First topic message reminder : ALEJKA Z LATARNIAMI Idealne miejsce do spacerów dziennych, czy nocnych. Szczególnie upodobały ją sobie pary, dlatego często można spotkać tu nastolatków, którzy w poszukiwaniu romantycznej aury, decydują się odwiedzić tąże alejkę, przechadzając się razem za rękę. Legenda głosi, że jeśli przejdzie się ze swoją sympatią za rękę po prawej stronie całego rzędu latarni, to związek przetrwa do końca dni kochanków. Nie wiadomo, skąd wzięła się taka plotka, ale wszyscy czarownicy wiedzą jedno - to zwykła bujda... ale zawsze warto spróbować. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Theo Cavanagh
O ile z ulgą przyjął fakt, że przypadkowy towarzysz tej niespodziewanej niedoli nigdzie się jak dotąd nie ulotnił, o tyle chyba nie do końca przypadła mu do gustu zasłyszana sugestia. Czy miał jakiekolwiek powody, by wątpić w to, że odprowadzenie dzieciaka pod drzwi siedziby Czarnej Gwardii było najlepszym możliwym pomysłem? Najpewniej nie. Być może problem stanowił fakt, że brzmiało to zbyt rozsądnie jak na standardy Theo. A może po prostu było coś tak w samej Kazamacie, jak i ogółem w instytucji Czarnej Gwardii co nie do końca pasowało do ewentualnego niańczenia zagubionych dzieci. Nie, żeby sam miał w tym temacie jakiekolwiek, choćby i bardzo szczątkowe kompetencje. Jego dotychczasowe próby dialogu z dziewczynką chyba dość jasno dawały tego dowód. Mimo wszystko… cień powątpiewania i dezaprobaty odbił się na moment na jego twarzy. Co więcej, zdążył nawet otworzyć usta, chcąc najpewniej wyrazić swoje wątpliwości na głos. Wkrótce jednak zamknął je ponownie, zerknąwszy uprzednio na zapłakanego dzieciaka. Faktycznie, pewnie lepiej byłoby nie straszyć jej jeszcze bardziej. Podjęcie się próby wyjaśnienia niecodziennej sytuacji zdawało się być wystarczająco skomplikowanym zadaniem – może więc lepiej byłoby nie komplikować go jeszcze bardziej i nie dokładać sobie choćby konieczności tłumaczenia się okolicznym mieszkańcom, potencjalnie zainteresowanym dramatem rozgrywającym się tuż pod ich oknami. – Theo – wtrącił machinalnie, uzupełniając tę krótką prezentację o własne imię. Nie przyszło mu to wcześniej na myśl i chyba nawet teraz nie był do końca pewien, czy było to jakkolwiek potrzebne małej. Skoro jednak w ten sposób udało się sprawić, że dziewczynka wreszcie przemówiła w nieco bardziej artykułowany sposób, być może rzeczywiście był w tym jakiś sens. W dołączaniu do tej prezentacji pluszaka zapewne sensu było znacznie mniej – przynajmniej w mniemaniu Theo. Zanim jednak zdążył jakkolwiek wciąć się małej w słowo, ta – po kolejnym siorbnięciu nosem – postanowiła dokończyć formalności związane z przedstawianiem się i dołączyć do puli imion to należące do czwartego, póki co niemego uczestnika niecodziennej sytuacji. – Belfegor – wypowiedziane dziecięcym głosem imię, wywołało mimowolne rozbawione parsknięcie ze strony Cavanagha. Widocznie kiedy już dzieciaki zaczynały przemawiać ludzkim głosem, okazywały się wcale nie takie najgorsze. Choć może był to wniosek wysnuty nieco przedwcześnie, skoro zaraz później dziewczynka chlipnęła ponownie, mocniej przytulając do siebie misia. – Chcę już do mamy… Łamiący się głos zwiastował, że lada moment mógł nastąpić kolejny wybuch płaczu i że naprawdę niewiele brakowało, by te próby podjęcia w miarę zrozumiałej rozmowy dość szybko spełzły na niczym. Prawdopodobnie trzeba było więc działać szybko. – W porządku, to da się załatwić – widząc błysk nadziei w załzawionych oczach, zdążył wprawdzie przelotnie pomyśleć o tym, że najwyraźniej naprawdę mało trzeba było, by wmówić dzieciakowi cokolwiek. Zdecydowanie nie był to jednak moment na głębsze analizowanie tego fenomenu. Ten lepiej było wykorzystać na to, by utrzymać uwagę kilkulatki na tych właściwych torach. – O ile powiesz nam, gdzie ostatnio widziałaś swoją mamę. – Byłyśmy w sklepie. I… i było strasznie nudno. Więc poszłam obejrzeć takie śmieszne pudełeczko, a później mamy nigdzie już nie było. I jeszcze zrobiło się całkiem ciemno… Bo wcześniej było jeszcze jasno. Jak byłyśmy w tym nudnym sklepie – chociaż momentami głos wciąż jej się łamał, a chusteczka odebrana od Arlo była już niemal doszczętnie przemoczona, Lily trzymała się całkiem dzielnie. I najwyraźniej była całkowicie przekonana, że jej dwaj nowi znajomi w całości zrozumieli jej wyjaśnienia. Theo miał z kolei tej pewności nieco mniej, przynajmniej jeśli chodziło o jego stopień zrozumienia. Krótkie, kontrolne zerknięcie w stronę Arlo nie wystarczyło natomiast, by jednoznacznie ocenić, na ile jemu udało się odnaleźć w dość pokrętnej opowieści dziewczynki. – Mama mówiła, że mogę trafić z powrotem, jakbym się gdzieś zgubiła, a…ale ja nie… nie znam jeszcze tych… tych głupich liter – po tych słowach, nawet jeśli znów niebezpiecznie zaczynał w nich wzbierać szloch, błysk nadziei pojawił się z kolei w spojrzeniu Cavanagha. Tym bardziej, gdy to przesunęło się na miętą przez Lily kartkę. – Z tym sobie poradzimy. Większość liter zdążyłem już chyba zapamiętać, więc wspólnie jakoś damy radę – nie sądził wprawdzie, by mała miała docenić żart – albo chociaż go zrozumieć – ale nie widział większego powodu, dla którego miałby go sobie odpuścić. Zwłaszcza, że kartka – potencjalnie z adresem – rzeczywiście wyglądała w tych okolicznościach dość obiecująco. – No, to chyba pora, żeby poszukać twojej mamy, co? – wyprostował się, wprawdzie wyciągając rękę w stronę Lily i chcąc przejąć od niej wymiętoloną kartkę, spojrzenie jednak kierując na moment w stronę Arlo. Najwyraźniej wcześniejsza sugestia, by małą odstawić do Kazamaty zdążyła się dość mocno zdezaktualizować. Podobnie jak dotychczasowa świadomość Theo, że powinien jak najszybciej dotrzeć do pracy. perswazja: 90 + 20 = 110 suma: 203/200, bombelek ogarnięty |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Pozostawienie na pastwę losu zagubionego dziecka kłóciło się z jego kodeksem moralnym i poczuciem obowiązku względem społeczeństwa. Co prawda opcja przerzucenia odpowiedzialności na towarzyszącego mu mężczyznę znajdowała się w zasięgu jego możliwości – usłyszałeś ją pierwszy, czyń honory, ale pula pytań, które Havillardowi zadał, jasno sugerowała, że mógł jedynie rozkładać ręce w akcie bezradności. Zapytanie ją o imię i przedstawienie się nie było zabiegiem bezcelowym; chciał, mimo iż zdawał sobie sprawę, że to proces długoetapowy, chociaż w mijanym stopniu wzbudzić w niej zaufanie. W chwili, kiedy dowiedziała się, że nie sa bezimiennymi bytami, nie mówiła już do obcych mężczyzn. Mówiła do Arlo i Theo. Wydawało mu się, że, zapytana o imię swojej zabawki nieco się rozluźniła. Belfegort. Osobliwy, niebanalny dobór imienia. To z jakiegoś filmu, albo komiksu?, chciał zapytać, ale ugryzł się w język, bo odpowiedź po chwili przyszła sama, wynurzyła się niespodziewanie z zakamarków umysłu i kłębiła się pod sklepieniem czaszki w formie refleksji. Belfegort - demon odkryć i znakomitych pomysłów. Dziewczynce nie mógł odmówić kreatywności. Był ciekawy - głownie zawodowo - skąd zaczerpnęła inspiracje, ale obecnie te pytanie, w obliczu sytuacji, w jakiej cała ich trójka się znalazła, była zupełnie zbędna. Musiał stłumić swojej ciekawość. Z pomocą przyszedł mu mężczyzna imieniem Theo. Podjął się rozmowy z dzieckiem, Arlo wiec wyjątkowo nie przejął inicjatywy i pozostał biernym słuchaczem, co niewątpliwie mogł potraktować jako osobisty sukces; zwykle nie potrafił trzymać języka ze zębami, zwykle nie potrafił uśpić nawyków, które wyniósł z komisariatu, zwykle mial wiele pytań. Tym razem nie było inaczej, ale zachował je dla siebie. Na lepsze czasy, chociaż nie liczył na konfrontacje z rodzicami dziewczynki. Rozsądek w dalszym ciągu podpowiadał, że najrozsądniejszą opcją było zaprowadzenie ją do Kazamaty. Tam na miejscu dopilnuje, by Czarna Gwardia nie zignorowała obecności dziewczynki i zapewniła jej tego, czego rodzice nie zdołali - poczucie bezpieczeństwa. W końcu nadal nie wiedział, czemu miała ze sobą pentakl i dlaczego jej mama, zapobiegawczo, wcisnęła jej w dłoń kartkę z adresem. Jakby wiedziała, ze zgubi się w gąszczu ludzi. Kierowana przeczuciem przewidziała taką sytuacją? A może to nie pierwszy raz, kiedy straciła córkę z oczu? Musiala wiedzieć, że córka nie umie czytać. Havillard pozostał z mętlikiem w głowie. Słowa dziewczynki, chociaż burzyły fortece zbudowaną z wątpliwości, nie przyczyniły się rozwikłania zagadek nękający umysł Arlo. Skupił wzrok na kartce, którą dziewczynka miętosiła między palcami. Dlaczego wszędzie, gdzie się tylko dało, doszukiwał się drugiego dna? - Pokażesz mi tę kartkę, Lily? - zapytał z lekkim uśmiechem delikatnie muskającym usta; chciał zapoznać się z adresem, wiedzieć, gdzie ich zaprowadzi. Dziewczyna, chwile się wahając, ściskając mocniej Belfegora, poddała mu ostrożnie kartkę. Prawie jak handel wymienny - adres za chusteczki. Nieopłacalny z obu stron. Zapoznał się z adresem; mieszkała z rodzicami w Little Poppy Crest. Chociaż to stosunkowo nie daleko, Arlo nadal był sceptyczny, co do pomysłu zaprowadzenia jej pod drzwi tego mieszkania. - Mama na pewno ją szuka - tym razem słowa skierował do Theo. Nie był rodzicem na pełny etat, ale, stawiając się na ich miejscu, nie wyobrażał sobie siedzieć z założonymi rękami i czekać aż dziewczynka sama odnajdzie drogę do domu. Na pewno, przy optymistycznym scenariuszu, że nie została porzucona na pastwę losu, odchodzą od zmysłów i zastanawiają się, gdzie jest. – Pewnie zgłosiła jej zagniecie do Kazamaty. Poczuł na sobie niezrozumiale spojrzenie dziecka. Jakim typem człowieka Theo był – rozsądnym czy żądnym przygód? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Theo Cavanagh
Raczej nie miewał zbyt często do czynienia z dziećmi. Prawdopodobnie głównie dlatego, że zwykle bywał w miejscach i okolicznościach, w których dzieci nie zwykły się znajdować. Choć widocznie mimo wszystko mogły trafić się drobne wyjątki – czego zresztą dowodziła obecna sytuacja. Nie zmieniało to jednak faktu, że pojęcie o rozmowie z kilkuletnimi dzieciakami pojęcie miał w zasadzie zerowe. Gdyby natknął się na zapłakaną Lily będąc kompletnie sam – bez choćby i całkowicie przypadkowego wsparcia – pewnie gotów byłby jeszcze dojść do wniosku, że może nie takim najgłupszym pomysłem byłoby na przykład odprowadzenie jej do pubu, gdzie ewentualnie mógłby przekazać rolę niańki jakiemuś przypadkowemu bywalcowi tegoż przybytku. Ewentualnie mógłby też nawet nie zauważyć jej obecności na ulicy, to też byłoby całkiem prawdopodobne. W obecnych okolicznościach przynajmniej nie tylko nie zignorował zagubionej dziewczynki, ale też nie zdążył przyjść mu jeszcze do głowy pomysł, by ciągnąć ją ze sobą do miejsca, w którym dzieci w jej wieku zdecydowanie bywać nie powinny – przynajmniej nie, jeśli w przyszłości miałoby wyrosnąć z nich coś porządnego. O ile jednak podobnie idiotyczne pomysły póki co trzymały się z dala od Theo, o tyle również powracający wątek Kazamaty i przekazywania małej pod opiekę Czarnej Gwardii wciąż jakoś niespecjalnie do niego przemawiał. I tym razem wyraz temu dało z początku wywrócenie oczami, a następnie nieco zniecierpliwione spojrzenie skierowane na Arlo. Tuż po tym, jak już Lily dostało się krótkie, acz ewidentnie urażone spojrzenie, będące z całą pewnością wynikiem tego, że wymiętolona kartka trafiła w ręce tego drugiego. A przecież nawet nie pochwalił się, czy aby na pewno jakkolwiek radził sobie z czytaniem. – I na pewno siedzi tam od tego czasu albo biega bez większego sensu po całym mieście i na własną rękę szuka dzieciaka – właściwie, gdyby przez moment się nad tym zastanowić i wczuć w rolę przerażonego rodzica, pewnie obie te opcje można byłoby uznać za całkiem prawdopodobne. Ton wypowiedzi jasno sugerował jednak, że za takie nie uważa ich Theo. – Ktoś na pewno jest w domu, więc prościej będzie chyba odstawić ją właśnie tam. Jakoś tak ani przez sekundę nie przeszło mu przez myśl, że wciąż nie znał przecież adresu, pod który potencjalnie mieliby odprowadzić Lily. Do czasu przynajmniej, bo w tym drobnym niedopatrzeniu musiał się wkrótce zreflektować, zmarszczywszy na chwilę brwi i ruchem głowy wskazując na sfatygowaną kartkę. – Gdzie to w ogóle jest? – choć chyba znów nie uważał, by czekanie na ewentualną odpowiedź było jakoś szczególnie istotne, skoro jeszcze zanim ta mogłaby paść, zwrócił się ponownie w kierunku kilkulatki. Która, swoją drogą, przynajmniej na kilka ostatnich chwil prawie całkowicie zapomniała o płaczu, uważnie przysłuchując się tej krótkiej wymianie zdań i wędrując spojrzeniem szeroko otwartych oczu od jednego do drugiego czarownika. – Też chyba wolisz iść prosto do domu niż pałętać się cholera wie gdzie i po co, nie? Słownictwo pewnie można byłoby dobrać nieco lepiej, gdy kierowało się słowa do dziecka, ale… Chyba nie trzeba było po raz kolejny zaznaczać, że obycie Cavanagha z kilkulatkami pozostawiało całkiem sporo do życzenia. Zresztą, sama Lily chyba też nie do końca zwracała uwagę na poszczególne słowa, wychwytując z całej wypowiedzi tylko tych kilka najważniejszych. I tyle wystarczyło jej, żeby z entuzjazmem pokiwać głową. – No, czyli ustalone. Idziemy… gdzie? – już był właściwie gotów ruszyć bez większego zastanowienia przed siebie, gdy w porę zorientował się, że – choć był prawie pewien, że raz już o to pytał – wciąż nie uznał konkretnego kierunku za dość istotny, by się z nim bliżej zapoznać. Entuzjastyczny początek wyprawy musiał więc opóźnić się na moment, jaki konieczny był do tego, by ponaglająco zerknąć w stronę Arlo. |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Los bywał przewrotny; jeszcze chwile temu zapytał zupełnie mu obcego mężczyznę, czy ma ogień, teraz próbuje, w towarzystwie tego samego przechodnia, przekonać dziewczynkę do współpracy. Musiał przyznać, że Theo coraz lepiej dogadywał się z dzieckiem. Havillard pozwolił mu wiec odgrywać pierwszoplanową rolę w tych negacjach, a sam nasłuchiwał, obserwował i na bieżąco wyciągał wnioski, tocząc batalię ze swoim przeczuciem, które nie zmiennie próbowało przeforsować refleksje, że dziewczynka została porzucona, a adres zapisany na kartce zaprowadzi ich w ślepy zaułek, do miejsca, gdzie nikt się jej nie spodziewał. Theo nadal próbował przekonywać go do swoich reakcji, robił to coraz bardziej skutecznie. Już wcześniej borykał się z wątpliwościami; gwardia miała ręce pełne roboty, katakumby nie zachęcały do odwiedzin, a jej rodzice mogli – niekoniecznie słusznie – zostać pociągnięci do odpowiedzialności; kim teraz, Havi, jesteś, zatroskanym o los dziewczynki obywatelem, czy służbistą? Z komisariatem rozstał się prawie dwie godziny temu. Evander wiele razy pytał go kiedy znajdzie drogę do domu. Z początku Arlo nie wiedział, co jego partner miał na myśl. Teraz wiedział – chociaż fizycznie trafił z pracy do domu, mentalnie w niej pozostawał. Objął wzrokiem sylwetkę Lily; zamiast skupić się na tym, co aktualnie przezywali jej rodzice, powinien skoncentrować się na jej uczuciach, lękach obawach. Tkwiła na tej ławce od kilku godzin. Marzła, płakała, czekała aż ktoś ją odnajdzie. Też chyba wolisz iść prosto do domu uświadomiło mu, jak krótkowzroczny był w swoim oślim uporze, by postąpić, jak należy, a nie jak powinien. Procedury nie miały znaczenie; nie, póki dziewczynka trafi do miejsca, gdzie poczuje się bezpiecznie i otrzyma opiekę nad jaką zasługuje. Zdrowy rozsądek nie mógł polemizować z tą refleksją. Pewność siebie, którą wyczuł w głosie swojego towarzysza (nie)doli, wystarczyła, by przeredagować priorytety. Zrozumiał, że w zimnych murach Kazamaty, gdzie Lily znajdzie się pod ostrzałem surowych spojrzeń Gwardzistów, być może nie odnajdzie wsparcia, jakiego potrzebowała. Kilkukrotnie widział samotne, zagubione dzieci na progu komisariatu. Nie każdy policjant wykazywał się dozą cierpliwości; nie każdy chciał wyciągnąć ku nim pomocną dłoń; nie każdy potrafił okazać wyrozumiałość; nie każdego było stać na odrobinę empatii. Nie mógł fundować dziewczynce kolejnej traumy. - Na Little Poppy Crest, Cedar Lane 4 - wyjawił w końcu i jeszcze raz zerknął na kartką, aby mieć pewność, że dobrze zapamiętał zapisany nań adres i w końcu zwrócił ją właściciela. Jego słowa były jasnym komunikatem, że odprowadzi dziewczynkę pod same drzwi, pod które prowadzi zawartość zostawionej przez jej mamę notatki. Sam mógł przecież wypytać jej rodziców, jak, na rany Aradii, się stało, że miała do dyspozycji pentakl? Nie miał zamiaru jednak rozliczać ich z nieodpowiedniej opieki nad córkę. Z doświadczenia wiedział, że dzieci wystarczy na chwile spuścić z oczu. To nawet nie kwestia kilku minut, a sekund; wiele razy kilka sekund oddzielały od katastrofy. – To kawał drogi stąd - zakomunikował, ale nie po to, by wpłynąć na decyzje Theo; słyszał w jego głosie determinacje i nie mial zamiaru upierać się przy swoim i kłócić się o racje. Zerknął kontrolnie na Lily; nie rozstał się z uśmiechem, który wcześniej przyległ do jego ust. Przestała płakać, chociaż nadal ściskała najmocniej jak potrafiła pluszową zabawkę. - Belfegor na pewno sobie poradzi, wygląda na odważnego misia. Ty tez nie ustępujesz mu na krok, prawda? Chodź, ja i Theo zaprowadźmy cię do domu. Niebawem zobaczysz mamę - a przynajmniej miał taką nadzieje, bo myśli, pod sklepieniem czaszki, układały różne, niekoniecznie optymistyczne scenariusze. Chciał podnieść jej morale i zapewnić, że niebawem spotka się ze swoim rodzicem. Ostatecznie spędziła w Deadberry połowę dnia. Jej siły mogły być na wyczerpaniu, a czekała ich piesza wędrówka trwająca co najmniej ponad dwadzieścia minut. - Chcę do mamy. Możemy już iść? – rzuciła Lily z nadzieją, nieco łamliwym głosem, walcząc ze strachem. Wstała, nadal tuląc do siebie Belfegora. Namiastki bezpieczeństwa szukała w jego obecności. - Tędy. - Arlo więc nadał tempa ich pieszej wyciecze. Znał drogę na skróty; skróci ich marsz o całe pięć minut, ciągnęła się przez park. Rzucił Theo krótkie, wymowne spojrzenie, w niemej sugestii, że jest mu winien piwo. W końcu to on był inicjatorem pomysłu zabrania dziewczynki do domu. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz