Poczekalnia Poczekalnia stanowi wyjątkowe miejsce, gdzie czas zdaje się płynąć inaczej wśród napięcia i oczekiwania. Ludzie zbierają się na skromnych, średnio wygodnych fotelach, których tapicerka swoją subtelną kolorystyką idealnie komponuje się z podłogami i ścianami. Wśród odgłosów szeleszczących gazet i sporadycznych westchnień, pacjenci i ich bliscy nie zawsze cierpliwie oczekują na swoją kolej. Na tablicy informacyjnej na ścianie wiszą plakaty nawołujące do dbania o zdrowie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
marzec 1, 1985 — Chcę tylko pilota — powiedziałam do którejś z pielęgniarek, gdy ta zafascynowana papierami za biurkiem, próbowała mnie zbyć. — Pilota. Pi-lo-ta. To nieduże czarne coś z przyciskami, czym przełącza się telewizor — kipiała ze mnie przykra wściekłość. W głowie już układałam wersje zdarzeń, w której pielęgniarka była agresorem chcącym mojego nieszczęścia. — Cały czas puszczają Dynastię, a ja chce obejrzeć Magnum z Tomem Selleckiem, czy to dużo? Machnęła na mnie ręką, a ja jedyne co mogłam zrobić (i zrobiłam, nawiasem mówiąc) to prychnąć, wzruszyć ramionami i sobie pójść. Tkwiłam tam jak za karę. Osobiście sądziłam, że jest ze mną o Piekło lepiej i tak naprawdę mogłabym ten wymuszony czas wolny spędzać w domu. Jedyna różnica, że tam miałabym Carlosa przy sobie (koty wyciągają choroby) i nalany kieliszek tequili w dłoni. Ręce nie trzęsły mi się już tak potwornie, jak kilka dni temu, gdy Cripple Rock postanowiło zacisnąć się na moim ciele. Kości miałam całe w przeciwieństwie do dziewczyny, która wleciała w otchłań razem ze mną. Piekielnik napisał, że był to cud. Dostałam 200 dolarów. Fajnie. — Ej ty — zaczepiłam blondynkę, którą doskonale znałam z podróży do innego stanu. Nieprzewidzianej podróży do innego stanu. — Misty, prawda? — leżała ze mną na sali, zdążyłam zapamiętać jej imię. Nie pytałam, czy mnie pamięta, rano stoczyłyśmy żywą dyskusję o jakość szpitalnego śniadania. — Ty też wolisz oglądać Magnum z Tomem Selleckiem, prawda? — próbowałam przekonać ją, że wspólna walka o pilota z bandą starych zgredów, to dobry pomysł. — A tak poza tym to wszystko dobrze? Tam w tun- — rozejrzałam się, nie byłyśmy same. Pociągnęłam ją więc (delikatnie, nie jestem jakimś barbarzyńcą) za zdrowie ramie w bardziej ustronną część korytarza. Nasze pidżamy doskonale zgrywały się z tłem. — Tam w tunelu. Ten z wąsem. Wiesz, ten mniejszy... Prawie mnie zabił twoją strzelbą — gratulacje Misty Presswood, zostałaś powierniczką wkurzonej — Lucyfer wie, o co — Meksykanki. — Nie mówię, że to twoja wina, ale to chyba nie jest normalne, co nie? Tak sobie strzelać w ludzi? Zresztą, chyba nic nie było tam normalne... Ale powiedz, że mi się to nie przyśniło. Ok? |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Chcę tylko do domu. Chcę tylko stąd wyjść. Chcę tylko świętego spokoju i świętego odpierdolenia się. Chcę tylko pilota. Życie na oddziale magicznym naszego cudownego szpitala to pasmo porażek. To jedna wielka pieprzona kolejka górska – a nigdy na takiej jeszcze nie byłam, bo ostatnim razem, kiedy wesołe miasteczko zahaczyło o Hellridge, odważyłam się tylko na diabelski młyn. To labirynt tego brzydkiego, wypłowiałego turkusu, bieli, klejącego linoleum na podłodze i obrzydliwego zapachu; przez pierwszą dobę drażnił mnie tak bardzo, że bez przerwy kichałam, aż wieczorem z lewej dziurki puściła mi się krew. Życie w sytuacji, w której nikt nie chce ci za bardzo powiedzieć co się stało to pierdolona operetka – to moment, w którym przestaję nad sobą panować i nawet do ludzi, do których w normalnych warunkach nigdy bym się nie odezwała, w obecnej sytuacji zaczynam rzucać kąśliwymi słowami i w końcu – przekleństwami. W nadziei, że jakaś cholerna piguła nie napisze głupiego raportu w swoim głupawym notatniczku i nie przekaże go mojej matce, żyję. Egzystuję. Wegetuję. Łażę po tych idiotycznych salach, jem to idiotyczne jedzenie, zerkam czasem na obcą dziewczynę z ciemnymi rysami i ciętym językiem – pamiętam ją z tunelu, i to, że rzucała jakieś hiszpańskie słowa (albo inne, brzmiące prawie jak te w brazylijskich serialach puszczanych w świetlicy dla seniorów). Łażę po korytarzu, po wielkiej poczekalni, w której miesza się nacja zdrowych z tymi – rzekomo – chorymi. Pech chciał, że zaliczam się do tej drugiej grupy; z dziurami w pamięci, zrastającymi się kośćmi, pieprzoną gorączką i niechcianymi koszmarami w nocy. Mam nadzieję, że ta dziewczyna ich nie słyszy; że nie wiercę się na swoim łóżku jak jakaś świruska. Nie jestem świruską. Wszechobecny środek antybakteryjny jest, jak zdążyłam zauważyć, ulubionym pachnidłem wszystkich pracowników szpitala; na tyle intensywnym, że nie czuję choćby kropelki krwi, choć przed południem widziałam jak na noszach do szpitala zawitał pokiereszowany chłopak. Ciekawe, czy jego też dopadło Cripple Rock. I to, co pod Cripple Rock. Brzydka piżama i brudne skarpetki; nie będę nosić tych paskudnych kapci, śmierdzących starymi ludźmi i czymś dziwnie cierpkim – wysokie zakolanówki dzielą mnie od chłodnej podłogi, a kroki stawiam niemal na palcach, ostrożnie, aż do momentu, w którym po poczekalni niesie się głos. Nawet nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć kto to. W lewym kącie, tam gdzie wytarta kanapa i stare fotele, stoi też telewizor. Czasem śnieży, ale przynajmniej jest za darmo. Chyba. W telewizorze pojawia się twarz, tabuny twarzy, Dynastia i to… to drugie. Kiedy ciemnowłosa dziewczyna mnie zaczepia, Sierra, bo to niemożliwe nie poznać jej imienia, nieco skonfundowana mrugam kilkukrotnie, dopiero po chwili orientując się, że to słowna batalia z paniusią w okienku. – Ach, taaaaak. No, Dynastia, włączy nam pani? – pytam, wskazując dłonią na telewizor; skoro nie chce dać pilota, niech chociaż przełączy ten kanał. Na tyle zaaferowana jestem tą potyczką, że kiedy latynoska odciąga mnie na bok, łypię na nią spode łba odrobinę za długo. – Dobrze? Utknęłam w szpitalu i nie mogę iść do domu, bo jakaś obca baba tak se wymyśliła – burczę, nienaturalnie, niecodziennie dla samej siebie – ale poziom absurdu i frustracji rośnie z każdą chwilą spędzoną w tym miejscu i niezbyt już myślę o tym, co powinnam robić i mówić. – C-co? – mamroczę, a słowo strzelba sprawia, że spinam się cała. Moja strzelba. Strzelba ojca. Strzelba ojca, którą straciłam. – Celował do ciebie? Ot tak? Moją strzelbą? – muszę połączyć kropki, co ujawnia zmarszczona brew i grymas na ustach – Serio? Po co miałby to robić… – powodów jest dużo, a pierwszy łączy się z kolorem skóry tej dziewczyny, ale tego nie mówię na głos – On zabrał tą strzelbę? Kto to w ogóle jest? |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Przez ostatnie cztery lata szpital nie zmienił się nawet w jednym procencie. Te same żółtawo-seledynowe ściany z dziwnymi zadrapaniami na farbie, ta sama plastikowa podłoga, która z jakiegoś powodu zachowuje się tak, jakby zawsze była oblana wyschniętym syropem klonowym. Dziwnie skrzypi w nocy. Często nie mogę tu spać. Gdy otwartymi oczami obserwuję na suficie pęknięcia, jakbym próbowała znaleźć tam gwiezdne konstelacje, dobiegają z korytarza dźwięki szurania butów po tej dziwnej posadzce. Skrzypienie. Może dlatego nie mogę spać? Może dlatego, że w uszach mam też świst wspomnień. Świst wiatru, który załamywał się pod naporem ciała Stelli, gdy spadała cztery piętra w dół. Świeć Lilith nad jej losem. Papa. Całusków sto dwa. Tylko dlaczego to moje kości wykrzywiały się pod różnymi kątami? Czemu w śpiączce było mi spokojnie? Sufit dalej ma pęknięcia, chociaż ja mam wrażenie, że rozszczelniają się z każdą minutą, tak jakby z góry miała spaść na mnie lawina śniegu. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Być może dlatego próbowałam zaprzątać sobie umysł czymkolwiek innym, a telewizor w części rekreacyjnej był doskonałym rozpraszaczem. — Co? Nie Dynastia! Magnus. Tom Selleck — powtarzam jak mantrę, chcąc zobaczyć na małym ekranie szeroką klatę najpiękniejszego z aktorów. Stella by go nie doceniła. Misty powinna — wydawała się rozsądną dziewczyną. Misty wydawała się szurnięta. Ja byłam szurnięta. Nie. Stella, ja jestem ta zwykła, ta normalna, ta, która powinna być tutaj od zawsze i umrzeć ostatnia — tak się stanie, bo pokonałam przekleństwo lepiej, niż zrobiłby to którykolwiek z przechadzających się w klapkach medyków. Wczoraj między 6 a 6:12 po południu zastanawiałam się, czy Misty jest bardziej niczym moja niedojebana siostrzyczka, czy jak ja. W tunelu — znów ciarka na plecach — wyglądała na przestraszoną, ale nawet drobne dziewczę z białą cerą i strzelbą mogło być przerażające dla takich jak ja (brudaska! Idź żreć burrito, świrusko). — Możemy stąd uciec — odpowiedziałam szybko i cicho, rozglądając się na boki. — Patrz, jaki to tłum, nikt nie zauważy, że zniknęłyśmy tylko... strasznie jest tam... zimno — ostatnie zdanie wyrzucałam z siebie, gdy ochota, żeby pozgrzytać zębami, była na tyle silna, że całą silną wolę przerzucałam na powstrzymanie tego uczucia. Trzęsłam się na samą myśl o chłodzie. Moje palce wciąż były popękane, podcieranie bolało gorzej niż obdzieranie ze skóry (prawdopodobnie), bo twardy szary papier je kaleczył (nie mówiąc o mojej pupie). Nie byłam w stanie rozczesać włosów, skołtunione kędziory zwisały teraz na plecy. Nie mogłam chwycić szklanki, modliłam się, by nastał już koniec tego bólu, ale przecież nie śmierć — hola, to tylko palce. Spojrzałam na nie z głupim wyrazem twarzy, a potem na rękę Misty. Czy to źle, że sądziłam, że mam gorzej? Miałam gorzej. — To był Johan van der Decken. Kojarzysz to nazwisko, que? Jest z... no wiesz, kręgu — znów konspiracyjny niby szept, a jednak ani jego, ani tego drugiego wielkoluda nie było w szpitalu (wiem, bo spacerowałam przez ten korytarz 45 razy, zaglądając do różnych sal). Zresztą, obydwoje byli w lepszym stanie niż my. Kobiety zawsze mają trudniej. — No strzelał do... Obok mnie. Próbował strzelić w oko temu czemuś, co zaglądało do dziury. Prawie oberwałam rykoszetem! — nawet gdyby celował mi prosto w twarz, a nie było to dzieło przypadku, to wiedziałam, że nie ugram absolutnie nic. Tacy jak oni (biały samiec z dobrym nazwiskiem, grubym portfelem i czyszczoną kartoteką) mieli znaczną przewagę nad takimi jak ja. Pogodziłam się z tym lata temu, a jednak nie potrafiłam się zgodzić. — Ma twoją strzelbę, a przynajmniej miał ją, jak stamtąd uciekaliśmy. Creo que sí... Byłaś w ciężkim stanie, ale ja też nie pamiętam wszystkiego tak dokładnie. Było strasznie zimno. Przywołał ją jakimś czarem, zabrał z powrotem do tunelu, a potem gdy jechaliśmy do Saint Fall, chyba leżała w bagażniku? Pewnie ją sobie zabrał. Myślisz, że ci ukradł? — podjudzałam blondynkę. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Zamierzam stąd wyjść i nigdy nie wracać. Wyjść i zapomnieć. Wyjść i udawać, że ten pieprzony domek z kartonu, środka antybakteryjnego i smrodu starych ludzi nie istnieje. Że nigdy nie byłam w szpitalu, bo przecież nie musiałam, a złamana ręka to mały skutek ubocznych niepotrzebnych, leśnych spacerów. I choć zakładam sobie, że z czasem zapomnę o tych przeklętych tunelach, wymarzę z głowy widok bestii z porożem, zmażę ze wspomnień krew i siarczyste zimno, boję się, że to wszystko to tylko śmiałe marzenia. Dziecięce, nastoletnie, naiwne – a nie jesteś głupia, Misty. Ona wydaje się tym wszystkim równie poruszona, choć w zupełnie innym sposobie niż ja – dużo mówi, dużo gestykuluje, dużo żąda i dużo wyraża, w zupełnym przeciwieństwie do momentów, w którym kulę się na łóżku i udaję, że śpię. Nawet teraz, kiedy chodzi o jakiś serial, w tym starym, śnieżącym pudełku, różnimy się od siebie diametralnie – ale finalnie chowam te wszystkie różnice na bok, na chwilę wmawiam sobie utratę pamięci i spycham na bok słowa ojca o innych, tych o brudnej skórze i złodziejskich zapędach. Coś nas łączy, bądź co bądź – choć nie chcę tego przyznać i staram się wmówić sobie samej, że to wszystko co się wydarzyło, to tylko jakiś poroniony sen, jej obecność sprawnie przypomina mi, że jawa potrafi być gorsza od nocnych opowiastek wewnątrz głowy. – Tom Selleck, właśnie – uczestniczę w jej małym głosowaniu pseudo demokratycznym, potakując intensywnie głową, kiedy znów krzyżuję spojrzenie z salową, a potem na nowo patrzę na latynoskę. Sierrę. Dziwne imię. – Przecież niedługo stąd wychodzimy… – mamroczę, marszcząc brwi. Chcę brzmieć rozsądnie. Chcę być rozsądna. Chcę zablokować to, co ona proponuje, nim trafi na dobre do mojej głowy i zacznie siać w niej kolejny zamęt – bo niczego bardziej poza własnym łóżkiem nie pragnę. Spieprzyć stąd. Najlepiej teraz. Już. – Zabrali nam rzeczy. Ja nic nie mam, a ty? – nie widziałam swojej kurtki, ani butów. Jedynie skarpetki oszczędzili, wielcy łaskawcy. Nigdy nie zatrudnię się w szpitalu. Nigdy, nawet jakbym miała wylądować na ulicy. Plany ucieczki schodzą na bok, kiedy Sierra mówi o mężczyźnie z tunelów – mężczyźnie z Kręgu, mężczyźnie z moją strzelbą. Marszczę brwi, wizualizując sobie obrazy, które zwyczajnie przegapiłam z uwagi na swój stan – nieciekawy, ale to, że w pewnym momencie urwał mi się film (słyszałam to stwierdzenie podczas ostatniej wizyty w wypożyczalni kaset i całkowicie przypadkiem dwie obce dziewczyny przy sąsiednim regale opowiadały o zakrapianej alkoholem imprezie w centrum Saint Fall), staram się zapomnieć. Opowiada całą historię, od punktu do punktu, pozornie, bo mnie nic nie chce połączyć się w całość, – Po co ktoś z Kręgu miałby kraść mi strzelbę? – pytam, ściszając głos do podobnego szeptu – No wiesz, oni mają chyba wystarczająco dużo forsy, żeby ot tak sobie kupić nową… – a to była zwykła strzelba – sentymentalna, ale nadal zwyczajna – Muszę ją znaleźć. Znaczy się jego. Jego i tę broń – postanawiam i dzielę się planem z ciemnowłosą towarzyszką mojej niedoli – Nie sądzę, żeby chciał cię zastrzelić, tylko…. – to coś, co nas goniło? – Dzięki – za informacje. To cenne, kiedy dostaje się nerwicy w śmierdzących czterech ścianach szpitalnej salki. – Wiesz, kiedy nas wypuszczą? |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Miałam wrażenie, że ta dziewczyna nie słucha, co do niej mówię. Właściwie to nie dziwiłam jej się wcale. Po pierwsze: dostrzegłam przez lata, że kiedy mówię szybko to dużo ludzi ma z tym problem. Co prawda zrzucali winę na mój doskonały akcent (jak miałam mówić inaczej, skoro w mojej rodzinie przy stole nigdy nie mówiło się po angielsku, nabyłam go dopiero w szkole, jak idiotka; Stelli poszło z tym lepiej, jak idiotce), ale ja sądziłam, że to kwestia szybkości wypowiadanych słów. Przyznaję, że czasem przez to zgubiłam literkę czy dwie, ale nie uważałam, że literka cokolwiek zmienia. To przecież tylko parę kresek na kartce. Po drugie: amerykanie na ogół byli głupi. Nie to, co ja, bo ja przecież z Ameryki wcale nie pochodziłam. Meksykańska krew czerwona i brudna, ostra jak poblano zmieszane z chili i anyżem, brutalna w skutkach — to odróżniało mnie od białaski, z którą z jakiegoś powodu los postanowił mnie splątać. — Selleck. Właśnie — powtórzylam, unosząc wyżej krzaczaste brwi. Jeśli nie działał na nią sam dźwięk jego nazwiska, to z tą dziewczyną ewidentnie było coś nie tak. Nigdy nie spytałam, ile ma lat. Wyglądała na coś pomiędzy 11, a 19. Spojrzałam na jej dłoń. Może 20. — Za ile niby? Chce ci się czekać? Mnie nie. Co, jeśli nigdy stąd nie wyjdziemy? Też nic nie mam. Buty i ubrania. Nic więcej — wcale nie tak, że przy sobie nic innego nie miałam. Prawie. Może oddadzą. Ja wiedziałam, że ona wie, że razem widziałyśmy coś, czego nie powinnyśmy były widzieć. Ona wiedziała, że ja wiem, że nic na ten temat nie wiem. Ja wiedziałam, że przyszłość, chociaż zapisana w fusach, w gwiazdach, w rękach (kochałam dłonie, teraz moje pokryły się bąblami, nie mogłam na nie patrzeć), tak wciąż pozostawała jedną wielką niewiadomą. Nie zdziwiłabym się, jeśli ktoś zatkałby nam usta. 200 dolarów datku, chociaż dla mnie znaczyło więcej, niż mogłam sobie wymarzyć, było tylko zanętą. Olbrzym. Gilipollas. Mierda. Nie powinnyśmy były zobaczyć olbrzyma. Olbrzymy przecież wcale nie istniały. Może tylko w bajkach, a chociaż ja wiedziałam, że ona wie, że razem wiemy, że części naszego społeczeństwa nawet nie śniły się wnętrza Kościoła Piekieł w Deadberry, tak nawet dla czarownicy, nawet z moich stron, olbrzym był enigmą. — Bo są wredni — odpowiedziałam szeptem, kiwając przy tym energicznie głową. Spotkałam jednego takiego. Paganini Valerio. Żołądek ściskał mi się w supeł na samą myśl o widelcu wbitym w wierzch mojej dłoni. Fantomowy ból chciałam rozmasować, ale palce zbyt mocno piekły. — I chcą mieć wszystko. Władze, prawo po swojej stronie i twoją strzelbę. Chyba. Była cenna? Pewnie jej nie sprzeda, tylko zostawi sobie na pamiątkę — wymyślałam z miną zbitego psa. Nie dla własnej fantazji, po części naprawdę w to wierzyłam, a poza tym byłam wściekła na tego dupka Johana van der Deckena, ale z nim rozprawię się w innym terminie, kiedy już mój organizm wróci do względnej normalności (zamknij się, Stella). — Chciał, czy nie chciał, ale się stało. Nawet mnie nie przeprosił. Ja, gdybym zrobiła coś takiego, na pewno bym przeprosiła. Poza tym — ty nosisz strzelbę, więc pewnie kiedyś przypadkiem kogoś postrzeliłaś, prawda? Albo chociaż siebie? — wynudzona pobytem w szpitalu oczekiwałam dobrej historii do wypełnienia mi czasu, skoro Tom Selleck nie zaszczycił telewizora swoją obecnością na korzyść pieprzonej Dynastii. — Więc na pewno też przeprosiłaś? Jakbym ja była taka bogata, jak oni to bym wypłaciła odszkodowanie za coś takiego... — potrzebowałam potwierdzenia. — [b]Powinnaś tę strzelbę odebrać i upomnieć się o pieniądze za pożyczenie jej. No wiesz. Cło? Czy jak to się nazywa? Jak wyjdziemy, ale nie wiem, kiedy to będzie. Może nigdy./b] |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Nie do końca wiem, czy cała ta sprawa związana z serialem jest rzeczywiście tak ważna, czy to tylko środek do zmylenia salowej, pretekst do rozmowy ze mną, udawania, że mówimy o tej Dynastii, czy Sellecku, czy o kim tak naprawdę, kiedy w rzeczywistości mamy chwilę, żeby porozmawiać o tym, co się stało. Co tam zaszło, co każda z nas widziała, co każda z nas słyszała i przeżyła – póki co nikt nie zwrócił nam uwagi, że nie wolno, ale coś mi się zdaje, że gdybyśmy tylko nieco bardziej podniosły głos i zaczęły z pełną swobodą mówić o tunelach, prędko zamknięto by nam usta. Albo w ogóle zamknęliby nas – w jakiś obskurnych, śmierdzących izolatkach. Nie rozumiem w czym tkwi całe to wielkie poruszenie; telewizor mamy w dużym pokoju w domu, ale nie oglądam tego filmu, o którym dziewczyna imieniem Sierra z takim poruszeniem wspomina; po chwili już całkiem o tym zapominam, o filmie i aktorze, który w nim gra. – Ja nawet ubrań nie mam. Wzięły je, no wiesz, te pielęgniarki – teraz mówię nieco ciszej, konspiracyjnie rozglądając się po okolicy, na wypadek jakby któraś z tych grubych piguł się nam przyglądała – Niby do prania, ale minęło już tyle dni i nadal ich nie zwróciły – w zasadzie nie wiem ile tych dni dokładnie minęło, ani czy to piątek czy środa – ale nie daję tego po sobie poznać, bo to w zasadzie nieistotne. Istotne jest nawiązać jakieś porozumienie; może ta dziwna latynoska jest w stanie mi pomóc. – No i co dalej? Wyjdziemy przez okno, chociażby, i co dalej? – mamroczę, marszcząc brwi; gdybym nawet znalazła jakieś ubrania, które pozwolą mi nie zamarznąć w tym paskudnym marcu. Co dalej? Nie wyobrażam sobie odwrócenia się na pięcie i pobiegnięcia na najbliższy autobus, a z przystanku do domu – poza tym, co jeśli pójdą za nami? Jeśli ktoś nas znajdzie? Opieram się o ścianę korytarzyku, w który jakimś cudem się wsunęłyśmy, znikając z głównego widoku zgromadzonych w świetlicy pacjentów i pielęgniarek; mamy chwilę, może dwie, a jeśli Lucyfer da, to i trzecia się znajdzie. Słuchając jej słów nie kontroluję swojej miny, grymasu na granicy zdziwienia i irytacji, niezrozumienia i złości, gdzieś w tym wszystkim czai się też niedowierzanie – po co temu całemu Deckenowi ta moja strzelba? – Cenna. Bardzo – sentymentalnie, ale to nie jest istotne. Marszczę brwi analizując jej kolejne słowa i roszczenia – Mam do niego zadzwonić? Napisać list czy co? – dopytuję, próbując przełożyć na rzeczywistość jej oskarżenia wobec kręgowego dupka – Nie postrzeliłam… – mamroczę jeszcze na dokładkę, bo mówi coś o zrobieniu komuś, lub sobie krzywdy – Słuchaj, ja… nie wiem, nie znam się na tych wszystkich wielkich możnych, myślisz że to w ogóle możliwe? Że przyjdę i powiem, panie Derren, daj mi pan moją strzelbę? – już zapominam jego nazwiska, choć w społeczeństwie powtarzane jest do znudzenia. – Może ty wiesz jak do niego dotrzeć? |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Coś mi tutaj bardzo śmierdziało i wcale nie chodziło o stopy pana Hamptona z sali numer 9, który już raz zrobił mi wykład, dlaczego noszenie skarpet wpływa źle na krążenie krwi w organizmie. Nawet go wtedy nie słuchałam, ale zapamiętałam, że przyrzekł sobie i zmarłej żonie, że wyrzuci wszystkie skarpety i tak właśnie zrobił. Pan Hampton leżał tutaj na odmrożenie palców u nogi, a ja zaoferowałam mu swoje usługi medium, wierząc, że skoro jest na emeryturze, bo na pewno go na mnie stać. Byłam tania, ale za to trudna. Nie zamierzałam opowiadać Misty o stopach innego pacjenta, śmierdziała mi tutaj cała ta sytuacja, w której się znalazłyśmy. Zawsze wyobrażałam sobie, że jak się jest pojmanym przez złe siły obywatelem, to potem przyjeżdżają do ciebie z kwiatami, stawiają pomniki i wręczają prezenty. Ja dostałam dwieście dolarów i nawet nie zamierzałam narzekać, bo taka suma przekraczała moje oczekiwania. — Pożyczę ci ubrania! Tylko najpierw musimy iść do mnie do domu, ale mam takie czerwone rajtuzy i dżinsową kurtkę, bardzo modną, na pewno by ci pasowały. Mamy ten sam rozmiar — mniej więcej. Dziewczyna, chociaż była młodsza ode mnie, nie miała postury karła, a ja, chociaż byłam starsza, wcale nie wyrosłam jak jakaś żyrafa. Obydwie byłyśmy dostatecznie szczupłe. — No i dalej to... Wtedy no... — na chwilę zamknęłam usta, zastanawiając się, co wyraźnie malowało się na mojej twarzy. Byłam bardzo inteligentna, ale były momenty, kiedy zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć. To był właśnie taki moment. — Nie wiem. Może twoja mama nas odbierze? Masz mamę? Nie przejęło mnie, że to pytanie nie na miejscu, ponieważ ważyły się właśnie losy całego wszechświata (mnie). Obok przeszła pielęgniarka, więc spuściłam wzrok, żeby przypadkiem jędza nie domyśliła się, co planuje. Nie wiedziałam, czy przypadkiem nie jest na tyle specjalistyczna w magii, żeby włamać mi się do głowy. A może mieli tutaj jakieś kamery? Na wszelki wypadek rozejrzałam się po kątach i po suficie, ale niczego tam nie odnalazłam. Ostatni raz, gdy tu byłam przedstawiałam się fałszywym nazwiskiem, bo przypadkowe opętanie (wcale nie z mojej winy!) wymagało interwencji magicznej. — Taki na pewno ma telefon, ale ja nie znam numeru... Chyba napisać — wzruszyłam ramionami, pewna, że ten białas nigdy nie odda dziewczynie jej strzelby. Byłam o tym tak nieświęcie przekonana, że dałabym sobie za to palce uciąć. I tak niewiele z nich zostało... — Mogę spróbować. Mam bardzo dobry instynkt i dużo znajomości, na pewno uda mi się zdobyć jego adres, jeśli chcesz — uniosłam nos wyżej, dumna z siebie. — Naprawdę nikogo nie postrzeliłaś? — zadałam pytanie, by poczuła, że nie załatwię jej nic, dopóki mi tego nie opowie. — To po co ci strzelba? Myślałam, że do obrony... Wiesz, ja nigdy nie strzelałam, a teraz z tymi palcami, to już chyba nigdy nawet nie spróbuję... Myślisz, że to się zagoi? Ratownik mówił, że to kwestia dwóch tygodni, ale nie ufam mu... |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Za wysokimi murami i wysokimi płotami dzieją się dziwne rzeczy; złe i takie, o których lepiej zapomnieć. Które lepiej zakopać w wielkim dole, przysypać ziemią i ubić łopatą, a potem wymazać też ze swojej pamięci, potraktować to wszystko jakimś żrącym do cna wybielaczem i stwierdzić, że przecież nie stało się nic. Chciałabym tak z tamtym dniem. Z tymi tunelami. Z tym dołem. Z tym wielkim, obrzydliwym i zakrwawionym cielskiem. Gdybym miała jeszcze chwilę na wymysły o wszystkich chwilach, których teraz mogłabym zupełnie szczerze żałować, przedstawiłabym Sierrze całą kolekcję momentów do potraktowania wybielaczem. Ace ponoć jest dobry. Czerwone rajtuzy i katana z jeansu brzmią dobrze, ale wciąż nieco się grymaszę, próbując połączyć kropki i zrozumieć po co tym dziwadłom w kitlach moje ubrania; mam nadzieję, że nie zniszczyli ich w jakiejś wielkiej pralce w pralni w podziemiach; ani, że żaden syf na nie nie przeszedł. Kiedyś jeden, nie z ubrania, a z truchła, przeszedł na naszą krowę i trzeba było ją prędko odstrzelić, a potem— — Mam — mamroczę od razu, na moment usta zwijają mi się w linijkę i rozluźniają dopiero po czasie, jakby ta krótka sylaba kosztowała mnie trochę za dużo. Mam, wie i nadal nie przyjechała, nie kiedy byłam już świadoma, w każdym bądź razie. Dzwonili do niej kilka godzin po wypadku, ponoć; ponoć właśnie wtedy leżałam całkowicie bez ducha i pewnie przez kilkanaście godzin udawałam, że to szaleństwo w ogóle się nie wydarzyło. Ona nie zada pytań, nawet kiedy wrócę do domu. Nigdy nie zadaje. Nie zdecydowałam jeszcze, czy to źle czy dobrze. Wizja matki wciskającej do podłoża pedał naszego skrzypiącego pickupa, jej twarz zza opuszczanej w pośpiechu szyby i prędkie wskakujcie, dziewczyny!, kiedy w pośpiechu wybiegamy z głównej sali szpitala — to się nie wydarzy. Nie niszczę jeszcze marzeń latynoski; po prostu urywam temat. Dużo bardziej ciekawi mnie strzelba. — Dobra. Zdobądź adres, a ja napiszę. Zostawię ci numer do naszego telefonu, może odbiorą rodzice albo mój brat, nieważne, jakoś się dogadamy — zdobycie danych tych wielkich i poważanych wydaje mi się nagle jakąś odległą i nieosiągalną misją, ale skoro dziewczyna sama się oferuje, ochoczo kiwam głową. — Na pewno nie — cedzę już przez zęby, kiedy wracamy do obrotów wokół potencjalnego postrzelenia — Powiedzieliby mi. Na pewno. Albo od razu przedstawili zarzuty i przysłali tu tego policjanta. Są strasznie nadgorliwi, a co dopiero w takich sprawach — galopuję się odrobinę i równie prędko schodzę z tonu, cichym odchrząknięciem i ucieczką wzroku schodząc z pola potencjalnego ataku — czyli pytań — w wykonaniu Sierry. — Po prostu ją mam. Do obrony i do polowań, zwykle do polowań, ale przez to co dzieje się w mieście, to i teraz do obrony, no. Nie jestem jakąś psychopatką. Ktoś kręci się za ścianą, a mnie przechodzi krótki dreszcz i znowu ściszam głos. — Zdobądź ten adres, a ja... pogadam z mamą. Jeśli w ogóle zadzwoni. Zagoi się, wiem co mówię — w innych sytuacjach mogłabym jej pokazać swoje blizny i opowiedzieć jak długo rany się zasklepiały. W innych sytuacjach, innych okolicznościach, innych osobach — jej póki co nie ufam. |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Kiwnęłam głową w niemym zrozumieniu dla „mam”, ale przemilczałam tę sprawę. Widziałam odrobinę, że tę sylabę wymamrotała jakby delikatniej, albo wręcz przeciwnie. Jakby bardziej ospale i ociężale. Twardo i bez chęci. A może to tylko efekt wypadku? Już nigdy nie zbliżę się do Cripple Rock. Całe te popieprzone tunele, ten olbrzym, tamta kraina tamtego lodu. To nawet nie bajka Disneya, która czasem leciała w telewizji, gdy akurat szykowałam się do wyjścia na imprezę; to nawet nie książka, którą czytała mi mama (ja też mam mamę, wiesz? Kiedyś mnie kochała, podobno, ale potem okazało się, że mówiła o mojej siostrze — przełykam gorzką ślinę), gdy byłam jeszcze dzieckiem. Chyba taka jest wola Piekła. Piekła, Ratusza, Kościoła i losu, który nieważne jak długo próbuję przewidywać, dalej nie ma dla mnie sensu. Co mi po wróżbach? Na krótką chwilę zwątpiłam w nie, zaraz potem próbując doprowadzić mój rozsądek do miejsca jego normalnego bytowania. Wiem, że Zafeiriou miałby na to sto bezsensownych słów, które nawet złożone w całość nie mają żadnego porządku. Wiem, że moja babcia powiedziałaby, że wolę Piekła należy akceptować, a nie kwestionować, ale ja naprawdę nie mogłam uwierzyć, że wpadłam w takie bagno, a na koniec tego wszystkiego niemal umarłam i to wszystko przez jakiegoś białego dupka. Nawet jeśli przystojnego, to i tak nienawidziłam go z całego serca. Ale każdą nienawiść podobno da się przekłuć w zysk. Tak słyszałam. — Pomogę ci — uśmiechnęłam się, chociaż w duszy wcale nie czułam radości ani chęci. — No tak... Nigdy nie miałam do czynienia za bardzo z policją, bo wiesz, ja ogólnie działam bardzo zgodnie z prawem. Naprawdę — nie miałam pojęcia, bo na prawie nie znałam się w ogóle. — Znam się na ludziach i coś ci powiem, Misty. Nie wyglądasz mi na dziewczynę, z którą można zadrzeć. To nie tak, że już na pierwszy rzut oka jesteś jakaś groźna, ale jako wróżbitka wiem, co mówię. Wystarczy spojrzeć ci w oczy — teraz ja patrzyłam w nie bardzo intensywnie, wcale nie dlatego, że chciałam sprawić sobie rozrywkę i zobaczyć jej reakcję. Wcale nie. — Już z samego tego można wyczytać, że jest w tobie coś szczególnego i niedobrego — sardoniczny uśmieszek dokleiłam do ładnej buzi. — Nie odbieraj tego źle. Z moich ust to komplement. Jej oczy to jedno, ale nie byłam idiotką. Wystarczyło przypomnieć sobie, że ta dziewczyna, prawdopodobnie szczuplejsza nawet ode mnie, znalazła się w Cripple Rock ze strzelbą. Szczerze wątpiłam, że ta miała służyć tylko do obrony. Od tego są czary. Prawda? zt |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Misty Presswood
ANATOMICZNA : 3
NATURY : 3
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 7
TALENTY : 19
Mamy zostawiamy gdzieś z boku; po co o nich gadać, kiedy i tak nic nie zrozumieją? Jestem niemal pewna, że kiedy już stąd wyjdę, zostawię ten śmierdzący korytarz i ciasną salkę za sobą, a potem każdej nocy będę uporczywie powtarzać, że nigdy mnie tu tak naprawdę nie było - ona nie zapyta. Nie zapyta o nic, będzie tylko uparcie udawać, że nic się nie wydarzyło, albo wydarzyło się tylko to, co mówią w radiu i piszą w Piekielniku. Żenada. Może gdybym wiedziała, że dziewczyna, która stoi obok mnie, wypytuje o potencjalną ucieczkę, kłóci się o Sellecka i ogólnie jest trochę dziwna, jest też medium i potrafi wróżyć - może wtedy zapytałabym jej jak będzie; i zapewne znów bym się rozczarowała. Kiedy Sierra mówi o prawie, minimalnie unoszę brew; nie jestem pewna co ma na myśli, ani co jej działam tak naprawdę znaczy - skoro jest taka obrotna i obeznana w społeczeństwie, może pracuje u któregoś z nich? Kręgowca, znaczy się? Och, ale to okropnie brzmi. - O, więc jesteś wróżbitką - mówię o ton za głośno, więc ściszam głos niemal od razu, nie kryjąc swojego faktycznego zaintrygowania; czy wróżbici nie powinni być w stanie przewidywać takich sytuacji? To pytanie zostawię sobie na później. Zwłaszcza, kiedy mówi coś o zadzieraniu, ja wciąż koncentruję się na strzelbie i próbuję przypomnieć sobie nazwisko tego faceta, który ją zabrał. Naprawdę muszę ją odzyskać. - Nie ma we mnie niczego szczególnego, może pękła mi jakaś żyłka w oku i tak ci się wydaje. Źle spałam. I wczoraj i przedwczoraj, te łóżka są okropne - zaczynam gadać, rzeczy z gatunku tych trochę potłuczonych, ale kiedy ona mówi o czymś niedobrym, chyba smuga dreszczu przepływa mi w dół kręgosłupa. Może coś wiedzieć? Wywróżyć i sprawdzić? Chyba zaczynam panikować. - Pójdę po notes, zapiszę ci numer - mamroczę zaraz potem, wychylając się zza zakrętu naszego korytarzyka, który stał się właśnie powiernikiem plotek - Zapiszesz mi jak się nazywa ten... mężczyzna. I pomyślimy co dalej. Jak stąd wyjść; albo jak nie oszaleć, nim łaskawie nas wypiszą. zt |
Wiek : 19
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : pomoc w gospodarstwie, prace dorywcze
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
30 kwietnia 1985 Nie powiem, że ten dzień nie może być gorszy, bo skurwiel się zaweźmie i udowodni mi, że otóż – może. Dlatego milczę. Milczę, drepcząc w tę i z powrotem w poczekalni szpitala, na co nie mam dzisiaj czasu. Nienawidzę takich miejsc, unikam lekarzy i szpitali jak tylko mogę (czyli przeciętnie skutecznie, patrząc na ryzyko, jakim obłożony jest mój zawód), ale okazuje się, że ręka, z której prawie się wykrwawiłam, nie chce się sama zaleczyć. Dłoń wprawdzie się zagoiła poprzez użycie zawieszki z kaduceuszem (która, notabene, właśnie ładowała się światłem słonecznym na parapecie mojego pokoju w Red Bear Stronghold, wyrzucając z siebie mój zebrany kilka dni temu ból) i nie było już żadnego śladu po cięciu – powstały w miejscu naskórek stwardniał i nie było już nawet blizny – ale całe ramię wraz z nadgarstkiem pozostawało okrutnie sine, niemal martwe. Czułam tą rękę, ale nie mogłam nią w pełni władać. Coś Ty odjebała, Carter, przywitano mnie w pracy tuż przed tym, jak posadzono mnie za biurkiem do papierkowej roboty, bo stwierdzili, że w takim stanie nigdzie mnie nie puszczą. A ja nie zamierzam cały czas siedzieć i wypełniać pliku papierów w Kazamacie – to jest rzecz, która mnie tutaj przygnała i wciąż trzyma mnie w miejscu. Rzecz, która wrzeszczy, że nie mam, kurwa, czasu, czeka u mnie w domu i nosi imię burdel. Dzisiaj rano dowiedzieliśmy się, że znaleźli martwego wuja Wesleya, a nasza rodzina tymczasowo pozostaje bez nestora. W Red Bear Stronghold jest zamieszanie, a ja tkwię w szpitalu, czekając najpewniej na cud, który nie chce nastąpić, bo pacjentów jest od chuja, jakby wszyscy postanowili się połamać akurat na Noc Walpurgii i liczyli na cudowne uzdrowienie. Właśnie. To druga część. Dzisiaj jest bal, na który nie powinniśmy pojechać ze względu na nagłe okoliczności, ale już się nas spodziewają, więc i tak tam pójdziemy. Właśnie dlatego nie mam czasu siedzieć grzecznie i potulnie na krzesełeczku w poczekalni, a aż nosi mnie po korytarzu. Na tyle, że w końcu widząc kogoś, kto ubiorem przypomina mi medyka, pada ofiarą mojego zniecierpliwienia (i nawet jeszcze jestem grzeczna): — Przepraszam – wcale nie przepraszam, nie mam za co – nie mam czasu tutaj ślęczeć, potrzebuję szybkiej opinii lekarskiej. – I ani mi się śni zostawać w szpitalu na obserwacji. – Jest Pani w stanie na to spojrzeć? – unoszę założoną dotychczas pod biustem rękę, odsłaniając siny kolor skóry i poważne problemy z krążeniem od dłoni aż po łokieć. Rzuty poeventowe: Czarna maź aka zatrucie: 3 Klaustrofobia: 6 Jesteśmy bezpieczni, wszyscy żyją |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
W rozplatającej się wstążce takich samych dni, gdyby ktoś spytał ją, jak dużo pracy jest w szpitalu na co dzień, jedyne, co byłaby w stanie przekazać w odpowiedzi to wzruszenie ramion. Na pewnym etapie codzienność staje się pewną czynnością mechaniczną, taką samą każdego dnia — tym prościej w niej utonąć, kiedy nie ma się pobocznych zobowiązań, wymagających relacji, wygórowanych potrzeb ani środków na ewentualne stworzenie takowych. Życie lekarza nie jest lekkie, ale jest proste — tak powiedziałaby Silverthorn. Nie ma czasu na rozterki, kiedy ma się roboty po łokcie, prawda? Właśnie w takim momencie, podczas kolejnego z siedemnastogodzinnych dyżurów, kiedy już nie wiadomo czy już dzień jest, czy noc, z którego oddziału zawołają i w którą stronę iść, żeby zdążyć dopić tę zimną kawę, którą zalała siedem godzin temu na tyłach pokoju pielęgniarskiego, właśnie teraz, kiedy na horyzoncie widniała właśnie taka chwila, by złączyć wargi z porcelanową kochanką-filiżanką w postaci ceramicznego kubka z obtłuczonym brzegiem i siorbnąć zwietrzałej kofeiny, właśnie teraz ktoś przeprasza, choć w głosie nie ma szczególnie wiele skruchy. Odwracając się do pacjentki, miała swój zawodowy wyraz twarzy, przedstawiający nieszczególnie cokolwiek ponad minimalną mimikę, pozwalającą zachować wrażenie człowieczeństwa, a nie cechy reptilianki. - Niestety, wszystkim nam się gdzieś spieszy. - powiedziała z najwyższym spokojem. Pół godziny wcześniej prowadziła podobnie pospieszną dyskusję z pacjentem z połowicznym paraliżem, który wybierał się na jakiś bal. O ile ciemnowłosa kobieta nie trzymała za plecami nocnika i jak pacjent sprzed pół godziny nie planowała nim w lekarkę rzucać — spokój był do utrzymania. - Och. - dodała, kiedy wzrok automatycznie opadł na przedramię kobiety, a ciemne brwi złamały się w wyrazie pewnej troski, którym doskonale maskowała zaciekawienie- Hmm. - podniosła spojrzenie na pozostałych czekających na korytarzu petentów, wiedząc, że jeśli poprosi kobietę do gabinetu w tej chwili, czeka ją kwietniowe powstanie w Eaglecrest. - No dobrze. - ostatecznie skinęła, zapraszając szalenie spieszącą się kobietę gdzieś dalej od jej miejsca dotychczasowego oczekiwania.- Co się stało? - zapytała, choć już wiedziała z niemal całkowitą pewnością, że nie dostanie ani prostej odpowiedzi, ani najpewniej szczerej prawdy. Z jakiegoś szalonego powodu ludzie, którym spieszyło się najbardziej bądź mieli najdziwniejsze obrażenia, jednocześnie byli najbardziej tajemniczymi mnichami na tej półkuli. Jakby lekarza obchodziło, czy usycha im ręka od przesadnej masturbacji, czy macania przeklętych artefaktów. Usycha, to usycha, powiedz od czego, będzie łatwiej znaleźć rozwiązanie. |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Chuj mógłby mnie strzelić, gdy słyszę wszystkim nam się gdzieś spieszy. Wiem, kurwa, ale nie każdemu codziennie umiera nestor i nie każdy ma milion spraw do załatwienia przed pieprzonym balem, na który nie mam absolutnie ochoty pójść, ale trzeba pełnić funkcję reprezentacyjną, z jakiegoś absurdalnego powodu, a poza tym nie wypada w dniu balu mówić, że się nie przyjdzie. Wszystkim się spieszy – ale gdy ja mówię, że nie mam czasu, to go, kurwa, nie mam. Ja nigdy nie mam czasu. Ale dzisiaj akurat szczególnie. Nie wiem, czy mogę zidentyfikować się jako tykająca bomba, która zaraz wybuchnie. Są we mnie uczucia, z którymi na co dzień nie obcuję i nawet nie potrafię opisać swojego stanu, gdy dochodzi do niego wkurwienie – na szczęście zostaje rozbrojone w miarę na czas, kiedy lekarka, przed którą prezentuję posiniałą rękę, nieco zmienia zdanie. Może obrażenie nie jest pilne, przechodziłam z nim kilka dni, ale na pewno jest poważne. Inaczej bym się tu nie pojawiła. Nienawidzę takich miejsc jak to i nienawidzę w takich miejscach bywać. A już szczególnie, gdy muszę, bo inaczej nie wrócę do pracy. Za bardzo mi zależy na awansie, żebym teraz odpuściła i dała się wrąbać w papierkową robotę. Jeszcze mnie przeniosą do służby więziennej, psia jego mać. Przechodzę ten kawałek razem z kobietą, ramię pozostawiając odsłonięte, gdyby chciała jeszcze się przypatrzyć czy coś. Ale wtedy pada pytanie, które niby wiedziałam, że padnie, a jednak się człowiek łudził. Nie mam na to dobrego wytłumaczenia. Co mam jej powiedzieć, że krew mi wyssała misa zaklęta przez Upadłego Anioła, który za bardzo skumplował się z Gabrielem? Od razu dostanę przepustkę do Nostradamusów, z tym tylko, że do psychiatryka. Nie jestem nienormalna. — Miałam wypadek na polowaniu. – Polowanie jest dobrą wymówką na wszystko. Wszystko się tam może stać, a więc również wykrwawienie się niemal na śmierć. Orlovsky sobie ostatnio palca odstrzelił. – I nie mogłam zatamować krwawienia. Zażyłam specjalny eliksir, który pozwolił mi się przypadkiem nie wykrwawić do końca, ale coś takiego pozostało. – Raz jeszcze prezentuję sine przedramię, w połączeniu z moją ciemniejszą karnacją prezentujące się bardzo nieprzyjemnie i karykaturalnie. – Mogę nią ruszać, ale mam zaburzone czucie i nie jest w pełni sprawna, ale jest mi potrzebna. Jak każdemu człowiekowi. Raczej nikt nie chce tracić kończyny, ale ja nie mam zamiaru tracić jej szczególnie. Jesteśmy w środku Apokalipsy, nie mogę teraz powiedzieć Lucyferowi, że się poddałam, bo się prawie wykrwawiłam przy tej pieprzonej pułapce. Już wolałabym zdechnąć. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
River Silverthorn
ANATOMICZNA : 21
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 167
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Było jej wszystko jedno, co powodowało jej pacjentami. Każdy miał swoje małe i duże tragedie. Dla takiego dziadka spod siódemki, który siedział z oparzeniem po zetknięciu z trującą byliną, jakaś śmierć nestora i jakiś bal nie znaczyły nic, a już na pewno nie więcej niż to, że z poparzonymi rękoma nie będzie mógł iść na ryby. Furkanie i prychanie ludzi, zniecierpliwione potupywanie, przewracanie oczami, wszystko było już tylko białym szumem codzienności. Nie była przyzwyczajona, do kobiet o podstawie roszczeniowej, toteż jej ciemne oczy zawiesiły się na twarzy pacjentki na chwilę dłużej, jakby z jej rysów mogła wyczytać, skąd ta postawa się brała. Cóż tak specjalnego było w nieznajomej brunetce, by dać jej przyzwolenie na takie przecinanie rzeczywistości swoją osobą, łamanie utartych konwenansów, zaburzanie porządku, który w niektórych miejscach był szalenie potrzebny. Westchnęła, nie próbując nawet ukrywać tego gestu, kiedy usłyszała po raz kolejny o polowaniu. No poklepie ją kiedyś od tych polowań. Widziała w życiu nie jedną ranę, w tym postrzałową, rany gryzione, szarpane, tłuczone, wszelkie przejawy ataku zwierząt i czasami zachodziła w głowę, czy pacjenci mają swoich medyków za takich kretynów, a jeśli tak, to czy takim kretynom właśnie gotowi byliby zawierzać swoje zdrowie. Spojrzenie, jakim odpowiedziała na tamto wyznanie, przez krótką chwilę wskazywało na znużenie, które niemal natychmiast zostało zamaskowane profesjonalnym stoicyzmem. - Oczywiście. Polowanie. - powinna przestać pytać. To zawsze było polowanie. Nawyk lekarski był jednak silniejszy. Za zakrętem wpuściła nieznajomą do jednej z sal zabiegowych, w których obecnie nie było nikogo. Wskazała jej krzesło i przysunęła sobie swoje, wyciągając dłoń po jej rękę. Skoro niczego nie mogła dowiedzieć się od kobiety, musiała polegać na własnej wiedzy i wnioskach. Obejrzała przedramię, wpierw wizualnie oceniając stan ręki. Kobieta była wstanie nią poruszać, nawet odrobinę gestykulować. Następnie medyczka powoli obejrzała przedramię z każdej strony, jedyne co było pewne, to że nie zaatakowało jej zwierze. Przynajmniej nie próbowała wytłumaczyć urwanego palca tym, że odgryzł go niedźwiedź. Niemniej sine wybroczyny i ciemne pręgi żył nie pozwalały precyzyjnie określić, czy to skutek klątwy, złej jakości eliksiru regeneracyjnego, czy, kto wie, jakiejś siły miażdżącej odśrodkowo. Skupiła się, podejmując decyzję o wykonaniu okólnego zaklęcia, mogącego zadziałać na nieokreślone obrażenia wewnętrzne, by — w razie konieczności, gdyby to było problemem — udrożnić cieśni żył i tętnicy przedramieniowej. Cokolwiek nie było powodem, spirituspuritas magnus nie mogło zaszkodzić. - Obawiam się, że może się okazać - podniosła na kobietę spojrzenie - że będzie pani musiała poddać się rehabilitacji. - nie wiedzieć skąd, odrazu założyła, że taka perspektywa pacjentki nie ucieszy, mimo że przymusowe urlopy zazwyczaj były bardzo wziętym towarem w przychodni. Zaklęcie: Spirituspuritas Magnus Rzut kością: 91 + punkty MA: 21 Próg sukcesu zaklęcia: 65 |
Wiek : 36
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall, Hellridge
Zawód : ratowniczka w szpitalu im. Sary Madigan