Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
First topic message reminder : POKÓJ DZIENNY Salon jest najprawdopodobniej najbardziej zagraconym pomieszczeniem w całym mieszkaniu. To tu ladują rzeczy zupełnie niepotrzebne, wciskane są do szafy, czy komody- zapominane i niechciane. Pokój jest zapełniony bibelotami, a jego największa atrakcją jest wygodna kanapa, stolik kawiarniany i gramofon, z którego sączy się na ogół muzyka. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
To aż głupie, jaka osiadała między nimi cicha niezręczność, jak wyrzut sumienia, jakby nie mogli spotkać się poza tymi pojedynczymi momentami, podyktowanymi zawodowym zobowiązaniem i dyskretną koniecznością. Jakby w świetle dnia, kiedy nikomu nic nie dolega, a ręce nie są przesiąknięte zapachem lateksu i spirytusu, nie wypadało dwójce dorosłych ludzi mieszać się we wspólnym powietrzu. Widzieli się bardzo prywatnie, a takie pobieżne spotkanie wydawało się inwazyjne, zbyt intymne, nieodpowiednie. W odpowiedzi na jego pytanie pokiwała głową, czego oczywiście nie mógł dostrzec z kuchni — wymagałoby to od niego przynajmniej czterometrowej szyi i oczu z tyłu głowy. Potrzebowała tego piwa, nie umiała jednak wyłuskać ze strun głosowych nut odpowiednich sylab, by tę potrzebę zwerbalizować. Patrzyła się na niego, kiedy opadał w plusz fotela, łapiąc się na tym, że zawzięcie skrobie paznokciem tę i tak już okropnie rozerwaną skórkę przy paznokciu kciuka, by w końcu przewrócić oczami w wyrazie braku cierpliwości do siebie samej i obszedłszy elegancki, jasny mebel opaść na miękkie poduszki kanapy. Drobna wygoda, której istnienie znika na kilkanaście godzin pracy, a gdy się pojawia, jest zawsze tak samo zaskakująca. Nie udało jej się powstrzymać westchnienia komfortu, oparła się, przymykając oczy i dała sobie dosłownie dwa, może cztery oddechy, nim nie podniosła ciężkich powiek, by znów znaleźć w przestrzeni jego osobę. Przez chwilę szukała odpowiednich wyjaśnień. Gdzieś głęboko w jej osobowości zakorzenione były składowe elementy River Tew, potem Silverthorn. Jedną z nich była niechęć do trwonienia czasu na bezsensowne pierdolenie, zawsze starała się dotrzeć do sedna w jak najkrótszym czasie, w jak najbardziej klarowny sposób. Zadał pytanie. Pierwsze. Drugie. Dała mu jeszcze chwil kilka na zarejestrowanie pobieżnych szczegółów z tych teczek, które złożyła mu na ręce jak niewypowiedzianą pretensję, jakby mu do rąk własnych oddawała problem największy, nie swój zresztą, by to on musiał sobie z nim radzić. - Bank rano zamknął skrytkę mojego zmarłego męża. - podjęła temat - Nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Do dziś. - przechyliła głowę, marszcząc lekko brwi - Rzeczy, którymi zajmował się George... - podniosła palce do twarzy, by przetrzeć nimi czoło, ucisnąć lekko nasadę nosa, jakby wspominanie męża sprawiało jej fizyczny dyskomfort. Bo w zasadzie tak było.- ...nigdy szczególnie mnie nie interesowały. Nie rozumiem ich i... nie potrzebuje do nich wracać. - pokręciła głową, jakby sama siebie chciała o tym przekonać- Najpewniej wyrzuciłabym je. - twardo zapewniła o niepewnej przyszłości trzymanych przez Havillarda teczek - Ale zobaczyłam w listach Twoje nazwisko. I nie wiem, Arlo. - wpatrywała się w niego twardo, z uwagą i determinacją osoby, która największą trudność ma już za sobą. Skoro pokonała swoje wątpliwości, podejmując decyzję, by tu jednak przyjść z tymi papierami, podjęcie rękawicy rozmowy o nich było wyzwaniem drugorzędnym, łatwym, niemal śmiesznym - Jaki masz związek... jaki Twój ociec ma związek z Georgem? Jakie jest prawdopodobieństwo, że wasze nazwiska są w tych samych dokumentach? - drążyła jak kropla skałę- Rozumiesz, dokąd zmierzam? - spojrzenie, jakie w nim utkwiła, było na granicy cierpliwości i błagania. Chciała dowiedzieć się, że Arlo George'a nie znał, chciała, by zdusił jej paranoje, chciała, żeby pozostali, on i jej mąż, dwoma niezależnymi punktami na gobelinie życia River. W innym wypadku pokrewieństwo intencji robiło się już zbyt gęste, a jej ramiona ugniatał niepokój, związany z głęboko zakorzenionym brakiem zaufania. Czy słusznie, czy niesłusznie przychodziła do niego, szukając pomocy z wierzycielami? Jak to możliwe, że akurat jego nazwisko znajduje się w ewidentnie sekretnych dokumentach, możliwe, że opisujących ten spierdolony wynalazek, który odebrał Silverthornowi życie? Jakie jest między nimi połączenie i czy była głupia, wpadając w tę, zdawać by się mogło, powierzchownie obcą, niewiele znaczącą znajomość? - Nie rozumiem. Nie rozumiem tych rzeczy. - przyznała, wskazując dłonią nieokreślony kształt, mający najpewniej oznaczać przekazane mu dokumenty - Pomyślałam, że… skoro na listach widnieje Twoje nazwisko, najpewniej czegokolwiek dowiem się tu. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Kobiece słowa - jedno po drugim - przecinały powietrze, brzęczały w uszach, kłębiły się pod sufitem, jak obłoki dymu, zakłócały spokój, który jeszcze kilka chwil wcześniej towarzyszył Havillardowi; sam Arlo milczał, słuchał, analizował, w trakcie zapalił papierosa. Paczkę w pakiecie z zapalniczką zostawił na stole, na wszelki wypadek, gdyby Silverthone, podobnie jak on, również poczuła deficyt tytoni w swoim organizmie i zapragnęła natychmiast uzupełnić te braki. Tutaj, w tym mieszkaniu, nie czekało ją nic poza rakiem płuc. Utwierdzał się w tym przekonaniu z każdym kolejnym jej słowem. Sytuacja była osobliwa. Napięcie, zamiast maleć, wciąż się nasilało. Unosiło się w powietrzu, niemal w równym stopniu, co duchota. Pomyślał, że powinien otworzyć okno, by wpuścić do środka odrobinę świeżego powietrza, ale nie ruszył się z miejsca. Przesunął do siebie w połowie zapełnioną, opróżnianą ledwie dwa dni wcześniej popielnice i sprószył do niej kumulujący się na krańcu papierosa popiół. - Kiedy umarł twój mąż? Rok temu? - pytanie nie było pozbawione celu. Za skrytki zazwyczaj płaciło się za rok z góry. Dlaczego bank odezwał się do River dopiero teraz? Możliwe, że ktoś wcześniej, w imię jej męża, opłacał skrytkę? Jeśli tak - dlaczego przestał? Umarł, a może chciał, by sekrety George'a ujrzały światło dzienne? Czemu teraz, gdy świat stanął na głowie? Człowiek z komisariatu wyjdzie, komisariat z człowieka nigdy; nie chciał rozdrapywać starych ran, przesłuchiwać ją, jak świadka (lub przestępcę). Nie chciał urządzać we własnym salonie pokoju przesłuchań. Nie chciał, ale już zaczął, wraz z pierwszym pytaniem, które opuściło jego ust. Był spaczony zawodowo, a River ostatecznie znalazła się pod ostrzałem pytań. - I czym się zajmował? - Żeby zrozumieć, w jakim kierunku podążał tok rozumowania lekarki, musiał dowiedzieć kim był jej mąż. Dotychczas wydawało mu się, że był zagorzałym hazardzistą, który cały majątek roztrwonił w kasynie i zostawił swoja małżonkę z długami, a sam, przyparty do muru, w obawie, że wierzyciele upomną się o swoje, odebrał sobie życie. Odkąd zwierzyła się Arlo ze swoich obaw, miał go za tchórza, który uciekł przed konsekwencjami. Tchórza, który, zamiast tarzać się w bagnie, skazał na niego swoją żonę. Chciał wiedzieć, jak bardzo w swojej ocenie się pomylił. To dobry moment. Lepsza okazja się nie pojawi. - Na podstawie tego listu mogę jedynie podejrzewać, że Geroge i mój ojciec brali udział we wspólnym projekcie. Chociaż intencje, którymi kierowała się River, były dla Havillarda zrozumiałe obecnie, pod natłokiem informacji, zupełnie ich nie podzielał - nie pojawiła się u niego chęć rozwiązania supła gordyjskiego, jaki krył się w treści korespondencji. Teczki, być może nieco demonstracyjnie, odłożył na blat stolika. Przyczyniło się do tego kilka zapisany ręką Francisa zdań, skutecznie zapadły mu w pamięć. Czego się obawiał - słów zapisanych na papierze? Półprawd kryjących się w tej współpracy? A może tego, że ojciec, dotychczas wzór do naśladowania, który rozbudził w jego dziecięcym umyśle pasję do magii powstania, okaże się kimś zupełnie innym – gorszym, pozbawionym granic moralności? Przypomniał sobie o sprawie Hazel Hevner. Laura Palmer tych czasów. Wówczas dwudziestodwuletnia kobieta wyszła z domu dwudziestego czwartego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku i żywa do niego nie wróciła. Bliscy, dopiero na sali sądowej, zeznanie po zeznaniu, dowiadywali się, kim była naprawdę ich obdarta z prywatności wnuczka, córka, siostra. Jakie Francis tajemnice trzymał pod językiem? Odpowiedź znajdowała się w zasięgu dłoni. Pod ciężarem spojrzenia i wybrzmiewających z gardła gorzkich słów, nie sięgnąwszy po to, co miał na wyciągniecie ręki, chciał powiedzieć, że trafiła pod zły adres i nie może rozwijać kłębiących się w obszarze myśli wątpliwości, ale czy na pewno? Kogo chciał bronić – ojca, rodziny, czy własnych, kreowanych na przestrzeni lat przekonań, które uformowały jego światopogląd? Ani jednego, ani drugiego, bo nie był w stanie odesłać ją z kwitkiem, powiedzieć, że nic tu po niej. Nie mógł tak odpłacić się za okazaną mu przezeń dobroć. - Nie znałem twojego męża - uwierzy mu na słowo? – Naprawdę chcesz być cięższa o ten jeden sekret? Mówiła, że tego nie chce i że nigdy ją to nie interesowała, ale ewidentnie nie zamknęła tego rozdziału. Drzwi do przeszłości nadal pozostawały uchylone. Musiała otworzyć je o własnych siłach. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Istnieje przekonanie, że niosący oświatę odznaczają się wysokim intelektem, kucharze doskonałym zmysłem smaku, a lekarze szczególną troską o swoje zdrowie. Rzeczywistość weryfikuje takie teorie, chociażby drobnymi dłońmi rozmiaru S lateksowych rękawiczek, sięgającymi po papierosy i zapalniczkę. Odruchem jednak podniosła się z kanapy i podeszła do najbliższego okna, by je rozszczelnić i przycupnąć, jak sroka, tyłkiem na parapecie. Oczywiście to był jego dom, rządził się jego prawami, jeśli Arlo nie miał problemu z siwym dymem opadającym kotarą między rozmówcami, jej też nie powinno to robić różnicy. Nawyki są jednak silniejsze, małe przyzwyczajenia, potrzeba obserwowania wstążeczki papierosowego dymu, ciągnącej do szczeliny między oknem a framugą jak ćma do światła. Zdawało się, że lęki, które zabarwiły widzenie świata Silverthorn były zaraźliwe, może jak pył uniosły się w powietrzu, by opaść na ramiona, osiąść na ciemnych włosach detektywa. Te same lęki, świadomość, że ktoś bliski okazuje się być kimś innym, ktoś, kogo znamy jak wnętrze własnej dłoni, okazuje się mieć tajemnice ukryte tak skrupulatnie, tak dobrze, że trudno uwierzyć w ich istnienie. Przyglądała się jego twarzy. Był absolutnie przystojnym mężczyzną, umiała to ocenić. Dlaczego więc nie potrafiła powiedzieć niczego więcej? Nie umiała wyłuskać z mikroekspresji jego twarzy żadnej, klarownej emocji, nie umiała rozszyfrować znaczenia ukrytego za związanymi w zamyśleniu brwiami. Umiała tylko patrzeć się, jak sroka w gnat, w przestrzeni będącej tak skrajnie daleko od źródła jej doświadczeń i wiedzy była tylko taką sroką właśnie. Niepojmującą nawet po części, w co wstąpiła. Czasami chciałaby umieć czytać ludziom w myślach, pozwalałoby to znacznie szybciej i sprawniej rozumieć sytuacje, zwalniałoby z obowiązku proszenia o wytłumaczenie, usprawniałoby komunikacje. Przez myśl jej przeszło, jak bardzo chciałaby wiedzieć, co pojawiło się w katedrze jego myśli na widok tych teczek, szybko jednak ta idea wyparta została zwykłym, ludzkim strachem przed tym, jakie tajemnice taka wiedza by przed nią odkryła. - Prawie trzy. - odpowiedziała cicho. Dokładnie dwa lata, dziewięć miesięcy i cztery dni. Mogłaby mu przez ten czas urodzić przynajmniej trójkę dzieci. Oblizała wargi, sama siebie zniesmaczając tą myślą i zaciągnęła się, patrząc w krawędź dywanu - Był wynalazcą. - podniosła wzrok na wzmiankę o tym, że George i stary Havillard mogli prowadzić wspólne badanie, a czarne oczy zmrużyły się w błysku podejrzliwości. Ciężar, który pojawił się na jej barkach już kilka chwil temu, zaczynał być nieznośny. Poruszyła ramionami, jakby to mogło go strącić, spłoszyć choć na chwilę, by rozluźnić mięśnie. - Ostatnio jego projekt... - zaczęła, używając tych samych słów, których używała zawsze, by tłumaczyć przed sobą, światem, przed każdym świętym przedwczesną śmierć swojego męża. Może to moment rewelacji, kropla przerywająca tamę, ale maska, za którą chowała swoje rzeczywiste uczucia, osunęła się lekko, a jej zmęczone spojrzenie utknęło, zwieszone na wysokości jego obojczyków - Zabił się ostatnim projektem. - bo taka była prawda. Jak przez mgłę pamiętała wątpliwości, jakie mamrotał pod nosem, związane z tym wynalazkiem, ale wątpliwości istniały - Wysadził się w powietrze. - resztki zaklęcia, którego użył ponoć osiadły na ścianach ich mieszkania na zawsze i choć Orlovsky nie pozwolił jej wejść do środka, choć zostało ono skrupulatnie odremontowane, czasami, późną nocą — albo wczesnym świtem — wydawało jej się, że widzi łunę na ścianach salonu, pośrodku której majaczył kształt rzuconego na szarą gładź człowieka. Jej brwi złamały się pod zmarszczką zwątpienia. Trwało to sekundę, było jednak bardzo wymowną odpowiedzią na jego zapewnienie o tym, jak obcy był mu George. Czy uwierzyła mu na słowo? - Arlo. - powiedziała, choć brzmiało to jak westchnięcie. Kulka popiołu spadła jej na buta, na chwilę tylko przyciągając jej kruchą uwagę myślą, że powinna stać bliżej popielnicy niżokna - Nie jestem głodna Twoich tajemnic. - zapewniła, wracając spojrzeniem do jego twarzy - Chce tylko wiedzieć, że... - przymknęła oczy, przysłaniając je palcami - Chce tylko Ci dalej ufać. - nie było bardziej desperackiego proszenia o to, by zabrał od niej ten ciężar, a jednak nie była w stanie po prostu mu go przekazać.[/b] |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Obawy, które pielęgnowała w sobie River, były zaraźliwie,pobudzaly do życia refleksje, którymi, aż do dzisiaj, nie zaprzątał sobie myśli, pochłaniały każdy skrawek jego umysłu, były jak choroba, na którą jego organizm nie był odporny. Uległ atmosferze, uległ jej słowom, uległ jej lękom ukrytym na krawędzi źrenic. Obrócił papierosa między placami, obserwując uważnie, ale nie natarczywie, jak odbywa swój rytuał z papierosem w dłoni, jak się przemieszcza, jak otwiera okno, jak siada na parapecie, jak strużka dymu ulatnia się spomiędzy wargi i chwile później zostaje rozszarpana na strzępy przez wlewające się do środka podmuchy ciepłego powietrza. Spokój, jaki Havillardowi towarzyszył był powierzchowny, pozorny. Lata praktyki w tym zakresie zrobiły swoje. Nauczył się trzymać na nerwy na wodze, tłumić emocje, nie zdradzać tego, co kłębiło się pod sklepieniem czaszki. Zaklinanie wymagało od niego dwóch rzeczy - cierpliwości i zachowania wewnętrznej harmonii, gdy wypowiadał znajomą, swobodnie układając się na ustach inkantacje. Wystarczyło zaledwie lekkie rozproszenie, by piekielne istoty, w ramach zemsty, dla własnej satysfakcji, odbierały mu dech w piersi i wysłały na kilka dni urlopu zdrowotnego. Niezliczoną ilość razy jego głowa eksplodowała potwornym, trudnym do wytrzymania bólem. Wielokrotnie balansował na granic świadomości. Czasem urywał mu się film, tracił przytomność. Od migren pulsowały mu skronie. Pod ręką zawsze miał aspirynę. Często czuł się jak alkoholik, wiecznie na kacu. Zostało mu udzielona kolejna lakoniczna odpowiedzi. Spojrzeniem uciekł w kąt pomieszczenia, wbił go w regał uginający się pod ciężarem bogatej kolekcji płyt winylowych skompletowanych przez Evana. Trzy lata od jego śmierci. Trzy lata samotności. Doskwierały Silverthorn tak bardzo, że rzuciła się wir zawodowych zobowiązań, zaniedbując inne gałęzi życia? Dopiero teraz uświadomił sobie, że ich reakcje opierały się na symbiozie - ona stanowiła zaplecze medyczne, nawet po godzinach, chociaż w mieszkaniu nachodził ją rzadko, częściej zaglądał do szpitala, on, w zamian, służył jej pomocą w sprawach, które wymagały bardziej stanowczych kroków, gdzie nie było już miejsca na polemikę i negocjacje. Ich znajomość nigdy nie wykroczyła poza ten układ. Nieprawdopodobne, że minęły prawie trzy i dopiero teraz bank upomniał się o opłatę za depozyt. - Niewykluczone, że ktoś, w jego imieniu, dokonywał płatności za skrytkę przez rok, albo dwa, ale w końcu przestał - skonfrontował ją z wcześniej wydedukowaną myślą, która powstała pod wpływem chwili. Nie odnalazła swojego odbicia w rzeczywistości - jeszcze. Obecnie wszystko balansowało na domysłach, spekulacjach, niepotwierdzonych tezach. Podejrzliwości, dociekliwości. – Przychodzi ci do głowy, kto? Nie zapytał wprost: w ostatnim czasie umarł jakiś wasz wspólny znajomy, członek rodziny, matka, ojciec, brat, siostra, kuzyn? ktoś na kim polegał twój mąż? Liczył, że wyłapie te nieme pytanie z kontekstu. Oszczędzi mu i sobie kolejnych słów, które muszą tu paść. - Mój ojciec spotykał się i pracował z wieloma ludźmi. Był ciągle w wyjazdach, więc wszystko wskazuje na to, że ich ścieżki zawodowe się ze sobą przecięły, ale to jeszcze nie powód, by doszukiwać się w tym wszystkim drugiego dna - próbował się uśmiechnąć, ale usta ukształtowały się w ledwie niewyraźny grymas. Musiał ostudzić emocje, spojrzeć na to trzeźwo. Zabił się, wysadził w powietrze. Celowo działanie, czy splot nieszczęśliwych zdarzeń zwany przypadkiem? Długi i rosnące niezadowolenie wierzycieli mogło być powodem, by odebrać sobie życie. - Udana próba samobójcza czy nieszczęśliwy wypadek? Co ustali śledczy? - zapytał, ale po chwili się poprawił: - Gwardia? Wykluczyli udział osób trzecich, a może w ogóle nie brali pod uwagę trzeciej opcji - upozorowanego samobójstwa? W jakim środowisko obracał się jej mąż? Wszystko wskazywało na to, że w niezbyt przyjaznym. Zgarnął w dłoń jeden z listów. Został napisany nieco ponad trzy lata temu. Jego ojciec, ten cichy, niepozorny mężczyzna, przesiadujące w garażu godzinami, miał w tym swój udział? Czuł, jak niewiedza paliła go ogniem zwątpienia w sam przełyk, jakby miał zgagę. Równie nieznośne było Arlo wypowiedziane jej ustami i zmarszczka zwątpienia przecinająca tafle czoło. Podszedł do parapetu, na którym przysiadła River i zgnoił peta w popielnicy. Objął wzrokiem widok rozciągający się zza okna. - Tu nie chodzi o moje tajemnice - odezwał się w końcu, zerknął na jej lewy profil, a potem wymownie na stos listów zamkniętych w dwóch teczkach. Nie mial zamiaru zapewnić ją o swojej lojalności, bo w tej kwestii nie zaszła żadna zmiana. Jedyne, co ukrywał przed światem, to prawdziwe relacje, jakie łączyły go z Evanem. Wymówką była złota obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni. River znała go wystarczająco długo, by dojść do wniosku, że była fikcją i nie miała żadnego znaczenia. - Chcę przenalizować tę korespondencje. Może ona odpowie nam na kilka pytań. I wypleni z głowy czarne scenariusze.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Arlo Havillard dnia Nie Kwi 28 2024, 11:33, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Jak wiele cech zbieżnych może mieć dwójka ludzi, która nigdy tych podobieństw względem siebie nie wyjawi, która pomimo łączącej ich prywaty, zmuszającej do zaufania, z pełną premedytacją zawsze wybierze profesjonalny, swobodny dystans. Zanurzeni po szyję w stoickim spokoju, jak w ciemnej i zimnej wodzie, wprowadzającej ciało w stan uspokajającego odrętwienia. Umiejętność maskowania się i swoich boleści przed światem, paskudny, choć pozbawiony smaku ciężar obowiązku. Z ich dwójki to Arlo miał niewysłowiony talent w czytaniu ludzkich uczuć z tych gestów i spojrzeń, których nie było łatwo oszukać. On widział w niej znacznie więcej niepokoju, niż sama Silverthorn chciałaby pokazać. Może dlatego niewzruszenie patrzyła na to, jak jego wzrok odruchowo pognał w kierunku winylowych płyt, jakby w ich kolekcji, a może symbolice osoby je kolekcjonującej, szukał jakiegoś komfortu od ich rozmowy. Jakby potrzebował spojrzeć na ich obecność, by upewnić się, że jego nie obejmuje ta zimna macka samotności, zaplatająca się wokół barków pani doktor. Nie umiała czytać z niego tak, jak on, choć jej praca nierzadko polegała na rozszyfrowywaniu pacjentów, których bazową umiejętnością szczególną był talent do kłamstwa. Niejednokrotnie posługiwała się swoim talentem słuchania, by dowiedzieć się, co zaszło naprawdę, na nic jednak taka umiejętność, naprzeciw wypracowanemu przez lata, surowemu doświadczeniu. Mina, z jaką go słuchała była obecnie trudna do rozszyfrowania. Niekoniecznie dlatego, że szczególnie ukrywała swoje prawdziwe emocje, a raczej dlatego, że sama nie umiała sprecyzować, co dokładnie czuje. Zaskoczenie? Złość? Zdziwienie? Strach? Zmieszanie? Samo istnienie tej skrytki było dla niej niewygodne, zaburzało wygładzony przez ostatnie lata obraz osoby Georga, który za życia jeszcze, w ostatnich jego miesiącach niestety nie szczycił się szczególnie pozytywnymi skojarzeniami w głowie swojej żony. Przez ten niewymierny okres żałoby wybieliła sobie w pamięci te segmenty wspomnień, których przybrudzona szarość zaburzała wspomnienia o mężu, których bura obecność nie pozwalała przejść z tym brakiem do porządku dziennego. Rozgrzeszyła gon z wielu rzeczy, uczyniła człowiekiem świętszym niż w rzeczywistości, a teraz? Musiała na nowo przypomnieć sobie, że jego ręce wcale nie były takie nieskalane, a jego praca tak wizjonerska, jaką sobie wmówiła, że jest. - Nie przypominam sobie. - pokręciła przecząco głową. Nie mieli wielu wspólnych znajomych, jeszcze mniej takich, po których mogłaby się spodziewać finansowego wspierania George'a w jego nieraz absurdalnych przedsięwzięciach. Rzeczywiście nigdy nie doskwierał mu brak funduszy na badania, nie przyszło jej jednak do głowy kwestionować, skąd ta prawidłowość się bierze. Żyło im się dobrze, w dobrym życiu nie trzeba szukać dziur w całym. Teraz mierzyła się z pączkującymi jak kwiaty na wiosnę długami męża, pojawiającymi się co chwila i to całkiem znikąd. - Gwardia. - potwierdziła. Nie musiała się skupiać szczególnie bardzo, żeby przypomnieć sobie ten dzień. Orlovsky po raz kolejny zajął swoimi szerokimi barkami większość widocznego świata, stając pomiędzy nią a drzwiami do mieszkania. Szybkie próby usunięcia potencjalnie szkodliwych pozostałości eksplozji, ale zdawała sobie sprawę z tego, że poza pozostałościami magicznymi, prawdopodobnie są tam też pozostałości George'a. - Wypadek. Coś poszło nie tak, przesilenie, nieprawidłowe inkantacje, nakładające się glify, przeładowane magią przedmioty. Z jakiegoś powodu miał całą skrzynkę pentakli, do dziś nie wiem skąd i do kogo należały. - wypadek był rzeczywistą zagadką, jak bardzo by nie uciekała od tego faktu spojrzeniem, zdawała sobie sprawę z tego, że coraz więcej okoliczności będzie jej utrudniało wiarę w to, że to po prostu wyciek gazu, eksplozja, zupełny przypadek. Obserwowała jego kroki, swobodny ruch, ciężar, przenoszący się z biodra na biodro z każdym krokiem. Kiedy się zbliżył, spuściła wzrok na swoje dłonie, obrysowując spojrzeniem zerwaną boleśnie skórkę i generalnie tragiczny stan jej paznokci. Byłaby najgorszą damą na balu — uśmiechnęła się do siebie słabo. Odwróciła się w jego stronę, kiedy poczuła na policzku uważne spojrzenie detektywa. Z bliska dopiero rzeczywiście można było dostrzec te drobne zmarszczki zmęczenia, kryjące się w kącikach oczu, w zagłębieniach ust, niedostrzegalne przebarwienia zmęczenia, cienkie nitki żył, zbyt gęstych na białkówce jego oka, samej jej krawędzi, prawdopodobnie spowodowanych zbyt wysokim ciśnieniem. Nerwy? Czy zaklinanie? Znała ten widok aż za dobrze. Uśmiechnęła się tym razem nieco bardziej dostrzegalnie. - Zostawie Ci to wszystko. - powiedziała w końcu, głosem, którego ton wskazywał na to, że to jakaś decyzja, którą podjęła właśnie teraz, w zgodzie ze sobą i jednocześnie wbrew samej sobie.- W domu będzie mnie kusiło, żeby to jednak spalić i zapomnieć, a wydaje mi się... - zmarszczyła lekko brwi - Czuje, że tam może być coś, co coś zmieni. Tak myślę... |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Pokój przesłuchań - pomieszczenie o niewielkim metrażu, pozbawionym okien, do którego prowadziła jedna para drzwi, gdzie jednym źródłem światła była migocząca, zamontowane pod sufitem jarzeniówka. Surowość ścian, szarych, z których gdzieniegdzie schodziła farba, a pająki wiły swoje pajęczyny, by złapać w nie posiłek, i skromne umeblowanie, w którego skład wchodził stół i kilka niezbyt wygodnych krzeseł, nie miały nic wspólnego z gościnnością. Jedynym elementem wystroju przykuwającym spojrzenie było przybrudzone lustro weneckie skierowane tak, by przesłuchiwany (nieważne czy w roli świadka czy sprawcy) widział w nim swoje lustrzane odbicie. To właśnie tam, w tym dusznym pomieszczeniu, gdzie napięcie tężało z każdą mijaną minutę, mowę ciała zaczął traktować jak szyfr - ciąg liter, cyfr, które próbował złamać. Obecnie, w podobnym sposób, ilustrował sylwetkę River, która, chociaż panowała nad mimką twarzy, jak i modulacją głosu, zdradzała swój stan zakodowanymi w nerwowości gesty. Widział niepokój, który musiał, odkąd pojawiła się w banku, wspinać się po klatce żeber, coraz wyżej i wyżej, by w końcu zacisnąć się na gardle, jednak nie miał pojęcia, czy było tam miejsce na inne emocje. Nienawidziła mężczyznę, z którym dzieliła skrawki swojego życia? A może czuła do niego nawarstwiającą się niechęć? Ulżyło jej, gdy umarł? Zapełniła, chociaż na chwile, pustkę, która pojawiła się po jego śmierci? - Uruchomię swoje kontakty i spróbuję dowiedzieć się, jak długo magazynował tam dokumenty i kto regulował płatności za depozyt. Być może tożsamość tej osoby rzuci nieco światła na tę kwestię. - Jeżeli zrobił to kilka miesięcy albo nawet dni przed swoją śmiercią, być może był świadomy, że to, nad czym pracował, wkrótce obróci się w pył razem z nim. Kolejne słowa, które nie odnalazły drogi do ust i nie zawisły nad ich głowami, jak kotłujący się po sufitem obłok papierosowego dymu. Póki co nie planował udzielić River dostępu do pełnych podejrzliwości spekulacji, które tłoczyły się pod sklepieniem jego czaszki; napierały na niego niczym tłum na zatłoczonej ulicy - przytłaczały. – Kiedy dowiedziałaś się o kłopotach finansowych George'a? Po jego śmierci, czy przed nią? Wizjonerska praca jej męża była inwestycją ryzykowną, wymagała funduszy, które nie pojawiały się wraz z modlitwą i nadzieją, i nie zawsze się zwracały, nie zawsze przynosiły zyski, często generowały straty. Dziury w budżecie łatał pożyczkami, które zaciągał na poczet kolejnego - bardziej lub mniej udanego - eksperymentu. Aby potwierdzić tę tezę, nie potrzebował innych dowód, wystarczyły te w postaci oprychów, którzy pojawiali się na progu mieszkania kobiety, żądając natychmiastowej spłaty zadłużenia, opiewających na kwoty wykraczające poza jej finansowe predyspozycje. - Pamiętasz, który Gwardzista prowadził te śledztwo? - zapytał odruchowo, ale obecnie nie planował konsultować z przedstawicielem kościelnej instytucji kroków, jaki się podejmie, by rozwiązać supeł tajemnic zawiązanych wokół osoby George’a Sliverthona. Czarna Gwardia alergicznie reagowała na każdą interwencję z zewnętrz, a już zwłaszcza w sprawach, które zostały - w ich mniemaniu - rozwiązane, bo ich wznowienie nikomu nie byłoby na rękę; podejrzewał, że takie działania mogły być odebrane jako podważanie ich kompetencji. Inicjatywa, jakiej się Havillard podjął, była przyjacielską przysługą, a nie próbą wykopania sobie groby własnymi rękoma. Procesy myślowe, które zachodziły w jego umyśle, rozmyły się odrobinę wraz z kolejnym wyznaniem River. Z jakiegoś powodu miał całą skrzynkę pentakli, do dziś nie wiem skąd i do kogo należały. - Gwardia zbadała ten trop? - Czy nie wspominałaś im osobliwej kolekcji swojego męża? Pentakle były tworem deficytowe, rejestrowanym, monitorowanym i wydawanym przez Czarną Gwardię. Skąd u naukowca taka nadprogramowa ilość nośników magicznej energii? Możliwe, że ostatnie projekt, którego się podjął, był z ramienia Kościoła? Dlatego Gwardia tak szybko zamknęła tę sprawę i nie drożyła tematu? Dlatego nagłe śmierć George'a nie była sprawą medialną? Ale czy w takim wypadku, gdyby to była inicjatywa Kościoła, pozwoliłby Silverthorn o tym pamiętać? Taflę jego czoła przecięła zmarszczka zadumy. Czuł na sobie jej uważne spojrzenie. Zapewne dostrzegła objawy zmęczenia odciśnięte na jego skórze. Sine pręgi pod oczami. Pajęczą sieć zmarszczek wokół kąciku ust. Cienkie, czerwone żyły przebiegające przez białka oczu; jedna, ta w prawym, pękła i rozlała kwiat czerwień płytko pod ciałem szklistym. Liczył, że w teczkach, które przyniosła do jego mieszkania, znajdzie odpowiedź na chociaż część pytań zadawanych w myślach. Liczył, że sprawa rozejdzie się po kościach i przeczucia, jakie towarzyszyły obecnie River, jak i mu, się nie sprawdzą. Okaże się, niefortunnie, że jej mąż wcale nie był czarnym bohaterem tej powieści. Po prostu, by zdobyć fundusze, zachłyśnięty swoimi wcześniejszymi sukcesami, w poszukiwaniu sławy, zagłębił się w półświatek, gdzie, im głębiej oddychało się z coraz większym trudem. - Dam ci znać, jak się czegoś dowiem – wraz z tymi słowami, nie pozbył się wątpliwości. Może powinien zamiast tego powiedzieć: weź je i wrzuć do kominka, tam, gdzie ich miejsce, bo niektórym tajemnicom trzeba pozwolić zgnić pod ciężką płytą grobowca, z ciałem ich właściciela. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Panowanie nad sobą było stałym elementem jej pracy. Niezależnie od okoliczności musiała zachowywać spokój, mimo że czasem samej chciało się jej płakać, załamywać ręce, bądź solidnie wydrzeć się na pacjenta. Nic w życiu nie przynosiło takich emocji jak praca z ludźmi, a w zawodach, w których poważną częścią obowiązków jest zduszenie w sobie tych emocji, wyrastali właśnie tacy ludzie jak oni. Uważni. Ostrożni. Niezdolni do swobodnego przeżywania. Fakt jednak, że chowała swoje uczucia w sobie, zupełnie nie oznaczał, że potrafiła je wyłączyć. Wiedziała, że gwardziści musieli to potrafić. Wypłaszczyć, wyszarzeć wszelkie emocje, by mieć trzeźwy osąd na sytuację. Jak kalekim można się było stać człowiekiem, kiedy resekowało się swoje serce każdego dnia, wyłuskując z niego resztki człowieczeństwa? Po mięśniach przeskoczył jej jakiś skurcz, kiedy świadomość i podświadomość zderzyły się gdzieś w jej głowie, przepychając jak nad gnatem psy nad ostatnim wspomnieniem ostatniej rozmowy z Georgem. Pamiętała każde słowo. Czy kiedyś zapomni? - Po. - przyznała, kolejną zdawkową odpowiedzią. Zaczynała uświadamiać sobie, że sama staje się swoim pacjentem. Małomówni pacjenci zawsze wywoływali w niej rozdrażnienie, trzeba było wyciągać z nich siłą wszelkie informacje dotyczące badania, okoliczności, uczuleń, leków. A teraz? Sama używała tylko równoważników zdań, pojedynczych sylab, niedokończonych myśli. Odchrząknęła lekko - Myślę, że niektóre musiały trwać dłużej, ale je przede mną chował. Zapewne, żeby mnie nie martwić. Ale od kilku lat już wciąż jakieś wypływają. Zawsze kiedy naiwnie pomyślę, że ich ilość zmalała, to pojawiają się jakieś nowe. - uniosła lekko brwi - Czasami mam takie wrażenie, że tak już będzie wyglądało moje życie. - wzdrygnęła się i natychmiast dodała - Przepraszam, to nie jest istotne dla sprawy. - odwracając twarz od Havillarda. Oczywiście, warto podtrzymywać rozmowę, ale przecież nikogo nie musiały interesować jej żałosne, osobiste wynurzenia. Westchnęła i zaciągnęła się po raz ostatni, zanim nie zdusiła i swojego papierosa w przyniesionej popielnicy. - Nie pamiętam. - pokręciła głową - Ale mogę się tego łatwo dowiedzieć. Gdzieś mam jego wizytówkę, wiesz, jedną z tych podawanych "na wypadek, gdyby Pani coś sobie przypomniała", które nigdy nie nadchodzi. - przyznała, pocierając dłońmi twarz. Kwestia pentakli również pozostawała niewiadomą. Możliwe, że były już głęboko zabezpieczone gdzieś w archiwach gwardii, może zniszczone, może wykorzystane w innym celu. Od kiedy pojawiły się w jej domu, nie zaprzątnęły jej myśli ani na chwilę, nawet teraz, pojawiając się w jej myślach na moment, by za chwilę z nich ulecieć jak ranne ptaki. Zsunęła się z parapetu i stanęła obok bruneta, wyciągając rękę w stronę jego ramienia w geście nader intymnym, jak na profesjonalizm ich relacji. Unikała kontaktu fizycznego z ludźmi poza swoim miejscem pracy, bo tego wymagało dobre wychowanie, a jednak czasami potrzeba była takiego prostego poczucia człowieczeństwa. Obecności. Krótki dotyk, którym chciałaby umieć powiedzieć większe dziękuje, niż te trzy sylaby, które chwilę potem opuściły jej wargi. - Dziękuje. - sięgnęła po płaszcz, raz jeszcze tylko zerkając w kierunku teczek - Dzwoń do mnie. W razie co. - spojrzała na mężczyznę. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Krótkie po potwierdziło wysnutą przez niego teorię, która nadal trzymała się na słowo honoru. Nie miał pewności czy to prawda. Domysły to wszystko, co aktualnie posiadał. Potrzebował żelaznych dowodów, gwarancji, że miał racje, odmienianie graniczące z pewnością, że jego ojciec nie był w to w żaden sposób zamieszony, a jedyne, co łączyło go z tym mężczyzną, to projekt, ale czy w takim wypadku przechowywałby ich korespondencje w depozycie? Nie potrafił wmówić sobie, że jego ulubiony kubek był koloru niebieskiego, skoro był zielony. Nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Udawać, że to nie ma dla niego znaczenia. Miała, duże. Uporczywie próbował zachować zdrowy rozsądek, chłodny umysł. Wystarczy, że płynąca w żyłach krew była gorąca jak lawa. Wystarczy, że niespełna kilka dni temu tonął w objęciach gorączki. - Podejrzewam, ze projekty, których się podejmował, wymagały sporego nakładu finansowego. Ci ludzie, o których zaciągnął długi, mogli być jego inwestorami, bo nie wydaję mi się, że ktoś pożyczył mu takie sumy na słowo honoru, musiał ich przekonać, że to, nad czym pracuje, przyniesie zysk i to możliwe w jak najkrótszym czasie. Obiecał im gruszki na wierzbie i oboje wiemy, jak to się skończyło. Wierzycielami nękającymi River o każdej porze dnia i nocy, ale czy na pewno? Nie do końca był wierny swojej teorii. Kto był na tyle odważny, by kupić kota w worku, bez gwarancji, że inwestycja się zwróci i przeniesie zyski? Arlo znał przynajmniej dwie "instytucje", u których George'a zaciągnął długi; żadna nie słynęła ani z dobroczynności, ani tym bardziej subtelności. Daleko było im do fundacji charytatywnej. Chciał jej powiedzieć "nie przepraszaj, przyszłaś tu, bo chcesz mi zaufać, wiec nie przepraszaj", ale słowa te nie odnalazły drogi do ust, za to ich oczy znalazły się na jednej wysokości. Mogła zobaczyć tańczące na krawędzi źrenic iskry emocji; nie było to wzrok osoby, która łże. - Wszystko jest istotne - sprostował zaraz, bo widział, jak się broniła przed tym, by się nie uzewnętrznić, jakby się bała, że słowa, które tu padną, Arlo wykorzysta przeciwko niej. Nie miał zamiaru robic nic wbrew jej woli. Był po jej stronie. Wszystkie zdanie, jakie tu padły z jej czy z jego ust, nie wyjdą poza ściany tego mieszkania tak długo, jak kobieta będzie chciała zachować je w sekrecie. – Mów, wszystko, co przyjdzie ci do głowy. Nie bagatelizuj swoich przeczuć. - Jesteś człowiekiem, River, masz prawo do słabości. Nie musiał tego mówić. Potwierdzał to ciężar jej dłoni, który spoczął na jego ramieniu. Nie uciekł przed tym chwilowym kontaktem fizycznym. Pozwolił, by w tym geście odnalazła w nim otuchę, jakiej potrzebowała, by wyjść z tego mieszkania nieco spokojniejsza, lżejsza o jedno zmartwienie, o kotłujące się w głowę pytanie czy może mu ufać. - Podziękujesz, jak faktycznie czegoś się dowiem. - Bo niczego nie mógł jej obiecać. W treści listów mogło kryć się wszystko i jednocześnie nic. – Ty też dzwoń, gdybyś sobie o czymś przypomniała, albo po prostu gdybyś chciała się wygadać, lub wskoczyć na drinka.- Do tej pory żadne z nich nie dążyło do tego, by przekroczyć niewidzialną granice dystansu, która nakreśliła ta znajomości, ale może nadszedł odpowiedni czas, by to zmienić. – Podobno nic tak nie łączy, jak wspólny sekret. - Tym razem udało się wykrzywić usta w uśmiechu. Odprowadził ją do drzwi, a potem nawilżył spierzchnięte gardło zimnym piwem, zanim wymyślił co dalej. Ani nie razu nie spojrzał na pozostawione przez River teczki. Obiecał samemu sobie, że jutro przejrzy ich zawartość. _____ zt x2 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
20 czerwca 1985 Chuja znam się na zaklinaniu, ale kiedy jeszcze miałam perspektywę skorzystania z dobrego zaklinacza, zgromadziłam sobie kilka olejów w domu, o których zapomniałam. Teraz przyszedł czas, żeby sobie przypomnieć. Odgrzebałam je wrzucone gdzieś w szafce i z podręcznikiem w ręce sprawdziłam, co znaczą te całe hieroglify na etykietach. Spośród mojego składu najbardziej interesujący miał okazać się Moloch, stąd też to on znalazł się w kieszeni moich spodni, kiedy jechałam do Kazamaty – a z Kazamaty prosto na nadgodziny. Wiem, że Klein będzie oczekiwał ode mnie efektów jeszcze do końca tego miesiąca, nawet jeśli rozkaz dostałam ledwie pięć dni temu i ledwie zdążyłam odkopać swoje własne kontakty. Dziś może zyskam następne. W końcu rzemieślnicy znają się nawzajem. Arlo Havillard jest rzemieślnikiem, który mnie nie zawiódł, a w dodatku miał wolny termin w najbliższych dniach, stąd też moje kroki kierują się w stronę jego mieszkania. Mam różne oczekiwania wobec niego, zobaczymy, co mi będzie w stanie przekazać. Godzina dochodziła jakaś szósta po południu, więc mam nadzieję, że ten czas mieści się w jego przekroju czasowym znaczącym godziny popołudniowe. Jak nie, to się wkurwię. Znajduję bez problemu uliczkę Waterbury. Całkiem zaciszne miejsce znalazł sobie w tym Deadberry, nie powiem. Przechodzę na drugie piętro, pod ósemkę, i pukam do drzwi z nadzieją, że faktycznie jest już w domu. W międzyczasie oglądam sobie całkiem ładne, mahoniowe drzwi. Nie mam wątpliwości, że to mahoń, nawet jeśli w stolarstwie nie robię. W głowie klasyfikuję pana Havillarda jako obywatela raczej klasy średniej. Czy ma to dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Absolutnie nie, ale to wciąż inny świat niż ten, w którym ja się obracam. Tym lepiej. Więcej nowości wyniosę z tego spotkania. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Od chwili, kiedy w jego skrzynce pojawił się list od Judith Carter, a na taflę czoła przecięła zmarszczka zdziwienia, główkował, co tez może od niego chcieć i dlaczego, tak jak wcześniej, nie mogła złożyć zamówienie korespondencyjnie. Czyżby demon, którego pomocy potrzebowała, kłócił się z odgórnie przyjętymi zasadami etycznymi i wolała o tym porozmawiać z nim w cztery oczy, by mieć pewność, że będzie trzymał język za zębami? To był najbardziej prawdopodobny scenariusz, jaki przyszedł mu do głowy. Z drugiej strony czuł, ze stoi w rozkroku. Nie był pewny, czy zastanie ją na progu swojego skromnego mieszkania. Ani nie odpisała na jego list, ani nie dała mu znać, ze wizyta domowa jej nie pasuje, wiec zakładał, ze jednak się zjawi. Zerknął na zegarek. Może pocałowała klamkę? Przedział czasowy, jaki jej poddał, nie zwierał zadnych konkretów, a z doświadczenia wiedział, że termin godziny popołudniowe był, w zależności od prowadzonego trybu dnia, różnie interpretowany. Sam ledwie pół godziny przez czwartą dotarł do domu. Papirologia rozłożyła go dzisiaj na łopatki, i z tej okazji z dwoma nadprogramowymi kubkami kawy zasiedział się w pracy. W międzyczasie, między jedna a drugim raportem, wypalił pięć papierosów. Lżejszy o paczkę marlboro wrócił do mieszkania, jednak nie musiał rozpaczać na brakiem papierosów; uzupełnił swój asortyment wczoraj. Dlatego, gdy rozległo się pukanie do drzwi, stał na otwartym na oścież balkonie, dopalając trzeciego z nowej paczki. Psy wyjątkowo nie zainteresowały sie gościem. Dzisiaj towarzyszyły Evanderowi, dzięki czemu będzie mógł skupić się na swoim gościu, nie dzieląc uwagi między nim a jamnikami. Wyrzucił niedopałek do słoika do połowy zalanego wodą. - Już otwieram! - powiadomił osobą stojąca na progu, wchodząc z powrotem do sypialni, a potem, w kilku krokach, meldując się w wąskim przedpokoju. Drogę do drzwi pokonał w dwie sekundy. Zerknął przez judasza, żeby się upewnić, ze jego przepuszczenia się sprawdziły (nie chciał być zaskoczony wizytą pana alchemika, albo pana pułkownika) i po chwili jego dłoń odnalazły klamkę. – Dzień dobry - przywitał się z kobietą. – Zapraszam - wycofał się do tyłu, by wpuścić ją do środka. Jej motywacja intrygowała go obecnie bardziej niż wcześniej. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz