Przed domem Stojąca przy głównej drodze willa wiedzie prym wśród reprezentatywnych budowli. Do gmachu z jasnej cegły prowadzi masywna brama o misternie zdobionych żelaznych okuciach. Miejsce to cechują idealnie przystrzyżony trawnik i równo wysypany podjazd. Elewacja powstałego w najwyższym kunszcie stylu French Normandy budynku porośnięta jest zielonymi przez cały rok pnączami, niezmiennie pozostając wizytówką słynącej z zamiłowania do elegancji rodziny Williamson. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
| przychodzimy stąd Taniec okazuje się być bardzo dobrym sposobem na spędzenie czasu. To za sprawą wysiłku fizycznego, czy może towarzystwa? Nad tym się Charlotte nie zastanawia, osadzając się wyłącznie w dobrym samopoczuciu. Uśmiech na jej twarzy staje się tym szerszy, kiedy kroki zaczynają ustawiać się same, a rytm przygrywającej melodii jest intuicyjny. Leander nie wybrał dla nich najłatwiejszego kawałka na początek, ale Williamson poleciła mu, aby znalazł coś odpowiednio ambitnego. Nie boi się wyzwań, zwłaszcza na polu, na którym nie ma jeszcze doświadczenia. Jeśli czegoś próbować, to rzucając się na głęboką wodę. Muzyka wreszcie dobiega końca, a para zostaje przez nauczyciela pożegnana. Przechodząc do szatni, aby zabrać swoje rzeczy, do uszu zaklinaczki dociera jeszcze głos czarownika. - Dbam o twoją przyszłość, Paganini. Kto wie, może już wkrótce ci się to przyda. - Wznosi brwi w lekkim powątpiewaniu, bo nie wie, czy ten się z kimś umawia, czy też obiecał sobie pozostać starym kawalerem. Po schodach zbiega zgrabnym krokiem i zatrzymuje się przy sportowym wozie. Wprawdzie zakładała, że wróci do domu pieszo, ale skoro ma okazję spędzić z Casparem więcej czasu, nie zamierza oponować, jeszcze nie teraz. - Jeśli mylisz romantyzm z dobrym wychowaniem, to współczuję twoim partnerkom. - Wsiada do samochodu i przyzwoicie poprawia spódnicę, nawet jeśli jej brzeg i tak sięga teraz połowy uda. Trasa jest długa, zajmie zdecydowanie więcej czasu, niż spacer podziemnym tunelem, którym dostała się do Bostonu. Caspar także zdaje sobie z tego sprawę, więc szybko osiąga wysoką prędkość i wyjeżdża na drogę pozamiastową. - Widzę, że lubisz szybką jazdę - zauważa błyskotliwie, kiedy wskazówka na desce rozdzielczej szaleje. Charlotte czuje szarpnięcie w żołądku, nieprzygotowana na podobne prędkości. - Nie obawiasz się, że cię kiedyś złapią i papa będzie niezadowolony z otrzymanego mandatu? - Zwykle zasady ma głęboko w poważaniu, ale interesuje ją, dlaczego inni mają ku temu skłonności. - Swoją drogą, te demony, po które się do mnie zwróciłeś, mają być dla ciebie? - pyta nagle, odwracając się na fotelu tak, by móc bez przeszkód przyglądać się kierowcy. Spogląda na jego profil, kiedy w skupieniu trzyma się kierownicy i szarżuje przed siebie, wymijając kolejne samochody. Po dwóch i pół godziny jazdy — dzięki ciężkiej nodze Caspara opierającej się na pedale gazu prędko pokonują dystans — docierają na miejsce. Żwir na podjeździe przy rezydencji Williamsonów zgrzyta pod kołami samochodu, rozbryzgując się na boki. - Dziękuję za przejażdżkę i twoją obecność na zajęciach. Zaskakująco dobrze ci poszło - stwierdza, odpinając pas i chwyta za klamkę, wychodząc na zewnątrz. Zadziera brodę, by przesunąć wzrokiem po oknach budynku, nie dostrzegając jednak w żadnym z nich członków rodziny. Znając życie, zaraz któreś z nich wyjrzy na zewnątrz zaciekawione podjeżdżającym samochodem. Charlotte rzadko pojawia się pod domem w towarzystwie mężczyzn. Nie zaprasza ich nigdy do siebie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przysporzy to plotek na temat stanu cywilnego panny Williamson. Tym razem waha się, acz nie ma większych oporów przed pokazaniem się w towarzystwie Paganiniego. Niech gadają, co chcą, ich nadzieja umrze ostatnia. - Nie musisz przychodzić za tydzień, jeśli nie chcesz. Ja wolę jeszcze poćwiczyć przed sabatem, bo matka nie da mi żyć. - Wywraca oczami i wzdycha teatralnie, trochę licząc na to, że Maaike wyjdzie zaraz zza drzwi i wszystko usłyszy, jednak nic takiego się nie dzieje. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Caspar Paganini
ODPYCHANIA : 12
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 166
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 7
TALENTY : 16
— Romantyzm i dobre wychowanie to u mnie jedno i to samo. — Zażartowałeś sobie zanim nie zamknąłeś za nią drzwi do Datsuna. Samo auto choć wyglądają na średnią klasę, samo w sobie bylo bardziej... wygodne. Charlotte mogla zadowolić się skórzanymi, brązowymi siedzeniami dopasowanymi do ciemnego koloru karoserii auta, świetnie zadbaną wszelkimi pastami, wypolerowane na sam błysk od zewnątrz, a wewnątrz możliwości podziwiania tego jak ładnie pachniały od jeszcze innych specyfików. Auto było czyste, nawet bardzo czyste. Tak, jakby jakiś pedantyzm wkradł się we Włocha na temat jego najcenniejszej rzeczy. I w sumie właśnie tak podchodziłeś do własnego życia - z należytym szacunkiem do własnych rzeczy. Kiedy wsiadłeś na swoje miejsce i odpaliłeś auto, ryk silnika i konie mechaniczne budzących się do życia, które parskały na gotowość wyruszenia spod szkoły tańca "do stajni" w Libercie. Tak właśnie brzmiała potęga zadbanego auta spod ręki fascynaty, którym byłeś. Jednak to nie tam zamierzałeś się z nią kierować. Będąc w aucie, czułeś się jak w swego rodzaju transie. Innym wymiarze, który pozwalał Ci się skupić. Pod twoim pedałem auto stawało się z toba jednością, a ty potrafiłeś nad nim zapanować, zdobyć się na kontrolę nad bestią, którą trzeba było jeszcze dawno temu ujarzmić. Pod czujnym okiem Enzo Ci się to udalo i teraz Datsun był twoim wiernym towarzyszem podczas jazdy. Pozwalałeś sobie na to, aby wskazówka na desce rozdzielczej zamykała się, kiedy wyprzedzałeś inne pojazdy, a lampy odbijały się na jego błysku. Do momentu, kiedy tylko się nie odezwała, twój wzrok skupiał się tylko na trasie. Zerknąłeś jednak na nią na sekundę, zanim nie odezwałeś się. — Mandaty to nic. Kiedy należysz do Kręgu, możesz pozwolić sobie na więcej. Jesteśmy w końcu w Bostonie i Saint Fall wszędzie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie rozpozna i wie, że jestem prawie, że nietykalny. To przywilej z którego korzystam. Chyba, że trafię na twojego brata... — Barbie mógł zdecydowanie wiedzieć jak wpłynąć na ciebie, gdyż prawdopodobnie zdarzało się mu już kilka razy widzieć przystojną mordkę na komisariacie, jednak tylko wy dwaj wiedzieliście kim byliście pod płaszczykami swoich roli. Ludźmi zdolnymi do większych rzeczy niż prości niemagiczni. Na samą myśl skrzywiłeś się w głowie, ale nie dałeś tego poznać po sobie na zewnątrz, że nie zawsze byłeś miły dla "nienormalnych" stróży prawa. Traktowałeś ich lekceważąco, tak, jakby nie byli częścią twojego życia i nigdy nim nie będą. Ponownie wdepnąłeś gaz do dechy, żeby wyprzedzić wlokące się po jezdni auta, gdy zdałeś sobie sprawę, że nie byłeś sam. Czasami zapominałeś się i licznik zamykał się zbyt często. Jeszcze faktycznie ktoś z was złapie i byłaby afera, skandal, potwarz dla społeczności Saint Fall, gdyby ludzie zobaczyli was na jednej ze stron. "Znani z Saint Fall wylądowali na komisariacie, czy to początek problemów elit?" zabrzmiałby tytuł w lokalnej gazecie. Mimo tego - wolałeś tego uniknąć. Dodatkowo droga była bardziej tłoczna. Zapytała Cię o demony. — Dla mnie. Potrzebuję ich do tego, aby kiedy coś... pójdzie nie tak... To mieć pewność, że uda mi się wyjść zwycieską ręką. A dodatkowo lubię rzeczy od ludzi z fachem w ręku. — To było zdecydowanie o niej, chociaż mówiąc "fach w ręku" miałeś na myśli połechtania jej ego, by ta byla jeszcze bardziej chętna do spełnienia twojej zachcianki. Uśmiechnąłeś się łobuzersko. Kiedy zacząłeś kojarzyć już tereny Hellridge i samego Saint Fall, postanowiłeś zwolnić, aby powoli dojeżdżać pod tereny Blossomfall Estate. Ziemie i królestwo Williamsonów, najbardziej popularnych sukinsynów w tym mieście świecący swoimi ryjkami na plakatach wyborczych, aby udowodnić mieszkańcom, że "Na Williamsona głos to nowych początków kłos", czy jakoś tak. Różne to były hasła. Postanowiłeś jednak nic o tym nie mówić, w końcu za pasażera miałeś jednego z nich. Kiedy tylko żwir pod twoimi kołami rozjechał się na boki, a auto stanęło nadal gorejące od intensywnej jazdy, mogłeś w końcu przyjrzeć się dokładniej domowi i temu, czy ktoś wścibski nie przyglądał się "kto przyjechał". Tobie to było jednak obojętne, jeśli chcieli to mogli patrzeć. Nie brakowalo Ci niczego co mogłoby sprawić, że jesteś "nieodpowiedni". Wyszedłeś jej naprzeciw, żeby otworzyć drzwi i pozwolić wyjść... Cholerna twoja romantyczność. Little Pete powiedziałby teraz zapewne "gdzie twoje jaja, Cas". — Sama mówiłaś, że dbasz o moją przyszłość... A kto zadba o twoją, mia cara? — Uśmiechnąłeś się, zaraz przewracając oczami na te słowa. Mimo tego zbliżyłeś się zaraz, aby ponownie dotknąć jej talii, ale dodatkowo zrobić jeszcze jeden krok, który zapomniałeś uczynić na koniec tańca. Twoje usta dotknęły jej policzka delikatnie w podziękowaniu za to co zrobiła. — Takie drobne podziękowanie za to, że przypomniałaś mi o istnieniu czegoś takiego jak sabat. — A mimo tego po pocałunku twoja dłoń z talii jeszcze nie zeszła. Zapomniałeś się chyba, Paganini, gdzie byłeś. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownik
Zawód : young mafioso
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Dla Charlotte romantyzm i savoir-vivre idą ze sobą w parze, lecz nie oznaczają tego samego. Różni je przede wszystkim intencja. Można uśmiechnąć się z grzecznością, tak jak i podać dłoń, ująć kogoś w pasie i złożyć pocałunek na policzku. Inaczej żegna się z babcią, a inaczej z ukochaną osobą, tak jak można być miłym i jednocześnie ukrywać w sobie fałsz. Podobnie ma się rzecz w przypadku relacji miłosnych, gdzie można oddawać się uniesieniom serca, acz niekoniecznie musi mieć to coś wspólnego z romantyzmem. Spotkanie może być pełne pasji, słodkich słówek, delikatnych uścisków, a nie nosić żadnych znamion prawdziwej czułości. Nie wdaje się jednak w żadną dodatkową dyskusję. Może będą mieć jeszcze okazję, by to wszystko sobie wytłumaczyć. Williamson nie zna się na samochodach, za to wie, z czym się je luksus. Wnętrze samochodu nosi potężne ślady pedantyzmu. Czystość kłuje w oczy oraz nozdrza. Wszystko wskazuje na to, że właściciel poświęca mu wiele czasu oraz uwagi. Skoro tak potrafi zadbać o prosty pojazd, jak zachowuje się w stosunku do członków rodziny? Czy są oni dla niego w ogóle ważni, czy może spadają na dalszy plan, bo nie posiadają czterech kółek? Charlotte też uwielbia swoje cztery kółka, nawet jeśli nie są tak okazałe, jak samochód. Przed laty deskorolka skradła jej serce, domagając się wyćwiczenia umiejętności, jakich pannie pochodzącej z dobrego domu posiadać nie wypada. Zaklinaczka udowadnia jednak na każdym kroku, że zwyczajną czarownicą nie jest i tak się jej traktować nie powinno. Przyglądanie się mężczyźnie w transie daje Charlotte możliwość swobody. Lustruje go uważnie, nie wysnuwając jeszcze żadnych wniosków. Jest skupiony na jeździe, z wyćwiczoną, godną pochwały wprawą lawiruje między pojazdami, dając popis swoich umiejętnościom. Wyrwany ze swojego stanu, w kilku prostych słowach odsłania cząstkę siebie. Tę, o którą początkowo wcale go nie podejrzewała. - Nie wiedziałam, że zajmujesz się sublimacją. To raczej trudna dziedzina magii. Jak udało ci się to osiągnąć? - pyta z prawdziwym zaciekawieniem, ignorując te wszystkie przymilne słówka, jakimi ją częstuje. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest najlepsza i jedyna w swoim rodzaju, nie potrzebuje mężczyzn, by ją o tym uświadamiali. - Jakie to jest uczucie? Przemiana we mgłę? - interesuje się, bo nigdy specjalnie nie zgłębiała tego tematu, nie znając też nikogo, kto by się tym parał. - Używasz tego podczas… swojej pracy? - W subtelny sposób pyta o jego zawód, domyślając się, że para się tym, czym wszyscy Paganini — niczym legalnym. Sama profesja nie czyni go bardziej interesującym, choć chętnie poznałaby więcej szczegółów. Na czym polegają ich biznesy, czy zajmują się wyłudzaniem, pobiciem, lichwiarstwem, a może wszystkim na raz? Nie ma dotąd okazji, by kogoś o to wypytać. Zatrzymując się pod domem, czeka cierpliwie, aż Caspar otworzy jej drzwi. Skoro zamierza pochwalić się swoim dobrym wychowaniem, da mu ku temu możliwość. Mia cara, mówi słodko, a to jedno z nielicznych niebędących przekleństwem zwrotów, jakie Williamson rozumie z języka włoskiego. To zwykła uprzejmość, czy przejaw słabości? - Potrafię sama o siebie zadbać, nie potrzebuję do tego pomocy - mówi zdecydowanym tonem, zresztą niemal zgodnie z prawdą. Jest w świecie kilka osób, które pełni nad nią pieczę, zaczynając od Barnaby, na Benjaminie kończąc. Pomocy potrzebuje zarówno w przypadku drobnych przewinień i wizyt na komisariacie, jak i podczas sławnego już w wąskim gronie morderstwa. - Nie przyzwyczajaj się. Nie będę robić za twój terminarz. - Jedna z ciemnych brwi wędruje ku górze, ale nie wycofuje się, kiedy męska dłoń sięga jej talii, a na policzku ląduje pocałunek. W jednej chwili ogarnia ją fala gorąca, a serce przyspiesza swój rytm, co jednak nie znajduje odbicia na jej twarzy. Wstydliwie ucieka spojrzeniem na bok, choć wzrok ten obok wstydu nawet nie leżał. To zmyślny zabieg, zaplanowana i dobrze przećwiczona reakcja. Będąc pod domem rodzinnym nie może sobie pozwolić na szczerość, tak jak i w towarzystwie wpół znanego sobie czarownika nie chce odsłaniać na raz wszystkich kart. - Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze kiedyś spotkać. Poza kościołem i salą taneczną - wyznaje szczerze, delikatnie układając dłoń na jego piersi. Caspar okazuje się być ciekawą osobą, pod tym całym płaszczykiem niedopowiedzeń. Czy pozostanie taki przy bliższym poznaniu? Subtelnie wysuwa się z objęć i obchodzi go w kilku krokach, aby stanąć na stopniu wyżej i móc spojrzeć na niego z góry. Spotkanie dobiega końca. | zt x2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity