Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
SALON Salon znajduje się na parterze, kamienicy należącej do Toussaintów. Wnętrze zachowuje klasyczny wystrój, przepełnione jest antykami oraz obrazami, datowanymi na XVII w. Mimo wysokiego sufitu powiększającego wnętrze całość sprawia wrażenie przytulnego. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
15 marca wieczór Czarny Lincoln wtoczył się powoli w boczną alejkę ulicy Staromiejskiej i zatrzymał się tuż przy bocznej elewacji. Maszyna była tak potężna, że z trudnem mieściła się w wolnej przestrzeni pomiędzy dwoma kamienicami, a jednak kierowca zdawał się nie skupiać nawet szczególnej uwagi na otoczeniu w chwili w której parkował samochód. Wnętrze pojazdu wypełniał korzenny zapach przypraw z domieszka skóry zwierzęcej i kadzidlanego dymu, na próżno było poszukać jego źródła. Zupełnie jakby przedmiot żył własnym życiem a ten aromat był jego własnym. Przy lusterku wstecznym kołysała się malutka laleczka, jednak było w jej coś upiornego. Nawet gdy jechali po kocich łbach jej paciorkowate oczy zrobione z nasion kawy, stale patrzyły na nią. Bujanie powinno w jakiś sposób zakłócić jej sylwetką i obrócić ją, jednak nic takiego się nie stało. Wpatrywała się oceniając jakby miała coś do powiedzenia ale milczała, wszak jej usta były zaszyte karminową nicią. Michael zdawał się powściągliwe uprzejmy. Nie tylko postanowił asystować jej w przeprowadzce, ale również zapłacił więcej recepcjoniście by ten usunął jej dane z księgi meldunkowej. Nie wyjaśnił powodu swojego zachowania, jednak można było wnioskować że zrobił to z dwóch powodów. Pierwszym z nich była chęć zachowania dyskrecji, bo nie był pewnym w jakie kłopoty wpadła dziewczyna. Drugim zaś, nie chęć by łączono ją z tym miejscem, które słynęło bardziej z przyziemnej rozrywki wydartej losowi na godzinę czasu. Witam w „Małej osobliwości”- Przełamał wreszcie ciszę ich podróży i zgasił sześciocylindrowym silnik, który mruczał niczym wielki kocur i zastępował im muzykę. Michael pierwszy opuścił pojazd i zamknął drzwi bez słowa kierując się do miejsca w którym siedziała dziewczyna. Otworzył jej i podał dłoń by łatwiej było opuścić kobiecie głębokie siedzisko fotela, które często utrudniało uniesienie się. Zamknął za nią drzwi i bez słowa sam chwycił jej bagaże znajdujące się na tylnym siedzeniu wozu. Do kamienicy prowadziły trzy schodki, co oczywiście było też liczbą specjalną w ich kulturze, tak samo jak czaszka zwierzęcia zawieszona nad okładka lub kolor turkusowy drzwi. Wiedział, że musiała dobrze trafić bo symbolika tego miejsca niemal krzyczała, że znajduje się w obejściu prawdziwego wyznawcy i hungana. Pociągnął za klamkę a odrzewie rozchyliło się z cichym skrzypieniem, zupełnie jakby było leciwe tak samo jak on. Jeśli zerknę na twarz mężczyzny dostrzegła że jego usta nieznacznie się poruszają. Mógł odmawiać możliwe o spokój tego domostwa, lub wypowiadać jakaś inkantację. Co kol wiek by to nie było, dziewczyna mogła śmiało wejść do przedpokoju, które powitało ją ciepłem i przytulnością połączoną z tym samym intensywnym zapachem przypominającym mieszankę do wypieku piernika. Napije się panienka czegoś? Zapytał uprzejmie odstawiając jej bagaż w salonie, nie będąc pewnym czy jest godna czy najpierw chce zobaczyć swój pokój gościnny. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cherry Delahaye
To wszystko wydawało jej się… nierealne. Zaledwie kilkanaście godzin temu Cherry wybierała się do Kościoła Piekieł w poszukiwaniu kierunku i jakiegoś rozwiązania tych wszystkich problemów których się znalazła, a teraz… Spotkała kogoś, kto skutecznie zagłuszał tęsknotę za domem przyjemnie się z nim kojarząc. A ten ktoś uznał, iż nie pozostawi jej na pastę losu, miast tego oferując jej dach nad głową i bezpieczną ostoję, w dodatku nie chcąc wydrzeć jej z kieszeni ostatnich groszy, jakie jej pozostały. To wszystko wydawało jej się aż nazbyt pomyślnie składać i choć Toussainta nie posądziłaby o nic złego tak gdzieś w środku zastanawiała się jaką też cenę przyjdzie jej zapłacić za pomoc oraz dobro męskiego serca. Była pewna, że prędzej czy później przyjdzie jej zapłacić jakąś cenę, gdyż w swoim życiu poznała jedną, niezwykle uniwersalną prawdę – wszystko, nawet dobroć serca, posiadało swoją cenę. A zwłaszcza gdy w grę wchodziły pieniądze, które Michael tak chętnie na nią wydawał, wpierw opłacając pokój w motelu, później upewniając się, że jej nazwisko zginie z wszelkich zapisków. Miała nadzieję, że nawet Verity nie przejrzy przez tę zasłonę. Milczała przez większość drogi, czarnymi oczami przyglądając się zmieniającym się krajobrazom. Wpatrzona w nią laleczka nie budziła grozy, podobną widziała niegdyś w kuchni swojej babki Asefi, zaś zapach przypraw przyjemnie przypominał jej syna mężczyzny który również nie jednokrotnie pachniał podobną wonią. - Dziękuję. – Uśmiecha się delikatnie zaciskając palce na jego dłoni, odrobinę zmieszana jakże gentelmańskim zachowaniem. Nikt wcześniej, nawet wieloletni partner przed którym zwiała, nie traktował jej w taki sposób. Jej wyjątkowość zwykle spotykała się z niechęcią bądź niepewnością, unikaniem dotyku bądź próbami wykradnięcia jej łusek… Uśmiecha się ponownie gdy widzi znajome szczegóły do których wciąga drobną dłoń, ta jednak zawisa w powietrzu nim dotknie ich faktury. To wszystko było takie… Znajome. Jak nic co do tej pory spotkała w Maine. - Mam wrażenie, jakbyśmy przenieśli się w przestrzeni z powrotem do Nowego Orleanu… – Przyznaje, z ciekawością rozglądając się miejscu które przez kilka najbliższych tygodni miało stać się jej domem. W zasadzie już zdawało się nim być, gdyż okrutnie znajome wnętrze sprawiało, że czuła się zwyczajnie dobrze. – Ma pan może kawę? Ale taką prawdziwą, nie te popłuczyny z ekspresu? – Pyta, zaś ciemne oczy zdradzają, że z takim napojem tęskniła najmocniej. Nie przejmuje się jeszcze bagażami, jak cień podążając za właścicielem domu. Była wdzięczna Michaelowi za okazaną pomoc nadal jednak, gdzieś z tyłu głowy obawiała się, że będzie jedynie problemem dla starszego mężczyzny. - Mieszka tu pan sam? Na pewno nie będę problemem? – Upewnia się więc, wlepiając w niego czarne tęczówki. – Ja… naprawdę nie wiem, jak panu dziękować… – Dodaje, uciekając nagle wzrokiem. Nie tak miało potoczyć się jej życie… Cherry nigdy nie chciała skończyć jako czyjaś kula u nogi. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Kite li [1] Padło mocne i gardłowe, zaakcentowane na ostatnią sylabę. To właśnie w tej chwili, położył dużą spracowaną dłoń, na czarnej figurce w której twarz powbijane były gwoździe. Najpewniej była strażnikiem tego domu, a właściwie złośliwy duch, który w obronie właściciela dopuszczał się nawet opętania. Paciorkowate oczy, zrobione z niedużych muszli wpatrywały się w dziewczynę. Tu wszystko wydawało się jej przyglądać. Każda rzecz była zainteresowana. Każdy posąg nie do końca martwy i nieruchomy. Zupełnie jakby kamienica żyła, będąc wszak przedmiotem. Ostawił jej bagaże i wskazał ruchem dłoni wygodną kanapę. Sam, na tyle na ile jesteśmy sami. Choć odpowiedź była rzeczowa, zdawała się mieć osobliwy przekaz, jaki płynął z jego ust. Może miało to coś wspólnego z otoczeniem w jakim byli, lub zwyczajnie z jego spokojną naturą i wiarą w byty niematerialne, które niejako otaczały ich z każdej strony. Nie musisz sprzątać ani robić niczego w domu. Trzy razy w tygodniu przychodzi niemagiczna ona jest od tego. Choć jego słowa wydawały się być sympatyczne, odbijała się w nich niejako pogarda. Dawniej to jego matka zamiast zajmować się nim, była na usługach białych pracując ponad swoje siły po 14 godzin dziennie. Bywały też takie dni w których nie widywał jej wcale. Wychodziła gdy spał, wracała by zasypiał. Zatem to jak ułożył sobie pomoc domową, brzmiało nieco jak oset za tamte czasy. Niemagiczni byli słabsi, zapewniał im wszak pracę, nie miał więc skrupułów jak nigdyś nie miano w stosunku do jego matki. Zniknął na dłuższą chwilę w innym pomieszczeniu, z którego dobiegał dźwięk młynka do kawy. Gdy wrócił aromat dobrze znanego jej napoju wypełnił szczelnie salon. Kawa jaką miał na tacy mieściła się w porcelanowych filiżankach starej daty. Wyglądającej jak te za czasów kolonii francuskich, tak popularnych w Nowym Orleanie. Pochylił się z tacą tak by panienka mogła zabrać spodek wraz z naczyniem. Usiadł na fotelu, zagarniając pozostały na tacy przedmiot. Cherry ja wyrosłem w czasach, w których nasi mieli jedynie siebie. Teraz młodzież wałęsa się po Kongo Square nie znając jego pierwotnego znaczenia… Uśmiechnął się do niej szczerze, pozwalając sobie na ujawnienie głębokich zmarszczek w okolicach oczu. Upił łyk kawy, gorącej, czarnej niemal oleistej, tak innej od wszystkiego co było dostępne w Hellridge. Na chwilę wrócił wspomnieniami do miejsca w którym wzrastał. Z pobłażliwością przypominając sobie, że jego najmłodszy syn traktował plac jako miejsce w którym urzędują nie tylko alfonsi, lewołożne panny ale również dilerzy. Kiedyś było inaczej, kiedyś było to jedyne miejsce, który każdy znalazł pomoc. Nie chcę być nachalny. Ale wolałbym wiedzieć jak duże masz kłopoty, nie tylko dla Twojego bezpieczeństwa… Zawiesił głos, odstawiając z cichym brzękiem filiżankę na jej miejsce. Jego postawa jasno wskazywała na to, że nie zamierzał odpuść ale też nie bał się wyzwań. Jeśli dziewczyna sfingowała swoją śmierć to będzie potrzebować ochrony. Wiedział, że jest jedynym rodem, który siłą i koneksjami może zdziałać wiele, ale jednak musiał mieć realną wiedzę z czym się mierzy. [1] „Zostaw ją” |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cherry Delahaye
Kamienia Toussainta, choć dla ludności Maine była ostoją dziwaczności, dla Wiśniowej Panienki w ledwie kilka chwil przyjęła miano domu. Taki sam był dom jej babki na obrzeżach Port-Au-Prince, w tamtym domu też wszystko żyło, choć każdy zakątek zdawał się aż krzyczeć o voodoo. Nawiązania w domu Michaela były subtelniejsze, nadal jednak na tyle znajome, że poruszały serce stęsknione za domem. Sporo dawała również postawa gospodarza – otwarta, niemal rodzinna, zupełnie jakby jej towarzystwo było planowaną wizytą u dalekiej rodziny nie zaś ratunkiem przed nie tylko podłym hotelem ale i zapewne niedługo bezdomnością… A raczej życiem w odmętach oceanu, gdyż to tam zapewne zaszyłaby się Cherry gdyby nie udało jej się jej znaleźć dachu nad głową. Uśmiecha się na odpowiedź, jaką otrzymuje gdyż i ta przypomina jej bezpieczne, domowe kąty Haiti i wychowania pośród wyspiarskich wierzeń. Zrzuca z nóg czerwone trampki, o wiele bardziej woląc poruszać się boso, co dla większości Amerykanów zdawało się być kolejnym jej dziwactwem. Było jednak coś przyjemnego w uczuciu, jakie towarzyszyło dotyku ziemi i drewna podłogi na podeszwach stóp. Coś, co uwiązywało do rzeczywistości, zabierając nadmiar trosk oraz niepokoju. - Niemagiczna? To… interesujące. – Stwierdza, oczami wyobraźni widząc kobietę o podobnej im karnacji. Dla niej, wychowanej na Haiti to biali stanowili mniejszość, zaś niemagiczni… Cherry nigdy nie była nastawiona doń wrogo, nie raz jednak wykorzystywała ich odrobinę bardziej naiwne umysły. Czarne oczy z zainteresowaniem wodzą po otoczeniu gdy rozsiada się na miękkiej kanapie, szybko siadając na niej po turecku w poczuciu pełnego komfortu. - Dziękuję. – Uśmiecha się szerzej, gdy zapach kawy dociera do jej nozdrzy. Ach, o takiej kawie marzyła od dawna! Mocnej, gęstej i pobudzającej zmysły, ta amerykańska przypominała jej przy tym nic nie warte pomyje. - Wiele dłoni sprawia, że ciężar staje się lżejszy… – Przytacza stare, haitańskie powiedzenie będące swego rodzaju mottem jej babki. Społeczność zawsze była dla nich ważna, zwłaszcza gdy wywodziły się z linii potężnych mambo. – Był pan tam kiedyś? Na Haiti? Pamiętam, że Beau opowiadał mi, że mieszkał w Nowym orleanie całe życie… – Pyta z zaciekawieniem w czarnych oczach, unosząc uroczą filiżankę aby napić się tej prawdziwej kawy. O ile o Beau wiedziała całkiem sporo, tak jego ojciec pozostawał osobą tajemniczą i przez to interesującą. Zwłaszcza teraz, gdy mieli dzielić ze sobą jeden dom. - No… – Zaczyna, zupełnie jednak nie wie od czego powinna zacząć. W niepewności przygryza pełną wargę na dobrą sprawę nie wiedząc od czego powinna zacząć. Wie pan, panie Toussaint, moja rodzina jest przeklęta, a ja jestem krwiożerczą bestią która nie dość, że manipuluje to jeszcze może pana zamordować w trzy sekundy, jeśli pójdziemy popływać…Nie, to nie był kierunek w którym powinna iść ich rozmowa bo choć Pan Toussaint wydawał się być namiastką domu nie wiedziała, jak zapatrywał się na syreny. – Nie jestem pewna, to upozorowanie śmierci…. Mój partner chciał mi się oświadczyć a ja… A ja wiedziałam, że jeśli się zgodzę to wszystko skończy się okrutnie źle i… Chyba wybrałam mniejsze zło. – Tłumaczy, to wszystko jednak wydaje się jej zawiłe, a ciężkie westchnienie ucieka z kobiecej piersi. – Słyszał pan legendę o Kapitan Delahaye? Tej od Tortugi? – Pyta z nadzieją, że rodzinna legenda pomoże wyjaśnić jej czyny… I zatuszować pewne fakty, które w tym momencie z pewnością byłyby niewygodne. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
„- Wiele dłoni sprawia, że ciężar staje się lżejszy…” Słysząc te słowa uśmiechnął się jowialnie. Dziewczyna była niczym wyjęta z jego domu i choć była w jego salonie zaledwie pięć minut skutecznie przegnała kamienie samotności jakie dźwigał codziennie na swoich barkach, tym samym czynią z porzekadła szczerą prawdę. Przytknął naczynie do ust i wypił łyk gorącego, aromatycznego wywaru. Nie odpowiadając jej na pytanie. Nie chciał i nie lubił o tym rozmawiać tak samo jak jego matka, która milczała ukrywając sprzed całym światem historię swojego życia. Kiedyś było inaczej panienko… Powiedział w zamyśleniu, zerkając na coś ponad jej ramieniem. Tuż za nią wysiał duży obraz ujawniający scenę ścinania trawy cukrowej. Kilku niewolników pracowało pochylonymi a nad nimi czuwał biały mężczyzna siedzący na końskim grzebiecie. Choć obraz utracił swoje piękne barwy najpewniej za sprawą kurzu i brudu osiadłego na impregnacie, to teraz bardziej niż kiedykolwiek prezentował prawdziwe dzieje. W tych wyblakłych szarościach, uprawnionych w złotą ramę z ornamentem kwiatowym. Był to olbrzymi kontrast, zupełnie jakby miał krzyczeć „na tym zbudowana jest nasza historia”. Nawet jego synowi nie do końca znają prawdę o dziedzictwie jakie nosili we krwi. On wiedział czym były farmy rozpłodowe dla czarnych, których traktowało się jak bydło. Milczał przez chwilę, pozwalając dziewczynie przyzwyczaić się zarówno do niego jak i oswoić z prawdę która musi usłyszeć by wiedzieć na co się przygotować. Przez jedno uderzenie serca cisza w jego salonie miała siłę uderzenia dzwonu. Było w niej coś zmuszającego do przerwania jakże niewygodnego impasu i ukrócenia go słowami. Zegar cicho tykał, zupełnie jakby był sekundantem jakieś waliki umysłów. A Toussaint słuchał. Kurewsko irytująco wpatrując się w jej plamistą twarz. Kurewsko długo, w zastygłym grymasie twarzy. Kurewsko analitycznie, gdy nie drgnął mu nawet jeden mięsień. Nagle ostawiał filiżankę na spodek i pochylił się ku przodowi, by ułożyć naczynie na niedużym stoliku kawowym. Rozpiął dony guzik skórzanej kamizelki, którą nosił pod marynarka a która przydawała mu wyrazu niejakiej dzikości. Delikatnie westchnął. Wszyscy znali legendę romantyczną o rudowłosej kapitan, floty piratów która objęła panowanie na torturą. A może tylko on je znał i pielęgnował w sercu, uznając za dziedzictwo swojego ludu. Nagle przerwał jej gestem dłoni. Jakby chciał uspokoić spłoszone zwierze. Może rozumiał więcej niż jej się wydawało? Może jego wiek sprawiał, że życie już go tak nie zaskakiwało. Rozumiem. Padło nagle, głucho i silnie. Dlaczego to powiedział? Tego nie mogła być pewna. Ale jeśli płynęło z jego ust tak pewne siebie i bezkompromisowe to jednak musiało być coś na rzeczy. Lament odbiera zmysły bo do tego dziedzictwa nawiązujesz. Prawda? Znam historię kobiet które używały go nieświadomie a potem traciły wszystko w jeden dzień. Miłość, szacunek, bliskich. Nadal nie pojmuję skąd tak drastyczny krok jaki podjęłaś? Jego głos był spokojny, domyślał się najpewniej na podstawie historii zasłyszanych z dzieciństwa. A z drugiej strony brakowało mu pełnego obrazu sytuacji. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cherry Delahaye
Cherry wiedziała, że nikt z białych nie był w stanie zrozumieć ich tak, jak oni byli wstanie zrozumieć siebie. Nie musieli tłumaczyć powiedzeń, nie musieli używać języka który był im obcy, łączyło ich nie tylko pochodzenie ale i paskudne losy przodków, choć w wypadku panienki Delahaye nie były one aż tak drastyczne. - Ale… Był tam pan kiedyś? Proszę mi zdradzić tę tajemnicę. – Dopytuje, gdyż pewien pomysł poczyna kiełkować w jej głowie. Był jednak śmiały, zapewne zbyt śmiały na krótką znajomość, miała jednak wrażenie, z Toussaint jest jej bliższy niż nie jedna, o wiele dłużej znana osoba. Może dlatego tak się teraz w nią wpatrywał? Dziwny dreszcz przechodzi gdzieś wzdłuż jej kręgosłupa, gdy oczy równie czarne co jej wpatrują się w nią przenikliwie, zupełnie jakby mężczyzna próbował wyczytać z niej wszelkie tajemnice. Może… A może on wiedział? Nie, przecież nie miał skąd, Beau z pewnością nic o tym nie wiedział i… Czuje, jak drobne ciało ogarniają emocje. Jak żołądek podskakuje do gardła, a ręce poszukują zajęcia splatając się ze sobą i rozplatając w miarę jak mężczyzna wypowiada kolejne słowa. Jest bystrzejszy niż sądziła, choć zdawać by się mogło że wiek ujmował bystrości umysłu. A może powinna uciec się do lamentu? Oczarować mężczyznę tak, by ten padł do jej stóp i wręcz błagał, aby pozwoliła o siebie zadbać… Tak, to z pewnością mogło być rozwiązaniem, resztka przyzwoitości nie pozwalała jej jednak do tego się uciec. Przynajmniej jeszcze nie teraz, choć nie sądziła, aby był w stanie to zrozumieć. - W mojej rodzinie krąży przekonanie, że ciąży na nas klątwa. Od czasów Kapitan każdy mężczyzna któremu oddamy serce ginie, zwykle dość tragicznie tak jak wybranek pani Kapitan.. – Mówi lecz ciszej, uciekając czarnym spojrzeniem. Wstaje nawet z kanapy odstawiając filiżankę na tacę by przejść kilka nerwowych kroków, zatoczyć koło wokół kanapy, podejść do okna… Wahała się. Widocznie ważyła za oraz przeciw przygryzając pełną wargę i co chwilę zerkając w stronę mężczyzny. Przecież nie mógł jej… A nawet jeśli, zawsze miała broń w zapasie… Może powinna jednak wyjść? Mér. Siada ponownie na kanapie po czym odgarnia z ramienia bujną czuprynę prezentując mężczyźnie smukłe ramię oraz szyję po czym obraca się tak, aby mógł zauważyć skrzela – coś, co zdawało jej się mówić samo za siebie. – Jestem stanie namieszać ci w głowie tak, że padniesz do mych stóp i oddasz mi nawet własne życie. Mogę mieszać zmysły, przyciągam niczym chodząca pułapka, ale w wodach…. Mogę cię zabić w kilka sekund, często nad tym nie panuję… – Przyznaje uciekając czarnym spojrzeniem gdzieś na bokm, stawiając na karte jaką zawsze podpowiadała jej babka – szczerość. Nawet jeśli zaraz każe jej się wynosić i faktycznie skończy be dachu nad głową. – Jestem krwiożerczą bestią, w dodatku naznaczoną klątwą, ja… Ja nie mogłam przyjąć tego pierścionka. Prędzej czy później jeśli nie zabiłabym go ja, zrobiłoby to rodzinne przekleństwo, to co zrobiłam… – Ciężkie westchnienie ucieka z kobiecej piersi. Potwierdzając, że decyzja nie należała do łatwych, Cherry jednak uważała ją za słuszną. – Tak jest lepiej, on w końcu o mnie zapomni i ominie go tragiczny los, a ja… – Wzruszyła ramionami. W pierwszej chwili chciała zapewnić, że sobie poradzi, że da sobie radę lecz ostatnie tygodnie sprawiały, że powoli zaczynała w to powątpiewać. Czarne oczy nadal unikały męskiej twarzy przestraszone jego reakcją. - On nie był Agwé[1], to nie miało prawa…- Dodaje, po czym w końcu przenosi spojrzenie na Toussainta. Niech się dzieje wola Piekła, z nią się zawsze zgadzać trzeba. [1] Pan Wody, jego żoną była La Siréne |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
-Oczywiście. -Padło niemal czuje, zawieszone na ostatnią głoskę. Jego spojrzenie nie zelżało, zyskało na intensywności. Był niczym czarna pantera, która leniwie spogląda na ranione zwierze analizując czy aby na pewno chce zadać sobie trud by zaatakować. Jednak nie podejmuje żadnego działania. Za to z lubością wpatrywał się w jej fizys, to jak gasnące promienie słońca omiatają jej czarne włosy. W tej jednej chwili wyglądała niczym w płoniach. Jak demon, który został wypuszczony z piekła, a jej białe plamy bielactwa teraz starały się karminowe przydając jej czegoś mroczniejszego. Jej kroki były lekkie, na tyle by nie budzić spokoju figurkom ustawionym na regale, nie unieść żadnej klepki podłogowej tak by wnętrze jego domu zadudniło. Tak jak wówczas gdy on się po nim poruszał. Już zapomniał jak to było, gdy jego samotnie zakłócała obecność jakiejkolwiek kobiety. Choć jej słowa dźwięczały w pokoju, on jednak puszczał je mimo uszu. Klątwa i legendy, był za stary by podejść do tego emocjonalnie, jedyne co mógł jej zaoferować to pomysły na działanie i rozwiązania. Może gdyby był młodszy? Miałby inne zapatrywania. Jednak gdy jej niewielka sylwetka ponownie znalazła się na kanapie, na której ogarnęła gęste kędziory by pokazać mu skrzela. Skinął głową, w geście potakującym. Czy tego się spodziewał widząc kilka poziomych linii i ich osobliwy ruch? Nie wiedział. Jednak znał syreny, jak każdy z magicznych. Kiedyś jedna zamieszkiwała bagna, pamiętał ją. Zjawiskowa i pomocna była naprawdę dobrą mambo, jego żona chodziła do niej po zioła. Był w takim wieku, gdzie oceniał ludzi o ich czynach, nie zaś po tym skąd wyrośli. Nieoczekiwanie zaśmiał się. Jego śmiech był przyjemny, ciepły i niezwykle szczery. Wziął głęboki oddech by się uspokoić i powiedział do młódki z powagą. Panienko… to się nazywa bycie kobietą. Jestem pewien, że osiągniesz to samo z niejednym młokosem bez posuwania się do lamentowania. Zachowywał się jakby nie rozumiał powagi sytuacji, albo ją ignorował i umniejsza. A może było inne rozwiązanie? Może dla osoby w jego wieku to wszystko co się działo, nie było problematyczne? Jednak miał empatię i rozumiał, że dla dziewczęcia w jej wieku, to wszystko co się działo musiało być ponad siły. „Jestem krwiożerczą bestią” Dość. Poprosił stanowczo, niczym ojciec karcący swoje własne dziecko. Starczy, że inni maja nas za gorszych. Nie chce w tym domu słuchać umniejszania sobie samemu. I skąd pomysł, że bycie syreną jest przekleństwem nie zaś darem? Bo z miejsca w którym siedzę, te zdolności w wodzie są nieocenione.- Uśmiechnął się pobłażliwie jak do dziecka. Klątwę zdejmiemy, ale nie czuje jej na tobie… zwykle czuję… jeden problem po kolei, dobrze? Zapytał uderzając palcami po skórzany fotel, jakby Cherry poirytowała go nie tyle tajemnicą co ostrością skierowaną do siebie samej. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cherry Delahaye
Oczekiwała na atak. Na zmianę spokojnych, męskich rysów w wyrazie złości, gniewu bądź strachu… Na słowa, które zapewne wybrzmiewałyby później przez długie dni w jej głowie przypominając, czym też tak naprawdę była – bestią. Krwiożerczą istotą wyjętą spomiędzy babcinych opowieści; obietnicą spełnienia wszystkich fantazji i brutalnej śmierci chwilę po tym. Wiśniowa Panienka nie zwykła zdradzać swojej tajemnicy, w zasadzie… Do tej pory nikomu po za swoimi pobratymcami nie wyjawiła, czym też tak naprawdę była. Przekonana, zwłaszcza po spotkaniu z kłusownikiem, że zakończy się to tragicznie wolała więc te kwestie przemilczać, chować w sobie aby nikt nie mógł jej zagrozić, teraz jednak… Z Toussaintem było inaczej. Może była to kwestia wieku, lecz ten wydawał jej się być bystrzejszym oraz lepiej łączącym fakty niż inni, znani jej czarodzieje. Nawet były partner bowiem nie podejrzewał niczego podobnego mimo dzielenia z nią życia. Zabawne, jak obca osoba w ciągu zaledwie kilkunastu uderzeń serca może stać się bliska w ten dziwny sposób, jaki gwarantowało dzielenie tajemnic nieznanych innym ludziom. Lecz jego kolejne słowa… Cherry unosi brew z zaciekawieniem, szybko dochodząc do wniosku, iż mężczyzna jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tak potężnymi urokami. Może sama nie potrafiła jeszcze w pełni panować nad swoimi zdolnościami lecz widziała, co potrafiła zrobić jej babka. I była pewna, że pewnego dnia dojdzie do równie silnego poziomu. Miała ochotę dać mu przedsmak tego, co mogło spotkać go z jej strony, otworzyła nawet pełne wargi, pierwsze cichutkie dźwięki wyrwały się z jej ust… Równie dobrze mogłaby być to próba wypowiedzenia czegoś, co uwięzło jej w gardle. Zaniechała jednak dalszych działań, nie pewna czy po takim przedstawieniu znalazłoby się tu dla niej miejsce. A ocean był jedynym miejscem poza tym w którym mogłaby zatrzymać się na dłużej. Coś pojawia się w czarnych oczach, jakaś drapieżność, zupełnie jakby ten rzucił jej wyzwanie. - Nie sądzę… Lecz chętnie to sprawdzę w praktyce. – Rzuca ot tak, gdyż takie doświadczenie z pewnością będzie niezwykle interesującym, zaś sama Cherry… Z przyjemnością poćwiczy. Temat jednak zaraz schodzi na dalszy plan, gdy ważą się jej losy i… Tego się nie spodziewała. - Pana często tak traktowano? Póki byłam w domu… Ale tutaj… – Zaczyna nieskładnie, jest jednak pewna, że mężczyzna zrozumie. - Nie raz… Nie raz nad sobą nie panuję w wodzie, nie potrafię powstrzymać chęci rozszarpania czyjegoś gardła, ponoć można to ćwiczyć ale… – Wzrusza ramionami, do tej pory nie mając jakoś większej okazji do szlifowania ów umiejętności. I jest pewna, że gdyby Michael zobaczył ją w prawdziwej formie, już dawno odmówiłby jej pomocy. - Dobrze. – Przytakuje, choć nie do końca zgadza się z podobnym podejściem. – To do puli dodam jeszcze fakt, iż widziałam jak ktoś łamie nasze prawo… Ktoś wpływowy i teraz pewien prawnik próbuje wymóc na mnie amnezję… Pokaże mi pan pokój? – Ot, jak gdyby nigdy nic dodaje ostatni problem do puli, dając Michaelowi mniej więcej pogląd na to, jaki problem ściągnął sobie na głowę. Mniej więcej… |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Wziął głęboki wdech a jego słowa wydawały się wyważony, lub iluzje ku takiemu stanu rzeczy potęgowało milczenie na zadawane przez dziewczynę pytania. Kąt padania światła sprawił, że sygnet rodowy na jego dłoni rozbłysł intensywniej, ukazując znaki Ogon pięknie wyryte w harmonijnym ornamencie z kozłem, jaki był symbolem Lucyfera. Cóż ewidentnie nic tutaj nie było przypadkowe. Drapieżność twojej prawdziwej natury pozwala ci zachować życie w wodzie. Czy jest to coś co naprawdę powinno być tłamszone? Zapytał pozostawiając ją samą z odpowiedziami. Jednak zachował się jak ktoś, kto nie tylko nie zamierzał jej oceniać ale również wspierać mimo kanibalizmu i agresywnych zapędów w naturalnym środowisku. Nic nie odpowiedział na jej kolejne rewelacje. Po prostu wstał z cichym westchnieniem kanapy na której do tej pory siedział. Jej słowa zrozumiał jako subtelną prośbę o możliwość spoczynku i odświeżenia się. Byli innych dat, różnili się całkowicie tak samo jak ich pokolenia. Gdy górował swoją sylwetką zarówno nad nią jak i całym pomieszczeniem powiedział nagle Nie jesteś ws tanie mnie skrzywdzić u mnie w domu. Nie bój się. W przypadku … złego snu i nieświadomego lamentu moi strażnicy podejmą działanie. Powiedział lakonicznie z uśmiechem. Jednak choć słowa dyplomatyczne miały podwójne dno - uczciwe ostrzeżenie. Czy można było spodziewać się czegoś mniej po nestorze własnego rodu? Wątpliwe, tym bardziej że jako jeden z nielicznych znał piękno rasizmu, bycia obywatelem drugiej kategorii lub chociażby zakazu małżeństw mieszanych. Chwycił jej bagaże, zupełnie jakby nie ważyły nic i ruszył w kierunku schodów. Pokażę panience pokój gościnny. Raz w tygodniu Sara ma obowiązek zadbania o niego, więc mam nadzieję, że spełni Twoje oczekiwania. Schody dudniły po ciężarem jego kroków, gdy omijali kolejne kinkiety i obrazy oscylujące wkoło tematyki abolicyjnej. Wiele z nich było portretami ludzi o ciemnej karnacji ubranymi w historyczne ubrania. Zaś na samym szczycie schodów tak by każdy wchodzący go widział znajdował się czarnoskóry mężczyzna w XVII w mundurze francuskim. Michael w dziwnym geście pochylił głowę w geście szacunku, zupełnie jakby obraz go widział lub oceniał jego działanie i miał wydawać wyrok. Pierwsze piętro stanowił korytarz obity ciemnym drewnem, zaś po jego bokach wychodziły drzwi. To tutaj. Powiedział otwierając pierwsze po lewej stronie. A w ich nozdrza uderzył zapach pomarańczy i goździków. z tematu |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cherry Delahaye
Obserwowała uważnie dojrzałe, acz nadal przystojne oblicze mężczyzny próbując wychwycić z niego wszelkie szczegóły. Wyglądał jak personifikacja Nowego Orleanu płynącego jazzem oraz kusząca przyjemnością, dopiero po bliższym się przyjrzeniu mężczyzna błyszczał również skrytym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem, zupełnie jak te ciemniejsze uliczki ulubionego miasta Stanów Zjednoczonych. - A czy lew może żyć spokojnie pośród jagniąt? Czy nie skończy się to tragedią…? Całe życie uczono mnie, jak nie skrzywdzić innych i jak nie dać się zabić, a musi mi Pan uwierzyć, że dla nikogo nie jestem swoja. Ani dla czarowników ani dla morskich stworzeń… Ani dla czarnych, ani dla białych… – Snuje wzruszając ramionami, w pewien sposób czując się zwyczajnie zagubioną w tym wszystkim. Kim była, kim chciała być, kim się stała… Dlaczego, tak dawno nie odprawiała rytuałów? Nie była pewna. - Subtelnie Pan mówi, aby uważać na swoje ruchy. – Dodaje, choć pełne wargi układają się w delikatny uśmiech. Domyślała się, że domostwo będzie mieć pewne swoje… zasady i nie była nimi zaskoczona. Miała jednak nadzieję, że nie będzie długo ciężarem dla pana Toussaint z jej życie w końcu ustabilizuje się na tyle, aby mogła znaleźć własne miejsce, po raz kolejny w ciągu tych kilku lat. Posłusznie podąża za mężczyzną, uważnie obserwują portrety oraz obrazy wiszące na ścianach próbując skleić to jakoś z wizerunkiem zarówno Michaela, jak i rozrywkowego Beau. Osobliwy dom powoli stawał sięterytorium znanym, choć miało minąć jeszcze kilka tygodni, nim poczuje się w nim w pełni swobodnie. - Jak tu ślicznie…. Sam pan go urządzał? – Zagaduje, rozglądając się uważnie. Po kilku zdaniach zabiera się za rozpakowywanie swoich rzeczy ciekawa, co też przyśni jej się pod tym dachem. A ponoś sny w nowym miejscu zawsze posiadały wielkie znaczenie. | zt. <3 |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Cora Fox
ANATOMICZNA : 4
POWSTANIA : 16
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 15
27/03/1985 Ciągle w głowie siedziała jej ostatnia sytuacja związana z bratem... Jego słowa rozbrzmiewały w uszach dziewczyny, jak dźwięk kościelnego dzwonu. Masz się nie wymądrzać, spełniać jego zachcianki i rozkładać nogi. Trudno się nie zgodzić z tym durniem, który teraz wyjątkowo miał rację. Powinni w Wallow ustanowić nowe święto - Aiden Fox powiedział podczas swojego nędznego życia coś naprawdę sensownego. Przyznanie komuś racji smakowało niesamowicie gorzko... To wszystko mocno odbiegało od literackich fantazji Cory, jednak musiała się pogodzić z nową rzeczywistością. Potrafiła być przebiegła, niczym rasowy lis, który poluje na swoją ofiarę. Nie widać tego było po niej, ponieważ nikt się nie spodziewał za grosz intelektu po dziewczynie z Wallow. Może to jakiś dar? Czyżby sama Lilith postanowiła ją pobłogosławić zdolnością logicznego myślenia oraz trzeźwą oceną sytuacji? Kto wie! Jeżeli chodzi o zachcianki... Przygotowania do ślubu toczyły się swoim tempem, a Cora szkicowała nieskończone ilości projektów swojej sukni, którą postanowiła własnoręcznie uszyć. Poprosiła przyszłego męża o materiał, ponieważ nie posiadała takich środków, aby sobie go kupić. Na pewno wyjdzie to taniej niż u zawodowej krawcowej, a Fox była pewna, że podoła zadaniu. Niejednokrotnie sama sobie coś szyła, szczególnie, kiedy udawało jej się dostać odrobinę materiału. Pół biedy, że jest naprawdę drobną dziewczyną i nie potrzebowała wiele. Ostatnim razem dostała nieco czerwonej tkaniny od babci, która wymieniała zasłony w ich domu. I proszę bardzo, tak powstała dzisiejsza kreacja. Dość śmiała, usztywniana niczym na staromodną modłę, jednak idealnie podkreślała wszelakie walory Cory. Gorsetowa góra powstała z kawałków giętkich metali ze stodoły ojca. Nie zauważył ich zniknięcia, a blaszka była na tyle cienka, że mogła ją za pomocą małej piły pociąć odpowiednio, a potem wygiąć. Sprytna, jak lis! Włosy pokręciła na papierowych papilotach, że układały się teraz w zgrabne fale. Ba, nawet udało jej się ostatnio wybłagać od matki trochę henny, dlatego teraz była o wiele bardziej ruda niż ostatnio. Pomalowała się delikatnie, usta podkreślając czerwoną szminką. Jako perfum użyła hydrolat różany, który sama wykonała. Dopełnienie całości stanowiły rajstopy oraz brązowe trzewiki z lekkim obcasem, wiązane z przodu. Musiała wywrzeć na Michaelu dobre wrażenie, przynajmniej wyglądowo. Poza tym postanowiła pójść za radą brata i się nie wymądrzać. Kiedy zaprosił ją do siebie to praktycznie od razu przyjęła zaproszenie. Udało jej się dotrzeć na miejsce punktualnie, pukając pewnie w solidne drzwi. Kiedy jej otworzył to weszła do środka rozglądając się po pomieszczeniach. Ten dom ma być niedługo jej domem, prawda? W środku mogła dostrzec ślady... Innej kobiety? To wywołało płomień w oczach dziewczyny, jednak piękny uśmiech nie schodził z jej młodej twarzyczki. -Cieszę się, że mamy okazję się zobaczyć. Pięknie urządzone mieszkanie. - odezwała się, kiedy przeszli do salonu. Miała ze sobą jeszcze średnich rozmiarów torebkę pasującą do butów. -Przyniosłam kilka projektów sukni ślubnej. Może chciałbyś je zobaczyć? - zapytała, odgarniając niewinnie kosmyk włosów za ucho. -Nie mówiłeś, że ktoś z Tobą mieszka. - uśmiech nadal nie znikał, chociaż w środku ciut się w niej zagotowało. Szczególnie, kiedy zobaczyła na szafce przy wejściu kobiecą szminkę. |
Wiek : 23
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : krawcowa
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Stukanie kołatki wypełniło cały parter kamienicy, a dudniący pogłos jego kroków słychać było niemal po drugiej stronie drzwi. Turkusowe skrzydło otworzyło się z cichym westchnieniem. Michael stał w progu niemal całkowicie zasłaniając swoją osobą przejście. Cieszę się, że znalazłaś czas by mnie odwiedzić. Padło uprzejme, gdy przesunął się w bok robiąc jej miejsce i zapraszając do środka. Pachniało dymem i przyprawami. Zupełnie jakby wyszarpał sobie cześć Nowego Orleanu i przeniósł ją do ziemnego Hellridge. Jak na samotnie mieszkającego mężczyznę miejsce było niezwykle zadbane i czyste. Wyglądasz zjawiskowo- Skwitował upewniając się tym samym, że postąpił właściwie wybierając ją na swoją małżonkę. Cóż jemu też należała się odrobina przyjemności na stare lata. A Córa niewątpliwie była przyjemnością dla oczu. Dziewczyna wchodząc mogła usłyszeć cichy szept mężczyzny „wpuść ją”, dający znać że miejsce to chronione jest przez rytuał lub coś innego. Wchodząc do obszernego salonu, mogła poczuć się obserwowana zupełnie jakby niektóre figurki się w nią wpatrywały i śledziły każdy najdrobniejszy ruch. Napijesz się czego? Podpytał i uśmiechnął się słysząc jej osobliwy komplement. To kamienica, nie mieszkanie. Coś w jego ciemnych oczach było zarówno dobrodusznego jak i drapieżnego. Zatoczył dłonią obszar salonu, jakby chciał wyjaśnić jej różnice, które nie musiałby być dla nikogo intuicyjne. Na parterze jest salon, sypialnia gościnna z łazienką, kuchnia i kilka pomieszczeń gospodarczych, łącznie ze spiżarnia, pralnią i schowkiem…trzecie piętro jest tylko moje. Mam tam swoją pracownię. Wpadło w ramach wyjaśnienia, gdy wskazywał jej miejsce na kolorowej sofie, by mogła sobie usiąść. Oczywiście, skwitował. Choć wolałbym by wybór był tylko Twój. Coś w jego głosie było życzliwe i zarazem nie znoszące sprzeciwu. Zupełnie jakby balansował na granicy przyzwoitości i parszywości. Usiadł w swoim skórzanym fotelu z cichym westchnienie materiału obiciowego i przyjrzał się twarzy dziewczyny. Tak, od pewnego czasu goszczę przyjaciółkę mojego najmłodszego syna.- Jego słowa zabrzmiały dwuznacznie. Brzmiały jakby dziewczyna miała intymniejszą relację z jego synem, a on w splocie niewyjaśnionych zdarzeń gościł ja u siebie. Nic z tego co powiedział nie było kłamstwem. Co też zdradzała jego postawa i pewność siebie. Nagle strzepnął coś z podłokietnika, zawiesił spojrzenie na jej smukłych długich nagach i stwierdził bezobcesowo Zostaniesz dziś na noc. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek
Cora Fox
ANATOMICZNA : 4
POWSTANIA : 16
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 15
Jej uśmiech na jego widok mógłby rozświetlać nieco zaciemnione pomieszczenia kamienicy. Fakt, gdy stanął w drzwiach to praktycznie nie było przejścia. Miejsce zamieszkania przyszłego męża mocno się różniło od ich domku w Wallow... Każde pomieszczenie było urządzone ze smakiem, poczuciem estetyki, do tego aromat przypraw nadawał całości nieco pikanterii. U nich wszystko było niesamowicie proste, robione po najmniejszych kosztach, trzymało się na "słowo honoru". A jak wiemy jej ojciec to zbyt wiele honoru nie ma... Cóż, my nie o tym! -Dla Ciebie zawsze mam czas. - odpowiedziała słodko, wbijając na moment wzrok w jego tęczówki. Ledwo usłyszała, jak mówi, żeby ją wpuścić. Nie dziwiło ją, że wolał, aby jego kamienica była chroniona. Licho nigdy nie śpi... Dobrze, że nie posiada żadnego radaru na jej "chorobę", bo sytuacja mogłaby obrać nieco mniej miłe tory. Kiedyś będzie musiał się dowiedzieć, ale jeszcze na pewno nie teraz. Zresztą Cora nie była skłonna, aby mówić komukolwiek o swojej przypadłości. Traktowała podwójną naturę, jak wstydliwy sekret do którego nikt nie może się dobrać. Zresztą rodzice od początku mówili jej, że jest wynaturzeniem i nie ma dla niej dobrej przyszłości. A jednak postanowili ją sprzedać dojrzałemu mężczyźnie, klasyczne pozbycie się problemu z domu oraz drobny zarobek. Mniejsza, wchodząc czuła, jakby każda figurka lustrowała ją wzrokiem... Mimo wszystko postanowiła się tym nie przejmować. Drobne rzeczy innej kobiety bardziej przykuły jej uwagę, a gdzieś tam w środeczku pojawiło się ukłucie zazdrości. -Dziękuję! Sama uszyłam tą sukienkę i postanowiłam Ci się w niej pokazać. - odpowiedziała, całkiem niewinnie. Przecież nie założyła tej kiecki z premedytacją... Nieee, skądże znowu! Nie dało się nie zauważyć jego zadowolonego spojrzenia, kiedy miała na sobie taką sukienkę. Poniekąd dobrze sobie zdawała sprawę ze swoich walorów, a podkreślanie ich jedynie pobudzało wyobraźnię przyszłego męża. -Masz może rumianek? Jeśli nie to może być jakakolwiek inna ziołowa herbata. - odzywała się grzecznie, nie kolizyjnie, w końcu miała się nie wymądrzać. I tak wyszła na całkiem głupiutką, kiedy ją poprawił odnośnie kamienicy. -Ogromna przestrzeń! Podejrzewam, że reszta pomieszczeń jest tak samo pięknie urządzona, jak te tutaj. - komplement za komplementem, jednak to była jej szczera opinia, nie mydliła mu oczu. Faktycznie wystrój przestrzeni życiowej mężczyzny bardzo jej się podobał, do tego ta schludność. -Dobrze, wybór będzie tylko mój. Po prostu chciałam, żebyś zerknął na projekty i powiedział, który Ci się podoba najbardziej. - dodała jeszcze, ostatecznie ona zadecyduje, ale dobrze znać zdanie przyszłego małżonka. Kącik ust Cory lekko zadrżał, gdy usłyszała o przyjaciółce jego najmłodszego syna... Nie miała się czym martwić, tak? Poza tym czego ona niby chciała? Kupił ją, nie traktował, jak obiekt westchnień, tylko bardziej kolejny bibelot w salonie... Mimo wszystko ta odrobina naiwności dziewczyny nie chciała się nigdzie ruszyć, napawała ją iskierką żmudnej nadziei. -O, na długo zostaje? Chyba miło jest mieć towarzystwo. - nie wiedziała, co powinna innego powiedzieć. Dowiedziała się tego, co chciała, a on nie wyraził większych uczuć odnośnie swojego gościa. Sama nie wiedziała, co myśleć. =Na noc? Nie przygotowałam się na taką ewentualność... Ale chętnie zostanę. - błysnęła zębami w uśmiechu, chociaż nieco zaschło jej w gardle. Przecież to logiczne, że nie będą książek czytać... Jego tryb wypowiedzi był rozkazujący, nie miała nic do gadania. Trzeba będzie postąpić zgodnie z radą brata, nie ma co. Przegarnęła swobodnie włosy, a Michael mógł wyczuć wyraźniej zapach róży, który uwydatniał się przy każdy ruchu dziewczyny. |
Wiek : 23
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : krawcowa
Michael Toussaint
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 149
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 10
TALENTY : 30
Podniósł się z fotela z cichym trzaskiem zastałych stawów. Musiał się chwilę poruszać by spionizować się całkowicie, co też pokazywało w jakiś osobliwy sposób jego wiek i to co zwykle ukrywał przed ludźmi czyli brak sił i słabość. Gestem zapraszającym, wyciągniętej dłoni wskazał na przeszkoli drzwi, wychodzące z salonu. Poprowadził ją do dużej jasnej kuchni, której przeszklona ściana wychodziła na niewielki ogród. Było jasno i dziwnie przytulnie. Może dzięki białym frontom szafek, które łączyły się z dębowymi blatami. Wszystko dawała wrażenie, nieco starszego, troszkę babcinego klimatu co wiązałoby się również z wiekiem mężczyzny. Michael postawił czajnik na kuchence i rozpalił pod nią płomień, dając wybór dziewczynie czy chce usiąść przy stole czy postać. Tymczasem otworzył szafkę i wyjął mieszankę ziół, która nie posiadała żadnej etykiety oraz drugą zawierającą herbatę liściastą. Wróżysz?-Zapytał nagle trzymając kubek w dłonie. Wahał się co do wyboru naczynia jednak nie tracił na uprzejmości. Z uwagą odmierzał ilość suszu, z którego robił naparł by nim czajnik zagwizdał spojrzeć na Corę. Cherry? Nie wiem, nie pytałem. Mieszkamy razem, ale żyjemy koło siebie. Nie ingeruje jej w jej decyzje ani nie rozmawialiśmy o jej planach.- Powiedział szczerze bo niby dlaczego miał ją okłamywać? Sięgnął po kolorową ścierkę przed, którą chwycił uchwyt czajnika by nalać do dwóch naczyń wrzątku. Po czym zaniósł kubek z niewiadomym naparem i podstawił narzeczonej. Po chwili, zreflektował się wstał by przynieść dodatkowo szklany słoik z czym co wyglądało jak miód. Jednak gdy dziewczyna powąchała zawartość. Zdała sobie sprawę, że jest to nic innego jak słodzik robiony z mleczy z dodatkiem cytryny. Michael ustał wreszcie na krześle spoglądając na swój napar. Herbata opadała na dno porcelanowej filiżanki dając tym samym sygnał, że napój niedługo będzie gotowy do spożycia. Chciałbym cię prosić o chwilę ciszy, do czasu aż nie wypije naparu. Możesz to dla mnie zrobić?- Zdawało się, że jej przyszły maż nigdy nie traci na kulturze. Lub życie nauczyło go jak powinien rozmawiać i postępować z drugą osobą by w miarę możliwości zachować należny szacunek. Filiżanka w jego dłoni zdawała się być mała, kontrastująca z kolorem jego skóry. Wpatrywał się w ciecz jakby chciał coś z niego przywołać. Pił małymi łykami, powoli. Myśląc tylko o jednym: „Czy pożałuje tego co zamierzał zrobić?” Oczyścił umysł, jakby świat wkoło przestał istnieć. Jedyne co się liczyło to jego pytanie i to jakie konsekwencje ze sobą niosło. Gdy skończył chwilę wpatrywał się w fusy szukając w nich odpowiedzi. |
Wiek : 60
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Projektant/ wytwórca zabawek