First topic message reminder : Salon Jedno z największych pomieszczeń w całym budynku – przestronny, wysoki salon, urządzony w ciepłych barwach. Wyjście kieruje wprost do głównego holu i najczęściej pozostaje otwarte. Salon pełni także funkcję małej biblioteczki; powyżej znajduje się antresola, do której prowadzą spiralne schody – tam mieści się część rodzinnych zbiorów, a także kilka dodatkowych foteli, na których można oddać się spokojnej lekturze. W jednym z regałów na dole znajduje się również barek z alkoholami i papierośnica. Rytuały w lokacji: Krążące błyskawice [moc: 86] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
25 IV 1985 Ciche pociąganie nosem i kończyny nadal zbyt ociężałe to bilans ostatnich dni spędzonych na fizycznej katordze, mającej odwrócić uwagę od ciężkości ducha. Ta ostatnia wciąż uparcie dopomina się uwagi, szczególnie często powracając w formie koszmarów. A Annika — jedynym znanym sobie sposobem — te koszmary próbuje wybiegać. Cały poranek spędziła więc z Elsje w ogrodzie na zbieraniu ziół i zabawie w dzikie podchody, gdy najpierw próbowały podejść siebie nawzajem, w ostateczności porzucając rutynę dla prób podejścia ogrodnika, którego jedyną bronią był włączony wąż ogrodowy. W końcu każda z pań musiała rozejść się do ważniejszych obowiązków — bratanica do szkółki, Annika natomiast— Zabić czas czymkolwiek innym. Dziś padło na zielnik i zabawę czymś, co Annika kiedyś raczyła nazywać nieszkodliwym hobby, a odkąd magia zabrała jej oddech, przeszło jej przez myśl, że być może wdychanie czegoś nie jest takim najgorszym pomysłem. Uprzątnęła salon, rozłożyła książkę i zagłębiła się w lekturze, przechodząc od przejrzenia właściwości najbardziej interesujących ją ingrediencji po właściwą — choć nie rytualną — zabawę. Bo i nie zamierzała stworzyć w pełni funkcjonalnego kadzidła. Cel był zupełnie inny. Chciała poczuć — czysto palpacyjnie — że byłaby w stanie to zrobić. Końcówka miesiąca już upłynęła jej na doskonaleniu umiejętności manualnych — ktoś bardzo złośliwy mógłby zadać pytanie, czy właśnie tym było męczenie się dobrą godzinę z wieńcem przed pomnikiem Aradii, ale ten ktoś głupcem byłby, bo efekt końcowy był bardziej niż zadowalający. Ktoś jeszcze złośliwszy mógłby wtedy z uśmiechem stwierdzić, że opłacało się przez całe studia filetować ryby. Jeszcze o poranku nazrywała w ogrodzie to, co akurat kwitło albo już wypuściło liście. Zwój jasnego sznurka i mały nożyk leżą gdzieś na samym dnie przepastnego kosza czekając, aż Annika zorientuje się, że będzie zmuszona przekopać go aż po samo dno, żeby je znaleźć. Z czystej uprzejmości dla wysiłków Emily, które wkładała w zachowanie salonu w czystości, pani Faust przed rozpoczęciem pracy pościeliła na nim stare, bawełniane prześcieradło i wyrzuciła stąd kota, który już od progu przyczajał się na kosz i jego mięciutką zawartość, co najwyraźniej przywodziła na myśl najlepsze legowisko, jakie byłby w stanie dziś znaleźć. I to w całej posiadłości. Na początek Annika sięgnęła po drobne gałązki i korzenie białej koniczyny i to od nich zaczęła formowanie właściwego kadzidła — na kwiaty jest jeszcze stanowczo za wcześnie, ale nawet w takiej formie nada się do poćwiczenia. Najdłużej zajęło jej dopasowanie do siebie pędów w taki sposób, by swoją wielkością pasowały do siebie jak najlepiej — szkoda przycinać gotowy surowiec, kiedy każda jego długość jest na wagę złota. Koniczyna nie rozrasta się do ogromnych rozmiarów, dlatego uplecenie z niego czegokolwiek sensownego wymaga wiele wysiłku, czasu i nieudanych prób, co szybko Annika zauważa, gdy dopiero za trzecim razem udaje jej się uformować coś, co po odpowiedniej obróbce cierpliwych dłoni, będzie w stanie choćby przypominać pełnoprawne kadzidło. — A może by tak— Żyłka eksperymentatora jest w Annice silna, dlatego do na wpół udanego kępka dorzuca jeszcze parę gałązek. Pierwiosnek wyniosły — piękna nazwa na piękny kwiat i piękną podstawę całej, dość karkołomnej, bo pierwszej — konstrukcji. A owa konstrukcja rozpada się w dłoniach, nim kawałek bawełnianego sznurka zdoła ją dobrze chwycić i zebrać do kupy. Pierwsza próba jest pełna niedociągnięć, ledwo spiętych ze sobą kawałków, które wystarczy nieodpowiednio chwycić w palce, zbyt słabo przytrzymać, by ukruszone pędy opadły jedno po drugim na biel obrusu w akompaniamencie westchnienia irytacji, po którym rozlegają się kroki i trzask uchylanych drzwi prowadzących do jadalni. — Emily? — Rzuciła, opierając się czołem o drewnianą futrynę. Wie, że dziewczyna ją słyszy — podrzucisz mi w wolnej chwili czarną kawę? Gdy odpowiedziało jej stłumione będzie za pięć minut, wróciła do swojej karkołomnej zabawy w małego kadzielnika. Rozsupłała swoją pierwszą, żałosną próbę i podjęła jeszcze jedną, tym razem zgarniając na początek pędy borówki czarnej. Pospolita, bardzo wdzięczna w obsłudze, a gdy da owoce — bardzo smaczna. Kilka lat temu znalazła parę krzaków na pograniczu działki i objęła je absolutną ochroną, nie życząc sobie ingerencji ogrodnika w ich dzikie pędy. Nie żałuje, bo w tych małych krzewinkach zasmakowała już nie tylko ona. A teraz odkryła ich kolejną zaletę — jak pomocne potrafią być przy pleceniu. Nie żałowała sobie i zgarnęła od razu całą, dość sporą garść, z czego odrzuciła jedynie kilka sztuk, zbyt krótkich i łamiących harmonijną całość. Szybki wgląd na rycinę w jednej ze stron podręcznika zaś uzmysłowił jej, dlaczego pierwszą próbę zakończyła fiaskiem — niczego nie ujmując pionierskim technikom, ale ziela w poprzedniej nie starczyłoby nawet na drugie śniadanie dla jednej koszatniczki, a co mówić o pełnoprawnym kadzidle. Tym razem poprawiła technikę o to drobne naręcze gałązek. Na część usztywniającą całość znów wybrała — jak wcześniej — pierwiosnek wyniosły, niezrażona poprzednią, nieudaną próbą. Ten właśnie rozpoczynał swoje kwitnienie i jeśli ją pamięć nie myli, będzie jeszcze cieszył oczy aż do lipca. Złożyła wybrane rośliny w całość i gdy już zajęła się ich skręcaniem, drzwi do jadalni uchyliły się, by wpuścić przez nie młodą dziewczynę i— — Lorenzo… — Śledziła uważnie wzrokiem białego sierściucha, gdy po krótkiej nieobecności w salonie, zapoznawał się z nowymi zapachami, zaczynając od mebli — nawet o tym nie myśl. Pomyślał. I żadna siła, ani rąk Emily, zajętych kawą, ani tych Anniki, ściskających wreszcie udane dzieło rąk niewprawnej kadzielniczki, nie była w stanie zapobiec nieuniknionemu. Kosz pełen kwietnych wonności na kolejną godzinę bowiem stał się kocim legowiskiem. — Nie, zostaw go, niech już sobie leży — wywróciła oczami, gdy Emily jednak podjęła próżny wysiłek przegonienia kapryśnego kocura. Jeśli chce później zlizywać chlorofil z zadka, to jego sprawa. /z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
27 V 1985 Nie rozpoznałabyś trawiastej grypy, nawet gdyby ta podeszła do ciebie, przedstawiła się ładnie i z całej siły kopnęła cię w dupę — a to tylko jeden — najlżejszy — z zarzutów, jaki Annika miała do Anniki, bezsilnie wyrzucanych głównie w stronę przeciwległej ściany. I tak przez ostatnich kilka (—naście? Ile czasu już minęło?) godzin leżenia w łóżku, głównie poświęconych rozmyślaniom nad tym, jakim cudem mogła się pozwolić aż tak załatwić. Bo pierwsze objawy oczywiście kompletnie zignorowała, zrzucając je na karb przemęczenia i drinków wypitych z chłopakami po mokrej przygodzie w Cripple Rock. I tak aż do dnia następnego, kiedy choroba odezwała się pełnią swojego niszczycielstwa, przykuwając ją do łóżka dogorywająco–gorączkującą. — Nie mogę leżeć, nie mam czasu chorować. Muszę— Nie zdążyła powiedzieć Gladys, co takiego musi zrobić, bo kolejna porcja zielonego gluta zaczęła witać się ze światem, wywołując w Annice atak obrzydliwie trawiastej mdłości. — Po prostu wezwij jakiegoś lekarza, nie zniosę kolejnej takiej wypluwki — wymruczała w pościel, godząc się wreszcie ze swoim losem ofiary — który to raz już w ostatnich tygodniach musi poddać się leczeniu, bo inaczej nie jest w stanie funkcjonować? Za dużo ich było ostatnio. Padło na River z prostej przyczyny — była kobietą, Annika zdążyła już ją poznać, a nawet dać się załatać, a do tego była dostępna i ponoć dobrze zaznajomiona z którymś z van der Deckenów. Annika nie pytała, z którym — była zbyt zajęta odkasływaniem zielonej mazi. Po prostu pokornie przyjęła swój los — a to najlepszy dowód na to, że z jej zdrowiem naprawdę nie jest najlepiej. — Dzień dobry — wychrypiała, Ale znalazła tam tylko stateczną, ciemnowłosą kobietę. — Nasz kierowca tu panią przywiózł? Niedługo będzie musiał nakleić na maskę wielkie „Ambulans” — w nie najlepszym stanie, z gorączką, ale przynajmniej z humorkiem. Nic dziwnego — dawno się tak nie wyspała. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
To było wygodne i pasował jej ten układ. Tak długo, jak mogła trzymać się swojej roli uzdrowicielki, wychodzenie do ludzi było znacznie mniejszym napięciem, niż w jakichkolwiek innych okolicznościach. Wizyty w mieszkaniu, choć dla każdego, rozsądnego człowieka powinny kojarzyć się raczej z tymi mniej bezpiecznymi, niż środowisko dobrze znanego szpitala, River odbierała jak chleb powszedni. Jej rolą powoli było znacznie częściej przychodzić do ludzi do domów, niż rzeczywiście przyjmować ich w Madrigan. To dobrze. I źle jednocześnie. Osiemnaście godzin, tyle doliczyła się na elektronicznym zegarku na nadgarstku, dojeżdżając eleganckim transportem w kierunku adresu wskazanego przez kierowcę. Nie była to najdłuższa zmiana w jej życiu, ale czuła się dwa razy bardziej zmęczona niż zwykle. Może dlatego, że nie sypiała ostatnio najlepiej. Nieświadomie badała palcami fakturę skórzanej kanapy, gładkiej i miękkiej, jak zapach luksusu wypełniający auto. Powinnaś kupić sobie auto. - przeszło jej przez myśl i zgasło. Kojarzyła Annikę, jeden z bezużytecznych talentów w życiu Silverthorn to pamięć do ludzi i twarzy. Czy pomagało jej to w codziennej pracy, wiedzieć komu dwa lata temu przyszyła palec, a komu wyciągała z dupy porcelanową figurkę Lilith? Nieszczególnie, ale fakt był faktem. Pamiętała Annikę, na szczęście bez skojarzeń z kiszką stolcową. Uśmiechnęła się lekko do osoby otwierającej drzwi i chwilę później stała już w salonie, jak kolejny element wystroju, z jakże filmowym i pasującym do roli neseserkiem lekarskim w ręku, choć bez kitla. Czarne włosy ściągnięte i spięte w ciasny kok z tyłu głowy wydawało się napinać jej twarz tak bardzo, że zastanawiającym było, jakim cudem daje rade mrugać. - Dzień dobry. - przywitała się uprzejmie, a spojrzenie już całkowicie odruchowo i mechanicznie przebiegło po jej twarzy, bladej, zroszonej kroplami potu, czerwonych spojówkach, przygarbionej słabością postawie- River. - odezwała się mechanicznie, nieco odruchowo- Jak już ktoś przysyła po mnie kierowcę i zaprasza do siebie do domu, to myślę, że możemy zrezygnować z paniowania. - zaproponowała, odstawiając lekarską torbę i robiąc kilka kroków w stronę kobiety, w razie gdyby potrzebowała pomocy w klapnięciu sobie na kanapę. - To spore auto, poza "Ambulans" zmieści się nawet duży, czerwony plus. - czy to była karkołomna próba żartu ze strony Silverthorn? Być może. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Ulubione spotkania to takie, na których bańka konwenansów pęka już na samym początku. Uśmiech jeszcze szerszy, niż sekundę temu potwierdził, że owszem — właśnie zrezygnowały z paniowania. I tylko ostatkiem silnej woli nie zmazała tego grymasu kolejnym napadem gwałtownego kaszlu. Stłumiła w zarodku gwałtowny skurcz przepony i głośno przełknęła ślinę o posmaku zbyt przypominającym to, co wyrzucała z siebie dziś już co najmniej trzykrotnie. — Za dużo ostatnio choruję. Już dawno temu nasz kierowca powinien poprosić o premię za pracę w szkodliwych warunkach — i nawet nie chodziło tutaj o samo wożenie się z lekarzami, na które dotąd nie narzekał, co raczej o godziny pracy — czasem skandalicznie późne. River jest w tym względzie chlubnym wyjątkiem, bo wciąż bez żadnych wątpliwości mogły dziś na przywitanie powiedzieć sobie dzień dobry. — Ja tam marzę o kogucie i efektach dźwiękowych — podchwycony żart tym razem wybrzmiał ciężką chrypką i potężnym napadem kaszlu. Chusteczkę przyłożyła do ust, by oszczędzić pani doktor widoków, do których zapewne i tak zdążyła już przywyknąć latami doświadczenia. Usiadła ciężko na kanapie, niechętnie, ale ostatecznie przyjmując pomoc River. — Złapałam coś paskudnego nad jeziorem — zaczęła, gdy już udało jej się złapać normalny oddech — zaczęło się wczoraj, problem tylko w tym, że za trzy dni mam — rozprawę sądową, od której zależy reszta mojego życia — bardzo ważne spotkanie. Nie mogę go odpuścić i muszę coś zrobić, żeby jak najszybciej wrócić do zdrowia. A przynajmniej nie opluć sędziego zielonkawą mazią. Jeśli Moriarty pojawi się na rozprawie, a jej tam nie będzie — przejmie nad wszystkim kontrolę. Mimo zaufania do Bena, jako swojego adwokata, Annika niczego nie zamierza pozostawić przypadkowi. Przygotowywała się na to już zbyt długo. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Z pewnością niespotykanym, ale miłym zaskoczeniem byłoby wiedzieć, że jakiekolwiek spotkanie zawodowe z jej udziałem, komuś przez myśl przeszło w kategorii spotkania "miłego." Obserwowała ją z uwagą, rodzaj zawodowego zboczenia lekarza, tak jak behawiorysta nie umie powstrzymać oceniania zachowań mijanych psów, a mechanik unosi brwi na dźwięk stukania w silniku cudzego samochodu. Próbowała wyczytać z niej tyle, ile mogła, głównie z przyzwyczajenia, że pacjenci nie są rozmowni. Że to zawsze był jeleń, samo spadło, że to na kolanie to nie wiadomo skąd tak naprawdę, a wrzody na plecach babci to wczoraj ich nie było, naprawdę! Nie to, że zakładała nie-prawdomówność Anniki, akurat zdawało się w jej pamięci, że kobieta otwarcie mówiła, co się stało, ale to silniejsze od niej. Uśmiechnęła się szerzej i pokręciła głową: - Powinnam poprosić o taką premię, ale szkodliwe warunki mam spisane w środowisko pracy. A pensja podejrzewam niższa niż Twojego kierowcy. - jeśli ktoś kiedyś miewał skojarzenia, że lekarz równa się bogactwo, to lekarzem nie był. Przynajmniej nie w Saint Fall. A już na pewno nie lekarzem-kobietą, która, choć robiła dokładnie tyle samo i wystawiona była na te same bakterie, zarabiała mniej. usadziwszy Annikę na kanapie, sięgnęła do nesesera, z którego wyciągnęła jakąś buteleczkę generycznego syropiku na kaszel, mającego przynajmniej na chwilę ulżyć tym zrywom, coby się mogły spokojnie skomunikować względem tego, co jej dolegało. - Jest to jakiś pomysł. Będę z daleka wiedzieć, kto po mnie jedzie. - nalała syropu do kubeczko-korka od butelki i podała go Annice. - Nad rzeką? - wetknęła jej termometr pod pachę, choć oczywiście może powinna jak dr Quinn umieć ocenić dotykiem wierzchu dłoni czy to 39 czy 41 stopni gorączki.- Poza kaszlem i gorączką? Ból gardła? Mięśni? - delikatnie zbliżyła się, zaglądając jej do oczu w celu oceny stanu spojówek i położyła palce po obu stronach jej gardła, pod żuchwą, by sprawdzić, jak się mają migdałki. - I zaczęło się nagle? Czy powoli robiło się gorzej? |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Gatunek kobiet kłamiących niechętnie to skarb i zarazem zmora — nauczona, że nie okłamuje się matki, ojca, prawnika— A przede wszystkim lekarza. Nie ma zresztą absolutnie żadnego interesu w zatajaniu prawdy potrzebnej do jak najlepszej diagnozy i leczenia, którego wynik ostatecznie ma poniekąd zaważyć na jej życiu. I wcale nie chodzi tutaj o jakąś głupią grypę, zielonego gluta, czy ewentualne poważne powikłania. Ale akurat do tego nie musi się przyznawać w wywiadzie. Sapnęła cicho. — O to należałoby zapytać samego kierowcy — czy wożenie dup van der Deckenów jest najlepiej opłacaną pracą? Z pewnością lepsza, niż ogrodnika, której piękne — i bardzo sezonowe — owoce naprawdę doceniają może dwie osoby w całej rezydencji — i tak mam pewne wątpliwości, czy nawet za większe pieniądze chętnie zamieniłby swoją pracę na zaszczyt wycierania mi glutów spod nosa. Nie to, żeby kazała to robić River w ramach swojej figury retorycznej. — Wolałby zamiast tego koguty, z pewnością. W ogóle starała się sprawiać jak najmniej problemów, bez dyskusji wykonując polecenia pani doktor z zakodowaną z tyłu głowy perspektywą już czekającej na nią drzemki, o której marzy coraz mocniej. Szybki toast podanym syropem jest tylko drogą do tego celu i znika w gardle bardzo szybko, wywołując na twarzy Anniki grymas. Ziołowe syropy, nawet słodzone, rzadko smakują dobrze. Pokręciła głową. — Nad jeziorem. Kelpie to zresztą całkiem terytorialne stworzenie i lubią się chlapać w wodzie, nad którą żyją. Wracałam ze spotkania przemoczona — w tej sytuacji nie robi jej różnicy, czy termometr pokaże 38, czy 41 stopni. I nie ma to znaczenia tak długo, jak boli ją każdy staw, mięsień i kość. — Zaczęło się od drapania w gardle, a dziś przeszło w pełen pakiet. Wszystko mnie boli, mam ochotę przespać życie, ale co chwilę wypluwam zielonego gluta cuchnącego trawą i poprzedniej nocy nie mogłam przez to zasnąć, dopóki nie dobiłam się silnymi lekami — to najlepszy skrót z przedwczorajszo–wczorajszych perypetii kobiety, którą dopadła męska grypa. Do tego trawiasta. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy