Hell-Yes Doc Klinika medyczna założona przez neurochirurga pracującego w szpitalu im. Sary Madigan. Doktor van Haarst przyjmuje pacjentów w dość specyficznych porach tj. albo z samego rana, albo późnym wieczorem, w zależności od dnia tygodnia i jest również dostępny „na telefon” (o ile jest akurat w domu, bądź szpitalu... i uda ci się przejść wewnętrznymi przez dwie rejestracje i zespół pielęgniarski). W tym miejscu pomoc otrzymują ludzie o przeróżnym statusie społecznym, zaś opłata od przyjęcia jest stosunkowo niewygórowana. Zdarza się również, że nie jest w ogóle przyjmowana, na przykład w sytuacji, gdy pacjent nie posiada żadnego ubezpieczenia i/lub zasobów pieniężnych. Gabinet wielokrotnie był dofinansowany przez darczyńców przychylnych inicjatywie leczenia tych, których nie stać na konsultacje lekarskie. Finansami opiekują się mądrzejsze, szkolone kierunkowo głowy, a sam Leander van Haarst zajmuje się wyłącznie przeprowadzaniem procedur medycznych, nie zaś prowadzeniem ksiąg rachunkowych. Gabinet składa się z jednego pomieszczenia oraz przejścia na zaplecze. Po wejściu do gabinetu w oczy rzuca się stół znany z sal chirurgicznych, który niejeden proceder wyjmowania kul postrzałowych już widział. Na stanie znajdują się także gabloty ze środkami do dezynfekcji, opatrunkami i najczęściej używanymi lekami. Pod jedną ze ścian stoi biurko oraz całkiem spora metalowa szafa pełna odręcznie uzupełnianych papierowych kart medycznych. Zaplecze wypełnione jest regałami, osprzętem specjalistycznym i dużą przemysłową lodówką, w której można znaleźć leki wyjątkowo wrażliwe na temperaturę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
15/03/1985 Ciche kroki ponownie odezwały się na niewielkim korytarzu prowadzącym do głównej części gabinetu. Teraz, po godzinach pracy, Leander wreszcie mógł ściągnąć z pleców biały fartuch lekarski. Chciałby natychmiast odejść od biurka, walnąć się do wanny, albo przynajmniej wyprostować kręgosłup, ale póki co musiał zadowolić się chwilą stania i wyciągania się ku sufitowi. Nie powinien mitrężyć, jeżeli tym razem zamierzał pospać dłużej, niż cztery godziny. Stąd też prędko zastąpił fartuch grubymi lateksowymi rękawiczkami, zabierając ze składziku wielką butlę z płynem dezynfekującym. Uzupełnił nim maszynę do sterylizacji narzędzi i pospiesznie zebrał wzierniki, haczyki i kilka innych przedmiotów do metalowej nerki, nim wszystko to wrzucił do środka. Wróci do sterylizatora za godzinę, a w tym czasie może zająć się dalszą częścią gabinetu. Jako że działalność van Haarsta była w głównej mierze jednoosobowa, nie omijały go sprawy typowo porządkowe. Zamiótł i wymopował podłogę, porozkładał eliksiry, które ostatnio przygotował i jakiś rzekomo naturalny, dziwaczny suplement, jaki wciśnięto mu na ostatnich spotkaniach. Eksperymenty na żywych organizmach zawsze sprawdzały się najlepiej, wobec czego jutro pewnie wypchnie z półek co najmniej połowę obecnego zaopatrzenia. Może nawet dostanie premię za spopularyzowanie? Praca fizyczna była prosta, ale męcząca. Kiedy już wszystko było równiutko poukładane i wypucowane, Leander rozłożył się z biurokracją na biurku. Odpalając lampkę, zawalił się stertami brązowych teczek z grubego papieru i przygotował pióro. Musiał porozwijać skrótowe hasła, jakimi zazwyczaj operował w kartach pacjentów, bo inaczej nie było szans, aby osoba zajmująca się księgowością i ewidencją przyjęć cokolwiek z tego zrozumiała. Niestety było to konieczne. Głównie z uwagi na idiotyczne kontrole pojawiające się w okolicy co jakiś czas. Skrobanie pióra nie skończyło się tak szybko, jak gdyby mógł podejrzewać. Oczy miał już ciężkie od wpatrywania się w starannie kaligrafowane litery, kiedy wreszcie zamykał ostatnią dokumentację. Wstając od biurka, ponownie porządnie się wyprostował, a potem poupychał karty do dużej, metalowej szafy. Znajdując odpowiednie przegrody, sortował alfabetycznie. Zanim zabrał się za kartę, na której skrobał dzisiejsze przychody, zrobił sobie przerwę na mocną herbatę i kilka łyżek obiadu, jakiego nie zdążył dojeść między pacjentami. Do tej pory całkiem już wystygł. Biała karta ewidencji niestety nie przetrwała zabójczego tempa, z jakim Leander dzisiaj obsługiwał potrzebujących. Na pewno nie dlatego, że bazgroląc na szybko nazwiska i cyferki, przewrócił na nią kałamarz. Całe szczęście, że miał stosunkowo dobrą pamięć. To, co nie zostało poprawnie odtworzone, zostało wycenione ponownie i starannie odnotowane na czystej kartce. Osoba księgująca i tak zawsze jakoś dochodziła do ładu i składu z tym finansowym bałaganem. Warto było w nią zainwestować. Tak samo jak warto byłoby jeszcze kupić porządny zamek, bo ten wcale nie spełniał swojego zadania. No dobra, trochę spełniał, ale bywał zaskakująco awaryjny. Nim szlag najjaśniejszy zdążył go trafić, zatelefonował do znajomego, który znalazł innego znajomego. Zamek wymienią mu jutro. Póki co musiał zaopiekować się sytuacją zupełnie nieprzewidzianą. Szamocząc się z drzwiami, szybko odkrył, że nie tylko on się z nimi mierzył. Kiedy zamek wreszcie puścił, za drzwiami zauważył młodą kobietę w zaawansowanej ciąży. Obejmowała brzuch rękoma, a jej mina wskazywała na to, że zupełnie nie spodziewała się zastać w środku właściciela gabinetu. Potwierdziła to zresztą kilka minut później, relacjonując pokrótce, że nie wiedziała, gdzie się udać i próbowała po kolei wszędzie, gdzie tylko mogłaby otrzymać pomoc. A pomoc wcale nie była szczególnie trudna do zorganizowania. Dziewczyna była po prostu wystraszona. Była w ciąży i była z nią absolutnie sama. Była pewna, że chce urodzić to dziecko, więc kiedy poczuła dziwne skurcze, od razu założyła wszystko, co najgorsze. Tym razem wystarczyła tylko rozmowa, uparte tłumaczenie i ziołowy napar, który niemalże siłą jej wcisnął do spróbowania. - Jeżeli dalej będziesz się tak czuła, przyjdź jutro rano, ale jestem przekonany, że nie będzie takiej potrzeby - negocjował z młodą mamą i wreszcie udało mu się do niej przemówić. Musiał jeszcze wysłuchać całej jej ciążowej historii i to jeszcze sprzed momentu poczęcia, aż do dywagacji na tym, jak to się stało, że zaszła, skoro „wyjął przed”. Nie miał siły, aby edukować ją seksualnie. Najwyżej za rok przyjdzie do niego jeszcze raz i to z tym samym problemem, zwanym cudownym poczęciem. To już nie był problem dzisiejszego Leandra. Ten jedynie dopisał nazwisko ciężarnej do swojej ewidencji i pospiesznie założył jej kartę. Nie znał się na tych wszystkich trymestrach lepiej, niż w zakresie podstawowym, bo i taka wiedza absolutnie nie była mu potrzebna w zespole wiszącym nad stołem operacyjnym. Wiedza studencka w tym zakresie też przecie była skromnie serwowana podczas wykładów. Gdyby miało być inaczej, lekarze kończyliby studia najszybciej po piętnastu latach. Karta wreszcie wylądowała w szufladzie, a maszyna dezynfekująca doczekała się pstryknięcia w wyłącznik. Jutro zajmie się resztą, a dziś jeszcze tylko raz poszarpał się z klamką i upewnił się, że ten cholerny zamek właściwie się zatrzasnął. Długi, cholernie męczący dzień zakończył, gdy podczas kąpieli po prostu zasnął w wannie. | zt |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
16/04/1985 Późne popołudnie oblewało drzwi prowadzące do gabinetu łuną zachodzącego słońca. Oświetlało zamek, pomagając Leandrowi we wcelowaniu kluczem do zmaltretowanego wieloletnim użytkowaniem mechanizmu i podążyło za nim dalej, aż do środka pomieszczenia. Chciwie zajrzało na półki, zbadało kozetkę, a potem zderzyło się z rzeczywistością. Zatrzaśnięte drzwi pogrążyły gabinet w lekkim półmroku. Okna o tej porze dnia, ewidentnie skierowane na niewłaściwą stronę świata, nie dawały już dostatecznie dużo światła, aby dało się pracować bez wsparcia lamp. Leander rozpalił silną jarzeniówkę wiszącą mu nad głową, odwiesił płaszcz, odłożył torbę z lekarskim niezbędnikiem, jaki zazwyczaj ze sobą targał. Torba początkowo wylądowała na biurku. Palce zagłębiły się we wnętrzności skórzanego akcesorium. Poszukiwały i szybko znalazły. Okrągłe szkła korekcyjne znalazły drogę do leandrowego nosa i tam też zawisły w oczekiwaniu na skorzystanie z nich. Początkowo musiały obejść się smakiem, bo nim doszło do jakiejkolwiek papierkowej roboty, van Haarst po raz kolejny tego dnia przebrał się w medyczny uniform i starannie oczyścił dłonie. Dopiero wtedy skierował swoje kroki ku wielkiej metalowej szafie z kartotekami. Miał pewne braki w uzupełnianiu dokumentacji i w zasadzie to tylko dlatego dziś zdecydował się na otwarcie gabinetu. Tyle że wcale nie miał ochoty ślęczeć nad przebiegiem biegunki pani Wilson i szczegółowo opisywać godziny puszczania gazów oraz liczyć objętości stolca. Oparł łokcie o otwartą dokumentację, wsuwając palce pod szkła okularów i mocno masując oczy obolałe od silnego światła sali operacyjnej. Niewiele to dało. Na ten stopień zniechęcenia nie pomagały normalne bodźce. Może gdyby mocniej wetknął sobie kciuki w oczodoły? Bez sensu, będą bolały bardziej. Zamknął kartę Beatrice Wilson, odsuwając ją od siebie z niechęcią. Może jednak oczekując na zabłąkaną duszę, zajmie się dzisiaj wiszeniem nad kociołkiem. Przydałoby mu się ukręcić kilka mikstur. Miał wstać, ale tego nie zrobił. Utknął na krześle, wsłuchał się w ciszę panującą w gabinecie i łowił słuchem pojedyncze kroki stawiane na ulicy, których stukot docierał nawet przez drzwi. Marzyła mu się porządna drzemka… albo przynajmniej duża, czarna kawa. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Wieczorem, kolejki do lekarza były mniejsze. Kolejki w Sonk Road były znikome — mało kogo było stać na luksus opieki medycznej, ale bywali tacy, co odwracali wzrok podczas pytania numer ubezpieczenia? Dziwnym trafem, to Lyry zawsze miało inny ciąg cyfr. Leander był twarzą znajomą nie tylko zza stetoskopu, co przede wszystkim spotkań pewnego klubu książki. To automatycznie dodawało szczypty zaufania oraz pozwalało na zagranie kartą przetargową o tytule rachunek za leczenie wyślij do Matki. Dzisiaj naprawdę potrzebowała konsultacji. — Co tam, doktorku? Leander albo nie miał nikogo na recepcji, albo ktoś postanowił zrobić sobie przerwę na kawę. Lyra zdecydowała się po prostu przejść przez uchylone drzwi gabinetu, prosto do zainteresowanego. Chwyciła pierwszy lepszy babilot z szafeczki — był to chyba anatomicznie poprawny model płuc, ale na anatomicznej poprawności chuja się znała — i zaczęła obracać go w dłoniach. — Przeszkadzam? — pytanie retoryczne, nikogo tu nie było, a nawet gdyby odpowiedź była twierdząca, co ona niespecjalnie by się tym przejęła. — Mam mały problem natury magicznej. Wolną ręką zamknęła za sobą drzwi. Nie było tajemnicą, że Leander znał się również i na magicynie. Nie byłby to również pierwszy raz, gdy Lyra potrzebowała od niego konsultacji z tego zakresu. — Chyba trochę przedobrzyłam ostatnio — przyznaje, robiąc kilka kroków w stronę jego biurka, by usiąść na krześle po drugiej stronie i dalej bawiąc się modelem płuc, kontynuować. — Wszystko w imię Lilth, ale potrzebowałabym czegoś na odtrucie. Próbowałam już kąpieli, herbaty i— Przerwała na moment, patrząc na blednący ślad na nadgarstku. — —gumki recepturki. O to ostatnie lepiej nie pytaj. Masz może coś mocniejszego? Szybszego? — niecierpliwość prośby została przypieczętowana stuknięciem paznokci o plastikowe płuca. Nie miała czasu na nieużywanie magii. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Lyra Vandenberg dnia Pon Kwi 08 2024, 00:12, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Brak recepcji pomagał w doprowadzaniu się do porządku, zanim ktokolwiek miał zastać swojego lekarza w stanie na wpół agonalnym. Nie wpływałoby to za dobrze na wizerunek gabinetu… dobra, tak naprawdę to wizerunek nie obchodził go wcale. Po prostu tak było taniej. I ciszej… I ciekawiej, jak doświadczenie pokazywało, bo kiedy w drzwiach stanęła szczupła dziewczyna, uwagę Leandra najpierw przykuł plastikowy model zwinięty z szafki, a dopiero później ciemne loki okalające jej lico. Nie upominał jej, że zamiast „dzień dobry”, robiła dzień dobry z jego własnością. Za bardzo interesowało go to, po co do niego przyszła. Nie było tajemnicą ani dla mieszkańców Sonk Road, ani dla członków rzeczonego klubu książki to, co Leander robił zawodowo. Nie było też sekretem, że wyjątkowo często zdarzało mu się zapominać o zanotowaniu numeru ubezpieczenia społecznego i fakt, iż to zazwyczaj wywoływało okazjonalne szturmy schorowanych sonkroadowiczów na gabinet. Wątpliwość wywoływał sam powód, dla którego Vandenberg postanowiła do niego przyjść. Ostatnim razem wyglądała na zdrową jak… ryba. Na pytanie nie odpowiedział, ale nie musiał. Lyra mówiła dalej i poczęła wyjaśniać swój „mały problem natury magicznej”, który jednocześnie rzeczywiście był niewielki, ale niezwykle upierdliwy. Nie przerywając jej wypowiedzi, zgarnął resztki prawdziwej pracy ze swojego biurka, wciskając je na półkę niżej, aby biegunka pani Wilson pozostała jedynie jego problemem. Spojrzenie ciemnych tęczówek powędrowało wprost w miodowe oczy pacjentki, które zbłądziło w okolice nadgarstka. Mimowolnie uśmiechnął się pod wpływem tego absurdu, lecz zgodnie z jej wolą, pominął tę kwestię. - Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości… - zaczął, wiedząc, że będzie musiał poniekąd ją rozczarować. - Pozbycie się zatrucia wymaga czasu, nawet jeżeli Matka wymaga od nas czegoś innego. Jeżeli ona nie jest w stanie zdjąć z ciebie tego brzemienia w mgnieniu oka, to ja tym bardziej nie będę w stanie. Wyjaśniał, ale bez protekcjonalności. Mówił rzeczowo i jednocześnie intensywnie myślał o tym, co może jej zaproponować. - Kąpiele są dobrym wyborem. Niektórzy polecają też szorowanie skóry ryżową szczotką i masowanie się miodem, ale zdecydowanie nie jestem fanem ludowych metod zwalczania zatrucia. Znam kilka, które z pewnością działają u każdego czarownika, ale… - zawiesił głos, aby rzucić na nią okiem i upewnić się, że uważnie go słucha. - Żadna z nich nie zadziała w mgnieniu oka. Twoje ciało potrzebuje chwili abstynencji. W ramach kuracji jak najbardziej jest wskazane kontynuowanie kąpieli w ciepłej wodzie, słuchanie odgłosów przyrody i okadzanie się kadzidłem złotego spokoju. Nie mam go u siebie, ale jestem pewien, że w Sonk znajdziesz kogoś, kto je wyplata. Sięgnął po kawałek papieru służącego do zapisywania zaleceń i zapisał to jako pierwszą pozycję. - Nosisz biżuterię? - Zapytał ni z gruchy, ni z pietruchy. Ewidentnie miało to dla niego jakieś znaczenie. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Gdyby to był dobry dzień, to nie byliby w Sonk Road. Oboje byli poniekąd do tej ulicy przykuci — innymi kulami u nogi, ale wciąż przykuci. Lekarski wzrok był taki sam, co zawsze. Nieco zaciekawiony, głównie pozbawiony wyrazu, za to przepełniony analitycznym błyskiem. Zrzucone papiery w dół szuflady musiały nie być ważne (biedna pani Wilson), albo jej prośba ciekawsza, niż cokolwiek, co znajdowało się między kartkami. Powołanie się na Matkę nie było ani głupie, ani przypadkowe. Lyra nie łudziła się, że gdyby była zwykłym przechodniem z Sonk Road, to byłby tak miły. Znała przechodniów z Sonk Road i nie mogła go za to winić. — Rozczarowujące — westchnęła, napierając mocniej plecami o oparcie krzesełka i odchylając głowę, jakby ze znudzenia, do tyłu. Płuca zaczęły lekko podskakiwać w jej dłoniach, jak piłeczka. — Żadnego eliksiru? Kadzidła spod lady? Obróciła energicznie głowę na bok, uważnie patrząc na niego, gdy mówił. To nie tak, że posądzała go o kłamstwo; jedynie o bycie zbyt ostrożnym. Ciężko było jej uwierzyć, że nie istniał jeden, prosty sposób na magiczne zatrucie (zobacz jak!). Nawet jeśli dokładnie taka była rzeczywistość i jej myślenie życzeniowe jej w żadnym stopniu nie zmieni. Kolejne westchnięcie było cięższe — przebijało się przez nie zmęczenie. Przechyliła się do przodu — ustanie w miejscu, nie było dziś jej mocną stroną — i oparła się łokciami o blat biurka. Wparła policzki otwartymi dłońmi i przez chwilę wpatrywała się w niego intensywnie, jakby szukała odpowiedniego pęknięcia na mimice, na którym mogłaby się skupić. — Leander — zaczęła powoli. — cokolwiek wiesz o końcu lutego, pomnóż to razy sto i wtedy dostaniesz obraz tego, co najpewniej nas czeka w najbliższych tygodniach. Nie mam czasu, by— Zmrużyła oczy, odruchowo dotykając palcami zawieszonych na szyi wisiorków. — Tak? — odpowiedziała, trochę niepewna natury pytania. Raczej nie szukał dobrego jubilera do polecenia. — Całkiem sporo, a co? Lyra zazwyczaj biżuterią była obwieszona, jak choinka u niemagicznych. Wisiorki, kolczyki oraz — przede wszystkim — liczne pierścionki na palcach, którymi obracała z nudów lub ze stresu. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nie wyglądał na kogoś, kto martwiłby się rozczarowaniem swojego pacjenta. Oni rozczarowywali go dosłownie na każdym kroku, poczynając od lekceważenia zaleceń, aż na umieraniu bez pozwolenia kończąc. Można było do tego przywyknąć. Cierpliwości niejako uczono ich również na studiach. Nigdy nie było dwóch tych samych przypadków, lecz jeśli chodziło o zatrucie magiczne, nikt nigdy nie miał wątpliwości. Remedium na zatrucie magiczne jest abstynencja od czarowania, czego tu nie rozumieć? Jak widać, zawsze znalazł się ktoś, kto musiał szukać dziury w całym, ale Leander absolutnie jej za to nie winił. Kto nigdy nie mieszkał w Sonk Road, ten chuja o życiu wiedział. W tym miejscu trzeba było sobie radzić. Raz siłą, a raz upierdliwością. Szkoda, że jeden biedny lekarz nie mógł zaoferować jej odpowiedzi, jaką chciałaby od niego uzyskać. Zabębnił palcami o biurko i był to jedyny przejaw poruszenia, jakie w nim wywoływała. Nie lubił się powtarzać i jeszcze mniej przepadał za tłumaczeniem czegoś, co już na wstępie wydawało się komuś trudne do pojęcia. Wobec przypadkowego pacjenta pewnie byłby bardziej cierpliwy. Klub książki rządził się swoimi prawami i jeszcze nie zdarzyło się, aby w przypadku Kowenu Nocy Leander robił coś na pół gwizdka. Jak trzeba było tłumaczyć, to tłumaczył, ale na dyskutanta to nigdy się nie nadawał. Niedostosowanie społeczne zawsze rozkładało go na łopatki. Nie triumfował, kiedy okazało się, że zbił ją z tropu. Wręcz poczuł pewne zadowolenie, że być może podsunie jej coś, z czego będzie mogła skorzystać. - Jadeit - rzucił hasłem, ale tego typu skrót myślowy jeszcze niczego nie wyjaśniał. Na szczęście nie poprzestał na jednym słowie. - Łagodzi skutki zatrucia magicznego. Nie jest to magiczna pigułka oczyszczająca, ale może się przydać, jeżeli zrobi się nieprzyjemnie. Dopisał tę pozycję na kartce z zaleceniami. - A jak się czujesz z jedzeniem sałatek? - Ten internistyczny sposób zadawania pytań zawsze go bawił. Udało mu się głupawo nie uśmiechnąć tylko poprzez wzgląd na Lyrę. - Zanim wymyślę cudowne lekarstwo, minie jeszcze trochę czasu. Za to jest coś, co w normalnych warunkach powinno niwelować zatrucie. Zastanowił się na głos, odwracając wzrok w kierunku korytarza prowadzącego na zaplecze. - Tak działa mniszek czarownicy, ale trzeba go zjeść bardzo dużo, aby dał miarodajne efekty. Korzenie i liście są bardzo gorzkie, więc średnia będzie z tego przyjemność. - Opowiadał, spojrzeniem odnajdując znów drogę do jej twarzy. - Chcesz spróbować? Mam ich kilka. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Lyrę można opisać wieloma epitetami — większość z nich i tak nie będzie prawdziwa, więc jeśli ktoś potrzebuje, to może dorzucić tam cierpliwa. Potrzeba szybkiego lekarstwa nie wynika jednak z egoistycznych pobudek czy mylnego przeświadczenia, jakby jej czas był niezwykle cenny. Nie był; ale był limitowany. Nie tylko przez fakt, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, a to, że w kalendarzu kartek zaczynało ubywać. Skoro świat się kończy, to dlaczego powinna się martwić czymś tak trywialnym, jak swoje zdrowie? Czyjaś uniesiona do góry brew była wystarczającą odpowiedzią. Ona swoje zmarszczyła jeszcze mocniej. W głowie matka upominała ją, że jej tak zostanie, ale mimiczne zmarszczki u aktorów — prawdziwych aktorów, nie tych wyłuskanych, hollywoodzkich błaznów — były powodem do dumy, nie wstydu. — Jadeit — powtórzyła, jakby chciała być pewna, że zapamięta nazwę. — Myślisz, że Lila będzie w stanie go osadzić? To nie jest tak, że wątpiła. Nie chciała po prostu dokładać jej więcej pracy, niż już miała. Poza tym — istniał limit, nawet w kowenie, przysług, które mogła naciągać. Wolałaby ją chyba wykorzystać na coś cenniejszego, niż coś, co w nazwie ma słowo łagodzić. Bezwiednie obróciła palcem jeden z pierścionków, jakby się zastanawiała, czy dałoby się taki kamień osadzić w nim. — Lubię, chociaż wolę coś z mięsem — najlepiej krwistego steka, który ledwo dotknął grilla. Lanthier nawet już tego nie kwestionował, tylko odliczał do dziesięciu i przekładał na talerz. Po kąpielach taki posiłek kusił ją bardziej — jakby w środku miała głód, którego sałata z pomidorem nie były w stanie zaspokoić. Podążyła wzrokiem do miejsca, w które patrzył, jakby oczekiwała, że zaraz przejdzie przez drzwi dostawca pizzy. Zjadłabym pizzę. — Mniszek— Gdzie go— W głowie robiła już listę zakupów, chociaż obawiała się, że U Phila tego zioła nie znajdzie. Dlatego rozpromieniła się, gdy okazało się, że doktorem ma własny zapas na zapleczu. — Zjem, co trzeba. Jak masz to na miejscu, tym lepiej. Mogę? Wolałaby kwaśne, ale nie miała zamiaru kręcić nosem — za darmo to uczciwa cena. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Mierzył ją spojrzeniem przez chwilę. Autentycznie zastanowił się nad odpowiedzią na jej pytanie, ale ostatecznie i tak wzruszył ramionami. - Najlepiej będzie, jeżeli ją o to zapytasz. - Wskazał, bo na „czy myślisz, że?” jeszcze nikt nigdy na dobre nie wyszedł. Jednym jest myśleć, a drugim czynić, doświadczać, poznawać. - Nie zdarzyło mi się korzystać z jej pomocy. Celowo nie nazywał tego usługą. Usługi obejmowały ludzi spoza klubu książki, bo w kowenie zazwyczaj płaciło się własnymi rękoma. Lyra korzystała dzisiaj z tych należących do Leandra i ciekawiło go już, kiedy dług okaże się korzystny do ściągnięcia. Czy kiedykolwiek? Gabinet z Sonk Road zazwyczaj komorników nie odwiedzał, lecz kto wie, co przyniosą kolejne dni. Zawsze coś może się spierdolić. Spojrzał na kartkę, kiedy przyznała, że zielenina jakoś jej przez gardło przejdzie. Zapisał słowo „mniszek”, dodając je do obszernych już zaleceń. Podkreślił je dwukrotnie, aby rzucało się w oczy, nim wrócił brązowym spojrzeniem do szczupłej postaci Vandenberg i… prychnął. - Mogę - odpowiedział i dźwignął się z fotela, aby powoli przejść na zaplecze. Nawet nie próbował ukryć rozbawienia, jakie rozbudziła w nim swoim przesadnym entuzjazmem. Nie był tylko pewien, czy aż tak ucieszyła ją perspektywa samego jedzenia, czy sposobu, który najprawdopodobniej zadziała. Wyłuskał ze swojego podręcznego zielnika kilkadziesiąt drobnych łodyżek mniszka czarownicy. Rośliny były świeże, chociaż od zerwania ich minęło już trochę czasu. Kiedy wrzucał je na stalową „nerkę”, drobne kropelki wody osiadły na gładkiej powierzchni przyrządu. - Wybacz, nie mam wolnych talerzy - Wskazał, kiedy wrócił już do biurka, ale nie obchodził go, by dotrzeć do swojego miejsca. Stanął obok lyrowego krzesła i podsunął jej przygotowaną tacę z posiłkiem. - Może jest jakiś kucharski sposób na neutralizowanie goryczy. - Podsunął jej myśl, za jaką mogłaby podążyć, gdyby smak mniszków okazał się zbyt przytłaczający. Wedle zaleceń medycznych, lepiej byłoby nie uzupełniać posiłku o zbędne dodatki, ale kwestie żywieniowe były dzisiaj sprawą mocno marginalną. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pokiwała głową. Miała zamiar, po prostu jeszcze nie teraz — niech najpierw zobaczą, czy świat się znowu nie skończy; być może nie będzie już potem żadnych jadeitów do osadzania. Prychnięcie mogłoby ją obrazić, ale kontekst sytuacji był tu istotny. Patrzyła jak skrobie na karteczce lecznicze zalecenia i z ruchu dłoni wywnioskowała, że jakieś słowo zostało podkreślone. Podwójnie. Jeśli tym słowem będzie cierpliwość, to wróci i ten mniszek lekarski wpakuje mu do— Magiczna abstynencja działała jej na nerwy. Strzeliła czerwoną gumką na nadgarstku i zgodnie z zaleceniem nie—lekarza, pomyślała o czymś innym, niż o magi. Raz, dwa, trzy; chłodny ocean dookoła. Nie. Nie, ocean to nie jest dobry pomysł, w końcu— Uniosła do góry brew na widok metalowej nerki. Chciałaby powiedzieć, że jest to najdziwniejsza rzecz, z jakiej jadła, ale kiedyś któryż z gremlinów przygotował jej "podwieczorek" na pniu do rąbania drewna. Spojrzała to na tackę, to na stojącego teraz nad nią Leandera i stwierdziła, że mogło być gorzej. — Mhm, zdrowie gospodarza — powiedziała, wpychając sobie pierwszą gałązkę do ust. Miał rację — była naprawdę gorzka. Zrobiła minę, która adekwatnie to odzwierciedlała, ale dzielnie żuła dalej. Skoro króliki potrafiły, to czemu nie ona? — Trochę— Odchrząknęła, połykając resztkę zieleniny, jaka jej została w buzi. — Trochę paskudne — dokończyła. Zatrzymała się na chwilę — w swoich myślach — jakby chciała sprawdzić, czy już działa. Ej, Leander, widać po mnie? Nic nadzwyczajnego jednak się nie działo — jedynie usta smakowały jej teraz podejrzaną, gorzką roślinką. — Szkoda, że nie możesz mi leczniczo przepisać bagiennego ziela — westchnęła, niechętnie patrząc na resztkę liści. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Okrutnie bawiło go zaskoczenie, jakie w niej wywołał właśnie tą nieszczęsną nerką. Może powinien pakować medykamenty właśnie w ten sposób? Może wtedy pacjenci zaczęliby wreszcie do-kurwy-nędzy czytać zalecenia i przyjmować leki dokładnie tak, jak im to zapisał, zamiast zupełnie nie zwracać uwagi na to, co im w papier i głowę pakował. Nerka wybijała z rytmu, skłaniała do refleksji. Przypominała, że leczenie to żadna przyjemność, jeżeli nie stanowi ulgi w bólu. Przyglądał się w milczeniu, jak Lyra radzi sobie z pierwszym mniszkiem, ale tym razem już się nie śmiał ze skrzywienia ust, które ozdobiło ładną buzię młodej pacjentki. Miał okazję kosztować mniszków i zdecydowanie zgadzał się z jej krótką oceną sytuacji. - Trochę bardzo - pokiwał głową, a następnie cicho westchnął. - Musisz zjeść jeszcze więcej, niż to, co masz na talerzu. Przykro mi to mówić, ale tak jeszcze dwa razy tyle. Tak przewidywał, bo z racji na wagę Vandenberg mogło to być równie dobrze kolejne pół talerza, a może i wcale nie. Miała szczęście, bo facet musiałby nażreć się tego zdecydowanie więcej. Przyjrzał jej się dłużej, jak zawsze mając pewien kłopot z odróżnieniem żartów od całkowicie poważnego zwrotu. Mielił go przez moment w myślach, nim uznał wypowiedź za oczekującą odpowiedzi. - Obawiam się, że musimy je zostawić na inne przypadłości, niż zatrucie magiczne. - Stwierdził, specjalnie podkreślając ostatnie słowo. Bagienne ziele trochę wykraczało poza zakres ich terapii. - Ale zapraszam następnym razem ze stanami lękowymi. Najlepiej zdiagnozowanymi przez psychiatrę, chciałby powiedzieć, ale ugryzł się w język. Sięgnął za to po wypisaną „receptę” na zmniejszenie zatrucia i przyjrzał jej się raz jeszcze. Miał nadzieję, że niczego nie pominął. Oderwał kartkę z bloczku i podał ją Lyrze. - Postaraj się zastosować jak najwięcej metod i daj mi proszę znać jak się czujesz za… - w tym miejscu poszukał wzrokiem kalendarza, który gdzieś tutaj przecież był. -…tydzień. Zanotował w myślach odpowiednią datę, kojarząc ją sobie z wizerunkiem dziewczyny rozsiewającej wokół siebie magnetyczną aurę. Trudno było mu od niej odejść i wrócić wreszcie za biurko. Czuł się tak, jak gdyby ktoś trzymał go za głowę i nakazywał zwracać ją w jej stronę. Nie zdążył usiąść, nim do gabinetu władowało się kilku potężnie zbudowanych mężczyzn uzbrojonych w groźne miny i niepasujące do nich spłoszone spojrzenia. Leander uniósł brwi, ale nie zaskoczył go brak pukania i poszanowania komfortu pacjenta, który znajdował się w pomieszczeniu. - Szefie, bo ten… - wybełkotał jeden z mężczyzn. Jego kurtka była aż ciężka od śmierdzącej świeżością krwi, której odór powoli zaczynał rozprzestrzeniać się po gabinecie. - Steve… on dostał. Szef nie uwierzy, ale tu na rogu, prawie pod szefa nosem. Chciał się zaśmiać, ale dźwięk ten ugrzązł mu w gardle. Ktoś rąbnął go mocno w plecy, co by przywrócić rezon temu najbardziej rozgarniętemu z ekipy. - Iii ten… potrzebujemy interwerencji - prawie zakrztusił się tym słowem, kiedy spróbował poprawnie je wypowiedzieć. Dopiero wtedy też rzucił okiem na resztę pomieszczenia, aby zawiesić wzrok na dziewczynie, która rozkoszowała się swoją sałatką. Nie przeprosił za najście, taka grzeczność byłaby daleko poza zasięgiem prostego chłopaka ze slumsów, który zobowiązał się pomóc hersztowi swojej bandy. Jedyne, o czym teraz myślał to o tym, aby dziewuszka zniknęła mu z oczu. - Szefie, to jak? Pomożesz? - Potrzebował się upewnić, gdy Leander taktycznie zamilkł, szukając w sobie nie tyle cierpliwości ile sił, aby zszywać kolejnego draba w tym tygodniu. Strzelaniny w Sonk Road zdarzały się ostatnio zdecydowanie za często. Niemalże wspominał z rozrzewnieniem czasy, kiedy najpoważniejszym zabiegiem, jakich tutaj dokonywał, było zaszycie rozbitej głowy siedmiolatkowi. - Pomogę - odpowiedział van Haarst i odwracając wzrok od ekipy skupionej na progu gabinetu, skoncentrował uwagę na Vandenberg. - Będziemy w kontakcie, dobrze? Nie chciał jej wyrzucać, ale sugestia, aby opuściła gabinet była stosunkowo bezpośrednio przekazana. Trudno byłoby spodziewać się, że pozwoli jej jeść, gdy będą wciągać rannego mężczyznę na stół operacyjny, ale przede wszystkim chciał chronić jej tyłek. Jeżeli coś pójdzie nie tak, przyczepią się także do niej. Wstając, wyminął znowu biurko na rzecz wskazania mężczyznom miejsca w głębi gabinetu. - Połóżcie go tutaj. - Zarządził, szukając pospiesznie gumowych rękawiczek. I tak rozpoczął się kolejny ciężki dyżur. | zt |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Nie była pewna, czym były te stany lękowe, ale jeśli tym, na co brzmiały, to zdecydowanie taka recepta jej się przyda. Będzie musiała przekazać Lanthierowi, że teraz da się dostać bagienne ziele legalnie od lekarza. Świat schodzi na psy, nie? Podaj lolka. Zamiast palić lolka, jadła sałatę i debatowała nad swoimi życiowymi wyborami, które ją tutaj doprowadziły. Nie, żeby gabinet Leandera był brzydki, po prostu był w Sonk Road. Ewidentny dowód na to, dlaczego jest to niefortunne, wbiegł właśnie przez jego drzwi. Lyra nawet nie mrugnęła, dalej żując swoją zieleninę i beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w zakrwawione odzienie jegomościów — typowy wtorek. Steve (aż dziwnie było słyszeć o jakimś, który nie był pewnego rodzaju zwierzęciem, chociaż z drugiej strony każdy mężczyzna był zwierzyną) wyraźnie naciskał na to, by ona wyszła, a Leander zdawał się popierać ten postulat. Nie potrzebowała, by mówić jej dwa razy. Schowała kartkę do kieszeni kurtki i w wolną dłoń wzięła resztkę zieleninki. — Jasne, zadzwonię do ciebie — powiedziała. Zadzwoni, albo pogadają na spotkaniu klubu książki, ale tego już nie mogła powiedzieć przy gościach. Wstała z krzesła i uśmiechnęła się w stronę wyżej wspomnianych osiłków, jakby mijała ich w pobliskiej kawiarni. Była wyjątkowo radosna, może jednak jedzenie warzyw służy samopoczuciu? — Bawcie się dobrze, chłopcy — dodała, lekko sprężystym krokiem wychodząc z gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi — w końcu nawet typy spod ciemnej, zatopionej gwiazdy z Sonk Road zasługiwali na trochę prywatności lekarskiej. Miała ogromną nadzieję, że Leander sprawnie ich zszyje i nie zatłuką go na kwaśne jabłko. Potrzebny był medyk w kowenie. Niedługo bardziej, niż dotychczas. z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
14 V 1985 Kiedy mówiła, że znalazła lekarza, nie podejrzewałbym, że po wejściu do taxówki padnie „na Sonk Road”. Że co kurwa? Lekarz na Sonk Road? Normalny, rzetelny i kompetentny lekarz na dzielnicy słynącej z ćpunów, barów 24/7 i morderstw? Ale przecież mogłem się domyślić, że coś jest nie tak. — Jaki lekarz przyjmuje o tej porze? — Krzywię się mimowolnie, kiedy wysiadamy z auta. Nie dlatego, że moje stópki są zbyt szlachetne na Sonk Road — skąd, bywam tu częściej, niż można by przypuszczać — ale dlatego, że całe to badanie mi zajeżdża i wcale nie chodzi o smród uryny dominujący ulicę. Jest jakaś — chuj wie, nie mam zegarka — dwudziesta druga? — Nie mogłaś zadzwonić do szpitala w Eaglecrest? Przecież mówiłem, że zapłacę. — Mówiłem? W sumie to nie wiem, może wybrzmiało to tylko w mojej głowie? No jeśli nie mówiłem, to mogła się domyślić przecież, sam naciskałem na to badanie. A temu szarlatanowi, do którego nas prowadzi, to ja wolałbym pieniędzy nie pokazywać. — Skąd ty go w ogóle znasz? — trajkoczę dalej, niezadowolony, no bo halo, skoro już ustaliliśmy, że to jest mój dzieciak (ta, uwierzę, jak zobaczę), to nie chcę oddawać jego zdrowia w łapy jakiegoś ciula po kursie pierwszej pomocy. Okej, zatrzymaliśmy się. Czemu się zatrzymaliśmy? — „Hell yes doc”. — Wbijam spojrzenie w Dolly i to spojrzenie jak chuj mówi wszystko. — Dolly, kurwa, HELL YES DOC. W ogóle niepodejrzane, w ogóle. — Pewnie trzymają dziwki na zapleczu, a hasło to „hell yes massage”, kurwa mać. — Zabieram cię do normalnego szpitala, ja tam nie wcho- EJ! — No i wlazła tam. CZEMU NIKT MNIE NIE SŁUCHA?! Teraz już muszę wejść, nie zostawię jej przecież samej na pastwę tych zwyrolów, którzy piorą pieniądze czy prowadzą inne szemrane biznesy pod przykrywką kliniki. Lekarz my ass. Już z kimś gada. Nosi biały kitel, ale to jeszcze nie czyni z typa leka- — Co do chuja? — Buzia lekarza, realnego lekarza, wiem przecież, właśnie obraca się w moim kierunku. Ściągam brwi i mrugam oczyma, oczekując, że ta halucynacja natychmiast się naprawi. Nope. Przekrzywiam głowę, a moje oczy, wbite w Leę, ponawiają wybrzmiałe pytanie. Nieeeeee. Nie. Wiedziałbym, gdyby… Ale… Po co? Czemu? Jak… Zaraz. Zerkam na Dolly. — Dolly, kurwa, to nawet nie jest ginekolog. — Zaraz przejdziemy do tego, co on tu w ogóle robi i zdecydowanie nie przejdziemy do tego, co dokładnie JA tu robię. Milcz, Dolly, milcz, jeśli życie ci miłe. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Ira, po namowach, przestał się cykać i podjechaliśmy wreszcie do łapiducha, którego poznałam podczas pracy w pubie Nine Fine. Nie dopytywałam go o specjalizację A szpital jest drogi, tym bardziej, że nie mam ubezpieczenia. Niech już lepiej wyda na to, co jest niezbędne. Mimo wszystko lubiłam Lebovitza, nie chciałam go naciągać na zbędne wydatki. - Swój - odpowiedziałam bez wahania. Wiedział, kiedy najwięcej działo się na Sonk Road i był na to gotowy. I ja to ceniłam, choć poznałam go dopiero co. - Przestań. Jeszcze bym zaczęła rodzić po usłyszeniu ceny - próbowałam go uciszyć, by przestał narzekać. Przecież robiłam to też dla niego. Lepiej mieć kapustę w kieszeni niż nie mieć. Mógłby to docenić, kurwa jego mać. No, może nie jego, nie wiem, zależy czy ją lubi czy nie. - Tak mnie słuchasz. Tak mnie właśnie słuchasz. Mówiłam, że w robocie, opatrywał jedną ferajnę - miałam wrażenie, że z boku brzmimy jak stare, dobre małżeństwo. Tymczasem byliśmy mentalnie młodzi i piękni i niezwiązani niczym istotnym, nie licząc dziecka w moim bebzonie. - Wydawał się kompetentny. Ty byś się raczej zmartwił, że teraz w każdych butach nogi mi puchną i już nie wiem w czym chodzić do roboty, zarabiać na dach nad głową - nie tylko on mógł wyrażać swoje niezadowolenie. Baba w ciąży tym bardziej więc powinna móc. Westchnęłam niezadowolona na jego pogadankę. - Mordo, to Sonk Road. Nazwa musi być swojska i zabawna. Kto by przyszedł do kliniki, nie wiem, trojaczków samego błogosławionego George'a Washingtona? - dla mnie odpowiedź była oczywista. Nikt normalny z Sonk Road. Nazwa wskazywała na drogie usługi. A potem weszłam. Sorry Ira, za długo stałeś, a skoro już mam się przebadać to wolę to mieć szybko za sobą. - Dzień dobry. Miałam przyjść z tym, co mi ciąży - wskazałam na bandzioch, mając nadzieję, że to odświeży pamięć, jeśli doktorek nie pamiętał mnie z wtedy. I wtedy mojemu towarzyszowi znowu się coś nie spodobało. - A co to kurwa za różnica? To chyba nic trudnego powiedzieć, czy bachor żyje i nie trzeba szykować drewnianej jesionki - no ja nie wiem, po co coś więcej. Choć czy jeśli byłoby martwe to w ogóle trzeba je pochować? Jak nie, to byłaby jakaś oszczędność. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Zamieszanie pod drzwiami gabinetu nie było szczególną nowością. Kiedy pracowało się w szpitalu, niejako należało wyćwiczyć sobie pewną wybiórczość w rejestrowaniu dźwięków. Tu coś pikało, tam ktoś robił hałas na korytarzu, obok drugi chirurg wiercił w czaszce, a ty musiałeś stać i i tak robić swoje. W dodatku byłoby to dość niefortunne, gdyby omsknęła ci się ręka podczas pracy na otwartym mózgu. Stąd też skupienie się nie było najtrudniejsze. Magazyn medyczny tkwiący na biurku Leandra doczekał się przewrócenia strony i - Ira, nie uwierzysz - nie było w nim ani jednej gołej baby. Za to były prezentacje nowej generacji fartuchów ze szczyptą magii. Łatwiej dopierały się z krwi, to już wystarczało, aby wsuwając okulary na nos, van Haarst pochylił się nad tym tematem. A wtedy do środka nagle wparowało dwoje młodych ludzi. Najpierw mignęli mu na skraju widzenia, dopiero potem usłyszał ich głosy, a raczej czyjś konkretny głos. Obracając się na miejscu, przywitał pacjentów nieco zmęczonym, ale zaciekawionym spojrzeniem, które niespodziewanie zamieniło się w mocno zaskoczone. Wysoko uniesione brwi spowodowały, że okulary do czytania zsunęły się na czubek nosa. Otrząsnął się dosłownie uderzenie serca później i spróbował wyglądać tak, jak gdyby wcale nie zobaczył ducha. Odchrząknął. - Dzień dobry, droga asystentko. - Odniósł się do ich dyskusji w barze i wstał, aby przywitać przybyłych jak należało. Jednocześnie chwytając za oprawki, zsunął szkła i odłożył je na biurko. - Oj, rzeczywiście ciąży. Zgodził się natychmiast, a jego wzrok prześlizgnął się powoli z Dolly na Irę i z powrotem. - To twoja znajoma? - Zapytał Irę bezceremonialnie i kiwnął głową w kierunku ciężarnej. - Trzeba było powiedzieć, że potrzebujecie usg. Wtedy mógłby urobić kogoś w Madigan. Nie był ginekologiem, jak słusznie już zauważono, ale… - Zajrzeć mogę - zadecydował, zapraszając Dorothy gestem, aby weszła w głąb gabinetu i wskazał jej krzesło, aby zajęła miejsce. I tak musieli zacząć od papierologii. - Muszę założyć ci kartę, więc postarajmy się przez to przejść bezboleśnie i szybko. - Zarządził i przełożył magazyn do szuflady, nim odszukał w metalowym pomocniku czystą kartę pacjenta. Wypełnianie przebiegało bardzo standardowo i dość krótko. Leander nie zapisywał nic więcej poza niezbędnymi informacjami. Dobrze wiedział, że na Sonk Road informacje bywały cenniejszą walutą, niż dolary. Zakończył tradycją wszelkich wywiadów lekarskich: - Jakieś uczulenia? Jest coś, o czym wiesz? |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny