First topic message reminder : ALEJA PRZY PIWNICZCE Przylegająca bezpośrednio do Piwniczki aleja nie jest ani ładna, ani szeroka, a już na pewno: nie jest czysta. Ta lubiana przez stałych bywalców taniego hoteliku uliczka była świadkiem wielu wzlotów i jeszcze większej ilości upadków; alejka wyłożona jest kocimi łbami, na których w deszczowe dni wyjątkowo łatwo się poślizgnąć, co niejednego spieszącego się przechodnia zaskoczyło w najmniej oczekiwanym momencie. W słonecznie dni ściana Piwniczki rzuca tu zbawienny cień, z kolei nocami lepiej nie kręcić się w tym miejscu; można paść ofiarą rzezimieszków czekających na podpitych klientów pobliskich barów. Rytuały w lokacji: rytuał wykluczenia rytuał setek drzwi (moc: 96) |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Wdech; póba wciśnięcia powietrza w płuca. Wydech; próba wykrztuszenia tego, które utknęło w gardle. Wdech i wydech — dwie z czterech najważniejszych funkcji życiowych, zaraz przed magią jedzenia i urokiem posuwania. Przez kilkadziesiąt sekund nie ma wdechu i wydechu; spaghetti all'ubriaco jest zaprzeszłym marzeniem i nawet seks musi poczekać — przez kilkadziesiąt sekund nie ma Valerio. Gdzieś na prawo magia rytuału eksploduje w znajomy sposób, a Paganini myśli — pomyślałby, ale chwilowo mózg skręca się z niedoboru tlenu — że to całkiem divertente; walczy o oddech i rozpoznaje iluzję. Kilkadziesiąt sekund to wycieczka w głąb Cripple Rock i zanurzenie we mgle. To echo szeptów, szmer strumienia, taniec cieni i nieistniejące palce, które próbują wcisnąć mu krtań w głąb gardła — Matteo zauważa, że dzieje się coś, co balansuje na granicy niedobrze, a kurwa. Niedobrze — kiedy pierwszy strumień wdechu zalewa płuca, Paganini kręci głową; odpierdol się, Matteo. Kurwa — Paganini nie ma czasu na otrząśnięcie z dławiącej wizji; świat znów skręca bez jego pozwolenia. Taczka w bok, pierwszy szczęk przesypywanego gruzu na ziemię, robotnik na linii upadku — patrzyłby na to z uznaniem; patrzyłby ciekawy, czy przygnieciona skruszonym brukiem głowa będzie bardziej przypominać arrabiata czy jednak ragù. Patrzyłby w bezruchu i papierosem w ustach, i satysfakcją, gdyby patrzenie było wyborem. Nie jest — zanim podduszone myśli wypełni nazwisko, pod sztandarem którego całe Deadberry bawiło się łopatami, machina reakcji wprawiona zostaje w ruch. — Festinalente — magia odpychania z dwóch stron — czar Valerio zbiega się w czasie z tym, który opuszcza usta jego osobistej, zubożałej wersji Laury Branigan; żadna wiązka magii nie dosięga celu, ale to bez znaczenia: Paganini balansuje na granicy cazzo i biegu. Od taczki oddzielają go dwa metry; od kopnięcia robola w twarz — jeden kaprys. Od złapania za wyślizgane rączki i utrzymania chyboczącego się kółka w pionie nie oddziela go nic — kilka sekund to wystarczająco wiele czasu, żeby zdecydować o życiu lub śmierci. Przecież wie; lepiej niż klęczący na ziemi mężczyzna. — Ascoltare qui, cretino — słowa nadal są spłaszczone; bierze wdech na mafijną pożyczkę. — Mogę ją puścić w każdym momencie — w ustach Valerio mogę to nie groźba spod znaku pójdę i wyrucham twoją nonnę kablem od prodiża — to widmowa zapowiedź potencjalnej i prawdopodobnie nieodległej przyszłości. Napięte mięśnie ramion nie ustępują, pobielałe knykcie nie poluźniają uścisku, ale to wszystko — mięśnie, knykcie, zryw bohaterstwa — to biała kreska na klubowym stole; za chwilę zniknie bez śladu w zachłannej dziurce. Magico słowa — zachłanna dziurka — wystarczą, żeby przypomnieć mu o dwóch innych; jedna przechodzi obok w rękach wolontariusza, a druga przed chwilą próbowała ratować robotnika. — Wyciągaj pięć dolców i wrzucaj do puszki. Spojrzenie przez ramię ozdabia mrugnięciem; jego Laura Branigan patrzy. — Bella, zrobiłem to dla ciebie. Chuja tam — zrobił, bo mógł, bo potrafił, bo gdzieś w tej dzielnicy zmarszczone brwi i oschły ton prawie mówią Paganini, va bene, a Valerio po prostu lubi włoskie kluski pochwał. Festinalente: 15 (k100) + 5 = 20, nieudane sprawność na złapanie taczki: 10 + 5 (udźwig) + 93 (k100) = 108 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Gasnące świece to zwiastun zwycięstwa — Victoria jednak nie tryumfuje zbyt długo. Ledwo zdążyła schować athame, gdy kolejna tragedia rozlega echem przez uliczkę. Ordinatio było gównianym rozczarowaniem — smakowało porażką i nie miało w sobie ani grama karmelu. Ordinatio było sylabami wymieszanymi z — równie skutecznym, czyli wcale — festinalente. Magia odpychania odpychała się od siebie, ona odpychała się od ziemi — za mało, za wolno — a Włoch odpychał się od swojej brutalnej natury, docierając na miejsce potencjalnej tragedii przed nią; w stopniu znaczącym. Taczka utrzymywana jest włoskimi rękoma, które zdają się być teraz trochę mniej czerwone, niż przed kwadransem. Ona dociera sekundy później do robotnika i łapie go delikatnie za ramię, uśmiechając się tak, jakby łagodność była jej drugą naturą — nie była, oceany rzadko bywają łagodne. — Powinieneś uważać — mówi, ale wzrok zatrzymuje się jej na osobistej, zdziczałej wersji De Niro; De Niro z Ulic nędzy, bo dokładnie na takich się właśnie znajdowali. — i podziękować. Niekoniecznie w formie datku, ale to już kwestia indywidualna. Ta zaskakująca lekcja dobrych manier zwieńczona jest posłusznym wykonaniem wskazówki, chociaż żaden lament nie wypełnił dzielącego ich, zakurzonego powietrza. — D-dziękuję — mówi robotnik. Gdy Lyra puszcza już jego ramię, a on otrzepuje się z pyłu wstydu i żenady, wyciąga wymięty banknot pięciodolarowy i wzrokiem szuka puszki, zachłannej dziury, do której może go wrzucić. Kolejne spojrzenie jest kłamliwe, niemal tak bardzo, jak słowa, które wybiera Valerio. Nikt tu nie jest na tyle głupi, aby w nie uwierzyć, aczkolwiek patrząc na jego ręce, widzi jedynie biel knykci — krew poprzedniej ofiary staje się blednącym spojrzeniem. — To nie mój dług wdzięczności. Rachunek zerowy to szansa, że następnym razem skorzysta z oferowanego papierosa. Aczkolwiek; prawdopodobieństwo utrzymania takiego balansu rzeczy jest realistycznie niska. Włosi i syreny nie słynęli z powściągliwości. Nie dało się jednak ukryć, że była to druga taczka, którą dzisiaj ocalił. Może minął się z jakimś powołaniem. — Ale jeśli chcesz coś dla mnie faktycznie zrobić — nie chciał; widziała to na jego twarzy, ale zabawę miała przednią. Widziała to na swojej twarzy; lustrzane mrugnięcie w stronę Valerio było próbą niemal generalną. — możesz ponieść świece. Magia dalej wiruje mi w błędnikach. Rytuał magii iluzji osiadł na jej krtani lekkim posmakiem lawendy; skutki uboczne rytuału nie przeszkadzały jej w wykonywanej pracy, ale była bardzo ciekawa, jak Paganini jest w stanie zrobić dla uroku posuwania. Najpierw żałośnie rzuciłam na tarczę, potem na sprawność. Nic nie wyszło, możemy się wszyscy pośmiać — cała chwała jest Valerio. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
D—dziękuję spotyka wesołe więc teraz s—spierdalaj, a nad tym wszystkim czuwa wygnieciony Abraham Lincoln. Na knykciach Valerio nie ma krwi; dłonie pokrywa siateczka nabrzmiałych żył, które pompują passatę włoskiej krwi i potencjalne zakończenia makabrycznie—politycznego popołudnia. Każdy z tych scenariuszy ma finał za ruinami Piwniczki — w każdym z tych finałów spodnie zrolowane są na kostkach i zmienia się tylko liczba pomocniczek; ta żółta wygląda na pracowitą — ta od rytuałów za dużo gada. — No, nie twój. Po prostu jestem hojny — jego dług wdzięczności to ponad dwadzieścia lat małych pożyczek na — che bello; piękne określenie — krechę. Anulowane mandaty i uprzejme doniesienia, że pewnego pięknego wieczora w Palazzo pojawią się smutni panowie w mundurach; nocne kursy z komisariatu i poranne wizyty w szpitalu. Valerio równoważy wykroczenia i nigdy nie spłaca długu przyjaźni; nie musi. Ten działa w obie strony. Przeładowana taczka chybocze się w marnej imitacji menela, który poznał dziś smak włoskiej pięści i zdecydował, że ze śródziemnomorskich smaków preferuje wino. Paganini skręca rozchybotanym kółkiem w prawo, w lewo, później na wprost; sflaczała — w przeciwieństwie do Valerio — opona o cal mija czubek buta niedoszłej bohaterki. Jego skupienie przemija dopiero pod wpływem śmiechu; słowa lokalnej signory Branigan brzmią jak żart. Niezabawny, ale to najkrótsza droga do majtek — udawanie, że ich właścicielki mają poczucie humoru. — Amore, zaczekaj, aż ściągnę koszulkę — wirujące błędniki wiele ułatwiają — łatwiej wtedy wylądować w obcym łóżku; właśnie dlatego wynaleziono alkohol i nagą pierś Valerio. — Wtedy zawiruje cały świat. Podparta o mur taczka zwalnia dłonie — w niewielkich kółkach, które zataczają nadgarstki, tkwi coś hipnotyzującego. Ta iluzja relaksu w zakurzonym Deadberry dobiega końca gwałtownie — bo Paganini nie potrafi robić niczego powoli, bo łopata w rękach to dobra broń, bo jeszcze słowo i sprawdzi, ile świec strąci głową ujebaną z pomocą szpadla. — Matteo, te ne prendi cura — pentagram nie otrzymuje nawet spojrzenia; Matteo wie, co robić — czasem Valerio żałuje, że ten ma kutasa, byliby doskonałą parą w zbrodni. Uszkodzona taczka nadal tkwi pod murkiem, a dwa metry dalej pusta czeka na napełnienie gruzem, więc Paganini zabiera się za to, co potrafi najlepiej; wypełnia rzeczownik rodzaju żeńskiego — taczka — rzeczownikiem rodzaju męskiego — gruz. — Va bene, jeszcze dwie i wino. Zainteresowana? — zdziczała wersja de Niro z Ulic Nędzy ma plan — jaki? Cazzo, niezmiennie sprytny — i zaczyna wprowadzać go w jedyny słuszny sposób; z łopatą w ręce i gruzem na krańcu szpadla. — Twoja koleżanka pije? Żółtko i wino zwykle dobrze współgrają; wystarczy spojrzeć na pastę. Bez względu na odpowiedź — zainteresowana czy no, pije czy no, kurwa czy si — plan musi zostać wcielony w życie; Paganini ładuje gruz, gruz się nie wysypuje, czas płynie, wino wkrótce powieli proces i tylko jedno wspomnienie wzbije się ponad kurz piwniczkowej niedoli. Pora zacząć rekrutować meneli z Deadberry; mają twarde nosy. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Czas mijał, a wraz z nim topniały siły; ani Aurelius, ani Arthur, ani Charlie nie mogli wiedzieć, że na samym ostatku niesienia pomocy Deadberry będą musieli podjąć ostatni wysiłek — w dodatku w walce o znacznie więcej niż przywrócenie świetności dawnemu hotelikowi. Wiedza przyrodnicza oraz czujność O'Ridleya nie zawiodły; bez trudu zlokalizował źródło cichych miauknięć, a już po dotarciu na miejsce zarówno on, jak i Hudson mogli zrozumieć, że do czynienia mają z tylko jednym kociakiem — na dodatek tkwiącym pod wyjątkowo podstępnie wyglądającym ustępem. Dwa kawałki ściany zderzyły się z sobą, tworząc coś na wzór piramidy, w której wnętrzu rozlegało się nawoływanie kociaka. Miauknięcia to cichły, to nasilały się, ale wystarczyło zaledwie jedno nieostrożne dotknięcie nachodzących na siebie cegieł, żeby zrozumieć skalę zagrożenia — jeden nieostrożny ruch mógł skończyć się tragicznie; Charlie, Aurelius i Arthur musieli działać nie tylko szybko, ale też ostrożnie. Czy zdążą? Kilkanaście sekund wystarczyło, aby skonfrontować prawdę starą jak świat — magia często zawodzi, a jedynym, na czym można polegać, jest siła własnych mięśni. Kiedy wydawało się, że oba nieudane czary przesądziły los, przyszłość i kwestię wdowieństwa małżonki robotnika, Valerio w ostatnim momencie złapał taczkę; kilka grudek gruzu wysypało się poza jej brzegi, ale niedoszła ofiara budowlanej katastrofy uszła z życiem. W niespełna minutę udało się dokonać z pozoru niemożliwego — robotnik został ocalony, puszka wzbogacona o kolejne pięć dolarów, a taczka? Niezdatna do użycia, choć to nie było problemem ani Lyry, ani Valerio. Kiedy wydawało się, że obfitujące w nieoczekiwane zbiegi okoliczności, zwroty sytuacji i zamachy pięścią popołudnie dobiegło końca, Vandenberg jako pierwsza — i póki co, jedyna — dostrzegła, że historia z samego początku pomocy Piwniczce może znów zatoczyć koło. Kilkadziesiąt metrów dalej, z tego samego miejsca, w którym wcześniej zniknął, chwiejnym krokiem zbliżała się sylwetka doskonale znana. Menelik wyglądał na jeszcze bardziej zawianego niż kilkadziesiąt minut temu, a krew na przybrudzonej kurtce widoczna była z daleka. W przeciągu kilku sekund dla Lyry stało się jasne, że jeśli nie zareaguje teraz — odwracając uwagę Valerio lub kierując pijaczka w inną stronę — może dojść do powtórki z rozrywki. Valerio osiągnął już niezbędne minimum postów, Lyra i Aurelius do rozliczenia wątku potrzebują jednego, natomiast Arthur i Charlie po dwa. Do 03.11. (piątek) każda z postaci, która nie osiągnęła pięciu postów w tej rozgrywce i chciałaby wykorzystać ją do rozliczenia osiągnięcia udziału w ogólnoforumowym evencie, ma ostatnią szansę, aby to zrobić. Kolejny post Zjawy będzie postem zt dla każdej postaci bez względu na ilość postów w tej lokacji. Aurelius, Arhur, Charlie — po odnalezieniu źródła dźwięku, jesteście w stanie uratować kocię spod gruzów zanim czmychnie głębiej w zapadlinę. Aby bezpiecznie usunąć obluzowane kamienie, musicie działać zarazem szybko, jak i ostrożnie — próg powodzenia sprawności wynosi 40 z dodatnim modyfikatorem za udźwig. Jedna uwaga! Jeśli chociaż jeden z waszych wyników (rzut k100 + wartość sprawności + ewentualny modyfikator) wyniesie mniej niż 15, narazicie zdrowie niewinnego kociaka na szwank; działajcie ostrożnie! Lyra, Valerio, Thea — pan menel już się zbliża, już puka do waszych wspomnień; Lyra zauważyła go pierwsza i zyskuje tym prawo do najszybszej reakcji — jeśli zdecyduje się na użycie jednej z pozamagicznych statystyk, czy to sprawności, czy charyzmy lub talentu, próg powodzenia wynosi 40 z ewentualnym modyfikatorem za użytą umiejętność. W przypadku użycia magii, progi określone są mechaniczne. Również Thea i Valerio mają możliwość zauważenia menela, ale tylko jeśli ubiegną Lyrę z jej akcją — aby go zauważyć, należy pokonać próg 60 na talent z dodatnim modyfikatorem za spostrzegawczość. |
Wiek : 666
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Taczka za taczką, wyrzucony gruz za wyrzuconym gruzem - z każdą kolejną rundka zmęczenie przybierało na sile, ale i dawało satysfakcję. Piwniczka wyglądała coraz lepiej, o ile można w ogóle było pokusić się na takie określenie. Po kilku godzinach, których upływy pewnie nawet nie zauważyli, wszyscy trzej byli już spoceni ale i zadowoleni. Musiał docenić Hudsona; nie spodziewał się, że wytrzyma aż tyle. O'Ridley, choć wyglądał na wykończonego - upocił się chyba najbardziej z nich wszystkich, przetrwał. Oby jutro nie dopadły go zakwasy. I oby nie padło na nogi. Zatrzymał się widząc, jak młody rzuca łopatę za ziemię i podbiega do pozostałej kupy gruzu, którą mieli sobie odpuścić. Zaraz za nim pędzi Hudson. W końcu i Orlovsky odstawia taczkę i zbliża się do nich, żeby również usłyszeć ciche piski wydostające się spod cegieł. Albo przygniotło Lickwooda, albo to kot. Szybko zorientował się, że chodzi o to drugie. Kota warto było uratować. - To stamtąd...? - wskazał na zderzone ze sobą rumowisko cegieł. Mógł spróbować się tam przecisnąć, żeby je nieco podtrzymać i modlić się, żeby nic nie spadło mu na głowę i nie podbiło oka. Ostatnie, czego potrzebował, to limo w kolorze dojrzałej śliwki. - Jeśli spróbuję tam przytrzymać, a Hudson tam... - czy właśnie oceniał ich po gabarytach? Owszem. - To O'Ridley będzie mógł powyciągać te cegły i spróbować go złapać. Czy liczył się z tym, że zwierze będzie wystraszone i może zaatakować? Jak najbardziej. Czy brał pod uwagę to, że ustawił siebie w dogodnej - przynajmniej pod tym względem (dalekim od ostrych pazurów)? Drogi czytelniku, to wcale nie tak! Arthur był najwątlejszy i miał największe szanse sięgnąć po uwięzionego kota. Kto by pomyślał, że na koniec pracowitego dnia przyjdzie im jeszcze ratować małe życie? Pijak na drugim końcu ulicy nie miał znaczenia, tutaj stawka była znacznie wyższa. Wszedł ostrożnie w gruzowisko, żeby przytrzymać jedną z pochylonych ścian. rzut na sprawność i udźwig: K73 + 14 sprawności + 20 (udźwig II) = 107 zt. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Jeden dłużący się marcowy dzień wystarczył, by utwierdzić Theę w przekonaniu, iż najspokojniejszą z prac pozostaje zajmowanie się zmarłymi. Choć oczyszczanie ulic Deadberry obejmowało przedmioty w większej mierze nieożywione, tak towarzystwo pozostawało jak najbardziej żywe. Być może w stosunku do niektórych dopowiedziałaby "A szkoda", gdyby nie wszechstronna erudycja uporczywego hałasu niosącego się również po drugiej stronie. Biorąc pod uwagę zamiłowanie Włocha do dźwięku własnego głosu, wątpiła by ów miłość przeminęła wraz z żywotem, którego kres dzwoniłby w uszach równie natarczywie co każde wypowiadane przez niego zdanie. Na tym etapie napastliwych nieuprzejmości, wyrazy najszczerszych kondolencji kierować należałoby łopatowemu trzonowi, zmuszanemu znosić zaciskające się na nim do bieli palce. Ostatkami siły zdołała powstrzymać się od ujęcia nimi włoskiego gardła. — Wǒ yào shā le tā... — wrzącym w niej emocjom upust dawały jedynie mamrotane pod nosem pogróżki, akompaniowane cienką dymną smugą. Aby nie dołączyć do grona nieszczęśliwców odciąganych na bok przez stróżów prawa, dodatkowo z zarzutem znacznie cięższym niż pobicie, Theę na nowo ogarnęło to, co znała najlepiej. Wymachiwanie łopatą. Ta współpracowała z nią znacznie pokorniej, zwłaszcza, gdy wyobrażała sobie, iż każdy chrzęst spotykającego się z gruzem metalu wybrzmiewa krzykliwym włoskim akcentem. Metoda ta okazała się być na tyle zajmująca, iż w krótce, gdy pod stopami nie było ni śladu walających się dotychczas rumowisk, uniesiony wzrok zderzył się z widokiem, który przeoczyć zdolny byłby jedynie prawdziwy pasjonat łopat i kopania. W tym przypadku, żadna brew nie powinna unieść się w zdziwieniu na wieść, iż scena, w której pewien jegomość niemal nie traci życia pod stertą gruzu, całkowicie umknęła uwadze Thei. Papieros gasiła wpatrując się jedynie w strzępy bohaterskiej akcji ratowniczej pod przewodem pyszniącego się w blasku uwagi Valerio. Równie wyraźnie, natomiast, usłyszała słowo wino, co spostrzegła powrót zataczającego się w kreacji skąpanej własną krwią pijaczyny. Włosy na karku momentalnie zjeżyły się widząc odległość, jaką ten musiał pokonać, by ponownie zderzyć się z przepełnioną gruzem taczką. Odwrócenie uwagi Valerio od znajomego menela szybko stało się jej priorytetem. Zważywszy na natężenie egocentryzmu w (całkiem przeciętnym jeśli miała być szczera) włoskim ciele, wywnioskowała, iż całkowite przykucie na sobie jego wzroku, w jej przypadku, niemal wiązało się z cudem. Działać musiała jednak szybko, gdyż menel nie wydawał się być świadomy zagrożenia, w jakie mógł ponownie wstąpić. — Tortellini, pizza, carpaccio! — tajemnicą nie było, jak rażąco uboga była jej znajomość włoskiego. Liczyła zatem, że zadziała zderzenie kuriozalności ze swojskością. Czym prędzej podbiegła do stojących nieopodal Lyry i Valerio, niechętnie siląc się nie tylko na kontakt słowny, ale i fizyczny z mężczyzną. Co prawda od położenia dłoni na jego ramieniu nie powinna zarazić się chamstwem i bezczelnością, jednak na wszelki wypadek zanotowała, by przy najbliższej okazji umyć prawą rękę. — Usłyszałam wino? Nie musicie mnie namawiać! Białe, czerwone? Z koleżanką lubimy takie, co daje kopa. — w tym momencie mówiła wszystko, co ślina na język przyniosła. Wszystko, co potencjalnie mogło uchronić nietrzeźwego mężczyznę od ponownego starcia z gruzem. Wyrzucone 64, zauważam menela. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Hojny było ciekawym synonimem brutalności czy krótkiego — co do tego nie miała wątpliwości — temperamentu. Niewielka odległość dzieliła jej stopy od kół taczki; z pewnością nie było to ani trochę celowe, przecież Valerio znany był (przez dokładnie trzydzieści minut) z hojnej cierpliwości. Również hojnej wyobraźni, w której widok mężczyzny bez koszulki jest czymś na tyle szokującym i zajmującym, że może prowadzić do omdlenia. Póki co jedyną osobą, która ją do stanu zawirowania, a nawet ściemnienia, całego świata doprowadziła, obecnie pewnie grzecznie przerzucała gruz gdzieś indziej na placu. Albo upominała innego Włocha na temat etyki morderstwa osób bezdomnych. Sprawa świeczek Lyry pozostała już w rękach Matteo, który — jeśli grzecznie je wszystkie pozbierał — otrzymał najładniejszy uśmiech tego dnia, nawet jeśli całkowicie wyjęty z jakiegoś przedstawienia, w którym niewątpliwie genialnie Lyra kiedyś zagrała. Jej celem było przesłanie bardzo prostego komunikatu — uczynność popłaca, bicie meneli już mniej. Tą myślą chyba przywołała kolegę, którego chwiejną sylwetkę zauważyła na horyzoncie. Wyjaśniło to bełkot Thei — przez moment bała się, że ta dostaje wylewu — który nie dość, że zwrócił na nią skutecznie uwagę, to jeszcze sprawił, że sama Lyra zrobiła się głodna. Głód sprawił, że powstrzymanie wędrującej do góry brwi po tym, jak Thea zadeklarowała obecność za nie obie, było niemożliwe. — Jeszcze ravoli, nie zapomnij — dodała, starając się, jak tylko mogła, aby nie patrzeć w stronę powracającego menela. Miała ogromną nadzieję, że fakt, że chodzenie nie idzie mu najlepiej, sprawi, że dotrze tu na tyle późno, że włoskie zagrożenie minie całkowicie. Jeśli nie, to pozostanie im wreszcie użyć tych łopat do czegoś pożyteczniejszego. — Chętnie, ale to zależy — nietypowy dla Thei entuzjazm trzeba było przyćmić czymś wiarygodniejszym. Przedstawienie czas zacząć z widownią w liczbie dwa, ale cóż; nie zawsze jest się na wozie. Kwintesencją dobrego występu był kontakt — w tym przypadku wzrokowy — z widownią — w tym przypadku z Valerio. — od tego, czy stawiasz. Słowo wytrych; żart, że postawić możesz ty, bella, pojawi się za trzy, dwie... — Oraz czy uwiniemy się z tym — lekkie zakręcenie ręką nad taczką to kolejna próba przeniesienia uwagi na inne tory. Musnęłaby jego dłoń, gdyby była bardziej zdesperowana, ale aż tak nie zależy jej na tym, aby czyjś nos nie krwawił. Jedno zaproszenie do dotyku często wystarcza, aby zacząć go nadużywać. — stosunkowo szybko. Wieczorem mam plany. Przekaz był jasny — wino, pod warunkiem że wyjdą stąd zaraz. Jeśli nie zrozumiał go od razu, to fakt, że do ręki wzięła swój płaszcz, a na ramię zarzuciła torbę, powinien być wystarczająco wymowny. Nie musiała specjalnie kłamać; w sumie to napiłaby się, nawet z nowym kolegą. — Właściwie to— Niefortunnie upokarzająca świadomość przyszła na sam koniec. Powinna była o to zapytać, zanim się zgodziła. Winiła Theę i jej włoski wylew. — —jak się nazywasz? Rzut: k17 + 14 (charyzma) + 20 (aktorstwo II) = 51; próg 40 osiągnięty |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Gdyby nie uniesienie dumy, które wybuchało sercu na sam widok pięknie przetransportowanej kostki brukowej i starannie odgruzowanej uliczki, Thea niewątpliwie karciłaby się za wysłuchanie dowodzącego jej decyzjami, drażniącego wydźwięku altruizmu zamiast pławienia się w afonii krótkiego okresu wolnego od pracy odpoczynku. Pracoholiczne przyzwyczajenia raz jeszcze brały nad nią górę, w rezultacie wpychając ją w lepkie, winne objęcia, z których nie sposób było się wyswobodzić. Na samą myśl o spędzeniu choćby dodatkowej godziny w towarzystwie Włocha, nawet w obietnicy płynącej dobrymi alkoholami, żołądek wywracał jej się na drugą stronę. O wiele przyjemniejszą wizją było wskoczenie w podziemia Cripple Rock i konsekutywne objęcia czyhającej na nią ciemności, lub też spontaniczne zanurkowanie w towarzyszącej im gruzowej stercie. Tejże nieforemnej perspektywie równości nie dodawała nawet obecność Lyry, która wykazywała się znacznie większą tolerancją na męska głupotę i ordynarność niż ona. Wiązało się to prawdopodobnie z syrenim, bądź też naturalnym urokiem. Lub zafiksowaniem względem gwarancji wyimaginowanego ravioli. — Ona nic ci nie postawi. — dopowiedziała pośpiesznie. Miała serdecznie dość żartów obejmujących pały, dźwignie czy inne wajchy. Im prędzej zapadnie decyzja, tym zataczający się gdzieś za ich plecami menel zyskiwał progresywnie większe szanse na wydostanie się z alejki w jednym kawałku. Nie sposób także nie zauważyć, że szybsze opuszczenie tego miejsca oznaczało zarazem prędszy powrót do progów własnego mieszkania. Dodatkowo, sama również miała dość wiążące plany. Choć spotkanie to swój wstęp tworzyło dopiero jutrzejszego popołudnia, jednak ta zdecydowana była uniknąć uczestnictwa w nim z tępym bólem głowy i gorzkim posmakiem irytacji dnia poprzedniego. Aktorskie ekscesy Lyry obserwowała z dozą podziwu jak i zaniepokojenia, jej ponadprzeciętne pokłady charyzmy konkludując doświadczeniem kwitnącym ponad teatralne deski, a korzeniami obejmującym wątpliwe wybory względem płci przeciwnej. Jednak wnioski te snuła ledwie w zaciszu własnych myśli. Rzucany przez Lyrę najprostszy, najmniej magiczny z czarów zdawał się działać, a obietnica wina oprószona zdawkową ilością rzuconego na wiatr ravioli, sięgała coraz bliżej faktycznemu urzeczywistnieniu. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Dramat, komedia, najnowszy film studia Diva Futura — ten dzień to sztuka. L'arte della vita z dwoma aktorkami w rolach głównych i włoską gwiazdą piwnicznej estrady — z nieba obsikuje ich marcowe słońce, z poziomu gruntu szczerzy się gruz, z wysokości metra osiemdziesiąt pięć (sześć, jeśli wyprostuje plecy) Valerio Paganini ocenia wartość inwestycji. Dwie kobiety, jedno wino, pół Matteo; pewnie dolne, niech chłopak ma coś z życia. Waluta rozrywki odmierzana woltażem czerwonego toskańskiego; sekunda dzieli głowę przed obróceniem się w poszukiwaniu najbliższego sklepu, gdzie jedyne sprzedawane wino nie rymuje się z dzban, bombowe albo byku. Ćwierć strzyknięcia w karku, jedna zmarszczka na szyi i stek bzdur — prosty przepis na powstrzymanie Valerio przed dostrzeżeniem menelika, który uznał, że te trzy pozostałe w jamie ustnej zęby to o dwa za dużo. Zamiast triumfalnego Matteo, teraz najebię mu tak, że przypomni sobie smak pierwszego jabola z gardła Paganiniego wyrywa się jedyna słuszna reakcja. — Di che cazzo parli? — podziw i zaskoczenie, ale głównie diagnoza — pojebana jakaś — osiadły na łopacie skośnookiego budowniczego. Woli ją, kiedy macha szpadlem; w połowie drugiej taczki był nawet gotów zapytać, czy nie chciałaby dorobić sobie kopaniem na działce poza Hellridge — gdyby zapytała, na co te doły, miał już nawet gotową odpowiedź. Rododendrony. Świece w dłoniach Mattego stukają o siebie; jakby próbował powiedzieć Valerio, spójrz tutaj, niespodzianka idzie, ale wtedy wzrok napotyka wzrok i to całkiem zabawne — jak bardzo różnią się od siebie pozornie podobne kolory oczu. — To ty możesz postawić mi— Nawet wsparty o łopatę Valerio posiada bogaty zakres spojrzeń — to, którym rąbnął skośnooką srokę (jaki ptak kradnie błyszczące od intelektu riposty?), powinno zrobić w jej głowie dziurę w kształcie rigatoni. — Zawsze psujesz innym zabawę, no? — pytanie z puli retorycznych nie czeka na odpowiedź; wprawione w ruch ramiona unoszą łopatę, ale zamiast na czyjąś głowę, ta opada na kupkę gruzu. Pokruszony kamień i słowa obijają się o siebie — w tym scenariuszu dzieje się wiele, tylko nie to, co powinno. Wieczorne plany Laury Braningan z sieciówki Wszystko za dolca obchodzą go mniej od doli prezerwatywy z tunelu; tamtej winien jest podziękowania — światło kondoma zatańczyło w oczach Valerio, Annika zrozumiała, że to ten jedyny, a cała reszta to kwestia czasu i kilkunastu zużytych gumek. — Randka, mia bella? — chrupnięcie gruzu brzmi przyjemnie; tak samo brzmi pękająca kość. — Rzuć go. Jestem przystojniejszy, potrafię gotować, kupiłbym ci ładniejszy płaszcz. Włoska wełna na tym Paganiniego nie ucierpiała pod menelskim winem — jedyną przewagę, jaką posiadała czarna skóra (czarna skóra i przewaga? Ha!) noszona przez Vandenberg, to zmywalność trunków wysokooctowych i krwi. Jedno i drugie zdążyło przelać się zanim którakolwiek z obecnych poznała imię najprzystojniejszego — mi scuzi, Matteo, nikt nie kazał ci rodzić się z mordą jak naleśnik — Włocha w tej i dwóch granicznych dzielnicach. — Chcesz przedstawić mnie rodzicom? — imiona mogą paść nad butelką wina, w miejscu, które nie cuchnie dymem i zmęczonymi psami Kościoła; Paganini gra na zwłokę, bo na zwłokach zna się jak mało kto. Najpierw papieros z paczki, później ognik z zapalniczki, wreszcie kaprys z samego dna obłąkanego umysłu; spojrzenie przeskakuje po twarzach, dym wędruje w kierunku nieba, łopata to doskonały wspornik dla ego. — Mi chiamo — sukces odmierzany opanowaniem — wsunięty w usta papieros podskakuje w czarującym uśmiechu, na który prawowity właściciel imienia nie zdobył się nawet na własnym weselu. — Barnaby Williamson. We własnej, merda, osobie. Z oryginałem łączy go papieros w ustach, ponad dwie dekady historii i umiejętność wysikania w śniegu twoja stara. O tym słodkie towarzyszki nie wiedzą — wiedzą za to, że gwardzista nazwał go po nazwisku (to po pysku), więc dla uwiarygodnienia tożsamości pożyczonej na potrzeby bezkarnego upijania kobiet, Valerio wspina się na szczyt pomysłowości — i Aradia mu świadkiem, że to nie jedyne szczytowanie, które planuje w tym towarzystwie. — Mówią na mnie Paganini bo robię najlepsze bellini. Po dwóch takich każda chce ssać jego zucchini. — Eaglestone jest najbliżej, Matteo wywiezie taczkę i do nas dołączy. Dai, andiamo! Wyraz twarzy Matteo sugeruje, gdzie najchętniej wepchnąłby rączkę tej taczki, ale Paganini jest już pięć kroków dalej i idzie w przeciwnym kierunku niż menel — pogwizydwanie pod nosem ciao, ciao, Siciliano jeszcze nigdy nie brzmiało tak obiecująco dla nacji lokalnych pijaczków. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pokiwanie głową jest stwierdzeniem słuszności tezy. Thea ma racje — chociaż gdyby Lyra poznała zdanie koleżanki na temat jej wyborów życiowych, to miałaby kilka epitetów do przekazania — ona nic mu stawiać nie będzie. Śmiech z kolejnej wymiany zdań na linii włosko—chińskiej jest całkowicie wewnętrzny; na tym etapie potrafi go jeszcze powstrzymać zwykłym przygryzieniem policzka. Stara, teatralna sztuczka — nie wątpiła, że Valerio i Thea mogli ją znać, odwalali właśnie kawał dobrego przedstawienia. Nie narzekała, że trafiła na bilety w pierwszym rzędzie, chociaż loża byłaby lepsza. Z loży łatwiej jest zrzucić gruz na czyjąś— — Mi się podoba — płaszcz, oczywiście. Nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Spotkanie klubu książki nie było randką — nawet jeśli stężenie byłych na metr kwadratowy mogłoby to sugerować — ale wymówka, że kogoś ma jest stara (i niezawodna), jak świat. To nie jest tak, że od razu pomyślała o jakimś konkretnym nazwisku; było w głowie, bo przecież jeszcze niedawno z głośników na placu rozbrzmiewała polityczna propaganda sponsorowana wielką literą W. Zwyczajny przypadek. Cholernym, zwykłym przypadkiem był fakt, że płaszcz de facto nie był jej — chociaż zaimki dzierżawcze lubiły się w takich sprawach zmieniać — w dodatku należał do kogoś, kto najwyraźniej właśnie ten płaszcz obrażał. W tym miejscu musiałaby już sobie odgryźć kawałek języka, aby powstrzymać całkowicie wygięcie ust. Barnaby, kurwa, Williamson — we własnej (nie)osobie. Spojrzenie zostało bardzo szybko — szybciej niż robiłby to Williamson — przekierowane na Theę, bo to, co zamierzała jej teraz przekazać, było niezwykle istotne. Patrz mi w oczy i słuchaj, jak na ciebie patrzę, to pierwsza sekunda rozbawienia. To może być najzabawniejsze popołudnie w naszym życiu, dopowiedziały zaciśnięte usta w kolejnej, a potem uwaga Laury Braningan za dolara, przeniosła się z powrotem na Barnabę Williamsona za dwieście lir (włoskich). — Oh — onomatopeja oddechu ekscytacji. Jeden z ulizanych kosmków zaczął już mieć dość żelowej niewoli — idealnie, aby odgarnąć go za ucho. — Jesteś z tych Williamsonów? Jaki byłby odpowiednik politycznej blachary? Jakkolwiek się nazywał, Lyra właśnie dostała jej rolę. Bawiła się w niej wyśmienicie. Jakie były szanse, że wybierze sobie akurat tę tożsamość? Wynosiły dokładnie sześć przecinek dziewięć procenta i właśnie spełniały się na jej własnych, topniejących złotem oczach. — Było od razu tak mówić, przełożyłabym plany — powiedziała, zarzucając płaszcz na czerwony golf. Założyła się sama ze sobą, jak wiele backstory tego włoskiego "Williamsona" będzie w stanie z niego wyciągnąć, nim skończą pierwszy kieliszek. — Jesteś jakoś spokrewniony z przyszłym burmistrzem? Moja koleżanka— Miała ogromną nadzieję, że Thea jej to wybaczy. Z ich strony też nie padły żadne imiona. — —Jessica, szuka stażu w ratuszu. Valerio odchodzi daleko od menela, a menel odchodzi całkowicie z listy zmartwień Lyry. Kładzie Thei rękę lekko na plecy, aby zachęcić ją, by poszła za Valerio. Nie chcą przecież zgubić Williamsona w drodze do Eaglestone, prawda? — Nie śpiesz się, Matteo — wewnętrzne umieranie ze śmiechu można łatwo pomylić z ekscytacją. — Zajmiemy się, Barnabą. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Samą siebie również wolała w wydaniu czynnie kopiącym—bez wyraźnych preferencji względem przedmiotu znajdującego się po drugiej stronie szpadla. Mógł być to gruz, cmentarna gleba, ale nie pogardziłaby i włoskim tyłkiem. Choć wspomnieniem wciąż wracała do rumoru przerzucanego gruzu, bębnienia kamieni o taczkowy spód i skrzypienia wyraźnie poluzowanego koła. Do satysfakcji strugą płynącą z poczucia przynależności i bycia przydatną w altruistyczno-politycznym fiasko organizowanym przez starca ostrzącego sobie zęby na cieplutką posadę burmistrza. Do napinanych mięśni, które piekły wysiłkiem fizycznym innym niż zaciskane w złości i frustracji pięści. Jednakże w tej rumowiskowej tragikomedii zdawała się odgrywać rolę co najmniej kluczową do prawidłowego wybrzmienia większości szyder. Imaginacyjne didaskalia nakazywały jej kontratakować aż do momentu wyczerpania się nakładów amunicyjnych. — A ty zawsze myślisz chujem, shì ba? — wojna chińsko-włoska trwała w najlepsze w akompaniamencie wybuchów bomb kąśliwości i zduszonego rozbawienia jednego z najważniejszych amerykańskich sojuszników. Lecz nie upłynęło wiele czasu, zanim i ona musiała powstrzymywać śmiech za ciasno spiętymi wargami. Ledwie jedno wymienione spojrzenie z gwiazdą w postaci panny Braningan wystarczyło, by Thea, obok dwóch niewątpliwie znajomych nazwisk, stanęła na przeciw bezsłownego zadania rozgrywanego w takt: Nie spierdol tego, Sheng. — Williamson? — wtórowało wybornie odegranej ekscytacji. Przedstawicieli ów rodu faktycznie było całkiem sporo, by nie powiedzieć w nadwyżce. Wielu do tego stopnia, że mnożyli się i dublowali przed ich oczyma z czystego, marcowego powietrza. Tego samego, w którym to powoli rozpływała się znaczna część niechęci odnośnie spontanicznego wypadu na wino z samozwańczym mistrzem koktajlów brzoskwiniowych. Dzisiejszy dzień sprawiał, że przyszłe żarty skrapiane późnymi, kasetowymi seansami i ulubioną spirytusową mieszanką, pisały się same. — Z Pamelą od zawsze interesowałyśmy się polityką. — dodała niebanalnie ochrzczona Jessica, poklepując swoją koleżankę po ramieniu. Dłoń pośpiesznie ujęła odwieszoną na murek kurtkę (pasującą prawie tak niekonwencjonalnie co nowa tożsamość), nim popchnięta została w krok za |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Aurelius Hudson
Cenne sekundy uciekają - jedna za drugą, jakby czas przyśpieszył jeszcze bardziej. Czuje jak pot, z każdym kolejnym "miau", skrapla się coraz gęściej na mrowiącym od napięcia karku. Decyzja, w przypadku Hudsona, zapadła już wcześniej, zanim, niepomny na wszystko, pod wpływem impulsu i ostatni pokładów energii, które się w nim tliły, rzucił się zagrzebanemu zwierzęciu na ratunek. Kot zasługuje na przeżycie. Odrzucenie kilku większych, drewnianych odłamków, odsłonią betonową pułapkę, w jakiej znalazł się sierściach. Jego miauczenie jest teraz znaczniej głośniejsze, a więc nadal czeka na ratunek. Daj, Lucyferze, żeby go doczekał. Aurelisowi wydaje się, że nie mogą zwlekać ani sekundy dłużej. Konfrontuje spojrzenie z Orlovsky'm, który jako pierwszy pojawia się na miejscu zdarzenia. Od piwnych oczach Hudsona bije determinacja Tą samą gotowość do działania odnotowuje w zachowaniu mężczyzny. - Byle szybko – mówi niemal na wydechu i, chociaż zwykle presja nie współpracuje z procesem podejmowania racjonalnych decyzji, krótkim skinięciem głowy zgadza się z zaproponowanym przez Charliego planem. Staje po przeciwnej stronie, co motocyklista. Oburącz chwyta za betonową płytę, a właściwie fragment nieistniejącej już ściany. Upewnia się jeszcze, że o Arturowi przyświeca ten sam cel. Nikt nie powinien zostać pogrzebany żywcem. Takiej śmierci nie życzy nawet największym wrogom. - Na trzy! - mówi i odlicza - głośno, wyraźnie. Synchronizowanie swoich działań w tak delikatnej sprawie jak ta, wydaje się być kluczowa do osiągniecia sukcesu. Na sygnał unosi płytę, chociaż nie bez wysiłku. Ta prześlizguje się po spoconych placach. Opiera jej ciężar na swoim ciele, nie zważając na ilość zadrapań, jakie powstaną na skórze. rzut na sprawność 7 + 12 = 19 |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Ani czasu do stracenia — prosta prawda, która wprawiła ciała w ruch i dłonie do niesienia pomocy. Ani Charlie, ani Aurelius nie potrzebowali dodatkowej zachęty do zaryzykowania własnym zdrowiem, byleby tylko ocalić niewinną istotkę, która utknęła w pułapce zawalonej Piwniczki. Krucha konstrukcja płyt w każdej minucie mogła się zawalić; wystarczyło, by ktoś postawił krok w niewłaściwym miejscu lub nieodpowiednio przesunął gruz kilka metrów dalej, a uwięzione w ruinach kocię mogłoby być ostatnią ofiarą Piwniczki. Kiedy wydawało się, że ostrożność jest przepisem na sukces, rzeczywistość zrobiła dokładnie to, co potrafiła najlepiej — zweryfikowała tę prawdę. Kilka drobnych kamyków posypało się w dół wyrwy, gdzie ciche miauknięcia umilkły na kilka sekund; a kiedy obie podniesione płyty stworzyły przejście na tyle szerokie, by zaryzykować wsunięciem w nie dłoni, los zdecydował pomóc bohaterom kocich żyć — zarówno Charlie, jak i Aurelius mogli przegapić moment, w którym z wąskiej dziury wystrzeliła przybrudzona, chudziutka kulka białej sierści. Kociak wyskoczył z więzienia ruin, jakby za ogon próbował złapać go sam Lucyfer; zanim którykolwiek z mężczyzn — podobnie jak trzymający się nieco na uboczu Arthur — nie zdążyłby schwytać kociaka. Ten przemknął po gruzie z gracją i nim wypuszczone z dłoni płyty opadły na miejsce, po sprawcy zamieszania nie było już śladu; zostało tylko poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Inny rodzaj pomocy rozgrywał się kilkanaście metrów dalej — aktorzy przedstawienia, na którego scenę (dla własnego bezpieczeństwa: bezskutecznie) próbował wrócić pijaczyna, zyskali nowe imiona, role i pobudki. Przerzucanie gruzu do taczek powoli schodziło na dalszy plan i Lucyfer wiedział, że było to dobre; praca wykonana w punkcie przeładunkowym była zadowalająca, a więcej niż jedno ocalone życie rekompensowało straty moralne, które na wskutek towarzystwa mogli ponieść co poniektórzy z obecnych. Valerio (Barnaby?), Lyra (Pamela?) i Thea (Jessica?) wraz z Matteo (który pozostał po prostu Matteo) zasłużyli na porządną dawkę alkoholu; niektórzy z nich powinni wkrótce rozpatrzyć kąpiel i opatrzenie pięści, ale teraz wyprawa w przeciwnym kierunku niż ten, z którego zbliżał się pobity menel, była najlepszym rozwiązaniem z sytuacji. Odgruzowana Piwniczka nadal będzie trwać w tym samym miejscu; zmieni się tylko stan trzeźwości pomocników. W związku z oficjalnym zakończeniem minieventu oraz sukcesem pomocy obu grup, temat zostaje zwolniony. Wszystkie postaci oficjalnie z tematu. Charlie, Arthur — niestety, nie udało się Wam osiągnąć minimalnej liczby postów do zdobycia osiągnięcia za pomoc w ogólnoforumowym evencie, możecie jednak rozliczyć minievent jako zakończony wątek. |
Wiek : 666
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
7 marca 1985, godziny wieczorne Niedokończone sprawy, Piwniczka — ruina minionej niewspaniałości — cierpliwie czeka na wyrok. Krwawiące nad Deadberry słońce to czkawka minionego tygodnia — trupów nie ma, są tylko ruiny i nawet pamięć ginie, ale pewnego rodzaju odoru nie wywietrzy nawet czas i wiatr. Swąd spalenizny oblepia budynek; sadza wczepia go w nadpalone żerdzi i rozsmarowuje po nadkruszonych murach, które kilka godzin temu urozmaicały rozrywkę znacznie ciekawszą niż przewożenie gruzu z punktu A do punktu B oraz przystankiem w punkcie A—1, gdzie dziurawa japa lokalnego pijaczyny prosiła się o szybkie poprawki kosmetologiczne. Siódmy marca nie chce dobiec końca; być może dla niektórych trwać będzie wiecznie. Posmak wina na języku to wspomnienie towarzystwa poznanego kilka metrów dalej; Pamela i Jessica, zauroczone Barnabym Williamsonem — bo nie poznały oryginału — wychłeptały dwie kolejki na jego koszt i nie wróciły po wyjściu na papierosa. Valerio wini Matteo; gdyby jego morda bardziej przypominała plasterek salami, a mniej naleśnik, Pamela mogłaby zostać do rana. Było, minęło, jest tu i teraz — zagracona ruinami alejka wygląda lepiej niż kilka minut po przemowie Rolanda, ale daleko jej do czasów świetności. Gruz chrobocze pod butami, równy rządek taczek i łopat czeka na kolejny dzień pracy pod nadkruszonym murem, Deadberry późnym popołudniem próbuje zaczerpnąć tchu i nie zadławić się zwietrzałym smrodem pożaru. Valerio rozumie potrzebę mieszkańców; papieros w ustach okadza usłaną zarostem twarz, wonią tytoniu tłumiąc odór spalenizny. — D'accordo, torniamo al lavoro. Nie ściągał swoich ludzi po to, żeby oglądać ruiny; gdyby miał na to ochotę, popatrzyłby sobie na portowe kurwy w Maywater. Nieprzebierający w słowach Włosi potrzebują zaskakująco niewiele — tylko pięć minut sprzeczki, kto pcha taczkę, a kto macha łopatą i kolejny kwadrans przerwy po osiągnięciu konsensusu przy podziale obowiązków. Papierosy w ustach u każdego z mężczyzn dopełniają powagi tego zadania; marynarki, przewieszone przez rączkę jednej z taczek, zwisają smętnie na kupie, ale to byłoby na tyle, jeśli chodzi o smętność. Podwinięte rękawy koszul odsłaniają przedramiona, mięśnie na nich drgają z każdym ruchem łopaty, głuche uderzenia przesypującego się spod ściany Piwniczki gruzu przez krótki moment są jedynym dźwiękiem, jaki wypełnia powietrze. Później ktoś — ma metr osiemdziesiąt pięć, ciemne włosy, łopatę w dłoni i numer telefonu w kieszeni; kiedy wróci do Red Poppy, zadzwoni do Amber i zapyta, czy chciałaby wypolerować jego bursztyny — zaczyna nucić pod nosem Far l'amore. Za Valerio ślepo podąża reszta, bo właśnie za to im płaci; nie powinni zadawać pytań, kiedy zlecenie na dziś zaczyna się od allora, dwanaście rund każdy, kto ostatni ten coglione i lubi rowy, tyle, że nie kopać. Matteo jeżdżący taczką w kierunku punktu przeładunkowego — rano ludzie Williamsona przyjdą na gotowe i się trochę, kurwa, zdziwią — nadal ma rozmarzony wyraz twarzy; Jessica wpadła mu w oko, aż zaczęło łzawić. Gianni i Paolo poznali historię w drodze do Deadberry — teraz każdy, przesypując gruz z chodnika do taczek, dopytuje, gdzie dokładnie Paganini przyjebał menelowi i czy gdyby się dobrze przyjrzeli, znajdą na ziemi zęby. Przy innej okazji Valerio powiedziałby, że zapłaci im pięć dych za każdą znalezioną jedynkę, ale to budowało ryzyko, że dopadną pierwszego lepszego przechodnia i zaciągną go za Piwniczkę; on zarobiłby w zęby, a oni dwie stówy. Marcowe popołudnia są za krótkie — nie zdążą połączyć przyjemnego z pożytecznym. Słońce zaczyna zachodzić za budynki, coraz dłuższe cienie odmierzają postęp prac; odgruzowany fragment zawalonej ściany Piwniczki odsłania zakurzoną, brzydką podłogę. Gdzieś pod łopatą Valerio strzela metalowa rama łóżka, trochę dalej ktoś znajduje potłuczone wino — odkrywają, że hiszpańskie, więc szczyn nawet im nie szkoda. Matteo robi właśnie dziewiąty kurs taczką; jeszcze pół godziny i słońce zajdzie zupełnie, ale Piwniczka będzie o kilkadziesiąt kilogramów gruzu bliższa dawnej formy. Paganini ma ostatnią rzecz do zrobienia — nie taszczył świecy po to, żeby ich nie użyć. (Però, nie taszczył wcale; od czego ma ludzi?). Na oczyszczonym skrawku bruku łatwo usypać pentagram — w krótkich, niecierpliwych ruchach Paganiniego brak gracji kogoś, kto rytuałami zajmuje się na co dzień i cierpliwości tych, którzy magię pokochali bardziej od własnego życia. Ważne, że ramiona figury są proste, a w szczycie każdego z nich staje niebieska świeca; ważne, że Valerio zna inkantację, wie sporo na temat iluzji i z natury jest upartym skurwielem. Zwykle tyle wystarcza, żeby zamienić słowo w czyn, a czyn w ochronę miejsca, które wcale na nie nie zasłużyło. — Domus mea confundat gressus tuos et sensus tuos — znajoma inkantacja układa się na języku; srebrny błysk athame odbija ostatnie promienie słońca, spijając wiszącą w powietrzu energię Deadberry. Magia jest tu wszędzie — wystarczy ją przechwycić i wymierzyć w Piwniczkę. — Ad perniciem et insaniam te perducat. Czystość intencji rytuału setek drzwi pozostawia wiele do życzenia; ma ochraniać to miejsce przed niepowołanymi gośćmi, którzy będą próbowali dokończyć dzieła zniszczenia. Dla potencjalnej ekipy rozbiórkowej rytuał będzie wrzodem na dupie — dla całej reszty czarowników, z okolicznymi menelami na czele, niczym specjalnym. Bez względu na to, czy świece zapłonęły, włoska robota dobiega końca; odgruzowane, kolejne fragmenty Piwniczki odsłaniają coraz więcej z dawnej nieświetności budynku, a zatarta bytność po pentagramie jest tylko nieświeżym wspomnieniem w umysłach, które zostawiają to miejsce czystszym, niż zastali. Niezbadane są wyroki włoskiej mafii. zużyty ekwipunek: zestaw świec niebieskich rzut: rytuał setek drzwi na Piwniczkę | próg 45 [poziom II] | k100 + 20 z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Stwórca
The member 'Valerio Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 76 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty