na udzie i domagała się głasków, wyściubiając pyszczek spod koca, którym ją okrył. Nawet fakt, że już nie drżała i wydawała się względnie uspokojona wcale nie łagodził zszarganych, evanowych nerwów, kiedy wpatrywała się w niego wielkimi oczami. Był o krok przed rozwaleniem czegoś, nawet jeśli utrudniała mu to czuwająca jamniczka i obracany między palcami kolejny, acz nieodpalony papieros. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Noc ciemnością otuliła strzelnie zakamarki miasta. Z opartym o chłodną szybę policzkiem, przymknął powieki. Miarowe powarkiwania silnika usypiała go, a zmęczony organizm nie protestował przed tym nagłym aktem kapitulacji. Muzyka sączą się z głośników docierała do niego z wyraźnym opóźnieniem, podobnie jak głos kierowcy, który z entuzjazm, w przerwie na śmiech, opowiadał mu kolejną anegdotę. Havillard mimowolnie wygiął wargi w uśmiechu, choć sam milczał, zbyt przytłoczonym tym, co się spotkało - spotkaniem z demonem. Wciąż zastanawiał sie, gdzie popełnił błąd. Pierwsze sześć sekund zaraz po przywołaniu bytu z Piekła było kluczowe. Musial z opóźnieniem wypowiedzieć drugą cześć inkantacji, co rozjuszyło przywołaną istotę. Zmęczenie - tylko tym mógł się usprawiedliwiać. - Jesteśmy na miejscu - poinformował go basowy głos męzczyzny za kierownicą. Taksówka podwiozła go pod znajomą fasadę budynku. Z papierosem między zębami, wszedł z samochodu. Przywitał go podmuch zimnego, agresywnego podmuchu wiatru, owijającego skórę odsłoniętych policzków. - Dziękuję - wręczył mu banknot i zamknął drzwi, wzdychając ciężko. Nadal wydawało mu sie, ze powietrze było oblepione charakterystycznym, duszącym zapachem siarki, a unosząca się w nim ducha wyłącznie potęgowała te wrażenie, któremu wotował organizm. Skronie pulsowały tępym bólem. Dłonie mu drżały, gdy otworzył drzwi i wszedł na pogrążona wpół mroku klatkę schował. Evan już wrócił? Zaciągnąwszy się, spojrzał na zegarek. Półtorej godziny po północy. O tej porze powinien spać, albo przynajmniej kłaść się do snu. Dopiero teraz, pokonując kolejne stopnie schodów, pomyślał o Stelii, która dreptała krok w krok zanim. Warowała przy drzwiach i, trzęsąc się ze strachu, wyczekiwała jego powrotu? Co z Milo? Zwinął się w kłębek i zasnął wśród ich wspólnych zabawek, a może udzielił mu się jej niepokój? Kolejne dwa ciche westchnienia później oparł ciężar ciała o balustradę, zaciskając na niej obie dłonie, by nie stoczyć się ze schodów na sam dół - boleśnie i brutalnie. Stracił za dużo krwi i chociaż zabiegi, które zaaplikowane mu w szpitalu, pozostawiły go na nogi, to nie uzupełniły tego deficytu. Opuszki palców przypominały o swojej obecności gwałtownymi, nagłymi spazmami bólu, jakby trawił je od środka ogień. Zacisnął mocniej zęby na filtrze, by stłumić syk. Poczuł na swoim karku czyjeś na tarczowe spojrzenie. Spojrzał przez ramię, dostrzegając dwa, świeżące się na czerwone kocie ślepia. Z gardła dachowca wydobył się cichy syk, jakby bronił swojego terytorium. Zwyczajnie świecie nie spodziewał się tu o tej porze już nikogo. Evan już wrócił? Kolejny raz po sklepieniem czaszki zakradło się te same pytanie. Zacisnął mocno dłonie w pieści, biorąc się w garść. Do pokonania miał kondygnacje składającą sie jeszcze z dwóch pięter. To żadne wyzwanie, musiał jedynie zmusić obolałe ciało do współpracy. Trzy, dwa, jeden odliczył w myślach i krok za krokiem pokonywał ostrożnie kolejne stopnie, asekurując się poręczą, by nie upaść, choć kręciło mu się w głowie, spirala podenerwowania ściskała go za żołądek i czuł sie fatalnie - jakby coś go przeżuło, tylko po to, by zaraz wypluć. Odnalazł w kieszeni kurtki klucze, a mimo to złapał za klamkę, gdy, chwiejąc się na nogach, szukał czegoś, co mógłby złapać. Pod naporem jego dotyku, drzwi uległy. Mieszkanie było otwarte, a więc- Chciał krzyknąć "Evan, jesteś?", jednak głos odmówił mu posłuszeństwa dławiąc słowa w przełyku. Usta miał spierzchnięte, czuł spiekotę w gardle. Przez uchylone drzwi sypialni dostrzegł wlewającą się do holu stróżkę światła. Drżąca dłoń odnalazła kontakt. Jasne światło zalało przestrzeń holu. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. klucz, który trzymał jeszcze chwile temu w dłoni, wypadł mu z ręki wprost na poplamioną śladami krwi podłogę. Nawet w takiej sytuacji z jego ust nie popłynęło przekleństwo. Evan? Stella? Milo? Scarlett? Ktokolwiek? Resztkami sił przemieścił z holu do kuchni, łapiąc w zęby dolną wargę. Peta musiał zgubić na klatce schodowej - między pierwsza a drugim piętrem. Sięgnął dłonią po szklankę. Zacisnął palce na jej szklanej powierzchni. Wody, potrzebował wody. Z trudem odkręcił kurek w zlewie - jego ruchy były nieporadne bez bandaż przylegający do placów. Podstawił pod strużką płynu naczynie, a potem wypił łapczywie i na hejnał całą jego zawartość. W kuchni jako pierwszy zjawił się Milo. Węsząc, zlokalizował Arlo. Mimowolnie blady uśmiech przeciął jego sine wargi. - Gdzie Stella? - zapytał ledwie szeptem. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Jeśli o pojawieniu się Havillarda w mieszkaniu nie poświadczył w stopniu wystarczającym dźwięk gwałtownie pociągniętej klamki, to klucz spadający na parkiet już tak. Stella zapiszczała niespokojnie, podrywając na moment głowę wyrwana z płytkiego snu. Spiker radiowy pogłaskał ją delikatnie, a ta zaraz złożyła ją ponownie na łóżku tuż obok niego. Blond jamniczka nadal była otulona kocem niczym warstwą ochronną przed tymi zdarzeniami, które dzisiaj towarzyszyły jednemu z jej właścicieli. Jeszcze nie wiedział, co właściwie się stało, choć domyślał się. Ścieżka z zaschniętej krwi zaczynała się w pracowni, znacząc podłogę w drodze do łazienki i ostając się na sierści ich jamniczki. Złość tylko nawarstwiała się, kumulując się między żebrami, a Cunnigham coraz bardziej odnosił wrażenie, jakby przeskakiwanie z dezorientacji, lęku ściskającego gardło, że zastanie ciało po otworzeniu drzwi łazienki i pikującej frustracji, przekładało się na cykanie w głowie. Evander nie doczekał się powitania przełamującego martwą ciszę, zamiast niego kliknięcie włącznika światła w korytarzu, które zetknęło się z bliźniaczą stróżką z ich sypialni. Kliknięcie niemal przywołało nową falę złości, która przyćmi jakiekolwiek czynniki łagodzące dla Havillarda, który nawet nie miał zamiaru ani odwagi poinformować go o tym, że cokolwiek złego się stało. Kliknięcie trafiło w odpowiedni moment, by mały szczeniak wyplątał się z maskotek i wyruszył pędem na zwiad za intruzem, obwieszczając to niezbyt przekonującym szczeknięciem. Nie podążył od razu śladem Milo, odwlekając o parę, długich minut to, co nieuniknione, czując ucisk na gardle i dyskomfort w klatce piersiowej charakterystyczny dla pobudzenia autonomicznego. Evander podniósł się powoli, upewniając, że nie wybudził Stelli, aby ta mogła w końcu odpocząć po dzisiejszych przygodach. Sama świadomość tego, jeszcze bardziej dawała mu powody do gniewu skierowanego na nieodpowiedzialność Arlo. Razem z nią szybkim krokiem przeciął odległość między sypialnią, a kuchnią. Milo kręcił się obok Havillarda, obwąchując go dokładnie, tak jakby ktoś miał go podmienić (zapewne ich szczeniak nie był oswojony z woniami szpitalnego pochodzenia). Cunnigham dosłyszał pytanie o jamniczkę, ale nie kwapił się do odpowiedzi. Najpierw oparł się ramieniem o framugę drzwi, krzyżując ramiona na torsie: — Wydaje mi się, że bardziej powinno cię zainteresować, śpiewanie o tym, gdzie się do tej pory podziewałeś i jak doszło do tego, że nasze mieszkanie wygląda jak inscenizacja dla techników kryminalistyki. — Przytyk w ramach rozładowywania przecinających go na wskroś intensywnych emocji. Cunnigham nie mógł wątpić w to, że Havillard opowie mu o wszystkim ze szczegółami, jednak w nucie jego głosu zabrzmiała nieskrywana nieżyczliwość. Spiker radiowy doświadczył uderzenia gorąca, tak jakby gniew przypominał o sobie sumiennie. Zauważył białe bandaże, bladość skóry i sine usta, jednak zanurzenie w złości wykluczało adekwatną reakcję na to, jak marnie wyglądał jego ukochany. Wbrew pozorom dodatkowo dołożyło to kolejny poziom do tego, co już odczuwał. Aktualnie ta część percepcyjnej analizy pozostawała poza jego zasięgiem; na zmartwienie jego stanem przyjdzie jeszcze czas, gdy tylko ochłonie. Kiedy Cunnigham się kłócił, to zazwyczaj szedł już na noże. — Arlo, ty jesteś w ogóle normalny? Co następne? Zastanę cię wykrwawiającego się na podłodze w łazience albo martwego? — Głos ponosił się automatycznie i szczerze mówiąc, mało go obchodził komfort życiowy sąsiadów w tym momencie. Ile to już razy powitał go ocucony na łazienkowych kafelkach? W końcu ile razy mu powtarzał, że przegina z tym zaklinaniem demonów? Aż do znudzenia, ale chyba na tyle mało, że zignorował wszystko, co do niego mówił. Ile razy, na litość Lucyfera, wspominał o tym, że kiedyś wymknie się to spod kontroli i stanie się tragedia? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH