Miejska wieża ciśnień Górująca nad drzewami i budynkami wieża ciśnień jest jednym z ulubionych miejsc spotkań miejscowej młodzieży, co widać po pozostawionych puszkach po piwie oraz kolorowym graffiti, jakimi jest ozdobiona za każdym razem, kiedy służby miejskie ponownie ją pomalują. Z jej szczytu rozciąga się przepiękna panorama okolicy i w zależności od miejsca, w którym się siądzie, można mieć widok na ocean lub, przy dobrej pogodzie, nawet na odległe wzniesienia. Wieża ciśnień nie należy jednak do miejsc imprezowych - chodzi plotka, że pierwsza wieża zawaliła się właśnie, kiedy za dużo młodych ludzi na raz na nią weszło. Wszyscy zginęli w straszliwy sposób, dlatego każdy wie, że próby organizowania większych zabaw na szczycie jest niepotrzebnym kuszeniem losu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
6 stycznia 1985 rokuNa puszysty dywan osypał się popiół z papierosa, ten spalał się już od dłuższej chwili sam. Sączący się dym mieszał się z zapachem piżmowych perfum, przed momentem roztoczonych lekką mgiełką dla odświeżenia włosów. Twarz Charlotte Williamson blada była zawsze, przecięta delikatnym, rozkosznym rumieńcem, jaki świetnie radził sobie ze złagodzeniem ostrzejszych rysów. W miarę jak zieleń dziewczęcych tęczówek przesuwała się po nakreślonych pospiesznym pismem Barnaby literach, pogłębiała się bladość policzków czarownicy. Coraz płytszy stawał się jej oddech, zamknięte w piersi serce przyspieszyło swój rytm, jakby chciało się zeń wyrwać. Otrzymany przed kwadransem nasmarowany przez niego list przetaczał się jadem, jakże wyraźnie pokazując, jak na przestrzeni lat tych dwoje mocno się od siebie odsunęło. Czy kiedykolwiek wcześniej zwątpiłby czy zawieszona przy kościelnej tablicy plotka ma w sobie odrobinę prawdy? Czy zwątpiłby w jej lojalność, zarzucił nadmierną zażyłość z przedstawicielami rodziny, wobec której winni byli odnosić się mniej niż neutralnie? Czy nie powinien jej wesprzeć, pocieszyć, dopytać co tak naprawdę się stało - być po jej stronie? Wszystko wskazywało na to, że Barnaby miał ją głęboko w poważaniu. - Dupek! - prychnęła, miąc gwałtownie skrawek papieru i rozerwaną kopertę. Z wściekłością cisnęła je do kominka i przez krótką chwilę obserwowała jak nikną w objęciach płomieni. To nie sam fakt puszczonej w obieg plotki ją zdenerwował. Ludzie gadają i gadać będą, wcale nie interesując się tym skąd się biorą, kto je rozpuszcza i czy aby nie są wyłącznie wyssanym z palca bełkotem. Charlotte często też wiodła wśród nich prym, plotkując o każdym i o wszystkim, mimochodem, niby-przypadkiem, bez przesadnego zainteresowania czy zaangażowania - ale żeby parować ją z kimś, kogo nawet nie znała? Kto mógł się na to złapać? Dowód na to, że wszyscy - nawet ci, o których sądziła, że ją znają - spłonął właśnie w kominku. To wtedy rozległ się dźwięk zegara wybijającego kolejną godzinę; czarownica rzuciła nań przelotnie wzrokiem i zgarniając po drodze przygotowany wcześniej plecak, opuściła swój pokój, pospiesznym krokiem docierając na podjazd rezydencji Williamsonów. W jednej chwili objął ją zimowy chłód, stukała nerwowo obcasem buta i wyciągała szyję, by sięgnąć wzrokiem wzdłuż ulicy. Czy on znów zamierza się spóźnić?, dopytywała w myślach, chcąc zająć głowę czymś innym, niż jawna zdrada najstarszego z braci. O zdradzie Devalla nawet nie wspominając. Znajomy ryk silnika usłyszała już z pewnej odległości. Przestępując z jednej nogi na drugą czekała już w napięciu, by szarpnąć wreszcie za klamkę i schować swój marznący tyłek do podstawionego wozu. - Spóźniłeś się. - Choć nie była to prawda, nic nie stało na przeszkodzie, by w ten jakże uroczy sposób przywitać się z przyjacielem - czy naprawdę nim był, biorąc pod uwagę jak ją traktował? Jeszcze bez zapinania pasów zwróciła twarz w kierunku czarownika. Obiecała sobie, że będzie dla niego chłodna i wyniosła, że nie odezwie się doń żadnym słowem, zbyt wzburzona, by wdawać się w dyskusje. Właśnie, zbyt wzburzona… - Lepiej, żebyś miał coś na swoje usprawiedliwienie i niech to nie będzie codzienne podnoszenie mi ciśnienia w ramach zajęć hobbystycznych, bo zniszczę cię jeszcze zanim dotrzemy na miejsce. - Czy Hugo Devall gromadził w sobie pokłady złośliwości i bezczelności? On, grzeczny, przystojny chłopiec z dobrego domu, o zniewalającym uśmiechu i czającym się za każdym rogiem tłumie fanek. Czasem dziwiła się, że w ogóle chciał się z nią zadawać - dlatego, że mógł za nią nie nadążyć, a nie dlatego, że nie warto! - Na co czekasz? No jedź już! - Machnęła ręką w geście ponaglenia. Droga do miejskiej wieży ciśnień zająć miała kilka minut jazdy. To tam zwykli się spotykać w co cieplejsze dni, gdzie sycąc się nostalgią lat nastoletnich mogli choć na moment uciec od rzeczywistości, która traktowała ich bez taryfy ulgowej. - Wiesz pewnie dobrze, że to za twoją sprawą pisał dziś do mnie Barnaby - rzuciła, osadzając się wygodniej w fotelu, poprawiając brzeg ledwo sięgającej kolan wełnianej spódnicy. - O tym skąd w tobie tak zdradliwe zapędy jeszcze porozmawiamy - taktyczna pauza dla rzuconego ukradkiem wściekłego spojrzenia - jednak on wiedzie w tym swój prym, od lat traktując mnie bezczelnie i protekcjonalnie. I to jeszcze on ma czelność mnie karać?! - Ciemne brwi ściągnięte w pochmurnym nastroju, nie wróżyły niczego dobrego. - Pogwałca kolejno wszystkie zasady bycia starszym bratem, nie daje mi żadnych podstaw, by go szanować czy traktować jak równego sobie. Liczyłam, że przejdzie mu, gdy dorośnie, ale wszystko wskazuje na to, że u facetów pogarsza się to z wiekiem. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Wziął głęboki oddech, starając nie zachłysnąć się powietrzem. Po długim wysiłku smakowało jak ambrozja, mógł wręcz wyczuć lekką słodką nutę, lecz owa wyobrażenie musiało być kreacją umysłu. Płuca piekły od braku tlenu, mięśnie nabywały ciężkości, która nie odpowiadała ciału jego pokroju. Przesadził, już teraz mógł rozpoznać symptomy. Odczuwał je również pięć kilometrów wcześniej, lecz ignorował je równie skrupulatnie co obecnie. Sam wymierzał sobie karę, pokutę, za grzechy własne i obce, dla spokoju ducha. Gdy biegał, jego umysł nie przejmował się niczym innym tylko dotarciem do celu, przetrwaniem nagłego zrywu. Muzyka w uszach z walkmana, głośno bijące serce, próbujące nadążyć z pompowaniem krwi do głodnych mięśni. Pamiętał o stałości rytmu, każda z nóg uderzała o podłoże w wyznaczonym miejscu i czasie, to były jego cele w przeciągu ostatniej godziny. Żadnych myśli o porażkach, treningach, rodzicach, kochankach, nieprzyjemnościach. Nie teraz, nie tutaj, może nigdy, ale najprawdopodobniej kiedyś. Był dobry w uszeregowaniu priorytetowych spraw i ignorowaniu tych zagrażających harmonii; na które nie miał wpływu, a musiał się z nimi pogodzić. Nie cierpiał, gdy pozostawała mu rola obserwatora zdarzeń, a kontrola była złudnym wspomnieniem, Powinien rozciągnąć mięśnie, obiecał, że tak będzie robić, lecz zamiast tego wkroczył pod prysznic pozostawiając ubrania za sobą. Miał niecałą godzinę, Charlotte nienawidziła, gdy się spóźniał. Mógł usłyszeć jej słowa, ton głosu, ostrość spojrzenia - był naprawdę zbyt sentymentalny dla własnego dobra. Ubierał się z pewną dozą ospałości, którą mógłby tłumaczyć zarazem zmęczeniem albo zbliżającą się starością, która w teorii była daleko, lecz nie można było zaprzeczyć, że z każdym dniem bliżej. Corvetta czekała na niego wiernie na parkingu, piękna i ośmielająca, w najczystszej odcieni bieli. Mająca swoje lata, lecz nadal oddająca całe swe mechaniczne jestestwo pod jego władania. Można było uznać, że posiadał sporą sympatię dla samochodu, które prawie nigdy go nie zawodziło. Prawie, gdyż każda kobieta w jego życiu miała swoje gorszę momenty, w czasie których powinien trzymać się od nich zdała dla własnego bezpieczeństwa. Zrozumiał to, gdy miał pięć lat, gdy siostra bezczelnie włożyła mu jego niewinną głową w tort urodzinowy. W pozbawionym skrupule akcie pozbawiła go złudzeń, co do przyszłości. Gdy podjechał pod dom Williamsonów nie zdążył mentalnie przygotować się na spotkanie. Charlotta nie dawała czasu, atakowała z wyprzedzeniem i albo podejmowałeś próbę albo czekało się stracenie. Na szczęście lata doświadczenia pozwalały dotrzymać jej kroku, lecz nie można było sobie pozwolić na nieutrzymanie gardy czy odsłonięcie szyi. Słysząc jej pierwsze słowa nie mógł ukryć uśmiechu, obydwoje wiedzieli, że była to nieprawda. Był idealnie w czas, jak na gentelmana przystało. Starał się go ukryć, lecz te okropne, sentymentalne odczucia zawsze wkraczały, gdy nie powinny. Początkowo nie mógł pojąć, jak też przyczynił się do tej gwałtowności jej uczuć, lecz szybko przypomniał o owej, uroczo absurdalnej kartce obok kościoła. Wtedy wydawała się zabawna, zwłaszcza dla osoby, która uznawała, że wiedziała cokolwiek o Panie Williamson. Była jedna rzecz, której był pewien – nie była głupia, wręcz przeciwnie. Miała jeden z ostrzejszych umysłów jakie poznał, jej urzekająca uroda powodowała, że zaślepieni adoratorzy nie rozpoznawali, że za tymi zielonymi, niewinnymi oczętami grasuje drapieżnik. Stawała się wtedy nawet piękniejsza, kusząco niebezpieczna. Ciąża z przypadku to najczęściej wpadka naiwnych dziewcząt, które zwiedzione dozgonną miłością oddawały się jej bez pomyślunku, a następnie nie pozbywały się wystarczająco szybko śladów. Charlotte nie należała do tego rodzaju panienek, wiedział zbyt dobrze. - Ciebie również dobrze widzieć, wyglądasz zniewalająco jak zawsze – powinien się powstrzymać, zamilczeć, póki miał język, lecz czasem nawet jego własny rozsądek uciekał przez w oddali. W ramach białej flagi, posłuchał jej i odpalił samochód, musiał przyznać, że samochód był dosyć klaustrofobicznym miejscem, gdy humor pasażerów był kapryśny od samego startu. Ruszając pomachał jednej z sąsiadek, posyłając jej jeden z jego sławetnych uśmiechów, który działał równie skutecznie na nastoletnie panny, co na damy zbliżające się do połowy wieku. Jej zakłopotanie uświadczyło go w przekonaniu, że zadziałało, jak to miało w zwyczaju. - Nie wiem nic o żadnej liście, choć domyślam się jego treści - zwłaszcza pamiętając o pewnej nadopiekuńczości z jaką była traktowana Charlotta. Połączone było to z prastarą tradycją pozorów doskonałego domu, rodziny bez skazy. Williamson byli idealnymi przedstawicielami społeczności czarodziejskiej, dążącymi do liderowaniu jej. Hugo zbyt dobrze znał niedoskonałości jego znamienitej rodziny, by pokładać wiarę, że gdziekolwiek istnieje wzorowość życia rodzinnego. Każdy miał swoje trupy w ogródku, trzeba było tylko poczekać aż zgniją. Pozwolił jej na tyradę, był pewien, że pragnęła usłyszeć dźwięk tych słów wypowiadanych na głos. Wyduszenie z siebie tych nawarstwiających się obaw i uwag, które tkwiły w krtani zaraz obok nagłości, oczekując momentu, gdy zostaną wypuszczone na powietrze. - Jestem pewien, że nie wierzył w żadne słowo plotki, ale martwiło go, że ktokolwiek postanowił ją stworzyć i opublikować światu - stwierdził cicho, gasząc powoli silnik. Odgrywał rolę dyplomaty, nie do końca wpasowując się w ramy zadania. - Nikt kto Cię zna nie uwierzył w te bzdury. Ludzie uwielbiają plotkować, wiesz, jak jest. Plotkować, obgadywać, tworzyć mniej i bardziej prawdziwe teorie. Żyjąc w tak małej społeczności oczywistością było, że rozmowy za plecami były czymś normalnym. Zwłaszcza, gdy posiadała się tak znane nazwisko. Wiedziała to wszystko, nie oznaczało to, że nie czuła się zdradzona. Ktoś odważył się zrobić to jej, jakby nieświadom niebezpieczeństwa, na które się naraża. - Chodźmy opić bobasa, owoc wspaniałej miłości - rzucił, wychodząc taktycznie z samochodu, gdyż instynkt samozachowawczy zadziałał nadzwyczaj sprawnie. Sięgnął po plecak z butelkami, by zaraz przystanąć przy drzwiach pasażerki. Otworzył je zgodnie ze wszelkimi naukami wpajanymi od dzieciaka oraz podał dłoń. Ludzie nie zdają sobie sprawy z ważności tego czynu, gdy ręką trzyma rękę to nie może trzymać w niej dłoni. Było to sztywno wyuczone, wręcz automatyczne zachowanie. Niech Lucyfer trzyma go w opiece, to był dopiero początek. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Stwórca
The member 'Hugo Devall' has done the following action : Rzut kością '(S) Zakochani' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Zazwyczaj cieszyła się na jego widok, przystojna twarz, szelmowski uśmiech, zaskakująco prędko potrafił wprawić ją w zachwyt samą swoją obecnością. Zazwyczaj, bo kiedy w grę wchodziły żywe emocje, wywołane czyjąś jawną niekompetencją - bo o to najczęściej wściekała się Charlotte - należało wytoczyć ciężkie działa, przesłonić się grubą tarczą, bądź uciekać w popłochu przed niszczycielską siłą rażenia. Łatwo dawała się wyprowadzić z równowagi, lecz nie dlatego, że dana uwaga raniła ją do żywego, wyrządzając krzywdę, tworząc rysę na nieskalanym obliczu. Pozwalała unieść się emocjom właśnie dlatego, że były. Wprost uwielbiała gromadzącą się w ciele złość, zbierającą w dole brzucha, napinającą mięśnie, skupiającą umysł. Ten dreszcz emocji, popychający do działania, niechętny zatrzymaniu. Pod tym względem byli do siebie podobni, dążyli do przekraczania kolejnych granic, zarówno swoich, jak i otoczenia, a w kulminacyjnym momencie reszta świata zupełnie traciła na znaczeniu. I ta chwila spełnienia, wszechogarniająca cisza, przecinana przyspieszonym rytmem serca, łapanie oddechu, z wolna nadchodzący spokój. A wszystko po to, by zaraz sięgnąć doń ponownie. - To się nazywa wymówka, Devall - rzuciła z ciężkim westchnieniem. - Nie broń go, nic ci z tego nie przyjdzie. - Pozwoliła sobie zignorować słodkie słowa powitania, nie kwitując ich nawet wzruszeniem ramion czy wzniesieniem oczu ku niebu. Na uprzejmości miał jeszcze przyjść właściwy czas - niekoniecznie dziś, niekoniecznie w najbliższej przyszłości - teraz liczyły się tylko skrajne emocje. - On po prostu szukał okazji, by się na mnie wypiąć. Stwierdził, że będzie mnie ignorować, że już więcej nie zamierza ze mną rozmawiać, rozumiesz? - pytała z wyrzutem, choć oczywistym było, że odpowiedzi nie potrzebuje. - Zagalopował się i przeliczył. Teraz to JA będę go ignorować, nawet do końca jego dni, jeśli będzie trzeba i żadnej nauczki z tego nie wyniesie. Zawieszona na tablicy ogłoszeń notatka nie miała takiej mocy, by wywołać w czarownicy poruszenie. Spodziewała się wprawdzie, że jej treść odbije się szerokim echem po Blossomfall Estate i przyjdzie jej się z niej tłumaczyć. Reputacja była jedną z nielicznych kwestii, na których Williamsonom prawdziwie zależało, zwłaszcza, że wuj Ronald zamierzał kandydować na burmistrza Hellridge, o czym już wkrótce mieli dowiedzieć się wszyscy mieszkańcy hrabstwa. Tym, co prawdziwie poruszało Charlotte, była zwyczajna zdrada, bo tylko tak mogła nazwać zachowanie Barnaby. - BOBASA?! - wytrzeszczyła od razu oczy, oglądając się gwałtownie w stronę Hugo. Wykazał się szybkością oraz sprytem, prędko znalazł się poza zasięgiem paznokci Charlotte, które czekały już w pogotowiu do przeniesienia ataku na poziom wyższy niż słowny. - Ja ci dam bobasa… - mamrotała pod nosem, mocując się chwilę z pasem bezpieczeństwa, by z pomocą czarownika wysiąść wreszcie z samochodu i wprowadzić do płuc zimne powietrze. Odruchowo skorzystała z kurtuazji, pochwyciła jego dłoń lekko i delikatnie, co choć pasowało idealnie do drobnej sylwetki panny Williamson, nijak miało się do ciężaru wiszącej nad ich głowami chmury. - Owoc miłości… Od kiedy jesteś takim romantykiem? - kontynuowała złośliwości, choć już znacznie spokojniejszym tonem. Kwestię brata wolała odstawić na dalszy plan. Ostatnie, czego było jej dziś trzeba, to dalsze psucie krwi. - Powiedz, czy to ten beznadziejny sezon, który właśnie zamknęliście, tak bardzo cię zmiękczył? - Sporty drużynowe niezbyt ją fascynowały, poza oczywistym widokiem biegających po boisku męskich ciał o lepiących się doń zapoconych koszulkach. Znała wprawdzie zasady, obracając się przez pewien czas za sprawą Hamilla w towarzystwie koszykarzy, a później też zagłębiając się w świat footballu dzięki Hugo. Kibicując na trybunach dawała z siebie wszystko, lecz niespecjalnie śledziła tabele wyników, by być na bieżąco. Poza tymi z drużyny Devalla. Sport był dla niego (niemal) całym życiem, wiedziała więc, że ostatnia porażka bardzo go dotknęła. Dla Charlotte nie było jednak tematów tabu, z łatwością sięgnęła po bolesny oręż. Podążyła w kierunku wieży ciśnień, sięgając wzrokiem samego szczytu. Wspinaczka po drabinie była ryzykowna, lecz to nie tego ryzyka się obawiała. Zanim alkohol rozbudzi krew w żyłach i ogarnie ciepłem, zdąży trzy razy zmarznąć od panującego na wysokości wiatru, ale czy naprawdę stanowiło to taki problem? Znalazła się przy starej konstrukcji i od razu chwyciła za szczebel. Gdyby cechowała ją pruderia, zapewne ustąpiłaby mu pierwszeństwa w obawie, że zaglądać jej będzie pod spódnicę. W kwestii doboru bielizny nie miała przed Hugo sekretów. - Pizga niemiłosiernie - mruknęła, znalazłszy się na szczycie, gdzie sięgnęła wzrokiem po panoramie okolicy. Zrzuciła z ramienia plecak z zamiarem obejścia głównego zbiornika pokrytego starym już graffiti, kiedy wzrok czarownicy spoczął na leżącej na rusztowaniu gazety. - Widzę, że ktoś tu się nieźle bawił - oceniła prędko, zatrzymując się przy niej na moment. Przez jedno uderzenie serca odniosła wrażenie, że wdzięcząca się na okładce modelka puściła jej oczko. Potrząsnęła głową, jakby miało to pomóc z wyrzuceniem z głowy dziwnej myśli, po czym usiadła na podeście, krzyżując ze sobą nogi. Zwisające bezwiednie przy barierce zapewne zebrałyby więcej chłodu, a tego przecież nie potrzebowała. - Masz ten numer w swojej kolekcji? - Pochwyciła leżący obok magazyn, wertując kolejne strony. Rzadko sięgała do podobnej lektury, nawet jeśli znajdowała świerszczyki w pokojach braci, jeszcze zanim zrozumiała na czym polegają fizyczne różnice w budowie ciał obu płci. Z tym większą ciekawością przyglądała się roznegliżowanym ciałom, nie do końca wierząc, że aż tyle kobiet zdecydowało się rozebrać, sfotografować i jeszcze zezwolić na sprzedaż tych zdjęć do szerokiej publiczności. - Odważne. Podoba ci się? Nie wstydź się, mnie możesz powiedzieć. - Otworzyła erotyczny magazyn na samym środku, wyciągając plakat przed Devallem. Zieleń oczu wyglądała ponad brzegiem gazety, obserwując twarz czarownika, oczekując spąsowienia policzków. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Więzy rodzinne stanowiły podstawę każdego życia społecznego jednostki, były kajdanami i drabinami, ciągnęły na same dno i wznosiły na szczyty. Los, traf, szczęście odpowiadało jakiego nazwiska dostąpi się zaszczytu, jakimi dolarami przyjdzie władać. Pierwsze lata życia naznaczały całe jestestwo, tego dowodziły już wszelkie badania psychologiczne tworzone w ostatnich latach. Geny i środowisko, zawsze ta sama kompilacja, która potrafi stworzyć bohatera, jak i kryminalistę, który lata spędzi życie na przemian między próbami resocjalizacji i aktami zbrodni w niekończącym się cyklu kary społeczeństwa i szansy na powrót na jego łono. Hugo miał szczęścia, miał wystarczająco dużo samoświadomości, by rozumieć, że luksus, którego dotyka i pochłania dostępny był garstce wybrańców. Jachty, pozwalające na nocne imprezy, które trwają aż promienie słońce zawita na pokład. Pola golfowe, gdzie ludzie bogatsi od niego udają, że uprawiają sport, gdy tak naprawdę uprawiają pieniądze. Chardonnay; szampan mieszający się z potem na skórze, nadający jej słodki smak – idealny dla ust. Nie każdy członek jego rodziny oddawał się upojnym przeżyciom, hedonistycznym uniesieniom. Zbyt dużo było wśród nich pragmatyków, idealistów służących ratowaniu życiu. I był on – gdy oni kroczyli, Hugo biegł; gdy oni patrzyli, on tańczył. Idealny obraz, doskonałość życia, które przedstawiali kamuflowało chłód, który gromadził się w pokojach domostwa – rodzinna hipotermia, od serca do mięśni wraz z krwią. Znał cząstkę opowieści Charlotte, zapewne jeszcze więcej było przemilczeń, wspomnieć schowanych tak głęboko, by nawet świadomość nie mogła ich sięgnąć. Czuł od niej złość, która wibrowała na powierzchni jej skóry, dotykała głosu i dusiła się w powietrzu. Może również ból, odwieczną frustracje z bycia niezrozumianą, Jakby mógł ją w pełni zrozumieć, gdy były momenty, że czuł, że w ogóle jej nie zna i może było to nawet lepsze dla stałości jego umysłu. Delikatne mrowienie scentralizowało się na jego dłoni; miał ochotę sięgnąć po jej rękę, taki prosty, głupiutki gest, ale nie czuł, że byłby dobrze odebrany. Charlotte nie pragnęła pocieszenia, przynajmniej nie od niego i dobrze, by niepotrzebne sentymenty nie skłaniały go do myśli, że może być inaczej. – Oceniasz go wyjątkowo surowo – zauważył z pełną świeżością, że złość wyjątkowo szybko może zostać przekierowana na niego. – Nie wierzę, że będzie zdolny, by cię ignorować. Czasem bracia popełniają błędy, ale dla swoich sióstr są gotowi zrobić wszystko. Miłość we wszelkich odmianach była słabością, w tych rodzinnych również. Można było zrobić dla niej wielkie sukcesy, ale równie wielkie zbrodnie. Gdy był młodszy zakochiwał się szybko i łatwo, mając dziesięć lat zauroczenie do koleżanki z klasy było wydarzeniem przełomowym. Dziecięce serce nie znało zranienia, strachu, gotowe było do pełnego poświęcenia. Obecnie nie chciał miłości, nie miał jej dla licznych kochanek, choć czasem, gdy zaczynało bić szybciej, to wiedział, że musi je ratować. Serca Devalli były równie słabe, co ich umysły – trzeba było ochraniać je przed złowrogą stratą. – Każda z moich partnerek uważała, że nigdy nie brakowało mi uroku, ich matki uwielbiały mnie od pierwszego spotkania – nie mógł ukryć uśmiechu, czyż nie było w tym pewnej plugawej myśli, soczystego zepsucia. Gdyż tak, zdecydowanie ich matki kochały jego osobę i on czasem niepokornie, czasem ze znudzenia to wykorzystywał. Chwycił jej drobną dłoń w objęcia jego palców, chroniąc szczupłe palce przed styczniowym zimnem. Kciukiem przejechał po powierzchni skóry, badając dobrze znaną strukturę z pewną tęsknotą. Słysząc jej następne słowa spojrzał w te zielone, jadowite oczy i puścił jej dłoń. Maska została zdjęcia na kilka sekund, uśmiech przyjął drapieżną formę, oczy zostały zmrużone, Tylko na chwilę, tylko moment zranienia zwierzęcia. Zaraz znowu był sobą, wszystko wróciło na miejsce, – Nie, sprawił, że jestem tylko głodniejszy– zwycięstwa, które powinno być jego i które stracił; blasku, przy którym promieniowała jego osoba; historii, którą powinien zapisać. Nie zrozumieją, był pewien. Poświęcał swój czas, swoje ciało i wysiłek nie po to, by być drugim. Drugi znaczy pierwszy wśród przegranych, obrzydzające. Pozwolił iść jej pierwszej, śledząc jej kroki. Spędzali długie godziny na tej wierzy, gdyż chcąc ukryć się przed światem i osądem szukali cienia. Głównie latem, gdy akurat miał przerwę od wakacji w New Hampshire. Wtedy letnie powietrze, upał, sięgający najmniejszych komórek organizmu zmuszał do szukania cienia, a wieża była idealnym miejscem. Zimą traciła cześć swojego uroku, ale nadal pełniła swoją funkcję miejsca, gdzie mogli zapomnieć o świecie, a świat złudnie o nich. Poprawił plecak, pełni świadom bogactwa, które niósł na swoich barkach i zaczął wspinać się po szczeblach. Odłożył swoje skarby obok jej plecaka, pozwalając sobie na chwilę na nacieszenie oczy widokiem, wzięcia oddechu. Była to stęchła przestrzeń, która często odrzucałaby go swoim wyglądem, lecz zbyt wiele dobrych chwil przeżył w tej otwartej spelunie, by teraz degradować ją do nizin. Brąz spojrzenia powędrował ku okładce playboya i ciche parsknięcie wydobyło się z jego ust. Gdy miał naście lat owe gazetki wydawały się o bardzo interesujące, bardziej dlatego, że były nakryte zmową milczenie niż przez to, co sobą prezentowały. Ciało w ich domu nigdy nie było święte, zawsze było narzędziem pracy. Nie zasiano w nim wstydu, uwielbiał ludzkie ciało ze wszelkimi niedoskonałościami. Przeszedł kilka kroków i usiadł obok niej, ciało przy ciele. – Nie, nie mam, a teraz widzę, że wiele tracę – kłamstwo, gdyż zwykłe zdjęcie nie oddawało mnogości zmysłów, które wariują, gdy odkrywa się tajemnice kochanki, skrywane pod puszystymi ubraniami. Ciche reakcje, które można wydobyć z spragnionych ust. Zdjęcie może przywrócić wspomnienia, lecz zawsze był zwolennikiem tworzenia nowych, a nie wracaniem do starych. Oparł podbródek o jej ramię, usta nieznośnie niewstydliwe zbliżyły się jej ucha, jakby miał jej zdradzić tajemnice świata. – Podoba, ale o wiele bardziej wolę żywe przykłady, zdjęcia nie oddają pełni zachwytu. Sięgnął po gazetkę, gotów kontynuować grę, którą ona sama zaczęła. Oceniał każdą ze stron z cichym rozbawieniem, zdecydowanie nie był to najlepszy numer, który widział w swoim życiu. W końcu trafił na interesujący go fragment. – Dziesięć porad jak zaspokoić partnerkę, uroczo – mógł to poczuć w każdej części swojego ciała, że była to seria głupot napisanych przez mężczyzn, którzy nigdy nie widzieli kobiety pochłoniętej przez euforię. – Zdradź mi, Panno Williamson, jakie rady dałabyś biednemu, niewinnemu czytelnikowi. Dłoń leniwie powędrowała na jej kolano, wręcz od niechcenie, jakby zawsze miała się tam odnaleźć. Była niewinna, kontynuacją gry, w której muszą być zwycięzcy i przegrani, a on nienawidził ponosić porażek. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Można próbować zerwać więzy rodzinne, odciąć się od środowiska, które raniło, kształtując wedle jednego, znanego sobie wzorca i nakładało na barki traumę. O doświadczeniach zapomnieć się już nie da, kiedy zostają na całe życie, pielęgnowane w złości i niezrozumieniu. Żadna ucieczka nie odgoni wiszącego cieniem widma, nie uleczy strachu przed popełnianiem tych samych błędów. Z czasem i tak wraca się do punktu wyjścia, uświadamia, że wszelkie próby naprawy spełzają na niczym i jedynym rozwiązaniem było pogodzić się z losem i dostosować, tym samym minimalizując straty. Unika się wylewania żalu i przyznania do winy, a każda skarga i próba sięgnięcia po pomoc uznawane są za słabość. W jej rodzinie próżno szukać idealistów, szczerych intencji czy bezinteresowności. Każde słowo podszyte jest złośliwością, każde spojrzenie wiąże się z oceną, każdy uśmiech przepełnia fałsz. To dlatego w tym jednym tak dobrze się dogadują, odnajdując nić porozumienia. Chwilowa radość ucieczką od codzienności, hedonistyczne uniesienie możliwością zapomnienia. - No tak, jesteś w tym temacie specjalistą - mruczała pod nosem markotnie, za nic w świecie nie chcąc przyjąć, że Barnaby mógłby chcieć tym osiągnąć cokolwiek, nad złośliwą karę. Czyżby tak bardzo chciał pozbyć się jej ze swojego życia, że szukał tylko pretekstu do finalnego odcięcia się? - Ale masz rację - powiedziała nagle, ściągając brwi w zastanowieniu i błądząc wzrokiem po twarzy Hugo. - W końcu i tak przyjdzie, nie może beze mnie żyć. - Brąz ciemnych kosmyków zaszeleścił na materiale kurtki, gdy potrząsnęła głową, uświadamiając sobie oczywistość. Potrzebował jej, tak jak i ona jego. Problem polegał na tym, iż szanowny starszy brat stale odpychał od siebie tą myśl. O specyficznym zamiłowaniu Devalla do starszych pań nie wiedziała. W jej oczach był łamaczem niewieścich serc, nie zaś statecznych, znudzonych życiem kobiet. Lekkość w podejściu do relacji damsko-męskich budziła jej drażliwość, tylko częściowo motywowaną zazdrością. W domu o wypaczonych wartościach rodzinnych, jak i romantycznych, nie ma miejsca na normalność, brak w nich wzoru do naśladowania, do bliskości, radości czy szczerości. - Z tym też się nie mogę kłócić. - Przymilny uśmiech rozbłysł na twarzy czarownicy. Siliła się, by wyglądał na bardziej sztuczny, niż w rzeczywistości był. Charlotte pragnęła dla siebie czegoś innego, wierność miała być najcenniejszą z cnót, to jej trzymała się kurczowo podejmując kolejne decyzje - na swój własny, wypaczony sposób. Wolała wierzyć, że jest dla Hugo kimś więcej, niż tylko jedną z jego dziewcząt, a jednocześnie nie łudzić się, że może mieć go na wyłączność. - Nie obawiasz się kolejnej porażki? To byłby gwóźdź do trumny, pewnie byś się załamał - westchnęła, kręcąc głową z politowaniem. Odpuścić okazję, by go podrażnić? Nigdy. Miała pewność, że nawet jeśli przejmie się jej słowami, to wyłącznie zmotywuje do dalszych prób, nie zaś do rezygnacji. W karierę sportową wkładał wiele sił, opinią Williamson nawet zbyt wiele - czas ten mógł przecież poświęcić jej. Zawieszony na ramieniu ciężar nieomal wywołał sprzeciw. Naruszanie granic miało być jej zwyczajem, niezbywalnym prawem, do jakiego sięgała świadomie w celu wywarcia zamierzonego wrażenia. Ciepły oddech omiótł płatek ucha i załaskotał delikatnie, wywołując na twarzy czarownicy drobny uśmiech. Tym razem nie miała nic przeciwko, by Devall użył broni przeciwko niej. - Otóż jest to twój szczęśliwy dzień. - Bez sprzeciwu przekazała gazetę, pozwalając by przewertował strony w poszukiwaniu czegoś, co przykułoby uwagę na dłużej. - Masz mnie na wyciągnięcie ręki, zachwycaj się do woli - zaoferowała, choć dla żądnego przelotnych przygód czarownika zapewne przestała być czymkolwiek nowym, co można byłoby nadal celebrować. W zieleni tęczówek nie istniała jednak żadna wątpliwość. Skoro zdecydował się tu dziś z nią przyjechać, to na pewno nie wyłącznie ze względu na potrzebę wylania swoich żalów czy opróżnienia butelki alkoholu. - Oh sądzę, że sam mógłbyś takie rady dawać - stwierdziła bez namysłu, zerkając przelotnie na wydrukowane litery. - Połechcę twojego ego, mówiąc, że u mnie plasujesz się w topowej trójce? - Dwójce, bo tylu miała przecież partnerów, którzy Poprawiła podwijający się brzeg spódnicy i odwróciła się w jego stronę, pozwalając sobie przysunąć bliżej. Zamknęła zbędny już erotyczny magazyn i odłożyła na bok, chcąc mieć pewność pełnej atencji Devalla. Przytrzymując się połów niedopiętej męskiej kurtki, objęła go w pasie udami, zawieszając wzrok na zaznaczonej drobnym pieprzykiem twarzy. W tej jednej chwili spojrzała nań cieplej, jakby na moment pozwoliła opaść masce. - Rzucaj przydługie spojrzenia i całuj, jakby miał się skończyć świat, a reszta porad stanie się niepotrzebna. - Wyciągnęła rękę, sugestywnie poruszając palcami, domagając się wreszcie butelki z trunkiem. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Siostry były niepokojącymi istotami. Posiadały podobny zestaw genów, różniły ich chromosomy i to powodowało kosmos zmian. Zarówno tych fizycznych, wynikających z czystej biologii, jak i społecznych, które były konsekwencjami życia w społeczeństwie, które dusiło się w regułach i przesądach. Jego bliźniaczka była o kilka minut starsza i ten fakt z góry nadał im role oraz ugruntował ich pozycje. Była pierwsza, silniejsza, to ona wszędzie dopchała się na czele (nawet na ten świat). Czasem śnił ten sam sen przez wiele nocy. Regularnie powracał, gdy podświadomość docierała do świadomości i ignorancja nie było dłużej możliwa. Widział go wyraźnie, pamiętał każdy szczegół. Śledził w nim jej ruchy, jak cień, wędrował za nią. Stała z przodu, odwrócona do niego plecami, gdyż zawsze skierowana była ku wyższym celom. Zaczął ją wołać, czuł rosnący niepokój, którego nie rozumiał, gdyż otaczała go idylla słonecznego dnia. Bał się, irracjonalne wrażenie zagrożenia wypełniało jego osobę. Musiał ją chronić, była jego siostrą, a więc obrona była jego powinnością. Nigdy się nie odwróciła, a on się budził, przestraszony jakby coś stracił. Może zmysły, może zdrowie, a może coś czego jeszcze nie poznał. Nie mógł wytłumaczyć Charlotcie co oznacza być bratem; nie mógł również przewidywać jakie myśli krążyły w głowie Barnaby’ego, ale ciąg emocji, sentymentu i obowiązku zawsze zmuszał do ochrony siostry. Nawet jeśli ona sama nie mogła dostrzec w tym owych działań. Jego uwaga ponownie skierowała się w stronę jego własnej siostry, lecz szybko zażegnał natłok niepokoju, potrząsnął głową chcąc zignorować nieprzyjemność uczucia. – Przyjdzie, trudno byłoby żyć mu bez ciebie – przytaknął, z pewną świadomością, że chorował na podobną chorobę, a on akurat miał o wiele mniej powodów niż Barnaby, aby na nią cierpieć. Jego własna wynika z głupoty umysłu, lekkości serca i perfidnych, ludzkich przyzwyczajeń i naleciałości dnia codziennego. Ludzie potrzebują ludzi, byli słabym gatunkiem pod tym względem. Całe życie zależnym od innych, od dobroci i chęci. Najpierw jako dzieci, potem jako partnerzy, a na końcu starość wydawała ostateczny wyrok niedołężności. Nawet teraz zależny był od humoru ojca, który w każdej chwili mógłby ukrócić jego dobrobyt i hedonistyczne zapędy, lecz musiałby najpierw zacząć się tym przejmować, a następnie wysilić się na reakcje. Nie było szans, przynajmniej jeszcze nie teraz. Przecież był ich złotym chłopcem, nie mogliby mu tego zrobić. Powtarzał jej następne słowa w głowie. Świadom był, że miały zaboleć, wywołać emocje przeciwne do zadowolenia. Dotknąć miejsca, gdzie sportowcy chowają swoje obawy i troski. Pozwolił temu tematowi uciec, aż znaleźli się na szczycie wieży. – Albo wróciłbym silniejszy – stwierdził głosem, w którym ciężko było znaleźć rozbawienie. – Nie musisz się jednak o to martwić, nie przegram. Uśmiech zawitał na jego twarz, był całkowicie pewien wypowiedzianych słów. Nie przegrają, gdyż miał zamiar zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Był człowiekiem, a nie Lucyferem, lecz nadal nie dopuszczał do siebie innej myśli. Będzie ciężko pracował, wznosił się na wyżynę i zostanie mu to wynagrodzone, bo będzie najlepszy i sprawi, że jego drużyna będzie rosła razem z nim. Wypadki się zdążają, gdyż każdy posiada słabości. Pech czasem niebezpiecznie się zbliża, ale najlepszych to nie obchodzi. Wygrana to jedyna droga, wszystko inne bladło w jej doskonałości. Wziął od niej gazetkę, niewinnie sprośną i winną nudy, nie posiadającą w swoich materiałach żadnych treści, które wynagradzałyby jej przeglądanie. Przewertował kilka stron, które tylko potwierdziły jego przekonania, że nie było żadnych zdjęć ani artykułów, które warte były poświęcenia czasu. Zwłaszcza, gdy obok siedziała Charlotte, piękna i rzeczywista, z bijącym ciepłem ludzkiego ciała. Odchylił się lekko do tyłu, by powziąć ją w całości wzrokiem. – Dziękuje za przyzwolenie. Rzadko kiedy mam zaszczyt obcować z takim pięknem Całkowita prawda, może nawet zbyt dużo. Czasem prawda atakowała i szkodziła mocniej niż najbardziej parszywe kłamstwo, nie pozwalała zawrócić. Dopasowana do rzeczywistości nie pozwalała na ucieczkę, trzeba było się z nią zmierzyć. Charlotte była piękna, doskonale zdawała sobie sprawę. Jej liczni adoratorzy również, posiadała ich w ilościach schlebiających jej urodzie. Słuchał jej rad z uwagą, oddając cały szacunek swojej nauczycielce. Widać było, że wczuła się w swoją rolę, pomiędzy ironią a rzeczywistością, śmiesznością a poważnością. Tańczyła na granicy tego co chciała przekazać, a tego co wychodziło przypadkiem. Jego ręka nadal spoczywała na jej kolanie, lekko ściskając, by zaraz znowu odpuścić. Mówiła “jestem tutaj, słucham, kontynuuj”. Czasem się zaśmiał, czasem niekulturalnie prychnął, a brwi zbyt często szły do góry. – Może o to chodzi, aby nigdy nie wracała? – zapytał, w pewnym momencie słabości, gdyż czyż nie właśnie tego oczekiwał od każdej z swych kochanek. Nie chciał od nich wieczności, miłości, powinności - właśnie tego unikał. Nie chciał tego dla siebie, a dla nich nie chciał złudzeń. – Nie mam zamiaru zostać gwiazdą, przynajmniej nie w sporcie – zdradził, sięgając zgodnie ze wszelkimi sugestiami o alkohol. Rzucił to lekko, bez zastanowienia, mając w głowie tylko już kolejne zadanie, które na niego czeka. Gdy ponownie odwrócił się w jej stronę, by zaprezentować jej wiekową whisky, którą jego ojciec dostał od jednego z pacjentów. Zamiast tego zauważył jej ruch i nagłą obecność jej osoby na jego udach. Miła niespodzianka, zdecydowanie miła. Jego dłoń automatycznie powędrowała do jej talii, aby pomóc jej w zachowaniu równowagi. – Z bliska mogę się nawet lepiej zachwycać – otworzył powoli butelkę, by przed przypadek nie pozbyć się całej zawartości nerwowym zamachem, Podarował jej zgodnie z życzeniem butelkę, a uwolnione ręce spoczęły na jej ciele. Gruba warstwa ubrań nie pozwalała nawet na najmniejsze zasmakowanie skóry, ciepła ciała, ale wystarczyła jej bliskość. Odczekał aż napiję się alkoholu, by zaraz dostąpić zaszczytu jej ust. Pocałunek był wyjątkowo delikatny, wręcz lekkie muśnięcie ustami. Sięgnął po butelkę od niej – Twoje zdrowie! – alkohol wypełnił jego usta, był zaskakująco mocny, wręcz wymusił na nim kilka ataków kaszlu. Spojrzał na butelkę z odrazą, że taki alkohol można sprezentować lekarzowi. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Ciężkie westchnienie wiąże się z aktem kapitulacji. Tak chyba już jest, że faceci zwykli trzymać swoją stronę, tak jak w przypadku kobiecej jedności. Bycie zależnym od innych jest przykrą prawdą, od której Charlotte bardzo chce się odciąć, a mimo wszystko doskonale zdaje sobie sprawę z nieuchronności przeznaczenia. Przyszłość, nawet jeśli nie jest z góry zapisana, a szczegóły życia pozostają pod względną kontrolą, jest to tylko iluzja. Rodząc się w jednej z rodzin Kręgu, nie ma co liczyć na wolność słowa, czy możliwość kierowania życiem wedle własnej woli, czy upodobań. Pannę Williamson łapie czasem zastanowienie nad zadziwiającym łukiem historycznym, nad kolejami losu, jakie przydarzają się ludziom na różnych etapach rozwoju świata. Zwyczaje konserwatywnych rodzin czarowniczych zdają się nadal czerpać inspirację z poprzednich wieków, gdzie sterowanie swoimi pociech i wybieranie im małżonków stało na porządku dziennym. Arthur powtarza, że porzucenie zasad byłoby zrównaniem się z szarą, jakże niegodną splunięcia masą. Charlotte kiwa głową i przytakuje, bo ostatnim, czego pragnie, to sprzeciwić się ojcu i narazić na jego dezaprobatę. - Wiem - przyznaje wreszcie, a w głosie Williamson wybrzmiewa pewność, kiedy zerka na czarownika z ukosa, chcąc dostrzec emocje na jego twarzy. Analizuje ton, uniesienie kącików ust. Hugo jak na cholernie ambitnego czarownika przystało, wie jak dopiąć swego. W tej kwestii są do siebie podobni, każde potknięcie taktując jak dodatkową motywację. Niezachwiana wiara w siebie jest tym, co bezsprzecznie ich łączy - a przynajmniej wmawianie tego sobie, jak i wszem wobec. W oczach Charlotte żaden z adoratorów nie zasługuje na uwagę. To nie miłostkami chce się teraz zajmować, a nauką, której poświęca zdecydowaną większość wolnego czasu. No bo po co się angażować, narażać serce na złamanie, kiedy ma się pewność, że nic z tego nie będzie? Nie to jest jednak powodem, który przedstawia zainteresowanym w przypadku pytań, zamiast czego zasłania się głupotą i niedojrzałością facetów. - Jeśli chcesz ją odstraszyć, to absolutnie, przyznaj na wejściu, że za drzwiami jest rząd panien, oczekujących na swoją kolej. - Teatralnie wznosi oczy ku niebu. - Pytasz, to ci odpowiadam na podstawie własnych preferencji. Jeśli nie dostaję tego, czego chcę, jak i nie mam przestrzeni, by czuć się wyjątkową, zadowolenie jest połowiczne. Pozostaje niedosyt. - Zacmokała z niezadowoleniem, jakby przy Devallu musiała stawać na szycie dyplomacji i łopatologizmu. - To, że ty masz przywiązanie w głębokim poważaniu, nie znaczy, że każdy tak ma - sięga po kąśliwość, by dać drobnego pstryczka w nos. Drobnego, bo przecież nigdy dotąd nie daje mu do zrozumienia, że jej samej zależy na bliskości Hugo - tej prawdziwej, stałej. - Za przystojnym magimedykiem też się będą oglądać. Wiesz już, w której konkretnie dziedzinie chciałbyś się odnaleźć? - pyta z ciekawością, bo choć zdaje sobie sprawę z kierunku kariery, jaki otrzymuje się wraz z narodzinami w rodzinie Devall, tak nigdy dotąd nie interesuje się szczegółami. - Korzystaj, póki masz okazję. Prędko się nie powtórzy. - Przyjmuje butelkę i krzywi się zaraz od drapiącego przełyk alkoholu. Delikatny pocałunek okazuje się być miłym dodatkiem do spotkania, któremu wprost nie można się oprzeć. Wywołuje niespodziewany, nagły ścisk w dole brzucha, nieproporcjonalny wobec lekkiego muśnięcia, jakim ją obdarza. Nie musi powstrzymywać chęci, by samej sięgnąć jego ust. Atak kaszlu skutecznie rozwiewa słabość, pozwalając przenieść uwagę. - Starzy miewają ciekawy gust do trunków - stwierdza zadziwiająco wyrozumiale, bo w każdym innym przypadku rzuciłaby komentarz o zostawieniu prawdziwych alkoholi dorosłym. Devall ma na nią specyficzny, zmiękczający wpływ, który sprawia, że w chwili nietrzymania się na baczności traci rezon i ulega słabościom. Na krótki moment, oczywiście, bo stara się prędko powrócić do naturalnego stanu, a do tego Charlotte w życiu się nie przyzna. - Znasz już wielkie, tajemne prawdy o kobietach. Czy byłbyś tak uprzejmy i zdradził mi kilka sekretów o męskich potrzebach? - uśmiecha się przymilnie i wsuwa dłonie pod brzeg męskiej kurtki w poszukiwaniu bliskości, co zamierza usprawiedliwić chęcią ogrzania zmarzniętych rąk. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Kobiety były niezrozumiałe, choć rzadko kiedy podejmował trud pełnego pojęcia drugiej osoby. Większość jego relacji była przelotna, wymagając małego zaangażowania i jeszcze mniejszej pracy. Większość szanował, niektóre nawet lubił, choć żadnej nie kochał. Były mieszkanką emocji, zmieniających się humorów. Pragnęły go, lecz zarazem chciałyby się zmienił, stał się kimś innym, lecz przecież o jego pierwotną wersje zabiegały. Niektóre w pełni zgadzały się z jego linią myślenia, dążąc ku jedności ciał, lecz nie dusz. Dla nich czasem nie miał imienia, był tylko ciałem i pożądaniem, tym co mógł im zaoferować. Te wersje lubił najbardziej, była najbezpieczniejsza, pozbawiona ryzyka jego Devallowych słabości. W jego genach wpisana była tragedia mężczyzn, dla których miłość prowadzi tylko do rozpaczy, pozbawia trzeźwości umysłu. Przeznaczeniem Devallów było kochać i następnie cierpieć z powodu owej miłości. Obiecał sobie, że na nim ta tragedia się skończy, że będzie ostatnim pokoleniem i nie podda się temu nieszczęściu. – Zaznałaś w życiu tego niedosytu? – zapytał zaintrygowany, nie ukrywał chęci poznania odpowiedzi. Nie powiązywał jej nawet z swoją osobą, była to czysta ciekawość, która często wprowadzała go w kłopoty. Był z nią przed i po rozstaniach, widział jej tęsknotę, jak i radość z wolności. Z niektórymi jej chłopakami nawet się zaprzyjaźnił, zapewne pozostając z nimi w lepszych kontaktach niż sama ona. Nie wiedział, co sądzi o tym, że grywa w koszykówkę z jej byłym. Było w tym coś ironicznego, na granicy śmiechu. – Mam nadzieje, że tak nie jest. Świat byłby smutnym miejscem, gdyby tak było. Ludzie dążą do stałych relacji. Wierzą, że zapewni im to miłość, lecz w dłuższej perspektywie gwarantuje bezpieczeństwo i stałość świata. Gorącość uczuć zanika z czasem, lecz pozostaje wszystko inne dodane, a co najważniejsze brak samotności. Ludzie panicznie boją się samotności, przeraża ich śmierć i zapomnienie. Zbyt często był świadkiem w szpitalu, gdy ludzie nie chcieli tych ostatnich chwil spędzać w ciszy szpitalnego łóżka. Pragnęli kogoś, ich ciepłej ręki i czułych oczu. Chciałby im powiedzieć, że śmierć nie była taka straszna, lecz byłoby to kłamstwo. Nie było niczego pięknego w umieraniu. – Chirurgia, chcę tworzyć magię tymi dłońmi – walczyć ze śmiercią, triumfować nad sądem ostatecznym. Kontynuować wielkie dzieło istnienia, staczać małe pojedynki. Chirurgia wymagała precyzji, cierpliwości i szacunku do biologii. Zadziwiająco pasjonowała go bardziej niż magiczne specjalizacje, choć zamierzał dzielić swój czas pomiędzy oba oddziały. Wynikało to zarówno z szacunku do społeczności, jak i pewnych zobowiązań rodziny. Czasem nawet on podążał za wyznaczonymi ścieżkami, trzeba było wiedzieć, które bitwy można wygrać. Jego dłonie wędrowały po materiale jej spodni, automatyczny ruch, który zauważył, gdy oddawał jej butelkę. Musiał się zgodzić, nie był to typowy trunek i nie miał zamiaru nigdy więcej go kupować. Było w nim coś ordynarnego, atakującego wszelkie receptory smaku. Zamiast jednak na alkoholu, skupił się na niej i jej słowach, były o wiele bardziej znośne. – Większość chce czuć się potrzebnymi i docenionymi, zaskakująco proste, ale nie potrafią o tym mówić – zaczął obdarowując ją przekornym uśmiechem. Płeć brzydsza miała problemy z odnalezieniem słów, nie przychodziły naturalnie. – Jeśli mężczyzna kręci w czasie rozmowy o związku to tak naprawdę go nie chce, a zależy mu tylko na seksie. Nie ma jednak odwagi tego powiedzieć, nie wypada. A przecież w ich świecie cały czas tańczyli na granicy przyzwoitości i szarlataństwa. Tak łatwo można było przekroczyć Rubikon, choć chłopcom się wybaczało. Oni po prosto tak mieli. Sięgnął po butelkę alkoholu, pozwalając, by cisza zawładnęła chwilą. Nie była ona jednak nieprzyjemna, obca i nieznośna, przynajmniej nie dla niego. Było w niej coś uspokającego. – Pobędziemy tu jeszcze chwilę? – zaproponował cicho, dzieląc się momentem słabości. Nie chciał jeszcze wracać, choć zima nie pozwala na dłuższe pobyty. Sięgnął po jej dłoń, delikatnie masując jej palce między swoimi. Cieszył się odprężeniem, które odczuwał, pewnym spokojem, który rzadko kiedy go odnajdywał. Zbliżył jej dłoń do ust i obdarował ją lekkim pocałunkiem, muśnięciem ust. Nie musieli jeszcze wracać, mieli czas. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Dla niej ma imię, jest czarownikiem z krwi i kości, zaprzyjaźnionym, momentami znienawidzonym, ale jednak bliskim. Czy to dlatego traktuje ją inaczej, dostrzegając nić sympatii, jaką go obdarza? Czy docenia grzeczność, z jaką się do niego zwraca, a może przyjmuje je już za pewnik? Także i Charlotte chciałaby go zmienić i odczarować, jednak godzi się z myślą, że Devall przywiązany jest do rodowej tragedii, jaka ciągnie się za nimi od wieków. Niestety ostatnia próba naprawy ukochanego zakończyła się fiaskiem. Materiał był z Hamilla beznadziejny, ale do końca wierzyła, że da się jeszcze coś z tej gliny ulepić - bezskutecznie. - Przyjmuję go na każdym kroku. Myślałam, że zdążyłeś oswoić się z myślą, że niewiele mnie w życiu zadowala - odpowiada wymijająco, nie za bardzo chcąc dzielić się szczerymi przemyśleniami. Co, jeśli złamie mu serduszko? - Faceci mają to do siebie, że mają głęboko w dupie, co myśli i czuje partnerka. Skupieni są na własnej przyjemności i w sumie nie ma co się dziwić. - Z cichym westchnieniem wzrusza ramionami. Spoglądając na Hugo kręci głową z politowaniem, Oh my sweet summer child. - Świat jest smutnym miejscem, mój drogi. Jak myślisz, dlaczego tu jesteśmy, mrozimy sobie tyłki i raczymy obrzydliwym alkoholem? - Wskazuje wolną ręką na otwartą przestrzeń, rozciągający się wokół nich krajobraz, który mimo podłej okolicy ma w sobie coś pięknego. - Trzeba zbierać sobie takie drobne przyjemności, wydzierać je siłą, bo nikt nam ich nie sprezentuje. Daruje sobie tani komentarz o tym, że magię swoimi dłońmi, to już potrafi zdziałać i żadna chirurgia nie jest mu potrzebna. Medycyna jest jego rodową spuścizną i Charlotte aż dziw bierze, że ktoś może być temu tak oddany, nie ze względu na tematykę kariery, a wiążącą się z rodziną niechęć. Nie wyobraża sobie siebie w sztabie, gdzie pełnić by miała funkcję ozdobną do męskiej butonierki w walce o głosy wyborców. Wciśnięta w konwenanse i równie sztywne garsonki, zmuszona do ciągłych sztucznych uśmiechów, nie rozumie, jak to może sprawiać prawdziwą przyjemność. Czy to dlatego tak usilnie dba o swoją reputację, jakże skrajnie odbiegającą od oczekiwań Williamsonów? Każdego dnia sprzeciwia się nakładanym kajdanom, buntuje przeciw normalności, z jaką nie chce mieć nic wspólnego, a jednak nie zna niczego innego. Ma świadomość, że jest wyjście z tej sytuacji, sposób ucieczki stary jak świat, a mimo to odgania się odeń każdym możliwym sposobem. Nie jest gotowa na zamążpójście, złoty krążek wsunięty na palec, symbol poddania kolejnemu mężczyźnie, który z pewnością okazałby się niegodny; tkwi więc tak w marazmie, dryfując między nienawiścią do ojcowizny i z niechęcią do zmiany tego stanu rzeczy. Bo diabeł znany jest lepszy od nieznanego. - Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć powodzenia. Wierzę, że ci się uda. - Wiem to. Pewność bije z głosu zaklinaczki, zaciska mocniej dłoń na jego przegubie. Skąd ten nagły przejaw sympatii, wspierającej energii, jaką dziwnym przypadkiem chce się dzielić akurat z Devallem? Bije od niej rzadko spotykane ciepło, jakim nie częstuje każdego napotkanego, a wyłącznie tych, którzy mają w życiu Charlotte wyjątkowe miejsce. - Ty też tak robisz? Wykręcasz się, kiedy panny pytają o deklarację, czy jednak mówisz im otwarcie, czego chcesz? - pyta ze szczerym zainteresowaniem, a kąciki ust unoszą się w szerszym uśmiechu. Z zadowoleniem przyjmuje sunące wzdłuż boków spódnicy dłonie, nie zważając na przebiegający przez plecy dreszcz, jaki wywołuje ich chłód. - Szanowny panie Devall, gratuluję wygranego losu na loterii. - Choć nie zwraca szczególnej uwagi na ściszony głos i miękkość dotyku, traktując je jak teatralny popis, tak zniża i własny, z zadowoleniem przyjmując romantyczny gest. - Ten wieczór dedykuję tobie, więc korzystaj do woli. Kto wie, kiedy się powtórzy? - rzuca zadziornie z przebiegłym uśmiechem, by wolną ręką sięgnąć karku Hugo i delikatnie wpleść palce w ciemne włosy. - Następnym razem spotkamy się u mnie, bo choć naprawdę doceniam malownicze krajobrazy, tak zdecydowanie przyjemniej będzie tu za parę miesięcy. Dla wygody jestem w stanie przeżyć głupie komentarze Maaike - stwierdza bez dłuższego zastanowienia, gotowa przyjąć sugestie o rychłym zamążpójściu. Wedle przekonań pani Williamson kawaler odwiedza pannę wtedy, gdy oboje mają się ku sobie i myślą swej relacji poważnie, nie zważa na postępującego ducha czasu. Charlotte nieustannie i kategorycznie ściąga ją na ziemię, uświadamiając, że z Devallem łączy ją wyłącznie przyjaźń. Nachyla się ku młodemu mężczyźnie i czubkiem zimnego nosa przesuwa po jego policzku. Prędko odnajduje drogę do spierzchniętych ust i łączy je ze swoimi w pogłębionym pocałunku. |zt dla Charlotte |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
23 kwietnia 1985 roku Wysoka miejska wieża ciśnień rozciąga się ponad drzewami, jeszcze nim Charlotte dociera do uliczki doń prowadzącej. Na miejsce spotkania dociera na deskorolce, coraz lepiej się na niej utrzymując. Może pochwalić się także umiejętnością podstawowych tricków, które ćwiczy stale na skate parku. Ma nadzieję, że przy wieży nie znajdą zbyt wielu wagarowiczów i spragnionych wolności uczniaków, gdzie ich grupa pije jedno piwo na spółę. Ten czas miał być poświęcony dla nich, z dala od wścibskich oczu i umysłów gotowych zderzyć się z nową, niezrozumiałą dlań rzeczywistością. Williamson zdarza się czarować w obecności niemagicznych, jednak wtedy, gdy nie jest to nazbyt oczywiste. Najlepiej sprawdza się tu magia iluzji. To właśnie tą dziedziną mają się dziś zająć z Cecilem, by wspólnie doszlifować swoje umiejętności. Zazwyczaj na naukę tej magii umawia się ze swoim mentorem. Roche Faust jest jednak zapracowanym mężczyzną i nierzadko ciężko wyłuskać odrobinę jego czasu. Niedawno na nowo rozbudziła w sobie pasję do czarów iluzyjnych, od kiedy nauczyciel pokazał jej rytuał mocno wykraczający poza jej umiejętności. Zapragnęła jak najprędzej się go nauczyć tego, aby móc wykrawać z przestrzeni cząstkę dla siebie. Wypożyczona z biblioteki Abernathych księga przytacza także kilka innych rytuałów oraz zaklęć, gotowych przećwiczenia, a zaklinaczka nie omieszka wspomnieć o nich przyjacielowi. Świadczy o tym trzymana na dnie plecaka książeczka o grubej oprawie z tłoczonymi na grzbiecie literami. Tuż obok niej spoczywa termos z czarną kawą oraz walkman, jaki młoda kobieta chowa właśnie do wnętrza torby. Jeśli ma usłyszeć nadchodzącego czarownika, nie może się zasłuchiwać w tekstach The Cure. Chwyta deskorolkę pod pachę i rusza pod wieżę, zadzierając brodę, by na nią spojrzeć. Milknie na moment, aby sprawdzić, czy nie niosą się tu żadne dźwięki, po czym oddycha z ulgą. Nie ma problemu ze zrzuceniem paru dzieciaków ze szczytu, ale policja mogłaby się tu nie zgodzić. Skrzypi cicho materiał dżinsowych spodni, a na wystającym spomiędzy skórzanej kurtki golfie o barwie głębokiej czerni pobrzękuje naszyjnik z kamieniem. Potargane od wiatru włosy powiewają nieznacznie, a Charlotte wygładza je tylko pobieżnym ruchem dłoni. Nie mija dłuższa chwila, a na miejscu pojawia się Cecil w całej swej okazałości. Na twarz Williamson wkrada się lekki uśmiech, zdążyła już zatęsknić za jego krzywą buźką i ciętym językiem. - Fogarty, złośniku. Już myślałam, że cię coś pochłonęło. Z rok się nie widzieliśmy - naturalnie przesadza, bo przecież wspólnie odbyli wyprawę na zapomniany w lesie cmentarz, gdzie razem stoczyli bój przeciwko straszliwemu potworowi. Od tamtej pory Charlotte zdołała dokształcić się w kwestii bestii i dziś czuje się znacznie pewniej, poruszając po Rezerwacie. Niestety w ostatnim czasie coraz więcej osób zapuszcza się w tamte tereny, gdzie korzystający z wiosny ludzie pragną zakosztować odrobiny świeżego powietrza na łonie natury. Na spotkanie z czarownikiem wolała więc wybrać inne, bardziej odosobnione miejsce. - Gdzie byłeś, kiedy cię nie było? Jak twoja choroba? - Wykręcał się złym samopoczuciem i gorączką, aby nie dotrzeć do niej do szpitala, ale miało to miejsce niemal dwa miesiące temu, więc pewnie zdołał już od tego czasu wydobrzeć. Na ciele może i tak, ale na umyśle? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Miejska wieża ciśnień górowała nad zabudowaniami. Jej wyłaniający się z obłoku mgły zarys Cecil dostrzegł z daleka, zanim znalazł się w zasięgu rzuconego przez nią cienia. Wsunął do ust papierosa, dopalając go jednym buchem. Żar, który zbliżył się do filtra, poparzył go w opuszki palców, ale żaden, nawet pojedynczy syk nie wydobył się z jego gardła. Pozostał głuchy na ból, który temu towarzyszył. Przywykł do niego. Zbyt wiele razy przyciskał jego rozszerzony koniec do skóry. Zbyt wiele razy w zęby łapał dolną wargę, by zdusić w krtani syk. Wyrzucił kiep na ziemie i zdusił jego ostatnie tchnienie podeszwą buta. Charlotte już na niego czekała, cała i zdrowa. Jej usta przecinał ten sam grymas, co zawsze. Słowom towarzyszyła ta sama drwina, co zawsze. Była taka, jak zawsze. Jakby upływ czasu ją nie dotoczył, co brzmiało wręcz absurdalnie, wszak widzieli się raptem ponad dwa miesiące temu. Cecil, dotknięty przeżyciami minionych tygodni, miał wrażenie, że od ich ekspedycji na plemienny cmentarz, minęło kilka, długich, układających się w labirynt wieczności miesięcy. Stwór kukurydziany stał u progu zapomnienia. - Cóż za przesympatyczne powitanie. - Myślał, przez ułamki, zamkniętych w pięciu uderzeniach serca sekund, że Williamson powita go inaczej, mniej wylewnie, ale za to bardziej zjawiskowo, choćby Para Bellum, na co w głębi ducha skrycie liczył, bo, jak nigdy dotąd, potrzebował przysłowiowego zimnego prysznica, by przynajmniej na chwile odciąć się do wyrzutów sumienia, które głuchym echem odbijały się od sklepienia czaszki. Ukłucie rozczarowania było tak samo dotkliwe, co chłodny podmuchu wiatry kasłający go w odsłonięte skrawki skóry. Bo lepiej znaleźć się w zasięgu Para Bellum niż pod ostrzałem jej uwagi. Znała go zbyt długo i zbyt dobrze, by nie usłyszeć tłumionej przez sardoniczność goryczy. – Tęskniłaś, Charlie? - Obrócił w palcach papierosa, obejmując spojrzeniem swoją szkolną vis-a-vis, czemu towarzyszył tańczący na krawędzi źrenic błysk i skoordynowany z nim wijący się w kąciku ust lekki uśmiech. – Nie była wystarczająco przekonywująca, by wysłać mnie przed oblicze... Lilith, prawda, która musiała pozostać w przestrzeni jego umysłu - ...Lucyfera. Pierwszy człon jej pytania zbył milczeniem. Bo co właściwie miał jej powiedzieć? Byłem świadkiem wydarzeń na placu Aradii, a potem na własne uczy widziałem śmierć Upadłego Anioła, którego w Grecji czczono pod imieniem Eros. Włamał się Nieba, uwierzysz? I, to brzmi jeszcze bardziej absurdalnie, zapoczątkował Apokalipsę. Potem, kilka tygodni później, zakradłem się do starego magazynu, by z rąk przemytników odbić lokalnego malarza i tam, choć wcale tego nie planowałem zabiłem człowieka, Charlie. Absurd, który wybrzmiewał z tych słów, kwalifikował go na długowieczną izolacje w pokoju bez klamek w przytułku Nostradamusów, gdzie pod czujnym okiem specjalistów dojrzewałby jego, z miesiąca na miesiąc, pogłębiający się obłęd. - Powiedz lepiej, zanim kurtuazja przegrają z ze złośliwościami, jak ty się czujesz? Szpital. Przecież przez kilka tygodni przebywała w szpitalu. Być może na tym samym oddziale, co Misty. Być może w sąsiedniej sali. Nie przyszedł do niej w odwiedzany. Mniej więcej, po opowieści Mallory'ego, wiedział, co wydarzyło się na uniwersytecie. Chyba, najzwyczajniej świecie, nie chciał spojrzeć jej w oczy. Stchórzył. Bał się, co tam ujrzy. Nigdy nie był dobrym materiałem na przyjaciela. Chwile słabości, które miewała Charlotte Williamson, nie należały do niego. Nie chciał oglądać ją w takim stanie. Nigdy. Były te emocje, które go nie dotyczyły, bo jedyne, co mógł jej zaoferować w zmian, poza ironiczną wymianą doświadczeń, to cierpki grymas zastygły na ustach i słowa pozbawione otuchy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Od momentu, kiedy widzieli się po raz ostatni, tocząc bój z nieszczęsnym strachem kukurydzianym, zdążyła się o piekielnych bestiach nauczyć wiele. W swej edukacji nie ogranicza się jedynie do suchej teorii przy przegrzebywaniu ksiąg, ale i w terenie, gdzie w towarzystwie Lanthierów poznaje tajniki radzenia sobie z naturą. Pomyślałby kto — po co pannie z miasta wiedza na temat survivalu, ale Charlotte coraz bardziej ceni sobie czas spędzany w ustronnych przestrzeniach, z dala od innych osób. Zaczęła zauważać pozytywny aspekt pozornej ciszy, w której kryje się zawsze melodia życia. Nie zjadliwy głos matki, perlisty śmiech Valentiny, czy rozgoryczone okrzyki ofiar, a szum drzew, szelest liści, skrzek żab i nawoływanie wilków. Ciekawa to odskocznia od uniwersyteckich korytarzy, wystawnych sal teatru, czy ponurości podziemnych barów, a zaklinaczka z zadziwiającą ochotą przekłada ją nad znane sobie okolice. Zaklęć na powitanie rzucać nie zamierzała — jeszcze nie teraz. Jeśli Cecil tego od niej oczekiwał, powinien zastanowić się dwukrotnie, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Charlotte Williamson zawsze pozwala swoim ofiarom czuć się w swoim otoczeniu bezpiecznie. Zasiewa pozorną neutralność, rzuca uprzejmościami, a wszystko po to, aby zaatakować z zaskoczenia. - Nie schlebiaj tak sobie, mogę ubarwiać sobie dzień na dziesiątki innych sposobów. Dziś ten zaszczyt pada na ciebie, powinieneś to docenić - wywraca wymownie oczami. Tęsknota coraz częściej zakrada się do życia zaklinaczki, jednak nigdy się doń nie przyznaje, zwłaszcza przed sobą. Zakrzywiłoby to cały jej światopogląd, jakoby nikogo w życiu nie potrzebowała. - Mam się wręcz doskonale - odpowiada lekkim tonem, jakby miało to być najczystszą prawdą, jednak nie chce zarzucać go swoimi problemami. Co ma mu powiedzieć? O wydarzeniach na uniwersytecie, gdzie jej sobowtór zrzucił swoje ciało, by przemienić się w Marshalla i okazać się być Sługą Jedynego? Co później z pożarem, licznymi zniszczeniami, płonącym ciałem Abernathy’ego i poderżnięciem plamiącego się czerwienią gardła? Dalej przesłuchanie w podziemiach Kazamaty, na dywaniku i Verity’ego, i jeszcze to nieszczęsne ultimatum z Richardem. Znany dotąd Charlotte świat sypie się na głowę i nakazuje dostosować do nowych warunków. - Po wyjściu ze szpitala jeszcze chwilę dochodziłam do siebie, ale miło, że pytasz. - Do słodkiej etykiety dołącza równie uroczy uśmiech. Miał ją przecież w przybytku im. Sary Madigan odwiedzić, jednak zdecydował się wykręcić. Czy tak bardzo obawia się szpitalnych przestrzeni, a może zwyczajnie nie uważa jej za na tyle istotną w swoim życiu osobę, by się zjawić i podnieść na duchu? W głosie Charlotte przebija się nieco dąsów, jakie rozbijają się wyłącznie o jej własne oczekiwania. Decyduje, że nie ma co tracić czasu na zbędne pogawędki, a przynajmniej takie, które nie odbywa się na szczycie wieży ciśnień. Stamtąd jest przynajmniej doskonały widok. Odwraca się na pięcie i rusza powolnym krokiem w kierunku drabinki prowadzącej na górę. - Pospiesz się, Cecil, bo zaraz noc nas zastanie. I patrz pod nogi! Commoveo - wskazuje jeszcze niedbale ręką, żeby go uprzedzić i ewentualnie dać mu możliwość szybkiej reakcji, podczas gdy sama dociera na słupa i chwyta się już szczebla, aby zacząć się wspinać. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Czasami żarty nie wychodzą, a czasami wychodzą aż za dobrze. Kiedy ty, Charlotte, zaczęłaś się wspinać, Cecil mógł zauważyć, że z ziemi wyrosły ręce chwytające przeciwników za kostki i pragnące wbić w skórę długie paznokcie. Oczywiście słyszał, jak rzucałaś inkantację, nie zmieniało to jednak faktu, że iluzja była jak prawdziwa. I nawet jeśli jej unikał, nagle poczuł rękę z długimi szponami, rozwiązującymi mu obuwie. Ręce wystające z ziemi jakimś cudem zabrały buta mężczyzny, próbując gilgotać go w bosą stopę, a także próbowały odebrać drugiego. I wyglądało na to, że nie zamierzają za szybko odpuścić. Informacja od MG: Pojedyncza ingerencja MG spowodowana jest wyrzuceniem przez Charlotte krytycznego sukcesu w rzucie na Commoveo. W wyniku tego działania Cecil otrzymuje -15 M i i -10 P obrażeń, a także przez dwie tury musi się mierzyć z próbującymi go gilgotać rękami. Sposoby na unikanie gilgotania, a także odzyskanie buta zależą od wyobraźni. MG nie kontynuuje rozgrywki. W razie pytań zapraszam do kontaktu z Imani. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej