Jadalnia Pomieszczenie znajduje się tuż obok salonu, a jego okna wychodzą bezpośrednio na ogród. Na środku ustawiono, duży, okrągły, ciężki, mahoniowy stół, wokół którego umieszczono krzesła, z wysokimi, misternie rzeźbionymi oparciami. Ściany obite drewnem dodawały pomieszczeniu przytulności, a potężny żyrandol rozświetlał każdy zakamarek. Nie mogło też zabraknąć kredensu z rodową porcelaną oraz niewielkiego kominka, który rozpalany zimową porą dawał nie tylko sporo światła, ale przede wszystkim dużo ciepła. Liczne obrazy i rzeźby na ścianach wskazywały, że w willi tej mieszkało już niejedno pokolenie i może opowiedzieć o jego mieszkańcach wiele historii. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|30.03.1985 Poprzedniego dnia, aż do wieczora krzątała się w kuchni, w ramach przygotowań do świętowania. Dzisiaj więc pozwoliła sobie na większy luz, kiedy siedziała w kuchni czytając poranną gazetę i popijając espresso. Nie wyobrażała sobie dnia bez tego rytuału, który wpisał się w jej codzienność. Jednak, lista zadań kuchennych nie została jeszcze ukończona, przed nią było do zrobienia ciasto, więc gdy wypaliła już papierosa zabrała się za szykowanie ostatniego dania. Przepis znała na pamięć, ale i tak, na wszelki wypadek stary zeszyt leżał na blacie i mogła co jakiś czas do niego zerkać. Gdy już wszystko było w piekarniku mogła szykować się na przyjęcie gości. Stół w jadalni został przystrojony czerwonymi podkładkami i bieżnikiem, w centralnym punkcie stawiła bukiet w pękatym wazonie. Kwiaty w różnych odcieniach czerwieni przypominamy z jakiej okazji zostały ułożone w niezwykle elegancką kompozycję. Porcelanowe talerze oraz kryształowe kieliszki i karafka z czerwonym winem, dopełniły uroczystego wystroju. Świece, ustawione w rogach pomieszczenia, dodawały zaś przytulności i podświetlały obrazy zawieszone na ścianach. Zadowolona ze swojego dzieła, poszła się przebrać w czarną, koktajlową sukienkę. Na szyi pyszniły się perły, podobnie jak w uszach kiedy z delikatnym uśmiechem otwierała drzwi wejściowe, aby powitać gości. -Roche, Byal. Zapraszam. - Wskazała mężczyznom miejsce na odwieszenie okrycia wierzchniego, po czym skierowała ich w stronę jadalni. -Czy na sam początek mogę wam zaproponować aperitif na zaostrzenie apetytu? - Z tymi słowami podeszła do niewielkiego pomocnika, na którym już stały przygotowane kieliszki z limoncello. Kiedy Roche zaproponował, aby na obiad zaprosić jego przyjaciela, nie oponowała. Lubiła i ceniła swojego kuzyna, a i sam Byal nie był jej całkowicie obcy. Choć nie mogła mówić, że łączą ich bardzo zażyłe stosunki. Swego czasu, Penelope była traktowana z lekkim pobłażaniem, zwłaszcza kiedy ponad dwadzieścia lat temu odrzuciła oświadczyny Overtonów i wszyscy zachodzili w głowę dlaczego tak się właśnie stało. Tylko nieliczni wiedzieli co się kryło za tą decyzją i dlaczego ojciec nie zmusił wtedy młodej dziewczyny do zamążpójścia. Teraz, panna Bloodworth, cieszyła się dobrą opinią i nikt nie zadawał na głos tych pytań, choć możliwe, że jeszcze czasami mówiono o tym za jej plecami. Sama zainteresowana zdawała się zupełnie nie przejmować plotkami. Na srebrnej tacy podała kieliszki z alkoholem każdemu z mężczyzn. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Byal Faradyne
Profesor historii magicznej bywał u Penelope Bloodworth od czasu do czasu, kiedy ta zapraszała go na wspólne obiady. On z kolei niekiedy namawiał ją na wspólne spacery, gdy wybierał się na taki ze swoimi tryskającymi wulkanem energii dalmatyńczykami. Oboje lubili spędzać czas na świeżym powietrzu, a sam fakt, że mieszkali na jednej ulicy, sprzyjał nawet zupełnie przypadkowym spotkaniom. Byal darzył Penelope dużą dozą sympatii, szacunkiem i zaufaniem, gdzie to ostatnie uzyskało zupełnie nowy wymiar, kiedy przedstawicielka Bloodworthów podjęła się organizacji pogrzebu tragiczne zmarłego syna Faradyne’a. Nie potrafiłby się wówczas z tym zmierzyć i przerastało go to zupełnie, dlatego bardzo doceniał obecność sąsiadki i jej bogate doświadczenie w pracy w rodzinnym biznesie. Nie był to pierwszy pogrzeb w jego życiu, jednak chowanie własnego syna było zdecydowanie najgorszym pod względem przeorania emocjonalnego, tak jakby świeżo nabyta trauma wcale nie nadwyrężyła go na tym polu wystarczająco. Sam fakt, że pani Bloodworth odrzuciła zaręczyny Overtone’a był znany i stanowił niegdyś dużą kontrowersję, powód do generowania pomówień, jednak Byal nie wyciągał na tej podstawie szczególnych wniosków. Znał wprawdzie tradycje przyświecające kręgowi, choćby z dzienników własnego pradziadka, który ubiegał się o ręki jednej Devallówny, uzyskując odmowę z racji swojego pochodzenia. Podejście rodziny Penny było wyraźnym odstępstwem od powszechnie przyjętego dyskursu. Zaledwie miesiąc temu uświadomił swojego najlepszego przyjaciela, że był świadkiem krwawego zdarzenia z Raleighem w rezultacie swojej odmienności, o której zdawało sobie sprawę niewielu. Później naraził Roche na stres, gdy zaginął i ten zastał go we własnym domu pokrytego pyłem, kurzem, pajęczynami i nie wiadomo czym jeszcze. Byal podejrzewał więc, że chęć wkręcenia go na obiad do Penny, mogła w jakimś mniejszym bądź większym stopniu wynikać z tego, że Faust chciał mieć go na oku. Faradyne’owi jednak zupełnie to nie przeszkadzało i to z jednego dość istotnego względu — lubił spędzać czas z elegancką Penelope, dobrze się z nią dogadywał i dawało to duże szanse na świetnie spędzony czas. Wybrał więc na to spotkanie jeden ze swoich najlepszych garniturów, które pozostawiał na tak wyjątkowe okazje takie jak, egzaminy ustne lub udział w konferencjach naukowych (niezależnie czy wcielał się w rolę słuchacza, czy prelegenta). — Dzień dobry, Penny. Dziękuję serdecznie, że mogę się tutaj dzisiaj pojawić — przywitał się uprzejmie Byal, skinąwszy na nią głową. Po przekroczeniu progu organizatorki kolacji razem z Roche płaszcze pozostawili we wskazanym przez Penelope miejscu, choć po prawdzie żaden z nich nie odczuł w pełni walorów pogodowych, gdyż odległość między położeniem domów całej trójki wcale nie była aż tak duża. — Oczywiście, jako gospodyni to ty wyznaczasz rytm naszego spotkania. — Faradyne posłał jej serdeczny uśmiech, biorąc z tacy jeden z kieliszków i upijając niewielki łyk cytrynowego likieru. W żadnym wypadku nie zamierzał rządzić się w nieswoim miejscu zamieszkania i do takiego zachowania było mu na szczęście bardzo daleko. Spotykali się tutaj, aby wspólnie celebrować tak istotne święto dla magicznej społeczności i to było tutaj najważniejsze. — Mam przy okazji nadzieję, że nie zmęczyły cię przygotowania. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Spędzanie świąt samotnie nigdy nie było najlepszym pomysłem. Opierając się na tej myśli, Roche Faust nie odmawiał zaproszeń na kolacje u Penelope, zwłaszcza przy okazjach takich jak ta. Spotkania pomiędzy nimi odbywały się w miarę możliwości, oboje byli samotnymi osobami, z przypadku czy z wyboru, dlatego odnalezienie wolnego czasu zależne było wyłącznie od ich pracy. Na jej brak siewca nigdy nie narzekał; jeżeli wydawało mu się pięć lat temu po powrocie z Francji, że w Hellridge będzie mógł liczyć na niemalże całoroczne wakacje, to grubo się pomylił. Owszem, jego klasa była znacznie mniejsza, nie tak zapełniona jak ta w Bordeaux, ale mniejsza liczebność oznaczała jedynie niższy stosik kartkówek i wypracowań do sprawdzenia. Te zaś zabierały energię tak czy owak. Jednak w momencie, gdy nie był wyłącznie nauczycielem, mógł pozwolić sobie na chwilę rozgrywki. Wino, muzyka, dobre towarzystwo – czy coś więcej było potrzebne mężczyźnie w średnim wieku? Tego dnia zdecydował się na butelkową zieleń, wnoszącą nieco koloru do jego szafy i wyróżniają się na tle brązów, szarości i klasycznej czerni, a jednocześnie odstającą od pewnego wyznaczonego samemu sobie dresscodu w podobnym stopniu co bordowa marynarka, ostatnim razem wyciągnięta na Sylwestra. Kolacja w kameralnym gronie wydawała się dobrym momentem, by właśnie kolor podbijający ciemną barwę tęczówek zagościł na jego ubiorze. Wyszedł ze swojego domu odbierając spod domu naprzeciw Byala; zaproszenie go było jego pomysłem. Doszedł do wniosku, że ostatnie wydarzenia i zaginięcie profesora w lesie wraz z dwójką studentów, musiały zostać odreagowane. Łapał się na tym, że od czasu powrotu Faradyne’a do domu, ciągle sprawdzał czy ten wrócił bezpiecznie do swojego mieszkania, poruszony wydarzeniami z początku marca. Prawdopodobnie potrzeba, by przyjaciel był jak najdłużej pod ręką, również podpowiedziała mu, że dobrym pomysłem jest wyciągnięcie go na kolację, by nie spędzał czasu samotnie. — Bardzo ładnie — stwierdził z uśmiechem, gdy zobaczył garnitur konferencyjny profesora. W sam raz na spotkanie z Penelope. To on wcisnął dzwonek, czekając na odpowiedź i szybkim gestem wygładził krawat. Jako bliskie kuzynowstwo spędzali niegdyś o wiele więcej czasu. Spotkania rodzinne były przecież normą, utrzymywanie dobrych stosunków koniecznością, by interesy toczyły się jak najlepiej. Jego matka nie bez powodu zamieszkała kilka domów od rodzinnej rezydencji, pod numerem 12, będąc stale w zasięgu spojrzeń swojego brata i rodziców. Wiele, wiele lat później wszyscy zgromadzeni dalej byli swoimi sąsiadami. Być może, gdyby pan Faust miał tych kilkanaście lat mniej, zażartowałby, że to idealnie wręcz na skropione alkoholem spotkanie. — Wyglądasz cudownie, Penny — rzucił komplementem na samym progu na widok klasycznego kroju sukni i pereł kontrastujących z czernią. W końcu mieli do czynienia z prawdziwą damą, którą z całą pewnością panna Bloodworth była. Odwiesił płaszcz, odsłaniając w pełni swój strój i przeszedł do jadali, dobrze znając kierunek w jakim powinien się udać. Przejął z srebrnej tacy kieliszek i czekając aż każde zaopatrzy się w swój, dyskretnie powąchał zawartość. Intensywna i przyjemna woń uderzyła go w nozdrza. — Dziękujemy za zaproszenie, naprawdę miło nam przyjść. Jak się miewasz? |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Mieszkając prawie pięćdziesiąt lat w tym samym miejscu, znała okolicę i sąsiadów bardzo dobrze. Z jednymi żyła w bliższych relacjach, z innymi wymieniała jedynie uprzejme słowa ze standardowym pytaniem o zdrowie, omówienie pogody oraz lokalnych wiadomości. Byal należał do pierwszej grupy ze względu na to, że dobrze się rozumieli i potrafili swobodnie ze sobą rozmawiać. Wspólne spacery z dalmatyńczykami były już ich rutyną, do której się przyzwyczaiła i z której nie potrafiła zrezygnować. Ceniła sobie towarzystwo profesora od historii, który posiadał ogromną wiedzę i zawsze odpowiadał na jej pytania, gdy jakiś temat wyraźnie zaintrygował pannę Bloodworth. Pomoc przy pogrzebie syna Byal był dla niej oczywisty i nigdy nie miała zamiaru odmówić wsparcia. Rozumiała jak śmierć dziecka potrafi przybić, przyszpilić okrutnymi szpilkami rozpaczy do podłogi. Podniesie się z takiego ciosu nie jest łatwe; obecność innych, którzy stanowią oparcie dla żałobników jest bardzo ważne i niezwykle istotne. Swoim profesjonalnym podejściem, zapewniała czarownika, że nie musi zajmować się takimi sprawami jak pogrzeb, miał mieć wszystko zapewnione i tak też się stało. Dom pogrzebowy Bloodworth zawsze cieszył się dobrą opinią w kręgu. Nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek potknięcie, zwłaszcza, że większość spraw związanych z pogrzebami musiały przejść przez jej ręce. Nic nie pozostawiała przypadkowi. -Nienaganny, jak zawsze. - Posłała Byalowi pełen uznania uśmiech, a gdy odebrał kieliszek limoncello, kolejny podała kuzynowi. -Nie za bardzo. - Zapewniła mężczyznę. -Wszystko jest kwestią dobrego planowania prac. - Byłoby kłamstwem, gdyby stwierdziła, że ani trochę się nie zmęczyła, ale też nie była zapracowana. Pomocą okazali się inni członkowie rodziny, którzy akurat w tym roku rozjechali się do innych domów. Nie płakała z tego powodu, cieszyła się na mniejsze grono, z którym miała w tym roku spędzić czas świąteczny. Odnajdywała towarzystwo kuzyna bardzo przyjemnym i korzystała z każdej okazji by móc zwyczajnie usiąść i spędzić razem czas. Nie rzadko bywało, że każde siedziało zanurzone w swojej lekturze tylko od czasu do czasu dzieląc się co ciekawszym fragmentem czytanego tekstu. Obydwoje jako samotni ludzie szukali towarzystwa innych, a jako rodzina wspierali się wzajemnie, gotowi rzucić się na pomoc drugiemu kiedy była taka potrzeba. Nawet błaha w oczach innych, w zrozumieniu Penny, błahą nigdy nie była. -Widzę trochę więcej koloru. - Wskazała na butelkową zieleń, która stanowiła kontrakt dla innych kolorów, zwykle noszonych przez kuzyna. -Podkreśla twój kolor oczu. Powinieneś nosić go częściej. - Ujęła swój kieliszek i upiła łyk likieru, który przyjemnym ciepłem i kwasowością zmieszaną ze słodyczą, rozlał się po ścianie gardła. W pomieszczeniu unosił się nienachalnie zapach perfum właścicielki goszczącej obydwu mężczyzn. -Dziękuję, bardzo dobrze. W związku ze świętem trochę mniejszy ruch. - Jakby ludzie uznali, że to nie jest dobry czas na umieranie. Miała dzięki temu czas na przygotowania. -Dzisiaj w menu, na przystawkę pasztet i chleb z czerwonej fasoli, zupa krem z pomidorów, danie główne to pieczeń w żurawinie i granatach, a na deser ciasto Aradii. - Oznajmiła, nie ukrywając, dumna z tego ile zdążyła przygotować. -Mam nadzieję, że jesteście odpowiedni głodni. - Spojrzała znacząco na mężczyzn, ale dało się dostrzec w jej oczach iskrę rozbawienia i dobrego humoru, jakim dziś wręcz tryskała. -Nim siądziemy do stołu, chętnie posłucham co u was słychać. Jakieś nowinki? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Byal Faradyne
Komplement zarówno ten zasłyszany od Roche Fausta, jak i Penelope Bloodworth przyjął w zbliżony sposób — lekkim skinieniem głowy i lekkim uśmiechem czającym się w kącikach ust. Byal Faradyne zdecydowanie po minionych okolicznościach z początku marca, teraz dochodził do wniosku, że takie wyjście jak to w towarzystwie osób, z którymi po prostu lubi spędzać czas i rozmawiać —dobrze mu zrobi. Nie wątpił w to, że Penny miała duże doświadczenie w planowaniu prac, zwłaszcza związanymi z przygotowywaniem posiłków — sama posiadłość Bloodworthów mieściła w sobie różne pokolenia, a to dawało możliwość czerpania z tego całymi garściami. Podany likier idealnie rozpływał się po podniebieniu, gdzie kwasowość idealnie zgrywała się ze słodyczą. Zdecydowanie był to świetny wybór ze strony gospodyni dzisiejszego obiadu. Po prawdzie Faradyne podziwiał zaangażowanie Penelope w rodzinny biznes i to, że był on bardzo mocno wsparty na jej barkach, kiedy on i Roche skupiali głównie na edukacji (bądź co bądź na różnych szczeblach), to jednak ich zajęcia okazywały się nieco bardziej monotematyczne i zbliżone do siebie, nawet jeżeli porywali się na nowe badania. — Brzmi wspaniale. Wydaje mi się, że wyjątkowym nietaktem byłoby to, gdybyśmy przyszli w twoje skromne progi najedzeni. Niezbyt dobrze, by to o nas świadczyło — rzucił w rozbawieniu Byal, kwitując to krótkim śmiechem. Faradyne nawet na konferencjach nie przychodził objedzony, na których zawsze pojawiał się bufet lub gwarantowany posiłek lub napoje. Profesor historii magicznej pominął oczywiście fakt, że po pamiętnych wydarzeniach w Cripple Rock, które wiązały się z nadaniem mu statusu zaginionego i odnalezieniu się bez pomocy lokalnej policji – miał o wiele mniejszy apetyt niż wcześniej. Zdarzało mu się też przez wzgląd na nowe odkrycia wiszące tuż nad horyzontem o regularnym jedzeniu zapominać, gdy za bardzo pochłonęła go praca poza uczelnią wprawdzie, lecz również w obszarze jego zainteresowań. — Może zacznę — podjął Byal, upijając łyk likieru. Musiał ostrożnie dobierać słowa, gdyż miał na uwadze, że znajduje się w towarzystwie przedstawicieli Kręgu, a współpraca z Fogartym, nawet jeśli w zakresie historycznym, wciąż mogła budzić dużo kontrowersji. Poza tym profesor historii magicznej nie chciał jeszcze za wiele tłumaczyć i wyjaśniać, a przynajmniej do momentu aż nie uzna tego za fakt, by stawiać to jako czysty neutral. — Podczas mojej wycieczki do Cripple Rock wszedłem w posiadanie dziennika górnika, pracującego dla Hudsonów w 1885, więc staram się znaleźć coś nowego w tym temacie. — Włącznie z włażeniem z Aureliusem Hudsonem ponownie do kopalni, co zachował dla siebie tylko przez realną obawę, że Roche Faust dostanie jeszcze apopleksji. Jego najlepszy przyjaciel najadł się wystarczająco dużo strachu podczas jego dwudniowej nieobecności. — Z innych ciekawostek: jestem chyba na odpowiednim tropie ciekawego odkrycia osiemnastowiecznego miejsca, o którego istnienie wykłócano się na przestrzeni lat, ale brakowało na nie wystarczających dowodów. Nie mogę tu jeszcze za dużo zdradzić. Z ogromną przyjemnością wysłucham co ciekawego działo się u was, moi drodzy. — Faradyne zwieńczył całą swoją wypowiedź pogodnym uśmiechem. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Słysząc komplement z ust Penelope dotyczący jego garnituru, wygładził poły marynarki z dużą dozą samozadowolenia. Miał dzięki temu pewność, że podjął najlepszą decyzję, a odrobina koloru w życiu nigdy nie zaszkodzi. Za życia Sissy, to niegdysiejsza panna Overtone zajmowała się jego garderobą, mogąc pochwalić się lepszym wyczuciem stylu niż jej dwudziestoletni mąż naukowiec. Przez ostatnie piętnaście lat przekonał się niejednokrotnie jak mężczyzna bez kobietu u boku zgubiony jest w tym świecie – może jest głową rodziny, ale to ona staje się jego szyją. — Czasem trzeba! Ale wezmę sobie do serca radę. Ty za to jak zawsze z klasą! — A dla podkreślenia tych słów zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów z uśmiechem. Zaczerpnął solidny łyk alkoholu o wyrazistym smaku, nie tracąc nawet na sekundę wyrazu ukontentowania. Degustacja trunków w country clubie w towarzystwie Aureliusa Hudsona zakończyła się dość zabawnie. Przynajmniej dla Roche’a, który po dwudziestoletnim pobycie we Francji i łykaniu kieliszka wina do każdego obiadu był odporniejszy na procenty niż większość Amerykanów. Tutaj nie zamierzał tak popuszczać pasa, klub dżentelmeński rządzi się nieco innymi prawami. — Dobrze to słyszeć. Interes mam nadzieję mimo wszystko się kręci, ale cieszę się, że mogliśmy się spotkać w takim gronie — uprzejmie zauważył. — Z przyjemnością wszystkiego skosztujemy. Pozwolił Byalowi mówić i gdyby nie towarzystwo Penelope, powiedziałby coś więcej o Cripple Rock i co uważał o całym zajściu, nieważne jaki przełom w jego badaniach mogło zapewnić odnalezienie dziennika. Mało tego, że napędził mu stracha swoim zniknięciem, a pan Faust jeździł każdego przedpołudnia na komisariat, by dowiedzieć się czy na cokolwiek natrafiono, teraz dowiedział się o jakimś ważnym odkryciu historycznym. Kolejny łyk alkoholu, tym razem mniejszy dla zwilżenia ust. — To podsyciłeś naszą ciekawość, Byalu — stwierdził z uważnym spojrzeniem na swojego przyjaciela, mówiącym “Jak tylko spotkamy się we dwójkę, to z ciebie to wyciągnę”. Bo wyciągnie, na pewno. Odchrząknął znacząco niż sam powiedział coś więcej. — Wziąłem udział w tym zbiegowisku na Deadberry. Rozumiecie, nie zawsze dostaje się list od samego Ronalda Williamsona — zaśmiał się, chociaż było mu daleko do wesołości. Prawda była taka, że pewnie nie pobiegłby tam tak chętnie, gdyby nie podejrzenia jak wielu przedstawicieli Kręgu tam się znajdzie; nie mylił się, tak wielu rodzin nie widywał już od dawna. Zerknął też przy okazji znanego nazwiska na Penelope. Nie od dzisiaj wiadomo, że Bloodworthowie nie przepadają za tą rodziną. — Polecono mi zainteresować się losem małych przedsiębiorców zajmujących się rękodziełem. Mieli swoje stanowiska przy Placu Aradii, więc jak się domyślacie, wszystko co mogło, pożarł ogień i poszło z dymem — zaczął, próbując wyczuć atmosferę wśród rozmówców. Był ciekawy ich reakcji i ewentualnych odpowiedzi. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Nie słynęła z tego, że wyprawiała liczne przyjęcia dla znajomych i przyjaciół. Panna Bloodworth raczej trzymała się na uboczu, goszcząc w swoich progach tych, którzy byli jej bliscy. Zresztą, sam dom pogrzebowy nie zachęcał wielu do odwiedzi. Nawet wśród społeczności magicznej cmentarz cieszył się ponurym szacunkiem, z którym nie miała zamiaru walczyć. Cieszyła więc z obecności mężczyzn mogąc spędzić ten czas z kimś, na kim jej zależało i o czyje dobro dbała. Nawet jeżeli nie widywali się codziennie, to zawsze mogli liczyć na jej życzliwość i pomocną dłoń. Upijając łyk likieru słuchała słów jakie padały z ust jej gości. Osobiście nie miała zbyt wiele do opowiedzenia ze swojej strony. Rozgrzebane groby na cmentarzu, paradujący truposze nie było czymś o czym chętnie się mówiło przy świątecznym stole. Ponadto była to kwestia, z którą musiała uporać się jej rodzina. Wobec tego, że więcej rewolucji w jej życiu nie było skupił się na tym co mieli do przekazania Byal oraz Roche. Dwaj naukowcy, skupieni na rozwoju tego czego inni nie rozumieli, przykładali niemało do rozwoju wiedzy z jakiej wszyscy korzystali. Rozprawy, wiele godzin ślęczenia nad badaniami musiały być wykańczające dlatego też dobrze iż na czas święta porzucili swoje działania, aby odpocząć dając chwilę wytchnienia zapracowanym umysłom. -Dziennika? - Podchwyciła od razu temat, niczym rybka która złapała się na przynętę. -Powiedz coś więcej, jeżeli możesz. - Spojrzała z prawdziwym zaciekawieniem w oczach jak Byala. -Czego dokładnie szukasz w tych dziennikach? Takie zapiski dawały wgląd w życie ludzi, tego w co wierzyli, jak postrzegali świat. Niezwykłe źródło tego jak wyglądał kiedyś świat, o którym wiedzieli tyle co z przekazów oficjalnych. -Tak nie można! - Oburzyła się wraz z kuzynem i zaśmiała się dźwięcznie. -To iście okrutne, rzucać nam taką ciekawostkę, a potem milczeć niczym grób. - Dopiła swoje limoncello odstawiając kieliszek na bok. Nazwisko Williamson padało w tym domu jedynie cedzone przez zęby, ale nie miała zamiaru upominać kuzyna. To co działo sie między Bloodworthami, a Williamsonami to ich sprawa. Nie miała zamiaru w to wciągać kuzyna. Zresztą te zatargi uznawała za niepotrzebne i szkodliwe, co zresztą pokazała jej rozmowa z Sebastianem. Skupiła się na innej wypowiedzi. -Musieli ziemścić na wszystkie niebiosa. - Powiedziała wyobrażając sobie wszelkie zniszczenia jakie siała pożoga. -Jaka jest możliwa dla nich pomoc? - Sama prowadziła biznes i wiedziała jak był dla niej ważny. Gdyby “Czarna Dalia” spłonęła, na pewno nosiłaby po niej w sercu żałobę. Frezja uwielbiała spać między stokrotkami i nagietkami. Widząc, że goście zaczynają dopijać drinka, ustawiła na stole przystawkę. W świetle świec pysznił się pasztet ozdobiony żurawiną oraz kromki pieczywa, do tego dodatki, które miały podkreślić smak serwowanego dania. -Zapraszam do stołu. Byal, czy będziesz czynił honory? - Wskazała na karafkę z czerwonym winem, wcześniej przygotowaną, aby trunek nabrał odpowiedniej mocy. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Byal Faradyne
— Cóż, chyba ci się nie chwaliłem tym, Penelope, nawet podczas spacerów z moimi psiakami, ale miałem tę unikalną przyjemność wpadnięcia do jednej z wielu odnóg tuneli ciągnących się pod Cripple Rock — profesor historii magicznej urwał na moment, choć nie po to, by się nad tym zastanowić, gdyż po blisko miesiącu od tych atypowych zdarzeń, nie wytrącało go to aż tak z równowagi. Przyjmowane od straty syna w Maywater po ataku syreny i wykrwawieniu Raleigha regularnie przyjmował leki benzodiazepinowe, a te miały swój niebagatelny udział w wygaszeniu jego nerwowości (także drżenia rąk utrwalonego na listach posyłanych do Aurela) po wydostaniu się poza ciasnotę tuneli. Zgodnie z listem znajomego historyka odnalazł tam coś, za czym mógł podążyć. Może nie odkrył tajemnic, lecz wszystko było przed nim. Przez wspomniane wcześniej znalezisko zyskał więcej nadziei i zapału na to, by ubiegać się o przebadanie kopalni, choć w takowej prośbie ubiegł go zaprzyjaźniony z nim Hudson. Aurelius i Byal planowali wspólnymi siłami przebadać tę przestrzeń, jednak pozostawiali to w tajemnicy dla siebie i póki co – przed światem, a zwłaszcza Roche Faustem. — Na miejscu znalazłem zwłoki dawnego pracownika kopalni znajdującej się od lat pod jurysdykcją Hudsonów i dziennik, który do niego należał. Pochodzi z 1885 i temu mężczyźnie udało się wprawdzie uciec przed ogniem z feralnego pożaru, ale nie udało mu się stamtąd wydostać. — Pominął młodszych od niego uczestników tej przygody i to, że zawisło nad nimi realne widmo niemożności wydostania się na zewnątrz, gdyby nie udało im się rozwiązać zagadki. Nie sądził, by niemagiczny górnik zyskał taką szansę, nawet jeśli próbował rozwalić zapieczętowane magią wyjście. — Jak na razie pracuję nad odkryciem czegoś nowego, jeśli będę miał coś pewnego, to na pewno chętnie się z wami tym podzielę. — Jego odkrywanie miało zostać zwieńczone ponownym wejściem do kopalni, jednak o tym nie chciał mówić w obawie, że miałoby to przełożenie na krzywe, krytyczne spojrzenia, które przyjaciel spod 12 mógłby zacząć mu rzucać. Byal Faradyne nie chciał zostać zbombardowany pytaniami i próbą przemówienia mu do rozsądku po wyjściu z posiadłości Bloodworthów. Z tego też względu nie wspomniał o podróżowanie szlakiem tropicieli z niedoszłą narzeczoną Fausta. Wiedział o obecności przyjaciela na spędzie Williamsona i to od Aureliusa, jednak nie powziął tematu, racząc przyjaciela tylko skinięciem głowy. W umyśle mignęła mu myśl wyrażona przez Hudsona, że może Ronald byłby lepszą opcją ze względu na lepsze obeznanie magicznych, jednak w obliczu władzy Byal powątpiewał w czystość intencji. Polityka mogłaby okazać się o wiele przychylniejsza dla rodzin Kręgu, być może niekoniecznie dla innych, jednak nie wyraził tego rozważania na głos, zamiast tego dopił likier do końca. Faradyne pomijał to, że nie darzył też samego Ronalda szczególną sympatią. — Ależ oczywiście, Penelope — Byal podążył do stołu po uprzednim odstawieniu lampki z likierem cytrynowym. Następnie profesor historii magicznej rozlał ostrożnie wino do pustych kieliszków ustawionych wcześniej na stole, skupiając się dość mocno na tym, by ani jedna kropla trunku nie znalazła się na obrusie. Po odłożeniu karafki na poprzednie miejsce, zanim zajął wolne miejsce, rozpiął guziki marynarki. Czekał jeszcze aż Roche rozwinie swoją historię dotyczącą przedsiębiorców, zanim na dobre skupiłby się na spożywaniu przystawki. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Skrzywił się mimowolnie, gdy usłyszał ponownie o tym, jak jego przyjaciel stał się ofiarą wydarzeń dwudziestego szóstego lutego. Do tej pory miał w pamięci jego ciągłe wizyty na posterunku policji po zorientowaniu się, że Byal przepadł i nie było z nim kontaktu przez równe dwa dni. Pewnie gdyby nie te anomalie, nie potraktowaliby tej sprawy tak poważnie, a jego nazwali histerykiem. Zagęszczenie sytuacji ciężkich do wytłumaczenia oraz zaginięć było tak duże, że musieli przyjąć tę sprawę. Mieli na tyle szczęścia, że rozwiązała się ona samoczynnie. Jakim cudem jednak Federalni nie zainteresowali się tym, co miało tutaj miejsce? Roche próbował to racjonalizować sobie zakulisowymi działaniami Kościoła Piekieł, ale tak naprawdę Lucyfer jeden tylko wiedział, co miało miejsce w rzeczywistości i czy faktycznie macki instytucji sięgały tak daleko. — Wspaniałe odkrycie, biorąc pod uwagę twoje zainteresowania naukowe — skomentował bez cienia złośliwości. Niejeden historyk zabiłby za coś podobnego, mogło to być przełomowe w kontekście zamknięcia kopalni Hudsonów i tego, co miało tam w rzeczywistości miejsce. Czy wierzył, że Byal tak po prostu siedziałby z założonymi rękami w swoim domu, bezpiecznie, z dala od zapadających się asfaltów i walących się tuneli? Nie umiał na to odpowiedzieć jednoznacznie, ale wszystkie swoje podejrzenia na razie odsunął na bok. — Cała kopalnia do tej pory jest owiana tajemnicą, tak samo jak te wszystkie wypadki, które tam miały miejsce. Obyś dotarł do czegoś interesującego — dodał jeszcze. W międzyczasie kontynuował temat podjęty przez siebie wcześniej. Oddalając na bok kwestie wielkodusznych obietnic Williamsona, skupił się na tym, co dotyczyło jego. — Teraz jest zdecydowanie lepiej, zresztą jeśli byliście na Deadberry, to zdołaliście się o tym przekonać sami — zapewnił. Wolontariusze już o to zadbali. — Ubezpieczyciel z Salem zwęszył interes i nie chciał wypłacić rekompensat za szkody poniesione w wyniku wypadku. Twierdzili, że nic im się nie należy, zatrzymali dla siebie pieniądze… Van Der Decken zaproponował pomoc swojej żony, najwyraźniej dziewczyna pochodzi z tamtych stron, a wdowa po L’Orfevrze także zaoferowała siebie i swoją rodzinę. Może znacie ją, krawcowa z Little Poppy Crest? — popatrzył najpierw na Penelope, potem na Byala niby to z obojętnością, ale wspomnienie o kobiecie powodowało cieplejsze uczucie. Zrobiła na nim wrażenie, to niewątpliwe, ale dalej nie odważył się przyjść do jej pracowni. Być może wiedzieli o niej coś więcej? Jak gdyby nigdy nic, kontynuował dalej: — Na pewno przyda im się ktoś, kto zna się na zarządzaniu i nie straszne mu są te wszystkie prawne zawirowania. Sam odesłałem kramarzy do mojego… W zasadzie, naszego. Mojego i Byala przyjaciela. Aurelius Hudson wie jak zarządzać pieniądzem, na pewno im pomoże, gdy będą tego potrzebować — na tyle, na ile zdołał poznać go, wierzył w to, co właśnie powiedział. Rentier był niezwykle przyjazną osobą, ale mimo to miewał obawy, że nadużywa jego dobrego serca. Póki co jednak nie miał mu za złe zesłania mu na głowę dwóch mężczyzn zarabiających na życie przez rękodzieło. Odpowiadając na zaproszenie Penelope, zasiadł do stołu i rozpiął guzik w swojej marynarce. Z lekką niecierpliwością, chociaż nie okazywaną, oczekiwał wina. Pamiętał przecież doskonały smak trunku serwowanego w domu Bloodworthów. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ostatnie wydarzenia nie były jej obce. Słyszała o tajemniczych tunelach, które okazały się prowadzić aż do Salem. Informacja ta wywołała niemałe zainteresowanie. Czytała w porannej gazecie na ten temat i byłoby kłamstwem, gdyby jej samej to nie zaintrygowało. Teraz jeszcze bardziej. -Coś takiego! - Zawołała z nieukrywanym zdumieniem. -Brzmi to niezwykle. Nawet jeżeli w samym dzienniku nic nie znajdziesz, to myśl, że będziesz mógł poznać historię, brzmi niczym z noweli. - W swojej pracy nie miała okazji ani szansy na takie przeżycia. Prowadziła dość spokojne życie jak do tej pory. Niczym nie zmącone, przebiegające stałą rutyną. Bywały dni kiedy miała tego dość i błagała Lilith, aby ta sprawiła, aby chociaż kolejne lata przyniosły trochę ekscytacji. Nie chciała zamieniać się w jedną z tych kobiet, które siedzą przy kominku i dziergają na drutach brzydkie szaliki dla bliskich na święta. Raczej to jej nie groziło, ale nie znaczyło, że czasami ponure myśli nawiedzały ją w samotne wieczory. -Mam jedynie nadzieję, że w samych tunelach nie naraziłeś się żadnej sile. - Spojrzała czujnie na mężczyznę. Znała potrzebnę gnania za ekscytacją, za nieznanym, aby odkryć wszelkie sekrety i tajemnice. Każdego kusiło, niezależnie jak bardzo chcieli by temu zaprzeczyć. Nawet Byal mógł ulec tej pokusie i nie winiłaby go za to. Zerknęła kontrolnie na Roche, czy przypadkiem nie chce włączyć tyrady zatroskanego przyjaciela. W tym czasie kieliszki napełniały się rubinowym płynem dzięki uprzejmości profesora historii. Nie uszło jej uwadze drganie mięśni na twarzy kuzyna. Ten na wspomnienie przygód minę miał nietęgą, co mogło świadczyć o tym, że nadal tkwiła w nim pewna zadra, która nie pozwoliła słuchać o wyczynach z pełną spokoju miną. -Jakoś nie jestem zaskoczona, że nie chcieli wypłacić odszkodowań. Czy jest szansa, aby jednak to zrobili? - Dopytała jeszcze. Walka o środki, które należały się za zniszczenia nigdy nie należała do łatwych. Wiele się słyszało w radiu oraz czytało w gazetach o tym jak ubezpieczyciele okrutnie odmawiali wsparcia, choć dla wszystkich było jasne, że ludzie stracili dobytek swojego życia. Na wspomnienie o wdowie pokręciłą głową. -Nie miałam okazji poznać. - Ale za to dokładnie w głowie zanotowała to, że została wspomniana. Zdawało się, że usłyszała w głosie Roche miękką nutę. -Cóż, oby udało mu się wesprzeć tych ludzi. - Nic innego nie mogła im życzyć w święto takie jak to. Gdy kieliszki zostały napełnione uniosła swój w toaście. -Roche, Byal, skoro już się spotkaliśmy, to pozwólcie, że złożę wam życzenia z okazji święta Aradii. Niech wam się dobrze wiedzie, każdy dzień przynosi drobne radości życia i oby udało się nam spotkać za rok. - Uśmiechnęła się ciepło do obydwu mężczyzn, których obecność i przyjaźń wielce ceniła. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Byal Faradyne
Fakt, że z Aureliusem Hudsonem, przy którym Roche zawahał się, nazywając go dopiero po sprostowaniu ich wspólnym przyjacielem — Byal Faradyne planował powoli do rzeczonej kopalni wrócić i zamierzali kompleksowo ją przebadać, przemilczał. Przemilczał również to, że zawędrował szlakiem tropicieli w najbardziej nierozsądny sposób z możliwych, natrafiając chyba tylko łutem szczęścia na Judith Carter poruszającą się po tym terenie z niemałą wprawą, której jemu jako laikowi i akademikowi nawykłemu do omawianiu dziedzin historycznych w salach uniwersyteckich niewątpliwie brakowało. Żadne z wymienionych nie było szczególną tajemnicą, jednak profesor historii magicznej nawykł już do tego, że Faust musiał wiedzieć tylko niezbędne rzeczy, coby to się niepotrzebnie nie stresował. Taką mieli niepisaną umowę z Aurelem, że Roche informowali o rzeczach, kiedy wymagała tego sytuacja. Paradoksalnie Byal nie doświadczył w labiryncie tuneli obaw o samego siebie czy możliwość podupadnięcia na zdrowiu; bardziej zatroskany był o Mallory’ego Cavanagha, za którego czuł się odpowiedzialny. Później dołączyła do tego obawa o kuzynkę studenta pałającego fascynacją do owadów. Wzięcie Faradyne’a na spytki od progu przez Fausta przy deficycie lekowym wymagało od historyka postarania się, by miało to charakter względnie chronologiczny i brzmiało sensownie, nawet jeśli zapadnięcie asfaltu, upadek i wędrowanie po tunelach już samo w sobie było nietypowe. — Dziennik górnika to namacalne znalezisko z tego okresu, tym bardziej, że wiąże się z momentem pożaru w kopalni i próby ucieczki. Wciąż będę jednak postulował za tym, by ten obiekt został dopuszczony przynajmniej do badań naukowych. — Nie było najmniejszą tajemnicą, że Byal wziął sobie za pewien punkt honoru uzyskanie takiej zgody i wielokrotnie otrzymywał odpowiedź odmowną, jednak nie wydawał się tym aż tak zniechęcony. Nie było to jednak coś co mogłoby zaalarmować ani Penelope, ani tym bardziej Roche, ponieważ ten scenariusz nigdy nie wydawał się szczególnie prawdopodobny. Faradyne uważał, że jeszcze wiele rzeczy może się zmienić, a przy świętowaniu nie było na miejscu zarzucanie ich wyłącznie jego sprawami zawodowymi. — Chyba nie, jedynie odczuwam dyskomfort w wąskich przestrzeniach, ale zawsze mogło być gorzej. — Tak naprawdę nie testował tego w pełnych warunkach, ale odnotował to w mniejszym pomieszczeniu własnego domu, więc tym bardziej nie zamierzał tego lekceważyć. Profesor historii magicznej pokręcił głową na wzmiankę o drugiej z kobiet. Annikę wcześniej z domu van der Decken kojarzył jeszcze z pracy na innej uczelni, uczestniczył w zaślubinach z Faustem, więc nie wykluczał, że kojarzył przedstawicieli tej rodziny przynajmniej z widzenia. — Tak, słyszałem, że Aurel tam był — potwierdził, skinąwszy głową. Faradyne nawet zgarnął drogi alkohol od Hudsona, obstawiwszy w ciemno stworzenie z tej inicjatywy swoistego wieca politycznego, ale po fakcie tylko osoba nieroztropna nie wykorzystałaby takiej okazji, którą podsunął jej los. Dołączył do toastu, unosząc rękę z lampką i uśmiechając się przyjaźnie, rzeczywiście mając nadzieje, że spotkają się w następnym roku, ciesząc się ze swojego towarzystwa. Cała ich trójka stanowiła pewną stałą na Apollo Avenue i doceniał to, że miał ich tak blisko, a co za tym szło wspólnie mogli na siebie liczyć. Życzenia zawsze sprawiały mu trochę trudności i zawsze podziwiał każdego, komu przychodziły one z taką gracją jak Penelope Bloodworth. — Kontynuując te życzenia i korzystając z tej wspaniałej okazji, będę życzył nam wszystkim zdrowia, sukcesów zawodowych i mam nadzieję, że znajdziemy sobie jeszcze niejedną okazję do wspólnego spędzenia czasu. — Historyk wymianę życzeń nigdy nie uważał za swoją mocną stronę, ale starał się dać z siebie jak najwięcej. Przygotowane przez Penelope potrawy przez zapach dodatkowo przywodziły na myśl niemałą chęć na ucztowanie. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Chociaż Byal Faradyne nie był dzieckiem, to Roche nie umiał zaprzeczyć, że przyjmował w pewien sposób paternalistyczne podejście wobec niektórych ze swoich przyjaciół. Być może w tym przypadku miał znaczenie fakt, że różnica wieku teraz skutecznie zneutralizowana, wcześniej była mocniej zauważalna. Cztery lata w przypadku dorosłych mężczyzn w średnim wieku to nic, ale kiedy jeden z nich kończył już dwunastą klasę, a drugi dopiero szykował się do szkoły średniej, miało to większe znaczenie. Historyk wyczerpał już w marcu dopuszczalnej ilości czasu, który Faust spędzał na bycie zaniepokojonym jego poczynaniami. Dla jego serca i rozdrażnionych nerwów, do czego ostatnio rękę przyłożył także Frank Marwood, lepiej by nie wiedział na razie wszystkiego, co szykowali jego przyjaciele. — Powinni go dopuścić. Oczywiście, rozumiem początkowy sceptycyzm w przypadku tego znaleziska, ale zdaję się na twój autorytet w tej dziedzinie — zawtórował przyjacielowi. Nauki humanistyczne jeśli studiował, to czysto hobbystycznie, dlatego jego zdanie nie było tak istotne, jak gdyby jakimś cudem zaczęli rozważać tutaj kwestie fizyki atomowej czy teorie kwantowe. — Myślę, że to jedna z takich tajemnic naszej hellridge’owskiej społeczności, która gdzieś tam podskórnie uwiera nam wszystkim. Jedna z wielu, rzecz jasna — wymruczał w zamyśleniu. Co gorsza (co lepsze?) zdawały się nawarstwiać, a pytania mnożyć. Dla poszukiwaczy przygód – sama gratka. Oddalając się od kwestii naukowych, a przybliżając ku tym bardziej przyziemnych, odpowiedział również Penelope: — Szansa zawsze jest. Wystarczy, żeby komuś wystarczająco było na rękę pomóc małym przedsięborcom. Zaprzyjaźnione kandydatowi rodziny zadbają o to, będą mieli komu okazać wdzięczność później — dadzą coś ludziom, zaciagną dług zaufania, a głos wrzucony do urny będzie korzystny. Wziął w tym udział, bo chciał pomóc w jakiś sposób mieszkańcom, przysłużyć się nie tylko dobrym słowem, ale radą. Ponadto zdawał sobie sprawę, że pojawienie się jako siewca w magicznej dzielnicy i danie przykładu młodym osobom w kwestii społecznego zaangażowania również było istotne. Niemniej jednak fakt, że wydarzenie sygnowane było nazwiskiem Williamsonów nie był dla niego bez znaczenia, ale potencjalne słowa wskazujące na to, że nie był tym zachwyconym nie uszły na zewnątrz. Skwitował to tylko bladym uśmiechem. — W każdym razie nie ma powodów do zmartwień, przynajmniej moim zdaniem. Ale myślę, że o pieniądzach i o polityce już nie warto mówić więcej. Ważne, by miasto podniosło się po tych tragediach i miejmy nadzieję, że nie już nic nie wstrząśnie nim tak mocno. Wyciągnął dłoń po jedną z lampek napełnionych przez Byala alkoholem. Zwyczajowo to dzisiejsza gospodyni zajęła głos jako pierwsza. Uśmiech na twarzy Fausta nabrał weselszego wyrazu, a w ciemnych oczach rozłysnęły iskierki, gdy popatrzył na damę, a potem na swojego przyjaciela. Cieszyło go, że mogli spędzić ten wieczór w swoim gronie w spokoju i harmonii. Sam nie uważał się za wirtuoza i poetę, kiedy przychodziło do złożenia świątecznych życzeń. — Wszystko najlepszego dla naszej trójki. Oby ten rok był nawet lepszy od poprzedniego, a każda dziedzina odznaczała się wyłącznie sukcesami i szczęśliwymi wydarzeniami — dodał od siebie po Faradynie, wznosząc toast i posmakował trunku. — Moi drodzy, zapachy są niesamowite. Penelope, wydaje mi się, że przeszłaś samą siebie w tym roku. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ceniła sobie takie spotkania, w trakcie których mogli swobodnie rozmawiać, choć przecież wiedziała, że nie mówili o wszystkiem. Pewne rzeczy miały pozostać tajemnicą do dnia ich śmierci. Wtedy już żadne sekrety nie były ważne, bowiem nie musieli ich strzec. Podobnie było ze znalezionym dziennikiem. Stawał się wrotami do przeszłości, do poznania rzeczy ukrytych, takich jakich nie mogła wiedzieć rodzina lub przyjaciele górnika. Pamiętniki takie zawierały myśli i twierdzenia, których często nie wypowiada się na głos. W końcu to co w duszy człowieka to najbardziej skryte marzenia i lęki. Tak samo jak wypływały one w wyniku działań w mieście i tego co się działo. Zajęta praca i dbaniem o rodzinę nie była na bieżąco ze wszystkimi sprawami więc choć ułamek wiedzy jaką prezentowali jej mężczyźni była na wagę złota. Jednocześnie mieli świętować, a ponure tematy nie sprzyjały lekkiej atmosferze. -Za przyszłość i za nas. - Zakończyła krótkim toastem życzenia jakie sobie złożyli. Nie musiały być poetyckie, ważne, że płynęły prosto z serca. Zaśmiała się ciepło. -To oznacza, że w przyszłym roku muszę postarać się jeszcze bardziej. - I jak co roku postara się najlepiej jak potrafiła. Te małe celebracje dawały jej radość. Sprawiały, że chciała dalej żyć i cieszyć się pełnią życia. Czerpać z niego pełnymi garściami póki jej będzie dane. -Na sam koniec usiądziemy przy kominku, na kanapach, z dobrym brandy w dłoni i będziemy celebrować do końca ten dzień/ - Oznajmiła swoim gościom. Jak zwykle będą rozmawiać do późnych godzin nocnych, wspominać dawne dzieje, śmiać się ze swoich błędów i dziwnych pomysłów, które uznali, że będą realizować. Przypadłość wieku miała to do siebie, że jak kiedyś więcej było szalonych planów, tak teraz częściej je wspominali. Nie żałowała, że z każdy rokiem była coraz starsza, uważała, że właśnie w tym momencie jest o wiele bardziej interesującą osobą niż dwadzieścia lat temu, gdy jako nieopierzona młódka wkraczała w dorosłe życie i stawiała pierwsze niepewne kroki. Teraz kręte ścieżki życia przemierzała ze swobodą, nie zwracając uwagi na wyboistości i inne przeszkody na jakie natrafiała. |zt dla Penny |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Byal Faradyne
Byal Faradyne nie przepadał za narażaniem swoich bliskich na stres związany z jego osobą czy jego pomysłami, dlatego starał się nie przenosić ani uncji negatywnych emocji ani na Roche, ani na Penelope. Cenił ich sobie i przynajmniej w ten subtelny sposób mógł okazać im swoje zaangażowanie w lata znajomości. Tak jak ciągnęło go do wnętrza tuneli, tak samo ochoczo zgadzał się na przybliżanie Imogen Hudson, córki Aurela, ciekawostek historycznych i rudowłosa dziewczynka potrafiła najść go nie tylko w bibliotece, lecz również we własnym domu, racząc go do herbaty opowieściami szkolnymi. Dawało to pewne mętne wrażenie wieczornych rozmów z nieżyjącym Raleighem, zasnutych mgłą minionych lat. Słodko-gorzkich. Dlatego też Faradyne nie chciał się na tym zbytnio zastanawiać. Jako akademik Byal nie przenosił swoich poglądów politycznych i starał się w dyskusjach studentów utrzymywać jej należyty poziom, by skręt w jakąkolwiek stronę nie zbliżał się do skrajności. Wiec wyborczy pod płaszczykiem pomocy nie był czymś złym, ponieważ miał dobre intencje, mogąc się przysłużyć przerażonej utratą poczucia bezpieczeńtwa społeczności, a że przyciągnie wyborców, to poniekąd efekt. Może i Faradyne nie uważał tego za w pełni etyczne, jednak nie mógł uznać to za coś złego — ot, wykorzystana okazja, która przeszłaby politycznym ambicjom koło nosa. Jednak tak jak wydawał się oszczędny w ocenie poczynań Williamsona, tak nie podzielił się otwarcie tym, że na drodze do zwiedzania tuneli, stanie wyjazd do Europy, który zaproponował mu Hudson. Faradyne niewiele myśląc się zgodził, tyle że do niego samego chyba to jeszcze nie dotarło. Na słowa gospodyni o tym, że musi w następnym roku na święto męczeństwa Aradii postarać się bardziej — Byal uśmiechnął się szerzej, ponieważ nie ośmieliłby się nawet zwątpić, że na tym polu znajdą się dla panny Bloodworth jakiekolwiek przeszkody. Liczył jednie na to, że w następnym roku ominą ich nieprzewidziane okoliczności, które naruszą spokój całej okolicy, ciągnąc za sobą poruszenie lokalnej ludności. — Takiego dnia na tle naszych zabieganych grafików było mi trzeba — przyznał szczerze Byal, wciąż z uśmiechem tlącym się w pełnej krasie w kącikach ust. Historyk cieszył się z ich obecności, spędzania wspólnie tego czasu i ich głosami zawieszonymi w przestrzeni, które upewnią go jedynie w przekonaniu, że zyskanie takich przyjaciół i cementowanie ich znajomości przez minione lata to coś niezwykle cennego. Coś, czego na pewno nie chciałby utracić. z tematu dla Byala |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej