ULICZKA KOŁO PIEKARNI Zlokalizowana zaledwie kilka kroków od sklepiku Faustów piekarnio-cukiernia, od kilku lat zaczęła być rozpoznawalnym punktem na mapie Starego Miasta. Założona przed dekadą przed Żydowskich imigrantów z Polski zasłynęła z niezwykle smacznych bajgli i najlepszych wypieków okolicznościowych, jak torty i babeczki. W cieplejsze dni obsługa wystawia na zewnątrz krzesełka i stoliki dla gości, a także oferuje kiepskiej jakości kawę. W tej okolicy można znaleźć także mały sklep spożywczy, kwiaciarnię, sklep z tanimi butami oraz małą knajpkę z wietnamskim jedzeniem na wynos. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
04.03.1985, poranek, Barnaby Williamson i Annika Faust Znów nie mogła spać. Gdy tylko zapadał zmrok, a wokół panowała cisza – co niegdyś koiła, a dziś mogła już wyłącznie drażnić – szepty nie dawały jej wytchnienia. Obecność Lorenzo nie zmieniała kompletnie nic; obecność Moriarty’ego robiła różnicę tylko czasem. Zepsute radio w jej głowie odbierało losowe jęki potępieńcze i wzmianki o czyjejś bolesnej i okrutnej śmierci wywołujące zamęt i ból głowy. Wspomnienie chrzęstu potłuczonego szkła pod podeszwami butów i jeszcze bardziej makabrycznego odgłosu kruszenia lichych, nadpalonych kosteczek. Smród stosu palonych ciał. Dziś wnikliwy postronny mógł zorientować się, że coś z Anniką jest nie tak – choć wprost spytana gotowa byłaby zapewne gorliwie zaprzeczyć. To uwidaczniało się w rzeczach drobnych – w może ciut większej drażliwości i w jej wydajności w pracy, jeszcze nie zerowej, acz niebezpiecznie zero przypominającej. A wszystko zaczęło się od tunelu. Całość warta milczenie i dwieście dolarów. W tym duchu opuściła New Collection dzisiejszego poranka – lekko niewyspana, z rozwianym włosem, w długiej, plisowanej spódnicy i zgrabnym płaszczyku, którego z powodów atmosferycznych nie zamierzała dopinać. Do tego nieprzyzwoicie spóźniona. Ale to tak nieprzyzwoicie, że uznając swoją dzisiejszą klęskę jeszcze w biegu zeskoczyła z ostatnich stopni, by zaraz zawrócić i… odebrać pocztę. Pewne rzeczy wręcz wypadało zostawić sobie na poniedziałek. Nie było tego wiele: dwa niewielkie listy – pewnie jakieś rachunki; najnowszy numer Piekielnika, co ją dziś jeszcze – nomen omen – piekielnie rozwścieczy i… coś większego, zapakowanego w dyskretny, brązowy papier. Wrzuciła wszystko do torby obiecując sobie wspaniałą lekturę kolejnego numeru czasopisma przy śniadaniu i niezmiennie paskudnej kawie. Bo właśnie tego się w owej dyskretnej przesyłce spodziewała, gdyby okrutny los nie zagrał z nią dziś w pokera. Najpierw do piekarni weszła wypchana po brzegi, skórzana torebka, a dopiero za nią sama Annika – lekko zdyszana i spragniona swojej największej miłości, czyli bajgla ze świeżym ogórkiem. Dostając wreszcie do rąk jedyną rzecz wartą zachodu w tym paskudnym świecie i kawę, co popsuje jej wszystkie pozytywne wrażenia z konsumpcji, zajęła miejsce przed lokalem. Dźwięk rozdzieranej koperty przepięknie współgrał ze zduszonym okrzykiem zaskoczenia, który nastąpił zaraz po nim. Bowiem z okładki magazynu, którym miał być Nature, wzrokiem jednoznacznie chutliwym przyglądała się jej… Ta, no. Goła baba. Nie można było posądzić Annikę o brak rozeznania w kwestii ludzkiej (i nie tylko!) cielesności – jako biolog spędziła już godziny omawiając niuanse tematów okołogenitalnych. Od psich zakleszczeń, po zwariowane kacze prącia i sadomasochistyczne upodobania kotów. Potrafiła w połowie lunchu wypalić ciekawostką na temat objętości nasienia u płetwala błękitnego, a było o czym wspominać – jeden ejakulat to aż cztery i pół galona! A jednak. Donna Smith w prowokacyjnej pozie na krótki moment odebrała jej oddech, a policzki napłynęły krwią, jak u tej zarozumiałej licealistki, którą przestała być dawno temu. Rozejrzała się na boki. Szlag by to. Przekartkowała czasopismo, by znaleźć jakąkolwiek wskazówkę na temat prawowitego adresata. Może jakiś nieszczęśnik właśnie zalewał się łzami nad artykułem Paula Harveya na temat biologii ewolucyjnej i ziębowatych z Galapagos? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Saint Fall to pustkowie; atrapa złożona z betonu i krwi, drewna i kartonowych elewacji. Całe miasto to scena, jego mieszkańcy to statyści, główni aktorzy opuścili budynek dwa akty temu, reżyser zniknął tysiące lat temu — zostało tylko odgrywanie jedynego, znanego scenariusza. Czwarty marca, sześć dni po katastrofie; niewiele potrzeba, żeby chaos rozpuścił się w powietrzu. Wystarczy jedno mrugnięcie okiem. Na jego oczach miasto nagle zamienia się w sen — papieros umarł, siwa smużka dymku rozmyła się pod muśnięciem wiatru, niebo nieodmiennie zaskakiwało brzydotą. Wyglądało jak rak prostaty, jak rozlane szambo, jak coś, co wyszarpuje się z odpływu w trakcie wiosennych porządków; potrzebował dokładnie czterech łyków znośnej kawy — po tej spod ręki Williamsona każda inna jest rarytasem — żeby zrozumieć, że to nie niebo ponosi winę. To tylko dwudziesty szósty lutego nie dobiegł końca. Kartka z listą zakupów w dłoni zamieniła się w wilgotną kulkę; zapamiętał z niej jedynie granat (owoc, nie broń). Kilkadziesiąt metrów nad ziemią i kilkanaście kilometrów od Cripple Rock tunele się nie kończyły; teraz przypominały szare ulice we wczesnomarcowy poranek. W poniedziałki smutek wylewał się ze studzienek i próbował zabrudzić ulice Starego Miasta — dzielnica oparła się katastrofom z końca lutego, ale bruk i tak padał ofiarą ciężaru wspomnień tych, którzy przetrwali Maywater, tunele, uniwersytet; każdego dnia zostawiali na ulicach nieulatniający się odór pożaru i śmierci. Po poniedziałkowych porankach nigdy nie spodziewał się tego, co dobre i piękne — aż do czwartego marca i stolika przed piekarnią. Spowolniony krok, zapomniane zakupy, jedno spojrzenie na to, co nieświadoma jego obecności Annika zaciskała w dłoniach — zaszedł ją od tyłu; wyjątkowo nieeleganckie, zwłaszcza bez pukania. — Pani Faust — zsunięcie okularów z nosa byłoby zbyt banalne i pozbawiło go efektu wizualnego — oskarżenia brzmią najlepiej, kiedy spojrzenie pada znad złotych oprawek policyjnych awiatorek. — Nie chcę cytować kodeksu karnego, ale to— To było czarną koronką na nagim ciele i burzą jasnych loków. — Wykroczenie, za które można wygrać zwiedzanie komisariatu. Nagle obecność wciąż tkwiących na nosie okularów przestała służyć walorom estetycznym — ciemne szkło chroni świat przed widokiem podkrążonych oczu — i właśnie zyskała jeszcze jedną, istotną funkcję. Dzięki nim nie widać, na co dokładnie patrzy Williamson; przeczucie podpowiadało, że nie na trzymany w dłoni kubek z kawą. — Dzień dobry, kuzynko — lewy kącik ust powędrował w górę, metalowe nóżki krzesła zachrobotały o szary bruk — werbalne zaproszenie są zbędne, kiedy przyłapujesz krewną na kartkowaniu magazynu dla panów. W miejscu publicznym. O ósmej rano. W poniedziałek; akurat dzień tygodnia działał na korzyść Anniki. — Nowy numer? Jeszcze nie widz— Widziałem; nikt nigdy nie powiedział tak wiele przy tak wątłej ilości słów. Magazyny zwykle się czyta. — Nie wiedziałem, że mamy podobny gust — to nie tak, że rozpoznał czasopismo po okładce; to zwykłe Papierowy kubek z kawą stuknął o przetarty blat stolika; po oszczędnym uśmiechu nie było śladu. Wyglądający spod rozpiętego płaszcza golf był czarny i oplatał się wokół szyi — przypominał uścisk fantomowych palców, skąd wiodła prosta droga skojarzeń. Jedno imię, połowiczne pokrewieństwo, tona niedopowiedzeń, które Williamson ukrył za trzema słowami; równie dobrze mógłby powiedzieć Annika, wiem, co się wydarzyło. — Rozmawiałem z Valerio. Wbrew pozorom to jedna z najbardziej naturalnych rzeczy, jaką można powiedzieć nad magazynem, którego wartość szacowana jest w uniwersalnej walucie negliżu. Goła baba? Rozmawiałem z Valerio. Nagie piersi? Paganini przesyła pozdrowienia. Niepraktyczna, ale estetycznie ciesząca oko pozycja Donny Smith na kanapie? To pewnie włoska skóra. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Prawa stopa, ukryta w skórzanym, zabudowanym trzewiczku podrygiwała nerwowo wraz z tymże, gdy Annika w pocie czoła wertowała kolejne, coraz bardziej wyuzdane strony gazety. Te od czasu do czasu przerywały reklamy; tu nowa marka perfum, której żadna samica się nie oprze, a cztery strony dalej mężczyzna o absurdalnie kwadratowej szczęce uśmiechał się do niej, ciumkając wesoło papierosa marki Winston. Taste it all – głosiło hasło. Rzeczywiście – Annika jeszcze nigdy dotąd nie zasmakowała w takim wstydzie. Co ją w ogóle podkusiło, by kontynuować tę eksplorację, skazaną z góry na przegraną? To przecież oczywiste – padła ofiarą słabego żartu, na dodatek wymierzonego w jeden z najmroczniejszych okresów w całym tym ponad ćwierćwieczu jej życia. I gdy już miała z westchnieniem rezygnacji zwinąć świńskie pisemko w rulon i wrzucić w pierwszy napotkany kosz na śmieci, a potem jakoś opanować czerwień wylewającą się powoli z twarzy aż na szyje i dekolt, wyczuła ruch gdzieś ponad sobą. Zakończenia nerwowe aż zawyły na alarm, uruchamiając kaskadę dreszczy na karku, gwałtownego spazmu mięśni, co wystawił ogrodowe krzesełko na próbę, a wszystko zwieńczył nerwowy obrót za siebie. Co najmniej, jakby oczekiwała ujrzeć tam groźnego napastnika. Najpierw dostrzegła ciemny golf, a zaraz po nim okulary i znajomy grymas. Pospiesznie zamknęła więc papierowy dowód swojej publicznej hańby, co w praktyce było paradnym samobójem. Jak przystało bowiem na okładkę, nęciła tym, co Donna Smith miała najlepszego, a w ferworze walki o ocalenie resztek godności, obecnie haniebnie poplamionego kawą. – Barnaby, moje słońce. Wreszcie się wziąłeś za poważne przestępstwa? – Przesadnie lekki ton zdradzał pewną nerwowość, wygłoszony nienaturalnie wysokim głosem, jaki kuzyn miał okazję słyszeć w momentach wyjątkowo paskudnych, a dla niektórych paskudnie zabawnych. Jak wtedy, gdy szczególnie mogło jej ciążyć bycie siostrą akurat Maxima i Johana. – Ktoś mi to podrzucił – machnęła nonszalancko pisemkiem, strzepując z nadrukowanych piersi to, co nie zdążyło w nie wsiąknąć i sięgnęła po serwetkę. Zabawny obrót spraw wypowiedzieć absolutną prawdę wiedząc, że mówi tak przecież każdy. Nikt nie kupuje. A obroty wydawnictw rosną. Odłożyła wreszcie gazetę na stolik, pąsowiejąc jeszcze bardziej – frontem do blatu, tylko brakowałoby dalszego świecenia golizną w obecności Diabłu ducha winnych przechodniów. I jej uśmiech, wątły, acz nadal szczery, zgubił się gdzieś pomiędzy rozmawiałem, a Valerio. I ona powinna to wkrótce zrobić, gdy już zrezygnuje z nic do tematu nie wnoszącej izolacji. Na ten moment jednak zatrzymała się w pół gestu, wbijając boleśnie paznokcie w skórę we wnętrzu dłoni, zamiast wcześniej zamierzonego sięgnięcia po przekąskę na papierowej tacce. – To słodkie, że postanowił poprawić mi tym humor – odparła mało przekonującym tonem, opuszczając rękę. Uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. Z dwojga złego, rozmowa o niespodziewanym prezencie zdawała się być perspektywą mniej przerażającą, niż uznanie, że pod koniec lutego przytrafiło im się coś okropnego, o czym warto z kimś porozmawiać. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Niezawodna estetyka pisemek dla mężczyzn — gdzie kobiety zawsze są młode, zwykle blond, rzadko ubrane — ubogacała imitowaną kulturę Starego Miasta; dziedzictwo skromnych kilkuset lat istnienia Saint Fall blaknęło na Jeszcze miesiąc temu zaczekałby kilka sekund dłużej; na sam koniec zwykle zostawiają krzyżówki, trzy poziomo — największy ptak świata, zawsze wciska dwie litery w jedną kratkę, żeby wpisać Bena. Jeszcze sześć i pół roku temu uśmiechałby się o centymetr szerzej, o minutę dłużej, o jedno kłamstwo za daleko. Dziś — po dwudziestym szóstym lutym, dwa tysiące osiemdziesiąt osiem dni od przekonania się na własnej skórze, jak zimna jest Kazamata — uśmiech blednie szybciej od wsiąkającej w gazetę plamy. — Tylko za te, które narażają niewinnych przechodniów — najbardziej niewinny w zasięgu wzroku był radośnie skubiący chodnikową zaprawę wróbel; w przeciwieństwie do większości ptaków, jego zainteresowanie Donną Smith wydawało się znikome. — I oferują kawę. Kofeina o tysiącu właściwości — dziś mogłaby podjąć próbę wypłukania wstydu Anniki; zamiast tego wybrała podkreślenie rozbawienia Williamsona. Wysunięta nad szkiełko okularów brew z zaskoczonej przeobraziła się w pełną powątpiewania; wiara pani Faust w intelektualne siły kuzyna musiała być — zasłużenie; to Annika niespełna dwie dekady temu była świadkiem, jak Barnaby próbuje otworzyć wino zapalniczką, chociaż korkociąg leżał metr obok — znikoma. — M—hm, dokładnie tego argumentu użyłem mając dwanaście lat — nie pamięta, kto był na okładce — szok, rozpacz, niedowierzanie i absolutny brak poczucia nadziei zatarły prawie całe wspomnienie; poza gazetą, którą próbował wrzucić za łóżko — próbował w tej historii drobnej traumy było słowem—kluczem. — Ojciec nie wydawał się przekonany. Obrócony w palcach kubek wykonał niespieszny półokrąg; w jego rytmie Williamson obserwował żmudny proces ścierania z piersi Donny czegoś, co nie było zamiarem fotografa — nasunął za to wniosek, że wydawca pomyślał o ułatwieniu czytelnikom wycierania z okładki płynów. Wszelakich. Drżący w kącikach ust uśmiech smakował kawą, tytoniem i rozczarowaniem; ta pierwsza wciąż zajmowała połowę papierowego naczynia, ten drugi był już tylko wspomnieniem, to trzecie nadpłynęło nagle. Annika i jej drobne zakłamania rzeczywistości; Annika i jej próby wyparcia rzeczywistości; Annika i jej przekonanie, że Williamson odpuści, kiedy dowcip zapragnie zastąpić szczerość. — Sugerujesz, że myśli o tobie widząc kobiety w negliżu? Kto, Valerio? Ten sam, który nocując u van der Deckenów rozszczepił się w wannie — usilnie twierdząc, że przypadkiem — bo Annika właśnie wróciła do pokoju? — Pytanie retoryczne. Tamtego wieczora wykazali się z Johanem zadziwiającą synchronizacją; jeden rzucił w Paganiniego szamponem, drugi pastą do zębów, obaj trafili, Włoch stał się o ćwierć promila czystszy — chociaż do umycia jego myśli powinni użyć wybielacza. Okulary, zsunięte z — widowiskowo udręczonego życiem — nosa stuknęły cicho o blat stolika; oskarżenia o gorszenie przechodniów można rzucać zza przyciemnionego szkła awiatorek. Pytania o to, jak bardzo jest źle — dobrze być nie mogło; nie po opowieści, którą Valerio wybełkotał dwa dni temu w kuchni — powinny wybrzmiewać prosto w oczy, nawet jeśli zmęczenie w nich przyciemniało tęczówki do niezdrowej barwy nadgniłej trawy. — Jak się czujesz? Nawet, jeśli Annika skłamie, to bez znaczenia; kłamstwo oznaczało, że przeżyła. Ostatnie dni przypomniały im, że to przestało być prawem — zaczęło przywilejem. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Widziała już w swoim życiu wystarczająco dużo momentów hańby z udziałem kuzyna, by nie robić afery z tymczasowego odwrócenia się fortuny. Tak właśnie. Może w najgorszym wypadku przyfilował ją już tutaj jakiś dziennikarzyna i w następnym numerze Zwierciadła zaroi się od kalumni, ale czy powinna rwać z tego powodu włosy z głowy? Być może, ale miała to gdzieś. W końcu to nie ona zwierza się właśnie z tego, jak odkrywała świat jako dwunastolatka. – Niech będzie, kupiłam na odstresowanie i postanowiłam zażyć rozkoszy publicznie, w końcu nic nie dotlenia lepiej, niż hiperwentylacja stresowa o poranku – przechylając głowę w bok kilka niesfornych kosmyków omiotło jej twarz, które jednym zgrabnym ruchem ręki wróciły na swoje miejsce. Nie da się wszak ukryć – pierwszą osobą, o której pomyślała w kontekście tego żartu, był rzeczywiście Pan Paganini ze swoim wysublimowanym gustem odnośnie do nagości i z jakiegoś powodu gust ten – albo patologiczna ciekawość – obejmował skrawki przynajmniej jednego ciała nieprzyzwoicie z nim spokrewnionego. Wyrzuć to z głowy, Annika. Dopiero co zbiłaś z nim piątkę w tunelu. Nie chcesz myśleć o tym, co robi tą ręką kilka godzin wcze… – Bingo! Dzielny detektywie! Niech będzie. W końcu na krótko się uśmiechnęła. Jak powinna, oczami. Choć czy gdyby nie jej usilne próby wypierania rzeczywistości od czasu do czasu, to życie nie skończyłoby się dla niej o wiele gorzej, niż można byłoby przypuszczać? Bo czy nie minął dopiero rok, gdy zaczęła przyswajać prawdę i dopuszczać do siebie żal? A ten i tak sączył się od samego początku. Opuszczał ją powoli, zamiast niszczycielską falą. Radosny grymas, a nawet oczy – zielone, a jakże – konfrontując się z zielenią tych naprzeciw, zauważyło detal. A właściwie dwa podkrążone detale – zwierciadła duszy wrzeszczące o zdrową dawkę ośmiu godzin świętego spokoju. Kłamstwo, czy prawda? Matka zawsze potrafiła wytknąć Annice każde, nawet to najmniejsze i nic nie znaczące. Czy zamierzała ją w tej sposób nauczyć, by robiła to naprawdę dobrze, czy by wreszcie przestała? W obydwu poniosła klęskę, bo dziewczę czasem kłamało, wciąż nie potrafiąc tego robić. Lecz nie tym razem. – Coś mi mówi, że nie gorzej, niż ty – tym razem drgnął tylko jeden kącik ust. Papierowa tacka zaszeleściła, przysunięta po stole w zasięg ręki funkcjonariusza. Zanim sięgniesz po broń, lepiej sięgnij po to – nie jestem głodna. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
O minutę i kilkanaście słów zbyt za późno — dowcip skazany na banicję zapomnienia wprawił kącik ust w mimowolne drgnięcie; równie mimowolnie spojrzenie podążyło śladem dumy pani Donny — próbował spojrzeć jej w oczy. Niestety, fotograf zapomniał o ich istnieniu. Kuzynko, wiesz, co pomogło mi cię odnaleźć? — gorzki łyk kawy osłodzony puentą — nagi instynkt. — Sama widzisz. To nie było takie trudne — zagubiona iskra — spokoju? Ulgi? Wyciszenia? — przeskoczyła pomiędzy wyblakłą zielenią tęczówek. Annika, żywa i stosunkowo cała, z niesfornymi kosmykami poderwanymi przez wiatr do tańca, ugasiła jeden z pożarów; na peryferiach świadomości od dwudziestego szóstego lutego płonęły ogniska katastrofy i żadne listy nie stanowiły gwarancji bezpieczeństwa bliskich — papier przyjmował wszystko. Ile razy sam z jego pomocą nagiął prawdę? Dziś nie mogę, podwójny patrol; wybacz, nie odczytałem zaproszenia na czas; tak, u mnie w porządku, jak dzieci? Wzrok oszukać trudniej; zwłaszcza nad bajglem i czasopismem dla panów — Donna osądzała ich wszystkich i nie zamierzała akceptować półprawd. Gdyby tylko wiedziała, co czeka inny egzemplarz marcowego wydania; gdzieś w Little Poppy Crest ktoś właśnie mówił cosa cazzo, znów blondynka? — Rozwiązywanie zagadek seksualnych dewiacji Włocha to moje hobby — kwestią sporną pozostawało, czy zagadką jest głośno wypowiadana prawda — zazwyczaj ustami samego zainteresowanego. Niczego nieświadomy Valerio — nieświadomy być może dlatego, że nie słodził espresso, ale nie stronił od urozmaicenia poranka bielą — objął zaszczytne stanowisko neutralnego gruntu. Oboje deptali po nim trochę zbyt ochoczo; co nie zmienia faktu, że zasłużenie. Dwie odmiany prawdy, ukrywanej cierpliwie za różnymi odcieniami zieleni spojrzeń, właśnie osiągnęły punkt kulminacyjny; Annika chciała zapomnieć o tamtym dniu, Barnaby już wiedział, że nie zapomni nigdy. Ból wspomnień lubił jątrzyć się jak źle zagojona rana — z kolei Williamson nigdy nie potrafił powstrzymać się przed zrywaniem strupa. — U mnie to permanentny stan, u ciebie— Też, ale nie w tym natężeniu; Annika posiadała prywatne zgryzoty — małżeństwo było zgryzotą każdego — które czasami odnajdowały drogę do jej spojrzenia. Teraz wydawała się patrzeć wyłącznie tym — lustrem nałożonym na ukryty pod jego powierzchnią ból. Rezygnacja z bajgla — jej ukochanego — przelała miskę goryczy. — To miłe, ale — po pierwsze — jest na tym warzyw — w liczbie pojedynczej, na dodatek wodnisty — ogórek i twarożek w bajecznej kompozycji bieli oraz zieleni kusiły tylko przez sekundę; później Barnaby przypomniał sobie, która jest godzina — o tej porze nawet kwiaty doniczkowe nie rozpoczynają fotosyntezy. — Po drugie, mam śniadanie — kolorystyczna, śniadaniowa kompozycja Williamsona składała się z bieli, czerni i czerwieni; paczka Lucky Strike stuknęła o blat stolika, a ze środka — rozbudzony hałasem — łebek wychylił osamotniony papieros. — Valerio wspomniał, że pomogłaś mu w tunelach — wspomniał to słowo na wyrost; wybełkotał nieskładnie byłoby adekwatniejsze. Pomogłaś to wyraźne dopowiedzenie autorstwa Williamsona — po ponad dwóch dekadach znajomości prawdę wyczytał z krótkich pauz pomiędzy cazzo i dolej wina. — Pamiętał podziękować? A czy parmezan dodaje się do lasagne? Cholera wie; Paganini zbyt często zmieniał włoską kuchnię w seksualne metafory, żeby ktokolwiek — poza Benjaminem Drugim, zawsze Pierwszym do przepisu na risotto z ziarenek miłości — chciał pamiętać szczegóły. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Stosunkowo cała. Lepiej nie dało się tego ująć. Z natury skłonna do rozwiązywania osobistych rozterek wyłącznie na własną rękę, niezwykle rzadko zasięgała opinii – nikt cię nie polubi, jeśli będziesz się tak zachowywać, jesteś pewna, że chcesz za niego wyjść?, oraz nie rzucaj od razu Alisfaucium na każdego, z kim się nie zgadzasz... I tym podobne bzdety. Charakter ewoluował, a pewne nawyki pozostały niezmienne. Ale czy na pewno? Może to kwestia tego zmęczonego spojrzenia, może wstydu związanego z przedmiotem, w którego posiadanie weszła tego poranka, może przytłaczająca ją bezsilność… A może kombinacja ich wszystkich sprawiła, że Annika odważyła się uchylić rąbek tego, co miała w głowie. – …u mnie to naturalna kolej rzeczy – westchnęła, by zamaskować ziewnięcie. Wartkie tempo rozmowy i tak gwałtowne przejście do punktu kulminacyjnego powinno rozbudzić – ale czy kilka ostatnich dni nie było jednym, wielkim punktem kulminacyjnym? Może i na Annikę przyszła w jego toku pora na uzmysłowienie sobie, że jej także powoli kończy się czas. Do nikogo nie rozpisywała się w listach, nie pytała o samopoczucie wychodząc z naiwnego założenia, że gdy będzie naprawdę źle, wszystkiego i tak się dowie. I faktycznie, wieści dochodziły do niej jedna po drugiej, w tym o Charlotte i śmierci Abernathy’ego. O tym drugim nie chciała wiedzieć więcej, niż powszechnie wiadomo. Wystarczyło, że na własne oczy zobaczyła dłonie Johana, zmasakrowane jak po wizycie w tartaku. A pierwszy od 26 lutego spacer ulicami Deadberry, czy zwykłe wyjście do pracy na Uniwersytecie… Wcześniej ujrzenie po raz pierwszy ulicy Portowej w stanie tak głębokiej destrukcji – każdy z tych obrazów odbił się w jej głowie jak na starej kliszy. A te, rozpamiętywane za każdym snem w akompaniamencie szeptów utrwalały się jak wyryte dłutem na kamiennej ścianie. Spojrzała raz jeszcze na swoje śniadanie, przeniosła spojrzenie na śniadanie kuzyna nabierając niemalże pewności, że wzięcie w tej chwili czegokolwiek do ust skończyłoby się jeszcze większym widowiskiem, niż poważna pani z Uniwersytetu napotkana na ulicy z takim pisemkiem przyrodniczym. Postanowiła nie kusić losu. – Jestem wzruszona, że pamiętał o moich zasługach w wydostaniu nas z tego… gówna, ale to on dzielnie oświetlał nam drogę – wyśmiać wszystko i wszystkich, niczego nie oszczędzać. Uwarunkowany odruch obracania w żart sprawy śmiertelnie poważnej tym razem obrzydził nawet ją samą – jestem pewna, że podziękuje w typowy dla siebie sposób. Jak widać pochopnie założyłam, że to jego podziękowanie. – Położyła na krótko dłoń na cyckach Donny. Valerio zapewne radził sobie z tym wszystkim w typowy dla siebie sposób – błądząc od uda do uda, od kreski do kreski i tak w nieskończonej pętli. I tylko pozornie to jego mechanizmy kompensacyjne wyglądały na bardziej destrukcyjne. – Mam nadzieję, że ma się dobrze. Nie sądziłam dotąd, że Włoch może tak zblednąć. – rzucone niby niedbale; tylko oczy zdradzały czającą się gdzieś troskę. Nie mogło być inaczej. Bo być może jako zwieńczenie całych lat ścierania się w tej imponującej różnicy charakterów, po wspólnej przygodzie przypadkiem zawiązali szczególną więź. Wreszcie po którymś oddechu, po którejś z kolei chmurze papierosowego dymu rozpływającej się jak nadzieje na spokojny sen zaczęła opowiadać o tym, co czas już jakiś ciążyło na jej żołądku jak przypalona tarta. – Dostałam czek. Pewnie nie tylko ja. – Cokolwiek miała znaczyć taka niespodziewana darowizna, opatrzona zapewne setną kopią tego samego, urzędniczo bełkotliwego listu – przeczucia co do tego Annika miała paskudne. – I zapewne Valerio już ci o tym wspomniał, ale trafiliśmy tym tunelem do pierdolonego Salem. I to nawet nie jest tak, że nagle podejrzewam u siebie ciężkie zaburzenie dysocjacyjne, ale jestem pewna, że zamierzałam wtedy dojechać do Maywater, a nie wylądować na łeb w tunelu w Cripple Rock – pochyliła się nieco do przodu i ściszyła głos, by nie ściągać spojrzeń. Własnej dezorientacji było jej aż nadto. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Planety wypadały ze swoich orbit i wyruszały na samotne wyprawy w drugą, równoległą dziedzinę istnienia; rzeczywistość zakrzywiała się i gubiła orientację — gdzie północ, gdzie południe, odkąd wschód jest zachodem? — w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, które od kilku dni odciskało trwałe piętno w myślach magicznej społeczności. Jak do tego, kurwa, doszło? Donna na okładce na pewno znała odpowiedź; gdyby tylko schowała piersi, Williamson dostrzegłby jej wszystkowiedzące spojrzenie. — Może pora zakłócić naturalny porządek — i posłodzić kawę? Abominacja; ta w kubku na wynos była czarna, gorzka i gęsta, zupełnie jak koszmary. — Ostatnie wydarzenia udowodniły nam, że jeśli nie zrobimy tego sami— Coś nas wyręczy. Ktoś nas wyręczy. Zostaniemy wyręczeni. Strona bierna niepokoiła; bierność rozpoczynała wojny i finalizowała ludobójstwo. Bierność w wydaniu Saint Fall utrzymywała status quo kataklizmu — Deadberry w ruinie, Maywater nadszczerbione, Cripple Rock zapada się w sobie, uniwersytet spływa krwią, Valerio Paganini z obłędnego staje się obłąkany. Dwie katastrofy na raz — tyle Williamson mógł udźwignąć. Cztery to lekka przesada; ta piąta — naga na kawiarnianym stoliku — była tylko preludium do szóstej. Annika za dowcipem ukrywała coś, czego źródła Barnaby nie miał prawa dociekać; przyznał sobie za to prawo do niepokoju — przynajmniej na chwilę, nad tym stolikiem. Troska o innych przychodziła mu łatwej; dzięki niej unikał konfrontacji z tym, co zostało z niego. — Pewnego dnia zbudują mu pomnik. Zamiast kaganka oświaty, będzie nieść prezerwatywę iluminacji — spojrzenie podążyło za gestem kuzynki, ale usta zapomniały o uśmiechu; to był dobry dowcip. Po prostu żadne z nich nie miało już siły; udawać, oszukiwać siebie, innych, Donnę. — Jest— Źle. Nikt nie mógł kontrolować Paganiniego, z Paganinim na czele; władza, którą posiadał nad nim Verity lub Williamson była iluzją — na tych Valerio znał się lepiej niż którekolwiek z nich. — Lepiej. Narzygał do mojej wanny, więc to dobry omen — na własne życzenie zamienił łyk kawy w dawkę spaskudzenia — przywierające do wieczka usta drgnęły lekko, kiedy kofeina przepłukiwała wspomnienia sprzed trzech dni. — M—hm. Milczenie wyceniono na dwieście dolarów, nie odliczyli nawet podatku od darowizny. Miło z ich strony. W Blossomfall był ktoś, kto musiał za to odpowiadać; niewiele politycznych decyzji zapadało w Saint Fall bez parafki Ronalda lub jednego z jego ratuszowych padawanów. Pieniądze cuchnęły Salem, ale nawet tam snuło się widmo Williamsona; młodszy brat był żywym przykładem politycznej zjawy. — Nie tylko wy znaleźliście skrót. Póki co odkryto cztery drogi, a czas— Doskonale zachowana głowa, ciemność, godziny podróży zamienione w dwa kwadranse zmagań; każdego dnia odtwarza tunel, w którym odór śmierci prawie udusił medium. — Czas nie płynie tam w ten sam sposób, co na powierzchni — dobra wiadomość dla tych, którzy chcieliby zachować długowieczność; wystarczy przeprowadzić się do podziemi. — Nie sądzę, żebyś znalazła się tam przypadkiem. Valerio wracał z Bangor i był trzeźwy — jak na Valerio — a prędzej polałby pizzę ketchupem niż zaryzykował zabrudzeniem garnituru błotem. Krew to inna historia; Paganini zawsze powtarza, że czerwień marynarki nie hańbi — z tym Williamson musiał się zgodzić, rym po prostu dopełniał mundurem. — Gdyby zaburzenie dysoc— Chuj z tym; prawie odgryzł sobie język, próbując powtórzyć diagnozę kuzynki. — To słowo, którego użyłaś. Gdyby się powtórzyło, nie bagatelizuj tego. Umowa? — samo zaburzenie sugerowało, że coś podlegało erozji; zaburzenie, zakłócenie, zmącenie, zachwianie. Wszystko, co niewłaściwe, rozpoczyna się od —za. Zabójstwo, zaskoczenie, zakochanie. Zaczytanie w magazynie, który był prezentem albo pomyłką, albo darem od losu — może siła niższa próbowała spleść ze sobą ich ścieżki, za punkt wyporu (dwa punkty wyporu; bądźmy sprawiedliwi wobec cycków Donny) obierając świerszczyk. Williamson nie musiał spoglądać na zegarek, żeby wiedzieć, że ich czas dobiega końca; był poniedziałek i żadna ilość nagich piersi nie mogła zwolnić ich z obowiązków. Dłoń z dopalanym papierosem wskazała na winowajcę zamieszania; Playboy był wierny swojemu przeznaczeniu — ze wszystkiego sobie bimbał. — Będziesz to jeszcze czytać? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Bierność zasłużyła na miano hasła kilku minionych lat jej życia w Saint Fall i powoli coraz mniej rzeczy stawało się obrzydliwsze. To słowo-klucz, zaczątek myśli, z której już za niespełna miesiąc wykiełkuje działanie, istotnie przeczące naturalnemu porządkowi. Ale to jeszcze nie teraz. Teraz jest niepewne, pełne szeptów i przesycone lękiem o własne zdrowie psychiczne, bez przestrzeni na Ważne Pytania. W świecie zastanym po dacie dwudziestego szóstego coraz mniej dziwiło, a coraz więcej wzbudzało drzemiące głęboko pokłady cynizmu. A w tej rodzinie dziecinnie łatwo było przedawkować cynizm. Trzymanie się od niego z daleka to jak opieranie się żywiołom, które w końcu porwały za sobą i ją. Martwy finwal, prace terenowe w siedemdziesiątym siódmym i powrót do Bostonu w samej bieliźnie nie zrobiły z nią tego, co tamten tunel pod Cripple Rock i pojawienie się w New Collection w pełnym odzieniu, za to z jedną materialną pamiątką wyniesioną z podziemi. Czy powinna o niej wspomnieć? – Jedyny jasny punkt tej wyprawy zasługuje na godną ekspozycję – odparła z uśmiechem również godnym, ale uwiecznienia na renesansowym obrazie i zapomnienia o nim na kolejnych pięćset lat. Włoska domieszka we krwi otwierała niektóre drzwi, ale nie cofała czasu – uśmiech zastygł w teraźniejszości i w mgnieniu oka zniknął, przykryty zmęczeniem. Noga pod stolikiem przestała już tak nerwowo podrygiwać, tempo rozmowy powoli przywracało do normy także tętno; tylko apetyt – ten zniknął i ani mu się śniło wracać. Kawa nieco ostygła, ale jej pierwsze zetknięcie z ustami Anniki było jak obietnica czegoś lepszego w drugiej połowie dnia. Że może nie od razu rozsypią się w popiół, że może zniosą jeszcze jedną katastrofę, choćby ta miałaby mieć posmak wymiocin i niezaleczonego kaca. – Lepiej do twojej wanny, niż– …niż gdziekolwiek indziej, ale w samotności. Lizanie ran w odosobnieniu nie służyło nikomu, a obydwoje siedzący właśnie naprzeciwko siebie powinni wiedzieć o tym najlepiej – rozbrajali własne demony za pośrednictwem jednego nieobecnego, którego uszy wypieką się dziś za wszystkie czasy. Być może przyjdzie jeszcze taki moment, gdy Annika poczuje się na siłach, by nawiedzić Paganiniego i roztrwonić bezcenne godziny – jego i swoje – na rekonstruowanie przebiegu zdarzeń albo bardziej przyziemną pogoń za oczyszczeniem. Drogę cielesnej ulgi – jego ulubioną – zablokuje utartym już do porzygu Lasciami stare, non sono la tua puttana, by wreszcie z całej palety rozwiązań zgodnie wybrali drogę zniszczenia. – W jednym z tuneli był Johan – podjęła krótko i na tyle beznamiętnie, że każdy znający Annikę i jej przywiązanie do ostatniego brata wiedział, co ten ton oznacza. Oto kolejny, który się wywinął i przynajmniej jeszcze dycha. Inaczej nie rozmawialiby o tym w sposób tak beztroski. Samo pojawienie się ich wszystkich w tamtym miejscu było wydarzeniem tak niekonkretnie osadzonym w czasie, że próby doprecyzowania szczegółów skazane były na porażkę – kolejna wiadomość była jednak czymś, co w całej swojej upiorności Annikę uspokoiło. Jej percepcja, na której od pierwszych kroków pośród białej mgły postawiła bezpowrotnie krzyżyk, nie była tak zaburzona jak jej się zdawało. We własnej głowie przywróciła sobie kilka puncików do zdrowia mentalnego. – Umowa. – W normalnych warunkach miałaby w zanadrzu żenująco nieśmieszny żart o badaniu czoła stetoskopem, albo podobnie górnolotną uwagę – dziś ograniczyła się do zdawkowego potwierdzenia podkreślonego przez spojrzenie. Twarde, zdecydowane i zdecydowanie mające jeszcze niejedno w zanadrzu. Opowiadanie o wszystkim zatrzymałoby ich tutaj na kolejne godziny, a Annikę skierowało na przymusową kontrolę do Sanatorium Nostradamusów. Na żadną z tych rzeczy nie była gotowa – w tym na rozstanie się z lusterkiem. Na szczęście nie tylko ona czuła już łapy zegara na plecach. Będziesz to jeszcze czytać? Pisemko jednym, błyskawicznym ruchem przemieściło się ze środka – ziemi neutralnej, linii demarkacyjnej nieopisanej w żadnym, znanym światu traktacie – bliżej rąk Barnaby’ego. Poklepała jeszcze piersi Donny. Na drogę. – Nie dam się długo prosić. W tym konkretnym przypadku i tak wolę treści mniej… sfeminizowane – łagodny grymas ulgi poprzedził uśmiech tak czuły, że miałby moc roztapiania masła na zbyt zimnym toście – tak różny od poprzednich. I bliższy temu, co znane. Wykrzesała go z siebie ten jeden raz. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Rzeczywistość układana na nowo z odłamków roztrzaskanego świata. Ostre skrawki w niczym nie przypominały witrażu rzeczywistości sprzed dwudziestego szóstego lutego; kilka— (—set, tysięcy, milionów) kolorowych szkiełek nawet po sklejeniu nie byłyby tym samym obrazem, który musieli (zostali zmuszeni) zostawić w przeszłości. Zawsze będzie brakować elementów; pustki po utraconych życiach — po dziennikarzu Zwierciadła, bezimiennych ofiarach Promenady, trupach zwęglonych w Piwniczce — nie wypełni w tej mozaice nic. Muszą dopasować pozostałe elementy na nowo; byłoby łatwiej, gdyby spękane odłamki nie kaleczyły dłoni. Jeden z nich krwawił dwa dni temu na Starym Mieście; Valerio było bliżej do rykoszetu niż ukruszonego szkła. — I wielokrotnie powtarzane demonstracje — w świecie, w którym kończyło się wszystko, niespożyty był tylko Paganini i zapas jego prezerwatyw. Z pięciu czarów magii wariacyjnej, wykutych w szkółce kościelnej na pamięć, byleby pozbyć się perspektywy zaprzepaszczenia przedmiotu, rozświetlanie wychodziło Valerio najlepiej; nietrudno wyobrazić sobie nad jego głową żarówkę, która migocze w rytm coraz bardziej bestialskich pomysłów. Pewnego dnia zgaśnie na zawsze — coś mówiło Williamsonowi, że przepali tym kilka innych świateł cudzych żyć. Milczący taniec kubka w dłoni — nadgarstek poruszał papierowym naczyniem w prawo, w lewo, w prawo, rytm bez muzyki i układu — zastygł dopiero pod ciężarem słów; w jednym z tuneli był Johan. Żaden bóg, anioł — upadły czy nie — bóstwo i demon nie mógł być na tyle okrutny, żeby odebrać kolejnego syna, brata, męża, kuzyna; musiała istnieć nieprzekraczalna granica, za którą rodzic nie tracił kolejnego dziecka, a rodzeństwo — brata. Zero brzmiało uczciwie, ale jeśli mieli grać rozdanymi już kartami, jeden w zupełności wystarczy. Nie musiał pytać, czy Johan jest w jednej części, żywy, wkurwiony; gdyby było inaczej, Annika nie kupowałaby bajgli na Starym Mieście. — Kolejny krewny i zacznę wierzyć, że to nie był przypadek. To nie był przypadek — diagnoza postawiona nad uwydatnionymi piersiami i ukrytymi intencjami tych — tego? — za sprawą których dwudziesty szósty lutego wziął obuch, przypierdolił nim w twarze połowy Hellridge, po czym powiedział podziękujcie. Nic nie brzmiało prawdziwie, wszystko było zmyślone; zwłaszcza wsiąkające w papier Piekielnika litery. Doszło do najgorszego — przez moment Williamson wątpił w prawdziwość piersi Donny. — Wydają też wersję dla kobiet — odkrycie jesieni tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego; Daisy twierdziła, że urzekło ją sianko na okładce — Barnaby dopiero po minucie zauważył, że sianko, w rzeczy samej, było obecne; razem z— — Znam antykwariat, gdzie mogłabyś dostać prenumeratę — o numerach archiwalnych w kontekście podobnej tematyki wygodniej nie wspominać — wymiana barterowa z roznegliżowaną Donną w roli głównej przypieczętowała los spotkania; Williamson zwinął magazyn w rulon, stuknął nim o stolik i pożegnał perspektywę dokończenia wystygłej kawy. Rzeczywistość wzywała — obowiązki obijały się o szklane klosze podejrzeń, że to, co wydarzyło się w lutym, było dopiero początkiem; poczucie końca świata i poniedziałkowe poranki były ze sobą nierozerwalnie powiązane. — Annika — ostatnia myśl i zatrzymanie w pół kroku; Stare Miasto wokół nich nie czekało na nikogo, ale wciąż mieli kilka sekund do wykradnięcia czasowi. — Zadzwoń, gdybyś potrzebowała— Rozmowy? Od tego ma przyjaciółki i rodzeństwo. Pomocy? Patrz obok. Ciszy? To brzmiało na uczciwą ofertę; w wypełnionym szeptami i oczekiwaniami świecie, milczenie jest towarem deficytowym. Niedopowiedzenie zawieruszone w szumie miasta było kropką; nad i w wypadkowej dwóch słów. Sama wiesz; wiedziała — to jej domena. z tematu x2 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
14 maja, 1985 Spóźniony — jedno słowo, trzy sylaby, kłopoty z serii łatwych do uniknięcia i trudnych do wyjaśnienia. Spóź—nio—ny; stawiane na chodniku kroki wydawały się wystukiwać rytm zapętlonej w głowie taśmy. Ze Starego Miasta do Little Poppy droga w linii prostej nie była długa, ale wędrówki po dzielnicach znacznie się komplikują, kiedy: a. jesteś winny włoskiej mafii przysługę b. niedawno zaszedłeś za skórę Valerio c. patrz powyższe. Spacer naokoło wydłużał czas powrotów do Archaios; w efekcie Perseus, wracając ze Staromiejskiej, zamiast pół godzinnego spaceru zaliczał taki godzinny — chyba, że przy chodniku zauważył samochód niebezpiecznie przypominający ten, w który kiedyś wpakowali go goryle Paganiniego, wtedy całość przedsięwzięcia wydłużała się do półtorej godziny (z czego pół kluczył między uliczkami zbyt ciasnymi, żeby wcisnąć w nie auto). Dziś na dodatek — pech nie porusza się samotnie, to zawsze całe watahy — zepsuł mu się zegarek. Wskazówka godziny przystanęła na siedemnastej, a o tym, że było sporo później, Percy przekonywał się z każdym przebytym jardem. Puste chodniki, zamknięta piekarnia, wszechobecny wieczór, który w maju szybko ewoluował w noc — poczucie czasu wysiadło kilka przystanków temu, skazując Zafeiriou na wędrówkę bez towarzystwa. Przyspieszenie kroku niczego nie dało; jedyne, co osiągnął, to prawie—wpadnięcie na czyjeś plecy tuż za rogiem uliczki z piekarnią. — Przepraszam — za sapnięciem wyruszyła fala analityczno—wahaniowa; obserwował wysoką sylwetkę, szerokie ramiona i tył głowy, zastanawiając się, czy właśnie nie podpisał na siebie świeżego wyroku — ludzie z zasady nie lubią, kiecy ktoś na nich wpada. Szczególnie mężczyźni. Zwłaszcza po zmroku. Perseus powinien ominąć go szerokim łukiem i pójść dalej, ale naprawdę, naprawdę, naprawdę stracił poczucie czasu; pod flanelowym rękawem koszuli jegomościa zauważył charakterystyczny kształt i— — Wie pan może, która godz— Przerwał, kiedy bezruch zamieniono w lekkie odwrócenie głowy — przerwał, bo chyba—znajomy profil zamienił się w bardzo—znajomą twarz, a głaz, który nieświadomie zalegał w greckich bebechach, właśnie runął w dół z pełnym ulgi plum! W życiu widzieli się ze trzy razy, ale są ludzie, których nie zapomina się po pierwszym; Ronan był dokładnie kimś takim. — Pan Lanthier, ale heca! — każdy z razów był efektem wizyty w Rezerwacie — Perseusa interesowały magiczne wiązania, które chroniły wielki teren przed niemagicznymi i przez kilka tygodni z rzędu nagabywał opiekunów o oprowadzenie po niedostępnych dla zwykłych wyjadaczy soluvaki rejonach. — Nie wiedziałem, że wypuszczają pana poza rezerwat. Bardzo dziwnie słowa do wypowiedzenia po zmroku wobec kogoś dwukrotnie szerszego i cztery razy silniejszego. Nagle wszystkie problemy Perseusa przestały być zagadką; zamieniły się w oczywistą konsekwencję jego własnych czynów. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Poświęcenia, o których nie mówi się głośno. Zamknięta piekarnia osądza w milczeniu — im dłużej Ronan wpatruje się w wygaszoną witrynę, tym bardziej wyniośle milcząca jest. Na nic wyprawa z Cripple Rock po bułki — podobno niektórzy potrzebują do tego jasnych mechanik postępowania; na nic przepalona benzyna. Stare Miasto, ostoja cywilizacji Saint Fall, zawodzi piekarniczo; ostatni punkt na mapie pieczywa jest zamknięty na trzy spusty. Lanthier zamierza się poddać i oznajmić Jackie, że rano ich synowie mogą zjeść korę brzozy — na pewno zdrowszą od dmuchanego, białego chleba. Krok w tył udaje się bez trudu; drugiego już nie stawia — ktoś wpada na niego z impetem i ewidentnie prosi się o kłopoty. Po ćwierci zerknięcia przez ramię i specyficznym powitaniu, intruz zyskuje status znajomej twarzy. — Pan Zaf— W żadnej wersji rzeczywistości Lanthier nie powtórzy tego nazwiska — przygryziony koniuszek języka potwierdza tezę i zmienia taktykę powitania. — Perseus — trzy wizyty w Rezerwacie Bestii to dla niektórych o dwie za dużo; Ronan właśnie patrzy na kogoś, komu nieobce były gumiaki w kolorze sraki — to nie egzaltacja, mają ustawowy kolor gówna — i przedzieranie się przez chaszcze w poszukiwaniu czegoś—z—teorii—magii. Lanthier nie do końca rozumiał, chociaż dopytywał; Perseus cierpliwie tłumaczył i wpadał we wszystkie napotkane kałuże. Na Starym Mieście zalążków bagna nie stwierdzono — młody Grek wybrał więc wpadanie na plecy innych ludzi. — Dostałem przepustkę — za drgnięciem w kącikach ust podąża świadomość, że przez Perseusa przemawia autentycznie zdziwienie, nie złośliwość — trzy spotkania to zbyt mało, żeby poznać czyjś charakter, ale w sam raz, by nauczyć się sposobu bycia. — Zbyt późno odkryliśmy, że nie mamy pieczywa na śniadanie, wię— Unoszony w górę nadgarstek zastyga w bezruchu; wzrok poszukujący wskazówek zegarka zwęża się boleśnie w maleńkie tunele gwałtownego wystrzału adrenaliny. Wszystko przez krzyk. Rozlega się nagle i zamienia późny wieczór na Starym Mieście w klatkę wyrwaną z filmu grozy. Wrzask rozdziera ciszę w pół, wżyna w bębenki i w uniwersalnym języku zagrożenia oznacza jedno — kłopoty. Głowa Lanthiera mimowolnie odwraca się w kierunku, z którego dolatuje; od źródła krzyku oddziela ich zakręt i Ronan nie potrzebuje wiele wyobraźni, by rozrysować pod mrugnięciem powiek scenkę nieobyczajową. Ktoś pada ofiarą barghesta, kogoś morduje nożownik, ktoś wpadł w zasadzkę, ktoś wymierza sprawiedliwość albo coś— — Kurwa — głuche sapnięcie wyznaniem winy; ułuda wyobcowania od cudzego bólu szybko usycha pod kwasem prawdy. Mógłbyś spojrzeć sobie w oczy, gdybyś teraz odszedł, Lanthier? Nie mógłby. — Zostań tu, nie we wszystko warto się mieszać — nawet samotność nie jest już sprzymierzeńcem — Perseus tkwi przecież dwa kroki od jego pleców i słyszy to samo, jego twarz to zamrożona w zaskoczeniu maska, z której powoli zaczyna obłazić farba. Strach ma wielkie oczy — dziś są błękitne i zbyt młode, żeby umierać. Dłoń Ronana wędruje do szyi; utracony pod koniec kwietnia pentakl tkwi na miejscu i nagle szanse wydają się wyrównane — Lanthier zmienia zdanie, kiedy bokiem przywiera do czerwonej cegły kamienicy, wystawiając głowę za róg, skąd dobiega wrzask. Tego nie wymyśliłby nawet Hitchcock; nie był przecież czarownikiem. Krzyczy mężczyzna leżący na brudnym chodniku — jedną dłoń unosi przed siebie w groteskowej próbie osłonięcia przed czymś wielkim, czarnym i unoszącym się w powietrzu; im dłużej w ten mrok wpatruje się Lanthier, tym ciemniejszy jest kształt. Nie przypomina niczego z Rezerwatu — niczego, na co natknął się, kiedy świat dobiegał końca w trzewiach Cripple Rock. Wrzask mężczyzny brzmi coraz głośniej i niedługo w oknie pojawi się ktoś, kto ma zbyt mało rozumu w głowie, żeby siedzieć w ciemności — Ronan z trudem dostrzega błysk czegoś białego pod szyją ofiary; na zrozumienie, że to koloratka, jeszcze przyjdzie czas. — Uciekaj, Zafera. Chuj z tym nazwiskiem i z tym wszystkim; niemagiczni nie są warci ryzyka. rzut na maź: 6, nic się nie dzieje ekwipunek: pentakl, kora drzewca w kieszeni, naszyjnik z wielobarwnych koralików, srebrna zawieszka z lepidolitem[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ronan Lanthier dnia Pon Paź 21 2024, 12:34, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Przypadkowe zderzenia światów zakłóciły harmonię nocy. Stare Miasto — z nazwy, nie z greckiej perspektywy historii — obserwowało serię losowych zdarzeń, które z drobnego usypiska luźnych kamieni zaczęły ciągnąć za sobą coraz większe odłamki. Lawina zawsze zaczynała się od pojedynczego tąpnięcia; dziś było nim zderzenie ramion. Uśmiech — jeszcze radosny, nadal nieświadomy — rozpromienił oblaną złotym światłem latarni twarz. Pan Lanthier go zapamiętał, obędzie się bez odgórnie skazanego na porażkę szarpania; opowieść o nieobecnych bułkach, zamkniętych piekarniach i nagłym zapotrzebowaniu na pieczywo zamilkła, gdy przemówił wrzask. Doświadczenia ostatnich miesięcy powinny uodpornić ich na nocne krzyki, ale nie istniał świat, w którym rozdzierające mrok wołanie o pomoc zostanie zignorowane; nie w mikroukładzie atomów Perseusa. — Co— Strach — zbyt znany, zbyt powtarzalny, zbyt częsty przez ostatnie tygodnie — zakradł się do gardła i zacisnął na nim zimne palce. W kilka sekund wieczorny powrót do Little Poppy zamienił się w wyblakłą kalkę promenady; wtedy był biały dzień i wielka chmura na horyzoncie. Dziś była ciemna noc i obłok cienia w powietrzu. Perseus zauważył go najpierw; pełznące po chodniku, mgliste, nieustępliwe, spragnione bólu mężczyzny, który krzyczał w ciemność i nie oczekiwał pomocy. Cień wyglądał znajomo, ale nie był tym, czym się wydawał — Percy nie ma pewności, czy w ich świecie cokolwiek będzie tym, czym powinno. Ronan zareagował najpierw; ciało przywarło do cegieł, głowa wychyliła się za róg ostrożnie — przez sekundę było tak, jakby robił to codziennie; jakby Rezerwat pełen był krzyczących w ciemności ludzi i przypadkowych gapiów. Tego wieczora Zafeiriou wciela się w rolę statysty; znów i znów, i— — Nie. W lutym reagował za późno; w marcu nieskutecznie; w kwietniu walczył o bezpieczeństwo kuzyna i antykwariatu, a dziś— — Ten człowiek potrzebuje pomocy, a to— Cień nie był tylko cieniem; przypominał coś z dna Piekieł, coś, z czym Zafeiriou miewał do czynienia, ale żadne z przywoływanych podczas zaklinania imion nie przebiło się przez warstwę strachu. — To nie zwykły cień. Nie miał pewności, czy to wystarczy, by przekonać Ronana; pan Lanthier miał przecież rodzinę. Żonę i dzieci, do których miał wrócić z chlebem na śniadanie — przez krok do przodu Perseusa może nie wrócić wcale, ale było za późno, by się wycofać. Atakowany mężczyzna nadal krzyczał; Zafeiriou dalej parł do przodu, przerażenie przekuwając w bieg — echo kroków mieszało się z krzykiem i przelotnym wrażeniem, że przedziwne ubranie atakowanego nie było tylko ubraniem. Sekunda na— — Securus! Z którym nie wydarzyło się nic; Zafeiriou zdążył stanąć pomiędzy cieniem i mężczyzną — księdzem; to przedziwne ubranie to sutanna — by przekonać się, że magia nie posłuchała. Jasna cholera, Percy; co teraz? Cokolwiek; magia powstania zawodziła rzadko. — Araneatelam! securus: 40 + 6 = 46, nieudane araneatelam: k100 + 25 |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII