First topic message reminder : Poczekalnia Poczekalnia stanowi wyjątkowe miejsce, gdzie czas zdaje się płynąć inaczej wśród napięcia i oczekiwania. Ludzie zbierają się na skromnych, średnio wygodnych fotelach, których tapicerka swoją subtelną kolorystyką idealnie komponuje się z podłogami i ścianami. Wśród odgłosów szeleszczących gazet i sporadycznych westchnień, pacjenci i ich bliscy nie zawsze cierpliwie oczekują na swoją kolej. Na tablicy informacyjnej na ścianie wiszą plakaty nawołujące do dbania o zdrowie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Uwierzyła czy nie – nieważne, nie mam czasu na zastanawianie się i dodatkowe stresowanie rzeczami, nad którymi rozmyślać nie muszę. Mam za dużo na głowie, mój dzisiejszy czas jest tragicznie ograniczony, a wolałabym zdecydowanie bardziej siedzieć przed lustrem i pindrzyć się do balu. Nie, w sumie bym nie wolała, ale gdybym już miała wybierać między dżumą a cholerą – wybrałabym pudrowanie noska i wzdychanie nad nieodpowiednim kolorem szminki do moich pantofelków (nie będę miała pantofelków, jeszcze gorzej). Kobieta nie dopytuje, a to jest najważniejsze. I dobrze, musiałabym zrobić co najmniej kilka fikołków logicznych i najpewniej stworzyć nowy gatunek piekielnej bestii, która wysysa krew i zatruwa kończyny. A to mogłoby się skończyć różnie i w najłagodniejszym wypadku byłaby to ogólna panika rozlegająca się po czarownikach, którzy po Cripple Rock chcieli sobie tylko trochę czasem pospacerować, a nie walczyć o życie. Nieważne. Idę za lekarką całkiem grzecznie jak na moje możliwości. Za zakrętem znikamy w jednej z zabiegowych sal, a ja daję obejrzeć swoją rękę, tak gdyby jeszcze raz, dla pewności, tego potrzebowała. Pozostaje mi tylko czekać na wyrok, który- W pierwszym odruchu mam ochotę zakląć pod nosem, ale jestem tak zmęczona dzisiejszym dniem, że tylko głośne westchnięcie wydobywa się z moich ust. Potem jednak dociera do mnie drugi sens tego stwierdzenia. Rehabilitacja. — Czyli można ją jeszcze odratować? Spoglądam na rękę jeszcze raz. Chociaż słyszałam silną inkantację, nie czuję praktycznie żadnej poprawy. Tak naprawdę nie wiem, co się z nią dzieje i dlaczego nie działa. Według wszystkiego, co do tej pory było mi znane, powinna już dojść do siebie. Po pierwsze – minęło już kilka dni, a po drugie – teraz to zaklęcie… Wciąż czuję mrowienie w ręce, wciąż mam problemy ze zginaniem palców. A potem sobie przypominam ten moment w jaskini – wtedy, kiedy Astaroth wlewał mi do gardła lekarstwo. Miałam drugi flakonik tej mikstury i wiem, że była silniejsza niż jakiekolwiek zaklęcie. — Wcześniej już zażyłam kroplę ze źródła w Białowieży, ona powinna połączyć te wszystkie… - dziki ruch sprawnej dłoni miał najwidoczniej zobrazować trasę żył po organizmie człowieka – naczynia. Nie znam się, ale wydaje mi się, że zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby tam przypadkiem nie zdechnąć. Wiedza na temat pierwszej pomocy też by mi się przydała. Kiedyś w Kazamatach chyba nawet mieliśmy taki przyspieszony kurs. No. Kiedyś. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Na pewnym etapie życia (zazwyczaj po trzydziestce) człowiek uświadamia sobie głęboką prawdę w stwierdzeniu, że szaleństwem jest ciągle robić to samo i oczekiwać innych efektów. W pewnym momencie swojej kariery, na tory tej logiki wpadło dopytywanie o szczegóły dziwnych obrażeń, bo — Lucyfer jej świadkiem — nikt jeszcze nie odpowiedział szczerze i prostolinijnie, a ona nie miała czasu ciągać pacjentów za język jak matka, szukająca winnego rozbitych w oknie szyb. Poza tym, z czasem swój brak zainteresowania powodami przekuwała w jakiś osobisty brand, niektórzy kontaktowali się z nią prywatnie głównie dlatego, że tak długo, jak dostawała przynajmniej pobieżne wyjaśnienia pozwalające jej wykonywać swoją pracę, nie szukała więcej szczegółów. To wygodne i praktyczne. Ona zawsze mogła dorobić parę dolarów, a oni mogli sobie mieć swoje pojebane sekrety o szczupaniu kurzych łapek czy siłowaniu się z drudami. Obserwowała rękę, na którą rzuciła zaklęcie. Zgodnie z podejrzeniami, pomimo prawidłowego działania magii anatomicznej, efekt był słaby, o ile w ogóle jakikolwiek, co jedynie potwierdzało, że to nie kwestia wykrwawienia z powodu jakiejś zwykłej rany na polowaniu. Czasami chciała pierdolnąć jednemu czy drugiemu pacjentowi w łeb, żeby mówili, jak na czarnej spowiedzi, co się stało i nie marnowali czasu jej ani swojego na takie krążenie po omacku, ale patrząc na bicepsy kobiety — pewnie oddałaby mocniej. Zacisnęła lekko wargi, powstrzymując się od No i udało się nie zdechnąć, bo to znaczyło dokładnie tyle, co nic. Fakt, że ktoś nie zdechł od razu, nie dawał pewności, że się nie zdechnie za dwa tygodnie. Różne okropności chodziły po ludziach. - Trudno powiedzieć, czy się da, ale na pewno warto spróbować. Od jak dawna jest taka? - złożyła dłonie i wsunęła je między swoje kolana, ściskając nimi mimowolnie palce, bo jakoś wciąż z tyłu głowy korciło ją sprzedać babie blachę za bycie bezmyślną i robienie wielkich tajemnic przed lekarzem - Jak dawno było to...polowanie. Trochę uwłaczało jej przekonanie brunetki, że dalej będzie łykać historię o polowaniu, skoro na obrażenia zażyła tak silny środek, po którym ręka wciąż była w stanie pozostawiającym wiele do życzenia. Niemniej dawno przestała liczyć na szacunek ludzi przychodzących na oddział magiczny, zdrowiej sie żyło, lepiej się spało. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Od jak dawna jest taka? A który dzisiaj mamy? Ostatnie dni zlewają się w jedno. Ostatnio dzieje się za dużo. Dwudziesty szósty kwietnia był dla mnie apogeum, który mnie złamał. Trzykrotnie myślałam, że umrę. Jednokrotnie nie sądziłam, że będę kiedykolwiek widzieć łzy Sebastiana. Ani razu nie sądziłam, że kiedykolwiek zrozumiem, co miał na myśli mój martwy obecnie mąż, pierdoląc o prawie do wyrażania emocji. I że niekoniecznie jest to słabość. Nie jestem w stanie patrzeć na Sebastiana i powiedzieć mu, że jest słaby, bo miał na rękach umierającą kobietę i był pewien, że to się właśnie stało – jej śmierć. Moja śmierć. A jednak tu byłam. Po pierwszym spotkaniu z naszą trójką, która przeżyła. W międzyczasie się okazało, że dokładnie tego samego dnia, w którym otwieraliśmy Piekło, wuj wyszedł na polowanie i z niego nie wrócił. Nie miałam wątpliwości, dlaczego, ale dzisiaj się to potwierdziło. Nie żył. A to z kolei oznaczało tylko jedno. Przesrane. Już teraz wiem, że pomiędzy staniem i tkwieniem tutaj, zaraz będę jechała do domu pogrzebowego Bloodworth załatwiać formalności, pomiędzy tym wszystkim jeszcze spotkać się z Sebastianem Tak, zdecydowanie już lepiej nie będzie. — Od czterech dni. – Przypominam sobie, który dzisiaj mamy. Trzydziesty, dzień balu, Noc Walpurgii łaskawej i jednoczącej wszystkich czarowników. Sraty pierdaty. Spoglądam na tą kobietę i mam wrażenie, że mi nie wierzy. Jest zirytowana? W zasadzie gówno mnie to w tym momencie obchodzi, chcę ją mieć sprawną. Nie będę chodziła i pierdoliła na prawo i lewo o tym, że otworzyłam Piekło, a to jest skutek uboczny. Raz, to przepustka do biletu do Nostradamusów w jedną stronę. Dwa, to nie jest wiedza dla wszystkich. Szczególnie dla osób, które widzę pierwszy raz na oczy. Po prostu powiedz co masz powiedzieć i więcej Ci czasu nie zajmę, kobieto. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Pokiwała głową, zastanawiając się nad tym, jakie podjąć dalsze działania. Wertowała w pamięci jakieś znane jej rytuały czy zaklęcia, mogące pomóc na piekło-raczy-wiedzieć-co, bo nie miała pojęcia tak naprawdę, co za przekleństwo dotknęło ramienia kobiety i w związku z tym miała związane ręce, działała po omacku i powodzenie takiego leczenia plasowało się gdzieś w dolnym rejestrze wyników. - Cztery dni to niewiele. - powiedziała bardziej do siebie, łapiąc jednak kątem oka spojrzenie pacjentki dodała - Cztery dni to dobrze. - to znaczy, że są jeszcze nadzieje, że nie jest to zmiana trwała. Pokiwała głową raz jeszcze, tym razem chyba zgadzając się sama ze sobą, po czym podjęła: - Zaklęcie, którego użyłam, powinno zniwelować przynajmniej połowę obrażeń wewnętrznych. Gdyby problem polegał na zgnieceniu naczyń krwionośnych, cieśni żył czy zakończeń nerwowych, czego można by się spodziewać po ataku zwierzęcia - tu spojrzała wymownie na brunetkę, minimalnie unosząc brwi - to różnicę dałaby Pani radę odczuć od razu. Jeśli tak nie jest, śmiem podejrzewać, że nie kopnął Pani jeleń. - nie przewróciła oczami, nawet głos, którym mówiła wydawał się być monotonny, głos automatu, z którego wypadają plastry z pentaklem i naklejki z "Dzielny Pacjent" - Nierzadko magiczne obrażenia wymagają rehabilitacji. Szczególnie jeśli od razu po ich wystąpieniu zostały podjęte wszelkie środki mające zapobiegać rozprzestrzenianiu się klątwy. Nie wszystko to, co się dzieje w moment da się w moment wyleczyć. - nie miała ani czasu, ani siły, ani nawet już ciekawości w sobie, by drążyć temat tego, co się stało naprawdę. Miej sobie kobieto swoje tajemnice - Ponieważ nie wiem, z czym mam do czynienia, wiele więcej nie zdziałam. - podniosła się o podeszła do biurka, na którym stał plastikowy divider, pełen papierzysk i ulotek. Przejrzała je wprawnie przebierając palcami, jak matka pajęczyca, po czym wyciągnęła jakiś pamflet. - To dyskretny ośrodek. Wygodny dojazd, wysoko kwalifikowani rehabilitanci. - wyciągnęła z kieszeni długopis i zanotowała w kącie kartki swój numer telefonu - To kontakt do mnie. Śmiem podejrzewać, że nie będzie Pani potrzebny, ale mi się lepiej śpi w nocy, kiedy wiem, że zrobiłam, co mogłam, na tyle ile mogłam. - dokończyła, by ostatecznie odwrócić się do brunetki i wyciągnąć w jej stronę ulotkę Wczasów w Ciechocinku, czy innego tego typu luksusu, będącego relaksującym retreat dla ludzi zbyt zajętych, by mieć czas zajmować się sobą. Zgłoski na ulotce zapewniały o izolacji, o wypoczynku, o nowatorskich zabiegach i rytuałach, potrafiących zregenerować nawet najtrwalsze przekleństwa. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Cztery dni to dobrze. Czyżby? Jak się coś nie goi od razu, to jest raczej podejrzane. Fakt faktem, że nie było gorzej. Ale nie było też lepiej. Co nie postępuje na przód, automatycznie się cofa. Przez co ja jestem tylko bardziej sfrustrowana, a dziwne miny tej kobiety wcale mi nie pomagają. Nie wiem, może ma jakąś wewnętrzną satysfakcję z tego odkrywania prawdy. Ja jestem tylko bardziej poirytowana. Zaciskam usta w wąską kreskę i unoszę wymownie brew, słuchając sugestii, że to wcale nie był dzik. Dzik, jesiotr, kuna, otwarcie Wrót Piekła, jaka to, kurwa, różnica? Nie działa mi ręka – chcę, żeby ją naprawiono. Z jednej strony dobrze jest wiedzieć, że być może da się to wyleczyć. Z drugiej strony – niekoniecznie, bo to wymaga czasu, którego ja, kurwa, nie mam. Jestem potrzebna w domu, jestem potrzebna w pracy. Nie mogę sobie tak po prostu wyjechać na rehabilitację. Nie sądzę, że ratowniczka chce o tym słuchać. Obserwuję, jak pisze coś na jakiejś ulotce czy innej broszurze, a potem rzucam na to okiem. Ośrodek Nostradamusów. Stąd już tylko krok od wariatkowa, do którego najchętniej wysłałabym połowę ludzi, których znam. Siebie ostatnio zresztą też. Najwidoczniej wizyty w nim nie uniknę. Przyjmuję ten numer telefonu, chociaż wiem, że pierwsze, co zrobię, to wyrzucenie go do kosza. Nie podoba mi się ta kobieta. Czuje się lepsza w tej swojej nieufności? To niech sobie będzie lepsza, ja stąd spierdalam i mam nadzieję więcej razy jej nie zobaczyć. — Dziękuję za poświęcony czas. – To najwięcej dobrych manier, na które mnie dzisiaj stać. Ani a, ani be, ani pocałuj mnie w dupę, nic więcej. Kiwam głową na do widzenia i po prostu wychodzę z sali. U Nostradamusów mam znajomych, żyjemy ze sobą nie najgorzej. Może oni będą zachowywać się bardziej normalnie. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Tak jak Carterówna, tak i River oceniała jej miny. Zaciskanie ust w kreskę, wywracanie oczami, brakowało tuptania w miejscu i puszczania pary nosem. Niecierpliwych pacjentów w szpitalu Sary Madigan było więcej niż wielu. Silverthorn czasem miewała złudne nadzieje, że ludzie przychodzący się tu leczyć, cóż, chcą się wyleczyć, ale jak to ze złudnymi nadziejami bywa — tak to nie działa. - Służę. - odprowadziła brunetkę wzrokiem do drzwi. Ludzie wizytowali szpital po to, by uspokoić swoje sumienie. Móc rano spojrzeć w lustro i pomyśleć "Zrobiłem, co mogłem." niezależnie od tego, jaka była rzeczywistość. Coraz rzadziej ktoś przychodził tu po to, by wysłuchać specjalisty, jego rady odnośnie tego, co sprawiało im problem, przyjąć kierunek, jaki wskaże lekarz, by obrać, coby w przyszłości uniknąć bóli i nieprzyjemności. Świat stawał się nieubłaganie przestrzenią niedoboru czasu, oczekiwań rozwiązania tu i teraz, przyjść, dostać przeciwbólowe pastylki i wyjść, a martwić się, jak znowu zaboli. Nie powinna być zdziwiona, nie powinna być wzruszona, ale... przecież nie była. Przez chwilę drgnęła w niej złość, sprowokowana widokiem kolejnego życia, będącego nieposzanowanym, kolejnej osoby, wybierającej dumę i bezmyślność ponad troskę o samego siebie. Ludzie zbyt wielcy, by się przejąć prostymi — by nie powiedzieć, prostackimi — aspektami codzienności. Zdrowym śniadaniem. Odpowiednią ilością snu. Wielcy bohaterowie naszych dni, zbyt wysoko i zbyt ważni, by choroby czy niedogodności mogły się ich imać. Tak samo, za każdym razem zdziwieni, kiedy okazuje się, że pomimo wybujałego ego, ich ciała nie są stworzone z marmuru i platyny. Powinna się przejąć. Wszystko jednak zagłuszał biały szum, szmer w uszach wyciszający emocje, pozbawiający przejęcia. Zanotowała w swoich dokumentach wizytę, zerknąwszy na zegarek w ramach wpisania tego, jak długo ta wątpliwość trwała. Za długo, ale kogo to obchodzi? Czasu w szpitalu zawsze było za mało, wciąż była gdzieś spóźniona, a kiedy tylko wyjdzie na korytarz, dowie się, że nikt tu nic nie robi, a ludzie umierają w poczekalni. | zt |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan