Między regałami Przestrzeń między regałami odbija ducha przeszłości i tęsknoty za wiedzą. Przykurzone gdzieniegdzie meble i przyciemnione oświetlenie tworzą tajemniczą atmosferę, w której czas zdaje się zwalniać. Między regałami kręcą się wąskie alejki, wydeptane przez pokolenia poszukiwaczy wiedzy. Cichy rytm wertowania stron przeplata się z nutami odgłosów starych drewnianych podłóg uginających się pod krokami odwiedzających. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Byal Faradyne
9 marca 1985 W bibliotece pojawił się niedługo po jej otwarciu, a z racji dość wczesnej pory i weekendowego dnia świeciła ona pustkami, jednak to było na rękę Byalowi Faradyne. Wciąż miał wrażenie, że wcale nie dobudził się po lekach benzodiazepinowych, jednak był to efekt włączenia alkoholu. Łączenie tych substancji każdorazowo wzmacniało wzajemnie swoje działanie w ośrodkowym układzie nerwowych, dlatego jedna lampka czerwonego wina została odczuta jak dwa wychylone tuż po sobie i w zaistniałej sytuacji uratowała go być może porządna kolacja. Przyspieszone tętno i zawroty głowy były względnie pod kontrolą, gdy siedział na podłodze w salonie otoczony swoimi zwierzakami. To, że noc spędził na sofie otoczony z obu strony Milo i Oddem, było jedynie efektem tego, że nie zaufał sobie w możliwości pokonania odległości w postaci schodów., tym bardziej, że ryzyka zaburzonej orientacji nigdy nie dało się w tym zestawieniu wykluczyć. Dlatego rano szybko zderzył się ze wzmocnionym działaniem benzoesu w postaci trudności z wybudzeniem się, ale także skutkami ubocznymi takimi jak: spadek apetytu, problemy z koncentracją, łaskawie subtelnego ćmienia w głowie i lekkie rozdrażnienie. Ograniczył się jednak do wypicia szklanki wody i przez całą, dłużącą mu się niemiłosiernie drogę do biblioteki przeklinał sumę podjętych decyzji. W środku przywitał się niemrawo z pracownikami, którzy profesora historii magicznej kojarzyli, choć jego wizyta w sobotę, a nie w dzień roboczy mogła budzić pewne zaskoczenie. Zapytany, czy potrzebuje jakiejś pomocy, odparł prędko, że nie, gdyż poradzi sobie samodzielnie i jeśli będzie czegoś potrzebował to do nich wróci. W gruncie rzeczy właściwie miał pojawić się tu wczoraj, jednak po całym dniu pracy dydaktycznej uznał, że na weekend i tak nie posiadał szczególnych planów, więc to nie będzie żaden problem. Wbrew pozorom zastaną ciszę, niemal senną doceniał również ze względu na swoje dzisiejsze dolegliwości, które lekko nakładały się cieniem na jego dobry humor. Byal Faradyne starał się jednak mieć na uwadze podstawowy fakt w postaci tego, że musiał przejrzeć lokalną historię raz jeszcze w poszukiwaniu innych anomalii zbliżonych do tego, co ostatnio nawiedziło w takim natężeniu Hellridge. Nie pokładał w tym szczególnych nadziei, jednak byłby spokojniejszy, gdyby to przynajmniej spróbował prześledzić. Może wynajdzie tutaj coś ciekawego, czym mógłby podzielić się z Aureliusem Hudsonem. Historyk wślizgnął się w jedną z alejek, które wypełniały wysokie regały od podłogi do sufitu. Gdzieniegdzie można było zauważyć kurz, który nie został starty przy minionym sprzątaniu tej przestrzeni lub zdążył zebrać się niepostrzeżenie. Światła dostarczały zarówno rozsiane z rzadka lampy, jak i świetlik w suficie, co dawało dodatkowo wrażenie, że nie jest się odciętym od świata, a tego potwierdzenia wbrew pozorom — Faradyne aktualnie potrzebował bardziej niż w ogóle raczyłby się do tego przyznać. Szukał interesujących go woluminów, sięgając po konkretne tytuły trochę na pamięć i trzymając je na naręczu. Otworzył jedną z nich, opierając jej grzbiet o półkę regału i powoli wertował strony, a przynajmniej do momentu aż nie wydało mu się, że słyszy kroki w tej niewielkiej przestrzeni. Faradyne zignorował to, wklejając w miejscu niewiadomej obecność pracownika, gdyż nie spodziewał się o tej porze innych odwiedzających to raz, a dwa że ktoś mógł tu wejść specjalnie za nim. Skupiony na czytaniu tekstu nie zrozumiał zatem słów, które zostały do niego najprawdopodobniej skierowane, zresztą te zdawały się docierać do jego umysłu z opóźnieniem. Dopiero po dłuższej chwili oderwał wzrok od jednej ze stron, najpewniej zapomniawszy po drodze na czym tak właściwie skończył, utkwiwszy wzrok w młodym mężczyźnie. Byal miał wrażenie, że wydawał mu się znajomy. — Przepraszam, zamyśliłem się. Czy mówiłeś coś do mnie, czy po prostu coś mi się zdawało? — podjął spokojnie profesor historii magicznej zgodnie z należytą kulturą osobistą, wykluczając po drodze, że jakiekolwiek słowa mogły stanowić wymianę zdań z pracownikiem, gdyż po takowym nie było ani śladu. Szansa na to, że ten wyparował albo wyleciał świetlikiem nad ich głowami wynosił równe zero. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Byal Faraydne. Kolejna osoba na jego liście. Znany w środowisku uniwersyteckim profesor historii magicznej. Alfa i Omega Wykreślonego Roku. Właściciel dwóch psów rasy dalmatyńczyk. Mieszkał na Apollo Avenue 11, całkiem nie daleko Apollo Avenue 20, posiadłości Fogartych. Wielokrotnie mijał jego dom, w drodze do tego rodzinnego. Wielokrotnie widywał na progu tego budynku Mallory'ego, ale nigdy nie zapytał - co łączy się z Byalem Faraydne’m? Dalsza rodzina? Niewykluczone. Nie grzebał w profesorskim życiorysie. To, co go najbardziej w mężczyźnie intrygowało, to jego wiedza. Chciał mieć dostęp do jego umysłu. Chciał zobaczyć świat jego oczami. Wbić się w jego buty. Zobaczyć historię z jego perspektywy. Posiadać jego wiedzę na ten odległy mu temat. Miał go na celowniku od roku. Regularnie pojawiał się na jego wykładach nie tylko w roli biernego słuchacza, ale też aktywnego uczestnika. Ręka wędrowała ku górze za każdym razem, gdy z profesorskich ust wybrzmiewało jedno krótkie zdanie "Czas na państwa pytania". Cecil miał dużo pytań. Zajmował czas studentom, ale nie miał z tego tytułu wyrzutów sumienia. Nie mieli nic interesującego do powiedzenia. On, owszem, miał. Raz, nieco prowokacyjnym pytaniem, udało mu się wytrącić Byala z wiru przemyśleń i zmusić do tego, by skoncentrował uwagę tylko na nim. Spojrzeli sobie wtedy w oczy. Wydawało mu się wtedy, że są sami na sali wykładowej. Szmery w tle nie miały znaczenia. Nie mogły pełnić czynnika rozpraszającego. Były zbyt ciche, w porównaniu do wyraźnie pobrzmiewającego profesorskiego głosu Przeczytał jego prace naukowe, szczególnie te dedykowane kopalni. Odważnie, musiała przyznać, że odwagi profesorowi nie brakowało. Nie bał się drążyć, zadawać pytań? Miał dupochron, a może najzwyczajniej świecie bagatelizował siłę, jaka trzymała w ryzach to miasto? Nie, nie mógł jej lekceważyć. Zwłaszcza po tych bredniach, co wypisali w ostatnim wydaniu Piekielnika. Czasem obserwował go z ukrycia. Tak jest teraz - kiedy błąkał się między regałami, wyłapując wzrokiem trzy intrygujące tytuły. Kątem oka zerkał w miejsce, gdzie siedział profesor, zaczytany w opasłym woluminie. Zatopiony w treści, wydawał się równie odległy, co Alaska. Historia - przepustka do przeszłości. Cecilowi same obcowanie z książkami nie wystarczało. Wykłady, choć ciekawe, nie dostarczały wiedzy, jakiej pragnął. Niektóre pytania musiał zatrzymać dla siebie. Nie mogły ujrzeć światła dziennego. Z jedną z książek traktujący o Wykreślonym Roku, wziął się w końcu w garść i podszedł do pochylającej się nad lekturą profesorskiej sylwetki. Kroki jego były jak zwykle ciche, niemal bezszelestne - bardziej słyszalny był szelest kartek. Jakby poruszał się po lodzie, który w każdej chwili może pęknąć pod ciężarem jego kroków, albo po rozgrzanych węglach, wiec robił wszystko, by uniknąć kontaktu z nimi. - Profesorze Faradyne... - odezwał się, najpierw szeptem, nie chcąc nasuszyć panującej w bibliotece ciszy, a potem znacznie głośniej: - Profesorze Faradyne. Mężczyzna zareagował dopiero na dźwięk nieco podniesionego głosu. Ich oczy znalazły się na tym samym poziomie, gdy sięgnął nim poza tomiszczem. - Tak, próbowałem skupić na sobie pańską uwagę, dzień dobry - przyznał, nie udając, że było inaczej. Książkę przerzucił z jednej dłoni do drugiej. - Czy mógłby poświęcić mi pan kilka minut? - Kilka minut, które mogą przeciągnąć się w czasie. Dziennik Betrama ciążył w kieszeni płaszcza. Postawił wszystko na jedną kartę. – Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc. - dodał w ramach zachęty. Była sobota. Pewnie miał dość studentów, ich pytań i obecności. Cecil, choć nie należał do grona jego studentów, mógł być przez niego mgliście kojarzony, jako jeden z nich. Najpewniej częściej chodził na jego wykłady niż potencjalni kandydaci na tytuł historyków. Opuszkami placów gładził okładkę książki, by ukryć pewną nerwowość, która mu towarzyszyła. Przebieg tego spotkania w całości zależał od profesora Faradyne. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Byal Faradyne
W momencie, w którym wzrok profesora historii magicznej został zawieszony na nim, dało się zauważyć, że zmarszczył lekko brwi — ot, mikroekspresja, które była zupełnie niekontrolowana. Barwa głosu okazywała się dziwnie znajoma, o dziwo, bardziej niż oglądane rysy twarzy, które skądinąd zdawały się wbrew temuj obcości znajome. Wrażenie, jakby gdzieś dzwoniło, jednak nie wiedział jeszcze gdzie. Ta informacja musiała sobie utorować odpowiednią drogę, żeby profesor historii magicznej połączył ze sobą kropki i w wolniej pracującym umyśle zapaliła się migotliwa lampka. Rzeczywiście na jego salach wykładowych przewijał się pewien student (a może jedynie wolny słuchacz?), którego kojarzył głównie po zadawanych skrupulatnie pytaniach. Po upływie zajęć akademickich jednak niekoniecznie był w stanie połączyć twarz z jakimkolwiek nazwiskiem. Tyle że Byal Faradyne nie miewał takich problemów z innymi osobami kształcącymi się na Tajnych Kompletach, z którymi spotykał się zgodnie z uczelnianym grafikiem. Nie żeby się tą niedogodnością do tej pory szczególnie przejmował — nie miał przecież ku temu żadnego przekonującego powodu. Nie zdawał sobie, co zresztą do przewidzenia, sprawy, że znajdował się pod obserwacją pod czujnym okiem młodego Fogarty’ego. Posiadacza nazwiska dość kluczowego dla Wykreślonego roku 1885, w którego zakresie i zawiłościach specjalizował się historyk, choć nadal wychodził z założenia, że wciąż nie wszystkie karty historii zostały przed badaczami takimi jak on w całości odkryte. Faradyne zerknął jeszcze przelotnie na otwarty nie tak dawno wolumin, jednak nei był w nim na tyle zaczytany, by odmowa zaowocowała zatopieniem się w lekturze. Następnie profesor historii magicznej oparł tuż obok niego łokieć i wsparł palce na skroni. Cóż, będzie musiało to chwilę zaczekać, przecież się nie pali. Faradyne’owi wydawało się, że niczym właściwie się nie zdradził w wyszukiwaniu tych konkretnych tytułów, gdyż w oparciu o wyciągnięcie ich z półki, bardzo trudno byłoby się wstrzelić w to, czego właściwie Byal w nich poszukiwał. Nawet porządnie nie zabrał się za ich przegląd, gdyż skutecznie mu to działanie przerwano. Może dzięki tej nieplanowanej przerwie dowie się przynajmniej, z kim w ogóle ma przyjemność i dlaczego ktoś tak prędko go odnalazł w lokalnej bibliotece w sobotę. Czy mógł to być zwykły zbieg okoliczności? Oczywiście, że tak, przecież nie teleportował się wprost do wnętrza i bez większego trudu mógł zostać zauważony podczas pokonywania drogi do tego obiektu. Historyk ponownie wbił uważny wzrok w swojego rozmówcę, który z dużą dozą pewności twierdził, że mogą sobie wzajemnie pomóc, co samo w sobie było dość intrygujące. W Hellridge było mało osób, które mogłyby wystosować coś podobnego pod jego adresem. — Już przykuł, pan, moją uwagę. Panie…? — Czy nie była to jedyna w swoim rodzaju okazja, by na osobności, choć w otoczeniu masywnych, drewnianych regałów sięgających od podłogi do sufitu, spróbować wyciągnąć od nachodzącego go młodego mężczyzny nazwiska? Byal zdawał sobie sprawę jednocześnie z tego, że jeśli był to jeden z jego aktywnych studentów, to wypadałoby, aby jednak je kojarzył. Jawiło się to w osobistej ocenie rozszczepieńca jak pewien nietakt. — Wydaje mi się, że kojarzę cię z moich zajęć, choć równie dobrze mogę być w błędzie i z kimś cię mylić. Nie jestem pewien. — Byal odczuwał pewną konieczność, żeby jednak to nadmienić, by nie sprawić temu młodemu człowiekowi jakieś przykrości czy nie zostać odebranym negatywnie. Nie uważał, by uczenie dużej ilości studentów zwalniało go z tego, by jakkolwiek kojarzył osoby, które kształci. — Twierdzisz, że możemy sobie nawzajem pomóc. Co dokładnie masz na myśli? Chyba się domyślasz, że jeśli nie zaserwujesz mi tego w mniej tajemniczy sposób, to obawiam się, że dość trudno będzie mi się tej roli postawić. Z czym więc do mnie przychodzisz? — Głos Faradyne’a przybrał bardziej zachęcający ton i zmusił się nawet na lekki uśmiech, mimo że niekoniecznie wykazywał dostateczną ilość humoru na te drobne gesty uprzejmości i wynikało to jedynie z minionym wieczorem. Po szybkim przejściu z tytułowania na pan można było wyłapać, że Byal dość prędko preferował odejście od tego dystansującego zwracania, o ile nie okazywało się ono niezbędne. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Może nie powinien zagłębiać się w odległą o stulecie przeszłość. Wielokrotnie układał w głowie scenariusz tego spotkania. Głowił się, jak to rozegrać, co powiedzieć i jak się przedstawić. Scenariuszy było kilka – konkretnie dwa. Z początku myślał, że Belman mógł być jego przepustką do zagwarantowania sobie profesorskiej uwagi. "Jestem Tarian Belman, ilustrator. Aspiruję do narysowania komiksu opowiadającego historię Wykreślonego Roku. Być może, w przeciwieństwie do książek, trafiłby do szerszego grona odbiorców, dlatego interesuje mnie ten okres widziany pańskim oczami, profesorze." Odrzucił ten pomysł. Tarian Belman nie był wiarygodnym pomostem łączącym go z brzegiem wiedzy. Był jedynie iluzją, która szybko znikała za zasięgu spojrzenia. Kolejnym scenariuszem- drugim i zarazem ostatnim, jaki posiadał w zanadrzu, i przy tym najbardziej ryzykowanym - była szczerość. "Jestem Cecil Fogarty. Dysponuję informacjami, które mogą okazać się kluczowe w pańskich badaniach, profesorze. Na przykład mogę rozwijać wątpliwości, co do istnienia krypty Fogartych, której istnienie stało się kwestią sporną w środowisku historyków." Teraz, kiedy profesor Faradyne omiótł go spojrzeniem i zapewnił, że Cecilowi udało się przykuć jego uwagę, porwały go sidła zwątpienia. Może nie powinien podążać śladami historii, wsłuchiwać się w echo dawnych dziejów? Może powinien przyspać to, co już wiedział, gruzem zapomnienia i więcej czasu spożytkować na otaczającego go rzeczywistości, teraźniejszość, która nadeszła i Apokalipsie, która się zbliżała? Rzadko miewał problem z utrzymaniem kontaktu wzrokowego, ale teraz takowy nastąpił. Jego spojrzenie było rozbiegane. Uciekało od jednego elementu krajobrazu do drugiego. Czego się obawiał? Przecież poza kolejnym rozczarowaniem, nie spotka go pośród regałów nic gorszego. Profesorkiem słowa przecięły ciszę. "Panie...?" zawibrowało w stęchłym od zapachu kurzu powietrzu. Kim będziesz, Cecil? Jaka maska przylegnie do rysów twojej twarzy? Jakie zaprezentujesz mu kłamstwo? Żadene wykalkulowany w głowie plan nie mógł się równać z tym, co działo się teraz. Czynnik ludzki bywał najbardziej nieobliczalny ze wszystkich możliwych. - Fogarty - uzupełnił luki w profesorskiej niewiedzy na temat swojej tożsamości. Jedno słowo, które mogło przekreślić jego szanse na wypracowanie nici porozumienia z Faradyne'm. Słowo, które w obcych ustach zwykłe brzmiało jak największa obelga, w intonacji, z jakiej skorzystał Cecil było łagodne w brzmieniu. – Cecil Fogarty. Nie należę do grona pańskich studentów, profesorze. - Podejrzewam, że mężczyzna, w chwili, kiedy padło nazwisko "Fogarty", domyślił się prawdy; ktoś, kto poświęcił tyle czasu Wykreślonemu Roku najpewniej zapamiętałbym studenta noszącego najbardziej wyklęte w Hellridge nazwisko. – Ale bywam - rzadziej niż bym chciał - na pańskich wykładach i nie ukrywam, że historia przedstawiana pańskimi słowami jest dużo ciekawsza o tej, która zmarła na stronach opasłych tomiszczy. Spojrzenie na moment skupił na odłożonej na blacie stolika książce, ale po upływie kilka sekund znowu odnalazł nim profesorką twarz. Chciał zapytać: nadal chce poświęcić mi pan odrobinę swojego cennego czasu?, ale nie zapytał. Niepewność stłumił kolejnym haustem powietrza. Na usta przywołał lekki, subtelny uśmiech podszyty nićmi zapełnienie nieudawanej uprzejmości. Jak mógł nie obdarzyć odrobiną szacunku kogoś, kto, mimo rzucanych mu kłód po nogi, szukał drogi do prawdy? Nie czekał aż mężczyzna zaprotestuje i powie, że ich rozmowa właśnie dobiegła końca. Z drżącym w piersi sercem usiadł na przeciwko niego, tym razem wzrok wbijającą w profesorską twarz, która z tej odległości mógł się lepiej przyjrzeć. Pojawiły się na niej oznaki starzenia, co skłoniła Cecila do małej dygresji - tylko Leland potrafił zatrzymać upływ czas. - Osoba Bertrama Fogarty'ego jest panu znana? Podejrzewam, że nie.Też nie wiedziałem, kim był i że w ogóle istniał, dopóki w ręce nie wpadł mi jego dziennik. W skrócie: byl synem Waltera, który sto lat temu piastował stołek nestora Fogartych. Nie wierzyłem, że jest autorem tego dziennika, nie wierzyłem też w jego istnienie, więc, żeby zweryfikować wiarygodność jego odręcznych notatek, podążyłem śladem zapisanych tam słów i trafiłem do miejsca, który do dzisiaj wzbudza w historykach wiele emocji. Domyśla się pan, co to za miejsce? Miejsce zapomniane przez samego Lucyfera. Miejsca, do którego nie miał dostępu nikt od 1885 roku, przynajmniej tak twierdził w swoich zapiskach Bertram. "Zabierzemy tę tajemnicę do grobu. Ja i oni - żeby historia nie mogła zatoczyć koła." Nie zabrał. Zanotował dokładnie instrukcje, dzięki nim, Cecil Fogarty – potomek samego inicjatora spisku - w 1979 roku mógł odnaleźć drogę do krypty. Nikomu nie powiedział o jej istnieniu. Ani Teresie. Ani Diorowi. Wyjątkiem był Mallory, a teraz również Byal. Osoby, które coś łączyło. Cecil dopiero teraz pożałował, że nie wiedział, jaki był ich stopień pokrewieństwa lub zażyłości. - I co najważniejsze - jest pan nadal zainteresowany moim towarzystwem? Zarzucił przynętę. Byal ją złapie, czy uzna go za świra? Wstanie i odejdzie? A może zostanie? Jak bardzo pożąda pan wiedzy, panie profesorze? Co jest pan w stanie poświęcić, by po nią sięgnąć? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Byal Faradyne
Dziesięcioletnie badania Byala Faradyne’a skupiały się wokół wszelkich zawirowań z Wykreślonym Rokiem 1885 oraz samej Masakrze na Łysym Wzgórzu 23 grudnia tego samego roku. Jego zainteresowanie padło w głównej mierze na skonfliktowanie i podzielenie wśród rodów Kręgu, a także namnażających się sabotaży oraz zamachów i odkrycia tego, kto za nimi stał. Nie pozostawił bez uwagi zbrodni L’Orfevre’a i konsekwencji tych zdarzeń w postaci zaostrzenia prawa o nieujawnianiu świata magicznego. W dalszym ciągu miał wrażenie, że karty historii nie zostały jeszcze w pełni przed nimi odsłonięte. Dowodem tego był chociażby dziennik zmarłego górnika, który wpadł mu w ręce w odnodze tuneli Hudsonów podczas anomalii na terenie Cripple Rock, a który tkwił w salonie na jednej z półek regału. To, co jednak było kluczowe to pochodzenie z roku 1885, gdzie przecięło się to z zamachem zorganizowanym przez Fogartych. Pracownik kopalni mógł umknąć przed temperaturą i możliwością iści tragicznej śmierci, podczas strawienia przez ogień, to jednak wcale nie ułatwiło mu wydostania na zewnątrz. Faradyne sam dziennik zamierzał zabrać do Aureliusa jako niezłomny dowód historyczny. Od wielu lat Byal próbował dogadać się z Hudsonami, żeby przyjrzeć się badawczo kopalni, znajdującej się pod ich jurysdykcją, w celu przyjrzenia się temu, co skrywa, jednak zawsze spotykał się z brakiem zainteresowania lub bezpośrednią odmową. To wcale nie przeszkadzało profesorowi historii magii, by w swoim artykułach naukowych podkreślał, że jest to wręcz niezbędne. Co było jednak dość kluczowe persona Byala Faradyne’a była znana w kręgu akademickim lub nieco węższym — studenckim w Saint Fall, tak jak i poza granicami Hellridge, gdyż jako uznany historyk często pojawiał się na konferencjach naukowych zarówno jako słuchacz, jak i prelegent. Profesor historii magicznej nie cieszył się byciem na tyle rozpoznawalnym wśród lokalnej społeczności, jak większość siewców uczących w Szkółce Kościelnej, co było poniekąd oczywiste, biorąc pod uwagę, ilu uczniów przemykało przez ich zajęcia z obowiązku. Na studia wyższe, a zwłaszcza Tajne Komplety wybierała się o wiele węższa pula — ten kraj nigdy nie chylił czoła przed bezpłatną edukacją na wyższych szczeblach. Dlatego ze względu na powyższe: Byal Faradyne nie uznał tego za żart, zwłaszcza, że jego rozmówca wiedział, kim on jest. Był zaintrygowany, zwłaszcza, gdy jego rozmówca, jeszcze chwilę temu zabiegający o jego uwagę, uciekł gdzieś wzrokiem. Kiedy padło nazwisko, najpierw pomyślał, że może, ale tylko może się przesłyszał. Historyk zmarszczył lekko brwi. Fogarty zostali ukarani adekwatnie do swoich win z 1885 roku i narazili wówczas bezpieczeństwo magicznego świata na ogromny chaos. Do dziś posiadacze tego nazwiska musieli borykać się z lekceważeniem, wzgardą i kruszącym się w mgnieniu oka szacunkiem. Faradyne nie miał jednak w zwyczaju, nakładać kalki z przeszłości na nowe pokolenie i obarczać ich winą, której tak naprawdę nie byli świadkami. Krzywe społeczne spojrzenia były wystarczające, a on nie musiał dokładać do tego cegiełki. Jedynymi, co do których historyk pałał niechęcią, były syreny i niestety wynikało to z jego osobistych, życiowych doświadczeń i utraty jedynego pierworodnego w efekcie wykrwawienia się. Jeszcze przed apokaliptycznymi anomaliami zawisłymi nad Hellridge, podzielił się w opuszczonej leśniczówce po blisko czterech latach od tragicznego zdarzenia informacją o tym, że za sprawą swojej odmienności był świadkiem owego zdarzenia. — Cóż, Cecilu, bardzo miło mi coś podobnego usłyszeć od dość aktywnego słuchacza na moich zajęciach — zaczął Byal zgoła neutralnym tonem, obdarzając młodego mężczyznę lekkim półuśmiechem. Skinął mu również głową, tak jakby miało to stanowić zachętę, do podzielenia się tym, co sprowadziło go do miejsca pomiędzy strzelistymi regałami biblioteki, która nawet nie była własnością pobliskiego uniwersytetu. Faradyne oparł przedramiona na blacie stołu, przy którym siedział w otoczeniu tomów, wyciągniętych z miejsc i wysłuchał młodego Fogarty’ego w skupieniu. — Rzeczywiście, Bertram Fogarty nie jest mi znany. Nie przewinął się w żadnej relacji historycznej, z którą miałem do tej pory styczność, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy nie został wymieniony z imienia lub pomylono go z innym przedstawicielem waszej rodziny. Właściwie mimo specjalizowania się w roku 1885, wciąż odnoszę wrażenie, że nie wszystko jeszcze odkryliśmy, o czym miałem okazję przekonać się nie tak dawno na własnej skórze. Domyślam się jednak, że zapiski mogły dotyczyć krypty waszej familii, której istnienia jak dotąd nie udowodniono, ale niektórzy historycy zdążyli się już o to widowiskowo pokłócić bez dysponowania wystarczającymi materiałami źródłowymi. Czy masz na myśli tę tajemniczą lokalizację, czy może coś zupełnie innego? — Faradyne przechylił głowę w bok, przyglądając się uważniej twarzy swojego rozmówcy, który rzeczywiście nie tylko bywał na jego zajęciach, lecz również zdarzało mu się w nich aktywnie uczestniczyć. Na zadane przez Fogarty’ego pytanie, Byal niemal odruchowo się roześmiał. Nie było jednak w tym śmiechu ani grama ironii, ani tym bardziej wzgardy, wyłącznie serdeczność. — Nie jestem zainteresowany wyłącznie przebywaniem w towarzystwie syren. Podejrzewam jednak, że nie jesteś przedstawicielem tej odmienności, a nawet jeśli, chyba w zaistniałych okolicznościach, wolałbym o tym nie wiedzieć, biorąc pod uwagę, że podjąłeś rozmowę akurat ze mną na temat okresu historycznego, który znajduje się w moim zainteresowaniu od wielu lat. — Byal wychodził z założenia, że w wymianie zdań, podejrzeń, czy dywagacjami, które mógł usłyszeć, zupełnie nic nie tracił. Mogli rozmawiać o czysto hipotetycznym miejscu, jednak nie było przeciwwskazań, aby Faradyne odmówił tej rozmowy. Miał w końcu w linii rodzinnej pradziadka, który zasłynął w mieście i wśród rodziny jako szaleniec, opowiadający i zapisujący doprawdy dziwaczne rzeczy. To nad serią tych zapisków pochylał się z Mallorym Cavanaghem, spędzając z nim bardzo dużo czasu od momentu pamiętnego spotkania w bibliotece i krótkiej rozmowie, które z czasem się jedynie namnożyły. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Przywykł, że jego nazwisko było powszechne znane i wzbudzało emocje - zwykle negatywne. Prędzej naplują ci w twarz, niż podadzą rękę. Słowa, które echem odbijały się od sklepiania czaszki, był obecne nawet tu, pośród uginających się pod ciężarem książek regałów, które gwarantowały im obłudne poczucie prywatności. Kiedyś myślał, że jeśli ukryje się za pseudonimem artystycznym i zacznie udawać kogoś, kim nie był, ucieknie od przeszłości, ale ona zawsze przy nim była, towarzyszyła mu na każdym kroku, w dzień i w noc i rozliczała z każdej decyzji, wiec w końcu przestał stosować uniki, w końcu ją zaakceptował i zaczął zgłębiać. Zaczął od starych rodzinnych pamiątek. Pożółkłych, wyblakłych od upływu czasu fotografii. Starych, pokrytych kurzem książek. Między jedną a drugą odnalazł dziennik Betrama. Swój drogowskaz. Żałował, że wspomnienia tam zapisane, nie mogły odżyć, bo niektóre zapiski były niejasne, pełne zawiłych metafor i nieścisłości. W profesorskim spojrzeniu nie dostrzegł iskry pogardy, czy obrzydzenia, na jego ustach nie ułożył się też krzywy grymas, słowami nie obwieścił końca ich despoty. "Cecilu" wypowiedziane jego ustami było łagodne w brzmieniu. Żaden "Fogarty". Żadne "ty". Miał w zanadrzu jeszcze wiele komplementów, które mógł wysłać pod adresem mężczyzny, ale zatrzymał je dla siebie, skoro ten okazał się wystarczający. Siadając przy stole, spojrzenie wbił w twarz mężczyzny. Nie chciał przegapić żadnej emocji, jaka się na niej powiedziała. On sam wygięta miał wargi w subtelnym, uprzejmym uśmiechu. Zupełnie nieudawanym, co było całkiem miłą odmianą od tych wszystkich masek, jakie zakładał. - Po pańskiej skrupulatnej pracy badawczej, odniosłem wrażenie, że interesuje pana prawda. Podziwiam pańską odwagę. Obaj jesteśmy świadomi, że w niektórych kręgach, pańska dociekliwość, która skupiła się wokół kopalni Hundsonów, może zostać uznana za kłopotliwą. – Nie dokończył swojej myśli. Nie chciał, by jego słowa zabrzmiały jak groźba. Wniosek nasunęła się jeden: albo miał plecy, albo jaja ze stali. Obie opcje wchodziły w grę. Jedna nie wykluczała drugiej i wszystko sprawdzało się do jednego – dysponował rozległą wiedzą, do którego dostęp miał tylko on sam. – Też uważam, ze Wykreślony Rok nie odsłonił przed nami wszystkich kart. Chociaż udział mojej rodziny w tym precedensie jest niezaprzeczalny i nie mam najmniejszego zamiaru wybielać jej wizerunku, chcę poznać prawdę w pełnym wymiarze. Są kwestia, które wzbudzają moją wątpliwość i wygląda na to, że pan je podziela, dlatego sądzę, że możemy sobie pomóc. Pozwolił sobie na kilka sekund ciszy, chociaż przerywał ją szelest kartek, bo w tym czasie wyjął z kieszeni szkicownik. Przesunął go po blacie stołu w kierunku Byala, ignorując obecność opasłego tomiszcza, który niedawno był obiektem profesorskiego zainteresowania. - To tylko szkic - narysowane mają ręką, chciał dodać, ale ten fakt wydał mu się oczywisty dla bystrego umysłu – więc nie mogą być traktowane jako wiarygodny dowód, który potwierdzałby istnienie krypy, ale proszę się im przyjrzeć. Nie wyglądają znajomo? - dał Byalowi chwile czasu, by przekartował szkicownik i przyjrzał się rysunkom. – Widziałem zejście do krypty Fogatych. Jej zarysy wynurzył się z mgły. Wygląda, jaka brama do piekieł. Czarne, żeliwne wrota prowadzące nie wiadomo dokąd, niektórzy twierdzą, że wprost w objęcia kostuchy. Chciałem podejść bliżej, by lepiej się jej przyjrzeć, ale wtem zniknęła jak fatamorgana jakby nigdy nie istniała. - zacytował; nie podał materiału źródłowego. Faradyne na pewno się domyślał, kto był autorem tych słów. Henrik Belelli, autor wielu publikacji, pogromca wielu mitów zakodowanych w zbiorowej świadomości społeczeństwa. Jednak cytat był niepełny. Między "objęciami kostuchy" a "podejściem bliżej" autor wcisnął cały opis drzwi do krypty widziany swoimi oczami. Przynajmniej w osiemdziesięciu procentach pokrywał się z szkicem. – Krypta została wybudowana w 1750 roku - wskazał palcem na dwa szkice dalej, które przedstawiały wnętrze katakumb – sześć lata po uruchomieniu kopani, a dekadę później, jak zakładano, wiec pan, w swoich hipotetycznych rozważaniach, był najbliżej prawdy, datując ją na około 1748. - Kolejne słowa profesora sprawiły, ze Cecil pozwolił sobie na pełniejszy uśmiech, który zarysował się na jego ustach w formie szczerego grymasu rozbawienia. Chcial zapytać „co takiego złego jest towarzystwie syren?”, ale ugryzł się w język. – Gdybym był przedstawicielem tej odmienności, nie obawiałbym się, że moje argumenty nie będą dostatecznie trafione, by wzbudzić pańską ciekawość, z tego też powodu cieszę się, że jest pan profesorem historii, a nie ignorantem. - Kolejna dawka szczerości wydostała się pod ciasnego tunelu tchawicy. Fogarty dawno nie przyjmował jej w takich ilościach. Gdzie postawić granice? Kiedy przekroczy dopuszczalną normę? Kiedy okaże się zabójcza? Uśmiechnął się w myślach. Nie dzisiaj. Nie w tej chwili. Szczerość była jedyną walutą, która mogła przekonać profesora do współpracy. – Wiem, że wszystko, co dotychczas powiedziałem, brzmi jak bajdurzenie i pański śmiech jest w tym wypadku całkowicie uzasadniony, ale do tego momentu zrobi się poważnie, więc chciałbym pana prosić o dyskrecje. Czy ta rozmowa, w miarę możliwości, może pozostać między nami? Słowne obietnice były nic warte. Często wlatywała jednym uchem i wlatywały drugim, ale Cecil to zignorował. Zachłysnął się tym, że być może w końcu będzie miał szanse skonfrontować się z faktami. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Byal Faradyne
— Dotykanie kwestii historycznych zawsze niesie za sobą pewne ryzyko. Nieważne, czy jest ono odległe, czy znacznie bliższe i niekoniecznie musi się ono podobać. Nestorzy i nestorki rodów zawsze będą walczyć o dobre imię swojej rodziny, nawet jeśli wiązałoby się to z zamiataniem spraw pod dywany. — Byal Faradyne zdecydował się na względnie neutralny kierunek wypowiedzi i bynajmniej nie przez wzgląd na to, że naprzeciwko niemu zajął miejsce posiadacz jednego z najbardziej wyklętych nazwisk tego rejonu przez. Zainteresowanie profesora historii magicznej rokiem 1885 nie było szczególną tajemnicą. Właściciel dalmatyńczyków doskonale wiedział o tym, że to nie musi się każdemu podobać i na tych sztucznych ramach sympatii nie zależało mu zupełnie. Jego znajomość z Roche Faustem czy Aureliusem Hudsonem nie opierała się na chyleniu czoła przed Kręgiem. Siedzący naprzeciwko niego Cecil wstrzelił się doskonale w stwierdzenie, że interesowała go jedynie prawda. Nie zamierzał jednak wspominać o tym, że owa kopalnia odkryła przed nim skrawek siebie za sprawą dziennika ówczesnego jej pracownika. — W rzeczy samej – moja ciekawość bywa kłopotliwa i niekiedy jest też niemile widziana, ale to trochę mus w pracy historyka i odkrywania cieni przeszłości. Nie można się zniechęcać, gdy głowa którejś rodziny nam notorycznie odmawia. Wychodzę z założenia, że jeśli ja nie zbadam zawartości kopalni, to może moje stawianie nacisku na to, otworzy takie drzwi komuś innemu. — Zawsze istniała możliwość, że porwą się na to z Aurelem, jednak to wciąż pozostawało na jakiejś granicy rozważań. Na razie musiał przedstawić mu zawartość dziennika znalezionego wewnątrz tunelu. W rozmowie z samym Fogartym nie wspomniał ani razu, jakoby w środku kopalni Hudsonów się znalazł. Faradyne ostrożnie zaczął przeglądać szkice, palce trzymając bliżej krawędzi kartek, coby to ich nie naruszyć lub nie rozmazać. Podążał za nimi wzrokiem i wiele elementów odpowiadało cytatowi Belelliego, zwłaszcza tego dotyczącego zamkniętego opisu. Na razie postanawiał pozostać sceptyczny, gdyż wprawiona w rysunku osoba mogłaby odtworzyć wygląd krypty w oparciu o opis, nawet jeśli zawierała detale i elementy, o których nigdy nie wspomniano. Mogłaby to być prawda, ale równie dobrze inwencja twórcza. — Szkiców nie mogę potraktować jako dowód. Są bliskie temu, co opisywano, ale to nie fotografia, którą trudniej byłoby podrobić. Żeby stworzyć taki szkic trzeba mieć wprawę, mieć również wyobraźnię przestrzenną i mogłoby to wprawdzie posłużyć jako rysunek poglądowy — mruknął w lekkim zamyśleniu w odpowiedzi, jednak w głosie Byala nie było lekceważenia czy uderzenia w niemiły ton, który mógłby świadczyć o zniecierpliwieniu. Był zainteresowany tym, co mogło kryć się za szkicem, ale mogło to być zachętą bez pokrycia. Nie raz w karierze historyków się to zdarzało, że zachłyśnięcie się odkryciem zakrywało jednocześnie bardziej obiektywny osąd i blokowało dostęp do innej perspektywy. Fogarty wskazał mu szkice przedstawiające wnętrze i kontynuował. Faradyne nie przerywał, lecz słuchał uważnie. — Och, to doprawdy ciekawe. — Zmarszczył lekko brwi, słysząc zestawienie podejrzeń co do lat powstania krypty Fogartych. Trafne spostrzeżenie padło ze strony Cecila. Natura historyka zawsze przemawiała przez Byala bardziej. Pytanie, czy okoliczności i śmierć jego jedynego syna nie nałożyłaby się cieniem na możliwość współpracy z przedstawicielem bądź przedstawicielką syren. Obiektywnie mogłoby, biorąc pod uwagę, że Faradyne traktował ich jako podgatunek, jednak tym już się nie podzielił ze swoim nowym rozmówcą. — Brzmi bardziej jak sprawa, nad którą ktoś się pochylił, gdyż go dostatecznie zainteresowała — sprostował ciemnowłosy. Daleko było mu do lekceważenia nawet największego miłośnika danego okresu, a już tym bardziej do wykłócania się stron barykad, gdy materiałów źródłowych było tyle, co kot napłakał. — Oczywiście, możesz liczyć na to, że ta rozmowa zostanie poufna, Cecilu. Tak samo jak fakt, że wszedłem zupełnym przypadkiem w posiadanie dobrze zachowanego dziennika z roku 1885. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zamiatanie spraw pod dywan. Obaj wiedzieli, jak działa mechanizm obrony Kręgu. Cecil nadal miał przed oczami artykuł, który został opublikowany na łamach Piekielnika pierwszego dnia marca. Drzwi Kościoła Piekieł zostały zamknięte. Wbrew tego, co twierdził ten szmatławiec, a już zwłaszcza autor tego artykuły - żaden wierny nie znalazł schronienia w jego murach. Profesorskie wyjaśnienia skwitował skinięciem głowy. Fogarty miał wrażenie, że Faradyne, zdając niewygodne pytania i próbując przekonać Hudsonów do wydania pozwolenia na zejście do kopalni, podpisywał na siebie wyrok wskazujący, a to, w mniemaniu Cienia, nie wymagało już żadnego komentarza, toteż pozwolił zapaść milczeniu, przerywanego przez szelest kartek. Wzrok prześlizgiwał po twarzy historyka, kiedy ten przeglądał ostrożnie szkice, jakby się bał, że je uszkodzi, Cecil nie był do nich szczególnie przywiązany, zatem nie miałby mężczyźnie za złe, gdyby niemyślnie rozmazał uwiecznione na stronach szkicownika mury krypty. Ponadto powstały tylko w tym celu - oczy Byala miały być jedynymi świadkami ich istnienia. - Chociaż wiem, że fotografia mogłaby zostać potraktowana jako dowód prędzej niż szkice, to niestety na ten moment rysunki to wszystko, co mogę panu zaoferować. To znowu zabrzmi niewiarygodnie, ale przedmioty niemagiczne, pokroju latarek, czy choćby właśnie aparatów, odmawiają posłuszeństwa niedługo po wejściu do krypty. Wydaję mi się, że to namacalna obecność magii może mieć w tym swój udział, lub rzucone na nią silne zaklęcie ochronne, ale to wyłącznie teoria. Spekulacje to wszystko, co mógł mu zaoferować. Pewność siebie gubiła się w kolejnych adresowanych w kierunku mężczyzny słowach. - Jak już mówiłem, wśród starych, rodzinnych fotografii i równie wiekowych ksiąg znalazłem to - wyjął z zewnętrznej kieszeni płaszcza dzienniki - stary, z pożółkłymi kartkami, z częściowo wyblakłym tuszem, zapisany pochyłym, zazwyczaj starannym pismem, ale gdzieniegdzie nosił na sobie znamię pośpiechu, jakby Bertram, spisując wydarzenia, których był świadkiem, nie chciał przegrać walki z upływającym czasem, a może czuł na swoim karku spojrzenie i bał się, że jego prywatne zapiski trafią w obce ręce i zostaną użyte przeciwko niemu? Cecil, kiedy zetknął się ze swoim znaleziskiem, z początku nie mógł uwierzyć w wiarygodność dziennika. Dlaczego przez tyle lat przeleżał na strychu i dotychczas nikt się nim zainteresował? Skoro Bertram został zabity 23 grudnia 1885 roku na Łysym Wzgórzu, a swój ostatni wpis zakończył zdaniem "Ona nadchodzi", pozostawiając na ostatnich stronach krwawe odciski palców, jak jego odręczne notatki znalazły się w domu przy Apollo Avenue 20 dziewięć dekad później? W opętujących go sidłach wątpliwości, ostatecznie nie mógł uwierzyć słowom zapisanym na stronach dziennika, bez dowodu, że zapiski są autentyczne. Musiał upewnić się na własnej skórze, że przeżycia Betrama były prawdziwe. Z dudniącym w piersi sercem, podążył za wskazówkami, by, wśród mgły i nagich, pozbawionych liści drzew, odnaleźć obiekt, który stanowił do dzisiaj kość niezgodny między historykami. Kiedy przed oczami zamajaczył zarys wejścia do krypta, jasne stało się, że zapiski napisane ręką jego przodka nie zostały sfabrykowanego. Ktoś taki, jak Bertram Fogarty istniał naprawdę. Skupił wzrok na profesorskim obliczu, gdy spomiędzy jego warg padła deklaracja dyskrecji, a potem kolejna przykuwająca cecilową uwagę informacja. Dziennik z 1885 roku. Jakie tajemnice skrywał przed nimi Wykreślony Rok? - Kto jest autorem tego dziennika i gdzie go pan znalazł? Zanim przekazał Byalowi dziennik Betrama, wyrwał z niego jedną z czystych stron i podał ją mężczyźnie. Musiał najpierw sprawdzić, czy jego przodek nie zabezpieczył dziennika, w końcu do krypty wejść mogły wyłącznie osoby, w których żyłach płynęła krew Fogartych. - Nie ukrywam, że moja rodzina wręcz obsesyjnie pilnuje swojej prywatności i być może właśnie dlatego wiele faktów dotyczących Wykreślonego Roku spowija mgła tajemnicy, bo po śmierci Marverika nie było nikogo, kto mógłby opowiedzieć co tak naprawdę wydarzyło się w kopalni i co sprowokowało go do przeciwstawienia się zasadą Kościoła. Bertram w swoich zapiskach napisał, że Marverik po powrocie z podziemnych tuneli całkowicie się zmienił. Stał się niespokojny, ciągle zerkał przez ramię i przeklinał. Zupełnie jakby się czegoś bał. Swój wpis na ten temat zakończył słowami a w jego oczach płonął obłęd, niemal równie namacalny, co stal, którą trzymał w dłoni. Poniekąd Cecil wiedział co nakazało jego praprapradziadowi do złapania w dłoni noża i poderżnięcia nim kilkunastu gardeł. Wiara w Lilith, równie nieustępliwa, co niegdyś jego własna, póki nie zaczął kwestionować prawdomówności Zuge. Szczerość, którą profesorowie obiecał, nie obejmowała kowenu Nocy, ani wydarzeń z Erosem w roli głównej. Pozostawił je zatem dla siebie, ta ograniczona wersja prawdy Byalowi musiała wystarczyć. k3 dla urozmaicenia rozrywki (możesz rzucić, ale nie musisz, pozostawiam ci zupełną dowolność <3) 1 - po zetknięciu dłoni z kartką wytargną z dziennika nie dzieje się zupełnie nic. Byal może się jej uważnie przyjrzeć. 2 - po zetknięciu dłoni z kartką wytargana z dziennika, ta staje w płomieniach, jednak nie parzy profesora w palce; ogień obejmuje swoim zasięgiem wyłącznie świstek papieru i samoistnie gaśnie po jego doszczętnym spopieleniu. 3 - kartka razi niewielkim wyładowaniem elektrycznym Byala w palce, w konsekwencji czego profesor czuje krótkoterminowy paraliż nerwów, który sprawia, że nie może ruszać ręką; ten stan niedowładu będzie ciągnąć się przez dwa posty i przejdzie samoistnie. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Byal Faradyne
Byal Faradyne przyjaźnił się wprawdzie z niektórymi członkami Kręgu, jednak nie sądził, by to miało przełożenie na ogólną politykę funkcjonowania wpływowych rodzin, które mogłyby stać się nie tylko agresywne w momencie zagrożenia swoich dobrych imion, lecz najpierw skorzystałyby ze sposobu najmniej rzucającego się w oczy — zamiecenia wszystkiego pod dywan i obrócenia wszystkiego w wielkie nieporozumienie, które w gruncie rzeczy pozostawałoby i tak grą pozorów. Interesy, obowiązki, styl wychowania — wszystkie te czynniki składały się na przekazywany i oczekiwany sposób oczekiwany wobec kolejnych pokoleń, które miałyby utrzymać odpowiedni poziom od oddania, zaangażowania, pożądanego zachowania, po zanurzenie w kręgowej machnie po uszy na tyle, że wszystko to wydawało się zwyczajne, traktowane poniekąd jak naturalna kolej rzeczy. Profesor historii magicznej dość delikatnie obchodził się ze szkicami, jednak nie z zamiłowania do sztuki, czy talentu rysownika, lecz szacunku do czyjejś własności. Skoro trafiło to już w jego ręce, nawet przy uciążliwym ćmieniu wewnątrz czaszki, Byal chciał zwrócić je nienaruszone, z a zatem niewielkimi śladami użytkowania, nawet jeżeli Cecil Fogarty mógł bez większego problemu nadzorować ten proces. To znowu zabrzmi niewiarygodnie, ale przedmioty niemagiczne, pokroju latarek, czy choćby właśnie aparatów, odmawiają posłuszeństwa niedługo po wejściu do krypty — zmarszczył lekko brwi, choć ciężko było stwierdzić, czy to przez wrażenia bólowe, czy przez informacje, które właśnie ten młody człowiek mu sprzedał. Oderwał na moment wzrok od jednego ze szkiców i jego detali, by przenieść go na rysy twarzy Fogarty’ego. Daleki był do sięgnięcia bezbrzeżnej ekscytacji, ale dostał informacje, dlaczego jako dowód nie służyła jakakolwiek fotografia. — W takim razie… może to efekt działania jednego lub więcej nałożonych na siebie zaklęć, które miały strzec istnienie krypty przed niechcianymi osobami i zapewne ciekawskimi dzieciakami, które lubią kręcić się po wszelkich opuszczonych miejscach? Na pewno nie dojdziemy do przyczyny tego zjawiska w oparciu o sam efekt, to wciąż za mało, choć to cenna informacja. — Faradyne powątpiewał jednocześnie, by cokolwiek powstrzymało ciekawskich przed wtargnięciem do porzuconego miejsca, jednak prawda pozostawała niezmienna – Krypta Fogartych nie została dotąd odkryta, choć znajdowała się pod ostrzałem wielu dyskusji historycznych, co nie przekładało się na przybliżenie do odkrycia jej położenia, a już tym bardziej udowodnienia, czy faktycznie istniała, czy to nadmuchana do legendy miejskiej plotka. — Autorem wspomnianego dziennika, który wpadł mi w ręce, został spisany przez pracownika kopalni Hudsonów. Szczęśliwie ocalał przed zamachem, jednak nie wydostał się z niej. Nie został tragicznie strawiony przez ogień, ale zmarł z powodu braku do wody i pożywienia. — Byal rzeczowo odpowiedział częściowo na zadane przez Cecila pytanie. W przypadku drugiej połowy zawahał się, czy chciałby się tym podzielić, aczkolwiek anomalie w okolicach Hellridge nie były szczególną tajemnicą, nawet jeżeli Piekielnik próbował łatać dziury wszelkimi sposobami. — Znalazłem go w tunelu kopalni przy zwłokach. Miałem to szczęście wpaść do środka podczas dziwnych zdarzeń z końcówki lutego, które przetoczyły się po naszym terenie jak nawałnica. — Zdecydował się na oszczędną odpowiedź, odartą ze szczegółów i szczególików. Nie było to jednak w pełni dyktowane tym, że Faradyne chciał to usilnie zataić, a przez to, że nie chciał skręcać od faktycznego powodu ich nieplanowanego zupełnie spotkania. W międzyczasie dostrzegł wyciągnięty dziennik Betrama, należący najpewniej do wspomnianego przez młodego Fogarty’ego, jednak zakończył przeglądanie szkiców w momencie dźwięku wyrywania kartki. Profesor historii magicznej odruchowo zerknął w stronę wyjścia spomiędzy regałów, jakby obawiał się, że przyciągnie to któregokolwiek z pracowników. Nikt się jednak nie pojawił. Dźwięk wyrywanej kartki nie spotkał się na szczęście z zawałem żadnego bibliotekarza, a i jednocześnie nie przyciągnęli do siebie niepotrzebnej uwagi, choć po prawdzie o takową mogłoby być ciężko w tej części biblioteki. Kiedy Cecil wyciągnął kartę w jego stronę, opierał wówczas lewe przedramię o róg blatu. Wewnętrzna część dłoni była skierowana do profesora historii magicznej. Faradyne ujął wyrwaną, czystą kartę między kciuk, a palec wskazujący, jednak ten kontakt zaowocował wrażeniem natracenia na naelektryzowany sweter lub metal przewodzący — ten powiódł aż do łokcia, ciągnąc w charakterystyczny sposób, jednak odarty z wrażeń bólowych. Następstwo odczucie zbliżone do mrowienia skóry typowy jak przy jej ścierpnięciu i niemożność rozprostowania nie tylko palców, lecz także nadgarstka — idealnie komponowała się z tym, że rodzina Fogarty obsesyjnie chroniła swoich sekretów. — Podejrzewam, że za to oboje znamy konsekwencje tych wszystkich zajść, włącznie z tym, co miało miejsce na Łysej Górze i dlaczego doświadczyliśmy wówczas zmiany prawa — mruknął ledwie pozornie niewzruszony Faradyne, choć na przekór tonowi głosu, skupiał swoją uwagę głównie na palcach zaciśniętych na kartce. Doprawdy unikalnym wrażeniem było jednoczesne mrowienie, niemożność ruszenia kończyną i czucie za sprawą dotyku zarówno powierzchni kartki, jak i ciepła. — To całkiem ciekawe zabezpieczenie. Muszę to otwarcie przyznać, choć nie podejrzewałem, że kontakt z kartką wywoła momentalny problem z poruszeniem ręką. Bądź co bądź bezbolesny, aczkolwiek dość problematyczny w obliczu swobodnego przeglądania dziennika, jak mniemam. — Pokiwał powoli głową Byal, przenosząc spojrzenie z zastygłej w jednej pozycji dłoni, jak i kartki pozbawionej nawet kleksa po atramencie. Nie wywoływało to jednak szczególnego dyskomfortu, żeby czuł się tym szczególnie zaniepokojony; górę brała nad nim zwyczajne zaciekawienie obserwowalnym zjawiskiem. Na próżno byłoby szukać w głosie Faradyne’a złość czy pochodną innej, negatywnej emocji. — Przytoczony przez ciebie wpis, Cecilu, raczej sugerowałby nam, że mamy do czynienia z osobą wzburzoną i niekoniecznie racjonalną. Delikatnie rzecz ujmując. — Po głowie profesora historii magicznej przemknął strych w domu na Apollo Avenue 11, który zawierał wiele zamkniętych pudeł i kartonów, które zawierały nadprogramową ilość dzienników zapisanych ręcznie albo niezrozumiałym szyfrem, albo w chaotyczny, mijający się z logiką sposób. Cóż, stan mentalny jego własnego pradziadka również budził sporo wątpliwości, zwłaszcza wśród członków rodziny, jednak mimo losowej myśli – Byal nie widział podstawy, by zestawić ze sobą te dwa przypadki. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Mógł uścisnąć sobie z profesorem rękę - też przyjaźnił się przedstawicielami kręgowej socjety, ale istnienie żadnego z nich - ani Mallory'ego, ani tym bardziej, a może zwłaszcza Nevella - nie postrzegał w tej kategorii. Ich pochodzenie nie odgrywało głównych skrzypiec. Czasem stanowiło przeszkodę, innym razem źródło profitów, ale zazwyczaj nie miało żadnego dla Cecila znaczenia, tym bardziej w świetle ostatnich wydarzeń. Chociaż jego wzrok mógł wydać się mężczyźnie zbyt natarczywy, kontemplował emocjonalną ekspozycje, jaka nachodziła na rysy jego twarzy. Najpierw pokazał mu szkic, potem zaserwował kolejny natłok informacji, który nie pozostał bez odpowiedzi. Pierwszy raz od dawna, odmienność nie stanęła na drodze komunikacji i ktoś zupełnie Cecilowi obcy z uwagą przysłuchiwał się jego słowom. - Pewnie nie jeden teoretyk magii chciałby się temu lepiej przyjrzeć, ale szczerze mówiąc nie chce, by ten pomnik pamięci mojej rodziny został zdeptany, bo w końcu tam pochowano moich przodków i między innym dlatego prosiłem pana o dyskrecje. Nie miał gwarancji, że mógł Byalowi zaufać. Nie oczekiwał zapewnień, ani obietnic. Obietnice były często łamane, a zapewnienia zapominane. Póki co temat dziennika górnika porzucił, ale tylko chwilowo, bo miał zamiar do niego wrócić, ale wpierw musiał zbudować sobie ku temu okazje i zaraz poczynił odpowiednie kroki. - Słyszałem od - przyjaciela było słowem, które nie układało sie naturalnie na języka, gdy we wspomnieniach rysowała się sylwetka Mallory'ego, jego nadąsa mina, zmarszczka rozdrażnienia przecinająca czoło, para wpatrujących się w niego zielonych, niemal bezemocjonalnych oczu – znajomego, który, podobnie jak pan, również utknął w tunelu, że najprawdopodobniej dochodzi w nich do zakrzywienia czasoprzestrzeni. Wydawało mu się, że wyszedł z niego raptem po zaledwie kilku godzinach, od czasu, kiedy się w nich znalazł, ale okazało się, że nie był obecny przez cztery dni. Nawet nadano mu status zaginionego. Brzmi znajomo, profesorze Faradyne?, pytanie ułożyło się w myślach ,zawisło powietrzu, razem z kolejnym buchem powietrza, chociaż nie mógł mu zrekompensować głodu nikotynowego. Czuł drapanie w gardle, nieprzyjemne ssanie w żołądku i ciężar paczki papierosów w lewej kieszeni płaszcza. Ten znajomy to Mallory Cavangah, chciał dodać, by przestudiować ekspresje, jaka być może pojawią się na spokojnym obliczu mężczyzny, ale nie wyciągnął tego asa z rękawa. W środowisku akademickim krążyły plotki, że Byal również przepadł na okres paru dni i nie dawał znaku życia, chociaż zwykle nie stosował uników przed odpowiedzialnością. W cecilowym umyśle zatliła się wiec refleksja, że być może został połknięty przez gardło kopalni razem z Mallorym. Teraz, zdradzając, gdzie znalazł dziennik, poniekąd potwierdził spekulacje utkane z poszlak. I chociaż Fogarty nie powiedział wprost o kogo chodzi, podejrzewał, że profesor potrafił dodać dwa do dwóch. - Moja rodzina w zmierzłych - i nawet obecnych, bo warsztat, chociaż nadgryziony przez ząb czasu i złą reputacje, nadal funkcjonował, chociaż nie tak jak niegdyś, przed Wykreślonym Rokiem – czasach pochylała sie nad naturą czasu. - Tego nie nauczali w szkółce kościelnej. Historia, której śladem podążali, nie obejmowała materiałem rodziny wykreślonej z Kręgu, pomijając fragment, który dotoczył ich spisku, jednak Byal zapewne dysponował tą wiedzą. Jego prace nad rokiem 1985 wymagały gruntownemu przyjrzeniu się Fogarty'm. – Podobno jeden z moich przodków, skonstruował zegar połączony ze swoja linią życia, dzięki czemu mógł dłużej zatrzymać przy sobie młodość. O Złodzieju Czasu pan słyszał? Długo można byłoby wymieniać nieprawdopodobne historie zanotowane na łamach rodzinnych kronik. Inne brzmiały mniej, drugie bardziej prawdopodobnie, ale wszystkie skłaniały się ku jednej refleksji - czasu. - Myśli pan, że te załamanie czasoprzestrzenne, to wynik eksperymentu z czasem? Może zatrzymał się tam czas? Nie przepisywał swojej rodzinie tej zasługi. Był po prostu ciekawy, jakie myśli zagościły w profesorskim umyśle. To przecież niemożliwe, że przez cztery dni nie zmiotło ich z nóg zmęczenie. To przecież niemożliwe, że pomimo braku prowiantu, nie czuli głodu. On to wiedział. Byal to wiedział. Mallory to wiedział. Tunele były strategicznym punktem. Dlaczego? Ten labirynt korytarzy naprawdę prowadził do wrót Piekła? Profesor nie pozwolił myślom zapuścić w cecilowym umyśle korzeni. Fogarty skupił na powrót wzrok na jego twarzy. Zmiana prawa była łagodnym streszczeniem tego, co miało miejsce na Łysym Wzgórzu. - Wiec tym razem zabezpieczenia ograniczyły się do paraliżu ręki. Ciekawe. - Subtelny uśmiech zakradł się na usta Cecila. – Widzi pan, ja mogę dziennik wertować godzinami i mnie te niedogodności nie obejmują - wyznał po upływie półminuty. Bertram widocznie miał ludzkie odruchy, skoro ograniczył rytuał do paraliżu ręki. – Mam wrażenie, że chodzi o więzy krwi. Skierował swoją dłoń ku ramieniu Faradyne'a. Wyszeptane Subtilis tactus powinno uśmierzyć ból, jaki promieniował od sparaliżowanej kończyny. - Nie twierdzę, że nie był stuknięty. Podobno w każdym z nas tkwi pierwiastek obłędu - pozwolił sobie na małą dygresje, jednak profesorski wniosek zanotował na zwojach pamięci. Kiedyś towarzyszyły mu podobne myśli. – Bertram często wspominał w swoich zapiskach o wysłuchanych modlitwach. - Przewertował strony dziennika, by znaleźć jeden z takowych fragmentów i zademonstrować go swojemu rozmówcy. – Z początku myślałem, że chodzi o modlitwy, które zostały wysłuchane przez - Lilith - siłę wyższą, ale wygląda na to, że interpelacja tego sformowania jest mniej metaforyczna niż mi się wydawało. - Podsunął Byalowi fragment wspomnień przodka pod nos. – Nigdzie nie spotkałem wzmianki o tym, czym mogłyby być wysłuchane modlitwy. Spotkał się pan z terminem na etapie trwania swojej pracy badawczej? Powinien być tak otwarty w kontakcie z zupełnie obcym mu mężczyzną? Pewnie nie. Powinien uważniej operować prawdą? Zapewne tak. Pożałuje? Być może. Obecnie jednak był zbyt zaoferowany rozmową, by pochylać się nad niuansami i przekreślać swoje szanse na zdobycie wiedzy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Byal Faradyne
— Rozumiem — odpowiedział lakonicznie profesor historii magicznej, nie bawiąc się w rozczłonkowywanie wypowiedzi swojego rozmówcy, który wziął go z zaskoczenia w lokalnej bibliotece. Krypta Fogartych mogłaby w rzeczy samej stać się nie lada gratką dla prześcigających się, kto pierwszy wykradnie jej tajemnice dla siebie, a także złoży przy tych odkryciach bądź teoriach swoje nazwisko. Faradyne powątpiewał w rzetelność w takowych okolicznościach, jednak nie dało się zaprzeczyć temu, że sporo racji było w obawie o zadeptanie wszystkiego na swojej drodze. Pogoń za sensacją i sławą nie była właściwym motorem napędowym. O ile Byal Faradyne miał wyraźny problem z zapamiętaniem i rozpoznaniem Cecila Fogarty’ego jako wolnego słuchacza na swoich wykładach, a co dopiero dopasować intrygujące go pytania do rysów twarzy. Było to na swój sposób problematyczne. Wśród alejki złożonej z regałów wypełnionych po brzegi książkami — ilustrator mógł liczyć na zainteresowanie historyka, choćby przez wzgląd na poruszanie kwestii ciekawych, które przykuwały z miejsca uwagę profesora i to w sposób automatycznie utorowany. Tym bardziej doceniał, że postawił na niego, jeśli chodzi o wtajemniczenie w ten rodzinny sekret. — Interesująca teoria — odpowiedział ostrożnie Faradyne, czując, że znalazł się poniekąd pod ostrzałem sprawdzania. Rozmówca udzielił mu zbyt wielu informacji na raz w kontekście tajemniczego zajścia związanego z utknięciem w tunelach Hudsonów. Wyglądało to jak zarzucanie sieci w z oczekiwaniem udanych połowów. — Nie ma jednak sposobu, aby ją potwierdzić bądź obalić. Nie wiem, czy z naukowego punktu widzenia możemy traktować jako wierzytelną historię anegdotyczną, nawet jeśli domyślam się tożsamości tego znajomego. — Faradyne wzruszył delikatnie ramionami, a w kącikach ust zawitała namiastka przyjaznego uśmiechu. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn taki dokładnie podział uwzględniała ich nieplanowana grupa ekspedycyjna; cała ich czwórka uzyskała status zaginionych, co samoistnie w głowie profesora zawężało obszar podejrzeń. Cecil Fogarty znał się z Mallorym, jednak nie znał stopnia znajomości, a nie przypominał sobie, aby Mall kiedykolwiek o nim napomknął. Nie oznaczało to jednak, że przy najbliższej okazji nie zapyta młodego Cavanagha o nachodzącego go w bibliotece i to w sobotni poranek dociekliwego młodzieńca. — Co nieco, jednak tu, tak jak i z Kryptą, było to dość mgliste i niekoniecznie potwierdzone. Z wyjątkiem Krypty twoich przodków, która została ponoć dobrze zabezpieczona przed ciekawskimi. — W głosie Byala Faradyne’a zawitał uzasadniony sceptycyzm wobec opowieści o Złodzieju Czasu, ponieważ zawsze w grę mogła wchodzić magia iluzji, a Hellridge pękało w szwach od miejskich legend. Jego pradziadek był tego doskonałym przykładem, tak samo jak jego niezrozumiałe dzienniki, które nabierały coraz to większej dziwaczności wraz z natężeniem jego zagłębiania się w las. — Chyba że i w tej kwestii masz mi do powiedzenia coś więcej, do czego nie mieli dostępu badacze historyczni. Pomijam tu aspekt sytuacji banicji, byciem niemile widzianymi w ramach konsekwencji Wykreślonego roku i niesławy. Dwa pytania zawieszone nad ich głowami przez Cecila Fogarty’ego sprawiły, że twarz Byala zastygła w zastanowieniu. Doskonale wiedział, czego doświadczył on i trójka jego towarzyszy, jednak na ile obiektywnie mógł przesiać subiektywne doświadczenia? Jedna wizyta w tunelach to było zdecydowanie za mało, aby ze śmiałością postawił jakąkolwiek hipotezę. Wiedział zbyt mało o specyfice tuneli, nawet jeśli w opozycji do tego stało doskonale zachowane ciało górnika, które pozostawało poza biologicznym procesem rozkładu. Czy słusznym byłoby postawienie na czas? A co jeśli był to efekt jakiegoś bardzo złożonego rytuał? Albo coś o wiele silniejszego? — Niestety nie znam odpowiedzi na żadne z zadanych przez ciebie pytań. Specjalizuję się jedynie w badaniu zdarzeń historycznych i materia czasu jest niestety poza moim zasięgiem. Faradyne nie miał jednak żadnej wątpliwości wobec tego, czego był świadkiem w trzewiach tuneli, wszechobecnym pyle łamanym na kurzu i zapomnieniu o potrzebach fizjologicznych, nawet jeśli nie był w stanie kontrolować ani upływu czasu, ani nie był pewien, ile właściwie go nie było, zanim nie uświadomił go w tym poddenerwowany i zarazem przejęty jego powrotem Roche Faust, wchodzący do jego domu jak gdyby nigdy nic. — Nawet jeśli, to interesujące zabezpieczenie — mruknął bardziej do siebie profesor historii magicznej, aniżeli do młodzieńca, który wręczył mu kartkę. Mrowienie i niemożność poruszenia dłonią była doprawdy czymś, z czym do tej pory nie miał do czynienia. Podejrzenie z więzami krwi można było ocenić w oparciu o wręczenie kawałka papieru osobie, która była spokrewniona z młodym Fogartym i osobie, której to nie obejmowało. Faradyne wierzył jednak, że musiał przedstawiać takich banałów swojemu rozmówcy. Pomknął wzrokiem po fragmencie, który wskazał mu Cecil i Byal zmrużył lekko zielone oczy. — Na etapie mojej pracy badawczej zmuszony byłem skupić się na faktach. Jeśli wszedłeś w posiadanie dziennika swojego przodka, najpewniej musiał wzmiankować tam, choćby przelotne co jest obiektem jego kultu. Jeśli motywacja zdarzeń roku 1885 miała motywacje okołoreligijne lub ideologiczne, to interesujący trop, ponieważ to, że wymiar tych działań wzbudził szok, chaos lokalny i szereg konsekwencji, to nie ulega najmniejszym wątpliwościom. Jeśli dziennik zaprowadził cię do Krypty być może tam znajdują się podpowiedzi, co właściwie zostało wysłuchane w oparciu o te modlitwy. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Lakoniczne rozumiem nie było żadnym gwarantem, że profesor będzie trzymał język za zębami, ale tyle, a może aż tyle, przynajmniej na razie, Cecilowi będzie musiało wystarczyć i służyć za zapewnienie, że treść obecnie trwającej rozmowy pozostanie włącznie między nimi i nie wyjdzie poza ściany biblioteki. Chociaż obawiał się, że miejsce pamięci jego przodków zostanie zdeptane, pragnienie, aby uzupełnić posiadane w wiedzy luki, wysuwało się na prowadzenie. Musial zatem zadowolić się ochłapami wiary w to, że Byal Faradyne był człowiekiem słownym, niepozbawionym skrupułów, oddanym nauce, podążającym za echem historii, której oddech czuć było w unoszącym się w krypcie stęchłym powietrzu. W końcu - po upływie kolejny sekund- oderwał wzrok od jego twarzy, skupiając go na zdezelowanej okładce dziennika. Powierzenie jego treści w obce ręce było równie lekkomyślne, jednakże nigdy dostatecznie nie zaprzyjaźnił się ze zdrowym rozsądkiem, by teraz żałować swoich nadgorliwych decyzji. Cecil, łapiąc w zęby dolną wargę, przewartował kilka pożółkłych stron, gdzie Bertram zmagazynował słowem pisanym swoje wspomnienia. - Dlatego, nie uważa pan, że temu osobliwym zjawisku powinni przejrzeć się ktoś, kto teorię magii ma w małym palcu? - jak dotąd chyba nikt nie podjął się tego wyzwania, choć Cecil nie posiadał dostępu do takich informacji, ale być może, przy odrobinie szczęście, uda mu się wzbogacić swoją wiedzę o zaosoby posiadane przez profesora, na co skrycie liczył. – Podejrzewam, że Krąg, w tym Hudsonowi, mają interes w tym, by zamieść tę sprawę pod dywan, ale prędzej czy później prawda zacznie wychodzić na jaw i wtedy nawet barwne historie wypisywane na łamach Piekielnika nie zmydlą ludziom oczom - i rozgrzeją w ich sercach bunt, ostatni człon zdania pozostał w cecilowych myślach. Co prawda Cień nie miał inspiracji, by rozwikłać tajemnic, które skrywały wijące się pod miastem tunele. Zależało mu głownie na rozwiązaniu węzła sekretów, jakie kotarą milczenia opadły na zamachy, których dopuściła się jego rodzina, jednakże wiedział, że siedzącemu na przeciwko niego mężczyźnie ten temat nie był zupełnie obojętny, dlatego został poruszony, a ponura, wręcz grobowa atmosfera panująca w bibliotece, jak żadna inna, sprzyjała tej dyskusji, nadającej jej bardziej enigmatycznego wydźwięku. - Badacze historyczni nie mieli dostępu do miejsca, w którym dorastałem, a mianowicie rezydencji mojej rodziny. Tu warto napomknąć, że jedno pomieszczenie jest szczególnie osobliwe. Wisi tam setka zegarów. Każdy inaczej odmierza upływ czasu - udostępnił Byalowi kolejną informację, która znajdowała się w sferze spekulacji, chociaż nie była tematem równie popularnym, co ten stanowiący kość niezgodny między historykami - istnienie krypty. - Mogę opowiedzieć panu pewną anegdotę, którą niegdyś usłyszałem do swojego dziadka, chociaż, ostrzegam, może zabrzmieć jak stek bzdur wyssanych z palca. Profesor, przez ostatnie półgodziny, poruszał z nim wiele kwestii, które mogły wydawać się zuepłnie nieprawdopodobne, a jednak nadal siedział tam, gdzie siedział i ani razu nie dał Cecilowi do zrozumienia, że marnuje tylko jego czas. Prowadził z nim rozmowę, jakby naprawdę był zainteresowany poruszanymi przez Fogarty'ego tematami, co Cień - zwłaszcza profesorką uwagę, którą otrzymał - wykorzystywał z nawiązką. - Nie szkodzi - nie oczekiwał, że Byal będzie w stanie rozluźnić uścisk zaciskających się na niego pętli utkanej z wątpliwości i przeczuć, które dreszczem przebiegały płytko pod skórą. -Niektóre pytania pozostaną bez odpowiedzi, niezależnie od tego, jak długo i jak wytrwale ich szukamy. Nie pogłębił swojej myśli. Nie musiał, choćby przez charakter wykonywanego przez mężczyznę zawodu. Historyk pewnie wielokrotnie - na przestrzeni trwania swojej pracy badawczej - zetknął się ze ścianą, które z natury były milczącymi, nie udzielającymi żadnych wskazówek towarzyszami. - Chociaż krypta była wzniesiona na cześć Lucyfera, obiektem kultu moich przodków, przynajmniej tych, którzy zdecydowali o przewrocie, była najprawdopodobniej Lilith - wyrzucił w końcu z siebie to, co zatańczyło mu na opuszku języka - i jestem pewny, że przynajmniej po części paliwem napędowym ich działań był motyw okołoreligijny, ale to nie tłumaczy wszystkich wydarzeń, które miały miejsce rzeczonego roku. Niektóre elementy układanki zwyczajnie do siebie nie pasują. Na przykład nadal nie wiem dlaczego zależało im na zamknięciu duszy Titusa Verity'ego w obrazie. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Byal Faradyne
— Hudsonom nie jest na rękę, aby ktokolwiek nieupoważniony się tam pałętał, nawet jeśli teraz spojrzenie wszystkich ciekawskich i zaniepokojonych skierowało się na obiekt pod ich pieczą — odpowiedział ze spokojem Byal. Z własnego doświadczenia wiedział przecież, że uzyskanie zgody na wejście do kopalni wcale nie było takie łatwe. Na wejście nawet w celach naukowych dotychczas nie było przychylnej decyzji. — Stąd, jak się domyślasz, nasze doświadczenia jako uczestników zdarzeń, mogą okazać się niewystarczające, by nawet najambitniejszy teoretyk magii mógł tam wejść z pełną swobodą. Jednak to nie tak, że uważam, że ktoś nie powinien się nad tak nurtującą kwestią pochylić. Myślę, że szanse na przebadanie tego są nieduże. Przez lata towarzyszyło mi naukowe zacięcie i ciekawość, ale chęci mogą się zderzyć z odmową. Faradyne mimo ćmienia wciąż doskonale odczuwanego pod sklepieniem czaszki, starał się nadążać za swoim rozmówcą i tempem, które narzucał. Na twarzy historyka nie oznaczył się szczególny entuzjazm. Powoli wracało mu czucie w sparaliżowanej w efekcie kontaktu z wyrwaną kartą z dziennika. Wrażenie mrowienia pięło się niespiesznie od opuszków palców aż do łokcia, stanowiąc kolejny rozpraszacz. — Apollo Avenue? — podsunął jak gdyby nigdy nic Byal Faradyne, obdarzając Cecila Fogarty’ego dłuższym spojrzeniem. Mieszkał na wskazanej ulicy od zawsze i fakt odziedziczenia tego domu stanowił sól w oku rodziny, prowadząc do poluzowania kontaktów do tego stopnia aż zyskały znamiona obojętności. Kojarzył swoich sąsiadów choćby z nazwiska. — Wiele historii brzmi czasem nieprawdopodobnie, jednak gdzieś mają swój początek, nawet jeśli zapełniają pewną niszę niewiedzy, starając się coś wyjaśnić w ten lub inny sposób. Więc i tę możemy potraktować z przymrużeniem oka, to może być cenny eksperyment myślowy, Cecilu. Dysputy nawet czysto teoretyczne były nierzadko motorem napędowym dociekań historycznych, a innym razem potrafiły drogą rozważań naprowadzić na ciekawy pomysł, który nie zamajaczył wcześniej. Profesor historii magicznej poruszał palcami. Zmarszczył lekko brwi, tak jakby młody Fogarty podsunął mu interesujący trop. Historyk powiódł na krótko spojrzeniem po grzbietach książek ułożonych alfabetycznie, równiutko na półkach w alejce złożonej w całości z regałów i miejsca, gdzie można było się nad ich treścią pochylić. — Dlaczego? To pytanie jako pierwsze ciśnie mi się na usta. Skoro wzniesiono ją ku czci Lucyfera, to co spowodowało zmianę i skierowanie wiary w stronę Lilith? — Po zmianie prawa i ukaraniu odpowiedzialnych za zamachy i wprowadzenie dużego chaosu w lokalnej społeczności, a także skonfliktowania o Fogartych chciano zapomnieć, niemalże wymazać ich z historii, jednak przedstawiciele tej rodziny wciąż żyli, nosząc piętno nieakceptowalnych działań swoich przodków. Czy motywacje religijne byłyby wystarczające, by pociągnąć za sobą serie tych zdarzeń? Być może. Byal Faradyne miał przed sobą młodego przedstawiciela tejże rodziny i jeśli od kogoś mógł pozyskać nieco inne spojrzenie, to właśnie teraz. — Jakie masz podejrzenie? Domyślam się, że coś kołacze się w twoim umyśle. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zgadywał, że Hudsonom temat kopalni nie był na rękę. Zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń, które piętno strachu wyryło na obliczu mieszkańców miasta. Tunele wijące się pod miastem pochłonęły kilka istnień. Ile czasu upłynie, kiedy pod naciskiem, postanowią w końcu przychylić się do profesorskich próśb? Podejrzewał, ze Byal Faradyne wielokrotnie ubiegał się o dostęp do kopalni w celach badawczych, ale nigdy pozwolenia na eksploracje nie otrzymał, bo w naturze Kręgu nie leżało spełnianie zachcianek ambitnej jednostki, która nie ustępliwie dążyła do swojego celu. W kopalnianych tunelach zbyt wiele pochowanych było sekretów. - Jednakże uważam, że siedzenie z założonymi rękami, w obliczu tych wydarzeń, jest co najmniej nierozważane - kolejne słowa wymknęły się spomiędzy jego warg. Juz dawno przestał kwestionował poczynania Rady. Już dawno uznał ich działania za precedens mający na celu unicestwienie wiary w wprowadzoną przez nich politykę. Być może dlatego, ze byl Fogarty'm. Być może miał to we krwi. Abstrakcyjna – ale równie prawdziwa - była myśl, że od nich zależały losy magicznej społeczności zamieszkującej ziemie Hellridge. – Być może jestem krótkowzroczny, ale jak Gwardia zamierza zapewnić nam bezpieczeństwo, skoro nawet nie zostały podjęte żadne kroki, by zabezpieczyć choćby plac Aradii? Na jej spalonych szczątkach pozwolono rozwinąć skrzydła politycznej propagandzie. Cecil wzrok prześlizgnął po książce, która leżała na blacie i znajdowała się w profesorskim centrum zainteresowania, zanim pojawił sie w bibliotece i przerwał jego romans z wiedzą, zajmując mu myśli kryptą oraz innymi, zmienianymi jak rękawiczki tematami. Poniekąd go testował. Sprawdzał predyspozycje intelektualne, jakby chciał się przekonać, czy nie pomylił się we własnej ocenie, jaką wysnuł głównie na podstawie otwartych wykładów, w których uczestniczył. - Apollo Avenue 20 - uściślił; lokalizacja rezydencji rodzinnej Fogartych człowiekowi, który podążał śladami historii, musiała być dobrze znana, nie tylko ze względu na fakt, że mieszkał w tamtejszej okolicy, więc Cecil nie dociekał skąd historyk posiadł owe informacje. Nie chciał zdradzić, ile sam wiedział. Nie chciał przyznać, że znał położenie domu Faradyne, chociaż widok Mallory’ego na jego progu nadal mnożyło pytania pod kopułką jego czaszki. – Dziadek uważa, że dwudziestego trzeciego dnia grudnia tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego roku Sadie Fogarty przekroczyła próg sali zegarowej i nakręciła jeden z zegarów wiszących na ścianie. Jeśli wierzyć jego słowom, została skonstruowany rękoma pierwszego Fogarty'ego, który zjawił się w Hellridge. - Jeśli wierzyć jego słowom, Sadie i jej bliźniaczy brat Skylar, podobnie jak on i Tessa, połączeni byli syndromem dioskurów. Jego krew została przelana na Łysym Wzgórzu, ona zaś zniknęła bez śladu, jak Cień, który być może była. - Klucz wręczył jej nestor rodu. I ona, i klucz przepadli bez śladu tego samego dnia. Co ciekawe, wskazówki zegara, o którym rzekomo jest mowa, zatrzymały się na godzinie 3:00 i chociaż mój dziadek wszystkimi znanymi sposobami, nawet magią, próbował zmusić do pracy jego "serce", wskazówki zawsze wracały do układu 12 i 3 i zamierały bezruchu. Pragnienie, żeby wcisnąć papierosa do ust i zaciągnąć się dymem, paliło go w przełyk, jednak ręce nadal trzymał w rozsądnej odległości od kieszeni. Palce prawej zacisnął na okładce dziennika Bertrama, by nie podążyły mimowolnie, w odruchu warunkowym, do kieszeni. Cecil nie wiedział, dlaczego i kiedy jego rodzina przeredagowała swoje religijne wartości. Domyślał się natomiast, co było bodźcem, który skłonił ich ku tej decyzji. - Też zadaje sobie te pytanie. - Wcale nie. Sam słowa modlitwy kierował do Lilith, tylko do Lilith. Żadne inne nie zamierały na jego ustach. Lucyferowi wdzięczności okazywać nigdy nie zamierzał. – Myślę że podpowiedzą może być ich stosunek do niemagicznych sprowokowany tym, co spotkało najpierw Anabelle na drodze z Saint Fall do Salem, a potem być może Rory'ego. - Żar nienawiści do niemagicznych płynął w labiryncie cecilowych żył. Wystarczyła jedna iskra, by ten żar rozpalić. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator