First topic message reminder : Na tyłach Tam, gdzie znajduje się wyjście na zaplecze, wciśnięto mały stoliczek i dwa wysłużone fotele. Z tego miejsca ma się widok na całą salę, gdy samemu pozostaje się w odpowiedniej odległości. Poplamiona kartka ukazuje wszystkie specjały, jakimi może się pochwalić to miejsce. Litery są częściowo wyblakłe, a samo menu sztywne od ilości wylanych na nią litrów piwa przez te wszystkie lata. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Robin Baker
- Ej, wypraszam sobie! - Odparłam z istnym oburzeniem wymalowanym na mojej twarzy na ten zarzut. - Akurat bać się nie boję! I robię na co mam ochotę! - Dodałam po chwili, bo jakby nie patrzeć - co prawda od niedługiego czasu, ale w końcu pozwalałam sobie na te drobne dla mnie przyjemności. Inna kwestia, że nie zawsze na wszystkie było mnie stać. Zatkałam jednak swojego dzioba kolejnym łykiem złotego trunku, co by jakoś zagłuszyć te brzydkie myśli rysujące się w mojej głowie. No bo - halo! Właśnie siedziałam w barze, z przyjaciółką, chlejąc browarka jakby reszta świata nie istniała. Nawet do głowy mi nie przyszło, że Shiri tymi słowami mogła chcieć mi przekazać cokolwiek innego. - Słuchaj, a na kempingi kiedykolwiek jeździłaś? - Zapytałam z istnym zaciekawieniem, bo w sumie... Może w tym był pies pogrzebany? Może Winward nigdy nie doznała imprez na łonie natury i dlatego ją tak ta myśl odstraszała? Ja widziałam w takich opcjach szansę na uwolnienie się - z dala od ślepi nieznanych gapiów, tylko w zaufanym towarzystwie, gdzie nikt i nic się już nie liczyło. Niebo pełne gwiazd nad głowami, dźwięki gitary niosące się między drzewami, trzaski i ciepło rozpalonego ogniska... Chyba nie było nic piękniejszego. Znaczy jasne, w środku zimy może nie był to scenariusz idealny, ale... Może jak zrobi się cieplej? - O, weź sobie wyobraź! Rock'n'roll ze skrzypcami! Tego jeszcze nie grali! - Rozentuzjazmowałam się na nowo, nachylając nad stolikiem, na którym oparłam swoją dłoń. Miałam wizję, wielką wizję i wierzyłam, że to się może udać! - Mogłybyśmy zostać pionierkami w całkiem nowym gatunku muzycznym! To byłby przełom! - Rozmarzyłam się, unosząc swoją głowę do góry, jakbym chciała nią sięgnąć niewidzialnych chmur. - Namówiłaś. Kiedyś pójdziemy! - Odparłam po chwili, z uśmiechem na ustach, powracając już wzrokiem do swojej towarzyszki. Kto wie, może i od takiej lichwiarki dałoby się podłapać kilka sztuczek do użycia w innych okolicznościach? Hm... |
Wiek : 24
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Sprzedawca w herbaciarni
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
16 — IV — 1985 Smród mokrej szmaty okadzany dymem papierosa; smród spoconych ciał tłumiony przez płytkie wdechy; smród Sonk Road, którego nie okadzi, nie stłumi, nie wyczyści nic. Dzielnicę przed zapleśnieniem uratować może tylko deszcz ognia — wypalona do dna i posypana solą przestanie stanowić zagrożenie epidemiologiczne; będzie jedynie zagrożeniem samym w sobie. Ta noc nie różniła się niczym od tysięcy (i jednej) podobnych sobie — Nine Fine był mroczną sylwetką na tle pochmurnego nieba, wnętrze pubu nadal przypominało koszmar bakteriologia, mętne piwo w kuflach przypominało wodę ze szczynami — lub szczyny z wodą, diakoni są podzieleni — i nie istniało na niepiekielnym padole nic, co mogłoby skłonić Williamsona do wypicia czegokolwiek z tutejszych kranów. We wnętrzu dźwięk przetaczał się po brudnej podłodze; wpadał w szczeliny popękanych płytek, przyklejał się do lepkich podeszw butów, cuchnął. W Nine Fine cuchnęło wszystko — ludzie obściskujący bar i ci, którzy na dobre przywarli do zdezelowanych krzeseł. Cuchnęły intencje i wciśnięte w kieszenie woreczki z białym proszkiem; nie trzeba być Julią Child, żeby domyślić się, że to nie proszek do pieczenia. Przedarcie się na tyły pubu to ryzyko wdepnięcia w zużytą prezerwatywę, nadziania się na igłę albo naocznego przekonania, że jedno i drugie można sprawnie połączyć w zmyślną broń, która zapewnia bezpieczny, nocny powrót uliczkami Sonk Road. Stolik obok zaplecza to umówione miejsce; dwudziesta druga to umówiony czas. Wskazówki na wysuniętym spod rękawa skórzanej kurtki — płaszcz miał wychodne i prawdopodobnie drzemał bezpiecznie w mieszkaniu kilka przecznic stąd — zegarku obcesowo wytykały Williamsonowi, że był za wcześnie. Kwadrans do godziny zero to wystarczająco, żeby złapać trzy odmiany trypra w zetknięciu z krzesłem; życie gwardzisty niosło wiele zagrożeń — dziwnym trafem, o epidemiologicznych wspominano niechętnie. Cień zalegający nad stolikiem działał na korzyść; niedobór światła ukrywał mankamenty brudnego blatu, kilkudniowego zarostu i kilku tygodni zmęczenia. Popielniczka była luksusem, na który nie zdecydował się właściciel lokalu; niedopałek w ustach rozżarzył się po raz kolejny i zniknął pod podeszwą ciężkiego buta — w cywilizowanym miejscu, Williamson nie złamałby podstaw dobrego wychowania. Tyle, że cywilizacja kończyła się na moście oddzielającym Sonk Road od Starego Miasta, Stare Miasto od Sonk Road; granica ulana z rzeki, w której żyły prawdopodobnie tylko co odważniejsze odmiany hydrofitów, była umowną linią na mapie Saint Fall. Co działo się w Sonk Road, zostawało w Sonk Road, nawet— — Dzień, w którym się spóźnisz, obleję butlą tequili. Umowa? — ile czasu mogło minąć, odkąd przetarł szlak w planktonie złożonym z jeszcze—trzeźwych i już—pijanych? Pięć minut, nie więcej; dokładnie tyle potrzebował Sebastian, żeby pojawić się przed godziną zero i dołączyć do przygody, która w ich słownikach zastępowała znacznie brzydsze określenia. Śledztwo; bo będą dociekać prawdy. Dochodzenie; kontrowersyjne, ale z przyjemną konotacją. Przeszukanie; bez dowodów rzeczowych sprawa pójdzie się rypać — zupełnie jak ta dwójka, która właśnie zniknęła za drzwiami męskiej toalety. Verity rozumiał te niuanse — w Czarnej Gwardii był trzykrotnie dłużej od Williamsona; gdyby podsumować jego staż w trupach gwardzistów, którzy przez te wszystkie lata polegli na służbie, istniało spore ryzyko, że dziś w Nine Fine zdepczą mniej karaluchów. — Laura nalegała, żebyśmy spotkali się na neutralnym gruncie. Laura miała stertę wymagań, którą Williamson najchętniej oblałby benzyną i zwieńczył niedopałkiem, ale informatorzy w tym mieście byli cennym nabytkiem; to Sebastian rozumiał równie dobrze, co Barnaby. Być może dlatego (nie tylko dlatego), Williamson lubił Verity'ego; od sześciu lat nie tracili benzyny na tak zbędne rzeczy jak dzień dobry i do widzenia, podania ręki i klepanie po plecach. Żaden z nich nie analizował sytuacji, w które wciskała ich Gwardia; nie obracali ich w głowach, nie rozkładali na czynniki pierwsze. Ich narzeczem było działanie — historia ostatniej pół dekady pokazywała, że z sobą działają sprawnie; trybiki w naoliwionej machinie, które nie zadają pytań, to skutecznie narzędzie. Sebastianie, witaj w Breaking Bad: Hellridge! Nasza misja będzie składać się z dwóch etapów — ten skupi się przesłuchaniu świadka i zdobycia danych oraz miejsca pracy podejrzanych. W zależności od skuteczności naszych działań, może dołączyć do nas Zjawa na sporadyczne posty; chociaż znajdujemy się w Sonk Road, nasz świadek jest magicznym, o którym informację otrzymałeś razem z raportem od Williamsona przed trzema dniami. Po zapoznaniu się z jego treścią, ten uległ samozapłonowi, a Tobie zostało tylko zaproszenie na przesłuchanie świadka w Sonk Road oraz rozpoczęcie śledztwa, którego z pewnością nie uda się zamknąć jednego dnia. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sonk Road nie jest obce gwardzistom, nic więc dziwnego, że po kilku patrolach w szemranej, niechlubnej dzielnicy Saint Fall, ci z taką łatwością wtapiają się w tło. Większość ludzi tutaj jest zbyt pijana, naćpana, albo zaaferowana swoimi brudnymi sprawami, żeby wyczuć zbyt dobre perfumy, albo zauważyć pobłyskującą metkę płaszcza, która i tak nic im nie powie. Mimo to podniszczone ubrania i brak jakichkolwiek kosztowności są nieodłączną częścią patrolów w tej części miasta. Tutaj nawet pobłyskujący na palcu kawałek czegoś, co choć przypomina złoto, może stać się pretekstem do napaści. A przecież nie po to chodzą incognito, żeby szamotać się z nożownikiem po zbyt dużej dawce esencji kryształowej. To nie jest magiczna dzielnica, a jednak skala obrotu tego typu substancjami jest co najmniej niepokojąca. Póki istnieje Sonk Road, póty gwardia z całą pewnością będzie mieć się w czym babrać. Wchodzi do Nine Fine kilka minut przed czasem i ze swobodą stałego bywalca kieruje się ku umówionemu stolikowi. — Tak dobrze się kamuflujesz, że prawie przeszedłem obok — zawoalowane „wyglądasz jak gówno” służy za kolejne niezwykle kreatywne przywitanie gwardzistów, zaś kwestię potencjalnego spóźnienia Sebastian kwituje niewinnym uśmiechem. Oczywiście, że się nie spóźnia. Przykłada się do swojej pracy. W kazamatach musi być na co narzekać, to na paskudną kawę, to na niesprawiedliwe awanse, to z kolei na Verity’ego, który nigdy się nie spóźnia i zawsze ma kij w dupie. Nie ma, swoją drogą. Ale choć szeregowym wydaje się, że ich podśmiechujki pozostają w zamkniętym gronie, to wszyscy wiemy, jak to działa. A im częściej słyszy, że kwestia nienagannego podejścia do swojej służby drażni tych mięczaków, tym większą ochotę ma ich wkurwiać. I tak właśnie tworzą się służbiści. Cóż, on też nie miał łatwo na początku, taka już kolej rzeczy. Śledztwo, dochodzenie czy przeszukanie – niuanse w nazewnictwie są mu zrozumiałe, lecz na tyle płynne, by nie trudził sobie nimi głowy. Jeszcze nie teraz. W końcu śledztwo bardzo szybko może zmienić się w przesłuchanie, a przesłuchanie w radosne taplanie się po uszy w gównie. Niczego innego nie spodziewa się po tym miejscu. Wiedzą po co tu są, pytanie czy zgłoszenie jest zasadne to tylko formalność do potwierdzenia. Sonk Road zasługuje na swoją reputację, a po czarodziejach funkcjonujących tu, ciężko spodziewać się przestrzegania prawa czy postawienia kwestii ochrony tajemnicy magicznej ponad łatwy zarobek. Już niedługo, gdy magia zaleje świat, nie będą mieć takich problemów. Eliksiry będą dostępne dla wszystkich, a czarownicy nie będą musieli dłużej się ukrywać. Jeszcze tylko trochę. Być może będzie w stanie to zobaczyć na własne oczy? — Zaskakująco lepki ten neutralny grunt — zauważa z przekąsem, a odklejający się od brudnej posadzki but wtóruje mu ochoczo. Laura Johnson, zamieszkała w Sonk Road powinna przestać używać słów, których znaczenia nie rozumie. Jest też ta druga, wielce prawdopodobna opcja – uważa ich za idiotów i lubi malować rzeczywistość po swojemu. Informatorzy już tacy są – wyżej srają niż dupy mają. Im niższa warstwa społeczna, z tym większej wysokości spada klocek. Ciekawy paradoks. — Czy Laura ma w nawyku modnie się spóźniać, żeby pokazać kto jest od kogo zależny? — dopytuje, sugestywnie wyciągając paczkę fajek. Zastanawia się, czy zdąży nasycić głód nikotynowy, nim ruszą z buta ze śledztwem. Może i sam jest punktualny, ale po tylu latach nauczył się już, że nie ma co oczekiwać tego od innych. Szczególnie od tych, którzy wciąż są na etapie próby sił. Nie ma pojęcia, czy informatorka Banaby’ego jest jedną z tych osób, ale zupełnie nie zdziwi się, jeśli tak. Po kilku takich niezwykłych spryciarzach idzie się przyzwyczaić. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Wszystkie bary w Sonk Road wyglądały tak samo — obskurne na zewnątrz, obskurniejsze w środku, głośne w sposób, w który bywają miejsce pozbawione dobrego nagłośnienia. Dudniąca dookoła muzyka zagłuszała słowa, skąpe oświetlenie zacierało rysy twarzy, a chociaż Nine Fine daleko było do sterylnych warunków laboratoriów kazamaty, jedno należało mu przyznać — było definicją stwierdzenia, że najciemniej jest pod latarnią. Skutecznie zagłuszane przez muzykę dźwięki zacierały wypowiadane sylaby — sylwetki w półmroku pozbawione były twarzy i kształtów, więc każdy z obecnych musiał wiedzieć, dokąd zmierza i kogo szuka, by dostrzec cel; Laura Johnson wiedziała doskonale. Ponad roczną współpracę z gwardzistą rozpoczęła od przypadku — z podejrzanej szybko stała się świadkiem, skąd prowadziła prosta droga do sprzedaży informacji. Jeszcze dwa lata temu wydawało jej się, że utknie w Sonk Road na zawsze; dziś legalnie pracowała w Little Poppy i skłamałaby — a potrafi kłamać jak mało kto; jak inaczej utrzymałaby posadę w perfumerii, nie mając bladego pojęcia o perfumach? — mówiąc, że osiągnęła to sama. Współpraca z niektórymi gwardzistami otwierała zamknięte dotychczas drzwi; wystarczyło dochować sekretu i wypełniać swoją część umowy. Nine Fine było miejscem, w którym Laura czuła się bezpiecznie — publicznym, ale nie na widoku. Niemagicznym, ale wbrew pozorom pełnym magii; ryzykownym, ale utrudniającym zlikwidowanie informatora, kiedy ten przestanie być przydatny. Tego wieczora zahaczyła o bar, zanim kroki — oraz ponad dwanaście centymetrów koturn — zaprowadziły ją do stolika pod ścianą, gdzie— — Laura ma w nawyku — głos za plecami gwardzistów bez wysiłku przebił się przez muzykę — kobiecy, rozbawiony i zdecydowanie słyszący tylko końcówkę wypowiedzianego przez Sebastiana pytania; kimkolwiek nie była jego właścicielka, nie próbowała zakradać się w kierunku mężczyzn, którzy zawodowo powodowali zniknięcia takich, jak ona. — Upewniać się, że przy jej stoliku każdy ma drinka. Zza pleców najpierw wyłoniły się nogi — kwiecień nie był najcieplejszym miesiącem roku, ale to nie powstrzymało właścicielki niebotycznie wysokich koturn do odsłonięcia połowy ud; skórzana miniówka miała kolor wściekłego różu i pewnie skrzypiała przy każdym ruchu, ale tego żaden z gwardzistów nie mógł ocenić — muzyka grała za głośno, a poza tym: kto by się przejmował materiałem, skoro jego niedobór odwracał całą uwagę? Przy skupieniu wzroku na wyższych partiach ciała, gwardziści mogliby dostrzec skórzaną kurtkę pod którą ukrywała się bluzka z głębokim dekoltem; grzecznie ukryty pentakl pozostawał poza zasięgiem wzroku, ale wystarczyło zerknąć na nadgarstek dziewczyny, żeby zauważyć, że ukryła go pod bransoletką. Na niewielkim stoliku Laura postawiła tacę; sześć kieliszków wypełnionych czymś, co przypominało upłynnioną wersję miętówki — miało nawet ten sam kolor — cierpliwie czekało na wychylenie. Gdyby gwardziści przyjrzeli się naczyniu najbliżej kobiety, dostrzegliby, że zwartość ma inny odcień — w tym świetle różnica mogła być tylko złudzeniem, ale mlecznobiała, zawiesista barwa różniła się od tego, co w pozostałych kieliszkach. W skąpym oświetleniu blond włosy panny Johnson pochłaniały każdy odblask neonu pobłyskującego od strony oddalonego baru; raz barwiły się na różowo, raz na niebiesko, raz rześką zielenią. — Nie mówiłeś, że przyprowadzisz kolegę, Leo — ciemny makijaż wokół jasnych oczu uwydatniał spojrzenie, które zatrzymało się na Williamsonie; Sebastian właśnie zyskał element układanki — Laura nie znała prawdziwego imienia Czyściciela. — Prawie wstydziłam się podejść. Odważne słowa w ustach kogoś, kto nie wyglądał na znającego pojęcie wstydu — rozciągnięte w uśmiechu, czerwone wargi zachęcały do podjęcia gry. Laura splotła z sobą dłonie i wsparła je na blacie stolika; tym razem wzrok gwardzistów mógłby dostrzec pośród pół tuzina pierścionków jeden znacznie cenniejszy od pozostałych — cienką, pozłacaną obrączkę ozdabiało oczko kamienia; na pierwszy rzut oka wyglądał na posiadający magiczne właściwości — pytanie brzmiało: jakie? — Napijemy się? Czas rozpocząć negocjacje; każda informacja kosztuje. W Zjawę wciela się Orestes Zafeiriou. Barnaby i Sebastanie: poznajcie Laurę, za dnia pracownicę perfumerii, a nocą? Trudno zgadnąć. Obaj możecie dostrzec trzy szczegóły, które co nieco opowiedzą Wam o dziewczynie — w tym celu wykonajcie rzut na percepcję, próg powodzenia wynosi 50 i wliczane są w niego ewentualne modyfikatory za tę statystykę oraz wartość talentu. Po przekroczeniu progu, wykonajcie w kostnicy rzuty kością k3; wynik odpowiada za ilość zauważonych detali i sami możecie zdecydować, które dokładnie z nich wpadły Wam w oko (pentakl, kieliszek, oczko pierścionka). |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Ciebie też dobrze widzieć; nie powiedział żaden gwardzista do drugiego — z całym prawdopodobieństwem — nigdy. Wygładzenie rękawa kurtki było odpowiedzią na zawoalowany komplement — wyglądać jak gówno i nie cuchnąć jak gówno też trzeba umieć; ich powitania bywały sztuką samą w sobie. — Chcesz poznać sekret? — który? Było ich więcej niż plam na stoliku; oderwanie łokcia od blatu oszacowano w walucie nieprzyjemnego mlaśnięcia materiału — jeszcze minuta i Williamson zostałby częścią wyposażenia. — Wystarczy wyglądać na wkurwionego. To nieszczególnie trudne w wieczory podobne do tych; kiedy muzyka wypełnia pub jak brudny obłok, ściśnięte kilka metrów dalej ciała przypominają duchy, a rezonujący w kościach bass to łupnięcia dźwięków o czaszkę. Kapryśne, migotliwe światło wciąż pojawia się i znika; na skupionej twarzy Sebastiana przypomina błąd montażowy. Czym różni się Proketor od Czyściciela? Jeden w tytule zawodu ma ochronę; drugi obietnicę brodzenia w gównie i wyskrobywania go spod podeszw. Brakowało tylko rozłożonych zachęcająco ramion — witaj, nauczycielu, podoba ci się moje królestwo? — Tym lepiej. Muchy łapie się na lep — większość informatorów była ich odmianą — brzęczącymi owadami, które smród afery wyczuwały z kilometra i zawsze wiedziały, gdzie cuchnie najbardziej. Niektóre bzyczały irytująco, inne uderzały na oślep w szyby i wszystkie — co do jednego — najchętniej przysiadały na lepkich dolarach i drobnych przysługach. Koszt współpracy z Laurą przeliczył na walutę przysługi; praca w Little Poppy i obietnica wyfrunięcia z Sonk Road w zamian za rzetelne informacje — od czasu do czasu Williamson dorzucał napiwek oczekiwania. To nie kwestia udowodnienia, kto nad kim sprawuje w tym układzie kontrolę — to kwestia świata, w którym żyją, piją i próbą przetrwać. Dwudziestojednolatka długo nie zabawiłaby przy stoliku sama; nieważne, ile razy z jej ust padłoby zajęte. — To instynkt, nie zależność. I rozsądek. Nie wszysc— Nie wszyscy informatorzy nim dysponują; nie wszyscy są po prostu informatorami. Przerwane w ćwierć zdanie, głos i nogi — panna Johnson objawiła się w woalu neonowego blasku świateł i towarzystwie sześciu przystawek. Aperitif w formie płynnej i doskonały paradoks w jednym — alkohol cuchnie płynem do podłóg, chociaż w Fine Nine umyto je po raz ostatni z okazji śmierci Breżniewa. — Laura nie powinna mówić o sobie w trzeciej osobie — tacka na środku obskurnego stolika to ziemia niczyja — za moment zagrają kieliszkami partię życia; teraz czas na sekundę uznania. Za balansowanie na tych butach, panna Johnson powinna otrzymać order uznania; za założenie tej miniówki, dodatkową dychę na dokupienie materiału. — Nie mówiłaś, że zapomnisz spodni — sekunda współdzielonego spojrzenia spełniła obowiązek — błękit kontra wyblakła zieleń, wyzwanie kontra ostrzeżenie; imię, którego użyła, szarpnęło za zardzewiałą strunę sentymentu. W nocy, kiedy ją poznał, mijała dziesiąta rocznica zaginięcia Leo; dziwne, że Williamson potrafił formować inne wyrazy niż imię brata. — Poznaj mojego mentora, nauczyciela i przyczynę aresztowania, jeśli nie będziesz grzeczna — uniesiona lekko brew — lewa, pytająco—wymowna — poprzedziła krótkie zerknięcie na Sebastiana; pamiętał jeszcze pierwszą dekadę życia w Gwardii? Co wtedy płynęło z głośników znacznie czystszych, nadal cywilizowanych barów; The Beatles? Nigdy nie rozmawiali o kiedyś; to druga z zasad Czarnej Gwardii. Pierwsza zakazywała rozmawiać o jutrze — bo jutro mogło nie nadejść nigdy. Dziś znaczenie miało tylko teraz; skąpe światło utkało czas teraźniejszy z zaplątanych w jasne włosy refleksów i zabawie odcieni — sześć kieliszków na tacy, pięć z Ajaxem w środku, jeden z czymś, co przypominało rozcieńczoną mlekiem wódkę. Nieładnie, Laura; zamiast odpowiedzi, Williamson wybierał gest — podobno dłonie ma wymowniejsze od słów — i zgarnął z tacy kieliszek spod nosa informatorki. To nie była kwestia braku zaufania — panna Johnson z próby otrucia gwardzisty, zwłaszcza w obecności innego, zainwestowałaby w dożywotnie liczenie karaluchów w kazamacie. To była czyste, skalkulowane ostrzeżenie; w uniesionym od niechcenia kieliszku światło załamywało się w mlecznobiałym odcieniu, a każdy przebłysk był zagadką, na którą Laura mogła — jeszcze — odpowiedzieć po dobroci; co pływa w środku? — Masz dokładnie — zamiast podwijać rękaw, wyznaczył granicę stuknięciami; każde uderzenie opuszkiem palca w kieliszek to tyknięcie sekundnika — dziesięć sekund do pierwszego pytania, więc radzę szybko przełykać. Cenna wskazówka dla młodej damy, Williamson. percepcja: 97 (k100) + 20 (modyfikator) + 13 (talenty) = 130 k3: 1 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Branaby zostaje pozbawiony prawa do odpowiedzi, gdy kobiecy głos zakłóca dudnienie basu i dociera do uszu nim jeszcze są w stanie dostrzec jego źródło. To zjawia się przed oczyma przy lekkim skręcie ciała, przy obejrzeniu się przez ramię bez wyraźnej ciekawości, lecz dla dopełnienia prostej formalności. Laura Johnson odbiera całą neutralność gruntowi, do którego lepią się, choć to przecież nie oni mieli być dziś muchami. Oni pasują tu w inny sposób niż dziewczyna – im pozostają wkurwione miny, ona zgarnia całą resztę. W świecie, z którego pochodzą obaj – i Verity i Williamson – sunięcie wzrokiem po smukłych nogach, w sposób, w który sunie nim teraz Sebastian, mogłoby wywołać skandal. To, że kobieta pokazuje zbyt dużo – to jedno, to, że mężczyzna bezpardonowo zjada ją wzrokiem, to drugie. Żadne z powyższych nie przeszłoby bez echa wśród ściśniętych ciasnym kręgiem – w znaczeniu dosłownym – towarzyszy. Laura nie zakłada wściekle różowej miniówki po to, by nie docenić zgrabności jej nóg, a ciasnej kurtki po to, by z obojętnością potraktować ściśnięty sztywno wszytym zamkiem, ponętnie wyeksponowany biust. Neony grają w blond włosach jakby nie były częścią wystroju klubu, lecz przemyślanym dodatkiem do wizerunku informatorki. Lekki skręt ciała, który miał być tylko formalnością, teraz opatrzony jest lekkim, zaciekawionym uśmiechem i spojrzeniem całkiem skupionym na dziewczynie – już nie na jej nogach. Sebastian prowadzi w swojej głowie prostą kalkulację – ubiór Laury może być taką samą strategią, jak sposób, w jaki się w nią właśnie wpatruje. Przez pełne osiem lat uczył się udawać kogoś innego oraz wczuwać się w oczekiwania innych; nigdy nie przestał, nawet wtedy, gdy z wewnętrznym protestem przyjmował do siebie, że to już koniec, gdy uginał się pokornie pod bezlitosnym „przenosimy cię”. Dziewczyny takie jak Laura, młode i szukające choćby bezpodstawnego uznania lubią ten podziw, nawet jeśli będą udawać, że zbyt mocno do niego nawykły, nawet jeśli będą przekonywać, że zupełnie o niego nie proszą. Sebastian może i nie lubi robić z siebie pajaca, ale praca w gwardii nigdy nie była koncertem życzeń. Przestawienie się z funkcji mentora, nauczyciela i przyczyny aresztowania w funkcję omamionego urokiem ładnego dziewczęcia mężczyzny – od miana starego zboka oddziela go jedynie własny wygląd i spojrzenie utkwione w oczach, zamiast w dekolcie – jest kwestią pięciu sekund, które zajęło mu przewędrowanie wzrokiem od zabójczo wysokich koturnów do grających we włosach świateł. A także poprzez zgrabnie ukryty pod bransoletką pentakl – zawsze dobrze wiedzieć, gdzie celować, gdy sprawy przybierają nieciekawy obrót. Barnaby wciska go w rolę złego gliny, jednak Sebastian swoim elektryzującym i całkiem zaciekawionym osobą Laury spojrzeniem mówi, że ma w sobie całkiem dużo sympatii dla urodziwych, uśmiechniętych dziewcząt, które na dzień dobry przynoszą ze sobą tackę alkoholu – choćby niemal tak podłego jak kawa w kazamatach. W końcu, dlaczego mieliby nie odbyć przyjemnej rozmowy w duchu wzajemnej sympatii? To zawsze jest dobry początek. Dalsza część pod tytułem „jeśli nie będziesz grzeczna” musi poczekać i przy odrobinie wzajemnych chęci nie dobije do początku kolejki. Krótkim spojrzeniem kwituje gest, którym Leo – wszystko zostaje w rodzinie, nawet tu echo Kręgu ma swoje dojście – porywa kieliszek sprzed nosa informatorki. Jest ku temu powód, Sebastian może się tego domyślić, nawet jeśli owego nie dostrzegł. Sam sięga po kieliszek, który ma przed sobą, ale nie przechyla go, a zaledwie stawia bliżej, najwidoczniej zbyt zajęty w tej chwili spalanym papierosem, by znaleźć miejsce na ścieki spod baru. — Michael. Miło mi cię poznać, Laura — przedstawia się, gdy Barnaby robi mu pod to wdzięczną podkładkę. Michael jak Michael Verity – ten, który liczył, że jego najstarszy syn będzie mu niezachwianą chlubą i ten z dopiskiem „junior”, który umarł minutę i cztery sekundy po przyjściu na świat. Fakt, że Laura mogłaby być jego córką, nie przeszkadza mu w wypowiedzeniu jej imienia w sposób, który nie przystoi ani ojcu, ani funkcjonariuszowi. Dobrze, że Sebastian nie jest ani jednym, ani drugim. Najwyraźniej z ich dwójki to Barnaby ma być dziś tym poważnym, groźnym i czujnym, by drugi mógł bezwstydnie podnosić ego kobiety, którą chcieliby wyssać z każdej malutkiej informacji, zasłyszanego słowa i rzuconego w eter nazwiska. — Palisz? — Czy takie miało być pierwsze pytanie? To nie ma znaczenia. Od „mogą być Winstony?” do „kto w okolicy sprzeda nam Krew Salamandry?” prowadzi linia prosta. Percepcja: 86 (k100: 47 + percepcja: 20 + talenty: 19) K3: 1 |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Delikatnie wydęte usta, młoda twarz bez cienia zmarszczki, za to sporo cieni na powiece — Laura pozornie zblazowanym spojrzeniem obserwowała siedzących naprzeciwko mężczyzn, ale pozory — szczególnie w przypadku jasnowłosych kobiet — lubiły mylić. W jej oczach tliła się ciekawość; z uwagą chłonęła słowa Williamsona, więcej uwagi poświęcając jego milczącemu towarzyszowi. W jej wzroku nie było płochości; Sebastian był w pełni świadomy, że tkwi pod ostrzałem obserwacji, którą przerwał dopiero cichy wybuch śmiechu. — A czy kiedykolwiek o nich pamiętałam? W spodniach czy bez, nie była kimś, kto zamierza tracić czas gwardzistów; podjęta współpraca była śliską zjeżdżalnią ze stacją końcową w lochu kazamaty — Laura wiedziała, że wartość ludzi jej pokroju mierzona jest tym, jak mocno mogą przysłużyć się wyżej postawionym od siebie. Za poczucie bezpieczeństwa była zdolna zrobić wiele; większość z tego wiele ułatwiała ładna buzia i figura, na którą Sebastian nie pozostał ślepy. Zamiast zawahać się przed przyjęciem otrzymanej uwagi, Laura uśmiechnęła się szerzej; kieliszek między jej palcami wykonał wahadłowy ruch — w lewo, w prawo, znów w lewo — a widok tego, który spod nosa zwinął jej Williamson, nie wywołał popłochu. Jedynie ciche westchnięcie; Barnaby przejrzał drobny fortel, choć poznanie jego właściwości będzie wymagać osobnego — i zadanego na głos — pytania. — Jestem grzeczną dziewczynką — odpowiedź skierowana do Williamsona została zwieńczona uniesieniem do ust szota i wychyleniem jego zawartości jednym zamachem — wypiła do ostatniej kropelki, nawet nie krzywiąc się w procesie. Sukces misji zwieńczyło mrugnięcie do Sebastiana; Barnaby sam podsunął jej odpowiedź. — I zawsze przełykam. Na jednym ze szczupłych nadgarstków Verity dostrzegł pentakl; na drugim mógł zauważyć zegarek na wąskim pasku — Laura zerknęła na jego wskazówki z lekkim zmarszczeniem brwi i dopiero pierwsze pytanie odwróciło jej uwagę od upływu czasu. Czegokolwiek nie zamierzali osiągnąć gwardziści, musieli wiedzieć, że spotkania tego typu powinny być krótkie; sześć szotów, seria pytań, zapłata i każdy w swoją stronę. — Palę. Masz ogień? — z niewielkiej torebki Laura wysunęła paczkę papierosów o wąskim filtrze; cygaretki były zapachowe, co i tak nie miało znaczenia w Nine Fine — zapach tego pubu dominował nawet perfumy. — Wyglądasz, jakbyś miał. Rozpalanie kobiet przychodzi ci bez trudu — papieros, wsunięty między pociągnięte szminką usta, poruszył się łagodnie; Laura nachyliła się nad stolikiem, uważając na tackę z szotami — dzięki temu manewrowi Sebastian zyskał dwie okazje. Do odpalenia jej papierosa i przyjrzenia się, że nie tylko nogi miała imponujące; dekolt falował pod oddechem i przyciszonymi słowami — Laura była sprytna, wykorzystując zminimalizowaną odległość do wypowiedzenia celu ich spotkania. — Jakkolwiek miło nie siedzi się w przystojnym towarzystwie, zgaduję, że nie macie całej nocy. W czym mogę pomóc tym razem? — na miejsce wróciła dopiero z odpalonym papierosem i po zaciągnięciu się dymem; woń cynamonu na krótki moment zakłóciła smród pubu. — Dobrze radzę sobie z masażami, zwłaszcza— Czegokolwiek nie zamierzała powiedzieć, rozmyło się w huku muzyki nad ich głowami — Raf nad ich głowami śpiewał Self Control, ale Laura nie słuchała; ubrana w niedorzecznie wysoki obcas noga powędrowała pod stołem przed siebie, aż łydka nie napotkała męskiej kostki. Z godną podziwu wprawą poprowadziła muśnięcie wyżej, docierając aż do kolana. Właściwie pytanie brzmi — na kogo padło? Laura znudzona to Laura gotowa na wszystko: kość k3 określi, czyja noga padła ofiarą informatorki. 1 — Barnaby w roli Leo 2 — Sebastian w roli Michaela 3 — Zjawa ma dobry dzień, więc wybiera sama i wybrała Sebastiana Dodatkowo macie możliwość rozpoznania płynu w kieliszku zgarniętym przez Barnaby'ego bez pytania o niego wprost; w tym celu wykonajcie rzuty na talent z dodatnim modyfikatorem za alchemię. Próg powodzenia wynosi 60. W przypadku nierozpoznania eliksiru przez żadnego z Was, możecie zapytać o niego na głos. |
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
To noc cudów, neonowego blasku i rozmytego podziału ról; ktoś jest złym gliną, ktoś amatorem młodych blondynek, ktoś rzeczoną blondynką — ktoś przy barze zaczyna kłócić się o grubość pianki na piwie, więc barman pochyla się nad jego kuflem i spluwa do środka, pytając teraz lepiej? Noc cudów; noc nieobecnych krewnych i wyjątkowo obecnego napięcia — gdyby naelektryzowane powietrze między Sebastianem i Laurą dało się zatrzasnąć w pentaklu, Williamson kolejnego przeciwnika rozłożyłby mocą feromonów. — Michael, ale mów mu Mike. Magic Mike. Jak Bond, James Bond; tyle, że jego dziewczyna ma dwadzieścia jeden lat i właśnie nachyla się nad stołem w sposób, który w uniwersalnym języku uwodzenia ma wyłącznie jeden przekład — widzisz ten blat? Możemy przetestować jego stabilność. Skupione na dopalanym papierosie usta nie poddały się pokusie; drgnięcie kącika ust — Verity, naprawdę? — okadziła siwa smużka dymu i zlepiła gęsta melasa milczenia. To nie Sebastian zasiadał właśnie obok, spojrzeniem pochłaniając dziewczynę, która z powodzeniem mogłaby być jego — ha, wyobrażacie sobie taki scenariusz? — córką; to Magic Mike roztaczał swój czar i łowił na niego zaufanie informatorki. — Laura, umówmy się — nie na kawę; tej nocy propozycję odprowadzenia do samego łóżka otrzyma Magic Mike — zły glina będzie wracać do domu sam; decyzja, czy w ogóle dotrze na Stare Miasto, zamiast skręcić tuż przed mostem nad rzeką, jeszcze nie zapadła. — Jeśli podsuniesz nam wartościowy trop, osobiście wyśpiewam Michaelowi twój numer. Dzielenie się informatorami przypominało próby podzielenia nadtopionego, lodowego tortu; na im więcej kawałków go pokroić, tym szybciej traci na wartości. W przypadku Sebastiana, Williamson gotów był wyjąć zza pazuchy łyżeczkę i podsunąć mu deser pod sam nos — jeszcze cztery lata temu to Verity uczył go, gdzie zarzucać sieci, żeby złowić stabilnie niestałych współpracowników. Informatorzy pojawiali się i znikali; Czarna Gwardia była wieczna. Laura — już na miejscu, chociaż dziwacznie zsunięta z krzesła — tego wieczora nie była gotowa na podjęcie dodatkowego ryzyka. Kieliszek, który Williamson zwinął sprzed jej nosa, wypełniała mlecznobiała, nieobiecująco wyglądająca ciecz; na palcach jednej dłoni mógłby policzyć, ile płynów mogło poszczycić się podobną zawiesiną. Szczerze liczył — z kieliszkiem przy nosie i lekko uniesioną brwią — że to nie wydzielina numer cztery. Alchemia nie była talentem, który mógł wpisać w życiorys; może pora to naprawić? Przez ostatnie pół dekady wlewał w siebie mikstury z bliżej nieokreślonych składników; ta w jego dłoni nie była trudna do wykonania, ale— — Eliksir detoksykacyjny. Białe, mleczne, z charakterystycznym, gorzkawo—kwiecistym zapachem mniszka; kiedyś przez tydzień wypłukiwał burbonem posmak wywaru — działanie eliksiru pomogło w uniknięciu zatrucia alkoholem. — Nieszczególnie trudny do zdobycia, ale wymaga ściśle określonych umiejętności — zbyt piękny zbieg okoliczności; jeszcze na początku stycznia uznałby, że takie rzeczy się nie przytrafiają — wystarczyła wyprawa na brzeg oceanu, żeby zweryfikować własny sceptycyzm. — Zupełnym przypadkiem szukamy ludzi, którzy zajmują się dystrybucją podobnych — trucizn; niewypowiedziane, ale wymowne — napojów wśród niemagicznych. Istniało tylko kilka eliksirów, które balansowały na granicy moralności; żaden z nich nie był jednak zakazany w magicznych realiach. Prawdziwy problem — a to właśnie w nim po szyję brodziła Czarna Gwardia — zaczynał się, kiedy w posiadanie alchemicznego wyrobu wchodzili niemagiczni. Pieniądze coraz częściej zaklejały plakaty przypominające, że magia to sekret; czym będzie, kiedy zaczną nad nią histeryzować w CNN? — Nie słyszałaś o rozkręceniu nowego biznesu na przestrzeni ostatnich miesięcy? Sonk Road od zawsze miało skłonności do cieczy. Zwykle ich połykania, nie produkowania, ale trudne czasy wymagają innowacyjnych rozwiązań; o tym, że sprawa przestała być osamotnionymi przypadkami i zaczęła regularną dystrybucją, nie musiały świadczyć artykuły w Piekielniku — wystarczyła obecność dwóch gwardzistów w Fine Nine. — Laura — rozmiękłe rozmarzenie na jej twarzy to reakcja nie—alergiczna; Magic Mike właśnie wykonywał popisową sztuczkę — kradł czyjeś serce bez otwierania klatki piersiowej. — To naraża nas wszystkich. Wiesz, co się stanie, kiedy jedną z takich fiolek zabiorą do niemagicznych badań? Bo ja nie mam, kurwa, pojęcia. Nic dobrego to bezpieczny strzał; nic, co powinno trafić pod mikroskop to strzał złoty — zupełnie jak polewka, która dwa miesiące temu trafiła w ręce niemagicznego koszykarza. Ze sportowca ze średniej półki zaczął być brany pod uwagę przez Knicksów; ktoś mógłby uznać, że magiczny doping to niewielkie zagrożenie. Ten sam ktoś powinien wziąć rozbieg i pierdolnąć głową w ścianę. alchemia: 77 (k100) + 14 (talent) = 91 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Magic Mike? Barnaby pozostaje niezastąpiony ze swoim wsparciem – być może te osiem lat w wydziale Wywiadowców byłoby dużo prostsze, gdyby miał przy sobie wtedy takiego Williamsona. Może byłoby krótsze – prędzej czy później straciłby rezon, parsknąłby śmiechem i pogrzebał swoje uznanie jako efektywny szpieg. I teraz ma chęć się zaśmiać, ale jest zbyt zajęty podziwianiem piękna Laury. Piękna, które zupełnie nie trafia w jego gusta, jest wyuzdane, wulgarne i dostępne dla każdego, nawet skunksa z Sonk Road. A może po prostu nie lubi blondynek? Woli szatynki. Ciut starsze. Ciut mocniej zakryte. Ciut mniej różowe, a bardziej w odcieniach czerni i bynajmniej nie chodzi o nagły zwrot ku tolerancji. Sebastian nie wątpi, że Laura zawsze połyka, choć wcale nie chciał tego wiedzieć. Prawdopodobnie jest za stary na zrozumienie, co może pociągać młodych w tych niesmacznych dwuznacznościach, w sprowadzaniu kobiety do roli worka na spermę z kilkoma poręcznymi wlewami – obrzydliwe i doskonale oddające podejście Sebastiana do tego rodzaju podtekstów. Ale Mike, Magic Mike w swoich oczach ma tylko podziw i zainteresowanie. Gdy kobieta o butach wyższych niż jej iloraz IQ – przypomnijmy, próbowała przemycić przy dwóch gwardzistach magiczny eliksir – pyta o ogień, Mike ochoczo sięga po zapalniczkę, pozwalając sobie na głupawy uśmiech kogoś, dla kogo rozpalanie kobiet może być życiowym sukcesem. Laura się nachyla, a Sebastian jej wtóruje, aby podpalić końcówkę papierosa. Zatrzymuje spojrzenie przez krótki moment na wyeksponowanym biuście, tak jak zapewne się po nim oczekuje, by zaraz spokojnie wrócić nim do oczu informatorki. Mike’owi schlebia to przedstawienie, ale Sebastian nie może ustać we wracaniu myślami do Judith. Nagle czuje się winny, że spojrzał, choć przecież to wciąż tylko gra. Taka, jak wiele innych, czasem mniej, czasem bardziej niewdzięcznych. Ale przy żadnym z ostatnich razów nie miał nikogo, obok kogo mógłby beztrosko zasnąć. Laura przechodzi do rzeczy. Dwojako. Werbalnie i fizycznie. Mike posyła jej zadowolony uśmiech, choć w jego oku pobłyskuje cień teatralnej nagany. Leo pracuje i mówi mądre rzeczy, Mike wygląda, jakby się świetnie bawił. Sebastian nie zamierza dopuścić, by jej noga powędrowała wyżej, choć chwilowo staje się ofiarą własnej gry. — Słusznie, słusznie — zgadza się z Leo niefrasobliwie, przesuwając kieliszek między palcami, by skorzystać ze sztuczki starej jak świat – gdy już wydaje się, że zwilży gardło, jego uwagę odwraca kwestia, którą zamierza wygłosić, a nagłe zainteresowanie sprawą odzwierciedla się w poprawieniu pozycji. Prostuje się i nachyla lekko nad stołem z czarującym uśmiechem. Jego krocze zupełnym przypadkiem ucieka tym samym spoza zasięgu koturnu, zaprzyjaźniając się z oparciem lepkiego krzesła. — To dołożyłoby nam pracy i jeszcze nie miałbym kiedy skorzystać z tego numeru. Byłoby szkoda. Bądź tak miła i pomóż przepracowanym kolegom. Miejsce, nazwisko, niemagiczny kupiec. Cokolwiek? — Uśmiecha się ładnie do swojej nowej koleżanki. Wolałby przejść już do części bardziej… praktycznej. Nie z Laurą, a z handlarzami. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Atmosfera rozpasana jak w dożynki w Wallow — Laura, nieświadoma prawdziwych imion, sprawowanych w Gwardii funkcji ani tego, jakiego typu informacji będą wymagać od niej mężczyźni, nadal grała w swoją drobną grę przelotnych uśmiechów i wcale nie tak przelotnych spojrzeń. — Magic Mike, bo taki jest czarujący? — migoczące w oczach rozbawienie przeskoczyło z twarzy na twarz — Sebastian i Barnaby mogli przypomnieć sobie zamierzchłe czasy, kiedy wciąż byli piękni, wibrujący od energii i nieskażeni balastem wykonywanych obowiązków. Przez kilka momentów w Nine Fine można było udawać, że świat na zewnątrz nie istnieje; wystarczyło wypić kolejkę z tacki i pozwolić, żeby muzyka zagłuszyła słowa, myśli oraz poczucie obowiązku. Tak niewiele dla Laury, tak mnóstwo dla pozostałej dwójki. — W końcu zaczynasz mówić moim językiem, Leo — chociaż wciąż się uśmiechała, w spojrzenie wtargnęła porcja ciężkiej powagi. Czas dowcipów, pozornie przypadkowych dotyków i uciekających przed jej butem kolan odszedł w zapomnienie; do głosu znów dotarł prawdziwy powód ich spotkania. Williamson rozwikłał zagadkę eliksiru w kieliszku, ale Laura nie wyglądała na skruszoną — lekkim wzruszeniem ramion próbowała zbagatelizować myśl o konsekwencjach, które mogłyby na nią czyhać, gdyby siedzący po drugiej stronie mężczyźni nie mieli interesu w pomyślnym przebiegu rozmowy. — Co mogę powiedzieć? Masz mocny łeb, a ja po kilku głębszych mogłabym chlapnąć o słówko za dużo bez adekwatnej zapłaty — prędzej czy później wszystko sprowadzało się do tego — pieniędzy. Laura była informatorką, która mówiła ilość słów wprost adekwatną do wartości banknotu, chociaż Barnaby wiedział, że nie zawsze oczekiwała dolarów. Czasem to przysługa, czasem pociągnięcie za odpowiedni sznurek, czasem to pomoc w czymś, czego sama nie była w stanie osiągnąć. Wymiana barterowa zawsze zależała od stawki — a ta właśnie zaczęła rosnąć. Sebastian mógł dostrzec znikający z ust Laury uśmiech; im więcej sugerował Barnaby, tym mniej wesołości tkwiło w spojrzeniu dziewczyny. Szybko zrozumiała swój błąd; pech chciał, że podsunęła im pod nos zalążek dokładnie tego, czego szukali. — Posłuchajcie — zniżony ton odpowiadał pochylającemu się nad blatem ciału; coś próbowało rozlać się po stoliku i nie były to szoty — dekolt Laury z trudem opierał się zakusom grawitacji. — Żyjemy w trudnych czasach i każdy szuka okazji do zarobku. Dziwnie adekwatne słowa z ust informatorki. — Co zdolniejsi używają talentu, co sprytniejsi — cwaniactwa — w której kategorii plasowała się Laura? Odpowiedź balansowała na koniuszku języka; właśnie zwilżyła nim usta, dokładnie ważąc kolejne słowa. — Kiedy ktoś jest zdolny i sprytny— Delikatne wzruszenie ramionami poprzedziło wyprostowanie się na krześle — dziewczyna patrzyła na dwójkę gwardzistów bez cienia wcześniejszego rozbawienia w oczach. Mogli się domyślać, że sprawa była coś poważna; mogli zauważyć, że zwrócili się do właściwej osoby. — Za to, co wiem, będę potrzebowała więcej niż numeru telefonu. Nadszedł czas negocjacji. — Jest ich dwóch, więc mają nade mną przewagę liczebną. A Laura właśnie podbiła stawkę, uchylając wam rąbka tajemnicy; coś wie. Pytanie brzmi: ile? I za ile? Właśnie zyskaliście pewność, że Laura wie coś na temat poszukiwanych przez was mężczyzn; to, ile (i czy cokolwiek) powie, zależne jest wyłącznie od waszego daru przekonywania. Nie musicie wykonywać rzutu na charyzmę, o ile to nią zamierzacie się posłużyć — w przypadku prób użycia innych statystyk niż charyzma, możecie wykonać adekwatne rzuty. O ile nie istnieją dla nich ogólnoforumowe mechaniki, próg powodzenia zawsze będzie wynosić 70. Pamiętajcie, że Laura nie ma powodu, żeby nie współpracować; potrzebuje jedynie dobrej oferty. |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Ludzie muszą jeść, prawda? Prawda. Dlatego każdy może być dilerem, alfonsem albo alfonsem dilującym; bo chce żreć, bo ssanie w żołądku jest silniejsze od szacunku do życia, bo tak naprawdę nigdy nie chodzi o głód, za to zawsze o pieniądze? Czas cywilizowanych negocjacji dobiegał końca; cokolwiek nie działo się pod stołem, musiało zaczekać; czegokolwiek naprawdę nie poszukiwała Laura, musiała znaleźć to gdzie indziej; gdziekolwiek nie zmierzała ta noc zimna i obojętna, nie zamierzała oglądać się za siebie. Williamson też nie, chociaż powinien — nawyk spoglądania przez ramię był wszczepiany gwardzistom po pierwszym razie, kiedy zapomnieli się obejrzeć i prawie stracili życie. — Ostrożnie z tym czarujący, Laura — eliksir poruszał się razem z nadgarstkiem; każdy zatoczony nad lepkim blatem okrąg tworzył maleńki wir we wnętrzu kieliszka. — Kiedy się mu znudzisz, pomaluje tobą ścianę naprzeciwko — niekoniecznie na żółto i na niebiesko; raczej w brzydkim odcieniu czerwieni. Coś — zmęczenie, doświadczenie albo znajomość Sebastiana na tyle, na ile poznać pozwalało się sześć lat wspólnej służby i kilka miesięcy jego mentorstwa — podpowiadało Williamsonowi, że wolałby być w innym miejscu, innym czasie. Nie mógł i nie zamierzał go winić; od zmienienia tej nocy w lepszą wersję samej siebie oddzielało Barnaby'ego tylko kilka ulic. — To ty posłuchaj — taniec dobiegł końca — kieliszek stuknął o tackę, spojrzenie nabrało ciężkości, w słowach pękło coś gorzkiego; maleńka narośl na strunach głosowych zaczęła broczyć zmęczeniem. — Możesz trzymać nazwiska i adresy w ładnej, różowej torebeczce. Nie miała dziś torebeczki, ale w szafie Laury na pewno jakaś była; i na pewno miała kolor wściekłego różu. — Możesz liczyć, że ta dwójka, o której mówisz, nie dowie się o dzisiejszej rozmowie, ale— Wyłuskana z kieszeni płaszcza paczka była sfatygowana; we wnętrzu obijały się o siebie trzy osamotnione papierosy — Williamson wyłuskał jednego, odruchowo podsuwając kartonik Sebastianowi. Za kilka dni zbiorą od Carter burę za tego samego ducha dzielenia się dobrem — ale nie dziś. Tej nocy istnieje tylko Leo i Mike; beztroscy w paleniu, brudni od Fine Nine, gotowi zdobyć to, po co przyszli. — Bądźmy realistami. Nie będziesz musiała martwić się przewagą liczebną, kiedy obaj trafią do kazamaty — kiedy, nie jeśli; w scenariuszu Williamsona zabrakło miejsca na przypuszczenia — jedyną niewierną przy tym stole była Laura i Barnaby właśnie nabijał ją na ołtarzowy lichtarz. — Chyba, że w nas wątpisz. We mnie, w Magic Mike'a, w nasze umiejętności i to, że zdołamy ich schwytać przed— Końcem kwietnia? Zbyt ryzykowna deklaracja. Po powrocie do kazamaty będą musieli sprawdzić informacje; jeśli archiwa nic nie wyplują, czeka na nich wycieczka krajoznawcza po miejscach wskazanych przez Laurę — a jeśli tam nie natkną się na nic, co mogłoby upewnić Gwardię o słuszności śledztwa, została opcja ryzykowna; bezpośrednia konfrontacja, do której i tak będą musieli się przygotować. Koniec kwietnia odpada, więc— — Jakie jest najbliższe święto w maju? Zerknięcie na Sebastiana było wymówką; Williamson musiał upewnić się — tu i teraz, i koniecznie bez słów — że to śledztwo nie będzie kolidować z innymi prowadzonymi przez Verity'ego. Czarna Gwardia lubiła sekrety; szczególnie wśród swoich formacji. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Laura kontynuuje swój niewinny flirt, zaś Barnaby z zaangażowaniem sprowadza ją na Ziemię, wybierając idealny moment, by przypomnieć, że Magic Mike, jakkolwiek nie byłby czarujący, wciąż jest gwardzistą. A powszechnie panująca opinia o gwardzistach absolutnie nie jest bezpodstawna i słodka Laura z całą pewnością pragnie uniknąć przekonania się o tym na własnej skórze. Sebastian więc, choć nie przytakuje w żaden sposób swojemu współpracownikowi, uśmiecha się uprzejmie na jego komentarz — zupełnie tak, jakby wypowiedziane przez niego słowa w żaden sposób nie przypominały groźby. Uśmiech ten, choć niewinny, stał się jedynym poświadczeniem dla słów Barnaby’ego — Magic Mike wbrew pozorom wcale nie zapomniał, po co tu jest i owszem — jeśli zajdzie taka konieczność, bez mrugnięcia oka pomaluje wściekłym różem ścianę naprzeciwko. Najpewniej nawet to nie upiększyłoby tego paskudnego miejsca, ale przecież błogosławiony (gdyby tylko Bóg wciąż na nich patrzył) ten, kto próbuje. Atmosfera w końcu gęstnieje i wkrada się między nich pożądana nuta powagi. Sebastian nie wydaje się już tak łakomy na wdzięki Laury, a i Laura zaczyna mówić bardziej do rzeczy. Nieco, bo wychodzące z jej ust słowa nie są dokładnie tym, co chciałby usłyszeć Sebastian. Zawsze go drażniła instytucja informatora — to, że ktoś oczekuje zapłaty za spełnienie swojego obywatelskiego obowiązku. Może i nigdy nie miał jako takiej szajby na punkcie władzy, ale też nie pozostawał całkiem obojętny na wpływy, jakimi się cieszył, choćby z tytułu nazwiska. A potem z tytułu stania na straży prawa. Także myśl, że młoda siksa, którą mógłby z powodzeniem wtrącić do kazamaty, by przemyślała, czy na pewno opłaca jej się ukrywać informacje przed gwardią, próbuje stawiać swoje warunki i oczekiwać zapłaty, trochę go dotyka. I najwidoczniej nie tylko jego. Najbliższe święto w Maju. W najbliższe święto w Maju obydwoje będą leczyć kaca po balu Kręgu, o ile Sebastianowi nie uda się z niego wygwintować. Chętnie poszedłby zamiast tego na misję. Zakładając oczywiście, że będzie w tych dniach jeszcze dychać, a jego ciało pozostanie w pełni sprawne. — Którego w tym roku wypada Memorial Day? — zastanawia się głośno, niby to w zamyśleniu, a że nie ma kalendarza w głowie, to wzrusza tylko ramionami. — Bez obaw. Jeśli nasza słodka koleżanka zechce współpracować, dożyje i Nocy Walpurgii i Dnia Pamięci — obiecuje łaskawie, a choć zwraca się do Barnaby’ego, patrzy na Laurę z nieschodzącym, serdecznym uśmiechem. — Wiesz, Laura, jeśli nie będziemy mieć wystarczająco dużo punktów zaczepienia, możemy dotrzeć do naszych podejrzanych troszkę za późno, a tego nikt by nie chciał. — Barnaby ma rację, Sonk Road jest małe, a ludzie gadają. Może i są tu incognito, ale to wcale nie oznacza, że bezpieczeństwo Laury jest pewne. Jest bezpieczna, bo współpracuje z gwardią. Może więcej, bo jest im przydatna. W momencie, w którym zdecyduje się utrudniać, zamiast pomagać, wystarczy przecież, że przestaną ją chronić lub szepną słowo w odpowiednie ucho. To słodkie, że próbuje jeszcze coś ugrać na ich nosach, ale powinna wiedzieć, że gdy gwardia daje palec, nie łapie się za całą rękę. Mogą przecież łatwo odebrać wszystko to, co zyskała dzięki dotychczasowej współpracy. — Podsumujmy. Powiesz nam, co wiesz, a my zadbamy, by z twojej ślicznej główki nie spadł ani jeden włosek. A ponieważ jesteśmy niezmiernie hojni, a ty przesłodko negocjujesz, skontaktujemy się z tobą, jak już znajdziemy zapasy, których szukamy. — Delikatna groźba i słodka obietnica — tyle powinno wystarczyć. Laura nie pogardzi jednym czy dwoma mniej szkodliwymi eliksirami na własny użytek, a Sebastian z Barnabym nie ryzykują niczym, lekko przekłamując raport względem ilości. Sebastian nie cierpi instytucji informatora, ale pracuje jako gwardzista zbyt długo, by wciąż się przeciw niej buntować. Bądź co bądź, dzięki nim nierzadko oszczędzają sporo czasu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
A więc to prawda — Czarna Gwardia bawi się tylko do momentu, w którym sama uważa, że to wciąż zabawne. Opadające w dół kąciki Laury odjęły jej dobre dwa lata, chociaż niezbyt miały z czego. Pod maską bravado, makijażu, odważnego ubioru i silnego makijażu, wciąż była zbyt młoda, żeby zrozumieć skalę zagrożenia i zbyt zachłyśnięta magią, by myśleć o konsekwencjach jej wpływu na niemagicznych. Ostrzeżenie Williamsona przyjęła z uśmiechem, chociaż entuzjazm utonął w jednym z shotów; wypalił go tani alkohol i topniejąca nadzieja, że Magic Mike będzie tym, który odmieni jej życie na lepsze. — Lubię, kiedy mężczyźni to robią — bez przekonania, od niechcenia, żeby tylko coś powiedzieć — długi paznokieć Laury stuknął o blat, raz, drugi, trzeci. Rozumiała, czego odczekują od niej gwardziści; była przecież informatorką, nie kimś, z kim spędzą resztę nocy, a jeden z nich zostanie na śniadanie. Williamson — jej znany jako Leo — miał rację; bez względu na to, czy cokolwiek powie, wieści po Sonk Road rozchodziły się szybciej niż chlamydia. Ktoś mógł ich zauważyć, ktoś skojarzyć jednego z gwardzistów, ktoś za tydzień, dwa lub miesiąc uzna, że Laura będzie idealną łączniczką pomiędzy handlarzami eliksirami i światem niemagicznych; a gdyby zaproponował godziwe pieniądze, nie była pewna, czy potrafiłaby odmówić. Tak będzie lepiej dla niej samej — zdradzić ten sekret, upewnić się, że wciąż będzie na dobrej stronie z Czarną Gwardią, zarabiać handlowaniem informacjami, nie tym, co ważone jest w szarej strefie. — Dwudziesty siódmy maja — uśmiech Sebastiana sprawił, że Laura odwzajemniła spojrzenie; właśnie tchnął w nią odrobinę życia, chociaż plany na to, by tchnął tej nocy więcej, zostały bezpowrotnie utracone. — Memorial Day w tym roku. Argumenty Williamsona miały sens, obietnica bezpieczeństwa koiła nerwy, oferta drobnego podarunku z magazynu była formą zapłaty — po raz kolejny Laura musiała zrobić to, co każda kobieta na tym świecie. Uwierzyć, że mężczyźni jej nie oszukają. — Za obietnicę zapewnienia bezpieczeństwa i trzy ciekawe eliksiry, które znajdziecie, zdradzę wam ich sekret — dramatyczna pauza była przerwą na wychylenie pozostawionego na tacce shota — Laura nie zmarnowała nawet kropelki alkoholu, który wciąż palił w gardle, kiedy zniżała głos do szeptu. — To bracia Ketellbum, całkiem zabawne nazwisko w kontekście alchemii. Są może pod trzydziestkę, niepozorni, jeden wyższy, drugi niższy. Rude włosy, niezbyt umięśnieni, ale i tak najważniejsze, co mają, znajduje się tutaj — zakończony długim paznokciem palec stuknął lekko o skroń. — Mieszkają w Sonk Road, nie znam dokładnego adresu, to i tak nieistotne, bo nie prowadzą produkcji w mieście. Są ostrożni, próbują działać poza radarem — delikatnym wzdrygnięciem ramion podsumowała to, co nieuniknione — cóż, Gwardii. Kojarzycie latarnię morską w Pemaquid Point? Turystyczne miejsce na wybrzeżu cieszyło się popularnością i pięknymi widokami, ale to nie dla nich podejrzani opuszczali granice Hellridge. — Może dwie mile dalej znajdują się stare składy dla rybaków. Musieli przekształcić je na swoje potrzeby, pewnie zabezpieczyli rytuałami i— Cień zmartwienia przemknął przez młodą twarz; Laura zaczęła mieć wątpliwości, chociaż było na nie za późno. — Po przygotowaniu eliksirów, szukają w Sonk Road ludzi, którzy za kilka dolarów zaryzykują nocną rundką po Saint Fall. Nigdy nie wybierają tych samych osób, więc po podwykonawcy nie traficie do celu — szept nad stolikiem ginął w huku muzyki i coraz głośniejszych rozmów; coraz głębsza noc sprzyjała upojeniu pozostałych gości baru. — To wszystko, co wiem. Williamson i Verity mogli dostrzec w jej spojrzeniu, że mówiła prawdę. Laura wyjawiła Wam wszystko, co wie na temat braci Ketellbum; gdybyście próbowali znaleźć informacje o nich w kościelnych archiwach, będą tam tylko imiona — Paul i Pete — oraz daty ukończenia szkółki i przyjęcia chrztu kolejno w 1971 i 1973. Wszystko wskazuje na to, że bracia nie byli dotychczas karani i oferowany przez Laurę trop to najlepsze, co mogliście uzyskać na ten moment. Wasze posty mogą być postami kończącymi; jeśli pojawi się kolejny post Zjawy, nie będzie stał w sprzeczności z Waszymi działaniami. |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Prawda, też prawda, gówno prawda — ile zapchanych kanałów w Sonk Road (dużo), tyle odmian słuszności. Z sekundy na sekundę muzyka robiła się coraz brudniejsza; jakby lepko—paskudny powód tego spotkania i wzrastająca arytmetycznie liczba informacji obtaczały ją w czymś w rodzaju smaru. Wyłuskany z paczki papieros zapłonął razem z nadziejami; te drugie Williamson szybko zgniótł pod butem, ten pierwszy wyląduje pod podeszwą dopiero, kiedy ostatnie zaciągnięcie wypełni płuca niezdrową porcją dymu. Sebastian ładnie groził — subtelna sugestia zarysowała przed Laurą przykrą wizję świata, gdzie handlarze pozostają nieuchwytni, informator traci zaufanie Gwardii, a Sonk Road to miejsce, w którym łatwiej umrzeć niż z niego wyjechać. Paproch popiołu opadł na blat z gracją baletnicy; sekundę po lądowaniu w kraterze porysowanego drewna, Williamson starł go opuszkiem palca. Na ogólny brud Nine Fine nie pomogło — na lepsze samopoczucie Czyściciela? Zdecydowanie. — Nie dostaniesz nic na odurzenie — drobna korekta w negocjacjach — Laura będzie musiała zadowolić się tym, co Barnaby uzna za adekwatne do jej wieku i kompetencji; jedno i drugie było zbyt niskie, żeby dorwała w zgrabne dłonie coś, czym można mścić się na niewiernym kochanku. Dwudziesty siódmy maja brzmiał rozsądnie, obiecująco, nawet trochę za późno; prawda była taka, że od momentu tej rozmowy, musieli działać szybko — im dłuższa zwłoka, tym większy potencjał na to, że ktoś uczynny szepnie podejrzanym na ucho o węszącej w ich sprawie Gwardii. Bracia Ketellbum brzmieli na rzezimieszków z kreskówki, ale w ich ostatnich osiągnięciach nie było nic bajkowego; z połączenia alchemii i niemagicznych powstało kilka niezidentyfikowanych poparzeń, parę ofiar zatrucia, pół tuzina zamrożonych w czasie mężczyzn, których ktoś podczas działania eliksiru oskubał z portfeli. Przestało być zabawnie; zaczęło robić się groźnie — bracia Ketellbum (oczywiście, że rudzi) właśnie awansowali z nielegalnych handlarzy na w pełni świadomych łamania magicznego prawa wichrzycieli. — Pemaquid Point? — dziwnie ułożone sylaby i zatarte wspomnienie sprzed lat; chyba każda szklona wycieczka robiła użytek z tamtejszej latarni. Położenie na wybrzeżu, przeniesienie przemysłów do miast, na wskroś turystyczna, więc sezonowo pusta okolica; bracia Ketellbum naprawdę przemyśleli sprawę. — To kawał drogi od Saint Fall. Muszą zarabiać tyle, żeby nie żałować na benzynę albo— Drugi wniosek ukrył się za kotarą milczenia; krótkie spojrzenie na Sebastiana wystarczyło, żeby zrozumieć — czysta logistyka sugerowała inną wersję. Albo to pełnowymiarowa produkcja; wystarczą dwa, trzy kursy w miesiącu i są ustawieni. Wypalony w połowie papieros dołączył do kurhanu współbraci — Williamson nie musiał pytać, kiedy opróżniano tu popielniczki; odpowiedź kwitła przed nim i sugerowała, że nigdy. — Zmykaj, Laura. Noc jest jeszcze młoda, a Magic Mike ma występ w innej części miasta — prawda, też prawda, gówno prawda; ile pustych kieliszków po shotach na tacy, tyle odmian szczerości — przed Williamsonem nadal stał ten mlecznobiały, pierwszy dowód w sprawie przeciwko braciom Kettlebum i temu, że rozpowszechniali eliksiry równie skutecznie, co szczury czarną śmierć. Laura znała tryb pożegnań — żadnego odwlekania, uścisków dłoni i posyłanych przez tłum całusów; jak na kogoś tak ładnego, szybko wsiąkała w tło. Pięć sekund; cztery, trzy, dwie— — Będziemy w kontakcie, Mike. Integracyjny wieczorek gwardzistów był bombą zegarową; właśnie zaczynała tykać. — Sprawdzę ich osiągnięcia w szkółce i oceny z magicznych dziedzin, chociaż powstania wydaje się oczywista — przygotowanie na każdą ewentualność i każdy śliski rytuał ochronny — tamto miejsce musiało być nimi naszprycowane — zaczynało się tu i teraz; w brudnym świecie brudnych intencji. — Niewykluczone, że przyda się nam Rzecznik. Tęgi łeb od alchemii; Williamson chyba miał kandydata. Szurnięcie odsuwanego krzesła rozmyło się w tumulcie — noc rozbębniła się na dobre, a razem z nią chaos miejsc podobnych do tego. Tym razem bez słowa — były zbędne, kiedy mówią dłonie — wyciągnął rękę w stronę Sebastiana. Pożegnanie było tak naprawdę początkiem. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii