First topic message reminder : SALA KAMERALNA Sala mniejsza, ale równie imponująca co ta główna, zapewnia większą intymność i zachwyca swoim wyrafinowanym urokiem. Jej wnętrze przenosi gości w magiczny świat dzięki kolorowemu, pełnemu świateł wystrojowi, który przywodzi na myśl krainę rodem z powieści fantasy. Znajduje się tu niewielka scena, idealna dla kameralnych występów na żywo lub tanecznego szaleństwa na podeście. Bar z szerokim wyborem trunków kusi swoją różnorodnością. Salę można wynająć na prywatne wydarzenia, takie jak urodziny, kameralne koncerty czy karaoke, co czyni ją idealnym miejscem dla tych, którzy pragną stworzyć magiczną oprawę dla swoich niezapomnianych chwil. Funkcjonuje równolegle z salą główną, oferując odmienny repertuar muzyczny. Godziny otwarcia Pn. | Zamknięte Wt.- Czw. | 20:00 - 03:00 Pt. - Nd. | 19:00 - 06:00 Godziny otwarcia nie dotyczą prywatnych wydarzeń, po uprzednim ustaleniu z właścicielami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Kiedy uleciał z mojej pamięci? Czemu uleciał? Był dla mnie ważny, był istotnym punktem w życiu Calliope, był odskocznią i szansą na doświadczenie pierwszych kiełkujących uczuć. Na odkrywanie swojej tożsamości, rozwijanie złożonych emocji, pozwolenie sobie na indywidualność. Poruszenie tematów, których nie poruszałem z innymi. To wszystko prysło, jakby nic nie znaczyło – wystarczyła odległość i coraz dłuższe odstępy czasu między listami. Rozpłynął się w meandrach umysłu, a ja nawet nie próbowałem go odnaleźć. Teraz tutaj jest i nagle to wszystko wydaje się niemożliwe. Kiedy oddałem tę relację kolejom losu i dlaczego tak łatwo wypuściłem ją z dłoni? To nie w moim stylu. Pewnie nie powinienem sobie na to pozwalać. Na oddanie się potrzebie bliskości, na próby sprowadzenia go do jednorazowej zabawy, na wykorzystanie tego, że nie wie. Wielu rzeczy nie powinienem. Ale to silniejsze ode mnie. Chcę go poczuć, chcę przekonać się jak smakuje i jak wygląda jego twarz, uginając się pod naporem przyjemności. Sięgam po to egoistycznie i jak zawsze – konsekwencjami będę martwić się później. Być może konsekwencji wcale nie będzie. A być może zabolą. Ale przecież ja lubię, jak boli. Życie bez bólu, bez strachu i bez przytłaczających, destrukcyjnych uczuć to nie życie. Potrzebuję tego. Jego dotyku, jego wpatrzonych oczu, tego tu i teraz, w których mogę się zatracić. Sięgam po to samolubnie i egoistycznie. Nie chcę się wycofywać. I nie chcę, żeby on się wycofał. — Być może się mylisz — przyznaję mu rację, ale na moich ustach wciąż igra zaczepny uśmiech. Być może obaj się mylimy, ale czy to nas powstrzyma, czy ma jakiekolwiek znaczenie? Nie. — Być może, w takim razie, zostaniemy partnerami w zbrodni — odpowiadam z lekką przekorą w głosie, nim nasze usta łączą się, nie pozwalając na dalsze dyskusje i dywagacje. Delikatne ukłucie bólu wywołane zębami Cecila wywołuje mocniejszy dreszcz przebiegający po ciele. Przyspieszone oddechy mieszają się, pochłaniając dym papierosów i zapach kawy, odurzając tą mieszanką w przyjemny, pobudzający sposób. Nie wstrzymuję głośniejszego wydechu, gdy oczy mrużą się pod salwą przyjemności płynącej z lekkiego dotyku na karku; nie ukrywam też we własnym spojrzeniu, jak działa na mnie to, co z tą dłonią wyczynia. Grdyka drga lekko pod palcami Cecila, gdy przesuwa je na szyję, obejmując ją w sposób, który może zapowiadać wiele. Tak wiele, jak tylko sobie pozwoli. Bo ja mu przecież pozwolę. Na wszystko. Jak zawsze, jak każdemu. Nie masz godności, Ira. Może nie mam. Godność zabija ekstazę. Nie pozwól. Pogłębiam drobny uśmiech, ukontentowany odpowiedzią. Gdy Cecil znów zmniejsza odległość między naszymi ciałami, ja żegnam się z wszelkimi hamulcami, które mogły istnieć jeszcze moment temu. Z zaangażowaniem pogłębiam pocałunek, a moja dłoń spływa z jego włosów, by oprzeć się o blat. Odrywam się od niego na krótki moment. Sekwencja zgrabnych ruchów wystarczy, by – uważając na kawę – wskoczyć tyłkiem na blat i przerzucić nogi na drugą stronę. Ostatnia przeszkoda została pokonana. Nachylam się z zadowolonym uśmiechem w stronę siedzącego wciąż Cecila, nie dając mu odetchnąć. Nasze usta znów się łączą, a moja dłoń sugestywnie unosi jego podbródek i zachęca do podniesienia się z hookera, by mógł wejść ciałem pomiędzy moje nogi. By całkowicie zatrzeć tę niepotrzebną przestrzeń między nami. Dopiero, gdy wstaje, uświadamiam sobie, jaki jest wysoki. Zawsze taki był? Moje łydki zaborczo oplatają jego biodra, przyciskając mocnym ruchem do siebie, gdy, nie przerywając żarliwych pocałunków, bezpardonowo wsuwam dłonie pod materiał jego golfa. — Mam być delikatny czy lubisz pocierpieć, przystojniaku? — szepczę do jego ucha, gdy znów się odrywam od lekko nabrzmiałych pod wpływem pocałunków ust, a moje paznokcie przesuwają się zaczepnie nad linią jego paska. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wspomnienia były jak zamki z piasku - nietrwałe i ulotne. Rozmywały się w falach zapomnienia, rozwiewał je podmuch nadpisanych przez czas wydarzeń, kłębiących się w pod sklepieniem czaszki myśli. Calliope, pod naporem warg Iry, rozmywała się w strugach pamięci. Była już tylko wyłącznie białą, ledwie dostrzegalną plamą na horyzoncie świadomości. Zacisnąwszy palce na jego szyi, nie poczuł satysfakcji, jaka mogła płynąc z obłudnego wrażenia dominacji. Czując palcami gwałtowny ruch grdyki, rozluźnił uścisk, nieomal wycofując palce, chociaż przez pięć gwałtownych uderzeń serca, w myśli zabłąkała się nieprzyjemna refleksja - jak to jest zebrać komuś oddech? Do tej pory dwa gardła rozpruł zimną stalla noża, a nie chciwym uchwytem swoich dłoni. Głos Iry rozproszyli te niebezpieczne pokusy sumienia, które z roku na rok robiły się coraz bardziej tekturowe. - Więc nie możemy popełnić żadnego błędu - głębszy uśmiech zawisł na jego ustach, objął również iskrami piwny odcień jego oczu. – Niech to będzie zbrodnia doskonała. Bez świadków, bez dowodów. Niezobowiązujący akt przyjemności, które dreszczami, zaleje ich ciała, rozpętując pożar w ich trzewiach. Przymknął na chwile powieki - między jedną a drugą przerwą na oddech - i skupił się na wybijanym przez serce rytmie. Był gwałtowny, niespokojny, synchronizowany z oddechem, bo przez chwile nie mógł złapać tchu. W tym miejscu, w Bostonie, w klubie, w którym był po raz pierwszy, ciężar emocji, które spadł na jego barki, był przytłaczający. Nie spodziewał się, że tu, w zaciemnionym barze, skonfrontuje się z pragnieniem, z którym nie mógł walczyć, ale który mógł zaspokoić przypadkowy dotyk, czego dowodem był blady róż pokrywający jego policzki. Tłumione emocje kumulowały się w nim od tygodni. Nie odnalazły ujścia. Nie pozwolił im na to. Myślał, że, jeśli zagryzie zęby i kolejnego papierosa ugasi na swojej skórze, nie przejmą nad nim kontroli. Myślał, że jeśli skupi się na pracy, uda mu się skoncentrować myśli wokół zawodowych zobowiązań, dlatego przyjął zlecenie od Lebovitza. Chciał chociaż na chwile oderwać się od małomiasteczkowego duchoty unoszącej się nad dachami domu w Saint Fall. Chciał chociaż na chwile zmienić otoczenie. Spojrzeć na świat z innej perspektywy. Zając się czymś, co nie wymagało emocjonalnego zaangażowania. Chciał uciec od uczuć, ale go dopadły, tu, w przestrzeni ich wspólnych oddechów, gdy odwzajemnił z równą zapalczywością jego pocałunki, gdy zaciskał zęby na jego dolnej wardze i ssał ją przez chwile, wbijając prowokacyjnie spojrzenie w ciemną toń. Dotyk na karku stał się dotkliwszy, pewniejszy, płytki paznokcie zatopiły się w skórę, pozostawiając na niej lekkie zaczerwienie. Pełnił odpowiedź na pytanie Iry. Poczuł, jak ciepła dłoń zanurkowała pod materiał golfa i teraz delikatne palce bezwstydnie ocierały się o jego skórę. Nagrodził go cichym pomrukiem, na moment przenosząc usta na szyję, na której jeszcze niedawno zaciskał palce. Teraz badał ją pod wargami. Nie na długo. Wkrótce znowu wrócił do jego ust, a potem, chwytając między zęby płatek ucha Iry, zbliżył się do prawdy. Wzrok, na ułamki sekund, uchwycił skrawek skóry, na którym widniało magiczne piętno. Znamię, z jakim rodzil się każdy czarownik, kształtem imitował kwiat lotosu., jakie zdobił skórę Calliope, imitujący kwiat lotosu. - To ty - tym razem to on, głosem zniżonym do szeptu, mruczał do ucha Lebovitza – jesteś moimi wspomnieniami z dzieciństwa? - słowom nie towarzyszyło rozczarowanie, a jedynie słodko-gorzki posmak, który pozostał na języku. Palce lewej dłoni przesunął wzdłuż jego ramienia, druga zacisnęła się wokół jego nadgarstka, który znalazł się sąsiedztwie paska od spodni. Chciał je chronić? Za wszelką cenę chciał chronić relacje, która łączyła go z Calliope? Bzdura. Nie była prawdziwa. Była obłudą, kłamstwem. Była Irą, który ukrywał się pod inną tożsamość. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
To nie czas na zastanawianie się nad tym, co mogło się zmienić i czy mam prawo mówić, że znam tego człowieka. Na myśli krążące wokół tego czy całuję Cecila, czy jego wspomnienie, czy słodkiego nieznajomego, który znalazł się w dobrym miejscu, w dobrym czasie. Nie zastanawiam się więc, tylko nagradzam pomrukami przyjemności dotyk, który czuję na swoim ciele, odpowiadam na pocałunki, inicjuję kolejne, krok po kroku zatracam się w tym, do czego dążę. Do czego dążą moje palce, gdy sięgają jego paska, gdy odchylam głowę, przymykając oczy, gdy czuję ciepłe usta na szyi. Przez tych kilka chwil nie ma znaczenia, kim dla mnie jest. Ważne, że na mnie patrzy, ważne, że mnie dotyka, że mnie całuje, że rzeczywistość zaczyna zamykać się w tej drobnej przestrzeni między naszymi ciałami. Otumaniający zapach drugiego człowieka, jego bliskość, usta, westchnienia, niecierpliwe dłonie — wszystko to sprawia, że cokolwiek innego przestaje mieć znaczenie. Jakiekolwiek wątpliwości i czujność chowają się za rogiem, przykrywa je zasłona pożądania. Uderzający gorąc przyspiesza oddech i zaciska uda mocniej na drugim ciele. Palce wprawnymi, szybkimi ruchami szukają sprzączki, przesuwają się po rozgrzanym brzuchu. Nie od razu uświadamiam sobie, że złapanie mojego nadgarstka jest znakiem, że powinienem przestać. Przyzwyczajony do szorstkiego traktowania i równie obeznany z oferowaniem go innym uznałbym to za odpowiedź na swoje pytanie. Oczekuję nawet przez chwilę, że zaciskająca się na nadgarstku dłoń szarpnie nim, wykręci, może ma czemuś służyć, może ma być jakąś grą. Ledwie sięgam rozpalonym spojrzeniem oczu Cecila, by wyczytać z nich jego zamiary, gdy okazuje się, że to nie jest żadna gra. Gardło samo zaciska się, jakby przełykało ślinę, choć nagle jest w nim zupełnie sucho. Chwila stresu zapewne odbija się w moich oczach, kiedy dochodzi do mnie, że się zorientował. Kiedy? Teraz? Po czym? Odruchowo rozplatam nogi i zwiększam dystans między naszymi ciałami, zmieszany. Nie jestem pewien czy jest zły — nie brzmi, jakby był — czy zawiedziony. Wiem, że mi robi się wstyd. Jak nastolatkowi przyłapanemu na czytaniu gazet dla dorosłych. Bo wie kto go całuje, kto właśnie był gotów wyuczonym ruchem ręki pozbawić go paska i wszelkich innych przeszkód odgradzających mnie od bezczelnego sprowadzenia wszystkiego, co nas kiedykolwiek łączyło do szybkiego, przypadkowego numerku dla umilenia sobie dnia. Ot, z nawyku. Bo mogę. Mimo że przecież nie mam prawa. Teraz już nie może być przypadkowym nieznajomym, teraz już nie mogę udawać, że nie ma między nami przeszłości. Nie mogę posunąć się dalej, skoro obaj wiemy, że kiedyś łączyła nas przyjaźń, a ja z jakiegoś powodu ją zaniedbałem. I teraz należą się mu wyjaśnienia. Poprawiam krótkim ruchem włosy, sprawiając, że te przykrywają szyję, jakby miały pomóc w ukryciu dowodów na to, co przed chwilą robiliśmy. Nie wysuwam nadgarstka z jego dłoni, ale moje palce już jakiś czas temu puściły sprzączkę paska. Muszę się zebrać w sobie, żeby w końcu znów spojrzeć mu w oczy. Głupio mi. Przez chwilę w głowie mam pustkę. Nie wiem, jak się wytłumaczyć. Zwilżam usta, próbując odnaleźć język w gębie, aż w końcu wzdycham z rezygnacją, dochodząc do wniosku, że nic co powiem, nie zabrzmi dobrze. — Nie mogłem ci powiedzieć, mam… Mój ojciec… Calliope jest… — Dłoń znów przeczesuje włosy, na chwilę przerywając nasz kontakt wzrokowy, gdy moje usta wyginają się w imitacji uśmiechu a z gardła ucieka wyraz gorzkiego rozbawienia. Świetnie ci idzie, Ira. — Przepraszam. Nie wiem, co powiedzieć. Nie powinienem był. — Nerwowym ruchem palców wskazuję to na siebie, to na niego. Nie powinienem był inicjować zbliżenia, biorąc pod uwagę to, że byliśmy przyjaciółmi i to, że Cecil tego nie wie. Głupio wyszło. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Przez dłużącą się w minutę chwile nie spuszczał wzroku z Iry. Spragnione usta zaprzestały wędrówki po skórze, choć przyjemnych dreszczy nie mógł stłumić, podobnie jak gwałtowniejszego bicia wybijanego przez organ w piersi, oddechu, który nadal ogrzewał szyję Lebovitza oraz rozpalonych w trzewiach iskier. Piwnym oczom nie można było zarzucić braku intensywności. Wbił je w lewy profil twarzy, który niespełna kilka minut temu był obiektem kumulującego się w podbrzuszu pożądania. Mocniej zacisnął palce na nadgarstku. Wyczuł pod opuszkami puls. Przyśpieszył, gdy ich oczy się spotkały. Pulsował intymniej, gdy słowa, które Cecil chciał połknąć, opuściły jego krtań. Po nich przyszło zrozumienie.Zatopiło się w znajomych rysach twarzy. Zrozumiał, że to nie element gry wstępnej. Zrozumiał, że Fogarty nie wygnie mu łokcia za plecy i nie wyszepta w ucho obelżywych słów zachęty. Zwilżył usta koniuszkiem języka. Jeszcze przez cztery uderzenia serca się wahał. Jeszcze, póki ich ciała niemal do siebie przylegały, mógł znowu złapać ich usta w pocałunku. Czy Ira by zaprotestował? Skoro nie zrobił tego wcześniej, choć wiedział z kim mial do czynienia, najpewniej nie wykazałby najmniejszych oporów, by sprowadzić ich znajomości do jednego, szybkiego zbliżenia. Nie zrobił jednak nic, by poznać odpowiedź na obecnie dręczące go pytanie. Pozwolił Irze wyplątać się z objęć. Rozluźnił palce z nadgarstka. Dłoń zawędrowała do porzuconej paczki papierosów, wyjął jedną z pięciu cygaretek. Po tym, jak drżący, stłumiony przez zażenowanie głos Iry dotarł do jego uszu, teatralnie, wręcz ostentacyjnie objął spojrzeniem skrawki przestrzeni, które znajdowały się w zasięgu jego wzroku, jakby chciał mu niemo przekazać - nie ma tutaj twojego ojca, więc powiedz mi kim naprawdę jesteś, Ira. Usta jednak się nie poruszyły. Jeszcze nie teraz. Przejechał dłonią po twarzy, łudząc się, że ich niska temperatura zmyje gorąc, jakim zapłonęły jego policzki. - Więc - mocniej zacisnął palce na zapalniczce, po którą sięgnął, a papieros wsunął sobie do ust – Calliope... Ira... – jak mam się do ciebie zwracać? Calliope na języku smakowało rozczarowaniem, goryczą, dniami, które nigdy nie wrócą; Ira pocałunkami niedawno składanymi na ustach, słodką obietnicą, chwilą ulotności zamkniętą w przyśpieszonych oddechach. Mógł sobie wmawiać, że żadne z tych uczuć nie było prawdziwe, mógł sobie wmawiać, że były fikcja, ale nadal czuł rozkoszne ciepło tam, gdzie palce Lebivotza zetknęły się ze skórą. Świadomość, że Nie miał prawo go oceniać i grać na jego uczuciach, wiła się w nim, jak żywe stworzenie. Nie miał prawo wracać do przeszłości. Drzwi, które tam prowadziły, dawno zostały zamknięte. Przyczyniło się do tego przedłużające się ze strony Calliope milczenie. Urwany kontakt. Dzieciństwo rozbite na milion odłamków wspomnień, które ,zniekształcone przez upływ czasu, drażniły, uwierały, jak kamyk w bucie. To, co wtedy czuł, mogło być jedynie wymysłem jego wyobraźni. Nadzieją tężącą pod sercem. Czymś nieuchwytnym, nierealnym, jak uciekające właśnie sekundy. Płomień tańczący na mechanizmie zapalniczki dosięgnął papierosa. Zaciągnął się, po chwili pozwalając, aby na ułamki sekund jego twarz zniknęła w dymie, który nadal kłębił się pod sufitem. Cryk Lebovitzów. W drodze do klubu widział plakat. Mógł się domyśleć prawdy, tańczyła na opuszku języku w rytm niemal bezdźwięcznych kroków. Zwykle owijał sieć kłamstw wokół swoich ofiar. Zwykle to on patrzył, jak jego rozmówcy zaplątywali się w czułe, obłudne słowa. Obserwował, jak szamotali się w sieci, gubili się w tym, co rzeczywiste, i w tym co nierealne, z tracili czujność, dawali się nabrać na uśmiech numer osiem i spojrzenie numer trzy. Zwykle to on był kłamcą. Rolę się odwróciły, ale czy na pewno? Przymykał oko na uderzające podobieństwo. Włam wiał sobie, że to dzieło sentymentu. Prowokował, inicjował dotyk, pogłębiał składane gorączkowo pocałunki, niecierpliwymi palcami szukał kontaktu z jego skórą, wykrzywił usta w uśmiechu, ignorował palącego go gardło przeczucie. Usta wykrzywił w imitacji uśmiechu. Był jedną z wielu wersji prawdy odbitą także w piwnych oczach. Częścią składową spektaklu gestów, cień przemykających po jego twarzy. - Więc, powiedz Ira, Calliope była tylko iluzją magika, wizerunkiem scenicznym? - spytał z czystej ciekawości. W głosie Cecila nie było miejsca na żal, złość, bo teraz, bogatszy o doświadczenie, uzmysłowił sobie, że tęsknił za czymś, co nie istniało. Zamiast tego między słowami błąkała się subtelna nuta złośliwości. – Nadal uprawiasz akrobatykę? Nie tylko on zasługiwał na drewniany nos Pinokia. Przekazał Irze papierosa, którego jeszcze chwile wcześniej trzymał między własnymi wargami. Być może w geście pojednania. - Dlaczego zwróciłeś się pomoc do mnie? Wiedziałeś kim jestem. Pierwszy raz od dawna to on był prawdziwy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Cecil nie szuka już kontaktu, nie chce zakryć chwil niezręczności puchatym dywanikiem splecionym z dotyku, gorączkowych pocałunków i bliskości, która nie zostawia miejsca na inwazyjne myśli. Nie mogę mieć pretensji — sam przecież, choć mogłem uśmiechnąć się złośliwie i zupełnie zbagatelizować temat, nabrałem dystansu i zacząłem się tłumaczyć. Gdybym rozmawiał teraz z kimś zupełnie nieważnym, mógłbym pozwolić sobie na wyszydzenie całej sytuacji i zupełny dystans emocjonalny, ale choć bywa różnie, to jednak potrafię liczyć się z uczuciami innych. Nie wiem, jakie towarzyszą teraz Cecilowi, ale wiem, że ja na jego miejscu mógłbym być wkurwiony. W końcu zaniedbałem naszą przyjaźń, a teraz po prostu sięgnąłem po jego ciało jak po każde inne. Ktoś mógłby powiedzieć, że przyjaciele tak nie robią. Ja bym się nie zgodził, bo najlepsza przyjaźń to przecież taka, która spełnia na wszystkich płaszczyznach, ale doskonale wiem, że nie jest to podejście oczywiste i powszechnie akceptowalne. Poza tym… o jakiej przyjaźni mowa? Przecież wyrzuciłem ją do kosza, choć nie mam pojęcia czemu i jak to się stało. Kiedy zacząłem odkładać odpisanie na list, kiedy zapomniałem, że mam to zrobić, kiedy ciepłe wspomnienia odeszły w daleki kąt umysłu? Nie rozumiem. Przecież zwykle nie postępuję tak z ludźmi. Przecież dbam o bliskich i myśl, że zawodzę kogoś z nich… nie podoba mi się to uczucie. A jego musiałem zawieść i nie mam dla siebie usprawiedliwienia, bo sam nie wiem, dlaczego tak się stało. Co gorsza myśli teraz, że… Że co? Że specjalnie go okłamywałem? Że to była jakaś szopka? Marszczę brwi w przypływie rozdrażnienia, że w ogóle mógł tak pomyśleć i zadać głośno to pytanie. Iluzja? Sądzi, że cały ten czas, który razem spędziliśmy był dla mnie jakimś żartem, eksperymentem? Złość przelewa się w moje spojrzenie, ale zapewne wciąż rozpalone policzki i mozolnie uspokajający się oddech nadają jej lżejszego, mniej poważnego wydźwięku. Przyjmuję z jego dłoni papierosa, przełykając pierwsze słowa, które cisną mi się na usta. Dym wdzierający się w płuca koi nerwy i nieco spowalnia bieg myśli, ale również nieprzyjemnie drapie w gardło. Kasłam krótko, nienawykły do normalnych, mocnych fajek. Za mocne. Oddaję Cecilowi papierosa, wydychając ciężko powietrze i staram się ignorować całe podniecenie, które nie znalazło ujścia. I raczej już go nie znajdzie. — Nie wiedziałem, kim jesteś, nie pytałem o nazwisko. — Facet powiedział, że zna kogoś, przekaże mu sprawę a on się ze mną spotka i tyle, nie wiem, jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać choćby o imię tego, kto ma wykonać zlecenie. To wydawało się wtedy mało ważne. — Tak, Calliope to wizerunek sceniczny, ale też… część mnie. I nasza przyjaźń nie była fałszywa, jeśli o to pytasz — odpowiadam zdecydowanie, zaglądając wprost w oczy Cecila. I może właśnie dlatego, że w nie patrzę i teraz wyraźnie pamiętam tamte dni i to, jak bardzo je ceniłem, cała moja postawa obronna opada, ramiona się rozluźniają, a z twarzy schodzi to zacięcie i protest, by zastąpiło je coś na kształt niewymuszonej skruchy. — Nadal występuję, tak. Wróciłem z trasy dopiero jakieś pół roku temu. Wciąż jeszcze się tutaj odnajduję. — To prawda. Zakotwiczenie się w jednym miejscu po intensywnych czterech latach podróży, scenicznego szaleństwa i zabawy jest niemal niemożliwe i wciąż mi nie leży. — Przepraszam, że nie pisałem. — Jestem mu to winny. Nie będę nawet próbował dodawać do tego usprawiedliwienia, bo żadnego nie mam. Przyjaciół nie powinno się zaniedbywać i sam czuję się z tym paskudnie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Łatwiej było błądzić dłońmi po skórze, wytaczać nowe ścieżki zniecierpliwionym palcami, pozostawiać na skórze ślady po płytkach pozna koci. Łatwiej było objąć wargi w łapczywym, spragnionym bliskości pocałunku i pogłębiając go aż do utraty tchu, w gorączkowym poszukiwaniu ukojenia. Łatwiej było zatracić się w cieple bojącym od drugiego ciała, zatonąć w plątanie zmysłów. Pozwolić opaść kurtynie intymności, zatrzeć wszystkie granice przyzwoitości. Nie myśleć o niczym. Pozwolić, by w trzewiach wybucha pożoga pożądania. Z autopsji wiedział, jak zwodnicza potrafiła być przyjaźni, jak łatwo wyłamała się z sztywnych ram, jak ze zwykłej, szczerej sympatii przeobrażała się w emocjonalne przywiązania, by w końcu, z miesiąca na miesiąc urosnąć do rozmiaru słodkiego uzależnienia, które, pielęgnowane, zmieniało się w pożądania. Uciekał od tego, od miesięcy, lat. Od przypadkowego, ale namacalnego dotyku, od którego płonęła jego skóra. Przyjaźń, która łączyła go z Calliope rozmyła się w strugach zapomnienia, zgniła jak ludzkie truchło, przerodziła w się w wspomnienia - czułe, ciepłe, które czasem, przed laty, wracały, gdy doskwierała mu samotność. Wykrzywiał wówczas usta w subtelnym uśmiechu i obejmował spojrzeniem skrawki nieba, jakie widział z okna swojej sypialni. Szukał wśród nich planetoidy zarwaną Kalliope. Miała nieregularny kszałt- zupełnie, jak ich znajomość. Co się powstrzymuje Cecil? Dlaczego nie zaciśniesz palców na jego gardle? Dlaczego nie odnajdziesz ustami drogi do jego warg? Skąd ten upór? Walka o coś, co przestało istnieć dawno temu? Ta przyjaźń od początku była kłamstwem. Tym razem to Ira był pająkiem. Cecil wpadł w sieć, którą utkał. Lepką, obłudną, pełną wiary. Coś, co było tylko wspomnieniem, echem dziecięcego świata. Coś, co przestało istnieć dawno temu. Nie wiedział co o tym myśleć. Nadal czuł na swoich warg ciężar jego ust. Nadal, pomimo unoszącego się powietrzu dymu Marlboro, w nozdrzach czuł jego woń i prąd przyjemnego ciepła przepływający przez ciało. Przyjął papieros z powrotem. Zaciągnął się nim dwukrotnie. Żałował, że nie mógł rozwijać myśli rękoma, tak jak uczynił to z kłębiącym się pod sufitem dymem. Palące go w krtań żal i rozgoryczenie, nie przegoniło kotłującego się w jego ciele pożądania. Czuł z tego powodu rozdrażnienie. Zniósł ciężar kontaktu wzrokowego. Zniósł ciężar jego słow. Zniósł prawdę zawisłą w powietrzu. Zniósł szczerość tego wyznania, chociaz doszukiwał się w nim kłamstwo. Tak był prościej, łatwiej, oceniać go swoją miarą. Skoro okłamał go wtedy, mógł to robić także dzisiaj. Cecilowi trudno było ocenić, czy wyszedł ze swojej roli. Nie uciekł przed emocjami. Nie narzucił na twarz maski obojętności. Nie zdystansował się. Wstał. W trzech krokach zakłócił przestrzeń osobistą Iry. Papieros nadal tlił się między zębami. Chciał wierzyć, że otulające go wspomnienia z tamtych dni i tamtego lato, były prawdziwe. Chciał wierzyć, ze równie prawdziwe były listy kreślone ręką Lebovitza i jego dzisiejsze słowa. Głupia, naiwna wiara. W końcu dlatego oderwał wargi od jego skóry, w końcu dlatego palce oplótł wokół jego nadgarstka, by nie zbezcześcić tego, co ich niegdyś łączyło krótkim, gwałtownym wybuchem pożądania. Nie chciał porównywać ich znajomości do wywietrzałem zawartości odkorkowanej butelki wina, ale czym mógł dać jej szanse - im, jemu, sobie? Zaczesał zabłąkane kosmyki Iry za ucho. Zimną dłoń przyłożył do jego rozgrzanego policzka. Na ustach zatańczył subtelny uśmiech, w którym nie krył się żaden podtekst, żadne ukryte dno,poza krótkim, niewerbalnym, ale stanowczym – nie przepraszaj. To on go tu sprowadził. - Jeśli twoje przeprosiny są szczerze, masz szansę to naprawić. Dał mu wolną rękę. Nie spierdol tego, Ira. Calliope - jedna z spośród dziewięciu muz olimpijskich. Gdy spacerowała po linie z taką swobodą, jakby była stworzona z równie lekkiego, zwiewnego materiału co powietrze, Cecila również inspirowała. Nie mógł oderwać od niej oczu. Naszkicował ją wówczas - wśród chmur. Jej spacer w powietrzu nazwał podniebnym tańcem. Podczas rozłąki miał nadzieję, że nie wzbiła się dostatecznie wysoko, by spłonąć, jak Ikar. Nie spłonęła. Była jak on – nadal igrała z losem. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Wspomnienie przemocy fizycznej Pojawia się przy mnie zbyt szybko. Zwinność tego ruchu przywodzi na myśl tak wiele różnych chwil, że nie da się ich zliczyć. Coś je ze sobą łączy, czasem ból, głównie dyskomfort, często napięcie. Rzadko złość. Tak podchodziła macocha, kiedy podczas treningu źle postawiłem nogę lub niedostatecznie mocno wygiąłem szyję. Pomagała mi wtedy. Łapała za włosy, wbijała palce w kręgosłup i ciągnęła tak, że wydawało mi się, że złamie mi kark. Tak niedawno podchodził Will, niecierpliwiąc się, przeskakując spektakularnie przez bar, by szarpnąć za moją bluzkę i sięgnąć po to, na co miał ochotę. Tak podchodził też Leander na kilka chwil przed tym, jak zatapiał nóż w moim ciele. Szybko i bez ostrzeżenia. Ciało napina się samo. To instynkt. Wyuczony, nie wrodzony, lecz równie nieprzejednany, co wszystkie pierwotne. Kiedy ktoś zbliża się nagle, należy oczekiwać ciosu, szarpnięcia albo krzyku. Obojętność ogranicza się do umysłu, bo mięśnie działają bez jego woli. Spinają się jak na komendę, a spojrzenie wyostrza się, być może drogą nawyku chcąc lepiej zapamiętać rzeczywistość, nim na kilka chwil zakryje ją ciemność. Ale nad instynktownym zamknięciem oczu przecież już panuję — kwestia praktyki. To trwa sekundę. Może trzy. Wszystkie reakcje ciała mogłyby z powodzeniem pozostać niezauważone przez absolutnie nikogo. Nawet przeze mnie. Nie ma ciosu, nie ma szarpnięcia, nie ma sięgania po to, co przerwał. Jego dłoń jest chłodna i przyjemnie studzi rozgorzałe emocje. Dotyk odgarniający włosy jest czuły i przez moment wywołuje w moim spojrzeniu zagubienie. Drobny uśmiech na wargach Cecila upewnia mnie w przekonaniu, że wszystko jest dobrze. Nie zerwał się by wyjść, nie zerwał się, by ukarać mnie za to, że go zaniedbałem, ani po to, żeby rzucić kilka niewybrednych obelg. Ciężar spadający z serca odbija się wyraźną ulgą na mojej twarzy. Dużo, dużo wyraźniejszą niż cień napięcia przemykający po niej wcześniej. Szeroki uśmiech Cecil ma szansę obserwować tylko przez ułamek sekundy, bo ten zaraz znika z pola jego widzenia, kiedy rzucam się z impetem na jego szyję i przytulam go mocno, rozentuzjazmowany i wdzięczny. Nie mam z tym problemu. Czas minął, ale uczucia nie miały szansy się zmienić, nawet jeśli nasze życia i doświadczenia posunęły naprzód. Nie czuję przy nim krępacji, nie czuję, że powinienem trzymać dystans. Cieszę się, że znów się spotkaliśmy i że potrafi mi wybaczyć. Wciąż pamiętamy się jako te dzieciaki. Wciąż pamiętam, jak przychodził, szkicował, a ja rechocząc, czyniłem przerysowane pozy, ciesząc się, że na mnie patrzy. Pamiętam snute plany, wymieniane marzenia, a nawet wspólne milczenie i wpatrywanie się w chmury, nie dbając o to, że brudzimy ubrania od trawy. Słodkie, beztroskie czasy. Ile z tej beztroski pozostało w którymkolwiek z nas? Czy spełnił swoje marzenia? — Mam tyle pytań! — Przytulam go jeszcze mocniej i dopiero po chwili odsuwam się na tyle, żeby dać mu trochę swobody i oddechu. Podniecenie zdążyło opaść, pozostała radość, ciekawość i wspomnienie tej dziecięcej sielanki. — Masz czas? — Teraz, jutro, za tydzień, kiedykolwiek. Teraz przecież jestem tutaj i możemy się zobaczyć w każdej chwili. Drugi raz tego nie zaniedbam. Nie mógłbym. Wtedy też mi się tak wydawało. Ale wtedy to nie jest teraz. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zauważył, jak iluzja pewności siebie, którą pokrył się Ira, opadła, gdy znalazł się przy nim w trzech pewnych, niemal bezszelestnych krokach; była tylko powłoką, ucieczkę od jątrzącego się pod sercem emocji. Kolejna nieprawdą pośród kłamstw. Przez chwile, ułamki sekund, Cecilowi wydawało się, że Lebovitz był gotów nadstawić policzek i przyjąć cios, ale ten nie nadszedł; przemoc nigdy nie była rozwiązaniem, traktował ją jak ostateczność, ucieczką od konsekwencji swoich czynów, poniekąd tym też były układające się na ustach pełne obłudy słowa - unikiem. Tym też była pozorna obojętność często widniejąca w ekspresji jego twarzy - przykrywką. Tym też były pewne gesty - fikcyjnym poczuciem kontroli nad sytuacją. W chwili, gdy dłoń zbliżył do ciała, zarejestrował, jak mięśnie akrobaty się napinają, jakby wyczekiwał momentu aż nerwy ilustratora dokonają aktu kapitulacji. Chociaż był w tym dyskretny, chociaż ten nawyk wydał się Cecilowi poniekąd wyuczony, nie umknął jego uwadze. Przyczyniły się do tego lata praktyki, doświadczeń, ekspozycji na przemoc, jaką doświadczył w domowym zaciszu przy Apollo Avenue 20. Nie mial najmniejszego zamiaru zawinąć dłoni w pieść i skonfrontować ją z twarzą Iry; mial zbyt pociągające rysy, by je psuć aktem przemocy. Nie mial zamiaru złączyć ich warg w brutalnym pocałunku i skończyć to, co zaczęli. Po tamtych emocjach, nagłej słabości, nie było już śladu. Zamiast to chłodnym palcami musnął jego rozgrzanego policzka, ogarnął włosy za ucho, wykrzywił usta w uśmiechu pojednania, chociaż chciał kąśliwie, wręcz sarkastycznie zapytać: co masz na sumieniu, Ira?, ale ugryzł się w język. Mowa jego ciała - język Cecilowi dobrze znany - mówiła sama za siebie. Nie potrzebował zbędnych, przełamujących ciszę słów. Zapewne obaj mieli całkiem sporo grzechów, pod których ciężarem uginał się kręgosłup moralny, cecilowy już dawno wygiął się łuk. Nie miał okazji wykonać kolejnego kroku. Ira go ubiegł, przejął palaczkę. Ciepło jego dłoń poczuł na swojej szyi, gdy zdecydował się złączyć ich ciała w objęciu - przyjacielskim, beztroskim, nie mającym nie wspólnego z doznaniami, które żarem rozpalały skórę. Z początku znieruchomiał i poczuł, jak paraliż napięcia spina mięśnie, serce bije o akord mocniej, dłonie opadają wydłuż ciała, jakby nie wiedział, czym je zająć. Nie nawykł do gestów bezinteresownych czułości ze strony osób, które ledwo poznał, bo nie wiedział jeszcze, jak bardzo Ira różnił się od Calliope, Pomimo iż współdzieli ciało, być może były to dwie zupełnie różne osobowości. W końcu zdecydował się na konkretniejszy krok – objął go lekka, przez co miał wrażenie, ze czas zatrzymał się w miejscu; znowu byli tymi dziećmi, co lata temu; znowu w umysłach tliły się marzenia; znowu słowotok zamierał na wargach; znowu radony uśmiech przecinał wargi. Dni cisze, które mu Lebovitz zafundował, dni, które zmieniły się w tygodnie, miesiące, lata nagle, w tym błogostanie, przestały mieć znaczenie. Zadziwiające, że po takim czasie los znowu splótł ze sobą ich ścieżki, zupełnie różne i odmienne. - Musisz je rozłożyć w czasie - niemal się zaśmiał i nie poznał własnego tonu głosu, niemalże beztroskiego, chłopięcego, jakby bagaż doświadczeń, który dźwigał na barkach, nagle, dla tej chwili zależał. – Jeszcze dzisiaj muszę wrócić do - chciał powiedzieć do domu, ale nigdzie nie czuł się jak w domu – do Saint Fall. - Czekały go inne zobowiązania zawodowe, tym razem te, które pozostawiły ślad grafitu na opuszkach palców. Też mial dużo pytań. Zdobył serca publiczności za granicą? Udało mu się, że osiągnąć swój cel? Jak czuł się pod sklepieniem namiotu? Akrobatyka nadal była jego pasją, czy, na przestrzeń lat, stała się przykrym, wysysającym z niego energię obowiązkiem? Chociaż wcześniej bił się z myślami, teraz był już absolutnie pewien – chciał odbudować tę relację. Chciał, bo łudził się, ze ona pomoże mu zatrzymać to, co stopniowo tracił - cząsteczki człowieczeństwa. Nie bez powodu Lilith czuwała, by znowu się spotkali. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Och… Ależ się spiął. Jakby zupełnie nie nawykł do takiej bliskości. A przecież czuję tak wyraźnie bicie jego serca, które odpowiada na tę drobną czułość pierwsze, bez udziału woli Cecila. Całe jego ciało jednak sztywnieje tak jak moje przed kilkoma chwilami, nawet jeśli tylko na ułamek sekundy. Wahanie Cecila trwa nieco dłużej — wystarczająco, bym, nie odpuszczając, zacieśnił swoje objęcia delikatnie i ułożył palce kojąco na jego barku. Oczy same się przymykają, czerpiąc z tej bliskości w towarzystwie błogiego uśmiechu. Tęskniłem za nim i jakimś cudem do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo. W końcu i Cecil unosi swoje dłonie, a ja wypuszczam z płuc nieświadomie wstrzymywany oddech, poddając się przyjemnej fali endorfin. To niesamowite, że nasze ścieżki znów się połączyły i to zupełnym przypadkiem. Odsuwam się, choć nie na przesadnie dużą odległość. Nie mogę i nie chcę przestać się uśmiechać, a uśmiech ten swobodnie i bez wysiłku dosięga oczu. Nie mogę wiedzieć o tym, co kryje się w jego umyśle, nie zdaję sobie sprawy z tego, że mimo wszystko może uważać Calliope za fikcję, ale to nie ma znaczenia. Szybko przekona się, że Ira i Calliope to ta sama osoba. Jedno dopełnia drugie swoją historią i oboje dzielą osobowość. Calliope nigdy nie była kłamstwem. — Zgoda — odrzekam pogodnie na propozycję rozłożenie pytań w czasie i trochę tonuję swoje emocje, kiedy mówi, że musi wracać. A więc mieszka w Sait Fall. Zanotowane. Patrzę na niego przez krótką chwilę, napawając się tym rozpierającym uczuciem szczęścia, że wszystko wskakuje na swoje miejsce i że mam szansę naprawić swój błąd. Drugi raz go nie zostawię. — Nie masz pojęcia, jak się cieszę — wyznaję jeszcze na głos, bo mówienie o uczuciach nigdy nie było u mnie najmniejszym tabu. Wiem, że moja mina wyraża dużo, ale nigdy nie ma za mało przestrzeni na słowa, które ją wesprą. — Och, i dziękuję za pomoc — dodaję, przypominając sobie, od czego w ogóle się zaczęło. Z tego wszystkiego stalker zupełnie wywietrzał mi z głowy. — Nie zatrzymuję cię. Napiszę, obiecuję. — Spotkamy się i powoli wszystko nadrobimy. | 2 x zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Zagreus Zafeiriou
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 190
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
4/05/1985 r. Zaproszenie wypowiedziane na tylnej kanapie taksówki przez Irę w końcu doczekało się realizacji. To nie było w stylu Zaga, by ignorować dobrą zabawę i możliwość rozerwania się. Sobotni wieczór, wiosna i coraz dłuższe dni sprzyjały dobremu humorowi łowcy. Sprawa zjawy w szklarni była wciąż w toku, Zag zbierał odpowiednie materiały do wykonania rytuału i wyczekiwał na odpowiedni moment. Chociaż brak skarg ze strony przyjaciółki Iry mógł znaczyć, że zjawa wyczuła obecność łowcy i albo się wyciszyła, albo poszła w pizdu. Lecz dla pewności Zafeiriou miał zamiar wykonać odpowiednie rytuały i dla spokoju wszystkich zainteresowanych dać im jakąkolwiek gwarancję. Lecz póki co zajęty był szykowaniem się na balety. Wyciągnął z szafy czarną jak noc koszulę, którą dopiął na 3/4 guzików i rozchylił kołnierz nieco szerzej, na szyi zawiesił złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie greckiej Delty. Drugą miał wytatuowaną nad sercem, lecz widoczny był tylko jej fragment. Taki oto znak rozpoznawczy Zafeiriou. Ciemne jeansy i czarny, skórzany pasek, a do tego czarne, eleganckie buty. Dla osób, które widywały Zaga na co dzień ten widok mógł być szokujący. Odrobina estetycznego szlifu sprawiała, że przykuwał uwagę. Silne, smukłe, umięśnione ciało pełne tatuaży i blizn wyraźnie podkreślało jego charyzmę. Zagreus czuł się dobrze w tym wydaniu. Wciąż to nie był garnitur. Wystylizował włosy kilkoma ruchami dłoni uzbrojonej w mazidło do włosów zakupione w pobliskiej drogerii. Na koniec zadbał o odpowiednia ilość wody kolońskiej, lecz bez przesady, żeby nie odstraszać ostrym zapachem alkoholu upojonego wetiwerem z nutami drzewa sandałowego i pieprzu. Jedynym szczegółem, który odrobinę zakłócał perspektywę idealnego wieczoru było to, że musiał się pojawić w Bostonie. Jego rodzinnym mieście, w którym nie był od lat i mial nadzieję, że nigdy więcej jego noga tutaj nie postanie. To sprawiało, że czul się trochę spięty, na ulicy łapał się na tym, że obserwował przechodniów i doszukiwał się w nich charakterystycznych cech brata i matki. Co było mało możliwe, żeby zapuszczali się w te okolice. Jednak ciężar paranoi osiadł na na ramionach Zaga wbijając boleśnie swoje szpony w kark i pod łopatki łowcy. Po wejściu do klubu został zaczepiony przez kelnerkę, której pokazał wizytówkę od Iry. Ta przekierowała go do drugiej sali, która była bardziej kameralna. Po chwili otrzymał drinka i zapewnienie, że pan Lebovitz jest na miejscu i niedługo się zjawi. W tym czasie Zag postanowił znaleźć sobie wygodne miejsce w jednej z lóż, z której widoczna była scena, gdzie ponętne ciała wiły się w tańcu. Miał chwilę na obserwację sali i parkietu, może i nadarzy się okazja do poznania kogoś nowego, albo odrobiny rozrywki. Dopisujący humor nastrajał go pozytywnie do otoczenia i powoli imprezowa atmosfera zaczynała na niego wpływać. Na dodatek do umysłu Zaga nie docierały żadne dodatkowe bodźce, których nikt wokół nie słyszał. Możliwe, że była to zasługa muzyki, która była na tyle głośna, że nie słyszał rozmów z okolicznych stolików. Zwykle przewrażliwiony na wszelkie bodźce pochodzące spoza materialnego świata mógł odetchnąć z ulgą i spędzić ten wieczór przyjemnie. Rzut na psychotyczne szepty: 3 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Łowca/Łowca duchów
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Czerwony wystrój klubu, poświęcony miesiącowi Aradii, odszedł w niepamięć tuż przed Nocą Walpurgii. Teraz wnętrze tonie w kolorach zmysłowego granatu i czerni, przywodząc na myśl pełną magii noc. Magiczny, chłodny ogień płonący przy lożach, muskając płomieniami ściany, podkreśla motyw przewodni, dodając wściekłym neonom nowego wymiaru. Zmysłowość wnętrza zachęca do oddania się zapomnieniu. Najlepiej w czyichś ramionach. Sala kameralna ma powitać dziś trzy zespoły, pomiędzy którymi można cieszyć oczy wyginającymi się do rytmu ciała tancerzami i tancerkami. Nic zdrożnego, nic nader kontrowersyjnego. Wieczór wystarczająco neutralny, aby móc zaprosić na niego Zaga. Nie wiem jeszcze, gdzie stoją jego granice tolerancji, nawet jeśli wydał się sympatyczny i w dodatku nie obawiał się zwrócenia uwagi na to, jak wyglądam. To dobry znak. Kolejnym dobrym znakiem będzie, jeśli nie ucieknie z krzykiem i nie zawoła o pomoc do piekieł, widząc, co mam dziś na sobie. Nic przesadnie wyzywającego co prawda, ale wciąż stoi to w znacznym kontraście do tego, co nosiłem, kiedy się poznaliśmy. Obciskające nogi kabaretki, ginące pod skórzanymi spodenkami i równie obcisły, czarny top, odsłaniający brzuch, podkreślają to, co tamtego wieczoru zakrywała luźna koszulka i wygodne spodnie. Choker na szyi, błyszczące w uszach drobne kolczyki i lekki makijaż dopełniają dzisiejszej stylówy. Za to ciężkie glany, które ostatecznie zdecydowałem się założyć zamiast szpilek, przełamują przyjemnie całość. Cóż, Zag, jesteś przystojny i sympatyczny, ale jeśli przestaniesz być słodkim cukiereczkiem przy zetknięciu z rzeczywistością i odrobiną oryginalności wizerunkowej, to możesz wypierdalać. Dawał dobre vibe’y, trzeba ufać instynktowi. Moje spojrzenie wyłapuje go po kilku chwilach. No, no… On też wygląda inaczej. Co poradzę na to, że krew zaczyna trochę szybciej krążyć, kiedy lekkim krokiem podchodzę i mogę przyjrzeć mu się dokładniej? Tylko po co w ogóle coś radzić? Docenienie czyjegoś wyglądu i seksownych tatuaży, które tak kusząco skrywają się pod koszulą, że pozostaje tylko wyobrażać sobie, co jeszcze skrywa… Ekhm. Patrzenie i podziwianie to tylko naturalny, całkiem zdrowy odruch. — Dobry wieczór, panie łowco — witam się z przeciągłym uśmiechem, stawiając przed Zagiem ciemnego, wysokiego drinka z dodatkami. — Mamy zbyt dobre drinki, żebym przynosił ci piwo. Spróbuj — zachęcam wesoło, a sam pociągam ze swojej szklanki, w której panują kolorowe napoje i rum. Siadam na kanapie obok Zaga i drobnym ruchem opieram łokieć o stół, by podeprzeć podbródek na dłoni i wpatrzeć się w swojego gościa specjalnego. — Jak ci się podoba? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Zagreus Zafeiriou
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 190
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Zaproszenie Iry do jego klubu było czymś naturalnym, w czasie ich rozmowy w Concorde. W końcu Leboviz miał się czym pochwalić i odnalazł w Zagreusie odpowiedniego gościa, który by nie zignorował takiej propozycji. Nim jednak noga Zageiriou postaniela w The Whizzart, łowca zebrał garść informacji na temat tego miejsca i wydało mu się ono jeszcze bardziej atrakcyjne. Z plotek i relacji bywalców, oraz niekoniecznie zachwyconych tym miejscem osób, dowiedział się, że to niekonwencjonalny klub, w którym konwenanse i ograniczenia mogą iść się bujać. Czyli dokładnie tak, jak buntowniczy duch Zara lubi, widocznie jego ojciec mial pewien plan nadając mu imię Zagreus. Po kilku chwilach poczuł się jak najbardziej na miejscu i odetchnął z ulga, że dobrał własną garderobę odpowiednio do okoliczności i miejsca. Ale doskonale wiedział, że nie pokusił się na zbyt wiele szaleństwa, wyglądał przepisowo i seksownie. Wystrój bardzo przypadł do gustu Zafieirou, granat i czerń z elementami płomieni były odprężające, zmysłowe, pozytywnie wpływające na wieczorny nastrój. Zafeiriou nie spodziewał się, że dzisiejszy repertuar był zaplanowany z myślą o jego osobie. Może i niewiele zdradzał po swojej aparycji i słowach, ale był jak na te czasy otwarty na wiele osób i sytuacji. Matka nie raz wypominała mu, że za dużo w nim Greka, skoro nie potrafi utrzymać przy sobie na dłużej żadnej dziewczyny. A kiedy za bardzo z jakimś kolegą się skumplował, to zaraz wrzeszczała wymyślając mu od najgorszych. Lecz o losie, nie tylko on mial problemy z płcią piękna, ponieważ jej ukochany synek, starszy brat Zaga również nie potrafił przy sobie nikogo na dłużej utrzymać. Zagreus skarcił się w myślach, za te przygnębiające wspomnienia, to zapewne przez to, że znalazł się w Bostonie, zbyt blisko tych osób, które były dla niego toksyczne i uprzykrzyły mu sporą część życia. Lecz w pewnej chwili od chmurnych myśli oderwał go widok zbliżającego się z dwoma drinkami w dłoniach Iry. Ubrany totalnie inaczej, niż ostatnim razem, kiedy się widzieli skutecznie sprawił, że uwaga łowcy skupiła się na nim w stu procentach. W pierwszej chwili Zag pomyślał, że to ktoś z obsługi, lecz charakterystyczne rysy twarzy i postura bardzo szybko podpowiedziały mu, że to jego klient we własnej osobie. Mając idealne warunki do przyjrzenia się od stóp do głów Irze, zrobil to bez większej żenady, a na ustach Zaga pojawił się nikły uśmiech. No to mu się trafił ciekawy towarzysz dzisiejszego wieczora. Ciekawe czy znów czeka go wywiad na jego temat. - Dobry wieczor. - Skinął głową, kiedy Ira przysiadł się do niego i postawił drinka przed nim. - Dzięki. Dobrego alkoholu nigdy nie odmówię. Zagreus przysunął do siebie szklankę i upił łyk kolorowego drinka. Mruknął z zadowoleniem, czując alkohol i słodycz. Na pytanie Iry, Zag spogląda krótko po wnętrzu sali, kiwa z uznaniem głową. - Imponująco. - Odparł przekrzywiając odrobine głowę. Sam Zagreus pozostał w lekko otwartej pozycji oparty na wygodnym oparciu loży. - Można powiedzieć, że tak to sobie wyobrażałem. Ale rzeczywistość jest o wiele lepsza. Piekielnie lepsza. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Łowca/Łowca duchów
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Światła klubowych reflektorów oblepiają nasze ciała i na kilka momentów rozświetlają twarz Zaga, dzięki czemu jestem w stanie bardzo wyraźnie dostrzec jego spojrzenie. Mój uśmiech pogłębia się mimowolnie, kiedy dostrzegam niemy podziw i kiedy czuję, jak sunie nim po moim ciele. Zaskoczenie i pełna świadomość tego docierają do mnie dopiero kilka chwil później. Znam ten wzrok bardzo dobrze i zwykle nie rzucają go heterycy, którzy mają świadomość tego, że nie rozmawiają z kobietą. Pod tym spojrzeniem przypomnienie sobie, że Zag przecież nie może mieć wątpliwości co do mojej płci po ostatnim spotkaniu, zajęło mi dobry moment. No proszę. No. Proszę. Słodki panie łowco, czyżby istniała szansa, że jednak pokażesz mi swoje śliczne tatuaże z bliska? Mógłbyś poopowiadać mi, kto zrobił ci te straszne blizny, kiedy będę się z nimi dokładnie zapoznawać. Nie. Ledwie wczoraj widziałem się z Leandrem. Pewnie byłoby mu przykro, gdybym to zrobił. Gdyby się dowiedział. Co by się nie wydarzyło, bo przecież nie o wszystkim trzeba mówić. Nieważne. Pożądliwy wzrok i trochę fantazji to jeszcze nie zdrada. Zag akurat jest tym rodzajem człowieka, który — coś tak czuję — ma do zaoferowania więcej, niż tylko swoje cudowne — w tych ciuchach widać to już znacznie lepiej — ciałko i pociągającą buźkę. Nie psujmy tego tak z marszu. W ogóle. Nie psujmy tego w ogóle. Tak. Ale tak pięknie mówi. Nie wstrzymuję zadowolonego uśmiechu, spijając pochwały z jego ust. Choć wystrój na czas świętowania poświęcenia Aradii przygotowywała głównie Lily, tym razem większość organizacji spoczywała na mojej głowie. Czego oczywiście nie omieszkałem jej wypomnieć w ostatnim liście, skoro zapomniała, że mieszkamy razem i gdzieś się szlaja, a na dodatek wzięła urlop w klubie. Urlop. W klubie, który sama prowadzi. Nie teraz. Nie myśl o tym teraz. — Cudownie. Starałem się. — Słomka chwilę toczy się pomiędzy moimi palcami, nim zwilżam podniebienie słodkim, ale mocnym alkoholem, wpatrując się przy tym w Zaga z zastanowieniem. Nie kryję zaintrygowania, jakie we mnie wzbudził i uśmieszek goszczący na moich ustach pewnie mówi wszystko. — Zastanawiałem się, czy rzeczywiście przyjdziesz, czy może do tej pory poniesie cię gdzieś dalej. — W końcu minął ponad miesiąc, a sam mówił, że ciężko wytrzymać mu w jednym miejscu. Najwidoczniej urok Hellridge dobrze na niego działa. — Ale jesteś. Cieszę się — wyznaję lekko, w dalszym ciągu bawiąc się mimochodem słomką. Moje spojrzenie może nieco zbyt zalotnie przesuwa się po jego szyi, kończąc podróż na tatuażu. — Dużo ich masz? Mają jakieś znaczenie? — |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Zagreus Zafeiriou
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 190
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Pierwsze spotkanie z Zagreusem niewiele mogło powiedzieć Irze o jego preferencjach co do towarzystwa i poglądów na sprawy towarzyskie. Wiec wszelkie obawy i ostrożne podejście były jak najbardziej uzasadnione, lepiej dmuchać na zimne, niż wywołać niepotrzebne zamieszanie. Zag po paru chwilach w tym miejscu i po krótkim spojrzeniu na Irę i jego wygląd był pewny, że każdy sztywniak, wyprułby stąd szybciej, niżby barman zdążył sięgnąć po lód do drinka. Ku zaskoczeniu Iry, okazało się, że Zag jest na tyle wyluzowany i otwarty na wszelkie inności. Zafeiriou podobało się to miejsce, nawet zdążył zapomnieć, że znajduje się w Bostonie, niebezpiecznie blisko swojej matki, która mogłaby być jakaś Meduzą czy inną morderczą istota z greckich mitów. Reakcje Iry sprawiały, że Zag czul rozbawienie. Czuł, jak wzrok młodszego mężczyzny go rozbiera i zapewne powoduje w nim różne, niekoniecznie niewinne myśli. A Zafeiriou przyszedł tutaj nie tylko po to, żeby zadośćuczynić grzeczności, ale i żeby się trochę rozerwać. A to miejsce aż krzyczało do niego, że tutaj znajdzie sporo rozrywki i możliwe, ze odrobine zapomnienia. - To twoja robota? - Zag spojrzał na Igę z podziwem. On sam siebie nigdy nie oskarżał o jakiekolwiek wyczucie smaku, był raczej prostym facetem. Ale nie znaczyło to, że nie potrafił docenić czyjejś pracy. - Jeszcze nie skończyłem z duchem w szklarni, wiec to byłoby z mojej strony straszne faux pas jeślibym wyjechał. - Spojrzał na Irę z zadziornym uśmiechem na ustach. - Ja również. - Upił kolejny łyk drinka, w jego glosie ciężko było odnaleźć fałszywe nuty. - Nie żałuję, że się tutaj wybrałem. Chociaż Boston to nie do końca miasto, które z chęcią odwiedzam. Czując wciąż intensywne spojrzenie Iry na swoim ciele Zag zmrużył lekko oczy. Schlebiało mu to, widocznie nie tylko jego zawód przykuwał uwagę gospodarza ale i on sam. Ponownie upił łyk drinka i otarł palcem zabłąkana na ustach kroplę. - Całkiem sporo, powoli tracę rachubę. - Zag spojrzal po sobie będąc świadom, że blizny i tatuaże przykuwały uwagę. - Część z nich to formuły magiczne, zamiast pisać na papierze, czy klecić inkantacje ułatwiam sobie pracę mając je gotowe do użycia. A parę z nich to taki kaprys. Chociaż najważniejszy jest tutaj. - Uniósł dłoń do lewej piersi gdzie było widać wierzchołek greckiej delty. Zafeiriou nie miałby nic przeciwko, żeby sama rozmowa przeszła w prezentację wraz z opowieściami o tym, co jaki tatuaż znaczy. Pożądliwe spojrzenia Iry mogły jasno sugerować, że prędzej czy później może do tego dojść, ale czy tak szybko? Kto wie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Łowca/Łowca duchów
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Ach, jak miło spędzić czas z kimś, kto potrafi docenić zmysł artystyczny i pracę, jaką włożyłem w nowy wystrój klubu. Nawet nie próbuję zasłaniać się skromnością, bo kiedy w jego głosie pobrzmiewa podziw dla mojej roboty, zadzieram wyżej podbródek i uśmiecham się wymownie. No pewnie, że moja i pewnie, że wiem, jak zajebiście wyszło. No tak, duchy w szklarni. Szczerze mówiąc, już trochę o tym zapomniałem. Clair przestała ględzić o duchu — albo ten przestał się pojawiać na jej oczach, wyczuwając, że mu się to nie opłaca, albo po prostu poczuła się na tyle uspokojona odwiedzinami łowcy, że nie rusza jej już każdy najmniejszy szmer i podmuch wiatru w szklarni. Ale tak, w teorii nie powinien wyjeżdżać, póki nie skończy roboty. Tylko czy to naprawdę zatrzymałoby go, gdyby mocno chciał wyruszyć w trasę? Mnie by nie powstrzymało. Kit ze zobowiązaniami, przecież i tak bym go nie dorwał, jakby sobie gdzieś spierdzielił. Tylko mogłoby być nieprzyjemnie, jakby potem wrócił. Mogłoby, ale by nie było, bo w gruncie rzeczy obecnie mam tego ducha już trochę w tyłku. Ale pana łowcy bynajmniej nie. Nie kryję zdziwienia, kiedy mówi, że niechętnie odwiedza Boston. Przecież to miasto jest cudowne! Ludzie tu się tak nie spinają, nocne życie hula w najlepsze i łatwiej jest być tutaj sobą. Ludzie jakby mniej oceniają. A może to kwestia tego, że nasza słodka tęczowa społeczność jest tu widoczna. Dla mnie to ma znaczenie, ale Zag nie wygląda na kogoś, kto chodziłby na marsze równości. Nie chodzi o fizyczność czy styl, ale o sposób życia. O ile w ogóle dobrze interpretuję jego spojrzenie. A na pewno robię to dobrze, mój gej radar uderza o sufit. Że też milczał za pierwszym razem… Cóż, Zag ze stereotypami mija się zupełnie. — Niemożliwe, czemu? — Muszę wiedzieć, co jest nie tak w Bostonie. Póki jeszcze ten temat może walczyć o moją uwagę z tatuażami i krzywiznami, które pokrywają. Przysuwam się trochę bliżej, oczywiście tylko po to, by móc dostrzec więcej szczegółów na temat najważniejszego tatuażu, o którym mi właśnie mówi. Zero ukrytych intencji, absolutnie. Jest tylko jeden problem — nie widać go w pełni. I powiedzmy, że udawanie, że nie wiem, jak wygląda delta, również nie jest zamierzone. Układam więc palce schłodzone od obejmowania zimnego szkła między rozchylonymi połami koszuli Zaga i niewinnie jadę nimi w dół. — Mogę? — reflektuję się, zerkając na moment na jego twarz, choć przecież widzę, że nie ma nic przeciwko. Dlatego nie czekam na odpowiedź i zjeżdżam spojrzeniem znów na jego klatkę, zwinnym ruchem palców, powoli odpinając jeszcze jeden górny guzik koszuli, by móc w pełni podziwiać tatuaż. Jego skóra jest taka ciepła. — Co oznacza? — pytam, wodząc wzrokiem za palcami obrysowującymi leniwie kształt tatuażu. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"