First topic message reminder : GOLDEN GRYPHON Chociaż swoim wyjątkowym, magicznym wystrojem Golden Gryphon mógłby przyciągać licznych turystów, to we właściwych kręgach znany jest jako miejsce, w którym można odbyć wiele prywatnych rozmów. W mieście tak gęsto zaludnionym przez polityków, nic dziwnego, że właściciele stawiają na dyskrecję swoich gości. Oprócz otwartej sali oraz baru można znaleźć tu również prywatne pomieszczenia, w których rytuał zatkanego ucha chroni wścibskich osobników przed podsłuchaniem. W środku nich znajdują się wygodne kanapy, stolik oraz gramofon, gwarantujący przyjemną i intymną atmosferę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Nie istniały w doczesnym życiu — o tym piekielnym rozmyślał i śnił każdego dnia, w marzeniach wieczności posuwając się coraz śmielej — kapłana Black przyjemności większe niż ta, którą oferował mu dar od samego Lucyfera: słowa. Krzewicielem wiary nie został po to, żeby milczeć; szczególnie, kiedy ktoś chciał go wysłuchać — zwłaszcza, gdy mówić mógł o dogmacie, w którego brzmienie od lat wierzył mocniej niż w oficjalne stanowisko Kościoła Piekieł. Hierarchia Jasona Black była banalna i od wieków ugruntowywana nie tylko w piekielnych kręgach; istniał Lucyfer i mężczyzna, i ich racja, a potem? Długo, długo nic. Kobiety w oczach kapłana były tylko naczyniami; kiedy jedno się rozbije, można wymienić je nowym. Kiedy pęknie — wystarczy je wyrzucić. Naczynia posiadają wyłącznie jedną funkcję; służą do wypełniania. — Szacunek? — zaskakujące, ile pogardy można włożyć w tak krótkie słowo. — Wypchnięcie żyjącej istoty z łona nie jest powodem do szacunku, zwierzęta też to potrafią. Powinniśmy czcić świnię, bo wydała na świat prosię? Poglądy kapłana Black ze słów stały się ciałem — obrazowość jego niewiary w Lilith oraz funkcji, jaką pełniła w Piekielnej Trójcy, była dostatecznym dowodem. Jason nie uważał kobiet za ludzi, matek za bohaterki, z kolei ich córki — w jego oczach były ledwie pożywieniem. W swoich własnych był myśliwym, który złapał upragniony trop. Z niechęcią buzującą we krwi nie zwracał uwagi na otoczenie; niepostrzeganie kobiet jako (ludzi) zagrożenia usypiała potrzebę analizowania, co i jak mówią — przecież zwykle nie mają do powiedzenia nic. — Summer. Jak lato. Jak— Lament w pytaniach przemyka bez echa i karmi to, co w kapłanie największe — mniemanie o własnej istotności. Tylko on posiada tę wiedzę; tylko on był na tyle sprytny, żeby ukryć bezcenne zwoje tam, gdzie nie znalazłby ich nikt. Tylko on — ego nie zna umiaru — w tym pomieszczeniu posługiwał się łaciną. — W porach roku Vivaldiego. Musica nos perducat ad metam, nie tylko prowadzi do celu, czasami go ochrania — podszyty sprytem uśmiech nie miał w sobie nawet kropki wesołości. — Wiesz, kto najlepiej strzeże sekretów, Summer? Summer nie wiedziała; za to Lyra— — Martwi. Szczególnie, kiedy za życia nie mieli do powiedzenia wiele. Jak moja matka. Wyprostowane dumnie ramiona i uniesiona głowa — kapłan przez moment napawał się najbardziej interesującą osobą w towarzystwie; sobą. W Zjawę wcielił się Barnaby Williamson. |
Wiek : 666
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Zaschło jej w ustach; magia potrafiła zrobić to z wargami, gdy te zbyt długo naginały granicę ludzkiej woli. Znała już ją na tyle długo — były przecie starymi przyjaciółkami — aby wiedzieć, że powinna dać sobie chwilę, aby odsapnąć. Paradoksalnie — aby i jemu dać odsapnąć od kłębiącego się w jego umyśle, syreniego głosu. Mogła go lekko teraz boleć, ale łatwo to wyjaśnić. Kadziło, przyjemnie zaczepiało jego nozdrza, alkohol muskał podniebienie, a lato, spersonifikowane obok niego na kanapie, udawało bardzo pięknie, że ją interesuje to, co do niej mówił. Patrząc na jego twarz, doskonale dostrzegała, czym w jego oczach były kobiety. Napiła się ohydnego alkoholu, bo jego gorycz była znacznie lepszą perspektywą, niż prawdopodobieństwo, że Summer zapomni swoich kwestii, a Lyra— — Właściwie— Kolejny łyk. Lubi dźwięk swojego głosu, nie przeszkadzaj mu. To nie był czas, aby wdawać się w dyskusje czy próbować kwestionować jego poglądy, na temat hierarchii kościelnej. Potrzebowała od niego jednego i tylko po jedno tu przyszła. Zwoje. Uśmiechnęła się, kiwając głową. Tak, zdawałaby się mówić, gdyby on w ogóle próbował ją usłyszeć — nie próbował, słuchał własnych drgań własnych strun — jestem pierdoloną, letnią burzą. Przyjechałam właśnie do twojego miasta. Tym razem wyzwanie polega na czymś skrajnie innym — Summer faktycznie nie, ale Lyra rozpoznaje znajome słowa rytuału niemal od razu. Miała je zapisane w zeszycie; w podręczniku; w głowie, gdy jeszcze nie tak dawno, używała go, aby przekazać komuś wiadomość. Przekaz zaklęty dotykiem; dotykiem będzie i uruchomiony. Wyzwaniem jest powstrzymanie pełnego satysfakcji uśmiechu. — Twoja matka — mówi, wstając z kanapy i idąc w stronę grającego w rogu gramofonu. My way zaczyna dobiegać końca, ale ona podnosi igłę i opuszcza w środku płyty, tak, aby zagrała od nowa. — jak miała na imię? Tylko tyle jej potrzeba; imienia. Zna grabarza, który bez problemu podpowie jej miejsce pochówku. W końcu wszyscy zmarli trafiają potem do Saint Fall. — Wydała na świat kogoś tak wspaniałego, jak ty. Nie uważasz, że było to godne osiągnięcie? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Siedem grzechów głównych, a wszystkie w jednym ciele — puste naczynie po jego prawicy słuchało, lecz nie słyszało i dla kapłana Black nie była to żadna nowość. Od ponad dekady wiernie służył Lucyferowi w komórce Reformacji Kościoła Piekieł, ale o nicości kobiet wiedział znacznie dłużej; nawyków wyniesionych z domu nie zagłuszył nawet zamaszysty gmach Katedry. Do niedawna jej mury łowiły najpilniejsze tajemnice Jasona; sekrety o wadze, która w jego rękach mogła odmienić oblicze Kościoła Piekieł i raz na zawsze przesądzić, kto pełnił w tym świecie najważniejszą rolę. Cierpliwość kapłana miała jednak swoje granice — nawet teraz, kiedy dziewczyna próbowała przerwać mu w pół słowa. Zaciśnięte w pięść palce nie napotkały oporu; skąpany we własnej chwale, nie zauważył, kiedy się odsunęła. — Lucyfer jest panem i nie musi dzielić się władzą — skoro nie dotyk, czas na słowa — Jason Black w rzeczy samej lubił dźwięk własnego głosu; zagłuszał nawet Sinatrę. — Tron zawsze jest jeden i od zarania zasiadali na nim władcy, nie władczynie. Historia zna kilka niechlubnych wyjątków i doskonale wiemy, czym się skończyły — refleksja nadeszła z pobłażaniem — w spojrzeniu kapłana dawno temu obumarły inne emocje. — Ty możesz nie wiedzieć. Jesteś zbyt płytka, nawet jak na naczynie. Jego słowa zamierzały ranić, podczas gdy ona powinna uśmiechać się i przytakiwać — to działo się tu i teraz, w odosobnieniu, które wkrótce zmienią w spełnienie. Dopiero ruch — nieposłuszne wstanie z kanapy i pytanie unoszące do jego gardła gorycz gniewu — napotkało reakcję rozleniwionej sylwetki. Kapłan podniósł się z miejsca; zupełnie, jakby ktoś ściągnął z niego niewidoczny ciężarek zalegający w czaszce — to tłumaczyłoby ćmiący ból głowy. — Ja mówię, lecz ty nie słyszysz, Summer. Ojciec nie nauczył cię szacunku do kapłańskiego słowa? — za kpiną podążyły kroki — zbliżał się w jej kierunku, napawając każdym ciężkim tąpnięciem. Zwierzyna w pułapce — mógł wszystko, ale zdecydował się na słowa; ile jeszcze pytań zada, zanim wyczerpie temat? — Zima leży w jesieni, mawiałem, kiedy wreszcie umarła. Po reakcjach ludzi łatwo dostrzec, że nikt nie rozumie zagadki, więc— To było idealne miejsce. Strażnik sekretu, którego nagrobek popadł w zapomnienie; żadnych krewnych poza tym, który robił kapłańską karierę w Salem. Żadnych skojarzeń, żadnego powiązania — na dodatek, od otwarcia tuneli, droga została skrócona do śmiesznej igraszki. Pan Piekieł sprzyjał swemu wiernemu słudze; na początku marca kapłan otrzymał potwierdzenie. — To, kim jestem, zawdzięczam Lucyferowi i sobie — w ton jego głosu powrócił ten sam ostry odłamek, który słyszała przed opuszczeniem głównej sali — nawet woń kadzidła nie mogła przyćmić pierwotnego instynktu. — Obróć się. Nie mam całej nocy. W Zjawę wcielił się Barnaby Williamson. |
Wiek : 666
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Lucyfer jest panem— Mogłaby przerwać mu już w tym momencie, ale przygryzła wnętrze własnego policzka. Summer nie przerywa, Summer nie wywraca oczami, Summer nie— Summer długo nie pociągnie. Odpoczynek od lamentu sprawiał, że poczucie kontroli zaczynało się poluzowywać, jak wystająca z jej sukienki nitka. Wiedziała doskonale, że nie założy jej już nigdy więcej — czeka ją ceremonialne spalenie, a potem stypa w towarzystwie wina, wyrzutów sumienia i— Summer nie wiedziała. Summer musiała się skupić na słowach kapłana oraz trzymać Lyrę na podobnej smyczy, gdy ten twierdził, że niechlubne, kobiece wyjątki kończyły się tragicznie. Gdyby Lyra tu była, mogłaby przypomnieć, że historia Anglii zna przypadki, gdy kobiece panowanie było okresem długim oraz przynoszącym— Ale Lyry tu nie było. Chociaż naczynie zaczynało pękać. Spuszczony ze smyczy zaczął chodzić, krokiem sygnalizując swoją niecierpliwość i irytację. Summer nie wiedziała, dokąd zmierza zdanie ojciec nie nauczył cię szacunku?, w końcu to Jack uwielbiał wycierać sobie nim twarz, a Summer nigdy nie poznała Jacka. Jednak odruchowo zrobiła pół kroku do tyłu, plecami napotykając ścianę niewielkiego pomieszczenia. Nie było ono stworzone do ucieczki. Zamiast uciekać — patrzyła. Prosto w arogancję, którą przyozdobił twarz. Uważał ją za głupią, za płytką i za słabą — nie była żadną z tych rzeczy. Uważał tak, więc nie uważał na to, co mówił. Zima leży w jesieni, było absurdalnym zdaniem, gdyby nie powiedział wcześniej, że martwi, którzy nie mieli zbyt wiele do powiedzenia, najlepiej skrywali sekrety. Winter przecinek Black. Pochowana tam, gdzie każdy magiczny w tym rejonie — w jebanym Saint Fall. Uśmiechnęła się — już nie posłusznie, nie z ubliżeniem, jak zrobiłaby to biedna, stłamszona Summer. Uśmiechnęła się jak— — Nie — proste, krótkie i wymowne. Zupełnie pozbawione magii, całkowicie przepełnione wolą. — Jesteś nikim. Żałosnym produktem tego, że — niech zgadnę — mama nie kochała cię wystarczająco mocno? Dłonie jej nie drżały, głos miała spokojny i niepokojąco melodyjny — jak fala; jak zwrotka piosenki stopniowo budująca do refrenu. Jak pierdolony ocean. — Teraz uklękniesz i przeprosisz Lilith. Będziesz błagał ją o przebaczenie tak długo, aż ci go udzieli. Panie i panowie — Lyra Vandenberg. Chwyciła wypalające się do reszty kadzidło, leżąca na stoliku torebkę i bez słowa pożegnania wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Protektor, który stał na dole schodów, spojrzał na nią przelotnie. Była tylko kolejną twarzą — kolejnym naczykiem, które kapłan zabrał na górę. To rozbiło się z trzaskiem, nim zdążył cokolwiek do niego wlać. Rzut na lament: 60-79 (80-99) osiągnięty; 97 + 29 + 15 = 141 z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Wszystko zmieniło się, kiedy nadszedł uśmiech. Czas zwolnił, serce przyspieszyło — przylegające do ściany plecy podjudzały wyobraźnię, z wyobraźni wyłaniała się nowa otchłań arogancji, ale zanim ta pochłonęła letnią bryzę Summer— Wszystko zmieniło się, bo nadszedł uśmiech. W języku kapłana, uśmiech zawsze oznaczał nie; tyle, że zwykle należał do niego. — Ty— — niewielu mężczyzn zachowałoby spokój; niewielu mężczyzn próbowałoby powstrzymać słowa — kapłan kościoła Piekieł zaliczał się do niewielu, ale kwestia tego, czy nadal był mężczyzną, pozostawała sporna. — Bezmyślna, brudna kurwo. Jakim prawem— Zwracasz się do mnie w ten sposób? Prawo piekielne — jeszcze — nie zamykało kobiecych ust; prawo, do którego ustanowienia dążył kapłan, mogłoby zamknąć je na wieki. Teraz to jego usta wyglądają, jakby próbowały zasklepić się na zawsze — wściekłość zamieniła się w cienką, wąską linię; przypominał dziecko, które odmawia jedzenia, tyle, że pokarmem były słowa. Po raz pierwszy od dawna Jason Black nie chciał słyszeć brzmienia własnego głosu; magia, której opór stawiał, była zbyt silna — silna na tyle, by wyciągnięta w kierunku Uginające się kolana i pokora, której nie czuł; nie naprawdę, nie w głębi serca. — Lilith, Matko Najpiekielniejsza. Wybacz mi, niewdzięcznemu. Wybacz mi, nie— Nie—, które próbowało położyć kres bluźnierstwu i powstrzymać narastający w bębenkach pisk; bezskutecznie. — —niewiernemu. Wybacz mi, niegodnemu — słowa wybrzmiewały, ale Jason ich nie słyszał — słyszała je — Lilith, Matko Najpiekielniejsza. Wybacz mi, niewdz— — w uchylanych drzwiach dostrzegł swoją szansę — błaganie o przebaczenie z trudem zakłóciła jedna sylaba, niewiele istotniejsza od westchnienia. — Gwar— Ciche kliknięcie zamykanych drzwi nie oznaczało końca; dla kapłana Black był to zaledwie początek. — —niewdzięcznemu. Wybacz mi, niewiernemu, Wybacz mi, niegodnemu. Lilith, Matko Najpiekielniejsza. Wybacz— Zza zamkniętych drzwi nie dało się słyszeć stłumionego echa modlitwy; ta przeminie samoistnie, razem z magią unoszącą się w powietrzu i zniecierpliwieniem, które za kilka minut nakłoni Protektora do przekonana się, czy kapłan po wypełnieniu naczynia gotów jest wrócić do Katedry. Żaden z nich nie mógł wiedzieć, że Summer nie pochodziła z Bostonu i że istniała w świecie, który nie wiedział o magii; żaden nie domyślał się, że nie—Summer złapała trop i zamierza podążyć jego śladem. Błędne szlaki prowadziły w przeciwnym kierunku niż Saint Fall i nie zahaczały o Lyrę Vandenberg; Jason Black zrozumie swój błąd dopiero, kiedy będzie za późno. Tymczasem, zanim nieświadomość zadana zaklęciem gwardzisty spłynie na kapłana, jego struny głosowe będą ocierać się o granicę słyszalności. I tylko wściekłość zapłonie jaśniej; tak powstają mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. W Zjawę wcielił się Barnaby Williamson. Jason Black oraz towarzyszący mu protektor z tematu |
Wiek : 666
Florence van der Decken
Przyszła nieco wcześniej. Szybciej uporała się z papierkami w pracy i nie było problemu, by urwała się wcześniej. Hiram pewnie został do samego końca, więc teraz czekała na niego wyciszając się przy kieliszku białego wina. Nie czuła się z tym źle, chwila samotności dobrze jej zrobi. Zakręciła cieczą w szkle, patrząc jak wzburzona tafla synie po krawędziach. Jej twarz nie wyrażała niczego. W miejscach publicznych nie pozwalała sobie na ciężkie westchnienia czy miny sugerujące utrapienie. Laffite nie okazywali uczuć, w każdym razie nie te, które można było nazwać słabymi. Pozwoliła sobie jedynie na lekki, nic nie znaczący uśmiech, by zmyć z twarzy śmiertelną powagę. Grymas był łatwy do utrzymania na twarzy w sposób naturalny, bo po prostu cieszyła się na spotkanie z Hiramem. Znali się od dziecka, można powiedzieć, że łączyła ich pewnego rodzaju przyjaźń, bo może nie wiedzieli o sobie wszystkiego, ale jedno drugiemu pomogłoby bez zadawania pytań. Ostatecznie wspierali się, jak mogli w dzieciństwie, gdy rodzice zajmowali się poważnymi sprawami na bankietach, a oni starali się jakoś zająć czas. Nie trudno było nawiązać nić porozumienia. Oboje byli kontrolowani przez rodziców, choć Florence głównie przez matkę. Oboje szukali własnych mechanizmów, by radzić sobie z presją. I chyba po trosze to sprawiło, że odnaleźli siebie jako dzieci, a potem bardziej lub słabiej trzymali się ze sobą. Ostatecznie oboje rozpoczęli pracę w Ratuszu, choć Hiram o wiele wcześniej. Widywali się na korytarzach, bywało, że razem jadali lunch. Łaczyła ich przeszłość, plotki w pracy i te nieliczne momenty, kiedy pozwalali sobie na bycie szczerym i rozmowę o tym, co ich trapi. Ostrożnie, jak przy chodzeniu po kruchym lodzie. Kiedy wszedł, uśmiechnęła się nieco szerzej, a gdy podszedł wstała, by się przywitać, całując kuzyna kurtuazyjnie w policzek. - Mam nadzieję, że nie czujesz się urażony, że zaczęłam bez ciebie. - uśmiechnęła się i gestem głowy wskazała na kieliszek. - Ciężki dzień. Skłamała. Dzień wcale nie był ciężki, był całkiem przyjemny, ale w domu mógł być Johan, a dzisiaj nie miała siły na to konfrontowanie się z nim. Alkohol ją wyciszy i sprawi, że wzrośnie jej tolerancja na zachowania męża. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : MAYWATER
Zawód : młodsza specjalistka w komisji ds. praw czarowników
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Godziny w pracy upływały na mozolnym uzupełnieniu piętrzących się na biurku papierów i dwugodzinnej konferencji. Gdyby nie dwie filiżanki kawy, które wypił zaraz po sobie, najprawdopodobniej sen zamknąłby jego ciało w objęciach błogości, a mimo to głos Harrelsona bez trudu odnajdował drogę do jego uszu. Do sedna, powtarzał w myślach, jak mantrę, choć w polityce nie było miejsca na pośpiech; każde słowo miało swoją wartość, a zatem musiało być perfekcje wyważone i dopasowane do okoliczności. Jackson, co prawda, nie był złotousty i miał źle związany krawat, ale nadrabiał charyzmę i - jak zapewniała go Florence- niezaprzeczalnym urokiem osobistym. Dokładnie takich słów użyła, gdy na przerwie na papierosa, śmiejąc się, zasugerował, by podała choć jedną jego zaletę. Ratusz wypluł jego sylwetkę na bruk kwadrans przed końcem zmiany. Biuro było niemal opustoszale, gdy zamykał drzwi gabinetu i przystanął przy kontuarze recepcjonistki, by wymienić z nią kilka słów i zweryfikować miejsca i godzinę swoich jutrzejszych spotkań. Kilka wymienionych zdań później, przywitał go słońce zerkające mu prosto w oczy, zmrużył je, żałując, ze swoje klasyczne ray bany zostawił w zaparkowanym nieopodal Porshe. Nie wrócił się jednak do samochodu. Złoty Gryf znajdował się nieopodal ulicy głównej, wiec korzystając z sposobności, pokonał tą odległość na piechotę, w drodze nieco rozluźniając supeł upiętego pod samą szyje krawatu. Spotkanie z Florence traktował jak miłą odskocznią. Kiedyś przekazał jej swoich - mniej lub bardziej aktualnych - sekretów, lecz już dawno, odkąd zaczęła ich dzielić odległość kilkadziesiąt kilometrów przestał się jej zwierzać, jednak sympatia, która połączyła ich na etapie wczesnego dzieciństwa trwała do dzisiaj. Obaj dorastali w domach rządzonych twardą ręką dyscypliny, gdzie nie było miejsca na kompromisu. Obaj musieli sprostować wygórowanym, rzuconym im na barki oczekiwaniom. I obaj mierzyli się z dyptotyzmem swoich rodzicom - każdy na swój sposób, wypracowując w sobie czasem odbiegające od normy wzorce zachowań. A jednak, z drobnymi stratami moralnymi i nieco skrzywionymi sumieniem, podążając drogą własnych ambicji, wspinali się po kolejnych szablach kariery, słabości spychając na dno świadomości. Po dotarciu do lokalu i przekroczeniu jego progu, od razu zlokalizował kuzynkę. Uśmiech zdobiący jej ustach doczekał się odpowiedzi w podobnym tonie - podniósł kąciki warg, podchodząc ku niej, by po chwili pozostawić na jej policzku wilgotny ślad swoich ust. - Pod warunkiem, że raczysz się Meursaulta. Wtedy zrozumiem ten pośpiech - nawet w pierwszym odruchu sięgnął po kieliszek, by objąć go smukłymi palcami i przekonać się pod własnym językiem, ze jego przypuszczenia są słuszne, ale ostatecznie wycofał dłoń. – Każdy, kto przez ponad półtorej godziny wsłuchiwał się w wynurzenia Harrelsona ma prawo uznać ten dzień za ciężki. Hiram, podczas jego wykładu, przynajmniej trzykrotnie, oczywiście zachowując przy tym największe środki dyskrecji, skonsultował wzrok z tarczą zegarka. Wówczas lekka krzywizna uśmiechu, jaka pojawiła się na jego wargach, była przeznaczona tylko dla oczu siedzącej po drugiej stronie stołu Florence. - Nadal upieram się przy tym, ze powinnaś zostać w Salem na noc. Johan na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu - mimo iż odległość, zwykle nie stanowiła problemu, czasem zwyczajnie świecie chciał ją mieć przy sobie – Zawczasu zadzwoniłem do Grace, przygotuję dla ciebie sypialnie gościnną. Chociaż jej małżeństwo, choćby ze względów politycznych, był znakomitym manewrem, powrót do wioski rybackiej graniczącej z Saint Fall, w której zamieszkała tuz po ślubie, musiał być dla niej urągający. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Florence van der Decken
Trudno nie przyznać, że dorosłość ich oboje wyposażyła w pewnego rodzaju dystans. Wrażenia z dzieciństwa i sympatia zostały, lecz w tym momencie niezręcznie było się dzielić sekretami, bo im starszy człowiek był, tym z większej ilości stron spodziewał się noży. Choć może to było tylko ich bogate życie, może zwykli ludzie myśleli innymi kategoriami. Niemniej, na prawdę cieszyła się ze spotkania z Hiramem. Mogła się przy nim poczucić chociaż trochę swobodnie. - Sauvignon. - sprostowała, wycofując się na swoje miejsce po przywitaniu. - Może i Meursault to twoje ulubione, ale wiesz, że ja nie pijam chardonnayów. Doceniam jednak, że wciąż próbujesz mnie namówić. - uśmiechnęła się lekko i przewrotnie. - To znaczy, że masz w życiu pasję. Zaśmiała się lekko na wzmiankę o Harrelsonie, ale nie skomentowała. Po prostu pokręciła głową. Słowa były tu zbędne, oboje mieli podobne zdanie co do spotkań. Chociaż kolejne zdanie Hirama jej się nie spodobało, to uśmiech nie schodził z pomalowanych na ciemno ust. Zastukała paznokciami o kieliszek. - Już jeden mężczyzna próbuje podejmować za mnie decyzje, nie idź w jego ślady. - zabrzmiało to trochę jak ostrzeżenie, chociaż nie do końca chciała mieć taki ton. Ale już trudno. Nawet jeśli Hiram miał dobre intencje, w co Flo nie wątpiła, to były rzeczy, które szczególnie ją irytowały. - Doceniam intencje, ale nie chciałabym, żeby Johan się o mnie zamartwiał. Niemal parsknęła śmiechem, zdołała się jednak powstrzymać. Johan z pewnością nie miałby nic przeciwko, gdyby się nie pojawiła. Zapewne nawet by go to nie obeszło. Jednak Flo po prostu nie lubiła, gdy podejmowało się decyzje za nią, a gdy to już następowało, zapierała się pazurami, by nie ugiąć się do żadnej woli. - Przełóżmy to na inny termin. - dodała już łagodniej, nie. chcąc urazić kuzyna. Ostatnie czego chciała to to, żeby zaczął się zamykać na spotkania z nią. - Dzisiaj pozwól mi się nacieszyć rześkim powietrzem Maywater. Ostatnie zdanie zazgrzytało jej pod zębami. Bo Hiram miał może trochę racji. Sama posiadłość była luksusowa, lecz Flo czuła się tam osamotniona i odizolowana. To było jednak królestwo Johana, jego żywioł. Zaprowadził Florence do swojego portu, lecz zostawił ją na brzegu, nie wpuszczając na swój statek. (Może dlatego tak często miała ochotę mu go po prostu spalić). - A przy następnej okazji może uda się zjeść kolację u Ciebie również w towarzystwie Lonnie. Jak się miewa? Florence miała szczerą nadzieję, że w małżeństwie Hirama dzieje się lepiej niż u niej. Nie miała złudzeń - wszystkie związki w bogatych rodzinach były mniej lub bardziej polityczne. Niemniej życzyła kuzynowi jak najlepiej. Nigdy jednak o tym nie rozmawiali. To co działo się w małżeństwie rzadko było wynoszone gdzieś dalej. Oceany pozorów. W takim świecie się obracali. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : MAYWATER
Zawód : młodsza specjalistka w komisji ds. praw czarowników