Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
First topic message reminder : 16 MARCA, 1985, 3:08 Dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu on wahał się pomiędzy sześcioma alternatywnymi początkami tej rozmowy; dwa tygodnie temu ona mogła rzucić słuchawką; dwa tygodnie temu wykręcany numer był inny. Dwa tygodnie temu inni byli oni. Dziś — trzecia zero—osiem; minutnik na nadgarstku przeskakuje z tyknięciem, kiedy obecny zegar (w przeciwieństwie do nieobecnego kalendarza) wiernie odmierza czas — początek jest tylko jeden. Ma trzy sylaby, znak zapytania i posmak bezczelnej parafrazy. — Tęskniłaś? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Przebierać kiedy...? Ona wiedziała, że on wie, że ona wie; wiedzieli doskonale, o czym rozmawiają (na litość Lilith, nie mamy piętnastu lat, Williamson), jednak zabawniej (dobrze się bawisz, Vandenberg?) było, gdy udawała, że wcale tak nie jest. Że nie wyobrażała go sobie zmęczonego po nocnym patrolu w Sonk Road, stojącego pod jej drzwiami, bo bliżej, niż do mieszkania. Że nie wyobrażała go sobie, jak pewnego dnia korzysta z zaproszenia, jak przystało — z zapowiedzią i zgrzewką europejskiego piwa w dłoni. Że teraz, leżąc na własnym łóżku z zamkniętymi oczami, nie czuła jego ręki odgarniającej jej włosy z twarzy; jakby go wpuściła do środka. Wtedy nie można było mówić nawet o wpuszczeniu na balkon. Był on własnością publiczną rodziny Overtone. Nie miało to większego znaczenia — to nie był ich czas. Gwar klepania się po plecach między kręgowymi rodzinami, które się kochały oraz ciężar krzywych spojrzeń między tymi, które się nienawidziły, tworzyły atmosferę, w której to, co między nimi teraz było, zdusiłoby się w zarodku. A właściwie; zostałoby zgniecione pod designerskim butem Kręgu. To nie był ich czas; to nie był ich świat. Ich świat zamknięty jest dzisiaj w telefonicznym kablu i fantomowej obecności, którą na sobie czują. Czuł; on czuł coś więcej, niż jej obecność. Czuł— — Na niektóre rzeczy— Przełknęła ślinę. Trzecia w nocy nie jest porą na krążenie dookoła; to moment dosadności i — przede wszystkim — szczerości. Być może wciąż bywał snobem; z pewnością cały czas był szczery. — Na niektórych ludzi warto poczekać. Trzy lata, trzy miesiące, trzy tygodnie, trzy dni, trzy godziny; czas bywał liniowy, teraz był skręconym kablem telefonicznym i plastikową słuchawką, która zdawała się być ostatnią przeszkodą — jedynym łącznikiem — między Sonk Road a Starym Miastem. Dwie doby temu nie było żadnej przeszkody, żadnego łącznika — jedynie rozgrzane ciała połączone oddechem. Delikatny uśmiech — nie dlatego, że próbowała go ukryć; dlatego, że był dokładnie taki, jak jego głos, gdy mówił jej imię — pojawił się na ustach bez zapowiedzi i bez protestu. — Tak? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Kiedy—? Ona wiedziała, że on wie, że ona wie; gra w niedopowiedzenia nie miała początku ani końca — żadna data w (nieobecnym) kalendarzu nie utknęła pod balastem markera; żadne okienko na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy nie zyskało tytułu punktu startowego. Słowa niewypowiedziane były wyjściem awaryjnym; nigdy nie powiedziałem, że— wymieszane w koktajlu nie to miałem na myśli. Gry nie mają daty przydatności; jedynie przestarzałe zasady. — Kiedy w końcu sprawdzę czy rzeczywiście nie masz kanapy. Nic — poza dwoma łykami burbonu zbyt ciepłego, żeby mógł ukoić tępe pulsowanie przygryzionego od wewnątrz policzka — nie stało na przeszkodzie; piętnaście kilometrów mogło zmienić się w piętnaście centymetrów, które prędko poddałyby w wątpliwość sens istnienia jakichkolwiek odległości. Piętnaście minut na skręconym kablu telefonu mogło zostać przekształcone w piętnaście sekund pomiędzy cichym echem uderzających o drzwi knykci i dźwiękiem strzelających zasuw; liczyłby każdy tylko po to, by na końcu uznać, że to Sonk Road — każda liczba zabezpieczeń to za mało. Wciąż pozbawione kształtów i barw mieszkanie to nie prywatna loża w teatrze — ta rodziny Williamson znajdowała się na tyle blisko sceny, że z szampanem w dłoni mogli liczyć uwypuklone reflektorami zmarszczki w kącikach oczu aktorów — a szesnasty marca to nie zapomniana data tamtej premiery; wtedy nie był ich czas. Teraz— — Znów kogoś cytujesz? — zastygłe na papierze słowa stały się dźwiękiem; ciche pytanie poruszyło kącikami ust, wskazując im drogę w górę — wyżej, śmiało, przecież to nie boli. Dwie doby temu ukrywał uśmiech na rozpalonej skórze; udo było powiernikiem tego sekretu, odwdzięczając się przemykającym pod ustami dreszczem. Dwie doby później Lyra na oścież otworzyła lekko uchylone drzwi — Lyra? i garść niedopowiedzeń; Lyra? i zasypanie ostatniego wyjścia awaryjnego; Lyra? i zrozumienie, że to przestało istnieć tamtego dnia w samochodzie — kiedy usta uchwyciły opuszek palca, a on — zamiast cofnąć się z odradzą, jak chciałoby tego wielu, w tym jego własna matka — wybrał. Po raz kolejny za siebie; dla siebie. — Nie zapomnij założyć pierścionka — gdyby nie on, nie byłoby tamtych listów, tego telefonu i słów; na telefonicznych łączach gubiła się wizja, ale nie ciche, wygładzone uśmiechem słowa. — Podobno przynosi szczęście. Macie sporo wspólnego. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Nie było dat, nie było planów i obietnic, które trzymałyby się na ostatnim strzępku nitki. Życie było zbyt nieuchwytne, by zamknąć je w ramy planów — kiedyś twierdziła, że nie wszystko da się zaplanować. Teraz dochodzi do wniosku, że niewiele się da; że niewiele chce. Mogłaby w głowie stworzyć scenariusz — scenariusz tego, kim on jest i jak powinien się zachować. Kiedy ma mówić, kiedy nie; kiedy otworzyć drzwi, kiedy podać rękę; kiedy jej dotknąć, a kiedy dać jej przestrzeń. Wolała go jednak żywego — żywego i autonomicznego, nawet jeśli oznacza to, że tekstura szorstkiego kamienia okazjonalnie rozetnie jej skórę. — Jej brak cię rozczaruje czy ucieszy? Pytanie retoryczne, Vandenberg. Pytanie zbędne; zbędne jak piętnaście kilometrów i każdy centymetr, który dawał iluzję kontroli. Oboje wiedzieli, że gdyby tylko jedno z nich powiedziało— Dwa słowa i byłby tutaj, łamiąc po drodze każdy przepis drogowy, jaki mógł. Dwa słowa i byłaby u niego, łamiąc po drodze tyle samo przepisów drogowych, co zawsze. Dlatego żadne z nich nie mówiło. Pragnienie pozostawało przemilczane, a fatum ostatniego spotkania musiało wystarczyć, by nakarmić spragnione bliskości dusze. — Nie — nie łagodne; nie roześmiane; nie doprawione westchnięciem. — Ale mogę zacząć. Wielu mądrych ludzi miało coś do powiedzenia o cierpliwości. Pamięć nie jest niezawodna, ale bywają słowa, które zapisują się w niej tym samym tuszem, co na kartkach przeczytanych książek i powielanych kwestii. — Gdybyś rozmawiał przez telefon z Tolstoy'em, powiedziałby ci, że cierpliwość i czas to najpotężniejsi wojownicy. Szekspir, ustami Kleopatry, że niecierpliwość jest wściekłym psem, a Emily Dickinson, że jest wysiłkiem uśmiechu przez drżenie— Dwa dni temu nie myślała o poetach; jedyna poezja, jaka ją interesowała, to ta kształtowana oddechem na jej skórze. Uśmiechy chowane między udami, ciche pragnienia urzeczywistnione w wilgoci powietrza. Bliskość nie dusiła; nie bolała i nie przerażała. Bycie z nim nie było niczym trudnym — zdawało jej się być naturalniejsze od oddychania. Bezpieczniejsze od oddychania. Łagodne słowa rozluźniały mięśnie i napinały podbrzusze. Serce uderzyło trzy razy szybciej, niż przed chwilą. Mówił ładniej, niż się spodziewała, że potrafi. Mówił szczerzej, niż na to zasługiwała. — Chciałabym— —byś tu był, dopowiada w swojej głowie, tęskniąc za fantomowym uczuciem, gdy dotykał jej włosów. Sen, w samotności, nie przychodził łatwo. Obok niego było łatwiej — z jakiegoś powodu — przestać się bronić przed tym, co nadejść może w nocy i zwyczajnie— Zasnąć. — Zostaniesz ze mną? — prośba wypowiedziana tak cicho, że jedynie szept słuchawki mógł ją przekazać aż na Stare Miasto. — Aż zasnę. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
— Retoryczne pytanie, Vandenberg — głos w jej głowie w zgranym chórku z głosem w słuchawce; pod przymkniętymi powiekami nie było kanapy — nawet łóżko było niewielkie, ale— — Będę ubolewał nad jej brakiem w twojej pościeli. Zbędne odległości i zbędne wypieranie tego, czego chcieli oboje; chyba to było najistotniejsze — oboje. Razem. Nie on jej kosztem; nie ona jego ceną. Ta chęć błądziła między rozsypanymi na jasnej pościeli kosmykami, zapadła się w miękką poduszkę razem z policzkiem, przeciągała rano przy kuchennym stole i strzyknęła razem ze stawem, kiedy na krześle podciągała kolano pod podbródek. Gdyby miał wątpliwości, ten telefon potargałby je na drobne strzępki; gdyby wątpliwości miała ona, wystarczyło, żeby posłuchała teraz — to już nie wydech przez nos; to zazdrośnie strzeżony przez słuchawkę śmiech. — Nic dziwnego. Mieli cierpliwość, żeby to zapisać — rozbawienie zgubione w słowach; wypowiedziała ich więcej, niż przez ostatnią minutę; więcej na temat, o którym nie mówiła zbyt wiele poza okruchami sugestii. Szkoda; szkoda, bo— — Vandenberg — cicho; ciszej niż moment temu, jakby nie chciał, żeby źle zrozumiała intonację — kiedyś skończyło się to dwudziestoma minutami ciszy. — Nigdy nie mówiłaś tak o literaturze. Nie przy mnie. Lubiła czytać; lubiła mówić o czytaniu; lubił, kiedy mówi o tym, co lubi. — Szkoda — dlaczego? Cichy wdech zbłąkany w siateczce piegów — tych słuchawki, nie na jej policzkach — zapewnił mu sekundę na wycofanie, na zamilknięcie, na znalezienie właściwych słów, na— — Brzmisz wtedy na szczęśliwą. Nie potrafił rozpoznawać gatunków szczęścia; przez ostatnie tygodnie cierpliwie — podobno był cierpliwy i uparty; podobno dzięki temu ją odnalazł — uczył się odnajdować je między słowami. Dwa dni temu nauczył się nowego rodzaju; szczęścia bez słów, ale w oddechach. Rozpoznał je teraz na sekundę przed prośbą — nie próbował ukrywać własnego, na sekundę przed odpowiedzią; jedyną możliwą, jedyną właściwą. — Zostanę — nie każda obietnica musi kończyć się czasownikiem; obiecuję było każdą sylabą i wydechem na końcu; cichym poruszeniem się w fotelu i opuszkiem kciuka, który zahaczał o miękki róg słuchawki w ten sam sposób, w jaki robiłby to teraz w kąciku jej ust — gdyby czekał, aż zaśnie, leżąc obok. — Byłoby— Słowa na brzegu szklanki, słowa na końcu języka; smak alkoholu podsycało fantomowe wspomnienie sprzed dwóch dób. Zastanawiałem się, jak brzmisz rano; jeden z pierwszych, marcowych telefonów nie oddawał sprawiedliwości namysłu; zastanawiałem się jak brzmisz, kiedy— — Byłoby łatwiej — byłoby? — gdybyśmy mogli rozmawiać i — i? Niespokojnie pogładzony plastik nie był ciepły; pod opuszkiem palca nie poruszał się niczyj puls. — Widzieć. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Czy pies może na łoże? Może, tylko— — Dobrze, ale ja śpię od ściany. Miała teorię, że i tak wolał spać tak, by móc obserwować drzwi. Nieustanna czujność; pentakl, nawet jeśli nie wrócił na szyję, to czekał w gotowości na szafce nocnej. Tamtej nocy spał spokojnie — aż nie spał wcale. Dzwonek telefonu podniósł na moment jej powieki, gdy stróżka światła znikała za zamkniętymi drzwiami sypialni. W półśnie słyszała przyciszony głos, pośpieszne kroki i ciche śpij dalej. Wychodziła właśnie z łazienki, gdy wrócił. — Myślisz, że tym razem uda ci się zostać w łóżku do rana? Touché, Vandenberg. Prawdziwy Williamson tym razem nie powtórzy echem; nic francuskiego nie przejdzie mu przez usta. Jeszcze sekundę temu powiedziałaby, że nie przechodzi mu przez usta coś jeszcze, ale właśnie padło. Najszczersze wyznanie, które do pory (nie)powiedział i najmocniejsza magia oddychania, jaką zna. Śmiech był zaraźliwy — jego był najładniejszym dźwiękiem, jaki słyszała. Łagodniejszy, niż mogła się spodziewać i topił nie tylko wszelakie wątpliwości, ale również i plastik słuchawki. Wszystko, razem z nią, zapadało się w miękkość materaca. — Nigdy wcześniej nie słyszałam, jak się śmiejesz — odpowiedziała cicho; jakby również bała się, że intonacja okaże się dla nich obojga zgubna. Świadomość przyszła szybko — łatwo jest przegapić coś, czego brakuje. — Lubię, gdy brzmisz na szczęśliwego. Lubiła to, że lubił jej słuchać. Tak szczerze i prawdziwie — zainteresowanie można udawać, ale jemu udawanie wychodziło tragicznie. Nie mówił tego, bo próbował ją do czegoś przekonać czy oszukać, że widzi w niej osobę — człowieka, nie— — z którą chce rozmawiać; z którą lubi rozmawiać. Rachunki telefoniczne były niezbitym dowodem. — Jestem — dodała po chwili; po sekundach, które zamoczone były wiecznością, ciszy. — Szczęśliwa, w sensie. Gdy mówi o literaturze, czy do niego? To pytanie zawieszone było w zaciśniętych opuszkach palców na plastikowej słuchawce. Nie musiało wybrzmiewać, bo wybrzmiało inne, a wraz z nim przyszła odpowiedź — jedyna właściwa. Przewróciła się na bok, dłonią wciąż trzymając słuchawkę, jakby była ostatnim kołem ratunkowym na wzburzonym oceanie. Była; świat, w którym nie słyszała jego głosu, był ponury i przerażający. Nie chciała do niego wracać. — Rozłącz się, jeśli zacznę chrapać. Nie chrapała, ale okazjonalnie mówiła przez sen. Czasami krzyczała. Czasami zdzierała paznokcie o skórę, jakby próbowała wydrapać ze środka koszmary; jakby dało się wyplewić coś, co zasadzono w niej już wieki temu. — Byłoby — zgodziła się, głosem stłumionym lekko przez poduszkę. Nogi zsunęły się z parapetu na materac. — Mogłabym wtedy zobaczyć, czy bardzo uszkodzili ci twarz. Albo— |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Czy ryba przy brzegu pływa? Pływa, tylko— — Hm — słuchawka cierpliwie spijała ciepło, szklanka w dłoni niecierpliwie je niwelowała; sprzeczne fronty atmosferyczne skropliły się w słowach. — Od ściany, czyli od okna? Topografia mieszkania powstawała fragmentami; niedługo skonfrontuje rozrysowaną w myślach mapę i przekona się, że kartograf z niego żaden. Dziś wciąż może wyobrażać sobie, że bezchmurne niebo rzuca na poduszkę plamę srebrnego światła; że na parapecie stoi kwiatek — zadbany lepiej od przetrzymywanego w niewoli kaktusa; że, śpiąc od brzegu, będzie mógł obserwować drzwi w momentach, w których nie będzie obserwować jej. — Myślisz, że tym razem to ja skorzystam z prysznica? Touché, Williamson — powiedziałby, gdyby połowa nie była po francusku. Zbłąkany między ustami i słuchawką wydech wciąż drżał pod cichymi falami śmiechu; zamiast zgasnąć — jak rzucony w zaspę niedopałek — milkł stopniowo, aż słowa sprawiły, że zniknął bez śladu. Tyle, że trop pozostał; we wspomnieniach, tej nocy miększych od gliny i tak samo podatnych na lekki nacisk sylab. — Nigdy— To nie czas na parafrazę — nigdy nie sądziłem, że będziemy śmiać się w swojej obecności przestało być prawdą w połowie tamtego pierwszego, lutowego telefonu. — Pamiętaj napisać o tym w pamiętniczku. To czas na dosłowny cytat — to czas na kilka sekund przekonania, że zaciskane na drinku palce wcale nie imitowały uścisku w piersi; to czas na przekonywanie samego siebie — to prawda; udawanie wychodziło mu tragicznie — że nie odtworzy tych słów za kwadrans, godzinę albo miesiąc; lubię, gdy brzmisz na szczęśliwego. Gdyby naprawdę siedziała na podłokietniku fotela, mógłby odpowiedzieć prawdę; lubię, kiedy to twoja zasługa. — Obiecaj mi coś — obietnic nie należy łamać; potrzebował tyle samo sekund, by wyłowić słowa z toni burbonu. — Wykorzystasz to szczęście jutro. Jutro, czyli dziś; czas był tylko fantazmatem na okrągłej tarczy zegara — minutnik otarł się o pełną godzinę, zmęczenie zarysowało szybę postawioną pomiędzy świadomością i wyparciem. Znów oszukiwali noc, znów próbowali wygrać z odległością — piętnaście kilometrów zmieniło się w dziewięć mil; każda z nich skumulowana w plastikowej obudowie. Cichy szelest pościeli wprawił go w ruch — słuchawka przy uchu, szklanka w dłoni, salon zmieniony na sypialnię. Wykorzysta krótki moment milczenia, żeby ściągnąć z siebie koszulę; brud minionej nocy oblepiał skórę razem z zakrzepłą na kołnierzu krwią. — Rozłączę. Zasłużyłem na debiut chrapania w osobistym wydaniu — niewiele brakowało, żeby zabrzmiał inaczej; dwie doby temu słyszałem jedynie cichy oddech; dwie doby temu wyszedł, zanim przekonał się, jak naprawdę brzmi o poranku — bez słuchawki w roli negocjatora. — Nie bardzo. Bywało— Gorzej. — Bardziej malowniczo. Szklanka stuknęła o szafkę nocną, guziki koszuli ustąpiły pod lekkim dotykiem palców. Zsuwał materiał ze słuchawką wspartą o ramię; przyciśnięte do policzka klawisze zostawiły na skórze szachownicę. — Albo— Tym razem musiał być nie—po—swojemu szybki — wciągnięcie czerwonej koszulki przez głowę zajęło mu sekundę; odnalezienie słuchawki pod dopiero zdjętą koszulą — kolejne dwie. — Mógłbym zapytać: Lyra, ładnie mi w czerwonym? Materac nie wydał żadnego dźwięku; siadając na brzegu łóżka, liczył na opinię zwrotną pytanej, nie mebla. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Musisz sam się przekonać. Topografia mieszkania nie będzie łatwa — jeśli oczekiwał gotowych odpowiedzi, to znajdował się pod złym adresem. Okno, które otaczało łóżko z dwóch końców, było jednak zachwycone jego precyzyjnym założeniem. Zupełnie, jakby tu już był; jeszcze nie, ale— Kwestia czasu, a na niektóre rzeczy warto, jest poczekać. Wyobraźnia jednak wybiegała chronologię rzeczy. Druga połowa łóżka stwierdzała zdecydowany brak Williamsona, aczkolwiek ona już widziała, jak poduszka odkształca się pod ciężarem jego głowy; jak spod w połowie przymkniętych powiek zerka na nią, senny. Łóżko było chyba trochę za krótkie dla niego — musiałby spać po skosie, albo— — Prysznic to— Ciche parsknięcie. Rura wciąż przeciekała, hydraulik wciąż nie odbierał telefonów, a automatyczna sekretarka twierdziła, że skrzynka jest przepełniona. — —hojne określenie. Lepszym byłoby: wanna, która okazjonalnie posiada zasłonkę i słuchawkę, którą można w teorii podnieść do góry, ale w praktyce zmniejsza to ciśnienie wody o trzydzieści procent. O sześćdziesiąt sześć procent przyśpieszyło bijące serce pobudzone do rytmu nowym brzmieniem. Samotna myśl przebrnęła przez ocean umysłu — dlaczego był to pierwszy raz, gdy usłyszała, jak się śmieje? Śmiech był ludzkim odruchem; co musiało mu się przytrafić, że go zatracił oraz czy właśnie— Czy właśnie go odzyskał? — Nie zapomnę — cicha obietnica była powagą ukrytą pod płaszczyzną żartu. Pamiętnik zapełnił się o kolejną dawkę informacji na jego temat; ona nawet nie zauważy, że kolejne informacje pojawiają się przeplatane wraz z jej udziałem. Notka biograficzna staje się historią — jak papieros — współdzieloną. — Do ostatniej kropli. Płynne szczęście było jej zdecydowanie potrzebne — może Sierra potrafiłaby zrobić taki eliksir? Czy byłby to doping? Czy magiczne wspomagacze są regulowane, gdy— Zmęczony umysł zataczał dziwne koła, zamknięcie ponowne oczu pomogło w tym, by świat znów był cicho. Jedyny głos, jaki słyszała, to ten dobiegający łagodnymi falami ze słuchawki. Kąciki ust ledwo uniosły się do góry; gdyby była mniej zmęczona, uniosłyby się wyżej. — To się rozczarujesz, bo ja nie— —chrapię zostało powiedziane już do poduszki, nie słuchawki, stąd wątpliwej jakości technologia lat 80. niekoniecznie była w stanie przekazać koniec zdania. Usłyszałby je, gdyby faktycznie leżał obok. Jego głos idealnie wpasowywał się do senności umysłu, nawet gdy opowiadał o czerwieni pokrywającej jego twarz. Spuszczony ze smyczy umysł nie powstrzymywał się przed wizualizacją; ta sprawiła, że zacisnęła mocniej dłoń na słuchawce. — Pytasz, bo masz całą twarz we krwi? Jak zostało już ustalone — jedyne, co mogli, to się usłyszeć, więc tajemnica czerwonej koszulki pozostawała dokładnie tym — tajemnicą. — Chcesz, bym miała koszmary? — silenie się na żartobliwy ton było właśnie tym — sileniem się. Zdryfowała zbyt blisko prawdy. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
— Chcę — nomenklatura była ważna; dotarli do tego momentu szlakiem zaimków dzierżawczych — sam się przekonać. Niewiadoma zamazywała kontury, budowała oczekiwania, rozstawiała meble po kątach, szkicowała wnętrze w sposób, który na pewno nie odzwierciedlał rzeczywistości, ale to bez znaczenia — nie musiał wiedzieć, ile okien znajduje się przy łóżku, żeby przypomnieć sobie sposób, w jaki przytulała poduszkę; jakby próbowała wydusić z niej sekret dobrego snu. Nie musiał znać koloru szafek kuchennych; wystarczyło, że wiedział, że zamyka je z hukiem. Nie musiał znać dokładnej ilości regałów; książki i tak były wszędzie. — Wzbudziłaś moją ciekawość, Vandenberg. Dopiero teraz? głos w słuchawce i głos w myślach; podobne, ale zupełnie różne. Lyra po drugiej stronie rzeki brzmiała miękko — nauka to żmudny proces, ale Williamson był pojętnym uczniem; dziś wiedział, że ta sama miękkość zespalała samogłoski po pierwszym łyku porannej kawy — Lyra w jego głowie unosiła osądzająco brew. Potencjalne nieistnienie prysznica musiało zaczekać; cicha obietnica w słuchawce skłoniła palce do odruchu — plastik pod opuszkami był chłodny i w niczym nie przypominał miękkiej skóry. Ona nie zapomni, on nie zwątpi; oboje nie mogą być pewni, co przyniesie kolejna doba — przyszłość była krucha, głos w słuchawce stłumiony. Pomimo zmęczenia czekała, aż wróci i zadzwoni, i ta myśl — samotna na bezludnej wyspie — wypchnęła z płuc ostatni obłok wydechu. Od sześciu lat nikt— — Nie na oba pytania — nie mogła — nie mogła? Mogłaby, gdyby— — upewnić się na własne oczy; musiała zaufać głosowi, do którego dołączył cichy szelest zmąconej ciałem pościeli. — To kolor mojej koszulki. Zastanawiałem się— Poduszka pod głową uświadomiła mu skalę zmęczenia; pozbawione balastu mięśnie zaczęły pulsować w rytm powolnych oddechów. — Jak skomentowałabyś jej widok. Czymś zabawnym; czymś trafnym; czymś, na co musiałby odpowiedzieć mocniej — niekiedy rywalizacja potrzebowała tylko skrawka materiału. — Żadnych koszmarów — żadnego wysiłku w jego tonie; zniżony do szeptu ton otarł się o rogatki słyszalności. — Obiecałem, że przypilnuję twoich snów. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Dopiero teraz? — spytała sennym głosem. — Chyba robię coś źle. Miękka poduszka żądała — niczym francuska rewolucja — głowy. Oczy żądały snu, a ona żądała— Nie, nie żądała — pragnęła jednego; zasypianie do jego głosu było bardzo przyjemne. Nawet, jeśli końcówki zdań gubiły się w trzaskach telefonów i trzaskach kamiennej intonacji. — Mhm, chyba nie widziałam cię w czerwonym — mówi spokojnie, przeciągając wszystkie samogłoski do granic niemożliwości. Nie widziała, ale w tym momencie widzi; tymi samymi oczami, które zamknięte, widzą zbliżający się ten na granicach jawy. — Ładnie ci w zielonym — powiedziała, niemal nieświadomie. Nie było gwarancji, że rano będzie to pamiętać. Co powiedziałaby, gdyby nie zasypiała? Coś zabawnego; coś trafnego; coś na co musiałby odpowiedzieć czymś mocniejszym, bo potyczki słowne były ich ulubioną zabawą. — Mhmm— Rozciągnięte onomatopeje komfortu. Komfort oznaczał zaufanie, a zaufanie— — Wierzę ci. koniec |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów