Samotna lipa Oddalone od domów mieszkalnych stare, wiekowe i dość potężne drzewo, stało tutaj od zawsze i zdaje się, że przeżyje wszystkich obecnie żyjących. Najczęściej odwiedzają je osoby, które potrzebują trochę ciszy i samotności, albo chcą uciec od obowiązków. Albo kryją się przed rodzicami na miłosnych schadzkach. W korze wydłubane są przynajmniej trzy serduszka z inicjałami, ale czy związki skończyły się szczęśliwie – to już ciężko zweryfikować. Na pewno jest to jedno z bardziej sentymentalnych miejsc Wallow. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
8 kwietniaChłodne, rześkie, kwietniowe powietrze nie studzi gorącego temperamentu. Kiedyś myślał o sobie, jak o osobie rozsądnej, ale rozsądek znika z pierwszym krokiem, jaki stawia w Saint Fall. Nic, co się tutaj dzieje nie należy do rzeczy normalnych, natomiast wszystko niesie ze sobą piętno magii. Osacza go i dusi, do stopnia, który sprawia, że potrzebuje się otrząsnąć i uwolnić spod okowów jej zdradzieckiej i przytłaczającej mocy. Kroczy szybko, zdecydowanie, w nawet sobie nieznanym kierunku, powietrze najpierw czule otacza jego twarz, a potem, chłosta go po policzkach z każdym następnym pokonanym kilometrem. Nie czuje zmęczenia w silnych, twardych mięśniach ud, ani łydek, ból jest jego zaprzyjaźnionym towarzyszem, a ciało wypracowane wielokilometrowymi marszami po lesie, nawet w czwartej mili, nie naznacza się choćby jedną drobinką potu. Jest jednak rozgrzane i zdaje się parować z każdym jego krokiem. Wszystko w tym cholernym mieście i jego okolicach przypomina mu o niej – jej ostatnim tchnieniu i powoli uchodzącym z jej oczu życiu. Wszystko nasyca go gniewem, który każdorazowo tłamsi w trzewiach, siłą przywołując na twarz maskę chłodu, kiedy przypomina sobie wszystkie prawa logiki i strategicznego rozsądku. Nie chce dać się temu miastu złamać, tej magii, kuszącej i wibrujacej nawet w zwieńczeniu jego palców, pomimo obietnicy, że już nigdy więcej nie będzie z niej korzystał. Wszystko przypomina mu o źródle jego męk i odtwarza mu obraz jej śmierci przed oczyma. Jej łagodny łuk pleców, wyginający się pod nienaturalnych kątem, kiedy pada na glebę. Smukłe ramiona, jasnobrązowe włosy. Pamięta je, oczami wyobraźni, w innej scenerii. Mokre i ciemne, splatające się w fale podczas kąpieli, splątane i wilgotne, rozrzucone kaskadą wokół jej głowy na pościeli, kiedy nad nią górował, rozmierzwione i rozrzucone przez wiatr w ich ogrodzie, dokładnie… dokładnie tak jak teraz. Ta iluzja, ta ułuda, ta tęsknota, przez którą widzi ją teraz przed oczami, to wyobrażenie, o którym nawet nie śni pamiętać – bo śni tylko koszmary o niej – zdaje się bardzo realne. Odurzony tym widokiem, chociaż wie, że to tylko widmo wspomnień, kroczy dokładnie w kierunku tego obrazu. Do niej, pod drzewo przy którym stoi. Do samego końca, nawet kiedy rozciąga ramiona żeby je w nią pochwycić, spodziewa się, że ten sen na jawie, w końcu się rozwieje na wietrze, a on chwyci powietrze. Chwyta jej drobne ciało. — Beatrice – usta układają się w brzmienie jej imienia, bezwiednie i bezgłośnie tak naprawdę. Jest… prawdziwa. Zdaje sobie sprawę, że musi jednak tylko śnić, bo przecież umarła, ale nie chce budzić się z tego snu, więc wypiera rozsadek z umysłu, nie dając sobie nawet myśleć, że to tylko sen. Zakleszcza ją w silnym uścisku, dociska do swojej piersi, wplata dłoń w jej włosy i aż mruczy do jej ucha, zaskoczony, jak ciepłe i jak realne i miękkie jest jej ciało, i jak prawdziwe jest uczucie dłoni przesnuwającej się po jej jedwabistych włosach. Wciąga jej zapach, ten, który myślał, że już zapomniał po tych ośmiu latach. Wciąga go wraz z kwietniowym powietrzem, wonią liści lipy, świeżym zapachem trawy i pól i… dziwną mieszanką zapachów, które wydają się obce. To na chwilę go otrzeźwia, ale nie na tyle, żeby do krańca świadomości dotarła do niego informacja, że to nie jest jego Beatrice. Pozwala sobie jeszcze żyć tą ułudą, kiedy odrywa od niej ręce, zdejmuje je z jej krzyża, chociaż jeszcze tęsknie przeciąga dłoń wzdłuż jej pleców i bada czy ich krzywizna jest taka, jak ją zapamiętał. Staje z nią twarzą w twarz, chwyta jej policzki w swoje palce. Pod zgrubieniem jego wnętrza dłoni, jego dotyk zdaje się absurdalnie delikatny i czuły. Znowu jest tym nieśmiałym, wrażliwym facetem, któremu dech zapiera jej widok. Regularne rysy jej twarzy, piękne wargi, lśniące oczy. Ale jest też jej mężem. Jej kochankiem, miłością jej życia, tak, jak ona zawsze była jego, dlatego pochyla się do niej, do jej ust, gotów przypomnieć jej o tym gorącym pocałunkiem. Budzi go zieleń jej oczu, rozszerzone tęczówki. Z jego snu. To nie sen. To nie Beatrice. Jakże niezręcznie. Słowa grzęzną mu w gardle, a on nie jest w stanie nic z siebie wydusić, nie jest w stanie się nawet ruszyć. Pomimo, że czuje jak jej oddech miesza się z jego, pomimo, że wie, że ona musi czuć silny rytm bicia jego serca, zaraz obok swojej piersi. Wydaje się… rozczarowany, bardziej niż skrępowany tym położeniem. Załamany. To nie Beatrice. Niespokojny oddech staje się jeszcze bardziej niespokojny, a szaleńczy rytm bicia serca jeszcze bardziej szalony, a palący gniew w jego trzewiach jeszcze bardziej przejmujący. Dalej na nią patrzy, wzrokiem którym chce pochłonąć jej duszę. Kim ona jest? Pyta jego spojrzenie, kiedy dłonie z lekkim drżeniem odrywają się od jej policzków i chwytają otrzeźwiający chłód otoczenia i nieprzyjazność życia. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Chłód kwietniowego powietrza jest dokładnie tym, czego Charlotte szuka i potrzebuje. Z niechęcią spogląda na nadchodzące lato, które wraz z okazją do noszenia koszulek na ramiączkach sprawi, że upalne słońce stanie się prawdziwym utrapieniem. Jedyny ratunek w morzu. Ucieczek w życiu zaklinaczki jest coraz więcej. Jeszcze przed tygodniem zalewała się gorzkimi łzami, tęskniąc za rzeczywistością pozbawioną obecnych zmartwień. Koszmary ustępowały, przestała się budzić w przepoconej pościeli, z grymasem na ustach i realną wizją splamionych krwią dłoni. Kiedy wreszcie przestała się przed nimi chować, oswajając ze stale powtarzanym scenariuszem, ten zaczął odchodzić, jednak niezupełnie w niepamięć. Pozostawał wciąż na jawie, skutecznie rozpraszając od codziennych zajęć, czyniąc normalność niemożliwą do spełnienia. Ucieka także i dziś, wsiadając w autobus do Wallow ma nadzieję na chwilę odpoczynku, wyciszenie, jakie nie jest jej dane w centrum miasta. Spacer wzdłuż linii drzew wieńczy usadowieniem się na jednej z gałęzi samotnej lipy. W dłoni ląduje powieść z gatunku dramatów, traktująca o perypetiach skorumpowanego policjanta — ciekawa odskocznia od ciągłych podręczników religioznawstwa czy demonologii. Robi sobie chwilę przerwy od zaklinania, dobrze pamiętając omdlenia i przeciągającą się gorączkę po ostatniej przygodzie z Asmodajem. Jednakże spokój nie jest jej pisany. Nawet tutaj, na końcu świata, w czarnej dupie Hellridge, musi trafić się ktoś, kto przeszkodzi jej w zwyczajnym istnieniu. Nie od razu go dostrzegła. Majacząca się w kąciku oka postać nie alarmuje jej, nawet jeśli zdaje się być na odosobnieniu, gdzie istnieje niskie prawdopodobieństwo spotkania żywej duszy. Mimo to nie reaguje, zaczytana w lekturze śledzi los detektywa, który wyciąga broń, mierzy do przeciwnika i… Ciężkie buty sięgają podłoża, gdy zsuwa się z rozłożystej gałęzi i mimowolnie poddaje gestowi. Uścisk jest szczelny, zapierający w piersi dech. Chce się sprzeciwić, krzyczeć, uciekać, ale zamiast tego sztywnieje momentalnie i wstrzymuje powietrze w płucach. Czy ma do czynienia z szaleńcem, a może seryjnym mordercą szalejącym w Wallow? Książka wypada jej z dłoni i ląduje na trawie okładką ku górze. Wytłuszczony na grzbiecie napis głosi "To Live and Die in L.A." Po spotkaniu ze Sługą Jedynego może mieć pewność, że w życiu trzeba być przygotowanym na wszystko — krwawą mgłę, sypiący się z nieba pierzasty deszcz, czy trzymanego na rękach czarownika o odchodzącej do Piekła duszy, ale żeby coś takiego? - J-ja… - zaczyna zduszonym tonem, nadal zupełnie oszołomiona całym tym zajściem, kiedy wypuszcza ją wreszcie z objęć, jakie wymuszają biegnący wzdłuż pleców dreszcz. Czuje, jak blade policzki zaczynają płonąć czerwienią, a oddech wreszcie powraca do względnie normalnego rytmu. Nadal nie rusza się z miejsca, ze wzrokiem utkwionym w ciemnych tęczówkach czeka, podtrzymując wlepione w siebie spojrzenie. Momentalnie rodzi się w niej zainteresowanie, ta paląca od środka ciekawość, jaka nakazuje nie odpuszczać, a drążyć. Nim zupełnie przed nią uciekł, unosi szybko rękę i ujmuje jedną z szorstkich dłoni, ale nie przyciąga jej do siebie siłą, a otacza chłodem palców. - Zwykle nie całuję się na pierwszej randce, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek - stwierdza wciąż miękkim, nieco oszołomionym tonem. Ma chwilę, aby przyjrzeć się rysom twarzy, głębi oczu, krzywiźnie nosa, linii szczęki i wgłębieniu łuku kupidyna. Nie potrzebuje dłuższego zastanowienia, by stwierdzić, że mężczyzna jest przystojny, choć, poza wiekiem, niezbyt pasujący do zestawu wybieranych wcześniej kochanków. Przechyla nieznacznie głowę na bok, jakby miało to pomóc jej w lepszym zrozumieniu przypadkowego rozmówcy, a ciemne brwi ściągają się w zastanowieniu. - Kim ona jest? Beatrice, której szukasz. - Bo szuka, prawda? Tak obejmuje się kogoś niezwykle bliskiego sercu, do kogo się tęskni i za kim się goni. Kogoś, kogo się straciło, bo wydarto go siłą bez możliwości pożegnania, pozostawiając niezrozumienie oraz żal. Tylko skąd ma o tym Charlotte wiedzieć? To wtedy budzi się w niej zazdrość, to tkwiące z tyłu głowy przeświadczenie o braku czegoś, co nigdy nie będzie jej dane; tylko jak uszczknąć z tego coś dla siebie? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Nie słyszy nic. Ani miękkiego uderzenia książki o trawę pod ich stopami, ani jej krótkiego zająknięcia. On też nie może wyjść z szoku, jak bardzo podobna do niej była. Jest. Zwłaszcza teraz, kiedy łagodny rumieniec barwi jej skórę. Pamięta niezliczoną ilość razy, ile podziwiał tą rumianą cerę, nie zawsze w całkiem neutralnych, przyzwoitych okolicznościach. Grdyka drga mu ponownie, kiedy przełyka głośno ślinę na to wspomnienie. Zaledwie charknięcie wydobywa się z jego gardła, kiedy próbuje coś powiedzieć, ale jedynie chrząka niewyraźnie. Musi się dokładnie przyjrzeć, żeby w świetle zachodzącego słońca, rzucającego feerię barw od czerwieni do pomarańczu, dostrzec nieznaczne różnice między nią, a jego zmarlą żoną. Czy Beatrice, gdyby jeszcze żyła, wyglądałaby tak samo? Dalej tak samo młoda i olśniewająca? Nie może się skupić. Próbuje, ale przez chłód jej palców na swojej dłoni, wydaje się lekko rozproszony. Nie jej gestem, bynajmniej. Tym, jak naturalnie jego dłoń zdaje się obejmować jej palce i gładzi je kciukiem, jakby chciał otarciem knykcia oddać jej całe swoje ciepło, aby łagodnymi, instynktownymi ruchami palca zawsze ogrzewał ją dokładnie w ten sam sposób. Łapie się na tym, że z równą tej nienachalnością i przyzwyczajeniem, zbliża ich splecione teraz palce do ust, ale zanim zdąża rozgrzać jej koniuszki przy swoich wargach, wyrzuca z siebie, tym razem kontrolowanie: — Przepraszam. Głos ogarnięty chrypą zaraz prostuje kolejnym chrząknięciem. Zdaje sobie sprawę, że wiele rzeczy robi poza swoim pojmowaniem, a teraz, kiedy w końcu rozsądek do niego wraca, musi zdecydować, co zrobić z dłonią, którą obejmuje jej własną, znacznie drobniejszą w jego palcach. Na początek przestaje wodzić kciukiem po jej gładkiej skórze. Bada uważnie jej spojrzenie, jakby spodziewał się dojrzeć w nim konkretną podpowiedź. Nie wie, dlaczego kobieta chwyta go za dłoń, ale jest coś pierwotnego w tym, jak wydaje się być jej za to wdzięczny. Nawet jeśli to tylko ułuda, jeśli nie jest nią, co wyraźnie daje mu do zrozumienia swoimi słowami, przez chwilę Abraham czuje, jakby tu była z nim, jakby to jej dłoń obejmował. Jednocześnie, czuje się tak bardzo blisko niej, jak dawno się nie czuł i bardzo daleko. Nie może zrobić wszystkiego, co chciałby z nią zrobić, dla niej zrobić, gdyby to była Bea. Nie może jej pocałować, nie może jej rozgrzać, nie może otoczyć ramionami, jak przed chwilą, ale tym razem upewniając się, że stanie plecami do kierunku wiatru, przed którym ją osłoni. I chłodem. — Była. To jest chyba odpowiedź, której powinien jej udzielić, może powinien był powiedzieć więcej, ale nie jest w stanie. Chociaż głos wrócił do regularnego, niskiego tonu, słowa dalej nie chcą się ułożyć w jego głowie. Teraz, kiedy też składa mu swoją propozycję, także wzrok nie może się oderwać od jej ust. Widzi łagodną różnicę w kształcie łuku kupidyna nad ustami i pełności ust, chociaż te należące do Bei były idealne, idealnie miękkie i idealnie giętkie pod naporem jego własnych, jej usta są pełniejsze, jakby same prosiły się żeby sprawdzić, jak bardzo różne od tych, które już znał. Tylko głos mają zupełnie różny. Równie łagodny, przynajmniej w tych tonach, ale o ile głos Bei rezonował z nim, a czasem wibrował w jego piersi i oddechu, kiedy się w niego wsłuchał, jej tony są inne. Niewiadome. Ledwie powstrzymuje się, żeby drugą, wolną ręką nie sięgnąć kącika jej ust, nie przeciągnąć kciukiem po jej dolnej wardze – nie sprawdzić, czy jej sugestia jest tylko wodzeniem go za nos, czy szczerą propozycją. — Przepraszam — powtarza znów, bo chociaż bardzo powstrzymuje się przed samym sobą i tym, co ta kobieta z nim robi, niektórych instynktów nie potrafi przygłuszyć. Nie chce jej przestraszyć, ale… z trudem pochyla się do jej czoła, o które się opiera, żeby nie zrobić tego, na co naprawdę ma ochotę, do czego rwie się całe jego ciało. Palce wolnej dłoni na powrót wsuwa w jej włosy, na boku jej twarzy… za uchem. Musi. Inaczej zrobiłby z nimi znacznie gorsze rzeczy. Wobec kobiety, której… nie znał. A jednak czuł, jakby znał ją pół życia, jak Beę. — Powstrzymaj mnie – błaga, bo on sam nie może się powstrzymać. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Pojebało go, naprawdę pojebało. Z szaleńcami miała niedawno styczność, kiedy włamując się do sanatorium Nostradamusów, miała okazję zobaczyć, co się z pomylonymi robi. Oddział zamknięty tej nieszczęsnej umieralni mrozi krew w żyłach, skutecznie odstręczając dzielenie się własnymi mało popularnymi przemyśleniami. Nikt nie chce trafić do tego miejsca, zwłaszcza że pewnie podają tam też tę obrzydliwą galaretkę. Była — czy odeszła, zostawiła bez słowa? Spakowała walizki i wyjechała, a może wydarto ją siłą, kiedy wydała z siebie ostatnie tchnienie? Ta historia już Charlotte specjalnie nie interesuje, bo Beatrice staje gdzieś obok, poza zasięgiem wzroku i myśli. Ta tęsknota oraz żal należą teraz do niej. Momentalnie wyczuwa bijącą od mężczyzny troskę, to ciepło, w którym chciałaby się schować, rozpuścić, pozostać na zawsze. Z cichym westchnieniem obserwuje gładzący skórę kciuk i dziwi się, że tak wiele czułości można przekazać jednym zaledwie gestem. To morderca, szaleniec, zdeprawowany wariat, powtarza gdzieś w myślach, ale to nie są określenia, jakie pannę Williamson zniechęcają. Odwieczna potrzeba sięgania po więcej zmusza do dalszego podążania w stronę nieznanego. Ścisk w dole brzucha daje o sobie znać, przynosząc nienaturalną ekscytację, deklarując gotowość do wykonania kolejnego kroku, sprawdzenia, jak giętka jest granica. Na każdym etapie życia poszukuje sposobów, aby odkryć coś nowego, doświadczyć niezwykłego. Nawet teraz szalejące w piersi serce zdradza ekscytację, gotowość sięgnięcia po więcej. Czuje, jak wargi mrowią pod naciskiem wzroku, jak ostatkiem sił powstrzymuje się, aby zwilżyć je językiem. Jeszcze przed momentem miał to być zwyczajny żart, hasło rzucone na potrzeby chwili, aby rozładować napięcie, wybudzić go z letargu, zaś teraz przełamuje się, by uznać je za prawdopodobne. Częstuje go przecież połowicznym kłamstwem, bo na randki nie chadza wcale. Wielokrotnie złamane serce skutecznie przekreśla marzenie o prawdziwej miłości, jaka stanie na jej drodze i zawładnie całym światem. Skutecznie oddala też od siebie wizję przypisanego sobie na siłę męża, odrzucając kolejnych kandydatów. Zdaje sobie sprawę, że sielanka nie będzie trwać wiecznie, ale przedłużyć chce ten moment tak długo, jak to możliwe. Samych kochanków miewa zaś rzadko, ograniczając się do przelotnych spotkań w przypływie chwili, nie dbając o konwenanse czy uprzejmości. Bierze to, czego chce, nigdy nie zostaje na noc, nie składa obietnic. W skrytości duszy nadal marzy o niemożliwym, skutecznie chroniąc się przed zranieniem — czyżby do teraz? - Przecież nic złego się nie dzieje - uspokaja, z przymkniętymi oczami unosząc kąciki ust, a uśmiech ten można z łatwością wyłapać w jej głosie. Nie z drwiny czy prześmiewczy, a pełen sympatii. Zdolność do snucia kłamstw wyssała z mlekiem matki, z gracją baletnicy poruszając się dziś po meandrach ich tajników. Klucz do sukcesu tkwi w subtelności, ta zaś przychodzi wraz z doświadczeniem. Wolną ręką sięga do jego pasa, wsuwając dłoń pod poły kurtki i zaciska lekko palce w prostym, acz ciepłym geście. Na ile jest on prawdziwy, a na ile zwykłą manipulacją? Nie da się ukryć, że wodzić chce za nos i czyni to umiejętnie, nie obawiając się niczego. Niejednokrotnie się sparzyła i płaciła wysoką cenę, lecz to poświęcenie, na jakie jest gotowa, wszak nic nie może stanąć jej na drodze ku wybornej rozrywce. - Przy mnie nie musisz się już ukrywać, czy powstrzymywać - mówi wciąż ściszonym tonem, mając pewność, że teraz, kiedy otoczeni są wyłącznie przez naturę, słowa te trafią wyłącznie do jego uszu. Jak bardzo pozwoli się omamić, czy da owinąć się wokół palca? Na ile ciężki jest dlań poruszany problem, jak prędko sięgnie po trzeźwość umysłu? Nie ma pojęcia, jaka jest historia życia nieznajomego, ale każdy funkcjonuje na podobnych zależnościach. O tych Charlotte wie wiele, mając w swym krótkim istnieniu wiele okazji, by uczyć się o ludzkiej psychice, zwłaszcza jej słabościach. Nawet jeśli powody są dla każdego różne, tak wszyscy borykają się ze strachem i poczuciem winy. To do tych myśli zwykła sięgać, drażniąc się ze swoimi ofiarami. Wprost uwielbia się nimi bawić, obserwować zachowanie, badać odruchy i testować ograniczenia. Subtelnie wsuwa stopę między drzwi i zagląda do środka, sprawdzając, jak daleko może się jeszcze posunąć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Przez chwilę ciszę między nimi przerywa tylko jego urywany oddech. Jeśli jej słowa miały go uspokoić, to sprawiają, że serce bije mu szybciej, a rytm w jakim oddycha przyśpiesza – jest jednocześnie cięższy i bardziej duszący. Nawet jeśli zapach, który dociera do jego nozdrzy uznaje za przyjemny – wyraźnie przebijająca się nuta jaśminu, z jej włosów, albo ze skóry, nie może sobie pozwolić pochylić się nad nią, nad bokiem jej twarzy i karkiem, żeby to sprawdzić. Stara się go nie chłonąć, nie zapamiętywać, nie porównywać, ale podświadomie – robi to. Dłoń, którą wsuwa pod jego odzież, spotyka się z wyraźnie napiętymi mięśniami. Twardymi, jak mur, który łowca próbuje między nimi zbudować. Nie przed nią. Przed sobą, żeby nie mógł go przekroczyć i zrobić wszystkiego tego, co falą nachodzi jego umysł i wżera się w nerwy, powodując, że ciało porusza się poza jego kontrolą. Jej gest jest powodem, dla którego odrywa czoło od jej skóry, zerka na nią, z góry, na kaskadę rzęs, gęstą i zwodniczą, przyciągającą jego spojrzenie. Oczy. To, co w nich znajome, podobny kształt i podobna ich przenikliwość, go urzeka, a to, co obce – przemykające przez nie cienie i ogniki jednocześnie, refleksy świateł – to go intryguje. Nic nie potrafi z tych oczu odczytać, nieważne, jak momentami przypominają mu tęczówki i spojrzenie Beatrice, wpatruje się w nieznajomą toń, jakby w kilka sekund chciał się nauczyć z niej czytać emocje, słowa, które nigdy nie padają i osobę. — Abraham — wyrzuca z siebie w końcu gardłowo, bo dalej nie panuje nad brzmieniem swojego głosu. Nie wie, dlaczego przedstawienie się uznaje teraz za istotne, ale czuje, że w tym wszystkim, co dzieje się między nimi. W tym napięciu, w tej gęstniejącej atmosferze, w tym gorejącym cieple między nimi, to jedno słowo, to jeszcze najnormalniejsze, co się między nimi wydarza. Przy mnie nie musisz się już ukrywać, czy powstrzymywać. Jak na rozkaz, na te słowa, pada przed nią na kolana. Ile razy śnił o tym, jak błaga Beatrice o wybaczenie, że pozwolił jej umrzeć i jej nie uratował? Jej i Lei. Ile razy budził się z imieniem jednej, bądź drugiej na ustach i za jedyną słuszną, prawie dostateczną karę uznawał, że jeszcze żyje? Tym razem jednak nie unosi do niej głowy, nie przeprasza jej. Podnosi jedno kolano, a dłonią książkę, która leży pod ich stopami. Mimochodem, choć jeszcze nie rejestruje z pełną świadomością jej tytułu, zapamiętuje go, jakby później chciał na jej podstawie poznać jej charakter i osobę, którą ma przed sobą. Kiedy wstaje, chociaż dominuje nad nią wzrostem, ramiona ma przygarbione, a głowę pochyloną w jej kierunku. Mógłby dominować bardziej, ale nie śmie. Podaje kobiecie książkę, a chwilę potem chwyta ją w pasie i podnosi na gałąź, z której ją wytrącił, a z tym ją z jej spokoju. Odstawia ją byle dalej od siebie, kiedy sam lokuje ręce w kieszeni spodni i opiera się plecami o konar. — Ja… hmm… Żadne słowa nie przychodzą mu do głowy, więc jedynie patrzy na nią. Podziwia ją, ocenia. Powoli odzyskuje rezon, kiedy z każdą sekundą jego twarz tężeje, a dotychczasową tęsknotę, żar, podniecenie i… miłość, zastępuje zwyczajowe zobojętnienie. Choć ostatnie iskierki wszystkich tych emocji odbijają się jeszcze w jaśniejszych, orzechowych punktach zwykłych, ciemnych brązowych oczu. — Jesteś podobna do niej — rzuca w końcu, siląc głos na spokój i odwraca spojrzenie. Kiedy nie patrzy, przestaje widzieć w niej Beę. Zamiast tego nasłuchuje jej odpowiedzi. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Przedstawia się imieniem dźwięcznym, acz rzadko spotykanym. Głęboko więc zapada w pamięć, z pewnością zostanie weń na dłużej. Nie dzieli się własnym, jeszcze nie teraz — to nie czas na jej historię. Teraz zasłuchana jest w jego opowieści, pragnie pochłonąć ją całą sobą, poznać każdy szczegół, w namacalny sposób doświadczyć, co też targa duszą nieznanego jej przecież mężczyzny. Takiej reakcji się nie spodziewała — gorącego pocałunku, bolesnego odtrącenia, rzucenia kilku zmieszanych słów tak, ale żeby padnięcia na kolana? Znów zastyga w bezruchu, utkwiwszy spojrzenie w gęstwinie ciemnych włosów. Co zrobić, jak zareagować? Skorzystać z okazji i uciec? Nie rusza się z miejsca, czekając na rozwój wydarzeń. Unosi jednak rękę, walcząc znów ze sobą, by nie otulić go, przyciągnąć ku sobie, pozwolić się odsłonić — czy nie jest na granicy wytrzymałości, czy nie czeka go ostatni akt poddania? I kiedy wszystko wskazuje na to, że tak, że wystarczy musnąć go łagodnie, a oddałby całego siebie, Charlotte wstrzymuje się i cofa dłoń. Skąd ta zmiana planu? Nie ma czasu na dalsze rozważania, bo ten podnosi się na równe nogi i próbuje zatrzeć wszelkie ślady swojego zrywu słabości. Zaklinaczka na powrót znajduje się na gałęzi, prędko łapie równowagę, kiedy stopy wiszą kilka cali nad ziemią. Odgarnia zbłąkany na twarzy kosmyk za ucho i ukradkiem zerka na Abrahama, dostrzega na jego twarzy walkę. Nad czym się tak uporczywie zastanawia, co też go gryzie? Nagłą zmianę od razu rejestruje, jakże różną od sympatii, którą się z nią podzielił. Zmienia się i nastawienie Williamson; przyłapuje się na wzbierającej niechęci względem towarzyszącego jej mężczyzny. Roztoczył wokół piękną iluzję, w jakiej chciała trwać, a jaka zniknęła, niczym mydlana bańka — czy nie jak wszystko, co w życiu dobre? Nagłe poczucie smutku zmusza do przygryzienia dolnej wargi, podświadomy sygnał stresu, ale skąd mógłby wiedzieć? Zamyka się w sobie, biorąc kilka głębszych wdechów. Koniec figli. Odkłada książkę na bok, wsuwa do rozchylonego plecaka tuż obok termosu z kawą. Od kiedy wraz z Lanthierem zdarzyło jej się wędrować po Rezerwacie Bestii, zawsze ma go ze sobą podczas dłuższych wypraw. - Przykro mi - stwierdza tylko w odpowiedzi, balansując na granicy przeprosin, wszak to nie jej wina, że przywołuje na myśl bliską mu kobietę. W gardle tworzy się ścisk, niezupełnie nowe uczucie, ale tym razem potrafi je nazwać — żal. - Papierosa? A może kawy? - pyta, wyciągając z kieszeni skórzanej kurtki paczkę Marlboro i podsuwa ją Abrahamowi. - Przez moment myślałam, że będziesz chciał mnie zabić. Prawdę mówiąc, nie stawiałabym wielkiego oporu. - Dźwięczny głos odnajduje rezon, gdzieś w jego tle majaczy się rozbawienie zmieszane ze zgorzknieniem, którego mimo wszystko zdradzić nie chce. Skąd ten nagły dramatyzm, po co w ogóle do niego sięga? Dlaczego przyznaje się do skrzętnie skrywanej słabości, do jakiej przyznawać nie chce się przed samą sobą? W tej jednej chwili rezygnuje ze wznoszenia kolejnych barier, nie widząc powodu, dla którego miałaby się przejmować opinią niemagicznego. Ci przecież nie zasługują na uwagę, o normalnym traktowaniu nie wspominając. Tymi też zwykła manipulować, dokładnie tak, jak cała reszta rodziny, dostosowująca sobie wyborców pod siebie. Może i są od nas gorsi, ale po co im to na każdym kroku wypominać? - Możesz mówić mi Charlotte - przedstawia się wreszcie, czując załamanie w rozmowie. Dokąd tym razem ich zaprowadzi? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Zanim odwraca wzrok, wyłapuje wszystkie jej gesty, powolne zaczesanie pasma włosów za ucho, nieznośnie przykuwające oko przygryzienie wargi. To właśnie te jej gesty są dla niego tak bardzo niebezpieczne, powodują, że chłód, który przybiera na twarz, nie chce sięgnąć jego oczu. Przymruża je przez ledwie dostrzegalne ściągnięcie brwi, zaledwie ich drgnienie i próbuje odegnać z myśli jakiś natrętny obraz, który się w nich pojawia. Dość nieskutecznie, by mimo, że na nią nie patrzy, rzucić: — Nie rób tak. W formie wyraźnie rzuconego zakazu. Może nie powinien, w końcu się nie znają, nie ma prawa dyktować jej co ma, a czego nie ma robić, ale jego głos jest pewny, kiedy kieruje do niej swoje słowa. Rozważa, czy powinien jej to wyjaśnić. Bea robiła tak, kiedy… nieważne. Nawet w jego myślach wyznanie to brzmi zbyt bezpośrednio, więc się nim nie dzieli. Zamiast tego z wolna przygarnia większy haust powietrza do płuc i pozwala mu ochłodzić trzewia. Kobieta nie odpowiada mu swoim imieniem, stąd Abe rozważa, czy powinien po prostu zostawić ją samą sobie. Ostatecznie jednak nie chce się ruszać i się nie rusza. Coś w nim chce ją poznać, może chce się przekonać, że nie jest Beą, może szuka powodów, żeby jej nie lubić, żeby obrzydziła mu swoją osobę, ale na razie nic, co robi nieznajoma, nie budzi jego zniechęcenia. Przeciwnie. Jednak kiedy pada ta propozycja. Papieros, albo kawa, Abe zadaje jedno pytanie mimo sobie. — Palisz? Szarpie głowę w jej kierunku. Oczywiście, że tak. Przecież nie jest Beą, nie musi nie palić, tylko dlatego, że ona nie paliła. Może robić, co chce. Kiwa więc głową i pozwala sobie wyciągnąć dłoń w jej kierunku, odebrać papierosa i przekręcić go w dłoniach, a w chwili, w której wsadza go do ust i odpala własną zapalniczką – wyraźnie dając do zrozumienia, że on też pali, rzuca: — Palenie szkodzi. Hipokryta. — Dlaczego? — odnosi się do jej wyznania, że przez chwilę naprawdę była gotowa dać mu się zabić. To było… smutne, a jednocześnie przyciągnęło go do niej. W stopniu, w którym zasłużyła na kolejne jego spojrzenie, choć co to była za zasługa zyskać uwagę faceta, takiego jak on – złamanego przez życie. Mimo to, nie odrywa od niej swojej uwagi, poświęca jej sto procent siebie, przez tą chwilę i… — Chcesz się jeszcze spotkać, Charlotte? Dziwna desperacja pcha go do zadania tego pytania, jakby nie mógł uwierzyć, że ich drogi jeszcze więcej się ze sobą skrzyżują i nie chciał do tego dopuścić, żeby szanse na to wynosiły okrągłe zero. Czeka na jej odpowiedź, a że to oczekiwanie zaciska się dziwną pięścią na jego piersi i żelazną obrączką na szyi i zabiera mu dech, dodaje coś jeszcze – jakąś formę żartu, jedynego, na jaki go stać. Tak bardzo jest zdesperowany, chociaż zapomniał już jak się żartuje. — Pierwsza randka. Może jeszcze wrócimy do tematu całowania. Kurwa. Cień goryczy przebiega przez jego twarz. Czuje, jakby zdradzał żonę, chociaż przecież, co zmarły może mieć do powiedzenia na temat zdrady. MImo to, zaciska ciasno usta na filtrze papierosa i zaciąga się nim dotkliwie, karząc się szczypiącym dymem w płucach za to, co właśnie powiedział. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nie rozumie, czego tyczyć się ma zakaz. Już rozchyla usta, by się sprzeciwić, zbuntować, ale męski ton zdaje się tego nie przyjmować. Williamson zaś wyjątkowo nie ma ochoty na przepychanki. Chowa swoje trzy centy do kieszeni i pozostaje w milczeniu. Jeśli będzie chciał się wytłumaczyć, zrobi to w swoim czasie. - Piję, palę, studenckie życie nie rozpieszcza. - Wzrusza ramionami, nie widząc w tym nic nadzwyczajnego. Zdecydowana większość osób w jej wieku z nich korzysta, czy to w ramach buntu, czy też zwykłego uzależnienia. Dla Charlotte oba argumenty są w mocy, zwłaszcza ten pierwszy. Sięga po symbole dorosłości i niezależności, podkreślając własną samodzielność na każdym możliwym kroku. Stroni tylko od innych używek, nie sięgając po popularne wśród rówieśników środki odurzające. Za bardzo ceni sobie świeżość umysłu, potrzebę szybkiej reakcji i błyskotliwość, aby pozwalać sobie na tak chwilowe uniesienia. Do pary z paczką papierosów wyjmuje z kieszeni żarową zapalniczkę. Zaklęty w niej Zahbuk wibruje delikatnie, emanując swoją mocą, jednak żaden jego efekt nie zyskuje na mocy. Charlotte nie dopytuje swojego towarzysza o migrenę, bo choć wydaje się być podłamany, to nie aż tak cierpiący. Jego żona musi być nieistniejąca - lub martwa. Błyska iskra i już po chwili z papierosa sączy się srebrzysta chmura dymu. - Powiedzmy, że towarzyszy mi nieustanna seria niefortunnych zdarzeń, która momentami sprawia, że wątpię w sens czegokolwiek - płynie z jej ust bez większego zastanowienia. Skoro już postanowiła, że wielce ograniczać się nie będzie, to czemu odpowiadać wybiórczo? - Ucieczka jest łatwiejsza. - Na łono natury, w świat marzeń, ku śmierci. Każda opcja jest dobra, ale nie wszystkie adekwatne, co Charlotte mimo wszystko dostrzega i właśnie dlatego nie podjęła jeszcze tak drastycznej decyzji. Poza tym zbyt wiele jeszcze w świecie istot, które czekają na zgnębienie, zbyt liczne demony, jakie wcisnąć trzeba pod but, a na głowie matki za mało wciąż siwych włosów, aby ot tak odpuścić. Nie chcesz się ze mną więcej widywać, ciśnie się na usta, lecz nigdy między nimi nie wybrzmiewa. Gorycz pozostawia dla siebie, podobnie jak brutalną szczerość. Ciemna brew drga ponownie, tym razem zaintrygowana propozycją. Dlaczego miałaby chcieć się z nim ponownie zobaczyć? Z mężczyzną, który zaatakował ją na odludziu, zwracającym się doń obcym imieniem, padającym na kolana i rzucającym licznymi przeprosinami? Abraham zdaje się być chodzącym chaosem, który mogłaby chcieć poznać, zanurzyć się w jego dziwnym świecie, poddać krzywemu zwierciadłu, tylko czy aby na pewno potrzebuje w swoim życiu kolejnej osoby, co postradała zmysły? - Taka z kwiatami i kinem? - Pierwszy raz uśmiecha się szerzej, poniekąd zadowolona, że towarzysz postanowił się nieco rozchmurzyć. Odwraca się na gałęzi, by zasiąść na niej okrakiem i móc bez żadnych przeszkód przyglądać się mężczyźnie. Materiał dżinsowych spodni naciąga się na udach, a przyczepiony do zamka w kurtce drobny brelok brzęczy cicho. - Jestem skłonna to poważnie przemyśleć. - Kiwa głową z uznaniem, widząc jakiś postęp. - Bywasz czasem w Saint Fall? - pyta jeszcze z zainteresowaniem, co wcale bezpodstawnym pytaniem nie jest. Nie wszyscy pochodzący ze wsi ludzie lubią zaciągać się do dużego miasta, zbyt przerażeni gnającym postępem. Do których należy on? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Jednak decyduje się jej przyglądać. Czy dalej widzi w niej tą kobietę, którą zna i nie może oderwać od niej spojrzenia? Czy właśnie zaczyna dostrzegać różnice między nimi i umiejętność patrzenia, wraca do niego, niewzburzona emocjami? Trudno powiedzieć. Skupia jednak się na tym, co ona mówi, kiwa głową, a chociaż nie wyraża słowem nic, w ciszy wypuszcza tylko z płuc kłęby dymu, jego koncentracja jest bardzo wyraźna, a ton zdradza pełne zaangażowanie, kiedy z mieszanką obojętności i czegoś innego, rzuca: — Jesteś za młoda na tracenie sensu życia. Jakby dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele lat ich dzieli. Wspomina studenckie życie, on nie pamięta nawet czasów studiów, kiedy jest profesorem, co dopiero swoje ekscesy. On nie zna też definicji takiego studenckiego życia, jakim zna ona. To kolejna różnica między nimi. On nie miał przyjaciół, miał tylko książki, pasje, obsesje wręcz posiadania całej wiedzy historycznej, pożerania jej, tak, jak w każdą noc myśli pożerała mu Bea. Wspomnienie tak samo ciepłe, jak bolesne, nie odbija się żadnym wyrazem na jego rysach. Zaciąga się raz jeszcze z filtra, wciągając policzki i stara się nie patrzeć na uda, wyraźnie podkreślone przez naciskający na nie materiał jeansów. — Wiesz jaki jest sens nap na biodrach jeansów? Wskazuje głową metal w kształcie kółka na szwie. Zradza niepotrzebnie dwie rzeczy. Pierwsza — że patrzy jej na nogi, druga — że chce jej zaimponować wiedzą, ale żyje w jakimś zakrzywionym świecie, w którym ciekawostki historyczne faktycznie mogą komuś imponować. Bei imponowały, ale przecież powoli zaczyna dostrzegać między nimi różnice. Czeka przez chwilę na jakikolwiek wyraz w jej spojrzeniu, czy jest ciekawa, czy zupełnie jej to nie interesuje, ale ostatecznie, coś i tak musi zrobić z tą ciszą między nimi, kiedy i ona się nie odzywa, więc po tym, jak wciąga papierosową gorycz i wydycha ją przez usta, mruczy, niby od niechcenia: — To były kiedyś spodnie robocze, a to… Odejmuje dłoń od papierosa i dotyka palcami jej biodra ale tak naprawdę wcześniej wspomnianych nap po jej boku. Oblizuje wargi przed następnym zaciągnięciem z filtra. Przypadek. Na pewno. — … usztywnienie szwa, inaczej pękały. Cofa dłoń, ale tym razem pozwala sobie oprzeć przedramię na gałęzi, obok jej torby. Dobrze maskuje swoje emocje, bo nie widać, czy dalej powstrzymuje się żeby nie ruszyć się na setki nieprzyzwoitych sposobów, jakie przychodzą mu do głowy. Czasami bezskutecznie stawia opór, bo moment temu traci czujność, a ciepło jej skóry pod warstwą materiału dalej czuje na opuszkach palców. Jest jeszcze wiele innych rzeczy, jakie różnią go i ją – na przykład różnica pokoleniowa. Abraham odchrząkuje, przechyla głowę na bok i próbuje nie być takim całkiem boomerem, kiedy pyta: — Teraz dalej chodzi się na randki do kina? Za jego czasów też się chodziło, ale dlatego, jak wyjątkowo było trafić seans, teraz, kiedy wszystkie filmy są tak spopularyzowane, a łatwość dostępu do nich uproszczona, czy nie traciło to swojego uroku? Palce dłoni drgają mu niebezpiecznie, przed kolejną poruszoną kwestią. — Kino czy całowanie? Zerka na nią, niby przelotem, ale i tak łapie się na tym, że już zdążył zapamiętać kształt jej ust i wyobrażenie o tym, jak smakują jest coraz bardziej nieznośne i natrętnie nachodzi mu głowę. I bez tego dialogu. — Mieszkam tam. Podciąga się w końcu z wyraźną łatwością na gałąź, na której też przysiada, ale odgradza się od niej nogą, na niej opierając przedramię z dymiącą przed nim fajką, która z bliska wydaje się dziwnie pomięta, jak na to, że zdążył się nią zaciągnąć dopiero kilka razy. — Więc Saint Falls? Podaj datę. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Utkwiony na sobie skupiony wzrok nie wybija jej z rytmu. Przyzwyczajona do życia na świeczniku daleka jest od speszenia i ucieczki spojrzeniem, przesłonięciem rumieńca, jaki nadal nie schodzi z bladej twarzy — to wciąż zawstydzenie, czy już ekscytacja? Cieszy się, że nie podłapuje tematu studiów i nie pyta o kierunek. Nigdy nie wie, co w takich momentach odpowiadać, czym ująć niemagicznego rozmówcę, by przypadkiem nie trafić na czyjegoś konika. No bo jak przełożyć demonologię na normalne - stosunkami międzynarodowymi? - A ty nie tak stary, by mnie w tej kwestii pouczać - stwierdza, choć nie ma pojęcia, ile ten ma lat. Frazes o sensie życia wydaje się być pusty, zwłaszcza dla kogoś, kto wielkiego celu przed sobą nie ma. Czego pragniesz i dokąd dążysz, Charlotte? To pytanie zadaje sobie czasem, kiedy przesiadując na parapecie w sypialni, sięga wzrokiem w bezkres otoczenia. Nasuwające się na myśl odpowiedzi nie satysfakcjonują, zdają się być miałkie i mało istotne. - Doprawdy? - Spuszcza wzrok na wskazywane elementy, sunie wzrokiem za dłonią, jaka na moment opiera się na biodrze. Czy niegrzeczne będzie prosić, aby nią wrócił? Krótki gest rozpala wyobraźnię, ponownie burząc rytm serca i pozwalając zgubić się na moment we własnych myślach. Jeszcze przed momentem chciała się nim bawić, zaś teraz nasuwa się wniosek, jakoby to on wodził ją za nos. Jak bardzo jej to przeszkadza? - Nigdy się tym nie interesowałam. - Bo i taka jest prawda, kiedy modą interesuje się na tyle, aby móc podkreślać własny styl, jakże różny od sztywnych konwenansów, w jakie wciska ją reszta Kręgu. Sztywne zasady nie znoszą odstępstw i należy się doń dostosować, aby przynosić rodzinie dumę, a przynajmniej ograniczyć wstyd. - Interesujesz się modą czy historią? - dopytuje, bo chce jeszcze nieco uszczknąć z drobnych tajemnic, jakie przed nią skrywa. Czy znajdą tu nić porozumienia? Przeszłe wieku leżą w kręgu zainteresowań Charlotte, jednak nie te zwyczajne fakty, traktujące o ludziach i ich wojnach, przesuwających się na mapie granicach. Drąży ciekawostki związane z religią, tą magiczną, poświęconą Lucyferowi i całym piekielnym zastępom, ale o tym też mu powiedzieć nie może. - Lubię kino, ma swój niepowtarzalny klimat, ale nie potrzebuję go, aby się całować. To nie nagroda za miło spędzony czas. - Chowa się za papierosowym dymem z przecinającym twarz rozbawieniem. Nie przypuszczała, że niewinny żart przerodzi się w konkretne zobowiązanie, ale kiedy to nabiera realnego kształtu, nie zamierza przed nim uciekać. Gałąź ugina się nieco pod kolejnym ciężarem, zaklinaczka poprawia się na miejscu, nadal czując mrowienie w miejscu, gdzie spoczęła męska dłoń. Od dawna już tak bardzo nie tęskniła za czymś tak ulotnym. - W piątek? A może wolisz po weekendzie? Na takie spotkanie warto będzie czekać. - Kusi, aby umówić się choćby na jutro, by czym prędzej poznać go bliżej. Przeprowadzanych do późnego wieczora zajęć nie zamierza opuszczać, wagarowanie nie jest w jej stylu. Nawet dla intrygujących kompanów. Znów pozwala sobie na gest, o którym nie wie, że jest zakazany. Bezwiednie przygryza dolną wargę, wciąż nie spuszczając zaciekawionego spojrzenia ze swojego rozmówcy. Ścisk w dole brzucha zdradza zdenerwowanie ośmielające do postawienia kolejnego kroku. Na ile może sobie pozwolić? - Mieszkasz w Saint Fall, ale uciekasz na wieś. Załatwiasz tu interesy czy dusi cię duże miasto? - chce wyciągnąć kolejny z drobiazgów już nawet nie po to, by nasycić głód wiedzy, ale aby zwyczajnie do niej mówił. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Może się z nią sprzeczać, bo naprawdę czuje się trochę staro, wygląda też wyraźnie dojrzalej niż ona, ale co najważniejsze, zachowuje się jakby miał jeszcze więcej lat. Milczy jednak i pozwala jej myśleć, że wygrała tą dyskusję, chociaż tak naprawdę on daje mieć jej ostatnie zdanie. Zwyczajnie, nie zależy mu, żeby się z nią o to sprzeczać. Nie dość biegły w nawiązaniu kontaktów z ludźmi, nie jest wcale tak pewien, czy to drobna sugestia, żeby wyłudzić od niego jego wiek, czy przypadkowa przez która tak mógłby interpretować jej słowa. Bezpiecznie – milczy. Lubi zresztą ciszę, w której bardzo dobrze się czuje, a czasy charyzmatycznego profesora ma za sobą, zresztą, nigdy nie był aż tak charyzmatyczny, jak mu się wydawało. Tylko czasem akurat te fakty, którymi się dzielił, były bardziej interesujące od niego. Dowód na to przychodzi za chwilę. Nigdy się tym nie interesowałam. A czego się spodziewał? Pierdolił coś o napach w spodniach. Gorycz w ustach z jakiegoś powodu staje się bardziej uporczywa niż moment temu, kiedy zaciągał się dymem. Nie komentuje tego, pozwala sobie znaleźć ulgę w samym akcie palenia. A ulga jest mu potrzebna, z wielu powodów, których znacznej części, ona jest źródłem. Potem pada to pytanie, to, którego się nie spodziewa, skoro już wyraziła niechęć do poruszonego tematu. Dziwny grymas przebiega mu wtedy przez twarz, bo nie potrafi udzielić jej odpowiedzi na to pytanie. Czy interesuje się historią? Kiedyś. Stawia na dyplomatyczną odpowiedź, chociaż nie unika, lekkiego, nerwowego skręcenia szyi i ledwie dostrzegalnego skrzywienia ust przed tym, jak zdradza: — Nauczałem historii… — krótka pauza, zawahanie? Nie wyraża go żadnym drgnieniem mięśnia na twarzy, ani nieprzerwanie suchym tonem — … i okultyzmu. Brawo, Abrahamie! Pochwal się losowej studentce, że uczyłeś okultyzmu. Nie mogłeś być jeszcze bardziej nudny. Nie mogłeś wyjść na jeszcze większego wariata, jeśli jeszcze przez chwilę miałaby, co do tego wątpliwości. Nawet sam łowca zdaje sobie sprawę, z tego, jak mało atrakcyjnie sam się przedstawia, ale przecież prędzej czy później i tak by się dowiedziała. Zawsze były profesor brzmi lepiej niż bezrobotny, albo… sam nie wie, co robi u Carterów – nosi im skóry. Tym razem nie komentuje i nie pociąga dalej tematu kina, ani pocałunków, zdaje się, że im dalej w to brną, tym bardziej bezpośredni staje się ten dowcip i tym więcej nabiera na realności, a Abraham nie jest pewien, czy naprawdę chce, żeby ten żart jawił się jako coś innego niż tylko żart właśnie, między nimi. Za moment zauważa coś jeszcze. Jak bardzo krnąbrna i zadziorna jest – to takie nuty, do jakich nie jest przyzwyczajony. Może teraz nie wygląda na takiego nieobeznanego w temacie, kiedy rzeźba sprawia wrażenie, jakby budował ją po to żeby imponować kobietom i się nią chwalić, tak naprawdę, mięśnie i sylwetkę buduje mimochodem, bo tak naprawdę to o sprawność fizyczną się rozchodzi. Ale spoglądając prawdzie w oczy, oprócz Bei, ma prawie zerową wiedzę o kobietach. Tutaj działa bardzo instynktownie, a od ośmiu lat, odkąd Bea nie żyje, na palcach jednej ręki może policzyć kobiety, z którymi sypia i nie pamięta nawet czy to one poderwały jego, czy to one dały się poderwać na pozę milczącego typa. Może też nie pamiętać znacznie więcej, może się mylić, co do ilości kobiet, bo po pierwsze nie liczy, a po drugie czasem jest zbyt pijany żeby pamiętać. — Masz dużo pytań. Zostaw trochę z nich na po weekendzie. Moje życie nie jest tak interesujące. Może ich potem zabraknąć. Pytań. A wtedy co będą robić? Nie chce o tym myśleć, kiedy ona zagryza wargę, w ten sposób, w jaki miała tego nie robić. Podnosi wtedy rękę nad głowę, zaciskając palce na gałęzi nad ich głową. Gdyby spojrzała w tamtym kierunku, zauważyłaby, że palce bieleją mu od siły tego uścisku, a gdyby nie znajdował się akurat w cieniu drzewa, może dostrzegłaby, że oczy mu ciemnieją. — Mówiłaś, że lubisz ucieczki. To twoja ucieczka? Miał na myśli wieś, to drzewo, tą rozmowa, czy on też był jej ucieczką? Wobec tego może szkoda, że nie skorzystał z oferty smakowania jej ust, póki była aktualna. Nie znał dużo lepszych ucieczek od odczuwania ciężkich emocji, niż takie. Ale nawet on nie pozwalał sobie na podobne ucieczki na trzeźwo. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Czy pozwolił jej wygrać kiełkującą kłótnię? To nieistotne, w rozumieniu Charlotte ważne jest tylko to, co sama myśli, i czy jest coś zgodne z jej przekonaniami. Lubi mieć ostatnie zdanie, nawet jeśli wypowiadane jest wyłącznie w myślach, jak choćby podczas sprzeczek z matką. Na nią nigdy nie podnosi głosu, nawet jeśli ta przestała już wymierzać razy, znaczące bladą skórę krwawymi śladami. To jej uznania pragnie, dostrzec w spojrzeniu sympatię i aprobatę, a jakie nie są jej pisane. Ze wszelkich sił stara się sprostać jej oczekiwaniom, jednak tylko tym, które są jej na rękę, ale to i tak nigdy nie jest wystarczające. Świetne oceny na tajnych kompletach? Jeszcze lepsze wyniki w pływaniu? A może idealna prezencja podczas kręgowego sabatu? Wszystko to spada na dalszy plan, bo nadal nie wsunęła na palec złotego krążka, nie przyniosła rodzinie upragnionej dumy. I czasem myśli też o tym, by uciec także i od nich — od sztywnych ram, nieosiągalnych wymagań — ale co jej wtedy pozostanie? Zauważa to chwilowe zawahanie, niechęć, by udzielić bezpośredniej odpowiedzi. Czy jest świadom, że z każdą taką pauzą tym mocniej chwyta jej zainteresowanie? Napędza ciekawość i pogłębia głód wiedzy, stając się obiektem do dalszych czujnych obserwacji. Wznosi znów brwi w zaskoczeniu i mruga kilkakrotnie, nie wierząc jego słowom. Skąd taki zbieg okoliczności? - Okultyzmu? - powtarza zaraz za nim, sądząc, że się przesłyszała. Nie dlatego, że dziwnie jest połączyć historię z okultyzmem, a dlatego, iż mężczyzna okazuje się być jej bliższy, niż początkowo zakładała. - To o wiccańskich sektach czy o wierze w potęgę Lucyfera? O tym zdarzyło mi się trochę czytać - przejawia znacznie większe zainteresowanie, niż w przypadku spodni. Wymijająco określa swoją bliskość z tematem, sięgając do sporego niedopowiedzenia. Jak inaczej opowiedzieć o sobie, nie zdradzając zbyt wiele? - Muszę przyznać, że najbardziej interesuje mnie mnogość przewijających się w religiach istot, w szczególności demonów. O nich też nauczałeś? - zdradza o sobie nieco więcej, niż planowała, ale ma przeczucie, że znajdą tu pewną nić porozumienia. Nie opowie mu jednak o swoich doświadczeniach, nie o szczegółach, będących tajemną wiedzą, dostępną wyłącznie czarownikom. Zresztą gdyby tylko do tych niuansów sięgnęła, mieliby oboje pewność, że dojdzie do scysji, zderzeń światopoglądów, lub zwyczajnego zwyzywania od wariatów. Milczenie mężczyzny podsuwa kilka wniosków, jakie warto rozważyć. Na pierwszy plan wysuwa się jednak zawstydzenie, w jakie zdaje się go wprawiać już od pierwszych chwil trzeźwości umysłu, po jaką ten sięga zaraz po słabości. Wycofuje się i zamyka w sobie, co przecież wcale nie powinno zaskakiwać. Czy to nie on ją zaczepił, w dodatku w mało normalny dla przeciętnych ludzi sposób? Próbuje go ośmielić, nienachalnie szturchać — a przynajmniej w łagodny, jak na siebie sposób — lecz nie przynosi to oczekiwanych efektów. - Lubię wiedzieć. Co się stało, co ktoś myśli, jak się czuje. Ludzka psychika jest fascynująca, próbowałeś ją kiedyś zgłębiać? - pada kolejne pytanie, choć tym razem liczy się z tym, że odpowiedzi już nie otrzyma. Dzieli się jednak kolejną ciekawostką na swój temat, orientując się, że daje mu ich zdecydowanie zbyt wiele, niż powinna. Nie sięga spojrzeniem ponad ich głowami, bo gest ten wydaje się najzwyklejszy w świecie. Zaciąga się jeszcze papierosem i podciąga jedną nogę, by zgasić go o podeszwę buta, zamiast rzucać od razu bezczelnie na ziemię. - Masz mnie - przytakuje ze skinieniem głowy. - Ale nie robię tego często, ciężko jest wyrwać wolną chwilę. Z miasta najbliżej mi do rezerwatu. To znaczy, do lasu - poprawia się od razu, bo nie ma pewności, czy niemagiczni uznają Rezerwat Bestii za zwykły las, czy też nadają mu jakąś inną nazwę. Wierzy, że mężczyzna przyjmie to za zwykłe przejęzyczenie i nie zwróci nań uwagi. - Ale i tam coraz więcej zbiera się ludzi, zwłaszcza teraz, gdy robi się coraz cieplej. - Chce zarzucić go jeszcze kilkoma nieistotnymi faktami. Po co mu takie informacje, czy sam kiedykolwiek wybrałby się na spacer po krętych, leśnych ścieżkach? Nawet jeśli, bariery otaczające rezerwat nie pozwolą na przeniknięcie weń osób pozbawionych magicznego pierwiastka. - Cenię sobie chwilowe przerwy od rzeczywistości. Pozwalają nie zwariować. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Abraham Alden
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 208
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 8
TALENTY : 14
Zainteresowanie Charlotte jest zaskakujące, nie wygląda mu na kogoś, kto mógłby chcieć zgłębiać podobne tematy, ale czy Beatrice też mu wyglądała? Ponownie łapie się na tym, jak jego myśli powracają do niej, a wzrok z każdą taką łagodnieje mu, a on, choć patrzy wstecz do wspomnień, spogląda też na nią i to jej podarowuje te wszystkie emocje, jakkolwiek mylące by nie były, bo w zamiarze, nie miały być przeznaczone dla niej. Mimo to, sięgały do niej, bo właśnie z nią rozmawia i właśnie na nią patrzy… tak. W milczeniu. Śledzi każdy jej ruch, nawet najmniejsze drgnienie jej ciała. Nawet kiedy ona tylko wychyla się lekko na konarze, pewnie nawet nieświadoma tej zmiany, jego mięśnie napinają się w gotowości, żeby ją złapać, chociaż upadek nawet jej nie grozi. Nie daje po sobie zdradzić tych emocji, zdaje się dzielić ten chaos myśli i nawyków, które go nachodzą ze skupieniem, jakim traktuję tą rozmowę. — Tak. I nie — odpowiada dość zdawkowo, bo chociaż Charlotte dokładnie trafia z tematyką nauk, jakie zdarza się w przeszłości Abrahamowi wykładać, jest to ledwie zalążek tej wiedzy, jaką Abe na ten temat posiada. Usta drżą mu w czymś, co ma być uśmiechem, ale co ostatecznie nie wstępuje pełnym grymasem na jego twarz, kiedy dodaje. — O wszystkim tym. I więcej. Dlaczego akurat demonologia? To dość wąska i konkretna dziedzina, dość specyficzna do kręgu zainteresowań młodej dziewczyny. Alden nie zdaje sobie sprawy z tego, że w tym momencie opuszcza ramię z konaru nad swoją głową, a razem z nim nogę, którą się od niej odgradza i po prostu czeka na jej odpowiedź, bardziej otwarty na rozmowę niż jeszcze chwilę temu. Demonologia to akurat ta część dziedziny, która dla Abrahama pozostaje jeszcze dużą niewiadomą, do której czuje najmniejszy pociąg, podleganie dziwnym, hipnotycznym siłom magii, zbyt dominującym i mającym zbyt duży wpływ na życie, to część edukacji, której do końca nie chce przyjmować. Ta podległość tym mocom i oddańczość. Zawsze źle znosił autorytety. — Wydajesz się… — zaczyna, patrząc jej wprost w oczy i ma w głowie już pewną myśl, która jeśli go zaskakuje, to nie daje tego po sobie poznać. Wzrok ma intensywny, nie drga mu ani na chwilę, kiedy mierzy ją nim, a źrenice na zmianę zwężają się i poszerzają, wraz z cieniami tańczącymi po ich ramionach, kiedy poruszają się na wietrze także gałęzie nad ich głowami. Nie kończy tej myśli. Po prostu ją urywa i zrywa także spojrzenie, chwilę potem zeskakując z gałęzi. Jak na swoją masę i wzrost, bardzo zręcznie, prawie bezgłośnie, mimo także ciężkich butów z grubą, gumową podeszwą. — Nie zgłębiaj mojej psychiki. To, co w niej zobaczysz może nie być tym, czego się spodziewasz. Prośba? Groźba? Tylko ostrzeżenie? Trudno powiedzieć, kiedy nie nadaje tym słowom żadnego konkretnego kierunku barwą głosu. To tylko szept, jaki wydobywa się z jego gardła, ale z łatwością przedziera przez świst powietrza i trzask gnących się nad ich głowami gałęzi lipy. Podaje jej rękę, sugeruję pomoc w opuszczeniu siedziska. Robi się chłodno. Zauważyła? Słońce już prawie schowało się już za horyzontem, zaraz zrobi się ciemno, a droga stąd na przystanek jest całkiem długa. Będzie wolała pokonać ją sama? — Za tydzień. Opowiedz mi o rezerwacie. Ręka cały czas wyciągnięta w jej kierunku czeka na nią, na jej ruch i zgodę do chwycenia jej w pasie i miękkiego opuszczenia na trawę. Abraham nie chce tego przyznać, ale chce ją dotknąć, jeszcze raz, ostatni. Przemknąć dłońmi tam, gdzie przystoi i gdzie nie powinien po jej krzyżu. Zapamiętać krzywizny jej ciała, zanim się rozstaną. |
Wiek : 36
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : łowca stworzeń magicznych
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nie dziwi się nagłej zmianie w spojrzeniu Abrahama. Tak jak założyła, zaciekawi go to, że podzielają tak niezwyczajne upodobania. O historii i demonach opowiadać mogła wiele, uwielbiając zajęcia z tychże na Tajnych Kompletach. Może pochwalić się szeroką wiedzą i pozycją najpilniejszej prymuski. Od kiedy jeszcze przed odebraniem pentakla i wpisania swego imienia do Księgi Bestii zdecydowała, że poświęci swoje życie demonologii, nie schodzi z tej ścieżki. Zaklinanie okazało się być wspaniałym dodatkiem, jak i swoistym sposobem zarobku. Są przecież tacy, którym osobisty demon bardzo by się przydał, za to Williamson nigdy nie gardzi przysługami. - To bardzo zabawna historia, dość nietypowa dla małej dziewczynki - sięga do głębokich wspomnień i opowiada o tym, jakby było to najzwyklejszą rzeczą w świecie. - W dzieciństwie uwielbiałam straszne postacie, zwłaszcza demony zawarte w mitologii hinduskiej. Moją ulubioną była Shurpanakha z epiki Ramajan związana z miłością i zazdrością. - Dobrze pamięta znalezioną w biblioteczce na piętrze księgę o pożółkłych stronach. Rozległe opisy historii zajmowały umysł głodnej wiedzy dziewczynki. Nie sięgała ona do bajek i powieści dla dzieci, praktycznie od zawsze preferując literaturę dla dorosłych. - Dopiero z biegiem lat nauczyłam się, że znacznie ciekawsza jest choćby Pakhet z mitologii egipskiej, Lwica ze Słońcem. Choć łączy się ją z aspektami śmierci, to oddawano jej cześć jako opiekunce. - Z wierzeniami Afryki zapoznała się dopiero na etapie szkoły średniej, dojrzewając do świadomości, że najważniejsza jest odpowiedzialność za bliskich, nawet jeśli zdążyło się ich znienawidzić. Wzdycha cicho, kiedy ten urywa wpół zdania i zsuwa się z konara. Czego tak bardzo się obawia? Dlaczego po to sięga, kusi szczerością, po czym zostawia z niedopowiedzeniem. Skąd ta skrytość? Sama Charlotte nie przyznaje się do własnych słabości oraz faktu, że postępuje podobnie. Wiele zachowuje dla siebie, gryząc się mocno w język. Myśli te chowa głęboko i nie zdradza ich już nigdy — zwykle do momentu pierwszej kłótni. - Niczego nie analizuję, biorę tylko to, co mi dajesz. - Wzrusza ramionami i spogląda na niego, póki ten nie wyciąga dłoni. Na twarz zaklinaczki wnika nagle lekki uśmiech i od razu poddaje się jego ramionom. Zamyka go w objęciach, nieco zbyt mocnych, jak na potrzeby chwili, chce jednak po raz kolejny zatopić się w jego zapachu. Kiedy stopy sięgają podłoża, przesuwa jeszcze dłonią po policzku mężczyzny. Chce poczuć pod palcami szorstkość zarostu, nie krępuje się przed krótkim, ale śmiałym gestem. Nie czuje związanego z tym skrępowania i bezwstydnie wpatruje się w ciemną toń jego spojrzenia. Zesztywnieje w przestrachu czy wycofa się gwałtownie o kilka kroków? Kobieta sięga po swój plecak opatrzony przypinkami z nazwami zespołów The Cure, Cher oraz Lisa i jej Chowańce. Czarowniczy zespół przyciąga spojrzenia niemagicznych, którzy wypytują o ten, alternatywny, europejski band, jednak Charlotte nigdy nie miała okazji, by podrzucić im kasetę. Wsuwa dłonie w kieszenie skórzanej kurtki i rusza wolnym krokiem w kierunku głównej drogi. - Chodź, odprowadzisz mnie na przystanek. - Nie śmie nawet prosić, by podrzucił ją do miasta. Nie wyobraża sobie momentu, w którym zatrzymaliby się przed Blossomfall Estate. Bywają chwile, kiedy przyznawanie się do sławnego nazwiska i obrzydliwego bogactwa nie leży w zainteresowaniach Charlotte. Doskonale zauważa, że wielu wprowadza to w niepewność, czy aby na pewno chcą wdawać się z nią w konflikt, czy poznawać w ogóle. Także teraz Williamson czuje, że lepiej się nie zdradzać. | zt x2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity