First topic message reminder : Ukrzyżowany konar Przy granicy wsi ma swój pomnik naturalny niezwykłe drzewo, dawno już nierodzące żadnych pąków. Ten suchy konar uformował się przez lata w kształt przypominający ukrzyżowanego człowieka. Mówi się, że jest to pomnik natury wobec wszystkich grzeszników skazanych w ten sposób przed wiekami, ale znacznie bardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że dziesiątki lat temu któryś żartowniś postanowił pozawijać gałęzie tak, by przypominały przerażający kształt. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Szykował mi się ciężki dzień w wydawnictwie. Miałam dzisiaj do wieczora skończyć jeden z tematów na jutrzejsze wydanie Piekielnika, ale cały dzień od początku wydawał mi się pechowy. Do tego czułam tę niemoc twórczą, więc byłam pewna, że pisanie nie przyjdzie mi łatwo. Chciałam oczyścić umysł, dlatego zaraz po porannej kawie włożyłam swoje ciężkie buty i myśliwską kurtkę, a następnie z szafy wyjęłam swoją starą, ale niezawodną strzelbę. W mgnieniu oka znalazłam się w samochodzie i wyruszyłam w stronę Cripple Rock. Miałam tam swoje ulubione miejsca, w którym przeważnie udaje mi się znaleźć dzika, czy inną zwierzynę. W Wallow za to poluje na kaczki i różne ptactwo. Pod koniec ranka znalazłam się już w lesie. W rękach trzymałam strzelbę oraz ostrożnie stawiałam każdy krok. Nasłuchiwałam odgłosów, szukałam śladów zwierzyny. Miałam dzisiaj nadzieję, że uda mi się przywieźć trochę świeżego mięsa do rodzinnego domu. Mnie nie było za bardzo potrzebne, ale rodzice na pewno byliby bardzo wdzięczni. Skórę można sprzedać, a nadmiar mięsa zakonserwować. W domu nigdy nam się nie przelewało, a takie odciążenie bez problemu mogłoby wspomóc trochę domowy budżet. Nagle z daleka usłyszałam szelest. Jeden z krzaków zatrząsł się podejrzanie, było tam coś dużego. Byłam daleko, ale bałam się, że jak podejdę bliżej, to rozwścieczę zwierzę, które może mnie wtedy zaatakować. W tamtym momencie myślałam, że to był dzik, który pewnie rozkopywał ziemię w poszukiwaniu trufli. Złapałam stabilnie broń i zaczęłam celować. Wzięłam jeszcze głęboki wdech i przy wydechu oddałam strzał. Pocisk niefortunnie trafił w pobliskie drzewo, ale tylko chwilę poświęciłam na ściśnięcie żuchwy z frustracji. Zwierzę nie uciekło, pomimo huku, który przedarł się przez las i spłoszył wszystko w okolicy. Czy tam był człowiek? Założyłam pas od strzelby na ramieniu i powoli z obawą zaczęłam podchodzić do krzaku. Bałam się, że może jakiś odprysk z pocisku trafił jakiegoś człowieka, ale nadal liczyłam, że jak tam podejdę, to niczego nie znajdę. Będzie tam pusto, a mi się wszystko przywidziało. Brakowało mi tylko teraz problemów z prawem. Serce z każdym krokiem biło mi mocniej i mocniej. Gdy znalazłam się przed krzewem, zatrzymałam się na chwilę, aby ochłonąć. Odgarnęłam jedną z gałęzi i zobaczyłam trupa. Leżące zwłoki. Byłam przekonana, że to ja go zabiłam, że to ja mam jego krew na rękach. Przerażona odskoczyłam do tyłu, ale przez cały ten szok nie udało mi się zachować równowagi i upadłam na pośladki. Próbowałam się skupić i zebrać myśli, ale nie byłam w stanie. Tysiące pomysłów przeszywało mi szybko umysł, żeby zaraz zniknąć i być zastąpionym przez kolejne myśli. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Arthur O'Ridley
Leżał przez jakiś czas nieruchomy na ziemi, nie wiedząc czy może wstać. Nie był pewien czy zaraz nie usłyszy drugiego strzału i poczuje, że ma o połowę mniej twarzy. Wolał poczekać na to co się wydarzy. Ku jego zdziwieniu, myśliwy nie uciekł, ale podszedł do niego. Zgadywał tylko po zbliżających się krokach, bo twarz miał dalej skierowaną ku ziemi. Potem usłyszał mamrotanie pod nosem i upadek na ziemię - najwidoczniej wywalił się myśląc, że zabił go lub zemdlał. Ewentualnie zszedł na serce, ale nie byłoby szkoda go O'Ridleyowi. Kłusownicy byli zakałą tego stanu. Ba - całego zasranego świata. Pod przykrywką "kontroli populacji wilków" czy innego zwierzęcia, którego ludzie instynktownie bali się, wybijali żywe istoty, aby nakarmić swoje wychudzone ego. Jakby wypchany lis czy głowa jelenia nad kominkiem, miało naprawić ich życie. -Jesteś kurwa martwy.-powiedział Arthur, po czym zerwał się na równe nogi, aby dokonać własnoręcznie operacji plastycznej na nieznanej osobie. Stanął z zaciśniętą pięścią nad niedoszłym zabójcą, gotowym zadać cios, gdy ujrzał, że była to kobieta. Po chwili zdał sobie sprawę, że to nie była przypadkowa kobieta. Te rysy, okulary oraz ta burza włosów - to wszystko składało się na jedną osobę: -Wendy ?-zapytał z niedowierzaniem, opuszczając rękę. Teraz był bardzo zmieszany całą sytuacją. Dawno nie widział jej, kiedyś nawet kumplowali się, lecz w tym momencie Marwood próbowała zabić go, więc nie wiedział już czy podać rękę na przywitanie czy raczej przywalić jej. Dzisiejszy dzień jednak zapowiadał się na bardziej pokręcony niż te, w których ludzie namawiają go do dziwnych rzeczy pod wpływem, a on zgadza się. Ostatnio zmieniony przez Arthur O'Ridley dnia Czw Sie 10, 2023 10:44 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Na domiar złego kilka nocy temu widziałam powtórkę Nocy Żywych Trupów. Przypomniałam sobie właśnie o tym, gdy martwe ciało zerwało się i z groźbą ruszyło w moją stronę. Różniło się od to od tego w filmie, ale wciąż widziałam, jak zatapia we mnie swoje zęby, a ja potem zamieniam się w jednego z nich. - ZOMBIE!!! - Wykrzyczałam tylko, ale z całego przerażania nie byłam w stanie wstać, więc na czworaka próbowałam oddalić się od potwora. Przy upadku moja broń poleciała w inną stron, więc nie było szansy jej teraz użyć, a o magii nawet nie pomyślałam. Dopiero gdy usłyszałam swoje imię, zatrzymałam się w bezruchu, analizując swoje wcześniejsze dramatyczne i głupie zachowanie. Spojrzałam się w stronę mężczyzny, ale na początku nie byłam w stanie go skojarzyć. W pewnym momencie zorientowałam się, kto przede mną stoi, a ja odetchnęłam z ulgą. - Arthur..? - Wstałam z ziemi, otrzepując z siebie śnieg i ściółkę leśną. Nie widziałam go już parę dobrych lat, ale nie byłam w stanie zebrać teraz myśli na większe wspominki. - Myślałam już, że mnie zjesz - Zaśmiałam się nerwowo, całkowicie zapominając o tym, że przed sekundą oddałam niecelny (I NIECELOWY) strzał w jego stronę. Dopiero gdy swój wzrok skierowałam ku swojej strzelbie, przypomniałam sobie, co się stało wcześniej. - Na Lucyfera... Przepraszam.. myślałam, że byłeś dzikiem, który szukał trufli... - Zaczęłam zmieszana i zawstydzona. - Mogłam się upewnić... przepraszam... - Powtórzyłam się znowu, nie będąc przekonana, jak mogę mu to teraz wynagrodzić. - Nic ci się nie stało? Prawda? - Dodałam, spoglądając się zatroskana w jego stronę, a następnie skierowałam się w stronę strzelby, którą podniosłam i przerzuciłam pasem przez ramię. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Arthur O'Ridley
Arthur dalej był zmieszany całą sytuacją, ale odpowiedział niepewnie: -Chyba wszystko ze mną w porządku.-sprawdził czy na tułowiu nie ma rany wielkości dojrzałego arbuza, ale chyba był cały. Kobieta wydawał się plątać w całym zdarzeniu równie co zielarz. Nie codziennie się prawie ginęło pod chmurą śrutu, ale O'Ridley dalej brnął w narrację, że jest w porządku. -Kurwa... prawie mnie miałaś.-rzucił żartem, czując jak w środku jeszcze trząsł się i panikował. Złapał kilka głębszych oddechów i schylił się po krótki sierp, który upadł mu w śniegu. Było to małe, półksiężycowe ostrze, które dawało radę właśnie z taką drobnicą. Kiedyś podobno był złoty, ale całe złocenie zniknęło zostawiając srebrny metal. Po tym akcie trwała niezręczna cisza, która nastała po ostatnich słowach mężczyzny. Trudno się prowadzi rozmowę, w takich warunkach, lecz zdarzały mu się mniej przyjazne sytuacje do tego. -Ja pierdole, czy Ty też tak masz, że jak kogoś bardzo długo nie widzisz i pierwsza sytuacja przy jakiej się spotykacie to potencjalna śmieć, to za bardzo nie wiesz jak zacząć dalej rozmowę ?-zapytał śmiejąc się nerwowo. Mówił to pół żartem, a pół serio, bo inaczej nie wiedziałby co powiedzieć. Możliwe, że to też był wpływ syropu na kaszel, który dziś wypił - leżał u niego już dość sporo, a podobno był jednym z tych mocniejszych. Z drugiej strony, gdyby to był syrop, to teraz spokojnie by złapał strumień czasu, który przepływa mu przez palce. Nie mówiąc, że leżałby pod drzewem z płytkim oddechem, jakby jego duch opuszczał ciało. -Mimo to dobrze Cię widzieć.-dodał po swoim poprzednim zdaniu, aby rozładować sytuacje po dziwnym pytaniu-Szczerze nie spodziewałem się, że teraz polujesz.-mówiąc to zaczął zbierać resztę roślin, które leżały w śniegu po wystrzel. Ostatnio zmieniony przez Arthur O'Ridley dnia Czw Sie 10, 2023 10:48 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Było mi przepotwornie głupio. Mama zawsze powtarzała, że spust naciskamy, jeśli jesteśmy tysiąc razy i bardziej pewni, że nie zrobimy krzywdy drugiemu człowiekowi. Nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale na szczęście Lucyfer niecelnie poprowadził kule. Nie wybaczyłabym sobie tego jeśli, śrut zrobiłby coś dawnemu znajomemu lub komukolwiek innemu. Pewnie wtedy schowałabym gdzieś tę strzelbę i zapomniała o jej istnieniu. Przynajmniej chciałabym zapomnieć. - Lucyfer musiał cię uratować... rzadko chybiam, więc serio miałeś szczęście! - Zachichotałam zaraz po tym, jak chłopak cieszył się oddechem i puściłam mu żartobliwie oczko. Najważniejsze teraz, że był cały i zdrowy, a ja mam nauczkę na przyszłość. - Właściwie... to jesteś pierwszą osobą, z którą tak mam... Mam nadzieję, że teraz nie wpadnę w podobny ciąg - Też zaśmiałam się niezręcznie po usłyszeniu pytania chłopaka. Nie wiedziałam dokładnie, co miał na myśli, ale chyba niewiedza mogła być lepsza w tym przypadku. - Ciebie też miło widzieć! - Uśmiechnęłam się teraz, przypominając sobie w głowie chwile, kiedy jeszcze byliśmy pogodzeni. Nigdy nie sądziłam w tamtym momencie, że mogłam dawać mu jakiekolwiek sygnały, które doprowadziły do jego wyznania zauroczenia, miłości, sama nie wiem. Wtedy byłam zbyt zajęta chodzeniem z głową w chmurach i marzeniami, żeby móc zobaczyć w Arthurze kogoś więcej niż tylko przyjaciela. Jednak stało się i wraz z moim pójściem na uniwersytet niemalże całkowicie mi urwał się z nim kontakt. Do dzisiejszego dnia nie wiedziałam nawet, że żyje. - Polowałam od dawna, nawet wtedy kiedy się no... przyjaźniliśmy, ale dopiero od jakiegoś roku odwiedzam las przynajmniej trzy razy w tygodniu... Lubię uroki Cripple Rock... - Ze strzelbą w lesie potrafiłam się odstresować. Uciec od problemów i niejako od męża, ale nie chciałam wspominać staremu znajomemu o małżonku. Nie wiedziałam, jak zareaguje, choć nie było to za bardzo uzasadnione. Jego uczucia pewnie zniknęły wraz z moim studiami, ale z tyłu głowy jakby nadal o tym myślałam, sądząc, że byłoby to dosyć niezręczne. - A ty? Co tutaj robisz tak wcześnie? |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Arthur O'Ridley
-Jeśli to faktycznie sprawa Lucyfera, że tu jestem.-zaczął Arthur, otrzepując jedną z wiązek drobnych, fioletowych kwiatów-To chyba naprawdę gość nie chce mnie spotkać na dole.-wrzucił kwiaty do plecaka i zbierał resztę swoich znalezisk. O'Ridley nie należał do najgorliwszych członków Kościoła Piekła, ale pojawiał się na mszach i uroczystościach. Trudno było powiedzieć czy to wynik strachu, czy raczej przywiązanie do tradycji, ale na pewno nie wiązało się to z niezachwianą wiarą. Jakby bardziej pomyśleć nad sprawami istnienia to, według Księgi Bestii (jeśli dobrze ją pamiętał), większość historii ludzkości była po prostu konkurs tego, kto ma większą "moc" pomiędzy Gabrielem a Lucyferem. Czyniło ludzką egzystencję, wystawką ich potęgi i chwały, a nie miłosiernym czynem, chcącym po prostu ich stworzyć, dając wolną wolę. Z drugiej strony, zielarz miał swoje zatargi z najbliższą rodziną, więc równie dobrze, mógł patrzeć na wszystkie sprawy przez pryzmat tego problemu. Ciągłe tarcia, naciski, ściski - wszędzie doszukiwał się analogii ze swojego dzieciństwa. -Wiesz, jakby moim zdaniem, możesz cieszyć się urokami Cripple Rock, bez chodzenia z bronią.-powiedział O'Ridley, zbierając ostatnią gałązkę z rozrzuconej kolekcji. Nie lubił myślistwa, sądził, że dla wielu był to po prostu sport, wesoła forma spędzania czasu. Obdzierało to zwierzęta z prawa do życia i czucia bólu, co oczywiście nie było prawdą. Arthur nie miał zamiaru, jednak robić kazania Wendy. Po prostu chciał trochę nacieszyć się spotkaniem po latach. Może kiedy indziej zrobi jej wywód na ten temat. Na razie postanowił cieszyć się nieplanowanym spotkaniem. -Szczerze, nie mogłem spać.-odparł starszej Marwood, rozgrzebując mały, śnieżny kopiec-Postanowiłem zebrać trochę roślin, aby podreperować budżet i może w tym roku odłożyć na naprawę szklarni.-taka wersja brzmi lepiej niż, "nie mogłem spać, bo przez codzienne picie mam problemy ze spaniem na trzeźwo i dodatkowo nie mam, żadnej kasy, więc muszę spiąć się, aby nie umrzeć z głodu". Zdecydowanie wersja, powiedziana na głos była lepsza. -To co tam u Ciebie? Dobrze kojarzę, że piszesz teraz dla gazety?-szczerze nie był pewien, bo podobno Wendy ożeniła się z jakimś gościem, ale nie znał gościa, a szczególnie jego nazwiska. Równie dobrze mógł pomylić osoby. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Zmieszałam się komentarzem Arthura, gdy wspomniał o strzelbie w moim ramieniu. Nie chciałam, żeby mnie postrzegał tak, jak wyobrażałam sobie mój obraz, kreujący się w jego głowie - szczęśliwa, stojąca na martwym lwie czy żyrafie z bronią w dłoni, pozując do zdjęcia na safari, jak to majętne jednostki miały w zwyczaju. Dopiero kontynuacja jego słów dała mi szansę niejako się wytłumaczyć: - No widzisz. Ja też podreperowuję budżet, ale nie mój. Mięso jest drogie, a czwórka mojego rodzeństwa nadal jest na utrzymaniu moich rodziców. Nigdy nie byliśmy bogaci, ale staram się im pomagać, jak mogę. Dolarów ode mnie by nie przyjęli - Uśmiechnęłam się nieswojo, gdy skończyłam swój monolog. Miłym dodatkiem jest tylko fakt, że przebywanie w głuszy sprawia, że mogę głęboko przemyśleć niektóre sprawy i poukładać wszystko sobie w głowie. Dodatkowo zapach lasu, jak i odgłosy ptaków kojąco na mnie działają, dzięki czemu mogę się jeszcze odstresować. - Mhm, poznałeś mnie? - Zaśmiałam się teraz przyjaźnie, gdy zorientowałam się, że chłopak rozpoznał mnie w Wendy Paterson, której nazwisko przejawia się w Piekielniku. - No więc tak, staram się tam coś stukać na maszynie! Lubię być informatorem w naszej magicznej społeczności, choć w tej autokracji kręgu nie czuję się jakoś szczególnie spełniona. - Poprawiłam okulary, wzdychając przy tym mizernie. Chłopak należał do rodziny O'Ridley, ale w tamtym momencie w ogóle tego nie skojarzyłam. Gdy zorientowałam się o swoim małym faux-pas, postanowiłam szybko zmienić temat, mając nadzieję, że na moich policzkach nie pojawił się zawstydzony rumieniec: - Pamiętasz Winnifred? Moją młodszą siostrę? W czerwcu skończy medycynę na tutejszym uniwersytecie! Pewnie z wyróżnieniem, bo niezła z niej kujonka... nie dowierzam, jak szybko czas leci! - Pochwaliłam się jeszcze swoją małą dumą, mając nadzieję, że Arthur nie odbierze w negatywny sposób mojej wcześniejszej uwagi. - Sądząc po roślinach i wspomnianej przez ciebie wcześniej szklarni albo bawisz się w alchemię, albo jesteś zielarzem... Zgadłam..? - Uniosłam jeszcze jedną brew, czekając na odpowiedź chłopaka. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Arthur O'Ridley
Słuchał uważnie kobiety, gdy przeczesywał leśne zarośla. Gryzł się w język, aby nie zacząć wywodu na temat dziczyzny oraz tego, że najpewniej Pan Marwood, by nie pozwolił swoim dzieciom głodować. Jednak wolał jej nie przestraszyć lub zmusić do ściągnięcia broni z pleców. Po chwili rozmowa została przekierowana na temat pisania. -Tak tylko na 70% byłem pewien, że to Ty pisałaś.-wskazał na chwilę na kobietę, dalej grzebiąc między krzakami-W Cripple Rock nie mam telewizora jak w mieście, więc czytam gazety.-znalazł w końcu jakieś sensowne grzyby, a dokładnie płomiennice zimową. Brązowe kapelusza, porastały kawałek drzewa. Sam grzyb, lśnił jakby był z galaretki, więc pięknie odbijał słoneczne refleksy lutowego słońca. -Trafiłem na kilka artykułów, które brzmiały trochę jak Twoje dawne pisanie.-kontynuował zielarz, wyciągając swój sierp. Gdyby nie zakrzywione ostrze, przypominałby zwykły nóż z drewnianą rączką, owiniętą lnianym sznurkiem. -Potem spojrzałem na imię oraz nazwisko. Imię pasowało, ale potem nazwisko było inne.-ostrożnie zaczął odcinać niektóre grzyby z użyciem narzędzia-Więc nie byłem pewien. Jednak myślę, że to dobrze. Wydaje mi się, że piszesz dobrze, choć czasem mam wrażenie, że cała gazeta mogłaby więcej pisać, ale wiem, że ma zawiązane ręce i zakneblowane usta.-rzucił literacko Arthur, który czuł swoisty spokój w zrywaniu grzybów. Nawet klasyczny kac mu nie przeszkadzała, dopóki mógł spokojnie zająć się skarbami matki natury. Gdy część płomienników leżała spokojnie na ziemi, wtedy O'Ridley dłoniami rozrywał kolejne skupiska grzybów. Nie było ich dużo, ale chciał być ostrożny, wręcz chłonąć ten czas w lesie. Sycić się jedną z niewielu dobrych chwil jakie miał ostatnio. -Gratuluje.-rzucił Arthur, słysząc o sukcesach w rodzinie-Twój ojciec i matka, muszą być naprawdę dumni z Twojej siostry.-już wszystkie grzyby leżały u stóp mężczyzny, gotowe do zapakowania w papierowe torebki-Bycie medykiem tutaj będzie nie lada praktyką dla niej, jeśli będzie musiała użerać się z takim ludźmi jak ja.-dodał żartobliwie i odwrócił się do Wendy, które po chwili zapytała się kim w sumie jest teraz Arthur. Rozłożył ramiona, trzymając z lewej dłoni papierowy pakunek z grzybami i powiedział: -Ja, Arthur O'Ridley, tak jak moja babka jestem zielarzem. Może nie najlepszym, ale jestem.-po czym wrzucił pakunek do otwartego plecaka. W celu uniknięcia niezręcznej ciszy dopytał: -Pan Peterson nie lubi polowań?-w sumie był ciekaw kim był tajemniczy dawca nowego nazwiska i czemu kobieta jest tutaj sama. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
- Miło, że rozpoznałeś moje bazgroły... Przynajmniej na te siedemdziesiąt procent! - Zaśmiałam się pewnie, może lekko zarumieniona. Nie spodziewałam się, że rzeczywiście chłopak rozpoznał mnie po moim stylu. Raczej myślałam, że może usłyszał to od kogoś z naszych możliwych wspólnych znajomych. Rzeczywiście przypomniało mi się teraz, jak dawałam Arthurowi swoje prace na konkursy do oceny. Mimo że sposób pisania pewnie zmienił się na przestrzeni tych kilku lat, to pewne rzeczy nigdy się nie zmieniły, a jemu udało to się zauważyć. - Wydaje ci się?! - Otworzyłam usta z widocznie sztucznym i żartobliwym oburzeniem. - Powinieneś wiedzieć, że rozmawiasz z przyszłą panią redaktor naczelną, więc uważaj na słowa! - Udawałam przy tym arogancki ton, ale po ostatnich słowach nie wytrzymałam i znowu się roześmiałam. Oczywiście nie mówiłam tego na poważnie. W wydawnictwie było więcej osób, które przewyższały mnie wiekiem, doświadczaniem i czasem nawet talentem. Mimo że mój staż już się skończył dawno temu, to niektórzy dalej widzieli we mnie tylko studentkę. Miałam długą drogę przed sobą, ale ciężko pracowałam i wierzyłam, ze kiedyś mi się to odpłaci. - Wszyscy jesteśmy z niej dumni! - Wspomniałam o reszcie sióstr, ale nie o Juniorze. On pewnie nawet nie wie, co Winnie studiuje, bo jest zbyt zajęty knuciem spisków i kopaniem dołów na podwórku Gniazdka. - Nasz mały braciszek z pewnością uczy ją cierpliwości do innych... Ja nie wytrzymałam, dlatego już nie mieszkam w Wallow! - Widać, że O'Ridley w ID jest nie bez powodu! - Zaśmiałam się serdecznie, słysząc, że on również poszedł w ślady rodziny. Ja też poszłam, choć w stronę krwi matki - Hodges'ów. - Twoja babcia pewnie też jest dumna, że kontynuujesz rodzinną profesję, prawda? - Rzuciłam mu pytające spojrzenie, ale byłam raczej pewna swoich słów. Kto nie byłby dumny ze swojego wnuka, który spełnia się w rodzinnym biznesie. - Pan Paterson? - Zmieszałam się, gdy usłyszałam kolejne pytanie chłopaka. - Mój mąż pracuje, a ja nie wybieram się na polowania z żółtodziobami - Zaśmiałam się teraz nerwowo, poprawiając okulary. Liczyłam, że chłopak nie będzie drążył dalej tego tematu, bo nie był to temat, na który chciałabym teraz rozmawiać. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Arthur O'Ridley
Zielarz, dalej wybierał pierwsze twory natury, które wyrosły w tym sezonie. Młode gałązki niektórych roślin, były delikatniejsze, więc lepiej nadawały się dla dzieci czy starszych w czasie szykowania kadzideł czy chociażby eliksirów. Mało zrobi czy sprzeda tych znalezisk, ale zawsze coś. Liczył, że może znajdzie w sobie trochę siły woli, aby zostawić część pieniędzy, aby naprawić szklarnię. Wtedy nie będzie musiał zbierać tej całej drobnicy, tylko będzie mógł spokojnie, cyklicznie odbierać owoce swoich plonów spod domu. Wszystko pewnie w akompaniamencie kubka z kawą, kanapki i kto wie - może nawet znajdzie się kieliszek lub 20 brandy, aby praca była przyjemniejsza. -Upewniam się, bo może Twój ojciec, chciałby kogoś kto obejmie jego stołek naukowy.-zaśmiał się-Jednak mogłem się domyśleć, że nie płaczą nad tym faktem, więc jeszcze raz gratuluje.-po czym podciął kolejny kawałek zieleniny. Dziennikarka wspomniała o starszej O'Ridley. Arthur na chwilę zatrzymał się, zamyślił się nad wspomnieniem o starszej kobiecie. Trwało to tylko kilka sekund, które skwitował: -Mam taką nadzieje.-po czym zerwał ostatnią gałązkę. Nie było już chyba co plądrować w okolicy, a to co miał na pewno mu starczy na jakiś dłuższy czas. Otrzepał dłonie z pyłu oraz pomniejszych elementów, ogólnie pojętego brudu i jednocześnie słuchał o mężu Wendy. -W porządku, czyli pewnie siedzi teraz w domu i sączy spokojnie kawę.-rzucił żartobliwie, po czym spojrzał się na kobietę. Nie był za dobry w ludziach, ale nerwowy śmiech nie zachęcał do drążenia tematu. Ewentualnie po prostu denerwowała się samym widokiem Arthura, z jakiś osobistych powodów. Ludzie byli skomplikowani, a z pewnością bardziej złożeni niż życie emocjonalne drzew i krzewów. Ostatnio zmieniony przez Arthur O'Ridley dnia Czw Sie 10, 2023 10:54 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
- Ma dwóch kandydatów! Kibicuję obu - Uśmiechnęłam się, mając na myśli Franka Juniora i Perceusa. Percy jest starszy i bardziej doświadczony od mojego brata, ale on też zaczyna kombinować jak mój ojciec. To pewnie kwestia czasu, zanim dorośnie i razem z nim będzie przesiadywać cały wolny czas w przydomowym warsztacie. - Tak jak mówiłam - pracuje. - Powtórzyłam się, słysząc niejako oskarżenia Artura w stronę mojego męża, jednak było to w jakimś stopniu prawdziwe. - Nawet jeśli wykazałby chęć wybrania się ze mną do lasu, to bym go nie zabrała. Pewnie odstrzeliłby sobie prędzej stopę lub mi, zamiast coś upolować! - Zachichotałam, próbując trochę rozluźnić atmosferę, która trochę się zagęściła. Nie chciałabym, żeby nasze spotkanie po latach zamieniło się jeszcze w większą porażkę. Lepiej zapomnieć o tym pechowym strzale i rozejść się w miłych okolicznościach. Spojrzałam jeszcze na zegarek, robiło się późno, a miałam jeszcze swoje do napisania w redakcji. Dzisiaj obyło się bez żadnej zdobyczy, ale może kolejne wyjście okaże się bardziej szczęśliwe. Poprawiłam jeszcze strzelbę i ciepłą myśliwską kurtkę, zanim się odezwałam: - Robi się późno, a Piekielnik wzywa. Powinnam wracać. - Westchnęłam ciężko, patrząc teraz na słońce, które to wznosiło się coraz wyżej, tylko po to, żeby dosięgnąć zenitu. Nie miałam zbytnio dzisiaj humoru, na pracę nad artykułami, ale gazeta codzienna ma to do siebie, że trudno o większe przerwy. - Jak będziesz się wybierać kiedyś do Deadberry, to napisz do mnie lub zadzwoń. Możemy pójść do kawiarni i wtedy na spokojnie porozmawiać. - Wyjęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki notes i długopis, po czym przed wyrwaniem kartki napisałam na niej swój numer telefonu stacjonarnego i podarowałam go swojemu rozmówcy. Następnie uśmiechnęłam się jeszcze na pożegnanie i zniknęłam po chwili między drzewami. Wendy i Arthur z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Noah Carter
20.03.1985 Korzystając z wolnego dnia, Noah wybrał się na dłuższą wyprawę po lesie. Rejon Cripple Rock był mu wyjątkowo dobrze znany od najmłodszych lat, w końcu był Carterem, zatem nic dziwnego, że okolicę znał jak własną kieszeń. Jednak on w odróżnieniu do swoich krewnych, nie miał zamiaru polować. Ba, nie był nawet szczególnie uzbrojony. Chciał odpocząć od ludzkiego zgiełku. Właśnie za to kochał obcowanie z naturą. Mógł podziwiać i obserwować względnie dziewiczy świat, który działał według doskonale znanych praw. Byli łowcy, były także ofiary, ale to nie jemu było oceniać czy stosunkowo słabsza strona potrzebuje pomocy. Przecież na koniec dnia wszystko się wyrówna. Dokładnie w taki cykl wierzył Noah, że prędzej czy później, natura sama się ustabilizuje. Carterowie oczywiście mieli się za wielkich obrońców równowagi ekosystemu, ale takie zdanie mieli tylko o samych sobie. Dzisiaj młodzik wybrał się do mało popularnego miejsca, które większości osób kojarzyło się z ponurym żartem albo jakimś wpływem starej magii. Nie chciał w to drążyć co jest prawdą, a co jedynie legendą podsycaną tajemniczością i strachem. Wiedział natomiast, że prawie na pewno nie spotka tutaj żywej duszy, bo i kto chciałby się zapuszczać w takie miejsce? Noah rozejrzał się po okolicy i przysiadł pod tym przedziwnym konarem. Wbił wzrok w wykręcone gałęzie. Nie sądził, by natura sama z siebie stworzyła ten pomnik, ale skoro już tutaj stał... Oparł tył głowy o korę, swój wzrok kierując na leniwie przesuwające się po niebie chmury. Odprężał się, a w plecaku czekała na niego jeszcze ciepła herbata w termosie. Wziął ją na wypadek, gdyby miał zmarznąć, bo jednak marcowa pogoda nie należy do tych najbardziej łaskawych. |
Wiek : 23
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sprzedawca w sklepie Carterów
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Wpatrywał się w milczeniu pełnym podziwu dla rzeźby natury jaką miał przed oczami. Kruk, który usiadł „na ramieniu” konara, dopełniał swoistej dramaturgi dla tajemniczej poezji. Pierwszy raz widział go gdy był dzieckiem. Wyrwał się z domu przez okno i ruszył pędem wolności, nie oglądając się za siebie. To właśnie wtedy pierwszy raz usłyszał szepty czarnoskrzydłych przyjaciół. Ich też fascynował ten zielony monument, osadzony tutaj przed laty. Kiedyś jeszcze jego ręce się zieleniły a przynajmniej tak to zapamiętał. Słońce wychylało się z za drzew uraziło w oczy, więc lekko przymknął powieki. Dopiero gdy przesunął dłonią w kierunku brwi bym je osłonić przez promieniami dostrzegł sylwetkę wpisaną w w las i równie milczącą. Uniósł lekko dłoń w geście powitalnym, co zwykł czynić zawsze wówczas gdy słów lub sytuacja okazywała się być niezwykle nieoczekiwana i nie do końca potrafił się w niej odnaleźć. Chłopak którego dostrzegł zdawał się być mu znajomy. Może i nie miał pamięci do imion jednak, tak jak kruki zarówno one jak i on, twarzy ni zapominali. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem?- Powiedział uprzejmie, gdy jego uwagę przykuło krakanie pełne radości. Spojrzał na swojego towarzysza Lucjusza i na jego łeb spoglądający w stronę gęstwiny leśnej. Cokolwiek tam dojrzał był z tego powodu szczęśliwy. Sam uśmiechnął się delikatnie, jakby niewidzialna obecność w jakiś sposób go komplementowała. Poprawił plecach, szykując się na coś. Zamarł tak samo jak ptak, który pochylił głowę i lekko rozsunął skrzydła przygotowując się do ruchu szybowego. Nox nigdy nie był sam, kiedyś towarzyszyli mu zawsze jedyni skrzydlaci przyjaciele, teraz zaś to on był w klatce. Zawsze pilnowany Zawsze obserwowany Zawsze chroniony Non Clima: Wujek wchodzi do gry więc poczekajmy tez na jego posta |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Pół godziny wcześniej… Wyjął ze zniecierpliwieniem kieszonkowy zegarek i spojrzał na godzinę. Spóźniał się, pieprzony kruczysyn. Nie powinien był się zgadzać by zabrać go na polowanie, chociażby na króliki. Umówili się na terenach łowieckich należących do Carterów. Czy on wiedział gdzie te tereny się znajdują? Mógł spodziewać się tego, że Nox zgubi się na prostej drodze. Westchnął i ponownie ukrył swój zegarek do kieszonki skórzanej kamizelki, a potem przetarł twarz dłonią w geście zmęczenia i niezadowolenia. Przeszło mu przez myśl, że może Nox go wystawił - tak, jak to zrobił na strzelnicy. Nie zrobiłby tego, przecież w ostatnich dniach nie mówił o niczym innym tylko o polowaniu. Cholera, na sto procent pomylił miejsca! Gdyby był idiotą nie odróżniającym części zalesionych Cripple Rock, to gdzie bym poszedł? -Oczywiście. Mruknął sam do siebie obierając kierunek w stronę drogi wychodzącej do miasta. Gorzej niż z dziećmi, znacznie gorzej! Aria przynajmniej się słuchała i znała las. Może powinien następnym razem po niego przyjść? Miałby pewność, że się nie zgubi. A co jeśli sam wlazł do głębokiego lasu? Nie, nie jest aż tak głupi, prawda? (…) Był niczym kaczka na jeziorze, w tej swojej czerwonej kamizelce, którą rozpoznałby wszędzie.Nie sposób było go nie zauważyć. No i oczywiście, stał sobie i z kimś gadał. Czasami miał nieodparte wrażenie, że jego partner żyje w jakimś swoim bańkowym świecie. Kamienie drogi szutrowej chrzęściły pod podeszwami jego skórzanych butów, gdy podchodził coraz bliżej swojej zguby. Lucjusz zauważył go pierwszy i widać było, że przygotował się do wślizgu co zwykł czynić coraz śmielej. Przebywanie w towarzystwie tego ptaka było całkiem miłe, ani razu jednak nie przyznał się otwarcie, że darzył go sympatią. Bynajmniej nie słowami. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy poczuł jego ciężar na swoim ramieniu, zupełnie jakby potrafili porozumieć się już bez słów. Im bliżej podchodził tym bardziej dostrzegał z kim rozmawiał lekarz. Noah. Syn Jud, który zdawał się odbiegać od "norm", jakie przyjęli w rodzinie. Aż musiał brutalnie przyznać, że tytuł czarnej owcy, który do tej pory miał, był stanowczo zagrożony i lada moment mógł spaść na tego chłopaka. -Gdzie zgubiłeś matkę?Zapytał zaczepnie siostrzeńca, witając się z nim skinieniem głowy. Jeśli nie był absolutnie do tego zmuszany to wolał ograniczać kontakt fizyczny. -Panie Nox, wie pan gdzie się umówiliśmy na spotkanie? - Zapytał zaciskając mocniej szczękę, by zdusić w sobie irytację. Ta pulsowała mu w skroniach, dając nieprzyjemne wrażenie ucisku. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Dostrzegł zwalistą sylwetkę Cartera i coś w jego postawie pozwoliło mu przypuszczać, że ma przejebane. Nie był pewny czy to przekonanie wzięło się z postrzegania jak spięty jest jego kochanek, czy może z tego jak energicznie i sztywno się porusza. Był wkurzony, a Nox to czuł całym sobą. A gdy padło pierwsze pytanie z jego ust wiedział już co zrobił źle. Ym… tutaj? zapytał przymykając jedno oko jakby to miało dać mu więcej pewności siebie w sytuacji w której się znalazł. Ok, ale czy Ethan naprawdę się spodziewał, że wyciągając lekarza z domu do dziczy sprawi że ten stanie się tropicielem? Na Lucyfera przecież on ledwo orientował się w przestrzeni miejskiej i łaził niemal zawsze tymi samymi ścieżkami. A tu takie wyzwania! Takie oczekiwanie! Jednak złość Cartera nie mogła przysłonić jego podekscytowania wspólnym polowaniem. Nie był nawet pewny co to będzie nie mniej nie mógł doczekać wspólnego czasu, dzielenia pasji i nutki przygody jaką czuł. Pożegnał wzrokiem chłopaka, który najwidoczniej nie był zbyt rozmowy lub zwyczajnie nie przepadał za swoim wujem, któż by przepadał? Koło konkurencji przynajmniej nie było zbyt szerokie, pozwalając mieć pewność że jest jednym z nielicznych w kręgu zainteresowania kochanka. Idziemy w kierunku głębokiego lasu? Zapytał z dumą przesuwając dłonią po swojej czerwonej kamizelce, włożył nawet wygodne buty. Niejako był gotowy do tej przygody. Zerknął w stronę Lucjusza, który przyglądał się Carterowi uważnie przechylając czarny łeb zupełnie jakby oczekiwał na jakiś sygnał by podjąć działanie znane tylko im dwóm. na co dziś polujemy? Mamy jakieś palny z tym związane? - Podpytał poprawiając plecak na plecach przez pociągnięcie paska który był na jego ramieniu. Z całą pewnością uważał się za gotowego do wyprawy, choć znając Cartera znajdzie dziesiątki niedoskonałości i luk w jego logice. Jednak musiał przyzwyczaić się do myśli, że lekarz jest początkującym w tego typu eskapadach i zawsze taki będzie w porównaniu do jego własnych umiejętności. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk