Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
First topic message reminder : 2 Marca, 1985, (dla niektórych) późny poranek, dla innych — 7:22 Sześć alternatywnych początków rozmowy. Żaden właściwy. I ten jeden — ostateczny — wybrany przypadkowo; bo kiedy sygnał nagle milknie, a po drugiej stronie rozbrzmiewa trzask podnoszonej słuchawki, czas na namysł dobiega końca, rozpoczyna się za to— — Widziałem wczoraj złotą rybkę. Nie odzywała się do mnie, więc od razu pomyślałem o tobie. Byłoby zabawnie — zabawnie do granicy histerii — gdyby słuchawkę podniósł jeden z F—współlokatorów. Byłoby mniej zabawnie, gdyby podniosła — i po pierwszym słowie — odłożyła ją ona. — Znalazłem za to wyjątkowo rozmowną muszelkę. Wiesz, co powiedziała? Czarna kawa w białym kubku patrzyła osądzająco; telefony o tej godzinie powinny być karane mandatami. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Nad kotwicą myślała, co zrobiłaby w takiej sytuacji Teresa. Odpowiedzią byłoby, że Teresa by się w takiej sytuacji nie znalazła, a jeśli by się znalazła, to zabiłaby gnoja. Nie była to chyba porada, którą próbował jej przekazać. Fogarty była niewątpliwie rozsądniejsza — Lyra winiła mur, którym lubiła się otaczać i którego zbudowanie polecała także jej. Ale ona tak nie potrafiła; po prostu nie czuć. — Nie pomyślałam nawet o tym — odpowiedziała szczerze, trochę samej sobie się dziwiąc, że w natłoku tego wszystkiego, odwołanie nie przeszło jej przez myśl. — Nie wiem, chyba chciałam zostawić sobie jedną, normalną rzecz. Wyjście z kimś na kolację — prozaicznie zwyczajne doświadczenie — Zacznijmy od tego, że nigdy nie będziesz miał takiej gwarancji. Poza tym — przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak bardzo mogą się wzajemnie sobie odsłonić. Rozsądek podpowiadał, że wcale, ale to Teresa była tą rozsądną. — to moja też pierwsza od— Szybka klisza trupiej żarówki na komisariacie oraz trupiego ciała w łóżku. — dłuższego czasu. Buduje trochę presję, nie? Może zapomniałam, już jak to się robi. Nie mogła przypomnieć sobie, jak przebiegła jej pierwsza randka z Aaronem. Pamięta, że się nią strasznie stresowała — z Cecilem było łatwiej, wiedział już, co musiał wiedzieć wcześniej. Pamięta, jak drgało jej kolano pod stołem i jak bała się, że będzie chciał położyć na nim rękę, aby ją uspokoić. Williamson, czy ty właśnie nazwałeś się moim— — Póki co, nie szczekał, że chce wyjść na dwór. Myślałam, że jakoś sygnalizują taką potrzebę. Odważna metafora. Pokiwała głową, słysząc przytoczone jej słowa jego głosem. Nie miała zamiaru kłócić się z samą sobą — była to bardzo dokładna parafraza. Do rzuconych na fotel jeansów dołączyła koszulka z napisem Shark Zone. Bardzo dużo myśli zostało poświęcone temu ubiorowi; całe zero. Te były zbyt zajęte analizowaniem, płynącej przez słuchawkę szczerości. Na szczerość odpowiedziała wdechem, aby w wydechu powiedzieć: — Chcę. Moment ciszy, bo niektóre rzeczy mogą być wypowiedziane tylko, jeśli ją poprzedzały. Jedno stwierdzenie faktu; nadal się nie rozłączyłaś. — Bo czekam na adres. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Niebezpieczna otwartość, źle dobrane intonacje; kolejnym razem zadzwoni później. Sześć minut przed ósmą nawet on nie był gotowy na szczerość, która przesączała się przez plastik — kable, przewody, satelity, piętnaście kilometrów. Tak wiele mogło zniekształcić padające słowa; więc dlaczego nadal brzmiały prawdziwie? — Szkoda, że ci ją odebrałem. Jedna, normalna rzecz dwie doby po tym, kiedy zniknęły pozory normalności; koniec świata rytualnie zarżnął niedoszłą kolację, resztki nadziei, mozolnie budowany konsensus. Dwudziestego siódmego lutego odliczał godziny — dwudziestego ósmego lutego minuty. Pierwszego marca był pewien, że już nie musi odliczać; kredyt zaufania został wyczerpany. Drugiego marca o siódmej trzydzieści—coś zegar zrestartowano; jedyna różnica polegała na tym, że nie był pewien, do czego odliczają teraz. — Brak gwarancji to cecha wspólna, hm? Ona nie mogła zagwarantować, że nie skończą w sercu katastrofy; on, że nie wyjdzie w trakcie lub w ogóle się pojawi. — To jak z jazdą na rowerze. Nigdy nie zapominasz i w obu przypadkach można wrócić do domu z otartymi kola— Filiżanka na suszarce przechyliła się na prawo; ostrzegawczy szczęk porcelany przerwał mu w połowie — czasem bombastyczna etykietka na zastawie jest zbędna, żeby spojrzeć osądzająco z ukosa. — Pora na papierosa — trzy ostatnie w paczce — miał kupić nową w drodze na komisariat — obiły się o siebie smętnie; trzask zapalniczki zagłuszał wnioski twoim? Zaimki dzierżawcze, Vandenberg, pamiętaj i obiecał poprawę. Głównie nastroju, nigdy charakteru. — Zależy od rasy. Te uparte po prostu cierpliwie czekają. Dym w płucach, będę na ciebie czekać na ustach; na jej wdech odpowiedział wydechem — gdyby nie on, zakrztusiłby się nikotyną. Chcę. Moment ciszy, bo niektóre pytania wymagają skupienia; drugi moment ciszy, bo niektóre odpowiedzi wymagają odwagi. Zamiast masz coś do pisania? pada inne pytanie; zaciśnięte na słuchawce palce próbują uchwycić ten moment i nawlec go na szpulkę wspomnień. — Piłaś już kawę? Wolna dłoń znajduje punkt oparcia; wyimaginowany pyłek na blacie stołu, przeoczona plama po herbacie, paragon po Valerio; gdyby go rozprostował, odkryłby rachunek na dwadzieścia siedem dolarów. Teraz metodycznie składa go w kwadraty — coraz mniejsze, mniejsze i mniejsze; w ten sam sposób składał serwetki, kiedy ojciec— — Niektórych decyzji nie podejmuje się przed pierwszą filiżanką. Zawsze masz wybór, Vandenberg. Nie powinien decydować za nią. — Staromiejska dziewięć. Mieszkanie szóste. Po raz pierwszy od dawna on też miał wybór. Nie zawsze musiał wybierać rozsądnie. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Jedna, normalna rzecz, która rozpłynęła się, gdy luty zamienił się w marzec, a gnieciona kartka papieru została postronną ofiarą frustracji wynikającej z prostego faktu — nikt wcześniej jej nie wystawił. Świat też nigdy wcześniej się nie kończył, więc był to tydzień nowych doświadczeń. Odebrał — jedną, normalną rzecz; konsensus zresetowano i mogliby rozejść się w swoją stronę, wracając do punktu, w którym oboje postrzegali się wzajemnie jako wygodną współpracę, ale— —ale zadzwonił. Nowa, normalna rzecz. Jedyna gwarancja, jaką posiadali, to wzajemnej destrukcji, wypowiedziana w niewypowiedzianym na pirsie. Cała reszta, była jedną wielką improwizacją, zlepkiem drgających, czerwonych sznurków, które kiedyś ułożą się w spójny obraz. Teraz jeszcze plątały się wraz z kablem telefonicznym. Rowerowa przypowieść sprawiła, że jej brew — prawa, ta złośliwa — powędrowała do góry i już sama miała mu przerwać, informując niezbyt subtelnie, że chyba się zbyt na tym rowerze rozpędził, ale najwyraźniej samorefleksja przyszła w porę. Dobry pies. — Tak, przy nieudanych metaforach oraz udanych randkach, warto, jest mieć usta czymś zajęte — na przykład ravioli. Pies był uparty, ustalono to drogą sądową. Nie on jedyny, pytanie mogłoby rozgrywać się o to, kto bardziej oraz w jakiej sprawie postanowi być upartym. Zagrajmy w grę, Williamson; kto jest pirsem, a kto oceanem? Miała wybór. Wybrała; w momencie, gdy podała powód i nie wcisnęła od razu czerwonego przycisku autodestrukcji tej rozmowy. Mogła się wtedy rozłączyć, mogła się rozłączyć dwadzieścia minut temu, nie zostawiać swojego numeru, nigdy nie zadzwonić. Mogłaby przestać się oszukiwać, że dawno już decyzja nie zapadła — z lub bez filiżanki kawy w krwiobiegu. — Staromiejska dziewięć, mieszkanie szóste — powtórzyła, aby zapamiętać, jednocześnie rozglądając się po pokoju za kawałkiem papieru. Ten leżał na szafce nocnej, a długopis wystawał spod łóżka. Chwilę później znajoma zieleń skrobała już adres. — Jeszcze nie piłam. Jak spędzasz sobotę? Nawet nie próbowała proponować terminu bardziej odległego, niż dwadzieścia cztery godziny. Drugie wystawienie byłoby już po prostu bezczelne. Psa faktycznie należy wyprowadzać, a ona miała już nawet pomysł, gdzie. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Lyra Vandenberg dnia Pon 28 Sie - 12:51, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
W świecie, gdzie deszcz płonie, ciemność zabija, a sen to przywilej, nie ma już miejsc na niedomówienia. Ran— zawsze otrzymuje drugą sylabę, wiosenny płaszcz nie pachnie kwiatami, papieros smakuje tylko papierosem — fantomowe wyobrażenie posmaku na filtrze przestaje zaprzątać jaźń; za to sporadycznie pojawia się w snach. Ten dzień może być moim ostatnim dwudziestego szóstego lutego zamieniło się w ten dzień jest moim ostatnim; ta ostateczność właśnie poruszyła językiem. — Znam kilka sposobów na skuteczne zajęcie ust — pozwól jej odetchnąć, zanim znowu zaczniesz; stuknięcie palca o obudowę przypominało strzał ostrzegawczy we własną potylicę. — Papieros to najszybszy z nich. Jak się okazuje, niezbyt skuteczny; słowa płynęły razem z dymem i rozmywały się na plastiku. Nikotyna imitowała ciepło; mogłaby wniknąć w okrągłe otwory słuchawki, prześlizgnąć się po kablu, skazić piętnaście kilometrów linii telefonicznej i wydostać się na wolność w Sonk Road — woń tytoniu, tym razem bez dotyku filtra na ustach, byłaby marną namiastką tamtego papierosa. Niespełna dwa miesiące to dość czasu, żeby przywyknąć do marnych namiastek, wyblakłych kopii, prześwietlonych klisz; słońce zachodziło każdego dnia, ale nigdy nie wyglądało jak— To był błąd; jego adres wypowiedziany jej głosem — jedna tajemnica mniej. To był błąd, nie pierwszy w tym roku, może być za to ostatni; spojrzenie utkwione w szafce, gdzie trzymał rytualne świece, odliczało sekundy. Za trzy powie, że skłamał; za dwie doda, że nigdy nie powinna mu ufać; za jedną— Usłyszy pytanie, które jest ultimatum i zrozumie, że stracił rachubę czasu; sobota. Nie piątek i poranna zmiana, nie niedziela i popołudniowy patrol. Sobota. Jeden z trzech wolnych dni w marcu; pierwszy na samym początku miesiąca, jakby Williamson już w grudniu wyczuwał smród nadchodzącej katastrofy. Dwa kolejne w przedostatni weekend — dwudziesty trzeci, żeby schlać się do nieprzytomności; dwudziesty czwarty, żeby wrócić do stanu używalności. Dwudziesty piąty i każdy dzień później — już w pracy; żeby udawać, że kolejna rocznica wcale się nie wydarzyła. Jak spędzasz sobotę? Wysunięty z ust papieros dopalił się razem z przekonaniem, że mógłby odmówić; że chciałby odmówić. — Z tobą. Dwa słowa, dwie sekundy milczenia, dwa zaklęcia magii oddychania. Wydech, by wypuścić z płuc ostatnią smugę dymu — wdech, żeby zmyć z tonu rdzę chrypy; bez skutku. — I kawą. Podobno po kofeinie jesteś milsza. Gdzie? nie wybrzmiało; Lyra Vandenberg nie zdradza sekretów. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Niepielęgnowane wspomnienia mają tendencję, aby blaknąć szybciej, niż ta jedna książka, na którą zawsze świeci słońce na półce. Grzbiet już dawno nie zdradzał tytułu, jedynie kształt czegoś, co kiedyś było literami. Miała kilka takich książek, których nie ruszała — bo chociaż grzbiet mógł blaknąć, to jeśli weźmie je do ręki, to zobacz nietkniętą okładkę, tak samo barwną, jak w dniu, gdy ją dostała. Mogłaby je wyrzucić, ale— Niektóre półki tak nie działają. Odpowiedzią na zuchwałość był cichy śmiech, zduszony przez plastikową słuchawkę, przyciśniętą mocniej do policzka. Teraz zamiast piętnastu kilometrów, dzieliło ich jeden milion czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć centymetrów. — U psów najczęściej stosuje się kaganiec. To był błąd; ta rozmowa, ta propozycja i ta zuchwałość, która pojawiała się za każdym razem, gdy podnosiła telefon. Spojrzała na tykający na ścianie zegar, marszcząc oskarżycielsko brwi, jakby to upływ czasu zmusił ją, aby— Z tobą. Wstrzymała oddech, chcąc tym przegonić ścisk podbrzusza. Ona dalej trzymała powietrze w płucach, gdy on oddychał — może w słuchawce nie było miejsca na dwa zaklęcia z magii oddychania w tym samym czasie. Może zuchwałość osiągnęła już swój limit, a była dopiero siódma czterdzieści trzy. — Świetny wybór — wybór, Williamson. Każdy je ma. Oddech wrócił na swoje miejsce; ścisk żołądka został tam, gdzie był. — Ile potrzebujesz, żeby się wypięknić? Spojrzała w długie lustro zawieszone na ścianie. Taki moment zawsze był szybką oceną sytuacji. Ocena była krytyczna, przełożona na walutę minut, aby ostatecznie wyliczyć tyle, by spóźnić się jak najmniej. — Dostaniesz godzinę — ja potrzebuję godziny. To nie było jego pierwsze rodeo, powinien nauczyć się słuchać między oddechami. Z drugiej strony, sam przyznał, że był to pierwszy raz od jakiegoś czasu. — Będę na ciebie czekać— Pauza nie była przypadkowa, a uśmiech na jej ustach całkowicie świadomy. — pod podanym adresem. Pamiętaj, pięć minut spóźnienia. Jak będziesz stać z kawą, to dostaniesz coś słodkiego. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Niektóre książki, nawet o wyblakłych od słońca okładkach, skrywają więcej tajemnic niż sekret zaklętych w fabułę liter. Pomiędzy pożółkłymi stronami azyl znajdują wspomnienia, których nie rozmyje nawet bieg lat; zastygłe w bezruchu fotografie, zasuszone czterolistne koniczyny, przedarty na pół bilet do kina — małe historie wielkiej wagi. Nie wszystkie można zamknąć między okładkami tej jednej, skąpanej w słońcu książki; niektóre żyją na nocnych szafkach przy łóżku, inne przemijają zbyt szybko w słuchawce, która nie potrafi utrwalić cichego śmiechu. Wyobraźnia musi zrobić to za nią. — Pewnego dnia — kiedy nie będzie ich oddzielać jeden milion czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć centymetrów — możesz przekonać się sama. Może, nie musi; to nie był błąd — ta złożona cicho obietnica i słaby cień uśmiechu szukający punktu zaczepienia w kącikach ust. Ucieczka przed rzeczywistością nigdy nie jest błędem, bywa za to przywilejem — po raz pierwszy od lat czuł, że na niego zasługuje; że być może, wbrew temu, o czym był przekonany jeszcze pół godziny temu, zasługuje na— — Świetny, ale niekoniecznie rozsądny — nie tym razem; wsunięty za kołnierz palec poluźnił uścisk koszuli. Marzec dopiero się zaczynał, więc skąd to ciepło? — Nie ma takiej ilości czasu. Spojrzenie w lustro było zbędne; wiedział, co w nim zobaczy. Potrzebował wehikułu czasu, nie godziny — może zdołałby cofnąć się do dnia, w którym nos zachrzęścił po raz pierwszy. Sześćdziesiąt minut było dla niej — w cichym wdechu usłyszał niewypowiedziane — i dwadzieścia dla niego. Zdąży przebrać założoną w amoku część munduru, niechętnie odkryć, że żaden kolor koszuli nie zamaskuje zmęczenia pod oczami i kupić kawę; jeśli będzie dość gorąca, za parującym kubkiem ukryje twarz, a ona— Będę na ciebie czekać. Tym razem to jego wdech zgubił drogę, prawie dzieląc los paska od szlafroka. Zamiast zaginąć na zawsze, wrócił w formie cichego pytania — przerwane milczenie to dwie skupione sylaby. — Słodzisz? W tym skupieniu tkwiła obietnica; zapamiętam. Przyjadę. Nie spóźnię się, bo— — Zazwyczaj jestem wcześniej. Zazwyczaj ściska w dłoni pentakl i odlicza sekundy; zazwyczaj czeka na ból, nie głos, którego nie zniekształci słuchawka. Zazwyczaj dziś przybrało formę wreszcie. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Pewnego dnia, to ryzykowne określenie czasu, gdy wprawdzie obecnie dzieli ich zdrowa odległość, ale w przeciągu najbliższej godziny, może się to drastycznie zmienić. Wtedy pewne słowa staną się bardziej realne, niż wypowiadane w ucho białego plastiku. — Pewnego dnia — powtórzyła, w panującym między słuchawkami konsensusie. Nie była to obietnica, ani deklaracja. Pewien dzień był jedynie wyrazem zainteresowania. Metodą badania terenu w ogólnikach i nieokreślonych planach. Czy nie tak się powinno po takim dnie poruszać? Parsknięcie śmiechem było oczywiste. Rozsądek nie był zaproszony na wyjście. — Po prostu nie przyjdź w mundurze i będę zadowolona. Mogłaby mu jeszcze podpowiedzieć, aby nie ubierał się ładnie. Tam, gdzie jechali lakierki i koszule były wyraźnie niedopasowane, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Była bardzo ciekawa, jak zaadaptuje się do sytuacji, nad którą nie miał kontroli. Ile czasu minie, nim będzie próbował ją przejąć. Godzina była szczodrym oszacowaniem. Godzina przyda się jej, by umyć włosy, ale już nie zdążyć ich wysuszyć, więc gdy wsiądzie do samochodu, dalej będą delikatnie wilgotne. Godzina wystarczy, by trzy razy zmienić zdanie, co od zakładanych jeansów, ale nigdy nie zwątpić w wybraną koszulkę. Miała rzadką okazję, aby ktoś mógł docenić żart na niej nadrukowany. Ostatnie minuty tej godziny, aby wybrać — absolutnie nierozsądnie — buty z kategorii niekoniecznie płaskich, za to bardzo czerwonych. Luty dobiegł końca, wróżba Sierry straciła rację bytu. — Nie — szybka odpowiedź na pytanie zadane w zaginionym oddechu. Pauza wywołała upragnioną reakcję. — piję czarną. Coś jej mówiło, że on również. Mogłaby odpowiedzieć, że z jej doświadczenia wynika, że zazwyczaj się nie pojawia, ale na samą myśl, patrzyła na siebie oskarżycielsko w lustrze. Wywołałoby to kolejne dwadzieścia minut kłótni. Cenne dwadzieścia minut, przez które ktoś mógłby nie dostać kawy. — Ja nie — uczciwie ostrzegła. Zapowiedziane spóźnienie, to prawie jakby go nie było, prawda? — Do zobaczenia, Williamson. W końcu nie dobranoc. dźwięk delikatnie odkładanej słuchawki |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Pewnego dnia mogło nie nadejść nigdy. Pewnego dnia jeden z F—współlokatorów odbierze i powie, że Lyra już dawno tutaj nie mieszka; pewnego dnia dziewiąty sygnał niepodnoszonej słuchawki przerwie nerwowe allora, che cazzo vuoi? po którym zapadnie nieodwołalny, włoski wyrok — jesteś medium, skoro próbujesz skontaktować się z trupem? Pewnego dnia będzie o dzień za późno; pewnego dnia, ale nie dziś. Dziś połączenie trwa dalej, siódma powoli zamienia się w ósmą, filiżanka jest czysta, myśli brudne, a uśmiech trwalszy z pomocą rezonującego na kablu śmiechu. Powietrze zadrżało w jego rytmie; muzyka działa w podobny sposób. — Tłumaczyłem ci już, Vandenberg — równe pięćdziesiąt dni temu — nie liczył, po prostu wie — więc mogła zapomnieć. — Obnażanie się w miejscu publicznym jest karalne. Bez munduru nie wiedzieliby, że jest policjantem, a odznaka trzymana w zębach — zdarzyło się dwa razy częściej niż tego chciał — nie wywierała adekwatnego wrażenia. Pobieżnie sklecony plan zakładał czerń; tyle, że czerń była codziennością — w tym, co nadejdzie za sześćdziesiąt minut, codzienne było dokładnie nic. Czarna będą kawy, karoseria jego samochodu, prawdopodobnie poczucie humoru, na pewno jej włosy; czarnym markerem powinni nakreślić grubą, czarną linię, której przekroczenie oznaczało nieodwracalność. Problem w tym, że nie miał markera — na dodatek linie od zawsze wychodziły mu przerywane. — Bez cukru, zanotowane. W pamiętniczku, Williamson? Śmiech w znajomym — znanym? — tonie, ulotny uśmiech przy plastiku słuchawki; oddech wrócił na miejsce, znalazła się też szczerość, bezpowrotnie zniknęła senność. Szmer pościeli mógłby być wytworem wyobraźni, gdyby tylko to jemu poświęcał uwagę, wyobrażając sobie rytuał jej poranków. Do zobaczenia; wytrącony z równowagi świat wreszcie odnalazł punkt zaczepienia i kurczowo trzymał się każdej sylaby. Do zobaczenia, tym razem naprawdę; przynajmniej dopóki pudełeczko w kieszeni płaszcza będzie solidarnie milczeć. — Jedź ostrożnie, Lyra. Zestawienie tego przymiotnika z jej imieniem brzmiało komicznie; uznał, że to dlatego nadal się uśmiechał, kiedy dźwięk odkładanej słuchawki zabrzmiał jak szelest przekładanej strony. To pierwsza od dawna lektura, w której zamierzał przejść do nowego rozdziału. echo przerwanego połączenia |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii