Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Jadalnia Utrzymana w słonecznych, ciepłych barwach, nie zajmuje zbyt wiele miejsca w mieszkaniu. Jest zaledwie kącikiem skradzionym z salonu, gdzie w rogu pokoju, przy oknach, ustawiony został okrągły stolik. Nie zmieści się na nim zbyt wiele, ale jest wystarczający do codziennego funkcjonowania albo wypicia porannej kawy. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Rozumiem to i respektuję było wystarczające. Było wszystkim, co chciała usłyszeć. I chociaż nadal trochę źle się czuła z faktem, że podzieliła się z nim tajemnicą, mimowolnie kąciki ust uniosły się, częściowo pod naporem jego palców, częściowo poprzez zrozumienie, jakim ją otoczył. Wstydliwość na moment przestała mieć znaczenie, bo za moment objęła go wpół, przysuwając się bliżej i wtulając bok głowy w jego pierś. Miała najlepszego chłopaka na świecie. I nawet nie wiedziała, czy tak może o nim mówić. Nie było to ważne, miała potrzebę i chęć się do niego teraz przytulić – i wiedziała, że Maurie jej nie odtrąci. To było najważniejsze. Tak bardzo nie chciała zostawać sama. Sama – teraz. Sama – w życiu. Sama – w ogóle. — Tak – pada w końcu odpowiedź, kiedy powoli odsuwa się od niego, a potem wstaje z łóżka. Muszą się pogodzić z faktem, że niebawem wrócą jej rodzice i wtedy… Wtedy zacznie się stresować na nowo. Na razie troszkę jej przeszło, choć wyjście z jednego pomieszczenia i przejście w stronę jadalni, a potem kuchni, w której znajdowały się ciasta, ponownie ją przytłoczyła. Przypominała o fakcie, że za moment wszystko może się zdarzyć. Wszystko może runąć. Czy to nie było za wcześnie, żeby Maurie poznawał jej rodziców? Przecież nawet nie wiedzieli, czy cokolwiek im z tego wyjdzie. — Zrobiłam ciasto drożdżowe ze śliwką wodną. – Nie wiedziała, na ile Maurice orientował się na temat kuchni i magicznych właściwości składników, ale nie kłopotała się z wyjaśnianiem efektów. Same zresztą były pozytywne! – Babeczki z ananasem. Muszę wyłożyć jeszcze na nie bitą śmietanę i kawałek owoca, żeby je dokończyć – stwierdziła, stając nad foremkami. – I ciasteczka z czekoladą i gujawą – wskazała ostatnią tacę. Słodyczy było aż nadmiar, ale Allie tym razem zajęła się buszowaniem w lodówce, z której wyjęła ubitą wcześniej śmietanę. – Zaniesiesz coś na stół? – Był gościem, nie powinna go prosić, ale tak będzie szybciej. I poza tym, rodziców nie ma. – Ja tylko dokończę… - kilka machnięć łyżką załatwiło sprawę z bitą śmietaną i za moment również babeczki wylądowały na stole. – Zaparzę Ci kawy. – Nawet nie wiedziała, czy pije, ale to nie szkodzi, i tak wstawiła wodę w czajniku. A potem, odwróciwszy się w jego stronę, posłała mu jeden z łagodnych uśmiechów. Teraz czuła się pewniej niż w rozmowie sprzed paru chwil. Prawie mogła zapomnieć, że takowa w ogóle miała miejsce. — Chodź do mnie – poprosiła cicho pośród szumu wody gotującej się w czajniku. Wyciągnęła ku niemu ręce, żeby opleść ramiona wokół jego ciała i przytulić się raz jeszcze. W ten sposób czuła się pewniej. W ten sposób nie myślała o tym, że rodzice mogą go zrazić do niej, albo powiedzieć coś nieodpowiedniego. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Może przyczyną było zaparkowane dumnie pod sklepem auto, na które miał prawo spoglądać z zazdrością każdy mieszkaniec sąsiedztwa, a może to tylko wścibska matka, która obudziła się w Cynthii — nie pierwszy zresztą raz — ale na piętro weszli tak cicho, że zajęci sobą młodzi nie mieli prawa usłyszeć. Gdy stopień skrzypnął za mocno pod stopą niezadowolonego Roosevelta – w końcu co to za absurd, żeby we własnym domu miał chodzić na paluszkach – jego żona zgromiła go wzrokiem, wykonując jednoznaczny gest. Cicho. Roosevelt nadął się trochę i wywrócił oczyma, ale nie śmiał psuć niewinnej zabawy żony i już po kilku chwilach obydwoje wślizgnęli się na korytarz cicho jak myszy kościelne. Nic więc dziwnego, że gdy stanęli w progu kuchni – w jadalni zastali jedynie częściowo zastawiony stół – zastali dwójkę przyjaciół zupełnie nieprzygotowaną na wymianę uprzejmości. Nie tych, które dotyczyłyby rodziców w każdym razie. Wargi Cynthii rozciągnęły się w serdecznym uśmiechu, a w oczach zabłysnął mały triumf – jej pełnych policzków dosięgły drobne zmarszczki pod wpływem tej szczerej ekspresji, która sprawiała, że z taką łatwością zjednywała sobie innych. Maurice z pewnością dobrze znał ten uśmiech – podobnym przecież obdarzała go Allie – gdy się uśmiechała, świat potrafił wydać się lepszym miejscem. Roosevelt za to nie wydawał się podzielać entuzjazmu żony, gdy spoglądał zza jej pleców – nie było to ciężkie, przewyższał ją co najmniej o głowę – na przytulającą się parę przyjaciół. Odchrząknął, niby to mimochodem, ale nadzwyczaj wyraźnie. — Allie, kochanie, przedstawisz nam swojego przyjaciela? — Cynthia z entuzjazmem weszła do kuchni, stając w oczekiwaniu przed dwójką młodych zakochanych – widziała dość, by utwierdzić się w przekonaniu, że jej droga córka w końcu ucieknie spod jarzma staropanieństwa – i ewidentnie było widać, że nie interesuje ją coś takiego, jak etykieta. Przywitanie gościa w kuchni, gdy czekał na nich zastawiony w jadalni stół, mogłoby być solidnym faux pas w innym środowisku. Oczywiście na ten moment gospodarze nie wiedzieli jeszcze, jaką to osobistość goszczą pod swoim dachem. Mimo zwrócenia się do córki, Cynthia nie czekała na jej ingerencję i radośnie ujęła w obie dłonie dłoń Maurice’a. — Cynthia, jestem mamą Allie. A to Roosevelt, mój mąż. Allie dużo nam o tobie mówiła, mamy tyle pytań! — świergotała, nie zdradzając swoją postawą czy w istocie jej córka mówiła o przyjacielu cokolwiek. Zjawę prowadzi Sebastian Verity. |
Wiek : 666
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Miała rację, nie odtrącał jej i nawet nie pomyślał o takiej możliwości. Pogładził jej ramię, dając jej tyle czasu, ile było jej potrzeba, nim zebrali się do ruszenia do kuchni. Zapach zyskał na intensywności, natychmiast otulając zmysły przyjemnie słodkim aromatem wypieków i prowadząc Maurycego jak po sznureczku wprost do babeczek, które Allie miała przyozdabiać. Stanął nad nimi w pozie sugerującej, że za moment zapas uszczupli się o jeden egzemplarz, ale powstrzymał świerzbiącą rękę. Za coś takiego w dzieciństwie zabierano mu pędzle na cały tydzień, a i tak kara zawsze była warta pojedzenia ciepłego ciasta i odchorowywania bólu brzucha. W gościach mimo wszystko potrafił się powstrzymać. Nawet stosunkowo szybko przystosował się do skromności pomieszczeń, chociaż lawirowanie pomiędzy ciasno ułożonymi meblami niekoniecznie było mu znajome. - Czemu jest wodna? - Zapytał, bo bladego pojęcia nie miał o owocach wykazujących magiczne właściwości. Maurice był żywieniowo bardzo prosty do obsłużenia i zazwyczaj wcale nie poszukiwał niczego nadzwyczajnego w swojej diecie, zwłaszcza śliwek wodnych. - Rośnie na wodzie, czy reguluje gospodarkę wodną organizmu? - Pytał, bo się nie znał. Instrukcja obsługi ciasta była wskazana, jeżeli nie miał wyjść na niedouczonego przy rodzicach swojej wspaniałej cukierniczki. A Allie by do tego nie dopuściła, nieprawdaż? - Zaniosę - zobowiązał się, realizując jej prośbę bez większego problemu, chociaż noszenie czegokolwiek gdziekolwiek nigdy nie znajdowało się na liście jego domowych obowiązków. Zazwyczaj to jemu się podawało, jemu przynosiło i jego obsługiwano, dopytując o preferencje. Wyjście z tych sztywnych ram sprawiało, że czuł się nieco nieswojo, ale nie mógłby odmówić temu pewnego odświeżenia, jakie ze sobą niosło. A mimo wszystko ta misja nie zakończyła się w sposób, jaki Alisha mogłaby przewidywać. Maurice wcale nie wrócił z okolic stołu tak szybko, jakby to sugerować mógł metraż mieszkania. Ba, nawet drzwi szczęknęły cicho na chwile, kiedy zbiegł na parter, a on sam wrócił minutę lub dwie później, na nowo wskakując do jadalni. Kiedy wreszcie zjawił się w kuchni, był lekko zaróżowiony od chłodnego wiatru i pędu, z jakim pokonał wejście na górę. Oczy miał lśniące od zadowolenia z czegoś, co póki co pozostawało poza granicami poznania Dawsonówny. - Przepraszam, musiałem coś załatwić. - Wytłumaczył się mgliście, zbliżając się do dziewczyny nawet bez zaproszenia. Minuta bez kontaktu cielesnego była minutą straconą. Objął ją chętnie, przytulając jej głowę do swojej klatki piersiowej i delikatnie pogładził jej plecy. - Cześć - mruknął do czubka jej głowy, a uśmiech brzmiący w jego głosie znalazł odbicie w kształcie ust odbijanym na skórze. Pocałował ją delikatnie i dwukrotnie w miejscu, w którym zaczynał się przedziałek rozdzielający kaskady jasnych włosów. Dali się podejść jak dzieci. Objęci zdecydowanie nieprzyjacielsko drgnęli jak bohaterowie kreskówki… a w zasadzie to drgnął sam Maurice, siłą rzeczy wprawiając w ruch również ciało swojej partnerki w zbrodni. Potrafił zatrzymać komentarz sygnalizujący spłoszenie nakryciem ich i jedynie delikatnie przesunął dłonią wzdłuż palców Allie. Koniec uścisków. Kiedy wyplatali się ze swoich objęć, Maurice nie wyglądał na nawet odrobinę speszonego. Natychmiast wszedł w swoją rolę z naturalnością godną pochwały, nawet jeżeli okoliczności nie były sprzyjające. Pochwycił w locie spojrzenie pana Dawsona, nim całą swoją uwagę skupił na uroczej rodzicielce. Cynthia zresztą sama się tego dopomniała, kiedy otwarcie chwyciła go za dłoń i postanowiła się przedstawić. I całą etykietę szlag trafił. Mimo wszystko nie dawał po sobie poznać, że coś szło nie tak, jak powinno. Sięgnął dłonią do rąk mamy, aby również na chwilę je złączyć. Skłonił z szacunkiem głowę, a kiedy ją wyprostował, jego oczy śmiały się wraz z ustami. Wyglądał na autentycznie szczęśliwego z możliwości poznania rodzicieli przyjaciółki. - Pani Dawson - zaczął nieco oficjalnie, ale charyzmatyczna aura, która wypływała z Overtona z każdym kolejnym słowem mogła łagodzić dystans - przede wszystkim słowny - wynikający z dobrych manier. - Maurice - przypomniał im swoje imię, na wypadek, gdyby o tym drobnym szczególe Allie zapomniała im powiedzieć. Nazwisko sprytnie przemilczał, chociaż niekoniecznie mieściło się to w programie dobrze wychowanego młodzieńca. Mimo wszystko założył, że nikt nie zauważy tego drobnego fortelu, skoro i tak nie trzymali się ściśle kodeksu postępowania stanowionego przez savoir-vivre. - Cieszę się, że mogę państwa poznać - kontynuował, wzmiankę o pytaniach podsumowując cichym śmiechem. Był gotów na przesłuchanie i liczył się również z ewentualnością lawirowania między słowami w taki sposób, aby zyskać sobie przychylność teścia. Teściową miał w kieszeni, był o tym przekonany już od pierwszego uśmiechu, którym go obdarzyła. Nic dziwnego, z kobietami zawsze było jakoś łatwiej. Zwłaszcza syrenie. Kiedy uścisk dłoni wreszcie się zakończył, przyszła pora, aby przywitać również tatę. W tym wypadku Maurice również zaczekał, aż osoba starsza zaprosi go do uścisku dłoni, a gdy do tego doszło, jego uścisk był pewny i odpowiednio długi. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Widziała to w postacie Maurice’a, jak stawał nad blatem stołu, gotów porwać już jedną z babeczek. A Allie była gotowa zdzielić go za to po łapkach (ale tylko lekko!), chociaż jej rozczulony uśmiech wskazywał coś zgoła innego. Podobało jej się. To wszystko. Że mogła coś ugotować, upiec dla kogoś, a ktoś był na tyle łakomy i chętny, żeby podjadać smakołyki jeszcze zanim te trafią na stół. Mogłaby gotować tak codziennie, gdyby tylko nagrodą był ten zadowolony uśmiech, i buzia umazana lukrem. Mauriego jeszcze umazanego lukrem nie widziała, ale może to tylko kwestia czasu. — To chyba chodzi o jej konsystencję – stwierdza po krótkim wzruszeniu ramion. – Miąższ normalnej śliwki jest bardziej gęsty, ta jest bardziej lejąca – ale nadal niewiarygodnie smaczna, w dodatku wywołująca zadowolenie. Nawet nie pomyślała, że Maurie może nie być przyzwyczajony do próśb o zaniesienie czegoś. Teraz działała trochę automatycznie i zapomniała tymczasowo o różnicach pomiędzy nią a nim. W wychowaniu. W zachowaniu. Maurice gdzieś nagle przepadł, co z trudem zauważyła, kiedy zajmowała się wykańczaniem babeczek. Dopiero rozwiany włos i przyspieszony oddech zdradziły, że gdzieś się bardzo spieszył. Chciała zapytać, ale w końcu tego nie zrobiła. Nie musiała, bo zamknął ją w ramionach, tak jak ona przymknęła oczy, z łagodnym uśmiechem przyjmując kilka spadających pocałunków gdzieś pomiędzy jej włosami. Tak było dobrze. Tak mogło zostać. Tak by zostało, gdyby… Nagłe chrząknięcie kończy się równie nagłym bólem w piersi, odskoczeniu na kilka centymetrów i automatycznym podążeniem dłoni w stronę serca. — Mamo! – chociaż to tata chrząknął, nie miała wątpliwości, czyj był to pomysł. Jeden z kolejnych oddechów pomógł jej się uspokoić, rozluźniając mięśnie, ale nagły ścisk w klatce piersiowej nie przeszedł bez echa i nie odszedł tak szybko. Mama wystartowała do Maurice’a jeszcze zanim Allie zdążyła kogokolwiek przedstawić, dlatego po prostu odsunęła się w kącik, obserwując, jak Maurie świetnie wchodzi w rolę. A może taki był w wersji formalnej, oficjalnej? Nie umiała stwierdzić, nie poznała go jeszcze takiego. Przemykając od twarzy do twarzy, dostrzegła pewien stopień zachowawczości u taty, ale nie spodziewała się niczego innego. Z Marcello było całkiem podobnie. Przemykając za plecami Maurice’a, zaniosła na stolik jadalny tacę z babeczkami i ciasteczkami, nim wróciła do kuchni. — Mamo, tato, kawy czy herbaty? Maurice? – czajnik już został nastawiony, a Allie ściągała z szafki kubki, żeby za moment zalać je wodą, gdy tylko ta się zagotuje. Puściła tylko matce lekko zdziwione spojrzenie. Była prawie pewna, że o Mauriem opowiedziała im tylko tyle, że ma na imię Maurice i jest przyjacielem. Nawet nie wiedzieli, skąd go znała. I zapomniała w dodatku ustalić wspólną wersję. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Na pierwszy rzut oka widać było, że pani Dawson w istocie była już w kieszeni przystojnego młodzieńca, który z takim oddaniem przytulał przed chwilą jej córkę. Tak przynajmniej mówiły pozory – i o ile Maurice nie mógł tego wiedzieć, Alisha z pewnością mogła pamiętać, że mama, pomimo swojej otwartości i serdeczności oraz niekrytego entuzjazmu, jest tym rodzajem kobiety, która nad wyraz troszczyła się o własne dziecko. Łatwo było jej kochać tych, którzy dobrze traktowali jej córkę, co nie oznaczało wcale, że nie miała w sobie ostrożności i doświadczenia, które pozwalały jej pamiętać, że nie wszystko złoto, co się świeci. Maurice świecił bardzo jasno, ale żeby dalej oślepiać swoim blaskiem Cynthię, musiał konsekwentnie udowadniać, że dobro jej córki było jego priorytetem i umiał na nie zapracować. — Maurice, witamy, witamy. — Radośnie potrząsnęła jego dłońmi, by za chwilę usunąć się na bok i pozwolić mężowi na powitanie gościa. Roosevelt nie wydawał się wrogo nastawiony, ale zdecydowanie nie epatował również podobnym entuzjazmem. Jego uścisk był rzeczowy i mocny, a powitanie ograniczyło się do krótkiego pomruku. Choć Cynthia wydawała się nieprzejęta kuchennymi amorami młodych, Roosevelt prawdopodobnie nie patrzył przychylnie na taką bliskość kogokolwiek ze swoją niezamężną i jedyną córką. Można było się spodziewać, że nie oddałby jej byle komu, szczególnie wiedząc, że był już taki jeden, który nie podołał zadaniu. Alisha zaproponowała coś do picia, a Cynthia pokiwała głową z aprobatą i gdy Allie sięgała po kubki, jej mama zwinne wyciągnęła tak kawę, jak i puszkę z herbatą. — Kawy — zawyrokował Roosevelt. Gdy Maurice również podzielił się swoją preferencją, Cynthia rzuciła im obu spojrzenie, które wskazywało jasno na to, że jest zaskoczona tym, że obaj wciąż tu stoją. — No, chłopcy, do stołu! Zaraz przyniesiemy napoje, wy już sobie usiądźcie, raz, raz — wygoniła ich bezceremonialnie i wyglądało na to, że nie był to pierwszy raz, kiedy Cynthia rozstawiała domowników po kątach, bo jej mąż bez sprzeciwu cofnął się do jadalni, zajmując miejsce u szczytu stołu. Odchrząknął i zawiesił wzrok na młodzieńcu, który mu towarzyszył. Na kilka chwil zostali sami. — Przyjechałeś autem ojca? — zainteresował się, zerkając krótko na ścianę, za którą w dole stał zaparkowany samochód, zupełnie niepasujący do tutejszej okolicy. Roosevelt naturalnie założył, że młodego człowieka nie byłoby stać na taki luksus i prawdopodobnie poprosił ojca o kluczyki, by mógł popisać się przed dziewczyną. Nie on pierwszy i nie ostatni. — Czym się zajmuje? — To przecież podstawa. Podstawowe kwestie musiały wybrzmieć, zanim kawa przekształci się w szklankę alkoholu i powszechną akceptację dla faktu, że Maurice przytulał ich słodką córeczkę pod nieobecność rodziców, tak, jakby miał do tego pełne prawo. Tymczasem w kuchni mama Allie zasypała filiżanki i doskoczyła do córki ze znaczącym uśmiechem, trącając ją wesoło ramieniem. Jej brwi podskoczyły kilka razy zabawnie, jakby coś knuła. — Przystojniak — szepnęła, może trochę za głośno. — A jak na ciebie patrzy… — zachwycała się i jasnym stawało się, czego oczekiwała od córki. Nie jej wciskać takie brednie jak to, że obiad miał dotyczyć jakiejkolwiek przyjaźni. Cynthia Dawson wyraźnie czuła w powietrzu miłość. |
Wiek : 666
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Zapomniał o śliwkach, bo przed sobą miał o wiele potężniejszego przeciwnika od zaczarowanego owocu. Z mamą sobie poradzi. Zawsze potrafił sobie radzić, ale ojcowie to najgorsza kategoria mężczyzn, z jaką musiał mierzyć się amant. Maurice nie spodziewał się niewiele ponad to, co już od Roosevelta uzyskał. Podzielenie się silnym uściskiem i pomruk w zupełności wystarczały, aby z ogromną rezerwą przywitać przyjaciela córki. - Poproszę herbaty - zwrócił się do Allie, kiedy w kuchni zrobiło się już lekkie zamieszanie. Czajnik brzęczał, kiedy w środku gotowała się woda, szafki otwierały się, a puszka z herbatą lądowała na blacie. Zdecydowanie była to pora, aby grzecznie usłuchać polecenia Cynthii, nawet jeżeli męska dyskusja sam na sam nie była do końca tym, czego spodziewał się aktor. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz przechodził przez całą tę szopkę. Mimo tego starał się nie tracić rezonu i podążając za panem Dawsonem do jadalni, nie skierował się od razu do zajmowania swojego miejsca. Objął za to we władanie prostokątną, drewnianą szkatułkę wyłożoną wypełniaczem nakrytym aksamitem. W środku znajdowała się butelka popularnego i kosztownego koniaku Hennessy. Tenże prezent wręczył panu domu, nim jeszcze zdążyłby usiąść. - Proszę przyjąć ten drobny upominek. Nie śmiałbym przychodzić na poczęstunek z pustymi rękoma. - Zwrócił się Maurice do Roosevelta i wtedy łatwo było zauważyć, że na jego krześle spoczywało jeszcze coś wonnego, co skutecznie uniemożliwiało zajęcie należnego mu miejsca naprzeciw pana domu. Niemniej, tym mieli zająć się później, gdy płeć piękna objawi się w jadalni. Pytanie ojca Allie nie speszyło Maurycego. Pytanie wydało mu się stosunkowo normalne, chociaż przez myśl mu przeszło, że właśnie wkraczali na nieco grząski grunt przełamywania bariery oceniania go przez pryzmat tego, kim w rzeczywistości był. Wiedział, że to nieuniknione, ale i tak mogło być niezręczne. Mogło, bo zwykle przedstawiano go w rodzinach równie możnych, zupełnie nie zdziwionych, że młodego człowieka było stać nie tylko na samochód, ale również na własny dom nad oceanem. - Można tak powiedzieć. Ojciec darował mi ten samochód kilka lat temu. - Odpowiadał swobodnie, chociaż już na tym etapie nieco zniekształcał prawdę. Nikt mu niczego nie darował, po prostu sam zabrał go z garażu, kiedy zaczął mieszkać w Maywater. Teraz za dużo by z tego było wyjaśniania. - Jest reżyserem w teatrze. - Poinformował uprzejmie, zastanawiając się jak krótka stąd droga do rzucenia swoim nazwiskiem. - To nasz rodzinny biznes. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Armagedon nadciąga i Allie czuje to całą sobą. Nie potrafi jeszcze powiedzieć, kiedy i jak dokładnie nastąpi, ale czuje to w kościach, albo raczej – w mięśniach. Zna to uczucie. Łydki i ramiona zaczynają się spinać. Kwestią kilku minut jest, aż zaczną boleć, ale nie potrafi znaleźć w żaden sposób na tyle silnej woli, aby się opanować. Nawet głębokie, wyćwiczone oddechy stają się zbyt płytkie i nie przynoszą rezultatów. Allie jest odwrócona do wszystkiego tyłem, skupiając się na parzeniu kawy i herbaty. Można by pomyśleć, że nic ją nie interesuje, ale słyszy wszystko – od wylewnej mamy, po jeszcze pierwsze słowa taty, który raczej nie spodziewa się, że Maurice, cóż, pochodzi z Kręgu, dlatego stać go na własny samochód. Jej by nie było. Ona uskładała na motocykl i była z siebie szalenie dumna. Czajnik zaczyna gwizdać i tylko brakuje, żeby mama też zaczęła razem z nim. Zamiast tego trąca ją biodrem, a Allie traci odrobinę równowagę, przesuwając się o kilka kroków w bok. Nie ma jednak pretensji. Widzi po jej minie, że jest podekscytowana i ani odrobiny nie wierzy, że Maurice jest tylko przyjacielem. Uśmiecha się jedynie krótko i dość niewinnie. Nie zaprzecza – Maurice od pewnego momentu faktycznie zaczął patrzeć na nią… inaczej. Jego oczy zmieniły się dokładnie dwa dni temu, kiedy hardo wpierw ścierali się na scenie, a potem toczyli rozmowę na temat własnej przyszłości i swoim miejscu w niej. Okazuje się, że Allie może jednak je odnaleźć, choć będzie to trudne. Może nawet niewykonalne. Nie chce o tym myśleć. Prawie przelewa herbatę, na szczęście szybko się orientuje, że nalała nieco zbyt dużo. Odstawia czajnik na kuchenkę i ścierką zbiera zachlapaną wodę z blatu. — Weźmiesz dwa kubki, mamo? – zwraca się cicho i niepewnie. Jest strasznie blada na twarzy i chociaż próbuje się uśmiechać, nie wychodzi jej to. Stresuje się, bo przez to, że mama ją zagadywała, nie słyszała, co odpowiedział Maurice. — Kawa – stawia ją niemal zawodowo przed tatą, po czym podaje Maurice’owi herbatę – i herbata. Mam nadzieję, że tata cię jeszcze nie zdążył ze wszystkiego przemaglować i postraszyć. – Chciała zabrzmieć żartobliwie, ale naprawdę ma taką nadzieję. W tym wszystkim umyka jej, że tata przed chwilą dostał sprezentowany koniak, a na krześle czeka jeszcze pachnący prezent. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Po reakcji Roosevelta, Maurice mógł z łatwością domyślić się, że gospodarz nie nawykł do przyjmowania prezentów – a z pewnością nie tak drogich, jak pięknie opakowany alkohol, który wylądował w jego dłoniach. Reakcja ta była raczej zachowawcza i można było wyczuć w niej cień krępacji, gdy raczył Maurice’a krótkim podziękowaniem i odkładał alkohol na półkę. Zauważył także prezent dla swojej żony i pomimo braku wylewnych gestów, Maurice przy odrobinie wnikliwości mógł dostrzec, że ojciec Alishy rzeczywiście docenił ten uprzejmy gest. W domu państwa Dawsonów ceniono dobre wychowanie, nawet jeśli podarunek ewidentnie nie obniżył ostrożności Roosevelta co do zamiarów nowego przyjaciela swojej córki. Pan Dawson wsłuchał się w odpowiedź swojego gościa, wyrażając drobne zaskoczenie pierwszą informacją. Za stosowny prezent dla dziecka uważał nowe buty, nie samochód, za którego wartość można było kupić całe mieszkanie. Gdy więc rozmowa potoczyła się dalej i padły dwa newralgiczne hasła: teatr i rodzinny biznes, brwi Roosevelta ściągnęły się nieznacznie, jakby próbował połączyć kropki, które nagle znalazły się na mapie myśli. Przed kolacją naturalnie zapytali córki, czy jej przyjaciel jest czarownikiem, aby mieć pewność, by nie popełnić żadnej gafy i nie odsłonić przed nieodpowiednim człowiekiem tajemnic Kościoła. Rodzinny biznes związany z teatrem w magicznym świecie miał prawo być tylko jeden. Wszystkie inne upadały nim świat zdążył o nich usłyszeć. — Przypomnij, jak ci na nazwisko, młodzieńcze? — Roosevelt z pewnością pamiętał, że to ani razu nie padło, można było więc z powodzeniem uznać ten dobór słów za celowy zabieg. Nim Maurice miał szansę odpowiedzieć, do jadalni weszły lube obydwóch panów, na chwilę skupiając uwagę zebranych na ciepłych napojach i swoich uśmiechach. I oczywiście na prezencie przeznaczonym dla Cynthii. Na jego widok oczy kobiety zaświeciły się w ewidentnym rozczuleniu – w przeciwieństwie do męża, zupełnie nie kryła się z tym, za jak miły uważała gest Maurice’a. — Och, nie trzeba było! Dziękuję, kochany. Popatrz no skarbie, jakiego młodego dżentelmena nam tu Allie przyprowadziła! — zachwalała głośno i bez krępacji, a jej zachwyt wydawał się całkiem szczery. — Tak, tak, w istocie — zgodził się Roosevelt. — Właśnie pytałem Maurice’a, komu zawdzięcza to nienaganne wychowanie — przypomniał delikatnie o swoim pytaniu, najwidoczniej uznając nagle kwestię nazwiska za niezwykle interesującą. |
Wiek : 666
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie było intencją Mauriego, aby kogokolwiek wprawiać w zakłopotanie. Podarunek podczas wizyty w cudzym domu był dla niego rzeczą absolutnie naturalną i chociaż dobre wychowanie również wymagało, by obdarowany ładnie podziękował, nie zależało mu również na tym, aby wymagać od drugiej strony gry w rytm tej samej melodii, na jakiej wychował się on sam. Wystarczyło, że przynajmniej jeden czarownik w tym towarzystwie był skrzywdzony przez los. Oho, no i mamy to. Padło wreszcie pytanie, które zapewne zepsuje panu Dawsonowi popołudnie. Po co to sobie robił? A przecież można było przynajmniej dotrwać do deseru. Co się odwlecze, to nie uciecze, ale Maurice i tak ucieszył się, że rozmowy dotyczące nazwiska odsunęły się w czasie przynajmniej do czasu, aż do salonu wróciły kobiety. Nie będzie musiał spowiadać się dwukrotnie. Błękitne oczy wypełniły się ciepłem, kiedy otrzymał swoją herbatę i zawiesił wzrok na drobnej postaci Allie. - Dziękuję - zwrócił się do niej, nim przekierował uwagę na mamę. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, bo kiedy sięgnął do krzesła po piękny bukiet różowych goździków i wyciągnął go w kierunku Cynthii, mama wiedziała już jak zapełnić ciszę. - Ależ wręcz należało. Kimże byłby gość, jeżeli nie podarowałby gospodyni kwiatów? - Zaśmiał się nieznacznie, rozbawiony zestawieniem tych dwóch skrajnie różnych reakcji na otrzymany podarek. - Wstawić je pani do wazonu? Zapytał jeszcze, oferując gospodyni swoją pomoc, ale zanim chociażby spróbował się ruszyć, dosięgło go ponowione pytanie Roosevelta. Skurczybyk nie dawał za wygraną. Prawdopodobnie będzie to zaleta, którą Maurice niezwykle w nim doceni, kiedy już przestanie się nią zamartwiać. Wzrok aktora przemknął płynnie po twarzy Alishy, jak gdyby upewniał się, czy jeszcze oddycha, a następnie skupił się na tacie. Poza gościa była rozluźniona, bo chociaż cisza, jakiej spodziewał się po udzieleniu odpowiedzi, mogła być krępująca, to nigdy przecież nie wstydził się swojego nazwiska. Nie wstydził się wielopokoleniowych tradycji, jakie stały za wychowaniem wedle zaleceń Kręgu. Nie wstydził się majątku, którym mógł swobodnie dysponować, a jaki otwierał przed nim niemalże każde drzwi. Nie wstydził się uwagi karmiącej jego ego, ani rozpoznawalności, która napędzała jego karierę malarską i aktorską już po pierwszych podjętych przez niego działaniach. Z pozoru było mu w życiu o wiele łatwiej, niż Alishy. Czy podobne zdanie miał mieć Roosevelt? Czy za moment miał zacząć patrzeć na niego jak na gówniarza, który nic sobą nie reprezentował i nic w życiu nie osiągnął, bo wszystko miał od dzieciaka podane na tacy? - Overtone, panie Dawson. - Odpowiedział, uważnie obserwując zebranych, chcąc złowić nawet najmniejszą zmianę w ich zachowaniu. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Wzrok przemyka najpierw po odstawionym na bok, drogim koniaku, którego tata nigdy nie miał na półce, nie mogła w to wątpić – a potem po kwiatach, które lądują w ramionach rozanielonej mamy, z wdzięcznością przyjmującą prezent i szczebioczącą nad Mauricem. Chociaż jedna osoba tutaj jest rozluźniona i szczęśliwa. Chociaż Maurice wygląda jakby niczym się nie przejmował. Zazdrościła mu. Sama pobladła i teraz wyglądała wręcz nienaturalnie w tej swojej różowej sukience. Powinna chyba zmienić jej kolor. Nie teraz. Teraz usiadła ostrożnie na miejscu obok Maurice’a, zerkając na niego jedynie kącikiem oka. Czuła, jak spojrzenie prześlizgnęło się przez nią, ale poza tym rozmawiał zupełnie swobodnie, nawet jeśli tata nie dawał za wygraną i Allie momentalnie poczuła, jak robi jej się gorąco. W piersi znów zaczęły się kołatania, co objawiło się tylko delikatnie zaciśniętymi dłońmi na obrusie na krawędzi stołu. I może lekko zaciętą miną. Czuła, że wysycha jej w gardle i jest jej po prostu słabo, dlatego poszukała ratunku w filiżance herbaty, którą mama postawiła przed nią, jeszcze zanim zajęła się kwiatami i rozpływaniem nad przyjacielem. Tata nie odpuszcza, a nazwisko Overtone brzmi jak wyrok. Może być zinterpretowane na bardzo różne sposoby – od zachwytów, po wątpliwości. Na przykład – czy ten młodzieniec jej nie wykorzysta? Albo – czy przez niego nie wróci do śpiewania? Jak inaczej miałaby poznać Overtone’a? Nie spotyka się przecież takich ludzi na ulicy. A potem nie przyprowadza ich i nie przedstawia rodzicom. To nie jest normalne. Jeden oddech, potem następny, aż Allie decyduje się podnieść głowę i wysilić się na uśmiech. Cisza pobrzmiewa w uszach niepokojąco i w jej odczuciu jest zbyt długa. — Poznaliśmy się jak akurat byłam na spacerze na plaży. – Nie jest to kłamstwo i od razu spogląda też na Maurice’a, jakby chcąc sprawdzić, czy na pewno pamięta, że rodzice niekoniecznie wiedzą o jej powrocie na scenę. – I jakoś tak się dogadaliśmy – wzrusza ramionami lekko i nieco beztrosko, przenosząc spojrzenie najpierw na tatę, potem na mamę. – Mamy dużo wspólnego. Może zjecie po ciasteczku? Jeszcze chyba nawet są trochę ciepłe. Sama Allie sięga jednak po babeczkę. Ananas pierwszej klasy jest jej teraz potrzebny. Zdecydowanie. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Dokładnie tak jak świeżo upieczona para mogła się spodziewać, w pokoju nastał moment martwej ciszy, gdy padło wyczekiwane nazwisko. Nikt nie westchnął głośniej, nikt nie wybałuszył oczu i z całą pewnością nikt nie mdlał – nawet jeśli Alisha mogła być tego blisko – ale wrażenie, jakie wywołało brzmienie nazwiska w domu państwa Dawsonów, było wyczuwalne. Roosevelt wyprostował się nieznacznie mocniej w krześle, jakby coś zaczęło uwierać go w pośladek, a jego mina mogła sugerować, że trawi tę wiadomość z równym trudem, co tłuściutkie knedle bez tabletek na wątrobę – co prawda nie krzywił się, ale wewnętrzny dyskomfort zaczął odbijać się w lekko zmieszanym spojrzeniu. Pani Dawson również dziwnie przycichła, a jej uśmiech zamarł w zabawny sposób, gasnąc nieznacznie na kilka chwil. Potoczyła spojrzeniem do swojej córki, jakby i u niej oczekiwała adekwatnej reakcji lub wyjaśnienia, o co tutaj chodzi, potem zaś wróciła nim spokojnie do młodzieńca – przez ułamek chwili wyglądała na zwyczajnie zagubioną. W następnych kilku sekundach wprawny obserwator mógłby dostrzec, jak Cynthii zaczyna kotłować się pod czaszką od napływu masy informacji, które szły za tym jednym, prostym słowem – Overtone. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić, jak zinterpretować te reakcje – pozytywnie czy negatywnie? Być może rodzice Allie sami jeszcze nie byli pewni, co to oznacza i czy powinni się oburzać czy cieszyć. Głos Allie i uważniejsze spojrzenie Cynthii na córkę sprawiły, że kobieta ocknęła się z letargu i zamaszyście machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. Szeroki uśmiech wrócił na jej twarz, choć niekontrolowany odruch odgarnięcia włosów z twarzy i wygładzenia własnoręcznie uszytej bluzki zdradzał, że pochodzenie Maurice’a nie pozostało całkiem bez znaczenia. Czy wciąż była pełna entuzjazmu, czy może po prostu chciała dopilnować, by gość nie poczuł się niekomfortowo lub nie wyszedł stąd z niekorzystną opinią? Na ten moment ciężko było to rozszyfrować, choć Allie, znając swoją mamę, powinna znać odpowiedź na to pytanie. Roosevelt skupił uwagę na żonie, zamiast na młodym Overtonie, jakby to u niej doszukiwał się stosownej reakcji. — Ach, nazwisko, nazwisko. Każde jakieś ma — niezmiennie radosne szczebiotanie towarzyszyło krótkiemu machnięciu ręką. — Tak, tak, jedzmy. Ciasteczka. O — mówiła dalej, chętnie przenosząc po ciasteczku na talerzyk swojego męża jak i młodego jegomościa — proszę. Sama upiła jedynie parującej herbaty z kubka, nim odkasłała krótko i znów powiodła spojrzeniem od Allie do Maurice’a. Nawet jeśli próbowała to ukryć, było widać, że pytania w jej głowie się nawarstwiają. Czy to tylko światło tak padało, czy po twarzy pani Dawson przemknął również cień zatroskania? — Cudownie, cudownie — skomentowała słowa Allie, ale wzrok zaraz utkwiła w Maurisie. — Zgaduję, że jesteś aktorem, Maurice? — Cynthia wydała się szczerze zainteresowana i jeśli ktoś mógłby dopatrzeć się w jej tonie nuty pełnej nadziei, to była to Allie. Aktor – to jeszcze nie tak źle. Byle nie śpiewak, prawda? To mogłoby przyprawić córkę o niemądre pomysły, a tego przecież żadne z nich by nie chciało. Zresztą, czy rzeczywiście było się czym martwić? Przecież pozostawała jeszcze jedna ważna kwestia – członkowie Kręgu nie oświadczali się przypadkowym dziewczynom poznanym na plaży, zachęceni niewątpliwie pysznymi ciasteczkami na rodzinnym obiedzie. Niepewność co do zamiarów Maurice’a była całkiem nieźle skrywana przez Cynthię, ale znacznie gorzej radził sobie z tym Roosevelt, którego spojrzenie nabrało pewnej podejrzliwości. |
Wiek : 666
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Miał co obserwować. Pełen przekrój emocji przychodzących na myśl na widok chyba już nieco tracącej siły Alishy, gasnących uśmiechów gospodyni i martwej ciszy ze strony taty. Najgorsze było jednak nie to, jak reagowali na to nazwisko ludzie spoza Kręgu, a fakt, że wcale nie było nieprzyjemnie na to patrzeć. Komuś takiemu, kto całe życie połykał kij od szczotki, byleby tylko stać dostatecznie prosto, zaparcie tchu i brak riposty rozmówcy sprawiały niewysłowioną satysfakcję. Miło było widzieć, że dla niektórych nazwisko Overtone nie przywodziło na myśl jedynie obwoźnej trupy aktorskiej, od której zaczynali. Czy później też tak będzie go cieszyło onieśmielanie innych? Pewnie nie, ale co się teraz napuszył, to już jego. Niewiele z tego wszystkiego można było wyczytać z jego pozy, która w dalszym ciągu pozostawała niezwykle rozluźniona. Może nawet próbował nią zarazić pozostałych? Niewykluczone. - Dziękuję - zwrócił się do mamy, obdarzając ją tym swoim firmowym ogłupiającym uśmiechem, nim skierował spojrzenie na babeczkę zajmującą honorowe (bo jedyne) miejsce na jego talerzyku. Nie wzdrygał się na podawanie słodyczy dłonią. Nie dostawał palpitacji na widok kubków, zamiast filiżanek. Nie łamało go w krzyżu od prostych, chociaż nieco zbyt twardych krzeseł w jadalni. Może jednak byli z niego ludzie? Tata będzie musiał sam to ocenić, bo teraz to ewidentnie walczył ze sobą bardziej, niż Allie blednąca z minuty na minutę coraz bardziej. Wtedy też Maurice wykonał bardzo śmiały, ale jakże typowy dla niego ruch. Sięgnął do policzka Alishy, aby odgarnąć za ucho kosmyk włosów, który za moment wsadzi w bitą śmietanę. - Wszystko dobrze? - Zapytał, bo chociaż widział ją w wielu stanach emocjonalnych, to do najczystszego przerażenia jeszcze nie dotarli. Wydawało mu się, że to właśnie ta emocja wywołuje na jej twarzy bladość. Gdyby obok nie było rodziców, wiedziałby, co zrobić, aby zmieniła kolory. Teraz zostało mu tylko przesunięcie palcami wzdłuż jej policzka - nieco zbyt swobodne, aby był to gest stricte przyjacielski. Rozwiewanie każdej zasłony dymnej było zdecydowanie jego hobby. - Allie, przypomnisz mi, z czym są te babeczki? - Zapytał, aby dać jej jakąś myśl, której mogła się uczepić, aby wrócić na właściwą orbitę. Pewnie na nic się zdadzą jego starania, bo mama postanowiła pytać dalej. Maurice przeniósł wtedy wzrok z pięknie ozdobionego ciasteczka na zainteresowane oblicze Cynthii. - Między innymi, pani Dawson, chociaż do tej pory raczej więcej malowałem. - Odpowiadał, podtrzymując kontakt wzrokowy bardzo niewymuszenie. - Mamy taką… tradycję, że za młodu podejmujemy się wielu różnych artystycznych zajęć. Dlatego też w życiu dorosłym zazwyczaj robimy trochę tego, a trochę tamtego. Kiedy skończył mówić, chwycił wreszcie palcami babeczkę. Nie przejmując się już, jak wiele elementów stołowego savoir vivre za moment złamie, rozerwał ciasteczko na pół, aby ugryźć wypiek od razu od wewnętrznej strony. Za mocno ostrzył sobie zęby na tego ananasa, aby teraz mu odpuścić. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Cisza była najgorsza, bo cisza zazwyczaj zwiastowała, że za moment porządnie zagrzmi. Udało się ją przełamać krótką wiadomością, jak poznała się z wielkim panem Overtonem i przypomnieniem o ciasteczkach. Ciężko jej było winić rodziców, bo sama, kiedy tylko Maurice przedstawił jej się z nazwiska, zareagowała zupełnie podobnie. Była pewna, że pobladła i… daleko jej było do entuzjazmu, który by zapewne tryskał z niej, gdyby tylko jego nazwisko brzmiało inaczej. Gdyby brzmiało inaczej, nie byłoby takich problemów. Nie byłoby ich rozmowy, nie byłoby ich teraz tutaj i nie byłoby też tej ciszy, i… Nie byłoby też ich szczerych rozmów. Tych, kiedy Maurice odkrywał przed nią tę swoją wrażliwszą stronę, daleko znajdującą się poza rolą, którą teraz przyjmował. Wcielał się w pewnego siebie czarownika tak doskonale, że Allie sama była skłonna uwierzyć, że świetnie się tutaj bawił, w takim właśnie towarzystwie. Wtedy też drgnęła nagle, prawie jakby ktoś przyłożył jej do policzka rozgrzane żelazo, nim zorientowała się, co się właściwie dzieje. I gdyby nie obecność rodziców, być może rozpłynęłaby się gładko pod tym pełnym czułości gestem… teraz jedynie na jej wargach pojawił się nerwowy, pełen nieśmiałości uśmiech i spojrzenie rzucane kontrolnie – w pierw na twarz Maurice’a, potem na twarz taty. — Tak… w porządku. – Wcale nie było w porządku, ale zdążyła złapać już za babeczkę i zapchać sobie nią usta. Właśnie wtedy Maurice uznał za stosowne zapytaniem ją, z czym właściwie są jej wypieki, dlatego minęła chwila, zanim przemieliła w ustach słodycz, przepiła ją gładko herbatą i czubkiem języka zgarnęła odrobinkę bitej śmietany, która pozostała w kącikach jej ust. – Te konkretnie są z ananasem pierwszej klasy. Ciastka, które nałożyła Tobie i tacie mama, są ze świecącą gujawą, a ciasto zrobiłam ze śliwką wodną. – Spośród całej ich trójki tylko mama mogła mieć jakieś pojęcie, co konkretnie powodują te magiczne składniki włożone do wypieków. Mama i Allie, która dzięki kolejnemu kęsowi babeczki zyskuje powoli pewność siebie i odwagę, żeby stawiać czoło sytuacji. Staje się zdecydowanie mniej przygarbiona i można by rzec, że na twarz wróciły rumieńce. A może to nadal te sprzed chwili, kiedy tak słodko dotykał jej policzka… Oddech w piersi na moment zamiera, kiedy mama drąży temat. Zerka kontrolnie na Maurice’a. Nie wie, co dokładnie pamięta. Jest prawie pewna, że mówiła mu, że rodzice się nie zgadzają na jej wyskoki związane z powrotem do teatru i śpiewaniem… i że w dniu przesłuchania alibi dał jej przyjaciel. Prawie pewna. Maurice albo kłamie, albo jest dobrym aktorem… albo odsłania przed rodziną coś, czego sama o nim nie wiedziała. Nie potrafiła zareagować, więc postanawia sama grać w grę według jego reguł, uznając to za najmniejsze zło. Malarz jest opcją najbardziej bezpieczną. Tylko, że Maurice malarzem nie był. — Opowiesz mamie o swoim ostatnim obrazie? – Udaje, że widziała jego całą kolekcję, a na twarzy pojawia się prawie pewny uśmieszek. Bądź co bądź, pięć lat w Conservatorio i doświadczenie sceniczne robiły swoje. Wystarczyło tylko bardzo sobie wyobrazić, że kłamstwo to prawda. Łatwizna. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Krótka wymiana spojrzeń państwa Dawson musiała pozostać niezauważona, gdy młodzi zakochani zamknęli się na moment we wzajemnej przestrzeni. Maurice śmiało wyciągając dłoń do twarzy Allie w więcej niż przyjacielski sposób i Allie, reagująca na ten dotyk lekkim drżeniem. Gdy spojrzała na swojego ojca, mogła ujrzeć, jak ten wbija spojrzenie w swoje ciasteczko i w końcu z dość osobliwą miną po nie sięga — najwidoczniej wybrał to jako bezpieczną opcję do odwrócenia swojej uwagi od tego obrazka. No bo kto to słyszał, tak jawnie dotykać niezamężnej kobiety przy jej rodzicach i to na pierwszym spotkaniu? Być może nawet nie chodziło o to. Może krępacja i cień niezadowolenia na twarzy Roosevelta składały się z więcej niż tylko śmiałości Maurice’a. Zapewne powszechnie znane nazwisko, majątek i zaparkowany przed sklepem lśniący, drogi samochód nie były bez znaczenia. Cynthia za to patrzyła na młodą parę, przede wszystkim jednak na Allie. Spojrzenie to było znajome młodej śpiewaczce — nieraz przecież widziała podobny wyraz troski na maminym obliczu. Pytanie Maurice’a i jego czuły gest musiały ją zaalarmować i skłonić do poświęcenia chwili, by samej także upewnić się, że córce nic nie dolega. Z pewnością ostatnie czego by chciała, to powrót przykrych objawów, przez które Allie jeszcze tak niedawno walczyła o życie. Nic dziwnego, że gdy Maurice zbagatelizował rolę teatru w swojej codzienności i skupił się na malowaniu, na obliczu Cynthii pojawiła się łatwo zauważalna, choć maskowana ulga. Uśmiechnęła się więc z uznaniem. Nawet ojciec Allie wyglądał bardziej optymistycznie po zapchaniu się ciastkiem, choć daleko było mu do epatowania radością i jawnym zachwytem nad swoim gościem. Cynthia już otwierała usta, by wyrazić aprobatę dla pomysłu Allie i zapewne już szykowała pochwały w związku z profesją Maurice’a, jednak tym razem Roosevelt ją uprzedził. — Malujesz? Nie chciałeś pójść w ślady ojca? — zainteresował się i nie szło już dostrzec na jego twarzy tego drobnego onieśmielenia niespodziewaną sytuacją. Wyglądało na to, że szok wywołany nazwiskiem minął. Jeśli zaś owo pozostawiło jakiś trwalszy efekt, to w obecnym momencie szedł on w stronę lekkiego dystansu i wzmożonej czujności. Nie zmieniało to jednak faktu, że Roosevelt nie miał w nawyku bycia bez potrzeby opryskliwym i nieprzyjemnym — nic z tych rzeczy. Zwyczajnie został wychowany na konkretnego faceta i to właśnie robił — zadawał konkretne pytania. — Rodzice zapewne mają określoną wizję twojej przyszłości? — Choć zabrakło jawnego przekierowania tematu ze strefy zawodowej na prywatną, wszyscy mogli domyślać się, jaki podtekst czai się w tym uprzejmym, nieszkodliwym pytaniu. Roosevelt nie bez powodu wątpił, by rodzice młodego Overtone’a znaleźli w swoich planach dla syna miejsce dla skromnego dziewczęcia z zewnątrz. Nawet Cynthia nie próbowała już zmienić strony, w którą szła ta rozmowa. Popijała spokojnie herbatę i z serdecznym uśmiechem również wyczekiwała odpowiedzi. Może i nazwisko zrobiło na nich wrażenie, ale nie zmieniało to faktu, że przede wszystkim najważniejsze było dla nich dobro córki, a przebieg tego wieczoru miał zależeć już tylko od tego, jakie zamiary wobec Alishy miał młodzieniec, który zdecydował się tak śmiało okazywać jej uczucie. |
Wiek : 666