Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
POKÓJ MARVINA Pomieszczenie bardzo skromne, ale czyste. Jeszcze nie doczekało się odświeżenia. Drewniany parkiet skrzypi w strategicznych miejscach, znanych tylko właścicielowi. Przestrzeni jest niewiele, a wersalka rzadko jest rozkładana, ale wygodna (nie tak wygodna, jak łóżko wodne, ale jak się nie ma co się lubi...) [ukryjedycje]Ciasnota nie przeszkodziła w tym, by znalazło się tutaj miejsce dla wciśniętych w kąt dwóch hantelków i drążka ze starej rury, przyczepionego do futryny. Znalazło się tu także miejsce na mniejsze akwarium dla ślimaków i kilku roślinek — głównie ziół, którymi karmione są ślimaki. Rytuały w lokacji: Kocioł Smoły [moc: 63] |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
2 IV 1985 Wieczór w Wallow jest jakiś inny, gdy dla odmiany słońce przykrywają chmury. Golden Hour traci swoje magiczne znaczenie, jak magia z czasem się zatraca i wymaga odświeżenia, zebrania rozrzuconych atomów do kupy, by ponownie uformować je w ochronę. Marvin gówno wie o atomach, za to niemal wszystko o ochronie. Uczyła go o niej matka i babka — i dopóki chronił tylko siebie, wszystko przychodziło łatwiej. Czasem mógł się zapomnieć, zmilczeć na dłuższy czas, że wcale nie zabezpieczył domu magią — Minerva zawsze w końcu przestawała dopytywać. Być może rzeczywiście naiwnie wierzy w niezachwiany rozsądek syna, albo wreszcie zainteresowała się bardziej resztą rodzeństwa. Oni też zasługiwali na troskliwe przyduszenie butem od czasu do czasu. Nie tylko Marvin. Na szczęście dla zszarganych nerwów biednej pani Godfrey, ponury wieczór to idealna oprawa dla małego czarowania. Małego, bo i usypanie pentagramu ledwo mieści się w możliwościack klitki Marvina, ale udaje się. Zawsze tak samo — rutyna, którą jak zwykle przypieczętowuje zajrzeniem do książki raz jeszcze. Szkoda przepalać świece na pomyłki, niefortunne przypadki i braki w koncentracji. Te zdarzają mu się już sporadycznie, przez umysł wyćwiczony na magii, słuchaniu i magii słuchania. Kilka razy lądował z ciężkim bólem głowy po kolejnym niefarcie, gdy inkantacja odwinęła się wraz z rozbłyskiem świec — wspomina też momenty, gdy świece nie zapłonęły, a podejście do jej ujarzmienia odezwało się igiełkami w zdrętwiałych paliczkach. Nie żałował żadnej próby — ani czarów, ani słuchania. Nawet, jeśli wszystko troszeczkę na wyrost i podjudzane przez dawno przeterminowany lęk własnej rodzicielki. Wtedy miała się czym martwić, a teraz jest tylko rutyną kultywowaną z przyzwyczajenia. Dopasowaną pod potrzebę. Bo potrzeba jest niekwestionowana. Dom, a szczególnie sypialnia jest wylęgarnią sekretów i jako taka zasługuje na wyjątkową ochronę — każdy Słuchacz zaczyna to na pewnym etapie rozumieć. Marvin odrobił tę pracę domową bardzo szybko. W pewnym sensie również boleśnie. Młody wiek, brawura w sercu, moc w rękach i sraczka w głowie. Wystarczyło trzynaście minut w sypialni rodziców, by odsłuchać zbyt wiele — i to nie wyłącznie zagłaskiwania miłością podstarzałego robotnika z Wallow, przyklaskiwanie o genezie tak paskudnie oczywistej, że aż zdrożnej, gdy oglądanej przez syna. Odsłuchiwanej, czy cokolwiek. Mniejsza. Czy to poczęcie któregoś z rodzeństwa wtedy odsłuchał? Lucyfer raczy wiedzieć, ale wolałby nie powtarzać tej brawury już nigdy więcej. Za to kiedyś, przy kilku głębszych przyznał się znajomemu barmanowi do pewnej ciekawości związanej z magią iluzji i dziś przypomniał sobie o niej ponownie. Bo czy nie byłoby zabawnym rzucić rytuał sexus coegi na własną sypialnię? Wtedy, kilka tygodni temu i niezliczoną ilość kolejek wstecz może i owszem. Dziś zdał sobie sprawę z niecodziennych — i nieprzewidzianych — konsekwencji takiego wybryku, a ostatnie incydenty spadków temperatur w nieszczęsnym warsztacie (i to po czym! Po niewinnym czarze!) uzmysłowiły jeszcze dobitniej kretyńskość takiego posunięcia. Dobrze, że i tak nie ma nawet pół kompletu niebieskich świec w zapasach. Za to ma wszystko inne, czego potrzebuje dzisiaj. Słoik z mieszanką przeznaczoną do rytuałów po rozsypaniu pentagramu wrócił z cichym stukiem na przeznaczone mu miejsce, obok czekało kilka kompletów fioletowych świec. Wyciągnął jeden, zatknął w każdy z rogów pentagramu. Sandy albo nie ma, albo śpi i nie ma pojęcia, co Marvin zabezpiecza, ani przed kim. Bo i nie ona jest celem — ona jest wyjątkiem. Jakiś czas temu poinformował ją o swoim zamiarze i wyjątkowo nie podał do wiadomości dokładnego terminu realizacji. Matka — och, gdyby tylko wiedziała, bo nie ma o niczym pojęcia — zrugałaby go za to, jak łatwo zaufał. On nie żałuje, acz jednak — zawsze, gdy uwzględnia Sandy w myślach przed rytuałem właściwym, wpojonym od dziecka nawykiem słyszy w głowie dziamolenie matki. Nie ufaj nikomu. Ale Marvin ufa. Nie każdemu i nie w każdej sytuacji, filtrując każdy zamysł i każdą informację, przekazując odpowiednie informacje w odpowiednie uszy i nigdzie więcej. Ale bez zaufania, bez ludzi — bez kontaktu — uschnąłby. I po co wtedy ta cała ochrona? Dlatego przyjął do siebie Sandy i pomógł jej zaaklimatyzować się w Wallow — by nie uschnęła na dobre, przekonana o tym, że ufać nie powinna nikomu. I cokolwiek jej zagraża, przed czymkolwiek ucieka — tutaj jest bezpieczna. A Marvin stara się o to bezpieczeństwo na jeszcze jeden sposób — taki już jest. Dba o swoich. — Terra ignem in flammam vertit. Poenitet hostes quod non in solo pedem posuit. — Obracając w ręku athame i siebie wokół własnej osi, myśli o opiece roztaczanej nad domem, o prawowitych domownikach, nawet tych w formie ślimaczej, których nie ruszy tutaj nic. Ostrze wskazuje każdą ze świec, aż dociera do końca inkantacji. Kocioł smoły czekający na nieproszony but postawiony w progu — po co zamykać drzwi, gdy ma się do dyspozycji magię, życie w krzakach na zapomnianym zadupiu i — raz jeszcze — fioletowe świece, athame i odrobinę wolnego czasu? Sprzątanie będzie taką samą rutyną jak rozsypywanie prochu, rozstawianie świec i sama inkantacja. Świece idą jako pierwsze, czasem inkantację trzeba powtórzyć. Jak Lucyfer da, to wyłącznie raz. Rekordem było pięć razy. Pięć kompletów świec wyjałowionych z magii, nim zapłonął jeden — ten ostatni. Oby tym razem nie potrzebował aż tylu prób. To zbyt ważne, by powtarzać się w nieskończoność. Rzut 1: Rytuał Kocioł Smoły — k100 + 15 (próg: 55) Rzut 2: Skutki uboczne rytuału — k60 - 20 Zużyte świece fioletowe z ekwipunku /zt, jeśli poszło elegancko |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 15 -------------------------------- #2 'k60' : 21 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Knoty świec — smętne końce czekające, aż magia je rozpali — wypięły się na moc płynącą przez athame i na ich właściciela. Tyle przygotowań, podłoga do odkurzenia i cała ta zabawa w przewracanie stron książki, żeby teraz obejść się smakiem, ledwie otrzeć o magię koniuszkami swoich zarobionych palców. A intencję miał piekielnie dobrą — jak sam uważa. Wniosek jest więc tylko jeden, że to czas jest niedopowiedni, poczeka więc. Zebrać trzeba tylko świece, resztkę dobrych chęci i może— Usiąść nad tym, na co zwykle nie ma czasu, czyli na czytanie. Pamięta dobrze, jak babcia Dolores kochała magiczne krawiectwo i ogólnie — magię powstania. Z rozrzewnieniem wspomina momenty, gdy siły magiczne obracały się przeciwko niej i zamiast pięknego wytworu, który byłby jeszcze wspanialszy z odrobiną magicznej pomocy, nie wychodziło nic, co chciałoby się pokazać światu. A niekiedy wręcz, traciło się na tym zdrowie. Tak wyglądało życie Dolores Godfrey, odkąd tylko sięga pamięcią. A był to dla niego czas dobry — czas najlepszych wypieków, jakie jadł kiedykolwiek w życiu. Czas długich spacerów i jeszcze dłuższych medytacji nad ślimaczym żywotem. Czas pierwszego świadomego słuchania. Czas, gdy jeszcze z każdej strony otaczały go psychotyczne szepty. A przede wszystkim — czas przysiąg. On przysiągł babce niejedno. Dziś sobie o tym przypomniał, gdy tknęło go, by poczytać więcej na temat tak kochanej przez nią magii powstania. Oczy błądzą po stronach, a czas upływa na czekaniu na lepszą fortunę — gdy magia wreszcie obróci się do niego frontem i — znajduje. O tym rytuale rozmawiał kiedyś z babcią. Rytuał zamkniętej troski. Pamięta, kiedy raz obiecał jej, że wykradnie jej komplet żółtych świec i zamknie część jej bólu w zegarku. Do dziś ma w pamięci łzy — te swoje i babki. Wtedy płakali oboje. Rok i miesiąc później płakał już tylko on. Dość. Książkę zamyka z trzaskiem, rozstawia nowy komplet świec i poprawia pentagram w miejscu, gdzie usypane linie były dalekie od doskonałości. Teraz się uda. — Terra ignem in flammam vertit. Poenitet hostes quod non in solo pedem posuit. — Dolores nie ochronił — był za mały. Za głupi. Zbyt łatwo wierzył, że nie jest wcale aż tak źle. Teraz jest już starszy, umie więcej. I ma moc chronienia najbliższych w swoich palcach i sztylecie wskazującym każdą kolejną świecę. No dalej. Skutków ubocznych nie boi się już od dawna — nie będą gorsze od tego, co przeżył po śmierci babki. Rzut 1: Rytuał Kocioł Smoły — k100 + 15 (próg: 55) Rzut 2: Skutki uboczne rytuału — k60 - 20 Zużyte świece fioletowe z ekwipunku /zt |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 48 -------------------------------- #2 'k60' : 9 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
3 V 1985 Dzień był długi, wyczerpujący i zbliżał do obłędu — Marvin nie przyjął zaproszenia na pogrzeb, by wywiązać się ze swoich obowiązków. Ostatecznie bardzo żałował, że nie wywinął im się i nie spędził jednak godziny na cmentarzu, zamiast w dusznej kuźni u Noxów, gdzie wuj bezlitośnie przypomniał mu raz jeszcze, jak niewiele Godfrey w istocie umie i co mógłby zrobić lepiej. Gorąco buchało z jego ciała jeszcze w drodze do Golden Hour i tylko wiatr z uchylonego okna dawał mu w tym jakąkolwiek ulgę. Już od tego momentu, gdy tylko poczuł chłodny powiew wieczoru na skórze, przygotowywał umysł do wieczornej modlitwy. Dziś zaczął od prośby. Lucyferze, prowadź mnie tą zajebiście krętą drogą życia. Wskaż mi kierunek i oświetlaj drogę, kiedy znów robi się zbyt ciemno i ponuro, żeby iść nią bez strachu. Słońce chylące się ku zachodowi jest znakomitą oprawą dla tak sformułowanej intencji. Najchętniej od razu po powrocie do domu Marvin zwyczajnie położyłby się do łóżka i zasnął, zapominając o bezbożnym świecie, ale ma obowiązki — najpilniejsze, bo duchowe, najbardziej naglące, bo dotyczące czegoś, co nie może już czekać ani chwili dłużej, a naczekało się już dość. Chodzi o duszę Wesleya Cartera. Wspomnij w Piekle swojego syna, Wesleya, zapewnij mu dobrobyt, na jaki zasłużył, bo na pewno dobry chłop z niego był. Część właściwa musi zaczekać na odpowiednią oprawę — zestaw czerwonych świec już czeka w szufladzie, bo choć Marvin sam nieszczególnie para się magią odpychania, to ten konkretny rytuał zna aż za dobrze — odprawił go w swoim życiu o jeden raz za dużo, bynajmniej nie na duszach swoich domowych zwierząt. Te rzadko umierały w jego terrarium — częściej po prostu znikały w niewyjaśnionych okolicznościach i już nigdy nie spotykał ich na swojej drodze. A jako dobry opiekun, po powrocie zaczął wieczorny obrządek właśnie od nich — małym sekatorem usunął kilka soczystych gałązek. Pęki ziół w doniczkach rozrosły się już solidnie, kiedy dał im na to dłuższy moment, bo coraz częściej mógł ruszyć po zielonkę na poletko kawałek za domem, odkąd wreszcie ruszyła wegetacja. Dziś już nie ma ochoty na wypady w pole — zioła dla ślimaków uzbierał więc w domu. Dorzuciwszy ich porcję do terrarium, zatrzymał się przy nim jeszcze na krótki moment, by patrzeć, jak małe liściojady rozprawiają się ze swoim pokarmem. I tu oddał chwilę Lucyferowi. Dziękuję ci za możliwość cieszenia się przyrodą i za magię rozlaną po świecie. Dziękuję za te wszystkie rzeczy, których nigdy nie zrozumiem i za te, które zrozumieć próbuję. Z długim, męczenniczym westchnięciem wreszcie opuszcza fotel, by szybko zmyć z siebie kurz dnia i zabarykadować w sypialni. Czeka go jeszcze telefon od Sandy i wyprawa do Cripple Rock, ale zdąży. Na pewno. Zdąży ze wszystkim, co na dziś ma w planach. Usiadł na skraju łóżka, splótł dłonie do modlitwy i kontynuował bezgłośnie to, co rozpoczął już dobrą godzinę temu. Dzięki Ci za moc ukrytą we mnie, moim pentaklu i athame. Dzięki ci za tych wszystkich wokół mnie, którzy pozwolili mi pojąć, co potrafię. Otocz ich opieką, albo jeszcze na ziemi, albo już w Piekle. Zaopiekuj się wszystkimi Słuchaczami, których uszy ciągle słyszą szepty, żeby mogli się od nich uwolnić tak, jak uwolniłeś od nich mnie. Daj im siłę, żeby mogli z tym walczyć, taką samą opieką otocz innych odmieńców, co urodzili się z darem, ale ciągle boją się jego przeklętej natury. Nie mam pojęcia, co oni przeżywają, ale Ty wiesz. Dlatego pomożesz im najlepiej na świecie. Opiekuj się też moimi braćmi i siostrami w wierze — jeszcze nie miałem okazji ich wszystkich poznać, ale roztaczaj nad nimi opiekę i spraw, żeby nasze spotkanie było dobre i owocne — jeszcze jak owocne, dodałby Marvin z przyszłości. Obecny po prostu zaciska dłonie mocniej w bezbożnej intencji uczynienia pierwszego spotkania z Lucyferem czymś naprawdę wyjątkowym. Wreszcie modlitwę przerywa. Tylko po to, by wydobyć z szuflady athame i rytualną mieszankę. Przygotowana pod rytuał podłoga, pięć ramion pentagramu, pięć czerwonych świec i dalszy ciąg modlitwy. Nad nią pochyla się najdłużej, nie chcąc robić z tak ważnego rytuału zrobionej na opierdol chałtury. Ma być dobrze. Ma być godnie. Ma być w pełni oddania Lucyferowi, bo to właśnie on przywita w Piekle pana Cartera. Nie bez powodu Marvin nawet ubiorem oddaje powagę rzucanego rytuału, Tę część wieczornej modlitwy odmawia szeptem. — Ojcze nasz piekielny, wezwij duszę Wesleya Cartera do siebie i pozwól mu cieszyć się i napawać Twoim blaskiem. Zaopiekuj się też całą rodziną zmarłego i poprowadź nową głowę rodziny, żeby się im dobrze wiodło i niczego im nie brakowało, a zwłaszcza Twojej łaski. Skończył, by wraz z kolejnym wdechem i powolnym wydechem, przyjrzeć się raz jeszcze pentagramowi, w którego centrum za chwilę stanął. — Domine de Inferno, suscipe animam defuncti in regnum tuum, ut possit latere tuo in aeternum — od świecy do świecy, intencja odesłania duszy do Piekła niesie się po pustym pomieszczeniu razem ze słowami inkantacji. To zakończenie zbyt długiego dnia w najlepszy możliwy sposób, bo z Lucyferem. Niech tylko teraz Ojciec odbierze wiadomość. Swoją modlitwę od wiernego syna. Rytuał ostatniej posługi (15) zużywam czerwone świece /z tematu |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Stwórca
The member 'Marvin Godfrey' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 100 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wypowiadając w myślach modlitwę, Marvin zaczął odczuwać całym sobą, każdą cząstką swojej duszy, że ktoś uważnie wsłuchuje się w jego słowa i prośby, jakby mówił je na głos. To wrażenie nie było jednak niepokojące – wręcz przeciwnie, niosło ze sobą nadzieję i spokój. Kiedy Godfrey przystąpił do starannie przygotowanego rytuału, w pomieszczeniu zapanowała cisza, przepełniona... wyczekiwaniem? W tej atmosferze szept modlitwy wybrzmiewał głośno i donośnie, jak w świątyni, przekształcając prosty rytuał w prawdziwie mistyczne doświadczenie. Marvin mógł mieć pewność, że sam Lucyfer go słuchał, a dusza Wesleya rozpoczęła bezpieczną wędrówkę do Piekieł. Kiedy wybrzmiały ostatnie słowa inkantacji, a rytuał dobiegł końca, ciało mężczyzny wypełniło pulsujące ciepło – jakby Gwiazda Zaranna podzieliła się z nim swoim nieskończonym światłem. Dzięki temu Godfrey mógł zaopiekować się żywymi, o których pomyślność prosił, oraz stawić czoła wszelkim przeciwnościom. |Jest to jednorazowa ingerencja Mistrza Gry związana z wyrzuceniem krytycznego sukcesu przez Marvina. Żarliwa modlitwa do Lucyfera nie tylko sprawiła, że dusza Wesleya Cartera bezpiecznie dotarła do Piekieł, ale też bardziej umocniła hart ducha Godfrey'a, dzięki czemu przez 2 tygodnie otrzymuje +10 do rzutów k100 na Siłę Woli. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
4 maja 1985 Przez ostatnie kilkanaście minut była skupiona na tym, aby dobrze wypleść rzemyki na obręczy, która w przyszłości stanie się niewielkim łapaczem snów, stąd też absolutnie zrozumiałym było, że nie dopilnowała małego szopa. Szop, który otrzymał od niej wdzięczne imię Arakun, ale Marvin i tak nazywał go po swojemu, wybrał dziś swobodę, skoro takową dwa dni temu otrzymał. Nie trzymała go zresztą na siłę w swoim pokoju, pozwalając biegać po mieszkaniu. Zwracała tylko uwagę, czy aby na pewno nie dobierał się do akwarium, ale to zostało dodatkowo zabezpieczone. Nie zależało jej na tych brzuchonogach, ale dla Marvina była ważne, a nie chciała, aby miał jakiekolwiek problemy z powodu takiego, że zdecydował się zamieszkać właśnie z nią; a ona ma swoje własne kaprysy. Rzemyk został zapleciony, oddech się pogłębił i właśnie odkładała wyrób własnych dłoni, aby wstać i sprawdzić, czy Arakun nie poczuł zbyt dużego zewu przygody, kiedy dostrzegła go, radośnie przeskakującego ze stopnia na stopień na górę. W pyszczku trzymał zwitki kartek, co wywołało u niej zmarszczenie brwi. Złapała go sprawnie na ręce, a potem wyciągnęła z pyska zdobycze, które niósł niczym trofeum do swojego posłania i nie chciał oddać. Na szczęście dłoń Sandy była silniejsza niż zgryz małego szopa, a kiedy tylko odebrała mu zdobycze, puściła wolno. Spojrzenie na nie było naturalnym następstwem. Wolała się upewnić, że po pierwsze – kartki nie są podziurawione i obślinione, a po drugie – czy to nie jest coś ważnego. Umowa, rachunek, albo jakaś istotna dokumentacja, której Marvin nie schował, albo schował ją za słabo. Ale nie. To nie było nic takiego. To było coś, czego Sandy nie powinna mieć w dłoniach i nie powinna tego czytać. Listy opiewały na dzisiejszą datę i prawdopodobnie były świeżą zdobyczą pozostawioną gdzieś przy skrzynce Marvina. Arakun musiał buszować po jego pokoju; małe, wścibskie stworzenie nie znało żadnych granic ani pojęcia prywatności. Nie powinna czytać i pierwszym odruchem było opuszczenie kartek i postawiony krok w stronę schodów, aby mu to oddać. Ale. Kilka słów wbiło się jej w oczy i utkwiło w głowie. Na przykład opiewająca w co drugim zdaniu randka (nie jej interes, Marvin miał prawo spotykać się z kimkolwiek tylko chciał), kupisz mi (coś, co wywieszało na maszt pewną czerwoną flagę i okraszone zostało fanfarami), a potem napisane dziwacznym pismem koleżanka, aby w następnym liście podpis został zamieniony na Sierra. To nie był jej interes. Ale od kiedy tylko poczuła dziwne ukłucie niepokoju w związku ze środkowym komunikatem, w którejś logice się nim stał. Nie powinna przeczytać. Przeczytała. Była zaniepokojona jeszcze bardziej. Marvin nie mógł być tak… zdesperowany. Może był? Kroki poniosły ją na dół, bezszelestnie, jak zwykle, a kiedy dostrzegła Godfreya, zastąpiła mu drogę wyjścia z pokoju, stając w otwartych drzwiach. — Idziesz gdzieś? – pytanie zupełnie nieznaczące, zupełnie zwyczajne, gdyby nie ściskane w dłoni listy, które dostarczył jej przed chwilą nieco zbyt wścibski i kompletnie nieświadomy szop. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
No bardziej z Marvina nie można było zakpić, niżeli nadając zwierzęciu imię spoza jego kręgu kulturowego. W efekcie nierozważnej decyzji Sandy, puszysty chłopak o wdzięcznym imieniu Arakun mimo wielu prób poprawiania Godfreya w wymowie, był już Anakinem, Antygonem, Amerykunem, a ostatecznie otrzymał robocze imię Adam i tak został przez Marvina mianowany. Adama przynajmniej da się wymówić — argumentował i argumentować będzie. Marvin naprawdę szanuje kulturę panny Hensley, ale pewne rzeczy są dla niego po prostu za trudne. Może kiedyś przechrzci szopa jeszcze innym, oryginalnym imieniem. Ten dzień w warsztacie przez swoją drobną opieszałość związaną z pospiesznym odpisywanie na grad listów, zakończył o godzinę później, niż zakładał i dlatego też nie spodziewał się żadnego obiadu, ani nawet jego resztek — szybka wyprawa do najbliższego sklepu, gotowa do odgrzania zapiekanka w aluminiowym opakowaniu, które — według jakichś dziwnych, prozdrowotnych doniesień — na pewno któregoś pięknego dnia Godfreya po prostu zabije — na coś trzeba umrzeć, pomyślał, otwierając kuchenne okno i wsuwając do ust papierosa. Ręce już umyte, piekarnik rozgrzewa się na najwyższej mocy, jeszcze tylko dwadzieścia minut cierpliwości, by— Nim zje, jeszcze szybko wskoczy w domowe ciuszki, nieusmarowane niczym podejrzanym. Drogę z kuchni do pokoju przemierzył z papierosem w ustach, tam zrzucił z grzbietu warsztatowy uniform, strzepnął popiół do popielniczki i popędził w stronę kuchni, by szybko wsunąć na ruszt jeszcze zimną zapie— Cień przeciął mu drogę z plikiem listów w dłoni, a Marvin nie mógłby być bardziej skonfundowany. Jeszcze chwila i mógłby przysiąc, że panna Hensley wyraża sobą niepokój, a przecież to tylko jeden papieros! Do tego nawet nie pozostawiony bez nadzoru. Uniósł brwi, nie do końca więc rozumiejąc zarzut. — Do kuchni? — Odpowiedź zabrzmiała jak pytanie i poruszyła niebezpiecznie resztką papierosa ściskaną pomiędzy wargami — wiem, miałem nie palić w domu, już gaszę, tylko daj mi… — odparł skruszony, wymijając Sandy. Kompletnie nieświadomy. Jeszcze. Bo w końcu spojrzenie haczy o plik kartek i charakterystyczne pismo, które czytał jeszcze nie tak dawno temu. Brwi Godfreya marszczą się — lawina sprzecznych wniosków przechodzi przez jego głowę, by wreszcie sformułował jedno, proste pytanie. — A ty skąd to masz? No bo przecież nie z jego pokoju. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Być może powinna sporządzić listę przewinień Marvina Godfreya. Po pierwsze – wyczuwała już zapach zapiekanki z pieca, co oznacza, że zamiast po prostu poprosić ją o odgrzanie czegoś, albo przygotowanie, postanowił poratować się absolutnie niezdrowym, nienaturalnym i niesmacznym gotowcem z marketu. (Nie, żeby jej kuchnia zachwycała, lecz zdecydowanie broniła się naturalnymi składnikami wkładanymi do garnka). Po drugie – właśnie palił papierosa w domu, co było kolejnym punktem w kierunku zrujnowania sobie zdrowia. Być może jej plemię paliło i piło, ale nie znaczy, że uważać to będzie za jakiekolwiek usprawiedliwienie czy w jakiś sposób dobre zachowanie. Jeszcze tylko jej brakuje, żeby Marvin jej oznajmił, że wybiera się do kasyna przegrać cały majątek. A skoro już o tym mowa- Po trzecie – właśnie umawiał się z kobietą, która oczekiwała przede wszystkim korzyści finansowych i nawet się z tym nie kryła. Nie, żeby ukrywanie swoich intencji lepiej w jakikolwiek sposób zmniejszało szkodliwość czynu i zaniepokojenie Sandy. Tym razem to nie papieros i nie zapiekanka zaprzątają jej głowę, a coś, co sama trzyma w dłoniach. A ponieważ stoi w progu, zasłaniając mu drogę, jednocześnie nie ma już absolutnie żadnego odwrotu. Tym bardziej, że Marvin rozpoznał pismo na kartkach papieru. Oczywiście. Marvin chce przejść bokiem – krok postawiony w bok zasłania mu po raz kolejny najmniejszą szczelinę, którą chciał się przecisnąć do kuchni. Są podobnego wzrostu, znacznie innej postury, a jednak Marvin mógł być pewien, że Sandy nie ruszy się tak łatwo. — Arakun mi przyniósł. To wytłumaczenie absolutnie wystarczające i wyczerpujące temat, z jej perspektywy przynajmniej. Przyniósł jej szop, ona myślała, że to rachunki lub inna dokumentacja, chciała tylko sprawdzić – jest więc niewinna i nie da się jej posądzić o bycie wścibską. Wcale nie zaprzecza temu fakt, że miała zamiar wywlec prywatną sprawę Marvina na światło dzienne. — Nie powiesz mi, że zamierzasz się z nią spotkać. To zabrzmiało gorzej niż brzmiało w jej głowie przed paroma chwilami. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Lista przewinień Marvina Godfreya jest zapewne dłuższa, niż panna Hensley mogłaby przewidywać — zadawanie się z niekiedy mocno szemranym elementem, jedzenie na poboczu, kiedy głód pomiędzy zleceniami przyciska już tak bardzo, że inne opcje nie wchodzą w grę, picie alkoholu w znacznych ilościach, a czasami w towarzystwie gwardzistów— Nie mówiąc o dźwiganiu rzeczy zbyt ciężkich na jeden, ludzki kręgosłup. W tym wszystkim hazard jest zaledwie daleką mrzonką — nie ma z Philipem aż tak dobrych stosunków, by ten zechciał zabrać go do kasyna, by tam Godfrey w sposób nieodpowiedzialny wydał swoje ostatnie dwieście dolarów. Zmarszczył brwi, gdy uparcie przestępowała mu drogę i tylko nadludzki zmysł dyplomatyczny sprawił, że jeszcze nie dźwignął jej jak przeciętnej wielkości chochoła i postawił gdziekolwiek indziej, byle nie stała tak w przejściu i dalej demonstrowała swój gniew. Gniew, którego źródła Marvin nadal nie rozumiał. Jeszcze puzzle nie wskoczyły na swoje miejsca. — Szop ci przyniósł — w głosie przebrzmiało powątpiewanie, choć w istocie ręki za to nie mógł oddać, że odpowiednio wyszkolony szop nie tylko nie tyka ślimaków, ale nawet przynosi korespondencję. Westchnąwszy, rozmasował wewnętrzne kąciki oczu — nie wspomniał nic o tym, dlaczego przyniósł ci moje listy? — Tylko to jedno zdanie może przekształcić ich spokojną rozmowę w karczemną awanturę i sam Lucyfer wie, czy na tym poprzestanie. Bo Godfrey dodaje coś jeszcze w odpowiedzi na pytanie–nie–pytanie. — Mogę nie mówić — teraz to on wziął się pod boki, czujnie przyglądając się Sandy. Szczęśliwie nie musiał odpalać papierosa — jednego już ma w palcach, a właśnie podnosi do ust i się nim zaciąga. Szczytem uprzejmości jest odwrócenie głowy w bok, gdy wydmuchiwał dym, a skutek tego odwrócenia — czysto grzecznościowi i całe gówno dający. Mniej szczęścia miał dywan, który przywitał szczyptę wypalonego popiołu. — Ale o co konkretnie chodzi? — Cofnął się o krok, wpuszczając Sandy do środka. Bo przecież nie o Sierrę. To tylko koleżanka. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Szop ci przyniósł w ustach Marvina brzmiało jakoś mało przekonująco. I, faktycznie, na moment zwątpiła w samą siebie (chociaż nie we własne intencje), bo zdecydowanie za mało przemyślała strategię, co będzie, gdy już dotrę na miejsce i postanowię zwyzywać go od naiwnych. Do punktu naiwności wprawdzie nie dotarła i nie powiedziałaby tego w taki sposób. Ale tak, wracając. Tak, szop jej przyniósł. Nawet jeśli przyjęcie tej wersji wymagało od niej sporej siły, aby wrócić spojrzeniem do Marvina i przełknąć to nieszczęśliwe, bardzo nieprzyjemne pytanie, które właśnie jej zadawał. Jakby myślał, że go szpiegowała. Nie szpiegowała. Nie musiał również być tak nieprzyjemny. Skoro chciał grać w ten sposób – proszę bardzo. — Nie wspomniał – mówi twardo, nieco za mocno zaciskając palce dłoni na nieszczęsnej powierzchni kilku kartek papierów – ale możesz go przecież sam spytać. Przyniósł mi, ja myślałam, że to rachunki albo dokumenty, zabrałam, przeczytałam, przyniosłam Tobie. Kiedy popiół z papierosa właśnie opada na dywan, a dym jest bezczelnie wydmuchiwany (kierunek nie jest ważny, chociaż zdecydowanie takim by się stał, gdyby dmuchał jej nim w twarz), Sandy wysuwa rękę z plikiem kartek i zwraca korespondencję właścicielowi. Jej jest potrzebna dokładnie do niczego. I po tym, jak stał się dla niej niemiły, na tym powinna poprzestać. Co ją to obchodzi, kto gra na jego — Jak możesz tego nie widzieć? – Być może powinna przypomnieć sobie, że mężczyźni są nieco prościej skonstruowani niż kobiety. Wiedziałaby, gdyby zadała sobie trud, aby przez ostatnie miesiące choćby normalnie rozmawiać z własnym współlokatorem. Na szczęście nadrabiają przez ostatnie tygodnie. Najwidoczniej mieli do nadrobienia same kłótnie. — Zaprasza Cię na to spotkanie tylko po to, żeby naciągnąć Cię na darmowy posiłek. Nawet nie próbowała się z tym kryć. Nie ma pojęcia, kim jest ta Sierra. Wie tyle, ile prześledziła z kilku linijek korespondencji i ile sobie sama dopowiedziała. Marvin chce się z kim spotykać? Wspaniale. Niech ten ktoś będzie go przynajmniej wart. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Nie musiał być aż tak nieprzyjemny, a zdanie samo się wyrwało — jeszcze przyjdzie czas, kiedy je odszczeka, teraz jednak jest czujny, choć daleki od paranoi. Gdzieś wewnętrznie nawet woli przyjąć wersję o szopie — choć jest naiwna, tylko częściowo prawdopodobna i— kompletnie nieprzystająca do Sandy. Nie próbowałaby go przecież w ten sposób okłamać. Chyba. Defensywna postawa Marvina to również fakt, że częściowo zgadza się z jeszcze niewypowiedzianym spostrzeżeniem — nie wiąże bowiem żadnych większych nadziei z meksykańską fanką ostrego jedzenia i zwyczajnie chce miło spędzić czas. …A przy okazji być uprzejmym. Westchnął raz jeszcze, patrząc na te nieszczęsne i już nieco wymiętolone kartki. — No stało się, no — wzruszył ramionami. Nie zamierza Słuchać ani szopa, ani rzeczonych kartek. W ogóle najchętniej— — Mogłaś je po prostu wyrzucić, to tylko listy — żadna to relikwia, a wymiana informacji miała już miejsce. Jej efektem jest umówione spotkanie i niewiele jest w tej chwili w stanie ten fakt zmienić. Odebrał plik kartek od Sandy i zgniótł na jej oczach nadal nie do końca wiedząc, co więcej ma powiedzieć, ani o co tyle zamieszania. Jak możesz tego nie widzieć? — Ale czego? — Po papierosie zostaje tylko zduszone w popielniczce wspomnienie, a Godfrey jeszcze raz podnosi oczy na Sandy. Ty tak na serio? — To tylko spotkanie z koleżanką, a nie zaręczynowa kolacja. Marvin ma już kilka refleksji, którymi dotąd nie miał się z kim podzielić, a teraz ma ku temu okazję. Przełyka więc dumę i siada na brzegu tapczanu, zapraszając Sandy, by zrobiła to samo. Wie, że tego nie zrobi. — Mi to się w ogóle wydaje, że ona jest trochę samotna. Najpierw mówiła, że ma chłopaka i że jej chłopak jest bogaty. Potem zaczęła nazywać nasze spotkanie randką. Poznaliśmy się w ogóle w Deadberry, gdzie jej trochę pomogłem, a ona chciała spłacić dług i dała mi wtedy swój numer telefonu. Zadzwoniłem, bo pomyślałem, że zrobi jej się miło, jak z kimś porozmawia, a ona powiedziała, że teraz ja jestem jej coś dłużny. Dla Marvina to wszystko ma jak najbardziej sens. Samotna dziewczyna robi wszystko, żeby wzbudzić zainteresowanie i z jednego spotkania zrobić kilka kolejnych. Jej wróżba jednak się sprawdziła, więc przynajmniej w tym jednym nie kłamała. — Ślubu z nią nie biorę przecież, ani do domu nie sprowadzam. Dlaczego teraz to cię tak poruszyło? O rasizm panny Hensley nie podejrzewał. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Kiedy Hensley była już nastawiona wystarczająco bojowo, to… Nic. Zmiana w tonie Marvina wybiła ją kompletnie z rytmu, co oczywiście było widać na jej twarzy w postaci żadnej. Może co najwyżej brwi uniosły się nieznacznie, lecz poza tym? Tak, jak stała w progu, tak stoi teraz, gdy Marvin zabiera z jej ręki listy, gniecie je i wyrzuca. — Były Twoje. Więc oczywistym było, że ich po prostu nie wyrzuci, a prędzej odda. Nie rozumiała, jak Marvin mógł w ten sposób pomyśleć – to jedyny słuszny sposób postępowania. Niesłusznym było przeczytanie tego, co znajdowało się w treści listów, ale stało się. A skoro się stało – nie zamierzała dopuścić, aby Marvin popełnił poważny błąd swojego życia. Szczególnie, jeżeli faktycznie chciał wiązać z tą dziewczyną jakiekolwiek plany, a że było dokładnie inaczej, miała przekonać się, ku swojemu zdumieniu, inaczej. Kto normalny w takiej sytuacji opowiada całą historię relacji i zaprasza jeszcze, żeby usiąść razem na tapczanie? To byłoby ostatnie, co Sandy by na jego miejscu zrobiła. Ale ma rację. Nie siada obok niego. Krzyżuje ramiona pod biustem i opiera się bokiem o framugę, wzrokiem obejmując jego twarz i sylwetkę, gdy mówił. Już tym razem bez papierosa w dłoniach. Nos Sandy mimo wszystko był odrobinę zmarszczony przez tę tragiczną woń. Połowa tej historii w ogóle się nie klei. Ma bogatego chłopaka, po czym nazywa spotkanie randką. Chce spłacić dług wdzięczności za pomoc Marvina (sama nazwa zwykłego podziękowania za przysługę sprawia, że zapala jej się czerwona lampka), dając swój numer telefonu. Marvin dzwoni, a ona potem mówi, że teraz on ma u niej dług. Bo zadzwonił? Czy ta dziewczyna ma po kolei w głowie? Marvin widocznie jest rozczulony nad jej samotnością – Sandy nie wierzy w to, co słyszy. Odstawia już na bok jego naiwność i wybieganie z pomocą wobec kobiet, może jest w pewien sposób nią nawet oczarowany, ale jej coś tutaj bardzo nie pasuje i nawet nie potrafi powiedzieć, co konkretnie. To mieszanie? Kręcenie? Zasadzanie się na „wdzięczność” wobec Marvina? Może myśli, że znalazła głupiego, który da się wodzić za nos? Sama myśl jest wystarczająco frustrująca. Nieświadomie zaciska mocniej zęby i orientuje się dopiero w momencie, w którym Marvin zadaje jej pytanie. Wtedy też wraca spojrzeniem do jego twarzy. Jak ma mu o tym powiedzieć? O tym, że życzy mu najlepiej. Że nie ma zamiaru go ograniczać, nie chce piłować jego szczęścia, ale osoby takie jak owa Sierra mu go nie dadzą. Było mu jej żal, w porządku, potrafiła to zrozumieć. Ale nie życzyła mu sytuacji, w której wplącze się w coś, z czego wyplątać się już nie będzie potrafił i być może zostanie z tym sam. Jej tutaj wiecznie nie będzie. A on może się nie przyznać. Otwiera usta tylko po to, żeby za moment je zamknąć. Oczy tracą na swojej butności, spojrzenie ponownie jest wymijające. Skrzyżowane ramiona nie są już wyrazem frustracji, a zaczynają pełnić funkcję osłony przed… przed nieznanym. Bo, w rzeczy samej, nie ma kompletnie pojęcia, co powinna mu powiedzieć, ani na ile powinna być z nim szczera. I ile z tego, co myślała, mogła mu powiedzieć. Ile by zrozumiał. — Nawet najbardziej samotne istoty potrafią manipulować – mówi cicho, wpatrując się teraz w przykurzony kąt pokoju, gdzieś przy otwartych drzwiach. – Wdzięczność to bardzo potężna broń. – Może nauki matki i babki dawno miała za sobą. Może opuściła plemię i nigdy nie stanie się jego Matką, ale wciąż pamiętała. Pamiętała tych kilka sposobów, które miały pomóc jej utrzymać w ryzach inne osoby, albo od siebie uzależnić. Wdzięczność jest paskudną bronią, ale niezwykle skuteczną. Bazującą na ludzkiej moralności. Marvin był dobry. Był za dobry, i tego się właśnie obawiała – że da się wplątać w coś, z czego już się nie wyplącze. Co może go złamać, co może go zamknąć w niewoli na zawsze. Nie ma nic gorszego, niż uczynienie z drugiej istoty swojego niewolnika. Nie ma niczego gorszego, niż pozbawienie decyzyjności, niż odebranie wolności. Tym właśnie jest manipulacja. Do tego potrafi doprowadzić wdzięczność. Przygryza dolną wargę przez dłuższą chwilę, nim nabiera głęboki wdech, by zebrać się w sobie i nareszcie na niego spojrzeć. — Jesteś zbyt dobry, Marvin. Nie chcę, żeby ktoś to popsuł. To było za dużo. Ramiona opuściła, a krok wycofał ją poza obręb otwartych drzwi. Ale jeszcze- — Nie zabronię Ci spotykać się z kimkolwiek zechcesz. Nie zamierzam stać na drodze Twojej woli i Twojego szczęścia. Ale nie pozwól nikomu popsuć tego, co w Tobie najlepsze. To wszystko. Teraz tylko wystarczy uciec, zanim dotrze do niej, jak ważnym było to, co właśnie powiedziała. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii