Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
2 Marca, 1985, (dla niektórych) późny poranek, dla innych — 7:22 Sześć alternatywnych początków rozmowy. Żaden właściwy. I ten jeden — ostateczny — wybrany przypadkowo; bo kiedy sygnał nagle milknie, a po drugiej stronie rozbrzmiewa trzask podnoszonej słuchawki, czas na namysł dobiega końca, rozpoczyna się za to— — Widziałem wczoraj złotą rybkę. Nie odzywała się do mnie, więc od razu pomyślałem o tobie. Byłoby zabawnie — zabawnie do granicy histerii — gdyby słuchawkę podniósł jeden z F—współlokatorów. Byłoby mniej zabawnie, gdyby podniosła — i po pierwszym słowie — odłożyła ją ona. — Znalazłem za to wyjątkowo rozmowną muszelkę. Wiesz, co powiedziała? Czarna kawa w białym kubku patrzyła osądzająco; telefony o tej godzinie powinny być karane mandatami. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Sześć alternatywnych scenariuszy tej rozmowy. W pięciu z nich słuchawka zostaje potraktowana brutalnością — tym razem nie — policyjną. Miał szczęście, że sześć, to piekielna liczba. Pierwszym planem było odpowiedzieć milczeniem. Niski głos płynął naturalnie przez telefoniczne kable — z odruchami ciężko walczyć, a zdążyła się już przyzwyczaić, że gdy przykłada bladą słuchawkę do ucha, to— — Że jesteś chujem? — odpowiada. W tym temacie panowała zgodność listowna, jak i słowna. Biała kartka, która być może została wściekle pognieciona, aby potem włożyć ją między strony książki w celu rozprostowania, nie patrzyła na nią z szafki nocnej. Była ukryta w Nędznikach na półce z książkami, bo a) nie była to lektura, którą ktokolwiek by od nie pożyczył, b) tytuł był adekwatny do jej obecnego stanu. Zasnęła ze słuchawką obok dłoni, — Który najwyraźniej nie ma zegarka. Wiesz, która jest godzina? — w jej głosie słychać było, że zdecydowanie godzina przed kawą. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Sześć sekund rozmowy i pierwsze od czterech dni drgnięcie uśmiechu w kącikach ust. Zimny plastik przy chłodnym policzku czekał na jednostajne echo przerwanego połączenia, w zamian otrzymując rytm — niepodważalnie słusznego — stwierdzenia. Jesteś chujem, niski ton po drugiej stronie brzmiał na zmęczony; od czterech dób cały świat był. Ona też. Zmęczona, czyli żywa. Nie zdawał sobie sprawy z napięcia w ramionach, dopóki to nie zniknęło; sześć sekund rozmowy, jedno słowo. Przeżyłaś. — Od kiedy muszelki przeklinają? Odkąd są głodne, bo ktoś nie dotrzymał słowa, odpowiadał ten sam ton w jego głowie — ubiegłej nocy przeprowadził tę rozmowę pięć razy. W tylko jednej wersji kończyła się polubownie; w pozostałych czterech ktoś krzyczał. Zwykle ona, raz oboje; w każdym scenariuszu nazywała go chujem, więc był gotowy. Na wszystko poza tym, co opuściło jego usta, kiedy w jej pytaniu usłyszał sen. — Zastanawiałem się, jak brzmisz rano. Kawa już nie patrzyła osądzająco; teraz odbicie w czarnej toni niebezpiecznie przypominało zaskoczenie. — Teraz wiem — milczenie nasączone było jeszcze większą ilością słów; kwestiami spoza oficjalnego skryptu, obudziłem cię? naładowanego prawdziwym znaczeniem tego pytania; wciąż w łóżku? Prawie słyszał nerwowe kartkowanie scenariusza w głowie; strona druga, kwestia trzecia. — Dostałaś — kwiaty — mój list? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Przetarła oczy, zastanawiając się tak właściwie, czy jej się to nie przyśniło. Wydawało jej się, że raz już tak było; że słyszała w nocy jego głos, mówiący, że przeżyłem. Tak jak chciałaś. — Po dwudziestym ósmym lutego— Właściwie, to dwudziestym szóstym. Muszle nie lubią spadania z wysokości. — jedyne, co robią, to przeklinają — głos nadal miała ospały, tańczący na krawędzi jawy a chrypy. Mógł jednak zauważyć dokładny moment, gdy sen wyleciał jej całkowicie z głowy. Komuś już nie była potrzebna kawa. Powinna odpowiedzieć mu coś sprytnego, zakrapiającego o ironię, być może z nawiązaniem do jakiegoś gatunku psa, aby w pół słowach nie powiedzieć za dużo, ale — ale świat się im prawie skończył. Świat nabiera dystansu, gdy z góry patrzysz, jak płonie. — Barnaby — westchnięcie było ewidentne, potarcie dłonią czoła niesłyszalne. W przeciwieństwie, do niektórych, ona tej rozmowy nie miała okazji przećwiczyć na każdy możliwy sposób. Ścisk żołądka był więc równie szczery, co dezorientacja w głosie. — Nie możesz oczekiwać, że— Nie mógł? Przecież odebrałaś. — Nie — skłamała, bardzo nieudolnie. Sama w swoim głosie była w stanie to usłyszeć, więc on z pewnością też. — Dostałam. Ty, słyszę, że odebrałeś moją przesyłkę, więc twoje pięknie napisane wymówki w liście trochę tracą na wartości. Mogłeś— Godzina siódma rano nie była dobrą godziną na udawanie. — mogłeś zadzwonić wcześniej. Myślałam, że— Nie sądziła, że ton głosu może naśladować promienie porannego słońca, opadające delikatnie na materiał jej pościeli. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Zapomniana kawa, konieczny papieros; pewność, że tylko tytoń go uratuje, z hipotezy stała się faktem. — Ta data — razem z dwudziestym szóstym; jak tysiąc osiemset osiemdziesiąty piąty. — Powinna zostać wykreślona z kalendarza. Dla lutego to bez różnicy. Zgubił trzydziesty i trzydziesty pierwszy, co cztery lata przypominał sobie o dwudziestym dziewiątym; niekonsekwentny miesiąc dla niekonsekwentnego psa, który po raz pierwszy od dawna poczuł konsekwencje. Jej słowa to zwinięta w rulon gazeta; jego imię to zasłużony cios po pysku. Zapalniczka pstryknęła w odpowiedzi na westchnienie; raz, drugi, trzeci, ciche kurwa mać nie wyleciało spomiędzy zaciśniętych na papierosie ust tylko dlatego, że wiedział, jak ważne będą kolejne słowa i jak odległy w kalendarzu — w ich życiach — był jedenasty stycznia. — Lyra, ja— To ten moment; jedno słowo, trzy sylaby, płomień na końcu zapalniczki. Przepraszam. — Wiem. Przepraszam; nie potrafię mówić przepraszam. Nieudolnej swobodzie w jego głosie mogło dorównać tylko jej kolejne kłamstwo. — Zadzwoniłbym, gdybym— Gdybym mógł. Gdybym odebrał płaszcz dzień wcześniej. Gdybym spędził w domu jakąkolwiek noc od trzech dni. Nie chciała wymówek; te na papierze nazwała nieudolnymi i była to utemperowana przez upływ czasu wersja. Jak nazwała je, kiedy list dotarł do celu? — Mam smutną wiadomość. Dwudziestego szóstego lutego nasz płaszcz poniósł heroiczną śmierć — nie usłyszał tego; ciche słowo w serii słów, którymi próbował zatrzymać ją na linii. Nasz. — Odebrałem go przed południem, a później— Sama wie; nawet, jeśli spędziła tamten dzień ukryta za książką — wątpił; w jej głosie nie było wesołości, tkwiła za to rana, którą sam nosił w pokaleczonej strachem krtani — musiała wiedzieć. — Wczorajsze wydanie Piekielnika sugeruje, co mogło się z nim stać. Zagrajmy w grę, Vandenberg; prawda czy fałsz? — To nie były wymówki. Posmak tytoniu w ustach wyłowił z głosu zmęczenie — trzy i pół doby ściśnięte w rozmazane obrazy, dwie godziny snu i ból, który zaanektował każdy skrawek ciała. Teraz też go czuł, a ona słyszała; powoli sklejane sylaby, zbyt krótkie wdechy, mocniejsze przyciśnięcie słuchawki do policzka, jakby ta mogła leczyć; breviter z plastiku, kabli i głosu. — Nie musisz mi wierzyć, po prostu — chcę, żebyś wiedziała; wydech wygnał z płuc dym i napełnił słowa rozbawieniem, któremu daleko do śmiechu — świat popierdoliło, hm? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Wiedział; wiedział, że gdzieś pomiędzy słowami przekazują sobie więcej, niż gdyby używali pełnych zdań. Nie możesz oczekiwać, że wszystko zostanie ci przebaczone. / Wiem. Tylko tyle potrzebowała — aby wiedział, że szanse nie są nieskończone. Nawet jeśli jeszcze nie dochodzili do limitu. Westchnięcie. Zmęczenie osadzało się na krtani nieprzerwanie od dwudziestego szóstego lutego, bo jak można odpocząć; zawsze spada, gdy zamyka oczy. — Nie dałeś się zabić — powiedziała zamiast każdego innego zarzutu, który przychodził jej do głowy. Koniec świata to bardzo dobra wymówka, nawet jeśli w pierwszym odruchu zgniotła ją w zaciśniętej pięści. Śmieszna sprawa z tymi zaimkami dzierżawczymi — lubią wślizgiwać się między słowa niespostrzeżenie. — Nasz? — chciała, aby to wybrzmiało. Zbyt wiele myśli rozmywało się w natłoku zdań o końcu świata; niektóre należało złapać. Potem słuchała, oczy wbijając w biel sufitu, jakby próbowała sobie przypomnieć, że między niebem a nią znajduje się wiele warstw ochronnych. Wcześniej nie doceniała, jakie to ważne. — Popierdoliło — westchnięcie zmieszane z parsknięciem śmiechu, w którym nie było krzty radości. Ta dalej błądziła w czerwonej mgle nad Maywater. — Wierzę ci. Brzmiał na równie zmęczonego — być może nawet bardziej, biorąc pod uwagę, jak wymagająca była jego czarna kochanka, więc nim zdążyła się powstrzymać, już otwierała usta, aby zapytać: — Spałeś w ogóle? Ona? Mało. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Proste stwierdzenia faktów, ciche oczywistości, empiryczne dowody przypieczętowane głębokim hmm, którego echo zakłócało sygnał. Nie dałeś się zabić. Papieros przy ustach imitował ten utracony prawie — prawie robi wielką różnicę; prawie zginął, prawie nie wrócił — dwa miesiące temu. — Dotrzymuję obietnic. Nawet, jeśli złożone zostały sześć godzin po wybrzmieniu nagrania; automatyczna sekretarka dyktowała warunki, adresy i opisy sprawców, żeby na sam koniec — kiedy przy pierwszym odsłuchaniu palec zawisł nad przyciskiem stop — dodać coś jeszcze. Psy mają tylko jedno życie; przymknął wtedy powieki, udzielając pustemu mieszkaniu odpowiedzi. Tak, Vandenberg. Pieskie. Po dwudziestym ósmym lutego nie odtworzył wiadomości ani razu; na entuzjazm w jej głosie trzeba najpierw zasłużyć. A na zaimki dzierżawcze — uważać. — Spędził z tobą miesiąc i nic mu się nie stało — nasz; sylaba umknęła jemu, ale nie jej, chociaż tylko jedno z nich napełniło żyły kofeiną. Nasz, bo przecież nie łączyło ich nic, poza— — Jedno popołudnie ze mną i wymieniłem go na wiosenny. Tym razem papieros w ustach smakował mocniej; w jego smaku topił jej słowa i własną odpowiedź. Wierzę ci; wypowiedziane tak, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie, jakby wiara była częścią ich układu albo jakby wcale do niego nie należała — pojawiała się, kiedy grunt osuwał się spod nóg jak śliski kamień. Wierzę ci to jej pozbawiony wesołości śmiech; dziękuję to jego milczenie przerwane dopiero, kiedy brak snu odciska piętno nawet na słuchawce. — W ogóle? Tak. Wystarczająco? Nie pamięta, kiedy ostatnio. A ty? mógłby zapytać i usłyszeć wymijającą odpowiedź, ciche westchnienie albo sygnał przerwanego połączenia; o siódmej rano trudno oczekiwać wyrozumiałości. — Odsłuchałem ją wczoraj. Późnym wieczorem. Ona leżała teraz na szafce nocnej, biała i milcząca; mogła się obrazić po tym, jak bestialsko wrzucił ją do półki, kiedy znajomy rytm pukania do drzwi przerwał trzecie zapętlenie. — Zdążyłem nauczyć się pierwszych pięciu cyfr numeru, zanim— Valerio zakłócił spokój połowy kamienicy. — Znów coś wypadło. Przecież dokładnie tak będzie; zawsze coś. Zawsze nie mogę o tym mówić i nigdy pomóż mi o tym zapomnieć. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Bezczelność osiągnęła nowy poziom o godzinie siódmej trzydzieści siedem w niewielkim pokoju na Sonk Road. Właściwie, to nowy poziom został zapoczątkowany na Starym Mieście, aby gładko sunąć piętnaście kilometrów dalej na drugi koniec miasta. — Dwudziesty ósmy lutego twierdzi inaczej — usta mówiły szybciej, niż umysł był w stanie zaplanować ich treść. Jeśli myślał, że temat skończony, to powinien pomyśleć jeszcze raz. Przed rozłączeniem ratował go fakt, że koniec świata naprawdę się wydarzył. Wiedziała, że błądził z trupami po tunelach, więc wiara w jego słowa była łatwa z prostego powodu. Zawsze wierzyła Thei. — Popołudnie? Myślałam, że w tunelach— Cholerna siódma rano. Zdecydowanie nie powinna tego mówić — błąd znacznie większy, niż sierocy zaimek dzierżawczy martwego płaszcza. Tak się właśnie kończy rozmowa z poziomu poduszki, gdy kofeina jest jedynie odległym wspomnieniem poprzedniego wieczora. Zdolność improwizacji jest na szczęście pamięcią mięśniową. — Byłam w Maywater — mówi od razu, nie dając mu wciąć się pomiędzy słowne poślizgnięcie, łudząc się, że łatwo odwrócić jego uwagę nową kością. Z jakiegoś też powodu, chce mu o tym powiedzieć. — dlatego ci wierzę. Po tym, co wydarzyło się na plaży, uwierzyłaby w niemal wszystko. Gdyby jej powiedział, że nie był w stanie dotrzeć na spotkanie, bo trzymetrowy anioł porwał go na herbatę do nieba, to spytałaby tylko, czy ten też miał skłonności rasistowskie. — Słychać, że w ogóle. Garnek goni kocioł, jak się okazuje. Garnek potem chwilę milczy, zamykając oczy, bo widok sufitu zaczyna ją męczyć. Na ściany też nie może patrzeć — jedna z nich dalej ozdobiona jest rysunkami Cecila i wspomnienie jej samej z okresu, gdy to robił, przytłacza ją jeszcze bardziej. Najdalej od łóżka, jak była w stanie wtedy się oddalić, była podłoga obok. Chciałaby w końcu pójść dalej. Chwilę zajęło jej zrozumienie, o jakiej jej mowa. Pierwsze pięć cyfr, to pięć sekund uśmiechu. Pierwsze tego dnia. — To był — czuła ogromną potrzebę wyjaśnienia tego, co kierowało nią, gdy nagrała wiadomość. Byłoby łatwiej, gdyby sama to rozumiała. — impuls. Natknęłam się na rytuał, który potrafi zaklinać głos w przedmiocie i pomyślałam, że— —że ci się spodoba. Otworzyła oczy i spojrzała na parapet znajdujący się nad jej głową. Szklany wazon, fioletowo—różowo—biała wiązanka oraz charakterystyczny, intensywny zapach kwiatów w jej pokoju. — Ładny bukiet. Fioletowe podobają mi się najbardziej. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Precyzyjna szczerość osiągnęła punkt kulminacyjny dwanaście sekund później — niektóre usta mówiły szybciej, niż planował to umysł; inne mówiły dokładnie to, co powtarzał przed samym sobą od trzech dni. — Dwudziesty ósmy nie był obietnicą. Co dalej, Williamson? Dalej niewinność przestaje być czarno—biała i przybiera odcienie szarości. Dwudziesty ósmy lutego nie był obietnicą, bo miał być randką; bez niedomówień — na litość Lilith, nie mieli piętnastu lat — i domysłów, za to z całą ceremonią przygotowań. Wyprasowana koszula, ciepły prysznic, zimna kawa; na Burbon spojrzał tylko raz, później zacisnął w dłoni kluczyki. To, co nastąpiło w międzyczasie — list, adres, nazwiska podejrzanych — było tylko przypomnieniem. Próbował oszukać siebie, okłamując głównie ją. Ravioli musiało zaczekać. Maywater musiało zaczekać. Gdzie dokładnie? musiało zaczekać. Wyszłaś z tego cało? musiało zaczekać. — Vandenberg. To zaczekać nie mogło. Coś w jego głosie — niesubtelna zmiana w tonie, który do tej pory smakował ciepłą kofeiną, aż nagle zaczął kruszonym szkłem — brzmiało jak ostrzeżenie. O tunelach nie mówił nikomu poza sierżantem, więc— — Skąd o tym wiesz? Czterech towarzyszy niedoli. Jeden martwy, drugi bez nogi, trzeci mentalnie zmiażdżony, czwarta liczyła — głównie na siebie. Do siatki połączeń dołączyła kolejna nić; nie lubił pełnić roli muchy. Nie lubił niespodzianek, słodkiej kawy i kołnierzyków koszuli, która nagle zaciska się wokół gardła — papieros nie pomaga; dym w ustach smakuje tytoniem, zupełnie jak ironia kolejnych słów. — Z wzajemnością. Kocioł kipi z nadmiaru zmęczenia; garnek próbuje złapać balans. Pod przymkniętymi powiekami zatańczyła galaktyka gwiazd — zaciśnięte na nasadzie nosa palce odkryły przesuniętą chrząstkę; znajoma krzywizna zrównoważyła tę, która poruszyła ustami w uśmiechu. — To idealna okazja na pochwalenie się magią iluzji? — imponującą, zamierzał dodać, ale przymiotniki są równie podstępne, co zaimki dzierżawcze nieznanego pochodzenia. Zamiast nich, wypowiada kolejną obietnicę; z rodzaju tych, które łatwo dotrzymać. — Zaopiekuję się nią. Dobrze wygląda na szafce nocnej. Dyktowała numer o siódmej dwadzieścia jeden; o siódmej dwadzieścia dwa zastąpił jej głos prawdziwym. O siódmej trzydzieści osiem powinien wyjść z domu — od komisariatu dzielił go kwadrans; jedyny ruch, jaki wykonał, to zgaszenie papierosa. — Nie byłem pewien— Czy to nie za wiele. — Czy nie wolałabyś czerwonych. Prawie wybrał niebieskie, ale szybko zrozumiał; niebieski to kolor wody, nie Lyry Vandenberg. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Dłoń zaciśnięta mocniej na słuchawce była jedynie przedmową. — Masz bardzo liberalne podejście do słowa obietnica. Gdyby zadzwonił o szóstej rano, to dodałaby, że zastanawia się, czy są w takim razie cokolwiek w jego ustach jest czegoś warte. Nie ma jednak szóstej rano, a ona nie jest już licealistką. Są ważniejsze rzeczy, niż dwudziesty ósmy lutego. Dyskrecja, którą właśnie nieumyślnie złamała, była jedną z nich. Kurwa, kurwa, kurwa, niezwykle elokwentny ciąg myślowy gnał w jej głowie, gdy próba odwrócenia uwagi nie zadziałała. Łatwo zapomnieć o mundurze, gdy jedyne, co się słyszy, to czyjaś barwa głosu. Teraz mogła bez problemu wyodrębnić moment, gdy jego struny głosowe napięły się, jak smyczek w skrzypcach. — To... dobre pytanie, Williamson — paniczna próba kupienia sobie czasu, to nie tylko gadanie od rzeczy, ale również miętoszenie materiału pościeli w wolnej dłoni. Przed poddaniem się, miała tylko jedną myśl — Thea mnie zabije. — Jaka jest szansa, że pozwolisz mi powołać się na piątą poprawkę? Żadna, Vandenberg. Ten dialog mogła przeprowadzić sama ze sobą bez wcześniejszego przesłuchania. Zabawne, oboje biorą w nim udział zawodowo. — Być może byłeś tam z kimś mi bliskim. Wbrew pozorom nie chodzi o trupa, znam też żywych ludzi. Cholerna, siódma rano. Dlaczego nie mógł zadzwonić o bardziej ludzkiej porze? Co złego jest w telefonie po dwunastej? Zła mogła jednak być tylko (w tym przypadku) na siebie, opuszczoną gardę i zbyt mocno zatopioną głowę w poduszce. Miała ogromną nadzieję, że taka odpowiedź mu wystarczy i nie będzie musiała pogrążać się jeszcze mocniej. — Tak. Jestem chwalipiętą, co zrobisz — ucieczka w przyjemniejsze tematy. Gdyby dwudziesty ósmy się nigdy nie wydarzył — albo wydarzył się, jak powinien — na zaopiekowanie się muszelką odpowiedziałaby czymś innym. Teraz jedynie dostał uśmiech, którego zza słuchawki nie był w stanie dostrzec. Jedynie subtelnie usłyszeć między kolejnymi słowami. — Szafka nocna, hm? Chcesz ją mieć pod ręką? Spojrzała na swoją, jakby oczekiwała, że ją tam zobaczy. Złapała się na tym, że wyobraża sobie, jak wygląda jego szafka nocna; czy jest uporządkowana, czy trzyma na niej w połowie pustą szklankę po piwie, czy— — Nie, czerwone byłyby pójściem na łatwiznę. To dobry kolor, ale nie do kwiatów. Na przykład sukienki, którą miała na sobie, czekając pod kamienicą Thei. Stała tam dłużej, niż zapowiedziane pięć minut. O piętnaście dłużej, niż byłaby skłonna to przyznać. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Ostatni łyk kawy nie zmywa goryczy słów; jedynie podkreśla ich smak. — Albo prosty sposób na ich składanie. Wystarczy słuchać intonacji. Zabawne, Williamson. Boki zrywać. Gdyby zadzwonił ubiegłej nocy, zamiast kofeiny mówiłyby cztery drinki; zamiast to nie była obietnica wybrzmiałoby wciąż mogę jej dotrzymać; zamiast bólu w skroniach nie czułby niczego, zawieszony w niebycie między ciężką jawą, nerwowym snem i głosem, którego ton nagle spowolnił. Siódma trzydzieści osiem; godzina porannych zmian i odmawiających współpracy kłamstw. Mentalna notatka dołączyła do archiwum drobnych faktów — szelestu pościeli, skrzypnięcia łóżka, czterech sekund, w trakcie których ona milczała, a on szukał zadania dla nagle opustoszałych dłoni. Pusta filiżanka, wypalony papieros i zmiana w znanym od lat schemacie poranka; głos w słuchawce mógłby być jego stałym punktem. — Żadna, Vandenberg. Pierwsza fala podejrzeń rozmyła się o brzeg rozsądku; minęły cztery dni, tuneli było więcej, Valerio ubiegłej nocy udowodnił, że to kurewsko małe miasto — skoro mógł znaleźć się w nich z Anniką, Williamson równie dobrze— — Ten ktoś — trzech kandydatów, dwóch faworytów; teraz to nie nazwisko było istotne — ciche pytanie przestało być tonem policjanta; zaczęło głosem gwardzisty. — Powiedział coś więcej? O tym, co wydarzyło się pod ziemią? Próba uciszenia opowieści, które zaprzeczałyby wszystkiemu, co próbował wmówić im Piekielnik, zaczęła się od dwustu dolarów; gdyby banknot nie zatkał ust, Kościół był gotów zatykać głowy. Na pal. Warstwa na warstwie; ciężar tego pytania był upewnieniem i ostrzeżeniem. Dosadnością i zaklętym w znaku interpunkcyjnym wahaniem; co dokładnie usłyszała? Historię przeszukania trupa, ucieczki przed śmiercią, opowieść o kimś, kto nie mógł mówić bez przełykania krwi? Teraz przełyka jedynie ulgę; uśmiech na skręconych łączach zamienia tykanie sekundnika — siódma czterdzieści dwa — w spojrzenie skierowane na drzwi sypialni. — Nigdy nie wiadomo, kiedy będę musiał wykonać pilny telefon do Sonk Road. Słuchawka w prawej dłoni, muszelka w lewej, siniak na żuchwie, smuga krwi na pościeli i Vandenberg, sprawy się skomplikowały na ustach; prawdopodobieństwo tego scenariusza rosło razem z nabierającym tempa śledztwem. Po siódmym marca zaczną na poważnie — z garścią informacji, świeżym tropem, znacznie mniej świeżymi trupami; wkrótce zamienią telefon na wspólne pomieszczenie — wtedy nie będzie musiał domyślać się, czy kolejne słowa obudziły wspomnienie. — Dokonałem rozsądnego wyboru. Wreszcie. — Skoro o wyborach mowa — co robisz siódmego marca? Dziś przywozili do Deadberry łopaty; po zadaniu tego pytania równie dobrze mógłby wziąć jedną i wykopać dla siebie grób. — Zamierzałem zapytać nad przystawką. Dostałaś już rolę? Spóźniony o dobę telefon, szczera odpowiedź, miałam przesłuchanie. Zapamiętał. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Gdyby zadzwonił ubiegłej nocy, to rozłączyłaby się po pierwszym zdaniu. Zamiast pochwalić się, że wiedziała, że to powie, w drodze wyjątku milczała, tym razem uważniej pilnując słów, które przelatywały przez słuchawkę. Rozmowy przez telefon mogłyby być przyjemnym punktem poranków. Przesłuchania? Niekoniecznie. — Nie — tym razem kłamstwo przyszło naturalniej. Potrzeba ochrony bliskiej osoby do doskonały motywator. Doskonale o tym wiedział — miał idealną demonstrację nad pirsem, ile jest gotowa zrobić, by kryć komuś dupę. — Żadnych szczegółów, była zbyt zajęta opatrywaniem mi pleców i trzymaniem moich rąk z daleka od wina. Słyszałeś wcześniej o absurdalnej zasadzie, że nie można pić, gdy się krwawi? Bardzo głupia zasada. Czymś przecież trzeba otępić ból. Ból, który nadal czuła, nawet gdy zapadała się w miękkim materacu łóżka. Ciągle zapominała, aby kupić sobie tę przeklętą maść na blizny. Normalnie niespecjalnie by się nimi przejmowała, ale migająca w odbiciu zaparowanego w łazience lustra szrama, nie sprawiała, że łatwiej było zapomnieć o dwudziestym szóstym lutego. Spędziła wczoraj pod prysznicem trzydzieści minut, stojąc z zamkniętymi oczami, bo była pewna, że gdy je otworzy, świat znowu zacznie gnić. — Nie wiem, co takiego pilnego miałbyś do przekazania. Vandenberg, jak nazywał się autor Nędzników? To nie do końca jest sprawa życia i śmierci. Być może kolejny błąd poranka — zdradziła właśnie, w której książce znajduje się jego list. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Prawdopodobieństwo, że Williamson zawita do tego pokoju, było praktycznie zerowe. — Zamiast tego pytasz, gdy wyrwałeś mnie ze snu o nieludzkiej porze? — westchnięcie było pełne dziwnego gatunku rozbawienia. Takiego, który połączony był w dziwny sposób ze złością i nie mogła się pozbyć wrażenia, że idealnie opisuje to ich relację. Czymkolwiek ona była, oprócz nigdy niezjedzoną przystawką. — Nie dostałam. Dostałam za to sugestię, że wypadałoby poprawić reputację w mieście. W trzy tygodnie. Jest to więc— Dziesięć dni temu wierzyła, bardzo naiwnie, że było to możliwe. Z poziomu łóżka, w którym nie tak dawno kompletowała, ile potrwa, nim zdechnie od braku wody, zdawało się to wyjątkowo naiwnym myśleniem życzeniowym. Od tego czasu wdała się w barową bójkę, była świadkiem oraz członkiem trochę nielegalnych działań w Wallow i przeszła inicjację do — powiedzmy szczerze — sekty. Każdy z tych czynników miał potencjał wybuchnąć jej prosto w twarz. — niezbyt realistyczne. Oraz prawdopodobne. Prawie tak mało prawdopodobne, jak to, że niecałe dwa miesiące później, będą rozmawiać o czymś zupełnie innym, niż ilu kłusowników już mu sprzedała. Dziwniejsze rzeczy jednak się zdarzały, a jeszcze dziwniejsze były przez nich oboje zapamiętywane. — Muszę coś sprostować — powiedziała, wstając z łóżka. Trochę skrzypienia i westchnięcie, gdy stanęła w pionie. Już i tak nie zaśnie, nie było sensu spędzać poranka pod kilogramem kołdry. — normalnie tak nie brzmię. Po przebudzeniu, w sensie. Zazwyczaj jestem milsza. Popełnił po prostu strategiczny błąd, łapiąc ją przed śniadaniem. Oraz kawą — przede wszystkim kawą. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Lyra Vandenberg dnia Nie Wrz 17, 2023 11:07 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Tykanie sekundnika wydaje wyrok; spóźnienie stało się ciałem i zamieszkało na kablach telekomunikacyjnych. Tykanie ciszy w słuchawce wysnuwa wniosek; dziś nie padną żadne nazwiska poza tymi, z których balastem od urodzenia zmagają się sami. — Niech tak zostanie. Im mniej powie, tym niższe ryzyko, że— Ktoś zainteresuje się szczegółami, a drzwi implodują do środka; Czarna Gwardia rzadko puka do tych, których Kościół wskazuje palcem. Jeszcze rzadziej milczy do słuchawki, kiedy informacje nakładają się na siebie w poskręcanym ciągu przyczyn, skutków i podsuniętych przez wyobraźnię obrazów. Pierwsza migawka; Maywater. Druga; krwawy deszcz. Trzecia; skwiercząca skóra pleców. Czwarta, rozmyta; wyciągnięta w ciemności dłoń i— — Zastanawiam się, czy kiedykolwiek usłyszę Williamson, to już trzeci tydzień bez obrażeń na ciele — powinien otworzyć atlas anatomiczny i przeprowadzić wywiad; część ciała, której nie uszkodziłaś. Lewa ręka w łokciu? Prawa łydka? Śródstopie? Ironiczne; gdyby sam odpowiadał, o każdej z nich miałby osobną historię bólu. — Zasada jest zmyślona, a twoje plecy— Piąta migawka; styczniowy ocean i odbicie nagiej skóry w wodzie. — —dobrze wyleczone? Nie piłaby, gdyby nie ból; nie czułaby bólu, gdyby ktoś — F—współlokator? — użył odpowiedniego czaru. Uzasadnione zwątpienie w kompetencje zbiegło się nad nosem razem ze zmarszczonymi brwiami — jako jeden z nielicznych, dwudziestego szóstego lutego miał szczęście. Dwie poparzone krople na skórze, przemielony opętaniem mózg, personifikacja największej fobii; dla jednych koniec świata, dla innych niedzielny obiad z rodziną. Nie odpowiedział, że doskonale wie, kto jest autorem Nędzników — Jean van Damme albo Val de Jean, jedno z dwóch — wybierając znacznie pilniejszą kwestię dla nagłego połączenia z Sonk Road. — Vandenberg, promocja na Bombastic. To zdecydowanie sprawa życia i śmierci. Gdyby wiedział, ale nie powiedział, podjęłaby próbę morderstwa. Do cichego szczęku odstawianej do zlewu filiżanki dołączył szum odkręcanej wody; już był spóźniony, równie dobrze może pozmywać i wrócić do — czyścicielsko czystego — mieszkania. — Za dziesięć minut ósma. Nieludzkie jest tylko przekonanie, że to wczesna godzina — o szóstej sprawdzał, czy Valerio oddycha; o siódmej żałował, że jednak nie oddycha. Godzinę później Barnaby milczał; zwątpienie po drugiej stronie pokrywało plastik słuchawki szarymi smugami niepewności. Zamykając ją w więzieniu między ramieniem i policzkiem, próbował zrobić to, za co mu płacono; wyczyścić wątpliwości. — Może— ah, kurwa — nieudany początek — filiżanka wyślizgnęła się spomiędzy wilgotnych palców i wypełniła świat wyczekiwaniem; od rozbicia w zlewie dzieliło ją pół centymetra i szybki uchwyt dłoni. — Nie o finał chodzi, ale starania? Całość brzmi— Jakby Barnaby o teatrze wiedział tyle, że to taki budynek w North Hoatlilp. — Jakby reżyser dawał wskazówki i czekał na interpretację, nie rozwiązanie. Efekt końcowy i tak należy do niego — nie zdążył zastanowić się nad jakością tych słów; te kolejne, płynące z dna słuchawki, zatrzymały wprawione w ruch ciało. — Nastrój po przebudzeniu zależy od formy pobudki — lekkie uniesienie brwi w odpowiedzi na skrzypiące łóżko; właśnie zmusił kogoś do wstania. — Też nie byłbym zachwycony, gdyby obudziło mnie szczekanie. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
TW: przemoc nad nieletnimi, przemoc seksualna — Nie, jestem bardzo niezdarna. Spytaj moich nauczycieli w— Niewygodna prawda pod postacią często powtarzalnego kłamstwa utkwiła jej w gardle, niczym przesuszona skórka od chleba, łamiąca podniebienie. Nawyk głęboko zakorzeniony pod skórą — o tym się nie rozmawia. Z pewnością, nie przez telefon. — Poza tym, to nie jest tak, że ja szukam guza. To nie moja wina, gdy mnie jakiś pajac napadnie na plaży, albo świat postanowi się popierdolić — jedynie w połowie była to prawda. Athame w szkło wepchnęła na własny pomysł, jak i życzenie. Ciche, ale entuzjastyczne a-ha! było wyraźnym sygnałem, że odpowiedź jest satysfakcjonująca. Nie mogła się doczekać, aby powiedzieć Thei, że ktoś inny popiera jej punkt widzenia. Końcem końców i tak wino otworzyły, a potem wypiły, i otworzyły kolejne, jednak nie o to w tym wszystkim chodzi. Tu chodzi o (bardzo niedorzeczną) zasadę. — Połowicznie. To nie był dobry dzień na magię. Teraz tylko pozostało wymieniać gazy i liczyć na to, że blizny ułożą się w jakiś ciekawy sposób. Do tej pory, większość jej blizn była metaforyczna. Czuła je tak samo mocno pod skórą, gdy rękami przejeżdżała po swoich udach, ale oczy nie mogły dostrzec niczego. Przez chwilę pomyślała, że może gdyby je miała, to ktoś by jej uwierzył. Przerażająca perspektywa — że najpierw krzywda musi stać się namacalna, by ktoś potraktował ją poważnie. — Promocja z dolara? To faktycznie ważne wydarzenie, wtedy koniecznie zadzwoń. Albo po prostu — zadzwoń, mogłaby dodać, gdyby wprowadzono wcześniej precedens bezpośrednich wyznań. Zamiast tego, dołączyło to do kolekcji myśli z kategorii niewypowiedzianych. Brzdęk, szum wody i zmarszczone brwi. Ktoś tu po sobie zmywał, to dobry znak. Nic tak nie niszczy relacji, jak brudne naczynia w zlewie. Każdy f-współlokator wie, jak pasywno-agresywne bywają zagrywki, gdy zależy się o jeden talerz za dużo. — Nie, kurwą mnie nie nazwał, wyjątkowo — trochę humoru przed godziną ósmą; to też powinien dołączyć do harmonogramu poranków. Coś strasznego musiało wydarzyć się po drugiej stronie — rozbił coś? Chyba nie, dźwięk byłby dosadniejszy. Z pewnością jednak miał zajęte ręce. Głos zdecydowanie był stłumiony przez policzek przyciśnięty do ramienia. — Być może. Sugerujesz, że powinnam pójść wyprowadzić na spacer psy ze schroniska? Zwierciadło pewnie znalazłoby sposób, aby napisać, że próbuję zrobić z nich futro. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie całkowicie realistyczne. — Można się do tego szczekania przyzwyczaić — mruknęła, podchodząc do szafy. W zamyśleniu nad ubiorem trochę straciła uwagę z tego, co mówi. — Szczególnie że gdy pies szczeka, to znaczy, że żyje. Nie było to przez ostatnie dni takie oczywiste. — Barnaby — zatrzymała się w połowie wyciągania pary jeansów z półki, jakby dopiero teraz sobie coś uświadomiła. Weszła podobnie na miękką intonację głosu, której ze świecą było szukać uprzednio w tej rozmowie. — dlaczego tak właściwie dzwonisz? Nie wiedziała, co chciała usłyszeć. Nie potrafiła zdecydować, czy woli prawdę, czy— |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Spytaj moich nauczycieli w podstawówce. Uśmiech na twarzy pani Stevens nie słabł nawet, kiedy trzeci raz w semestrze potknął się na schodach; powinieneś bardziej uważać, ze złamaniami nie ma żartów. Zamiast wiem odpowiadał dobrze; spytaj nauczycieli — potrafią kłamać lepiej od dzieci; zwłaszcza, kiedy okłamują samych siebie. Znaleźli się zbyt blisko prawdy, więc znów — od ponad dwóch dekad z niezmienną skutecznością — ukrył się za milczeniem. Cisza minimalizowała ryzyko, że ktoś zrozumie; przez trzydzieści lat rozumiało niewielu — i nikt w pełni. — W takich momentach pomyśl: co zrobiłby na moim miejscu— Williamson? Pewnie dopaliłby papierosa i znalazł najbliższą powierzchnię płaską. — Ktoś ostrożniejszy ode mnie. A później zacznij to robić — w świecie pełnym nieoczekiwanych znajomości, z którymi dzielił jeden tunel pod Cripple Rock, musiała mieć kogoś takiego; zimny prąd w oceanie jej chaosu. Kogoś, kto utrzymywał ją w jednym kawałku przez te wszystkie lata; kogoś, kto nieświadomie doprowadził do tego dnia — kiedy Williamson odbija klawisze słuchawki na policzku, odmierza czas do spóźnienia i jeszcze nie wie. Sobota, drugi marca. Dzień wolny. — Dlaczego nie odwołałaś spotkania? Dlaczego nie zadzwoniłaś? naładowane ukrytym wydźwiękiem; dlaczego mówisz dopiero teraz? Mogłem— — Nie chciałbym, żeby moja pierwsza od trz— Stop; groźniejsze od zaimków dzierżawczych są tylko liczebniki. — Od jakiegoś czasu randka skończyła się na ostrym dyżurze — z drugiej strony — czego innego mógł po niej oczekiwać? Aperitif w akompaniamencie nieprzewidzianych kłopotów; digestif w towarzystwie Zwierciadła, które zwęszyło trop. Danie główne we własnym towarzystwie — tyle, że zamiast słuchawką, ktoś mógłby rzucić kieliszkiem wina. Zaskoczenie scalone w lekkim uniesieniu brwi — nazywanie kurwą było prywatnym dowcipem; odkrycie jego historii to kolejna rozmowa nie na telefon — które szybko wróciły na miejsce. Uśmiech w jej tonie wywołał lustrzane odbicie — drgnięcie w kącikach ust nasączyło pytanie cichym śmiechem; z rodzaju tych na wymarciu. — Żadnych psów. Obecnego nie wyprowadzasz na spacer i chcesz zajmować się innymi? Te ze schroniska mogły być posłuszne — na pewno pojawiały się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonym czasie, zwłaszcza, gdy ktoś przyprowadzał je— — Na krótkiej smyczy, ale żyje. O jakości tego życia nie rozmawiał z nikim; nawet, kiedy wciśnięta w poduszkę głowa tłumiła echo włoskich słów. Sei felice? zapytał po północy Valerio — Williamson domyślał się, że nie pyta o przepis na fistaszki. — Jeśli nie dałeś się zabić, to zadzwoń. Nie próbował naśladować jej tonu; miał o dekadę aktorskich zajęć i talent za mało. Nie próbował kłamać; to nigdy nie brzmiało przekonująco w jego ustach. Nie próbował udawać; dla niej było na to za wcześnie przed ósmą, dla niego — zawsze. — Nie dzwonię dlatego, że kazała mi — nienaganna dykcja i cichy wydech pomiędzy sylabami — muszelka. Dzwonię, bo nie mogłem zostawić ci paczki papierosów, która powie— Przeżyłem, ale zostałem opętany i widziałem dekapitację człowieka. Co powiesz na tiramisu? — Jeśli wciąż chcesz z nim rozmawiać, przyjedź pod ten adres. Ten adres w efekcie pozostawał tajemnicą — tak, jak sekretny był kolor kuchennego ręcznika, w który wytarł dłonie. — Nadal się nie rozłączyłaś. To nie było pytanie; tym bardziej nie był to zarzut. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii