First topic message reminder : Miejska wieża ciśnień Górująca nad drzewami i budynkami wieża ciśnień jest jednym z ulubionych miejsc spotkań miejscowej młodzieży, co widać po pozostawionych puszkach po piwie oraz kolorowym graffiti, jakimi jest ozdobiona za każdym razem, kiedy służby miejskie ponownie ją pomalują. Z jej szczytu rozciąga się przepiękna panorama okolicy i w zależności od miejsca, w którym się siądzie, można mieć widok na ocean lub, przy dobrej pogodzie, nawet na odległe wzniesienia. Wieża ciśnień nie należy jednak do miejsc imprezowych - chodzi plotka, że pierwsza wieża zawaliła się właśnie, kiedy za dużo młodych ludzi na raz na nią weszło. Wszyscy zginęli w straszliwy sposób, dlatego każdy wie, że próby organizowania większych zabaw na szczycie jest niepotrzebnym kuszeniem losu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
W odpowiedzi na słowa Charlie usta Cecila ułożyły się w uśmiechu drwiny. Jej obecność, choć wypełniała pustkę tęsknoty jątrzącą się pod sercem, nie była zaszczytem, czasem, najzwyczajniej świecie, zmieniała się w udrękę. Kolejną słabość, którą zgnieść powinien w pięści. Kolejną słabość, którą żarem papierosa powinien wypalić na skórze. - Trudno docenić coś, co wpadło w moje ręce bez wysiłku - powiedział, nie zatrzymując tych słów w przełyku. Co ma zrobić? Dać jej do zrozumienia, że wcale nie była zbędnym dodatkiem do jego życia? Kolejnym przywiązaniem, które nigdy nie powinno istnieć? Nie odwiedził ją w szpitalu, bo nie chciał zobaczyć bezsilności w jej spojrzeniu. Słabą, obolałą, przykutą do łózka, pokonaną. Ten obraz kłócił się z wyobrażeniem Charlotte Williamson, którego pielęgnował we wspomnieniach. Znali się zbyt długo i zbyt dobrze, by przebywać w swoim towarzystwie w takich chwilach. - Noc jest piękna - nie pozwolił, by ciche westchnienie opuściło jego usta, które zacisnął wokół filtra papierosa, chociaż przez chwile, na ułamki sekund, myślami uciekł do pełni, kiedy tarcza księżyca wyglądała za chmur, oświetlając mu drogę do miejsca, którego z przyzwyczajenia nazywał swoim domem. Wtedy obecność Lilith była wręcz namacalna. Jakby stała obok. – Co masz na sumieniu,Charlie? - Poza przyłożeniem ręki do śmierci Abernathy'ego, było dodane tylko w myślach, niewypowiedziane na głos. Wyrzuty sumienia były jak komórki rakowe – pożerały od środka. Na swoich barkach dźwigali ten sam ciężar. Boisz się ciemności? zagłuszone zostało przez "Commoveo", które opuściło usta Charlotte i pobudziło do życia parę wścibskich dłoni wyposażonych w długie, kościste palce i paznokcie wydłużonych o kilka centymetrów. Fogarty nie zdołał uciąć poza obszar. Prawa kończyna bezlitośnie zacisnęły się na jego lewym bucie. Oparł bark o konstrukcje wieży ciśnień, aby nie stracić równowagi i nie dostarczyć Williamson powodu do rozciągnięcia ust w grymasie rozbawienia. - Impediendum - wycedził warkliwe przez zęby, celem zaklęcia stała się dłoń, która odrzuciła jego but na odległość metra i do pary ze swoją towarzyską usiłowała pozbawić go drugiego. Znieruchomiała w chwili,w której w jej zasięgu znalazła się cecilowa pięta, na którą nadal była zaciągnięty materiał skarpetki, co zamortyzowało łaskotki i nie wykrzywiło jego ust w niechcianym uśmiechu. Sącząca się z ust Flecteremembra dosięgła lewą dłoń. Operacja powstrzymania zespołu niespokojnych palców trwała ledwie minutę - sto uderzeń serca i dwa głębsze westchnienia. Zęby mocniej zacisnął na filtrze papierosa. Zachował spokój, co ułatwiały mu ostatnie przeżycia, przez które panika pożogą wybuchła w jego trzewiach, dzięki którym odkrył, że póki jego skóry nie podgryzały płomienie, nie mial powodu, by ulegać zdenerwowaniu. Do porzuconego buta dotarł po chwili, a buch później był gotowy, by pójść śladem Charlie, której plecy nadal pozostały w zasięgu jego wzroku. Poprawiłaś swoje umiejętności, nie przeszło Cecilowi przez gardło, więc nie skierował ku niej żadnych słów uznania. Prowokacja to wszystko na co cię stać? również nie opuściła wąskiego karteru jego krtani. Słowa, które potencjalnie powinny były zatańczyć na koniuszku języka, zostały w obszarze jego umysłu. Wyrzucił do polowy wypalonego papierosa i zdeptał go podeszwą, kąciku ust wyginając w imitacji uśmiechu, który nie stał obok szczerości. Był równie zręcznym kłamstwem, co każda emocja, jaka zamierała na cecilowych rysach twarzy. - Mam rozumieć, że to tylko przedsmak tego, co mnie czeka na samym szczycie wieży? - odezwał się w końcu, wspinając się tuż za nią, co nie miało nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Jakby chciał udowodnić jej i samemu sobie, że nadal był tym samym Cecilem, z którym widywała się cyklicznie. Bo zazwyczaj prawda ginęła pod fasadę kłamstw. I wolał znowu się nią otoczyć. Impediendum, 111/45, skuteczne Flecteremembra, 91/55, skuteczne |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Rzucone stwierdzenie kwituje wyłącznie wywróceniem oczu. To oczywiste, że nie przyzna się do stanowienia istotnego elementu jego życia, ale sama też nie zamierzała tego oznajmiać. Zdążyła się do niego przyzwyczaić i przywiązać, to jasne, lecz nigdy nie spodziewała się, że zajdzie w tym wszystkim tak daleko. Z trudem mówi przed sobą, że tak naprawdę go nie potrzebuje. Kiedy nie przyszedł do szpitala, targały nią złość oraz zawód, głęboko osadzony w sercu żal. Nie, do tego też się nie przyzna. - Nic, czego byś się powstydził - stwierdza ze wzruszeniem ramion, nie chcąc nazbyt wprowadzać go w szczegóły swego życia. Narzekanie jest w jej naturze, ale obiecała Benowi, że nie będzie zwierzać się ludziom z wypadku z Marshallem. Cały świat miał myśleć, że Abernathy uratował jej życie, poświęcił własne i odszedł z pola bitwy jako bohater. Williamson może wyłącznie zacisnąć zęby i do niczego się nie przyznawać. - Bawię się ostatnio teoriami spiskowymi. - A tych ma już sporo, o czym zamierza Cecilowi opowiedzieć w bardziej dogodnych warunkach, kiedy usiądą już na spokojnie, a nie zatrzymują w rozkroku między neutralną pogawędką a konkretami spotkania. Zatrzymuje się po kilku stopniach i ogląda na Fogarty’ego, obserwując, jak idzie mu walka z wyimaginowanymi łapami. Te zaś, zamiast pozostać wyłącznie w głowie chłopaka, przenikają do rzeczywistego świata. Zieleń w oczach Charlotte wybałusza się nagle w zdumieniu, ale nie komentuje tego w żaden sposób. To pierwszy raz, kiedy jej zaklęcie przebija się do rzeczywistości, bo nigdy, nawet w przypadku zabaw ze słodką małżonką Barnaby, balansowała na granicy śnienia, nie pozwalając czarownicy odczuć, że coś może na nią działać. Wszystko dziać się miało wyłącznie w jej głowie, zresztą jak cała magia iluzji, za którą Williamson ją uwielbia. Jej głównym w odczuciu zaklinaczki plusem, jest fakt, że działa niepostrzeżenie, w miarę subtelnie, lecz jak widać na załączonym obrazku, nie zawsze. - To na rozgrzewkę. Wydawałeś się odrobinę ospały, a czeka nas trochę wyzwań - rzuca z promiennym uśmiechem pełnym zadowolenia i puszcza mu figlarne oczko. Wydostając się na szczyt wieży, opiera się rękoma o chyboczącą się barierkę i wychyla nieznacznie, by rozejrzeć wokół. Świat wygląda o wiele ciekawiej, kiedy nie jest spowity ciężką kapą śniegu. - Słyszałeś pewnie o tej fali dziwnych wydarzeń, jakie zadziały się pod koniec lutego - nawiązuje do przerwanego wcześniej tematu teorii spiskowych. - Nie od dziś wiadomo, że media manipulują tym, co społeczność powinna wiedzieć. Dystrybuują wiedzę wedle własnego uznania i pozwalają masom wierzyć, że seria nieszczęść trawiących Hellridge, to zwykle przypadki. - Zasiada wreszcie na podeście, krzyżując nogi i odkładając plecak na bok. Zapina ciaśniej zamek skórzanej kurtki, bo tu na górze dość ładnie wieje. Odgarnia z twarzy unoszące się wokół ciemne kosmyki włosów, żałując trochę, że ich dzisiaj nie związała. - Pożar na uniwersytecie, ta wielka wyrwa w porcie, wybuch w Deadberry, nie mam pojęcia, jak to się wszystko ze sobą łączy, ale przyznasz, że zmusza do zastanowienia. - Ma nadzieję, że nie zignoruje jej domysłów, tak jak zrobiła to Blair, skutecznie ucinając cały temat. Potrzebuje kogoś do żywej dyskusji, przerzucania się argumentami, nie zaś ciężkiego westchnienia i wzruszenia ramion. Bez odpowiedniej stymulacji umysłu zwyczajnie zaczyna się nudzić, a świat nie jest gotowy na kolejne pomysły Charlotte. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Teraz, po tym iluzjonistycznym zimnym prysznicu, melduję swoją gotowość do przyjęcia wyzwania - odpowiedział w jej podobnym tonie, zuchwale, z szelmowskim uśmiechem przecinającym wargi. Nie mógł jej winić, że iluzja stała się prawdą. Nie mógł jej winić, że postanowiła przetestować swoje umiejętności na jego skórze. Z pewnością siebie było jej do twarzy. Na szczycie wieży wiatr wiał mocniej, wył swoją żałobną arię, nachalnie wdzierał się pod poły ubrań. Cecil postawił kołnierz płaszcza, by uchronić szyje przed ukąszeniami chłodu. Po czym, po jej pierwszych słowach, usiadł obok niej. Blisko, niemal stykali się ramionami. - Media to marionetki, a żadna marionetka nie może funkcjonować poza zasięgiem dłoni lalkarza. Tutaj na scenę wkracza szanowana w naszej społeczności instytucja. - Sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej paczkę nałogu. Obrócił ją między palcami. – Jak myślisz, Charlie, komu najbardziej zależało na zmieceniu sprawy pod dywan? - pytanie zadał orientacyjnie. Wsunął do ust jednego z pięciu papierosów, które pozostały w kartonowym pudełku, po czym poczęstował jego zawartością Williamson. – Napomknę subtelnie, że na zgliszczach placu Aradii narodziła się polityczna propaganda. Tam, gdzie ogień żywcem pożerał czarowników, tam, gdzie ogromny ptak dobrał się do ludzkich wnętrzności, tam, gdzie drzwi Kościoła zostały zaryglowane przed wiernymi, którzy ogarnięci paniką, szukali w jego gmachu schronienia, nie było żadnego śledztwa, żadnego dochodzenia. Plac Aradii został zadeptany przez inicjatywę Kręgu. Niesienie bezinteresownej pomocy. Ku zjednoczeniu. Piękne slogany. Szczytny cel. Inicjatywa ta byla jak wydmuszka. Piękna na zewnątrz. Pusta w środku. - To za duży zbieg okoliczności na czysty przypadek - przyznał po chwili, potwierdził jej obawy, ściskając w dłoni zapalniczkę. Czując pod zębami filtr papierosa, pozwolił ustom wygiąć się w lekkim imitującym uśmiech grymasie. – Chyba nie muszę ci przypominać, że dokładnie sto lat temu Hellridge także zostało dotknięte przez serię nieszczęść, prawda? Mizerny płomień tlący się na krańcu przedmiotu ogrzał mu skórę w okolicy podpórka, gdy, przysłaniając go dłonią, zapalił marlboro. Pozwolił sobie na chwile ciszy, gdy dym wypełnił przestrzeń jego płuc. – Mówią, że Nostradamusy w podziemnych laboratoriach swojego przytułku, pracują nad zupełnie nową formę życia i w tym projekcie, podobno, wspierają ich Lanthierzy, którzy, w ramach ocieplenia relacji, dostarczają im próbki DNA swoich przesympatycznych podopiecznych. - Odjął papierosa od warg. – Ponoć powstało już kilka obiektów eksperymentalnych, które wyglądem przypominają ludzi. Charakteryzuje ich nadludzka silą i ponad przeciętna regeneracja ciała. Biokienza do sześcianu. By przestawać ich zdolności, zostały spuszczone ze smyczy, tu, w Saint Fall. I to właśnie on były odpowiedzialne za to, co się stało. Uczcił swoje słowa kilkoma sekundami ciszy. Dał jej czas na oswojenie się z tymi bredniami. - Brzmi nieprawdopodobnie, prawda? - Używkę ponownie wsunął sobie od wygiętych w drwiącym uśmiech warg. – I miejmy nadzieje, że takim pozostanie. I nie odnajdzie odbicia w rzeczywistości, dodał w obszarze własnego umysłu. Pamiętał, jaka była jego pierwsza myśli, kiedy strumień spojrzenia przekierował na płonące szkarłatem niebo - Apokalipsa. Potem refleksja ta znalazła odzwierciedlenie najpierw w słowach Erosa, potem Zuge. - Nic nie wiem na ten temat, ale może któryś z Keplerów odpowiedź wyczytał z gwiazd. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, Charlie. Nawet ciebie to obowiązuje. Zwłaszcza ciebie. - Teraz czas na twoją teorię. Nie zawiedź mnie. Wypuścił z ust obłok dymu,zerkajac na lewy profil studentki demonologii. Mógł wyznać jej prawdę. Powiedzieć, co widział na placu Aradii. Wrócić do tego dnia, ściany ognia, krzyków, do paniki wybijającej rytm w piersi. Do strachu, który wspinał się po klatce żeber. Do skwierczenia ludzkiego mięsa. Do ogłuszającego skrzeku orłów. Mógł zdementować kłamstwa spisane na łamach "Piekielnika". Mógł, ale tego nie zrobił. Mógł, ale ona była Willamson, a on Fogarty. Przepaść, która ich dzieliła, była zbyt duża. I nawet sympatia, ani przywiązanie nie mogły jej zasypiać ochłapami zaufania. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Więc myślisz, że to wszystko przez Kościół? Dlaczego miałoby im na tym zależeć? Nie twierdzę, że to instytucja prawa i światła, której celem jest wyłącznie nasze dobro - wywraca oczami, bo nie czuje się w żaden szczególny sposób przywiązana do kościelnych struktur. - To banda starych dziadów, którzy patrzą wyłącznie na własne interesy, więc to oczywiste, że chcą coś ukryć. Pytanie tylko co konkretnie, poza własną niekompetencją. - Przyjmuje ofiarowanego sobie papierosa, nawet jeśli dopiero co wypaliła już jednego, darowane pety są formą zacieśniania relacji. - Sto lat temu wszystkich zwyczajnie pojebało. Co sięgam do tego pamięcią, to nie mogę mieć innych spostrzeżeń, jak skrajna niechęć do głupoty przodków. Wszyscy dali się sobie nawzajem omamić, myślisz, że mogła tu zadziałać jakaś dodatkowa, trzecia siła? - podsuwa swoje budzące zawahanie wątpliwości. Temat wykreślonego roku został definitywnie zamknięty, ale to zwyczajne pogrzebanie wszelkich domysłów. Czy ta sprawa wiązać się może z obecną? - Wow naprawdę - unosi brwi na wysłuchanie teorii Cecila i tłumi w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem. Nie ma pojęcia, czy sobie z niej żartuje, czy rzeczywiście ma to na myśli, bo przecież jej własna historia nie odbiega od tego nadeń fantazją. - Widziałam, jak wygląda przybytek Nostradamusów, wcale by mnie nie zdziwiło, że tak daleko zaszli ze swoimi projektami. To byłoby nawet łatwiejsze do zrozumienia i opanowania, niż to, co ja sobie ubzdurałam. - Przez chwilę rzeczywiście waży ciężar tych argumentów, bo całkiem blisko leżą tego, co samodzielnie zaobserwowała. Cecil ma rację, byłoby lepiej, gdyby odłożyć to na półkę z fantazjami i znaleźć inną, mniej dramatyczną teorię. Nie ma zbyt wielu osób, z którymi mogłaby podzielić się swoimi teoriami. Każdy po kolei brał ją za wariatkę, kłamczuchę, albo przynajmniej mocno cierpiącą po spotkaniu na uniwersytecie. Nawet Ben polecił nikomu o tym nie wspominać, zapewne przez wzgląd na rodzinne konotacje i niechęć, by Charlotte rzeczywiście została uznana za niepoczytalną. Jak odbiłoby się to na łamach plotkarskich gazet? Zaciska usta w wąską linijkę i wzdycha wreszcie ciężko, decydując się na podzielenie własną teorią. - Ja to widzę tak, że nastąpiła inwazja aniołów, zstępujących z nieba herosów. W Niebie toczy się walka, może z Piekłem, może to wojna domowa. Może to nawet apokalipsa, chuj jeden wie. - Wsuwa wreszcie papieros do ust i odpala zaklętym w żarowej zapalniczce Zahbukiem. W jego obecności, gdyby Cecil zaczął myśleć o swoim małżonku, którego szczęśliwie nie posiada, chwyciłaby go okrutna migrena. Charlotte nosi go dla zwykłej rozrywki, kolejnej możliwości pasywnego dręczenia swoich rozmówców. Niejednego udało jej się wprowadzić już w stan bolącej głowy, jednak tkwiąca w niej czysta złośliwość lubi żyć własnym życiem. - Mam tylko problem, bo nikt nic nie chce mówić, zupełny bezsens - stwierdza ze wzruszeniem ramion i mruży powieki, bo wyglądając na otaczający ich krajobraz, nadal atakuje bezlitosny wiatr. - Nikt nie chce powiedzieć, co zdarzyło się w innych częściach Hellridge, pozostawiając wyłącznie domysły. Barnaby i Arthur, rzucali jakieś ogólniki, Blair też niechętnie do wszystkiego podeszła, zupełnie jakby cały świat stwierdził, że zrobi ze mnie kozła ofiarnego. Nie mam zamiaru być wariatką tego stulecia, co to to nie - zastrzega sobie od razu z wyciągniętym groźnie palcem. - Nawet Gwardia, która słuchała moich zeznań, ewidentnie stwierdziła, że zamiecie wszystko pod dywan. Mallory zeznawał razem ze mną, raczej jakoś się nie rozmijaliśmy w opowieści, ale on wydawał się też zupełnie sprawą niezainteresowany. - Tak, jakby i on chciał o wszystkim zapomnieć, do niczego się więcej nie przyznawać. Tyle że świat nie może stać w miejscu, pozwalać się ignorować, nie dla Charlotte, którą temat ten stale dręczy i nie potrafi o nim zapomnieć. Zbyt długo męczą ją wspomnienia z uniwersytetu, zbyt długo nachodzą koszmary, wysysające zeń całą energię. Wprawdzie od kilku tygodni jest już od nich wolna, lecz uporczywe myśli wciąż powracają niczym bumerang. - Widziałam, co on zrobił Abernathy’emu - co ja mu zrobiłam - i nikt mi nie wmówi, że był to tylko jakiś bzdurny pożar. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Żyjemy w bańce, Charlie, która jest nadmuchana obłudną Kościoła. Jesteśmy zaszufladkowani, tańczymy jak nam zagrają. Uważasz, że to banda starców wpatrzonych w czubek własnych nosów, a jednak to właśnie ta banda trzyma władzę w dłoniach, to ta banda decyduje, jakim prawami rządzi się nasz świat. Jak myślisz, co, poza gładkimi słówkami w gazecie, mają za uszami? Być może więcej niż jesteśmy w stanie objąć to rozumami. Kościół. Gwardia. Krąg. Trzy instytucje, które były jak komórki rakowa. Zatruwały wszystko, co było przeszkodą na ich drodze do celu. Widzą to, co chcą widzieć - linię horyzontu wspólnych interesów przeplątane poczuciem władzy. Sto lat temu śmierć zajrzała do Hellridge. Sto lat temu wszystko wymknęło się spod kontroli. Czym była jego rodzina? Trybkami w maszynie? Prekursorami buntu, który do dzisiaj pogłębiał się w serach czarowników? Kozłami ofiarnymi? Ludźmi walczącym o swoją wiarę? Potworem, który chciał zgładzić innego potwora i przypłacić to życiem? Cecil poszukiwał prawdy. Cegła po cegle. Krok po kroku. Podążał za echem przeszłości. Nie chciał zgubić tropów, które majaczyły w zasięgu wzroku, ale te za każdym razem wymykały mu się z rąk. Przepełniała go bezsilność. - Magia zawsze była powodem konfliktu. Czyści pamięć. Miesza w zmysłach. Krzywdzi, rani. Uszczęśliwia. Łączy i dzieli jednocześnie. Sto lat temu wszystkim zwyczajnie pojebało. Kto jest przyjacielem, kto jest wrogiem? Nikt nie wiedział. Cecil do dzisiaj tego nie wie. Kim jesteś, Charlie? Jesteś godna zaufania? Blair myślała, by wcielić ją w szeregi Kownu, ale Cecil był z natury sceptykiem. Odnalazłaby się tam? Potrafiła by otworzyć serce i wpuścić do niego Lilith? - Myślę, że jak dalej będziemy pleść te brednie, to prędzej czy później razem wylądujemy w ich przytułku, mam nadzieję, że ściana przy ścianie - spróbował się uśmiechnąć po swojemu - ciut złośliwie, ale mięsnie twarzy odmówiły mu posłuszeństwa. Ogarnęła go żałość. Nie było zbyt wiele osób, przy których mógł być sobą. I nadal nie wiedział, czy Charlotte była jedną z nich. Żył w świecie iluzji i kłamstw. Żył w świecie, gdzie cienie żyły swoim życiem i gdzie śmierć towarzyszyła mu na każdym kroku. Był to świat pozbawionych złudzeń. - Inwazja aniołów? Myślisz, że mogły się zbuntować, sprzeciwić Gabrielowi? Bez prawie w Niebie brzmi jak coś, co mogłoby przypaść do gustu Lucyferowi. To w zasadzie dobra okazja, by unicestwić swojego odwiecznego rywala. Powiedzieć jej czy nie? Prawda za prawdę. Opowieść za opowieść. Nie będzie mogła uznać go za wariata. Sama wygadywała rzeczy, które jej rodzinie byłyby nie na rękę. Rzeczy, za które można byłoby ją posądzić o utratę zmysłów. Była tego świadoma. Nie mam zamiaru być wariatką tego stulecia. On też nie. Znowu na tym samym wózku. Znowu zatopieni w sidłach wątpliwości. - Za wygadywanie takich bredni powinnaś być spalona na stosie, wiedźmo - postarał się, by ton jego głosu był żartobliwy. Szturchnął ją ramieniem w ramię. Spojrzał na nią kątem oka, uśmiechnął się z tą swoją zwyczajną szczyptą złośliwości. – Byłem na Placu Aradii tamtego dnia. Ten ogień, co tam wybuchł, nie był zwykłym ogniem. Kapłani od zewnętrz zaryglowali drzwi Kościoła i pozwolili wiernym płonąć w tych płomieniach. Myślałem, że tam umrę – wyznał jej półprawdę. Głos nie próbował odmówić współpracy. Na twarz założył bezemocjonalną maskę. I umarł tam. Jakąś cząstka jego umarła w tych płomieniach. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Blah, blah, blah - mruczy pod nosem Charlotte, choć absolutnie zgadza się ze słowami Cecila względem beznadziei Kościoła. - I pośrodku my, ze związanymi rękami, bezbronni wobec wszystkiego tego, co przychodzi im na myśl. Masz może jakąś bojówkę gotową do ataku? - żartuje, unosząc jeden z kącików ust. - Ciężko by się było im teraz sprzeciwić. Nie, wobec takiego molocha. - Nawet jakby się sprzeciwiła, to co miałaby wysunąć we własnych wnioskach? Niechęć wobec kłamstw? Cóż to za skrajna hipokryzja? Poza tym nie może się sprzeciwiać rodzinie. Państwo Williamson praktycznie od zawsze związane są z magicznym i politycznym światem Hellridge, mają za uszami równie tyle — o ile nie więcej — co same władze kościelne. W tym wszystkim siedzi Charlotte, zniechęcona do jednych i drugich, trzymana ciasno w kajdanach przyzwoitości, jakiej również chce się sprzeciwiać. Ile tak naprawdę ma dzierżonej w rękach władzy, skoro każdy z istotnych dlań tematów musi zamiatać pod dywan? Ma udawać brak zaangażowania, o ile nie będzie śpiewać z nimi wspólnym głosem. Gdzie wobec tego jest tu wolność? - Ale z ciebie dzisiaj filozof - zauważa, cmokając cicho, kiedy ten zaczyna coś o magii i konflikcie. - Magia to władza, a o to się zawsze kłócą - upraszcza jego słowa, odnosząc się zresztą do tego samego. - Tylko nie wszyscy potrafią ją odpowiednio wykorzystać. Dlatego też nie każdy należy do Kręgu. - Nie jest to wcale przytyk wobec Fogartych, choć sama wychodzi z założenia, że rodzina ta trochę przeszarżowała. Narobili zamieszania, chcąc ugrać jak najwięcej. Kombinatorstwa nie mieli jednak we krwi, nic więc dziwnego, że cała ta farsa wyszła wreszcie na jaw. Nie-nienawidzi Cecila bez wzgląd na jego nazwisko, ale ma przypuszczenia, że ten skrywa gdzieś głęboko niesiony po rodzinie strach i niezrozumienie, ten żal oraz zazdrość, która zmusza do idiotycznych działań w odwecie. Cecil już niejednokrotnie jej pokazał, że potrafi się w to zabawić, nie pozostaje nic innego, jak patrzeć mu na ręce, ale tak z przymrużeniem oka. - Zacznijmy już teraz ustalać sobie szyfr. Nie widzę nas długo w tym przytułku, na bank już od pierwszych chwil będziemy opracowywać plan ucieczki. - Spogląda na chłopaka z ukosa, bo dostrzega na jego twarzy jakiś bardziej smętny wyraz. Czyżby miał doświadczenie ze szpitalem dla psychicznie chorych? - Myślisz, że to wykorzysta? - sięga dość nieśmiało i z pewnym wybrzmiewającym w głosie powątpiewaniem po walkę Lucyfera z Gabrielem. Do momentu walki na uniwersytecie uważała wszystkie historie o powstaniu magii za powieści, w których należy przesiewać prawdę od wysnutych na potrzebę chwili kłamstw, ale przecież tamtego też dnia, kiedy sięgnęła po athame, aby przeciąć nim szyję Abernathy’ego, zwrócił się doń sam Lucyfer, mówiąc, że tak należy czynić. Czy to też było kłamstwo, jakie wypluła jej jaźń w ramach obrony przed samą sobą? Za hasło o paleniu na stosie, wymierza mu cios pięścią w ramię, na tyle mocno, by jęknął, że byle nie w szczepionkę. Śmieje się za to z porównania, bo młody mężczyzna ma w istocie rację. Gdyby głowy Kościoła usłyszały jej słowa krytyki, nie byłyby zbyt łaskawe. - Pojebane - stwierdza tylko, wolno kręcąc głową z niedowierzaniem. - I co, ci wszyscy ludzie zginęli? Dlaczego się o tym nie wspomina? - Charlotte na moment pozwala sobie na poniesienie emocjom. Mocno ściągnięte brwi i podniesiony, mocniejszy głos sprawia, że z łatwością można wyczuć jej rozdrażnienie. - Banda debili… Tam pewnie było wielu świadków, dlaczego nikt o tym nie mówi? I co to znaczy niezwykły ogień? Dobrze, że nic ci się nie stało… - mówi szczerze, bo choć żyją w częstym zgrzycie, tak nie życzy mu śmierci. - Ten nasz ogień był raczej zwykły, Blair rzuciła czar w momencie walki z tym czymś, co nie zmienia faktu, że sytuacja była dość popierdolona. - Kręci głową z niedowierzaniem, próbując powrócić do tamtych chwil, jakby w poszukiwaniu czegoś nowego. - Nawet jakbym chciała sama zająć się tą sprawą, to nawet nie wiem, gdzie zacząć - mruczy ze wzruszeniem ramion, zaciągając się gryzącym dymem. - Czy ty masz jakieś pomysły? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Blah, blah, blah autorstwa Charlie było dla Cecila sygnałem, że albo temat ją przerósł, albo nie chciała o tym rozmawiać, gdyż, w pewien sposób, dotykał jej rodziny, dlatego, zapobiegawczo, podarował sobie cisnący się na ustach komentarz, zastawiając go dla siebie. Sumienie pracował nad tym, by język nie wyprzedzał kłębiących się pod sklepieniem czaszki myśli. Nie widział w swojej rozmówczyni wroga i wolał, by ich relacja pozostała pod kontrolą, przynajmniej obecnie. Charlotte, o czym wielokrotnie się przekonał, była wartościowym sprzymierzeńcem, nawet jeśli nie raz, przez jej pomysły, jak i dobór lokacji ich spotkań, fundowała mu kłopoty o różnym natężeniu niebezpieczeństwa. Nigdy nie zapominał o tym kim była. Mogła mówić mu, że nie zgadza się z polityką Kościoła, ale nadal, bezustannie, bez aktu sprzeciwu, trwała wiernie u boku swojej rodziny, zobowiązana powinnością względem niej - być może nawykła do luksu, być może przywiązana była do tradycji, być może nie potrafiła wyrwać się z zakleszczających na niej więzów przywiązania. W każdym razie wszystko, co mówiła, było tylko pięknymi słowami oprawionymi w czcze pierdolenie. Nie mogła wyplątać nadgarstków z niewidzialnych kajdanek, jakie zacisnęły się tam w dniu narodzin. - Zawsze byłem filozofem. Po prostu dopiero dzisiaj to odkryłaś - pozwolił, by wargi pokryły się krzywizną subtelnego uśmiechu. – Nie każdemu magia sprzyja - dorzucił, chociaż w zasadzie nie miał tutaj zbyt dużego pola do dyskusji. Jego rodzina przesadziła. Na wiele sposobów. Zapomniała o jednej zasadzie, którą rządził się świat - historię pisali zwycięscy, nigdy przegrani. W Cecilu, ze względu na to, nie piętrzył się strach, ani - tym bardziej - zazdrość. Nie znał innego życia, poza tym, które wiódł. Nie wiedział, jak to jest stracić wszystko, bo nigdy nie miał tego w garści. Nie miał też wpływu na wydarzenia, które rozegrały się sto lat temu. Przywykł do niechęci, ostracyzmu, nienawistnych spojrzeń, szeptów i cieni. Prawdę chciał poznać dla samego siebie, lecz nie szukał u Charlotte zrozumienia. Wątpił, że ją odnajdzie. Nigdy do końca nie mogli się nawzajem zrozumieć. - Lucyfer już zachłysnął się władzą w Piekle, myślisz, że nie skorzysta z takiej szansy? Raczej, wydaję mi się, że nie cierpi na deficyt ambicji, wiec, jeżeli nadarzy się okazja, by zlikwidować Gabriela, dlaczego miałby z niej nie skorzystać? Zuge twierdziła, że Lucyfer, zresztą podobnie jak Gabriel, był przepełniony pychą i arogancją. Obaj, od zarania dziejów, toczyli ze sobą wojnę, którą pewnie każdy z nich chciałby wygrać. Teraz, gdy Bóg był nieobecny, mogli przekłuć swoje ambicje w czyny. Podejrzewał, że nie musiał tego tłumaczyć Charlotte. Tym u władzy zawsze towarzyszyło pragnienie. Nie mogli się nasycić tym, co znajdowało się w ich rękach. Chcieli więcej i więcej, rujnując wszystko dookoła. Być może poniekąd dlatego jego rodzina poniosła klęskę. Chciała za dużo na raz, aż w końcu prawdziwy cel został stracony z zasięgu wzroku. Odczuł wymierzoną przez Williamson pięść dotkliwiej niż by sobie tego życzył. Zasłużyła na uznanie, dlatego cichy syk uleciał spomiędzy jego lekko rozchylonych warg, jednakże został częściowo zagłuszony przez śmiech studentki. - Też chciałbym to wiedzieć - wyznał po chwili, bo kwestia, które poruszyła Williamson dostatecznie długo spędzały mu sen z powiek, ale nie chciał w tym trwać, nie chciał tkwić w zawieszeniu, wracać do tamtego dnia w każdej nocy. Nie mógł cały czas rozglądać się za siebie. Musiał iść dalej. Stawiać kroki na przód. Dla Lilith. Dla Tessy. Dla Neviego. I w końcu dla samego siebie. – Nie dało się go ugasić. Przynajmniej nikt, kto był wtedy na placu, tego nie potrafił, dlatego część budynków nadawała się do gruntownego remontu. Zresztą byłaś tam, widziałaś. - Byłaś na tym festiwalu obłudy wystawionym z inicjatywy swojej rodziny, Charlie, dodał w myślach. – Nie mam pojęcia. Wiesz, mam wrażenie, że iskra buntu, która we mnie płonęła, wypaliła się zupełnie, w tłumie, na Placu Aradii. Nie wiem, czy chce badać tę sprawę. Nie wiem, czy chcę poznać prawdę. Może nie powinniśmy drążyć tego tematu? Zaciągnął się papierosem, spojrzenie wbijając w przestrzeń przed sobą. Majaczące w oddali dachy budynków wyglądał tak, jakby nadal były pogrążone w zimowym letargu, mimo iz do Saint Fall zawitała wiosna. - Do końca roku pozostało dwieście pięćdziesiąt dwa dni - rzucił po krótkiej chwili milczenia, w trakcie której dokonywał w obszarze myśli tej skomplikowanej, jednak, na szczęście, niewykraczającej poza jego kompetencje, kalkulacji. – Skoro przez jeden dzień doszło do tylu tragedii, wyobraź sobie, co może stać się w setną rocznicę Wykreślonego Roku. - Cecil wolał sobie nie wyobrażać, jakie nieszczęścia przyniesie zawieszona w słowach Apokalipsa przyszłości. Pojawienie się trzech kolejnych jeźdźców i otwarcie pozostałych pieczęci wiązało się z następnymi tragediami. – Chociaż nie chce dopuszczać do siebie tej myśli, mam wrażenie, że wszystko, co znamy, może obrócić się w pył. - Spojrzał ukradkowo na Charlotte. Uśmiech zatańczył w kącikach ust. W piwnych oczach zatlił się ciut drapieżny, dobrze znany Charlotte błysk. – Bezsilność jest do bani, nie uważasz? Consilium - tym razem to on wykorzystał element zaskoczenia. Czując w dłoni przepływ magicznej energii, wyrzucił niedopałek. Nie zapomniał, dlaczego się tu spotkali. Consilium 7750 skuteczne |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Masz rację - wzdycha ciężko bez świadomości, że oddaje mu pałeczkę, nieliczny raz zgadzając się z czarownikiem. - Lucyfer sięgnąłby po wszelkie możliwe narzędzia, byleby wyszło na jego. - Dotąd traktowała kwestie wiary z dystansem, jak odmawiany bezwiednie pacierz, który nie odnajduje odbicia w rzeczywistości. Magia była, jest i będzie, niezależnie od tego, czy się modlą, czy też nie. Sama myśl, że może stać za tym coś więcej, okazuje się być przełomowa, ale nie dociera mocniej do świadomości Williamson. No bo jak traktować prawdziwego Jedynego jako coś namacalnego, kiedy nigdy nie zstępuje do nich z Piekieł, by się przywitać i rzucić pozdrowienie? - Tylko dlaczego teraz? Co się zmieniło od tych setek lat, bo nie może przecież chodzić o przepychanki Kręgu. Obraca w myślach słowa Fogarty’ego, o piekielnym ogniu, zamkniętych przez Kościół bramach. Skąd się wzięła w nich ta panika? Dlaczego kapłani nie zdecydowali się pomóc swoim wierzącym, uchronić ich przed płomieniami? Czyżby zdawali sobie sprawę z tego, co nadchodzi? Charlotte przygryza dolną wargę i skubie ją zawzięcie zębami, nim nie dochodzi do wniosku, że jest to temat, który powinna poruszyć z kimś o wyższym szczeblu. Czy Cabot będzie wiedział coś na ten temat? Z Barnabym nie ma już co rozmawiać, zbył ją w kilku prostych zdaniach, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły, pozostawił po sobie zainteresowanie, głęboki niedosyt, potrzebujący spełnienia. Czarownica kiwa powoli głową. Oczywiście, że była na Placu Mniejszym, wdzięczyła się do fotograficznych obiektywów zgodnie z wolą rodziny, ale robiła to bezwiednie, nie mając świadomości, co tak naprawdę sygnuje swoim wizerunkiem, poza potulnością, niemą zgodą, brakiem wątpliwości, niezachwianą wiarą w słuszność podejmowanych działań. ”Nie wiem, czy chcę poznać prawdę”, odbija się echem we wnętrzu głowy, na co Charlotte milknie na moment, po czym mruga kilkakrotnie. Wychodziła dotąd z założenia, że Cecil jest inny, że ma w sobie aspiracje, ciekawość wobec świata, jakąś przynajmniej szczątkową odwagę. Czyżby aż tak się pomyliła? Nie powinna się dziwić, że Fogarty ma takie rzeczy w głębokim poważaniu. To przypadłość tej rodziny, że rzeczywistość traktują wybiórczo — ale kto tak nie robi? Nie dostosowuje prawideł świata do własnych potrzeb? Oni jednak mają do tego prawdziwy talent. - Jak sobie chcesz - kwituje tylko ucięcie tematu. Nie zamierza go drążyć, skoro nie ma w Cecilu odpowiedniego partnera do kontynuowania rozmowy. Pozostaje jej samej skupić się na problemie i znalezieniu innego rozmówcy. - Myślę, że rozjebie całe Hellridge - rzuca grobowym głosem, myśląc o rocznicy Wykreślonego Roku. - Bo czego innego oczekiwać? - Zerka na niego z ukosa, dochodząc do wniosku, że w tym jednym ma rację. Nie wiadomo, co przyniesie jutro, ale biorąc pod uwagę, jak wiele się dotąd wydarzyło, można wysnuć wniosek, że wiele może się jeszcze posypać. Morley podsunął jej, że wydarzenia z końcówki lutego można podciągnąć pod ostatnie święto. Czy naprawdę łączy się to z poszukiwaniem Bramy Piekieł? Tego Williamson nie wie na pewno, ale jest to coś, co można wziąć pod uwagę. Tego jednak Cecilowi nie podrzuca, skoro i tak nie zamierza rozwijać tematu. Dostrzega czający się w kąciku męskiego oka błysk, lecz nie interpretuje go, jako przedsmak ataku. Łapie ją z zaskoczenia i wymierza celne zaklęcie. Przed Charlotte pojawia się nagle potężny zestaw gałek ocznych, wirują wokół, wlepiając się uporczywie, co wywołuje nagły ścisk w żołądku i uporczywy w głowie ból. - Auć! - wyrzuca z siebie grymas, zaciskając powieki i trąc je wierzchem dłoni. - Ty bezczelna mendo. Ja tu do ciebie z sympatią, a ty mnie tak bestialsko traktujesz. - Potrząsa głową, jakby miało to pomóc w pozbyciu się męczącego wrażenia. To zaś odchodzi po kilku długich sekundach, pozwalając wziąć głębszy oddech. - Sonolique - pada też wtedy inkantacja i zaczerpnięta z otchłani Piekieł magia skupia się w pentaklu. Wiązka czaru formuje się i sięga umysłu Cecila, wdzierając się do jego myśli, tak, że ten może poczuć, iż efekt już zaczyna działać, jednak zaraz gaśnie gwałtownie, niknąc w niebycie. | Sonolique 59/60 - nieudane |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie wiedział, co się zmieniło. Nie wiedział, dlaczego teraz. Lufycer uruchomił mechanizm zemsty. Nakazał Erosowi wzbić się na pegazie w przestworza i wypowiedzieć wojnę Gabrielowi, w pięści trzymał przerażający argument- miłość, niespełnioną, brutalnie zakłóconą, rozszarpaną zębami ambicji na kawałki. Nie mógł tego Charlie powiedzieć. Nie mógl powiedzieć jej o tym, czego byl świadkiem w zagajniku. Wspomnienia Erosa nadal przesuwały się na kiliszy jego wspomnień.Czasem wśizligywały się pod zamknięte powieki w projekcji snów. Wędrówka po obrazie Huxleya jedynie pogłębiła ta niewidzialną, utworzoną z pragnień więź. Nie mógl jej przerwać, nie mógł się jej pozbyć. Wtopiła się głęboko pod skórę, jak wszystkie ukryte, kolekcjonwane na przestrzeni lat blizny ukryte pod jej ładami. Jak sobie chcesz, było słodkie-gorzkie. Brzmiało jak rozczarownie, które doswiadczyli oboje, z obcych ust i słow. Chcial, jakaś niezbrukana szara rzeczywistością, tkwiąca w nim cząstka, chciala wyznać Charlotte prawdę. Powiedzieć jej, gdzie powinna szukać śladów demonicznej obecności. Miała do tego odpowiednie kwalifikacje- studiowała demonologię, jednak w porę ugryzł się w język. Obiecał Matce lojalność, obiecal, że nie będzie rozpowiadał o tym, co się wydarzyło i co się dopiero wydarzy. To Blair oceni, czy Charlie była gotowe na konfrontacje z prawdą, nie on. To na barkach Blair spoczywała ta odpowiedzialność. - Słodka wizja zagłady z twoich ust brzmi jak klątwa, Charlie - zaśmiał się, chociaż w brzmieniu jego śmiech był zbliżony do zawodzenia wiatru, który uderzał w żeliwną konstrukcje wieży. Podzielał jej opinie. Czegoż innego oczekiwać? Myśl o nagłym, niezapowiedzianym ataku zakiełkowała pod sklepieniem jego czaszki pod wpływem kolejnego bucha. Miał dość stagnacji, rzucanych w przestrzeń słów, bezsilności wbijającej rytm tętna. Potrzebował tego – namiastki normalności, którą stracił z oczu. - W końcu mówisz językiem, w którym łatwiej nam sie porozumieć. Prowokował celowo, z premedytacją. Prowokował, bo matnia, w której się znalazł,spychała go na krawędź desperacji. Czuł ją w duchocie wiosennego powietrza, kiedy łapczywymi haustami próbował złapać go w płuca. Czuł ją w napięciu, które łapało jego mięśnie w paraliż. Czuł ją w perlącym się na karku pocie. I padających na ściany cieniach. Czasem wydawało mu się, że słyszy ich głosy. Setki szeleszczących szeptów, wołających go do siebie, ciągnących go prosto w objęcia ciemności. Czasem chciał się w niej zanurzyć. Tam było bezpiecznie. Tam była Lilith. - Przypominasz sobie, kim byłaś, zanim powiedzieli cię kim jesteś? - zapytał zadziornie. Przy nim nie musiała udawać. Nie musiała gryźć się w język. Przy nim nie byla Charlotte Williamson uchwyconą przez obiektyw aparatów żądnych ludzkich potknięć reporterów - uśmiechniętą, otoczoną rodziną. Przy nim była Charlie. Po prostu Charlie, chociaż stopniowo - z miesiąca na miesiąc- sam o tym zapominał. Zapominał, że była żywą istotą wyposażoną w uczucia. Zaczął patrzeć na nią, jak na przedstawicielkę Kręgu, związaną więzami przynależności, które coraz skuteczniej krępowały jej ruchy. Kawałek po kawałku przestawała być Charlie. Traciła swoją tożsamości, zyska wiała nową. Być może za kilka miesięcy po Charlie, jego Charlie, znikną jakiekolwiek ślady. Będzie zupełnie kimś innym. Kreacją stworzoną przez świat kurtuazji. Ujrzał to w refleksjach odbitych w jej spojrzeniu. Nie zaatakował od razu. Czekał, aż setki ślepi przestanie wpatrywać się w swoją ofiarę. Czekał aż weźmie się w garść i zademonstruje mu kim się stała. Sonolique nie zwerbalizowało się w formę budzących się do życia cecilowych lęków energii; było tylko łaskoczącym oddechem ciepła zwieszonym na skrawkach skóry, ale mimo to poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa, gdyż niejednokrotnie padał ofiarą tego zaklęcia z rąk własnej matki. Niefrasobliwym uśmiechem układających się na wargach stłumił tężące pod sercem emocje. Nie mógł pozwolić im zagrać pierwszych skrzypiec. W zasięgu jego spojrzenia znajdowała się obecnie Charlie. Nauczony doświadczeniem - zawsze, ilekroć próbował ją lekceważyć, przypominała mu czemu nie powinien tego robić - nie pozwolił satysfakcji rozgościć się w triumfalnym grymasie na wargach. - Nie czujesz zmęczenia, Charlie? Lesesco - kolejne zaklęcie opuściło jego krtań, kolejny raz poczuł, jak magia kumuluje się płytko pod skórę i czule ogrzewa przesiąknięte chłodem ciało. Obezwładniająca magiczna siła zacisnęła na nim swoje szpony. Po raz kolejny poczuł, że żyje. Lesesco 7065, skuteczne |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Rzucony żart traktuje jak komplement. W jednej chwili grymas przeradza się w szeroki uśmiech przepełniony dumą. Katastrofa rozwiązałaby wiele problemów, z którymi Charlotte nie chce się borykać. Wprawdzie nie do końca wybiera się do Piekła - jeszcze nie teraz, kiedy wciąż ma tak wiele do zrobienia, tyle miejsc do zobaczenia, używek do wykorzystania, ust do posmakowania - ale koniec świata brzmi zaskakująco optymistycznie. Już nigdy więcej nie musiałaby wysłuchiwać wyrzutów Maaike, spoglądać w oczy Arthurowi, użerać się z bezsensem sytuacji, w jakie ci ją bezwzględnie wpychają. Czy w Piekle podają martini? Przypominasz sobie, kim byłaś, zanim powiedzieli cię kim jesteś? Nie od razu mu odpowiada, bo słowa te godzą w sam środek serca, rzucone od niechcenia, ale jakże celnie. Rzeczywistość jest niewygodna, kłuje w oczy, wymuszając łzy. Drapie uporczywie z tyłu głowy, stale przypominając, że tam, po drugiej stronie, jest świat, do którego chciała dołączyć, którego czuła się częścią, a jaki oddalał się coraz bardziej z każdym dniem. Nieszczęsne nazwisko niesie za sobą wiele korzyści, ale i ograniczeń, do których coraz bardziej musi się dostosowywać, zwłaszcza w ostatnim czasie. Wywołuje niechęć oraz wzbierającą na sile złość. To ze względu na nich zmuszona została do podjęcia pracy, do codziennego wciskania się w eleganckie garsonki i częstszego zwracania uwagę na to gdzie i z kim pokazuje się publicznie. Przestała cieszyć się anonimowością, pracą na własny rachunek, życiem dla siebie, a Cecil tylko jej o tym przypomniał. - Pierdol się - rzuca tylko, bo nie ma zamiaru się przed nim otwierać i dzielić emocjami. Nigdy wcześniej tego nie robili i Williamson nie widzi powodu, dla którego teraz miałoby się to zmieniać. Cecil i tak nie rozumie zasad rządzących Kręgiem, widzi w nim tylko napuszonych kłamców - którymi zresztą są - jakimi trzeba pogardzać, a nie uznawać wyższość. Charlotte została wychowana w duchu wiary we własną nieomylność, a nad swoim trudnym losem może się poużalać co najwyżej Valentinie. Choć tej również w ograniczonym stopniu, bo ta nadal żyje pod kloszem, będąc córką (względnie) idealną. Doskonała partia o potężnym posagu, serdecznym uśmiechu i gorącym sercu. Zaklinaczka szczerze jej zazdrości, co współczuje, nie mając innego wyjścia, jak się z nią przyjaźnić. Kolejny wymierzony w nią czar przychodzi nie bez zaskoczenia. Spodziewa się kolejnego ataku, lecz nie przewiduje, jaki przybierze on obrót. Marszczy najpierw ciemne brwi, nie znając tego czaru. Do tej pory posługiwała się magią iluzji dla bezpośrednich ciosów, namacalnych i irytujących. Ten zaś jest zupełnie inny. W jednej chwili ogarnia ją absolutna senność, oczy zaczynają się kleić, a mięśnie z wolna opadają z sił. Kobieca dłoń sięga podtrzymującą balustradę tralkę i zaciska się lekko, by się na niej wesprzeć. Nie będzie przecież zwieszać głowy na ramieniu czarownika, aż tak blisko ze sobą nie są. - No pięknie, Fogaaaarty - mówi z przeciągłym ziewnięciem, odruchowo przesłaniając usta dłonią. - Tośmy sobie poćwiczyli. Muszę ci powiedzieć, że się wyrabiasz. Następnym razem nie dam ci takich forów. - Groźba w jej zmęczonych ustach nie brzmi wcale strasznie, ale nie wpływa to na samopoczucie Charlotte. Zaklęcie jest równie celne, co silne, zmęczenie odbiera siłę do dalszego przekomarzania. Jeszcze będzie mieć okazję, by się odegrać. | zt x2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity