Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
First topic message reminder : Pokój Alishy Bardzo przyjemny pokój z oknami wychodzącymi na ruchliwą ulicę. Na szczęście gdy zamknie się okna, nie słychać hałasu, a i rolety są całkiem szczelne. W kącie ustawione jest łóżko, a chociaż każda normalna dziewczyna ściany pokoju pokryłaby plakatami, Alisha ozdobiła je starymi płytami winylowymi poprzeplatanymi sztucznym bluszczem naściennym. Poza szafką nocną, na której stoi wazon niewiędnących czerwonych róż z załączonym liścikiem, zobaczyć można tu obszerną szafkę z książkami, samoczytającym tomikiem poezji i akwarium z ropuchą o benzynowym zabarwieniu, biureczko, jeszcze jedną szafkę z toną segregatorów z nutami, a także urocze pianino. Nieobowiązkowy rzut k3: K1 - Nagle z akwarium zaczyna odzywać się ropucha, która wyśpiewuje losową piosenkę z tej playlisty. Można wybrać ją samodzielnie bądź rzucić kością k60 i odliczyć od góry, aby wybrać tytuł. K2 - Z półki zsuwa się niedbale ułożony tomik, który otwiera się na podłodze, a ze środka zaczynają wydobywać się słowa The caged bird sings with a fearful trill of things unknown. Jeżeli tylko masz wiedzę na temat literatury na poziomie I, rozpoznasz bez problemu, że to wiersz "Caged Bird" Mayi Angelou. K3 - Dostrzegasz, jak do którejś części ciała albo materiału ubrania przylepił się różowy brokat, który za nic w świecie nie chce się teraz odczepić. Rytuały w lokacji: Rytuał łatwej przewagi [moc: 56] Kryształowiec [moc: 45] Ostatnio zmieniony przez Alisha Dawson dnia Pon Sie 05 2024, 15:12, w całości zmieniany 6 razy |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
26 kwietnia 1985 Mówiła rodzicom, że to tylko przyjaciel, ale i tak nie uwierzyli. Zazwyczaj przyjaciół przedstawia się przypadkiem, gdy już są w mieszkaniu. Raczej nie kłopotała się nigdy, aby urządzać małe przyjęcie na poczet przyjścia jednego z jej przyjaciół, więc… na pewno się domyślili. Nie miała wątpliwości. Ale byli na tyle taktowni, żeby tego nie powiedzieć na głos. Cały dzień spędziła na gotowaniu. Wzięła w pracy wolne, rodziców nie było w domu, więc krzątała się w kuchni od rana, czego ostatecznie rezultatem było ciasto, babeczki i ciasteczka. Od samego progu w nozdrza uderzał zapach wypieków, czekolady i przeróżnych, choć głównie egzotycznych, owoców. Od Allie tego czuć nie było – Allie pachniała kwiatowo, głównie dlatego, że zdążyła jeszcze umyć się i lekko umalować po trudzie pracy. Założyła na siebie dzisiaj tę samą sukienkę, którą miała prawie miesiąc temu u Mauriego. Dzisiaj miała kolor ciemnego różu, który podkreślał jej delikatność i filigranowość, a przy tym dziewczęcy wdzięk. O dziwo, chociaż sukienka nie należała do drogich, perły przysłane przez Mauriego doskonale ją dopełniały. Wyglądała nawet… ładnie. Filigranowo, kobieco. Ładnie. Nawet jeśli od rana pociły jej się ręce i nie była w stanie się skupić. Denerwowała się. Denerwowała się wieloma rzeczami – na przykład, jak rodzice zareagują. Jak zareaguje Maurie, gdy tutaj przyjdzie i zobaczy, jak mieszka. Nie była tak bogata, nie mieszkała w jasnej willi nad brzegiem oceanu, z widokiem na malownicze zachody słońca. Mieszkała w przeciętnej kamienicy, na której parterze znajdowała się pracownia krawiecka, w której obecnie przebywali jej rodzice. Umówili się na po pracy. Dlatego zdziwiła się, słysząc dzwonek do drzwi nieco wcześniej. Stając w progu, nie miała wątpliwości, kogo zobaczy – a jednak mimo to zdawała się speszona. Powitało go rozbiegane spojrzenie i krok w tył, gdy wpuszczała go do środka. — Wejdź – cichutkie powitanie, nim zamknęła za nim drzwi. Mieszkanie wyglądało na strasznie przeciętne. Nie było tutaj miejsca na przesadną wiedzę, ale w niektórych miejscach poustawiane zostały kartony z magicznymi nićmi. Dwie z nich sama miała na sobie, ale to nieważne. — Myślałam, że będziesz później… rodziców jeszcze nie ma, więc możemy posiedzieć u mnie. O tym, że jest speszona, mówiło wiele. Poza nerwowym spojrzeniem, które unikało kontaktu z jego oczami, jeszcze drżące dłonie i niepewny, choć szybszy krok, gdy prowadziła go do swojego pokoju. Ten okazał się pomieszczeniem bardzo jasnym. W rogu stało całkiem pokaźne, zaścielone łóżko, nad którym wisiały zawieszone dla dekoracji płyty winylowe. Poza szafą i kilkoma miejscami na ubrania czy kosmetyki, widniały tutaj także całe pliki nut, a także pianinko stojące grzecznie pod szafą. Nie byłoby tutaj niczego aż tak bardzo zaskakującego, gdyby nie fakt, że ściany zdawały się lśnić punktami od różowego brokatu, którego nie było jednak na kwiatach. Ogromny bukiet czerwonych róż z liścikiem własnoręcznie podpisanym przez Maurice’a. Okazało się, że wcale go jednak nie wyrzuciła. I już prawie o tym zapomniała, że wtedy powinna to zrobić. — Napijesz się czegoś? – pyta głównie grzecznościowo. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice z kolei nie denerwował się wcale. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy przyszłoby mu poznawać cudzych rodziców i nawet pomimo pewnej wprawy sądził, że całkiem nieźle sobie z tym radził. Wcale nie dlatego, że na rodziców młodych dziewczyn doskonale działały trzy niezawodne argumenty: pieniądze, nazwisko i syreni lament. Ten ostatni stosowano jedynie w sytuacjach krytycznych, a i tak zazwyczaj nie docierał nawet do punktu drugiego. Ta pewność siebie bez trudu znalazła ujście w jego dzisiejszej prezencji. Już od samego progu powitał swoją gospodynię uśmiechem, który mógłby roztopić nawet najzimniejsze serce teściowej. Póki co to Alisha nim oberwała. Może to dlatego była taka przygaszona? Nie rozumiał tego. Przecież przyszedł do niej on - wybawca od staropanieństwa, który na własne życzenie zamieniał kulę u nogi na wciąż krępujące, lecz przyjemnie puchate kajdanki z różowym futerkiem. Odwróci tę podkuwkę w trymiga, co do tego nie miał wątpliwości. Miał na sobie pozornie bardzo proste i normalne odzienie - białą koszulę podwiniętą do łokci z delikatną aplikacją z wielobarwnych nici otaczającą rękawy oraz zwykłe dżinsowe spodnie. Dopiero dokładna inspekcja zdradzała, z jaką starannością są wykonane jego ubrania. Pozwalała też zauważyć lekki poblask złota, gdy poruszał rękami. Złota nitka chwytała promienie słońca i bawiła się nim podobnie jak jasne włosy Maurycego. Na pozór nie wyróżniał się dziś absolutnie niczym poza absurdalnie drogimi butami i ciężkim zegarkiem okalającym nadgarstek. Ach i syrenią pewnością siebie, oczywiście. Przekroczył próg mieszkania Alishy z taką samą radością, z jaką witał się z nią na pękających w szwach od przepychu korytarzach teatru. Słysząc, że nie ma rodziców, skradł jej pospieszny pocałunek w policzek. - Mogę zaczekać na wycieraczce - zaoferował się, ale jedynie pozornie. Zdradził go entuzjazm, z jakim pozwolił poprowadzić się w głąb mieszkania. Jego wzrok przesuwał się wzdłuż skromnie wyposażonego przybytku, pudeł z zaopatrzeniem, a później także po każdym miejscu, z jakiego migał do niego różowy brokat. Mimo wszystko najwięcej jego uwagi i tak przykuł bukiet niewiędnących, czerwonych róż. - Zatrzymałaś go - zdziwił się, kiedy go zobaczył, ale jego brwi podskoczyły jedynie na kilka sekund. Potem znów się uśmiechnął, lecz tym razem bardzo łagodnie i niezwykle ciepło. Nie bacząc na jej uciekanie wzrokiem i formalne sformułowania, powoli objął ją delikatnie od tyłu w połowie długości pokoju. Za daleko i tak nie mogliby tu przejść, ale absolutnie mu to nie przeszkadzało. - Dziękuję - odmówił napitku, kiedy jego usta najpierw całowały czubek jej głowy, a potem uciekały do szyi. - Ale chciałbym właściwie się przywitać. Oznajmił, otulając jej skórę gorącym oddechem i muskając ją ustami. - Cześć - szepnął, przesuwając się niżej i całując ją raz jeszcze. Żadne pyszne zapachy i dekoracje naścienne nie mogły odwrócić jego uwagi od Alishy, jej piekielnie magnetycznej różowej sukienki i jasnych włosów opadających kaskadą na szczupłe plecy. - Pięknie wyglądasz. - Dodał jeszcze, kiedy zaczął wracać ustami do jej żuchwy. I na niej złożył pocałunek, przytulając na moment twarz do jej policzka. Mogła wyczuć, że się uśmiecha. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Krótki uśmiech rozświetlił jej wargi pod wpływem żartobliwych słów na przywitanie. Nie pozwoliłaby mu zostać na wycieraczce, po prostu wpuszczając do środka, a uśmiech został podtrzymany lekkim muśnięciem w policzek. Drzwi się zatrzasnęły, gdy oboje podążyli niedługim korytarzem w stronę pokoju Allie. Teoretycznie powinna zaprosić go już do jadalni i kuchni, z drugiej jednak strony bez sensu byłoby, gdyby siedzieli jeszcze kilkadziesiąt minut i tylko patrzyli się w ciasta, czekając, aż rodzice skończą pracę i wrócą na górę. Maurice zwraca uwagę na coś, o czym Allie mogłaby zapomnieć, bo przyzwyczaiła się do codziennego widoku tych kwiatów, uroczo dopełniających całokształt tej różowej, zdecydowanie dziewczęcej sypialni. Dopiero po jego słowach zwraca uwagę na bukiet kwiatów postawionych na szafce nocnej, tak jakby zobaczyła je po raz pierwszy. — Tak… - mówi cicho, dość niemrawo. Nie wiem, dlaczego zostawia dla siebie. Nie chce wracać do tych tygodni, kiedy trzymała go na dystans i sądziła, że wszystko jest już skończone i zaprzepaszczone. Są bolesne, zapewne dla niego, jak i dla niej. Wcale nie chciała wtedy się tak zachowywać, ale tak było bezpieczniej. Nie chciała wpychać się w ramiona miłości, która nie miała prawa zaistnieć i byłaby tylko skradzionymi godzinami pielęgnowania uczucia, które ostatecznie i tak musieliby uśmiercić. Nie wyobrażała sobie siebie w roli jego kochanki, kiedy u boku będzie musiał pielęgnować inną, swoją żonę, którą wziąłby tylko dlatego, że ma dobre nazwisko i lepsze wpływy. Alisha nie miała nic do zaoferowania, poza swoimi uczuciami i łagodnością. Opieką, jaką go obejmowała. Z drugiej jednak strony, nie chciała też od niego nic w zamian. Może poza jednym. Chciała, aby także czuł chociaż drobinkę tego, co ona czuła do niego. Co więc do niego czuła? Nie potrafiła tego jeszcze nazwać. Nie próbowała nawet, kiedy niespodziewanie stanął za nią, obejmując łagodnie. Pocałunki spadały same – wpierw w czubek głowy, potem na szyję, jeden i drugi… Czuła ciepły oddech na swojej skórze i niemożliwy do wypowiedzenia, obezwładniający dreszcz przebiegający nagle przez jej ciało. To nie był dreszcz z rodzaju tych złych. Ten był przyjemny. Łagodził nerwy, a Maurice mógł poczuć, jak spięte mięśnie Allie rozluźniają się pod wpływem dotyku, pieszczot, a nade wszystko bliskości. Wpadła w jego ramiona, pozwalając utulić się i pieścić. Czuła jego uśmiech i mimowolnie nie była w stanie powstrzymać również swojego, kiedy tuliła bok głowy do jego policzka, a dłońmi obejmowała jego ramiona, tak ciasno oplatające ją wpół. Uśmiech nieznacznie poszerzył się pod wpływem komplementu. — Ty też – odpowiada mu, chociaż byłoby to bardziej stwierdzenie faktu niż zwykłe miłe słowo. Maurice wyglądał zawsze doskonale, nienagannie, magnetycznie i pięknie. Czasem nie potrafiła uwierzyć, że taka osoba jak on była naprawdę nią zainteresowana. Nią, która absolutnie nie miała mu nic do zaoferowania. – Rodzice muszą zamknąć pracownię, więc mamy dobre kilkadziesiąt minut dla siebie – informuje go, choć nie wyplata się z jego objęć. Jest jej tak dobrze i czuje się w ten sposób pewniej. Jest w stanie oddychać swobodniej, nawet jeśli nerwy wciąż ją trzymają. – Raczej nie uwierzyli, że jesteś tylko przyjacielem. Gdy przedstawia się przyjaciela, nie robi się takiej szopki. No cóż. Teraz już i tak nie ma odwrotu. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Obejmując ją, czuł, jak jej ramiona zaczynają się rozluźniać, więc jeszcze przez chwilę przytulał ją do siebie. Może też trochę po to, aby całkowicie pozbyć się dystansu, jaki czuł od niej na wejściu do mieszkania. Niezależnie od tego, czy był zamierzony, czy też nie - nie dziwił go. W końcu okoliczności były dość niewygodne, a kłamstwo dotyczące „przyjaciela” okropnie niewiarygodne. Wystarczyło popatrzeć, jak na siebie patrzyli, aby natychmiast połączyć ze sobą kropki. Na wszelki wypadek, jakby znaków na niebie i ziemi było niewystarczająco, za moment na pewno pokraśnieją im policzki, bo Maurice nie zamierzał porzucić Allie na rzecz kontemplacji jej pokoju. - Dziękuję - wymruczał do jej ucha, odpowiadając na komplement. Zagubione pasmo włosów dziewczyny połaskotało go w nos i tylko dlatego nieznacznie cofnął twarz. Szczęście w nieszczęściu, bo mógł mieć teraz podgląd na mimikę jej twarzy. Przyjął informację dotyczącą „kilkunastu minut dla siebie” z pozornym niewzruszaniem, chociaż w duchu podejrzanie go to ucieszyło. Dobrze wiedział, co chciałby z nią robić po tych tygodniach ciężkiego milczenia. Każdego dnia przyciągała go do siebie swoją skromnością i nieśmiałością. To, że czyniła to również jej uroda, było po prostu oczywiste, a talent jedynie dopełniał tej mieszanki. Ale dzisiaj… dzisiaj kusiła go w trochę inny sposób, niż zazwyczaj, czego nie potrafił jeszcze zdefiniować. Generalnie rzadko potrafił to określać, a wobec Alishy po prostu wydawało mu się to jakieś nie na miejscu. - Nie dziwię im się. Nie wyglądamy na przyjaciół. - Odpowiedział i cicho się zaśmiał. - Może to i lepiej? Nie będzie trzeba nikomu się tłumaczyć. Takie rozwiązanie podobało mu się o wiele bardziej od sztywnych pogaduszek w stylu „gdzie poznałeś moją córkę?” lub „jakie masz wobec niej zamiary?”. Wolałby po prostu przeskoczyć ten etap i zostać przyjętym od razu z właściwą etykietką niewymagającą wyjaśnień. Nie mówił tego Alishy. Presja w tej kwestii nikomu nie była potrzebna. - Skoro mamy chwilę… - Oznajmił i znienacka podłożył ramię pod nogi Alishy, aby odebrać jej równowagę i chwycić w ramiona. - Pozwól, że przypomnę ci, jak bardzo tęskniłem. Oj, zdecydowanie chciał jej przypomnieć. Ta cholerna sukienka niczego nie ułatwiała. Miał nadzieję, że nie będzie próbowała z nim walczyć, kiedy przeniósł ją jak rekwizyt w okolice łóżka. Przysiadł na jego rogu, sadzając sobie Allie na kolanach dokładnie tak, jak zrobił to kilka tygodni temu, kiedy tańczyli i rozdrapywali stare rany. Różnica była taka, że dziś nie miał zamiaru za nikim tęsknić i wspominać. Przytuliwszy ją do siebie, sięgnął do jej ust z uśmiechem, który odbił w ich kąciku. Wyglądało to tak, jakby nie mógł trafić. Pocałował kącik, policzek, skroń. Dopiero czwarty pocałunek złączył ich usta. Pogłębił go dopiero przy piątym, zaciskając palce drugiej ręki na jej talii. Był zachłanny. Nie chciał, żeby mu uciekała. Nie tym razem. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Maurie jej nie puszczał. Jego bliskość była w pewien sposób kojąca, o czym musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, bo dokładnie miesiąc temu miał szansę uspokajać ją po raz pierwszy. Dokładnie miesiąc temu też byli razem, przed drzwiami teatru, i wypatrzyli nazwisko Allie na szczycie listy, gdy otrzymała rolę Violetty. Wtedy pierwszy raz straciła grunt pod stopami i doświadczała ataku paniki przy nim. Uspokoił ją wtedy, będąc po prostu blisko, dotykając, wysłuchując. Tylko tyle wystarczyło. Często wystarczało. Teraz też wystarczyło. To była kwestia kilkunastu sekund, podczas których jej ciało rozluźniło się znacznie. Spięte mięśnie stały się na nowo miękkie w jego ramionach, kiedy wtulała się tak ufnie plecami w jego tors, pozwalając zamknąć się w objęciach. Przymknęła oczy i nawet się uśmiechnęła, słysząc podziękowanie na komplement. Ona nie umiała ich przyjmować tak zgrabnie, jak przyjmował je on. — Na pewno trzeba będzie – odpowiada, dzieląc się wątpliwościami. – Jak na przykład, jakie masz wobec mnie zamiary. Wiedziała to ona, wiedział to on. Nie wiedzieli oni. W zasadzie nic im o nim nie powiedziała, poza imieniem, stwierdzeniem, że jest przyjacielem, i że wpadnie na kawę. I może kolację też. I że chętnie ich pozna, porozmawia… Widziała ich spojrzenia, ale nie pytali. Zgodzili się po prostu go przyjąć, zapewne zrzucając to na karb nadchodzącego spotkania i możliwości wypytania osobiście o wszystko. Przemaglowania go od wszystkiego, od czym się zajmujesz po kim z zawodu są Twoi rodzice. W zasadzie ona ich nie poznała. Ale nie czuła się gotowa, żeby prezentować się przed nimi. Przedstawienie Maurice’a swoim rodzicom było mniej jednoznaczne i zobowiązujące, niż prezentowanie się przed państwem Overtone. Nie miała odpowiedniego stroju, i zapewne nie znała całej masy innych rzeczy, które by ją ukazywały jako odpowiednią i dobrze wychowaną kandydatkę na żonę i… Dobrze, że Maurice poderwał ją z ziemi, bo zaczęła galopować myślami tak daleko, że sama Piekielna Trójca mogła wiedzieć, gdzie by się to skończyło. Z cichym piskiem objęła jego szyję, nawet jeśli daleko nie zaszli. Bo nie zaszli – za moment przysiedli na skraju łóżka, a Allie uśmiechnęła się do niego jedynie uroczo. Wcale nie musiał jej mówić, ale przyjmowała pocałunki z cichym śmiechem rozbawienia, nim ten ucichł, zgaszony poprzez pocałunek. Najpierw jeden, potem drugi. Każdy oddany. Tak, jak prawie miesiąc temu, u niego w salonie. Teraz było inaczej. Teraz nie chciało jej się płakać, teraz nie miała uciec. Teraz oddawała pieszczotę stopniowo, wpierw dość niepewnie, dopiero z czasem pozwalając sobie na małe zatracenie. Rodziców miało nie być, a ona cieszyła się ogromnie, mogąc mieć go przy sobie. I, że najwidoczniej różnice majątkowe nie miały wobec niego takiego znaczenia. Bała się, że gdy zobaczy jej realia, po prostu zawróci i zmieni zdanie. Cieszyła się, że się pomyliła. Z tą myślą dłonie wspięły się po jego barkach, a potem szyi, żeby objąć jego twarz z czułością. Dotykiem pieściła po chwili już tylko jeden policzek, kiedy druga z rąk palce zanurzyła w gęstwinie jasnych włosów, okraszając plątaninę ich warg, z której powoli kipiała namiętność. O dziwo, tym razem nie była nią przestraszona. — Ja też tęskniłam – szeptała, gdy odsunęli się od siebie tylko po to, aby nabrać z powrotem powietrza. Przysunęła się bliżej na jego kolanach, przylegając drobnym ciałkiem do jego ciała, i spijając z warg mieszankę tęsknoty w sposób najbardziej zaborczy z możliwych. Tak bardzo cieszyła się, że ma go znów przy sobie. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Łatwiej było udać, że nie słyszy jej wątpliwości. Nie był jeszcze pewien, jak powinien powiedzieć ojcu Allie, że musi ją wziąć za żonę, bo inaczej będzie chciała z nim zerwać. To tak w dużym uproszczeniu, bo poza tak okrutnie brzmiącą główną motywacją, Maurice miał również inne. Mimo wszystko cały ten temat wychodzenia za siebie stanowił rdzeń, wokół którego obydwoje krążyli. Jedno bardziej z jednej strony, drugie z innej, ale wciąż - ich cel wydawał się zbieżny ze sobą. Przynajmniej z pozoru. O wiele przyjemniej było odsunąć od siebie kwestie poważne i skomplikowane na rzecz całkowitego skupienia się na drugiej osobie. Może, gdyby tylko Maurice nie był taką przylepą, wszystko potoczyłoby się inaczej. W obecnej sytuacji nie mógłby postąpić inaczej. Potrzebował jej ciepła, potrzebował dotyku i frywolnych pocałunków. W jednej chwili muskał ją nosem w szyję, a w drugiej rozchylał szerzej usta, całkowicie bezmyślnie pędząc po tej autostradzie do przekraczania granic. Policzki pokraśniały mu już dawno. Zadowolenie rozpływało się na jego ustach w szczerym uśmiechu, a ramiona chętnie robiły miejsce dla maluszka siadającego jeszcze bliżej. Łącząc się z nią w jeszcze ciaśniejszym uścisku, nie potrafił powstrzymać gorąca, które buzowało w nim od wewnątrz. Posuwali się teraz nawet trochę dalej, niż Maurice miewał w zwyczaju, docierając do miejsca, w którym tęsknota zamieniała się w pożądanie. Jego ciało reagowało zgodnie z zapisanym przez naturę kodem postępowania. Pod wpływem emocjonalnej bliskości, pocałunków i prostego, czystego szczęścia, łatwo było mu zapomnieć, że wcale nie jest im przeznaczone dziś, aby być samym w jej pokoju. A może by tak odwołać spotkanie rodzinne? Nie potrafił odegnać od siebie tej myśli. Twardniejąca erekcja na tym etapie pocałunków stała się już bardzo wyczuwalna. Maurice zauważył ją dopiero wtedy, kiedy Alisha nierozsądnie przesunęła się na jego kolanach. Najpewniej zrobiła to dla własnej wygody, ale tarcie, które przy okazji wywołała i tak odbiło się pożądaniem w roziskrzonych oczach blondyna. Zatrzymał ich pocałunki, robiąc miejsce na oddech i chwilę odpoczynku dla czerwonych od intensywnego tańca warg. - Chyba powinniśmy przestać. - Stwierdził wtedy, chociaż wszyscy piekielni mu świadkiem, że absolutnie nie to chciałby teraz robić. Już od dawna nie pożądał nikogo tak bardzo, jak jej. Była wyjątkowa na tak wiele sposobów, a teraz uzyskała jeszcze jeden przywilej, który praktycznie w przyrodzie nie występował, gdy ktoś doprowadzał Overtona do tego stanu. Nie próbował wsuwać dłoni pod jej sukienkę, ani zaglądać jej w dekolt. Trzymał ręce prawie grzecznie, bo na talii i wysoko, bo wysoko, ale wciąż na udzie i na sukience. Och, jakże chciałby zabrać ją dziś do swojego królewskiego łoża. Obsypałby ją różami, pocałunkami i intymnością, jaka do tej pory była dla nich nieosiągalna. Widać było po nim, że stara się kierować rozsądkiem. Gdyby tylko Allie była równie nierozsądna, jego pełen szacunku plan pozostawienia jej w ubraniu rozsypałby się w pył w ułamku sekundy. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Niewinność została wyproszona za drzwi i być może nieśmiało zerkała przez pozostawioną szparę, by tylko skontrolować, jak daleko posuną się bez niej. Niewinność była czymś, co nie opuściło Alishy nigdy – ani podczas związku z Marcello, ani z żadnym innym chłopakiem. Maurice był inny niż wszyscy. Nie potrafiła nawet powiedzieć dokładnie, co ją do niego ciągnęło, bo było tego wszystkiego tak wiele, że nie byłaby w stanie wszystkiego wyliczyć. Poza naturalnym wdziękiem i idealnym pięknem, lubiła jego pewność siebie. Ale lubiła też jej brak. To znaczy, nie cieszyła się, kiedy jej mu brakowało, ale potrafiła zrozumieć i dostrzec w nim wtedy postać bardziej ludzką, bardziej bliższą jej sercu niż doskonale wyciosany posąg młodego mężczyzny. Lubiła jego charyzmę, uwielbiała jego uśmiech. I oczy. Tak ślicznie błękitne, prawie tak jak i jej. A nade wszystko lubiła jego talent i to, jak bardzo pragnął dotyku. Ale nie zbereźnego, zakazanego. Po prostu chciał bliskości. A Allie była skłonna dawać mu ją bez jakichkolwiek ograniczeń. Szczególnie teraz, gdy uwierzyła, że naprawdę o niej myśli poważnie i chce dla niej wywrócić swoje życie, byleby tylko jej nie stracić. Czy mogłaby mówić o jakimkolwiek szczęściu większym? Był piękny. Był dziś tutaj z nią, nie bacząc na nic innego. Był z nią, trzymał ją na kolanach i całował tak, jakby jutro miało nie nadejść. Całował tak, jakby nie widział jej całe wieki, trzymając w ramionach, w których mogła się rozpłynąć. Zrobiła to. Zrobiła to i nie pozostawała mu dłużna, dotykiem pieszcząc skórę i mierzwiąc włosy. Przysunęła się bliżej, chcąc poczuć go lepiej, ale przez myśl nawet nie przeszła jej choćby jedna, choćby cień intencji wobec tego, co się stało. Kiedy poczuła dziwne odkształcenie na udzie, niemal odskoczyła z powrotem na poprzednie miejsce. Maurice mniej więcej w tym samym czasie oderwał się od jej ust, sugerując, że powinni chyba przestać, a Allie tylko na krótki moment dostrzegła w jego oczach rozpalenie, jakie widywała u mężczyzn rzadko (a właściwie nigdy), bo za moment uciekła spojrzeniem, gdy policzki oblał ogromny rumieniec. — Ja… przepraszam, Maurie – za co? spytał na tym samym łóżku prawie dwa miesiące temu Ira, a Allie nie umiałaby mu odpowiedzieć, bo przecież nic złego nie zrobiła. Ani wtedy, z przyjacielem, ani teraz, z Mauriem. Wtedy się przytulała, teraz całowała własnego partnera. Nie mogło w tym być niczego złego. A jednak kończyło się właśnie w ten sposób. Maurie nie naciskał i nie był nachalny. Allie zresztą za moment wstała z jego kolan, uciekając o kilka kroków w bok, żeby usiąść kawałek dalej na łóżku i ściągnąć nieco w dół materiał sukienki, jakby uświadomiła sobie nagle, że zakrywa o wiele za mało. — Przepraszam, Maurie, nie chciałam… Właściwie czego nie chciała? Prowokować go? Naprawdę, przecież nic nie zrobiła. Nie umyślnie na pewno. A jednak… Wprawiła w zakłopotanie nie tylko siebie, ale też i jego. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Jej reakcja z pewnością nie była tym, czego się spodziewał. - Za co? - Zapytał, nie zdając sobie sprawy z tego, że powiela właśnie pytanie Iry, zadane w bliźniaczych okolicznościach. Jego brwi uciekły wysoko na czoło, jak zawsze plastyczne w okazywaniu emocji i już chciał ją objąć, aby nieco złagodzić sytuację, ale zdołała mu uciec. Niespodziewanie ciasne dżinsy nagle zaczęły mu bardzo przeszkadzać, ale nie zrobił nic, aby przynajmniej poprawić ich ułożenie na newralgicznym miejscu. Nie uważał, aby to było cokolwiek, czego powinni się wstydzić. Po prostu to było koszmarnie frustrujące. Alisha była przecież tak piękna. Łatwo byłoby się zapomnieć w jej obecności, a i pewnie niejeden byłby w podobnym stanie i bez wymieniania pełnych zaangażowania pocałunków. Przełożył długie nogi przez fragment łóżka, sunąc po pościeli wprost ku niej, ale gdy dotarł do celu, nie obłapiał jej już nachalnie. Jedynie objął ją ramieniem, aby ucałować czubek jej głowy. - Słońce, przecież nic takiego się nie stało. - Zapewnił, gładząc jej skórę kilkoma ruchami dłoni. - Wiem, że nie chciałaś. To po prostu się zdarza. Wyjaśniał jak małemu dziecku i z jakiegoś powodu wydawało mu się to nawet normalne, że musiał. A potem przypominał sobie, że Alisha miała przecież narzeczonego i dopadało go zwątpienie. Nie pytał o to, co pojawiło mu się w głowie, na szczęście będąc w stanie ugryźć się w język. - Ale wcale nie żałuję, cudownie całujesz. - Obwieścił jeszcze z łobuzerskim uśmiechem i puścił jej oko. Nawet znając konsekwencje, zrobiłby to jeszcze niejeden raz. Różnica była taka, że jego nie krępowała własna seksualność. Skoro był w stanie całować się dokładnie w ten sam sposób co z Allie z osobą zupełnie mu obcą, nie był dobrym kandydatem do zapobiegania podobnym błędom w przyszłości. Tylko, czy to właściwie był właśnie „błąd”? - Czemu tak się wystraszyłaś? - Nie był w stanie zatrzymać kolejnego pytania, jakie pojawiło mu się w głowie i wyrzucił je z siebie natychmiast. Bała się, że postanowi przekroczyć tę granicę? Czy stało za tym coś jeszcze, do czego jeszcze nie posiadał wstępu? |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Za co? było dobrym pytaniem, które sama sobie mogłaby zadać. Za co właściwie przepraszała? Za pocałunki? Za uczucia? Za bliskość? Nie zrobiła przecież niczego złego. Niczego, czego mogłaby żałować. Miałaby przepraszać za dotyk? Za pragnienie? To absurd. A jednak i tak wolała to zrobić, tak po prostu, na zaś. W razie czego. Prewencyjnie. Być może też za to, że chociaż go pobudziła, nie miała planów w żaden sposób mu pomagać w poszukiwaniu ulgi. Zostawiała go z problemem poniekąd sama, ale przecież nie była w stanie nic zrobić. Bo po prostu nie chciała. Nie przewidziała… Czasem (a nawet często; być może cały czas) zapomina, że mężczyźni tak czasem działają. Allie ucieka, Maurie ją goni – to taka gra, w którą grają od samego początku. Allie się daje złapać, a potem znowu ucieka. I znowu zabawa się od nowa. Może mogłaby zauważyć ten schemat, gdyby nad tym dłużej pomyślała. Teraz jednak poczuła ramię na swoim boku i muśnięcie warg na czubku głowy. Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem, a policzki poczerwieniały bardziej na dźwięk komplementu. Potem poczerwieniały jeszcze bardziej, kiedy, ucieknąwszy spojrzeniem, wylądowała nim tam, gdzie znajdowała się cała przyczyna jej zakłopotania. Teraz była zakłopotana podwójnie. Postanowiła więc obserwować akwarium z ropuchą, która była podejrzanie cicho i siedziała sobie w domku pod liściem. Jej brzuszek się wyginał, gdy oddychała, ale milczała, patrząc się w bliżej nieokreślone miejsce. Allie uznała, że ten widok właśnie będzie najbezpieczniejszy, chociaż ciałem przysunęła się ponownie do Mauriego, wspierając się o jego ramię. I pewnie tak by milczała i siedziała, gdyby nie feralne pytanie, przez które jej mięśnie nieznacznie się spięły. Wargę przygryzła mimowolnie, w gonitwie myśli zastanawiając się, czy powinna mu powiedzieć. Dlatego właśnie dzieliła ich kurtyna ciszy trwającej dobrych kilka sekund, nim jednak zdecydowała się raz jeszcze, odrobinkę, odsunąć od niego. Nie przylegała już ciałem, ale siedziała teraz dosłownie może jeden centymetr dalej. Nie więcej. Dłońmi gniotła szew z nicią u spodu swojej sukienki na kolanach, kiedy zastanawiała się, czy powinna mu powiedzieć. Czy to jest osoba, z którą powinna dzielić się takimi rzeczami. Nikt nie wiedział, nikomu do tej pory nie powiedziała. Nawet Irze, chociaż go lubiła i się przyjaźnili. Po prostu tematy intymności były tematami tabu, o których nie należy rozmawiać. Być może z czasem przechodzi się do czynów, ale po co o nich mówić z kimś innym? Spogląda jednak z ukosa na twarz Mauriego, mając z tyłu głowy świadomość, że przecież ten mężczyzna godził się z wieloma niedogodnościami, żeby być może móc pojąć ją za żonę. Być może im się to uda, a wtedy i tak się o tym dowie. Być może to tylko kwestia czasu. A jeśli się przestraszy? Chyba łatwiej było funkcjonować z dziewczyną, która już miała doświadczenie… — Nie wystraszyłam się… - nie, wcale. Dlatego tak odskoczyła na jego kolanach, jakby usiadła właśnie na pinezce, a potem uciekła na drugi kraniec łóżka. – Ja po prostu… - być może to tylko kwestia czasu, aż w końcu wyskubie te magiczne nici z sukienki, bo tak maltretowała ten szew, że cały dół był już wygnieciony. – Wiesz, ja… trochę się boję, po prostu. – Każde z kolejnych słów ulatujących z jej warg było coraz bardziej ciche, coraz bardziej przechodzące w szept. – Nie byłam nigdy z nikim. W tym sensie. – Równie dobrze mogło mu się to przesłyszeć. Ale zgarbiona sylwetka, nerwowe tiki rąk i wbite w dół spojrzenie świadczyły o tym, że jednak, pomimo niepewności, coś właśnie wypłynęło z jej ust. A teraz bała się na niego spojrzeć. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Jeszcze nigdy nie trafiła mu się dziewczyna, która przestraszyłaby się męskiej erekcji. Zazwyczaj ta reakcja organizmu działała wręcz zachęcająco. Czuł się zmieszany, ale czy tak naprawdę to było aż tak dziwne? Zazwyczaj nie spotykał się z dziewczynami podobnymi do Alishy. Siłą rzeczy jej pojmowanie „problemów” mogło być zupełnie inne od podejścia wyuzdanych poszukiwaczek wrażeń, bądź odrobiny wygodnego życia u boku członka Kręgu. Znał tylko taką część społeczeństwa… i tę od aranżowanych narzeczeństw, ale to była zupełnie inna historia. Mówiła, że to jej nie wystraszyło, ale wcale jej nie wierzył. Reakcja jej ciała była tak gwałtowna, że w grę wchodziło jeszcze ewentualne obrzydzenie, tylko to nie do końca zgadzało mu się z faktem, iż pozwalała mu się całować w ten sposób nie po raz pierwszy. Gdyby go nie chciała, bądź gdyby budził w niej tak skrajne emocje, zostawiłaby go i nie ulegałaby więcej jego nachalnej adoracji. Czyżby? Kiedy ta myśl zakiełkowała mu w głowie, tak łatwo byłoby mu przyjąć, że i tym razem nieświadomie kogoś zmanipulował… Syreni magnetyzm nie zawsze działał na jego korzyść. Nie zliczyłby, jak wiele razy przykuwał uwagę ludzi, z którymi nigdy w życiu nie chciałby nawiązywać kontaktu. Może Allie była po prostu za słaba psychicznie, aby kazać mu odejść? Taka ewentualność ścisnęła go za żołądek tak mocno, że aż zrobiło mu się niedobrze. Nie wiedział już absolutnie nic. W zagubieniu pochwycił jej dłoń, którą maltretowała sukienkę, aby zatrzymać tańczące na materiale palce. Pogładził jej kciuk swoim własnym, przez moment tkwiąc z nosem w jej włosach i zastanawiając się, co takiego chodzi jej po głowie. Czy nachalne myśli, jakie podsuwało mu czarnowidztwo, miały rację bytu? Nie pospieszał jej. Jeżeli był to trudny temat, nic dziwnego, że potrzebowała czasu. A kiedy padła odpowiedź, to on z kolei umilkł na chwilę, ale nie z powodu, że budziło to w nim jakiekolwiek negatywne emocje. Po prostu miał spory problem z tym, aby w to uwierzyć. Perspektywa nieświadomego manipulowania jej za mocno wypaliła mu się pod powiekami. Nie wiedział, którą wersję przyjąć za właściwą, więc postanowił dalej pytać. To zawsze było bezpieczne wyjście. - Powiedz mi, czego dokładnie się boisz. Nie chcę, żebyś czuła się przy mnie zagrożona, ale nie chcę też nie móc cię dotknąć… co konkretnie to w tobie wywołuje? Boisz się współżycia? Bólu? Intymności i nagości? - Coraz mniej był przekonany, czy drążenie dziury w jej brzuchu ma jakiekolwiek racje bytu. Allie wyglądała teraz tak, jak gdyby miała zatrzasnąć się na cztery spusty za dosłownie kilka sekund, a wtedy on pozostałby znów z niepewnością, sam ze sobą i swoimi złośliwymi myślami. Lęk wdrapał mu się do gardła i osiadł ciężko na żołądku. - Boisz się, że zrobię ci krzywdę? - Ostatnie pytanie wypowiedział bardzo cicho. Myślami mimowolnie sięgał znów do przeszłości. Do krwi na swoich rękach, do ciasnych pasów i smaku szaleństw. Do bólu rozdrapywanych do żywego mięsa tkanek, szczodrze polewanych środkiem dezynfekującym. Gdyby się go bała, nie mógłby jej winić. Nie mógłby wtedy też zakłócać więcej jej spokojnego życia. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Jego reakcja nie powinna jej dziwić. Była całkiem logiczna, jeżeli chciało się poznać źródło i naturę problemu. Ale czy faktycznie był to taki problem…? A jednak, spośród wszystkich możliwych, i tak nie spodziewała się takiej reakcji, takich pytań. Może uśmiechu, przytulenia, zapewnienia, że to w porządku. Chciałaby poczuć zaufanie i akceptację. Dlaczego? Chyba tak po prostu. Chyba tylko dlatego, że otworzyła przed nim pewną wstydliwą część siebie, o której przecież z nikim nie rozmawiała. Mogłaby się nad tym wszystkim zastanowić i przez chwilę milczała, jakby próbowała znaleźć odpowiedź, ale wtedy padło pytanie, które spowodowało zdziwienie tak silne, że aż obróciła ku niemu głowę, nieco wytrącając go z tego objęcia i chłonięcia zapachu jej włosów. — Co? – Kompletnie nie rozumie, skąd wzięła mu się ta sugestia. Naprawdę myślał, że to chodziło o niego…? Że ona tak tylko do niego…? Przecież… przecież to absurdalne. – Nie. Nie! – powtarza głośniej, przysiadając się do niego raz jeszcze o ten dzielący ich centymetr. – Wiem, że mnie nie skrzywdzisz, jak możesz tak myśleć? – Może gdyby biedna owieczka dowiedziała się, że właśnie unosi dłoń do twarzy syreny, aby pogładzić ją po policzku, wtedy zastanowiłaby się nad swoją deklaracją. Ale nie wiedziała i się nie domyślała. Nie musiała więc rozmyślać, co by było wtedy, gdyby okazało się, że czasem jej mężczyzna lubi krwiste przekąski i jest w stanie hipnotyzować swoim głosem, sobą, innych. — To w ogóle nie chodzi o Ciebie. – Dłoń opada z jego policzka, odnajdując drogę do jego dłoni, aż spleść może ze sobą ich palce. – Ja po prostu… nigdy tego nie robiłam. – Dlaczego o tym się tak trudno rozmawia? Dlaczego w ogóle musi o tym rozmawiać? W ogóle nie powinni poruszać tego tematu… - I chciałabym, żeby to była osoba, którą wiem, że kocham, a ona kocha mnie. Chcę czuć się… bezpiecznie. I pewnie. – Spojrzenie ponownie ucieka w stronę własnych kolan, na których już spokojnie leży pognieciony materiał sukienki. Dłonie na moment wymykają się z uścisku, kiedy Allie ponownie zapada się w sobie, tracąc na tym skrawku pewności, jaki wybrzmiewał parę chwil temu. – Boję się, że jak zaufam nieodpowiedniej osobie, wykorzysta mnie i zostawi – świadomość sedna lęku spada na nią nadal, a ta wybrzmiewa w cichych, przygaszonych słowach, które nie powinny paść. Nie teraz, nie nigdy. – I chyba nie czuję się gotowa. Gotowość to coś, co powinno już dawno do niej przyjść. Inne dziewczyny na pewno miały już partnerów, tymczasem Allie czekała… na co? Na gwiazdkę z nieba? Na księcia z bajki? Sama już nie wiedziała. Nerwowym ruchem zgarnęła opadający kosmyk włosów za ucho. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie uzyskał odpowiedzi, którą pragnął poznać. Nie był ciekaw tego, dlaczego nie współżyła, bo to w jakiś sposób potrafił ułożyć sobie w głowie. Interesowało go tylko to wycofywanie się, kiedy się całowali. Maurice potrafił respektować granice i nie przekroczyłby ich, jeżeli Allie by sobie tego nie życzyła. Zresztą, dla niego współżycie nigdy nie było wymaganą częścią relacji. Bliskość, przytulanie się, pocałunki przemawiały do niego o wiele bardziej, a teraz ona od tego uciekała. Czuł się zmieszany, ale zachowywał to dla siebie. Uniósł dłoń, aby pogładzić ją po policzku. Delikatnie, jak gdyby była porcelanową laleczką, którą może zranić jeden nieostrożny ruch. - Rozumiem to i respektuję - zapewnił, nie chcąc już dalej drążyć tej kwestii. Musiał jej zaufać. Zapewniała go, że nie chodzi jej o niego, ale Maurice nie zawsze potrafił przyjąć cudzą perspektywę. Potrzebował czasu, aby nad tym pomyśleć, a to zdecydowanie nie był odpowiedni moment. - No już, proszę odwrócić minkę. - Polecił, próbując zarazić ją swoim uśmiechem i trącił ją małym palcem w kącik ust. - Wszystko jest w porządku. Rzeczywiście było, bo wraz z ciężkimi emocjami, z Overtona umknęło wszystko to, co zdołała w nim dziś obudzić. Zamknął też swoje odczucia w szufladzie. W każdej chwili mogli wrócić rodzice Allie, dobrze byłoby gdyby wtedy nie zachowywali się dziwniej, niż zazwyczaj. - Chcesz mi pokazać, co takiego upiekłaś? - Zapytał, odnosząc się wreszcie do zapachu, jaki wyraźnie czuł jeszcze na korytarzu. Wtedy jego uwagę w całości pochłaniała Alisha, ale teraz… teraz musiał tę uwagę przekierować. - Pachnie jeszcze lepiej, niż ostatnio. - Nie kłamał, chociaż kucharz i koneser słodyczy był z niego kiepski. - Coś jeszcze jest ciepłe? → jadalnia |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
5 kwietnia 1985 Na dzisiaj miała dość ambitny plan. Plan bardzo podobny do tego, który wykonywała już wcześniej – bo wszystko działo się po to, żeby mogła lepiej zgłębić i poznać magię powstania. Tym razem jednak chciała podejść do niej bardziej mądrze i zastosować o wiele poważniejsze, bardziej praktyczne w zastosowaniu zaklęcia. Krawiectwo opierało się o tę dziedzinę magii, oraz o naprawianie pewnych rzeczy. To znaczy, częściowo, w zależności od tego, jak się podeszło do rozwiązania problemu, ale tak – nie będzie temu zaprzeczała i nie będzie próbowała wmówić sobie czegoś innego. Przymknęła drzwi w pokoju. Z salonu przyniosła sobie stary zegarek taty, którego od jakiegoś czasu już nie nosił, bo kupił sobie nowy, a ten spoczywał gdzieś w zakamarkach salonu, albo sypialni. Wędrował czasem to tu, to tam i na pewno nie będzie mu potrzebny, jeśli się coś stanie. Postanowiła dzisiaj na nim poćwiczyć zaklęcie, którym mogłaby go popsuć, a potem naprawić. To będzie wymagało skupienia, więc właśnie dlatego odizolowała się drzwiami i ciszą. Obróciła przedmiot w dłoniach, a potem spojrzenie zatrzymała na tarczy zegara, aby wyszeptać: — Inanis. Zgodnie z zamiarami dziewczyny, zegarek miał się popsuć. Jak? W zupełnie dowolny sposób. Mógł stanąć, mogła mu wyskoczyć jakaś sprężynka, cokolwiek. Nic się jednak nie stało. Wskazówki nadal przesuwały się po tarczy, a rytmiczne cyknięcia dochodziły do uszu dziewczyny. Najlepszy zwiastun, że zaklęcie się nie udało. — Inanis – mamrocze więc jeszcze raz. Czasem tak bywało, może potrzebuje więcej prób, determinacji, skupienia, tak naprawdę czegokolwiek. W chwili, w której ostatnia sylaba opuściła usta Alishy, zegarek przestał działać. Wskazówki zatrzymały się momentalnie, niemal jak na filmie, niemal dramatycznie. Nic nie pstryknęło, nic nie wyskoczyło. Po prostu – zatrzymał się, a czas już dłużej na nim nie płynął. A więc udało się. Obróciła go jeszcze w palcach, aby spojrzeć, czy na pewno nie wyrządziła zaklęciem więcej szkód, ale wyglądało na to, że nie – cokolwiek się w nim zadziało, wpłynęło na mechanizm w środku tak, że nie był w stanie już funkcjonować. Może wyładował baterię? Albo zablokował jakieś ząbki. Nie dowie się, jeśli nie rozkręci. A nie rozkręci, bo i tak się na tym kompletnie nie znała. Znała za to zaklęcie, które było w stanie odwrócić skutki. — Refectio. Chociaż odczekała sekund kilka, nic się kompletnie nie wydarzyło. Wskazówki zegarka ani drgnęły, znajome cykanie nie dobiegło z powrotem do jej uszu. Nic się nie stało, żaden efekt się nie ukazał. Ponownie – nie były to łatwe zaklęcia, ale wierzyła, że w końcu jej się uda. Pomimo wszystko. — Refectio – powtarza raz jeszcze. Zaklęcia nie były łatwe, wymagały dużego pokładu cierpliwości, ale nareszcie dochodziły do skutku. Cokolwiek się stało, złamało siłę tamtego zaklęcia i przywróciły dalszy ład w pracy zegarka. Wskazówki ruszyły na nowo, ciszę przecinał rytmiczny dźwięk, a Allie odetchnęła z ulgą. Dobrze, będzie jeszcze jedna tura prób, ale teraz przerwa. Chciała spróbować jeszcze jednego zaklęcia. Przeciągając się, gdy wstawała od biurka, ruszyła w stronę pliku nut. Była ciekawa, czy jeśli spróbuje je zdublować, pojawią się takie same. Podobno po tym zaklęciu nie nadają się do użytkowania – jak jednak mają nie nadawać się do użytkowania nuty? — Replicare Exemplar. Szybko się okazało, w jaki sposób miałby nie spełniać swojej funkcji. Gdy spojrzała na kopię przedmiotu, dostrzegła, że nie wszystkie nuty są na swoim miejscu, a część z nich jest lekko zamazana, jakby w drukarce rozlał się tusz. No dobrze, i tak nie zamierzała z nich korzystać i z daleka pewnie by nie zauważyła różnicy, a teraz przynajmniej wie jak posługiwać się takim zaklęciem. Wraca więc do biurka, aby powtórzyć czynność z nieszczęsnym zegarkiem. — Inanis – inkantuje raz jeszcze. Tym razem zegar zatrzymuje się od razu, a Allie słyszy dobiegający z jego wnętrza trzask. Nie było czegoś takiego wcześniej, czyżby zaklęcie przybrało na sile? Raz jeszcze obraca zegarek w rękach, ale nie dostrzega w nim na zewnątrz żadnych zmian. Czyli ponownie – po rozkręceniu pewnie by dostrzegła, co się z nim stało. Ale nie zamierzała tego robić, zamierzała raz jeszcze przetestować kolejne zaklęcie. — Refectio – mówi na głos. Tym razem jednak czar nie odpowiada, a zniszczony zegarek wciąż pozostaje zepsuty. – Refectio – mówi raz jeszcze, a tym razem zegar zaczyna tykać po raz kolejny. Tym razem wszystko działa dokładnie tak, jak powinno, wskazówki wskakują na swoje miejsce i zaczynają odmierzać czas. Wystarczy na razie. Allie postanawia jeszcze nakręcić wskazówki tak, żeby działały odpowiednio i wskazywały czas właściwy, kiedy odkłada przedmiot na bok i postanawia zająć się czymś innym. Powinna zrobić to już dawno, a przede wszystkim – zanim zajęła się czarami. Rozkłada świece, usypuje pentagram i inkantuje krótko: — Ternum virium et vigoris huius domus, id est quod opto. Athame obraca się wraz z Alishą, kiedy dziewczyna ma jedynie nadzieję, że knoty zapłoną żywym ogniem. To nie był trudny rytuał, ale wciąż mógł się nie udać. A kiedy go już zakończyła, zniszczyła rozsypany pentagram i zebrała zużyte świece. Na dziś już wystarczy. Tyle będzie dobrze. Świece lądują w koszu, a Allie postanawia zająć się czymś zupełnie innym – czyli muzyką. Przed nią premiera. Musi solidnie popracować, a przede wszystkim przypomnieć sobie to, co zawieruszyło się w odmętach pamięci. Inanis #1: 23 + 5 = 28 < 50 | zaklęcie nieudane Inanis #2: 55 + 5 = 60 > 50 | zaklęcie udane Refectio #1: 17 + 5 = 22 < 60 | zaklęcie nieudane Refectio #2: 69 + 5 = 74 > 60 | zaklęcie udane Replicare Exemplar: 96 + 5 = 101 > 30 | zaklęcie udane Inanis #3: 98 + 5 = 103 > 50 | zaklęcie udane Refectio #3: 14 + 5 = 19 < 60 | zaklęcie nieudane Refectio #4: 91 + 5 = 96 > 60 | zaklęcie udane Rytuał łatwej przewagi | próg: 30 | magia powstania: +5 Alisha z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Stwórca
The member 'Alisha Dawson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 51 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
17 maja 1985 Właściwie to kiedyś, jeszcze w szkółce kościelnej, magia wariacji zdawała się jej całkiem interesująca. Sztuka przemiany czegoś w coś innego, zmienienie jego właściwości – to prawdziwa magia, która była dla niej intrygująca. Po szkółce kościelnej, gdy dostała się na studia, mocno zaniedbała tą dziedzinę i była tego świadoma szczególnie teraz. Teraz, gdy wracała do praktyki magicznej i musiała się uczyć wszystkiego niemal od podstaw. Na pierwszy ogień poszła magia powstania, bo z nią wiązało się rzemiosło, które wykonywała. Krawiectwo stało się dla niej ostatnio szczególnie ważne, tym bardziej odkąd Maurie stwierdził, że to może być jej solidna przewaga w rozmowie z jego rodzicami. Dlaczego magiczne krawiectwo miałoby zyskać w ich oczach poważanie? Odnosiła wrażenie, że tylko przez wzgląd na sentyment jego mamy do biżuterii, oraz że mogą być to poniekąd pokrewne dziedziny. Ale w porządku, właśnie dlatego za tym pójdzie. Niemniej jednak powinna odświeżyć sobie również i drugą dziedzinę – i za parę chwil, parę dni, miała się przekonać, że będzie to możliwie najlepszy pomysł z możliwych. Magia powstania nie odpowie na wszystkie jej troski i wątpliwości, nie da jej wszystkiego. Magia wariacji też miała swoje ograniczenie – ale jeśli by połączyć te obie dziedziny… Właśnie dlatego usadowiła się za swoim biureczkiem z kubkiem pełnym wody, której nie miała zamiaru wypić. Ramiona ułożyła wygodnie na blacie i wpatrywała się w przedmiot przez chwilę z pełnym skupieniem. — Colorimuta – zarządziła. Kubek był wprawdzie biały z żółtymi elementami, ale teraz nagle zaczął się zmieniać, przybierać na barwie. Na początku myślała, że skończy się na szarości i zrobiła coś nie tak, ale ostatecznie wściekły róż zaatakował jej oczy, a na twarzy Allie pojawił się szeroki uśmiech. Udało się! Czyli jednak nie zapomniała jeszcze tak zupełnie wszystkiego. Dla pewności jednak wybrała sobie jeszcze jedną ofiarę – pobliski długopis. — Colorimuta – powtórzyła, jednak tym razem magia pozostała niewzruszona i niebieski przedmiot niebieskim pozostał. Hm. No dobrze, to może inne czary. Nie przyszła tutaj z pełnym kubkiem wody, żeby zmieniać mu kolor. Czy mogłaby też zmienić kolor wody? Pewnie nie tym samym zaklęciem. — Calidaqua – inkantuje tym razem, skupiając swoją uwagę na wodzie. Na jej powierzchni powolutku zaczęły powstawać bąbelki, a sama woda zaczęła parować, co najmniej, jakby Allie postawiła kubek na ogniu na kuchence. Kubek jednak był cały (i wściekle różowy), a po chwili wrząca woda wrzeć przestała, kiedy Dawson zatrzymała działanie zaklęcia. Przynajmniej do momentu, w którym powtórzyła: - Calidaqua. I wszystko zadziało się na nowo. Para wydobywała się z kubka, a woda zaczynała lekko drgać i podskakiwać pod wpływem nagłego ciepła, do momentu, w którym Allie przerwała zaklęcie. Może ma do tego naturalny talent, bo gotuje. Teraz zobaczmy inne zaklęcie, trochę podobne, ale nieco bardziej bazujące na magii. Albo… nauce przyspieszonej. — Derelinquo. Jak na zawołanie para zaczęła powoli unosić się z kubka. Z czasem stała się coraz bardziej intensywna, aż w końcu w środku nie pozostało już nic – jedynie wspomnienie po tym, że była tutaj, w środku, woda. Przypatrywała się temu z uśmiechem pełnym satysfakcji. Więc jeszcze nie zapomniała tak zupełnie wszystkiego. Wspaniale! Była naprawdę z tego powodu ucieszona. Teraz może coś innego. Coś bardziej egzotycznego, bardzo… nietypowego. Bo zaklęcie rozświetlające w teorii powinno rozświetlać tylko przedmioty do tego przeznaczone – ale przecież, pamiętała to jeszcze z podręczników, nie było takiego zapisku w tym przypadku. — Ividere. I tyle byłoby z jej pewności, że nie zapomniała jeszcze podstaw z magii wariacji. Kubek, który miał stać się ofiarą jej eksperymentu, już ani odrobinę się nie zmienił, a tym bardziej nie zaświecił. Nie zaświeciło się też nic więcej, bo rozejrzała się dokoła. Pentakl pozostawał chłodny i nieruchomy, a na twarzy Allie pojawiła się konsternacja. — Ividere – powtarza z cieniem wątpliwości w głowie. Ale teraz też kubek pozostaje głuchy na jej wołania – nic się z nim nie dzieje, nie zaświeca nawet iskierką światełka. Pentakl (sprawdziła) był chłodny i nieruchomy, a więc naprawdę nagle Piekło się od niej odwróciło. Wprawdzie to była bardziej zabawa magią niż faktyczna potrzeba, ale… co takiego źle robiła, wypowiadając to zaklęcie? Może faktycznie nie powinna nim rozświetlać kubka? — Ividere – wypowiada głośniej, z rosnącą determinacją, ale nic z tego. Nie dzieje się kompletnie nic, a Allie odstawia przedmiot i rozpycha się na siedzisku fotela przy biurku, patrząc na niego z cieniem powątpiewania. Co się stało, że nagle przestało jej wychodzić? Hm. Może zostawi to na inny raz? Może przy tym zaklęciu potrzeba więcej skupienia albo wiedzy. Tymczasem jednak wróciła wspomnieniem do czaru, który był nadużywany w szkółce kościelnej, szczególnie przez zakochane pary. Mówiły wtedy, że to świetna metoda, bo raz, że wszystko jest wtedy słodziutkie, a dwa, że pocałunki smakują lepiej. Allie niespecjalnie miała okazję się przekonać, ale… Ale. Może jeszcze się przekona? Cień uśmiechu pojawia się na jej wargach, gdy wypowiada cichutko: — Mellitus. Słodycz faktycznie zaczyna powoli zalewać jej usta. Wpierw delikatnie i nienachalnie, potem staje się lepka i wyczuwalna na wargach, jak nieco zbyt intensywny błyszczyk. Z tym tylko, że przejeżdżając po wargach językiem, ten błyszczyk był bardzo słodki i zajęło chwilę, aż wyczyściła wargi z intensywnego smaku. Ale jak pysznego… Muszą kiedyś wypróbować… — Mellitus – powtarza, tak już tylko dla praktyki, bo ostatnie zaklęcia przecież ją zawodziły. Ale tym razem smak stał się tylko bardziej intensywny, oblewając usta Allie przyjemną słodyczą. Może uznać, że to taka mała nagroda za te dzisiejsze starania, naprawdę spędziła kupę czasu, przypominając sobie podstawy magii wariacyjnej. Będzie musiała sięgnąć po podręcznik, żeby przypomnieć sobie bardziej zaawansowane formy magii, ale może za jakieś kilka dni. Dzisiaj chce dokończyć tę małą powtórkę, i, och, ma jeszcze w planach upiększyć swój pokój. Ale za momencik. Na razie skupia się na tym, żeby wyczyścić swoje usta z lepkiego miodu i jeszcze poprawia wyciągniętą naprędce chusteczką. Już wystarczy – jeszcze raz i się zagłodzi. Oddycha głębiej z uśmiechem okraszonym odrobiną rozmarzenia. Zademonstruje Mauriemu to, o czym sobie przed chwilą przypomniała, a tymczasem… zostało jej jeszcze jedno urokliwe zaklęcie. Takie w sam raz dla odprężenia i zabawy. — Revera. Cień był niewyraźny, ale zabawiła się w kształtowanie przeróżnych figur za pomocą dłoni. Cień za to tańczył jak w labiryncie luster, wyginając się na wszystkie możliwe strony. Allie skończyła tą zabawę z krótkim śmiechem, zanim w ostateczności sięgnęła po broń końcową – żółte świece wetknięte w kolejne rogi pentagramu. — Luminare cristallum, locum suaviter illuminare, tranquillitas. Właściwie do niczego nie był jej potrzebny ten rytuał, ale… pokój będzie wyglądał przyjemniej. Colorimuta | st. 45 | 58+3+1=62 (udane) | 20+3+1=24 (nieudane) Calidaqua | st. 30 | 91+3+1=95 (udane) | 85+3+1=89 (udane) Derelinquo | st. 35 | 70+3+1=74 (udane) Ividere | st. 30 | 24+3+1=28 (nieudane) | 17+3+1=21 (nieudane) | 5+3+1=9 (nieudane) Mellitus | st. 15 | 28+3+1=32 (udane) | 69+4+1=70 (udane) Revera | st. 30 | 91+3+1=95 (udane) Kryształowiec | próg: 30 | magia powstania: 10 Alisha z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone