Ukrzyżowany konar Przy granicy wsi ma swój pomnik naturalny niezwykłe drzewo, dawno już nierodzące żadnych pąków. Ten suchy konar uformował się przez lata w kształt przypominający ukrzyżowanego człowieka. Mówi się, że jest to pomnik natury wobec wszystkich grzeszników skazanych w ten sposób przed wiekami, ale znacznie bardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że dziesiątki lat temu któryś żartowniś postanowił pozawijać gałęzie tak, by przypominały przerażający kształt. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arthur O'Ridley
15.01.1985 Arthur przemierzał okolicę na swoim czerwonym rowerze. W odróżnieniu od niego pojazd był zadbany i porządnie naoliwiony. To był jego jedyny środek transportu, więc musiał o niego dbać lub przynajmniej zapewnić, że będzie działać. Sprawdzał się wzorowo na drogach oraz większości bezdroży Cripple Rock. Jedynie odcinkami musiał zejść z pojazdu przez śnieg oraz lód, który nie pozwalał na swobodne pedałowanie. Było już ciemno na dworze, kwadrans przed północą dokładnie, gdy w końcu dojechał pod dziwne drzewo w kształcie krzyża. Dzięki Lucyferowi, dynamo w jego rowerze działało sprawnie, więc cała trasa była dość widoczna. Dopiero gdy zatrzymał się, światło zgasło i musiał chwilę przyzwyczajać oczy do mroku. Zszedł ze swojego pojazdu, który oparł o jedne z konarów i czekał na swojego gościa, oparty o drzewo. Mimo że miał na sobie swoją dżinsową kurtkę, która była podbita wełną, symulującą skórę barana, to dalej czuł jak wiatr, przeszywał go od czasu do czasu. Uroki zimy, jak to ludzie mawiają. Sama okolica, nie różniła się niczym od jego podwórka - ciemna, odludna, od czasu do czasu losowy dźwięk zwierzęcia dobiegał do jego uszów. Nie bał się, już wielokrotnie odwiedzał takie scenerie. Żałował tylko, że nie miał co zapalić lub wypić. Zapasy w jego domu skurczyły się do zera. Czekając, sprawdził, czy wszystko miał dla klienta. Ściągnął swój zielony, materiałowy plecak z jasnymi, skórzanymi paskami. Kupił go kiedyś na pchlim targu i w sumie bardzo dobrze mu służy od dwóch lat. W środku znalazł papierową torbę, bez żadnego loga czy nadruku, taka sama, jaką można dostać w sklepie. W środku były zioła różnej maści. Trochę normalnych, trochę takich, które kryły w sobie magiczne moce. Może to nie było to coś, co się kupuje w każdym w sklepie w mieście, ale najwidoczniej alchemik, dla którego pracował O'Ridley, bardzo cenił sobie dyskrecję. Oliver wspominał mu, że dłuższa praca nad recepturami czy jakimiś innymi specyfikami, wpędza ludzi w różnego rodzaju paranoje. Swoiste dbanie o swoją markę i walka z konkurencją o najlepszą recepturę. Arthur znał kilku alchemików oraz zielarzy w mieście, którzy mieli swoje małe tajemnice zawodowe. Sam mężczyzna miał kilka rzeczy oraz pomysłów, które nie podzieli się z nawet z rodziną. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Jiahao Yimu
Śnieg skrzypiał pod jego ciężkim obuwiem – zostawiał niewyraźne ślady, które na szczęście częściowo rozmywał porywisty wiatr. Na miejsce spotkania szedł poboczem, chcąc uniknąć jakichkolwiek ciekawskich spojrzeń w swoim kierunku, nawet jeśli był niemalże pewny, że większość miastowych siedzi o tej porze w ciepłych domach. Przedzierał się łyse krzaczyska i zarośla, sądząc, że w gęstwinie nagich badyli zakamufluje swoją obecność jeszcze bardziej. Załatwianie szemranych interesów wymagało poruszania się jak cień – to właśnie próbował osiągnąć. I choć czerń wyróżniała się na tle srebrzystego śniegu, to właśnie w ten kolor się przyodział. Opatulony był ciemnym, grubym płaszczem do połowy łydek, wokół szyi zawinięty szal w kratkę, a na dłoniach tradycyjnie skórzane rękawice ocieplane od wewnątrz. Materiał okrywał jego twarz w taki sposób, że usta i nos były zasłonięte. W nocy temperatura musiała być znacznie niższa niż za dnia, doskonale to odczuwał na własnej twarzy, która nabrała delikatnych rumieńców. Z ramienia zwisała mu czarna, skórzana torba, w której były głównie pieniądze, którymi miał zapłacić za towar od Arthura. Nie wiedział dokładnie która jest godzina, a wygrzebanie zegarka spod warstwy grubych ubrań wydawało się nielogiczne W końcu przed oczyma ujrzał miejsce spotkania – powykręcany konar, który o tej porze zawsze robił wrażenie. Na tle gwieździstego nieba wyglądał jak przybita do krzyża postać. W takiej scenerii i ciemnościach wyobraźnia potrafiła podsuwać na myśl naprawdę różne rzeczy. Czasami sam bał się tego, co siedzi mu w głowie. To nie jest prawdziwe, mógłby sobie powtarzać, gdyby nie to, że spotykał się z nim w tym miejscu już kilka razy. Dostrzegłszy sylwetkę młodszego mężczyzny uśmiechnął się delikatnie, wsuwając dłonie w głębokie kieszenie. Naturalnie od razu przyspieszył kroku, chcąc znaleźć się jak najszybciej niego. Gdy był blisko od razu spojrzał na niego, mrużąc ciemne oczyska. — Dobrze cię widzieć — przywitał się ciepło, czyli tak jak należało, postępując krok w jego stronę, by móc dostrzec więcej szczegółów w rysującej się przed ślepiami sylwetce. — Pokaż co ci się udało zdobyć — przeszedł od razu do konkretów, bo tak naprawdę z Arthurem nie łączyło go nic więcej poza interesami. Wymieniali się potrzebnymi rzeczami i wszystko było cacy. — Byłeś ostrożny? Dzisiaj mam tylko pieniądze, ale następnym razem dorzucę bonusowo coś jeszcze — zapewnił, a para lecąca mu z ust zdołała się częściowo wydostać spod materiału szala i rozpłynąć w powietrzu pomiędzy ich twarzami, które znajdowały się stosunkowo blisko. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Arthur O'Ridley
Przywitał się serdecznie z mężczyzną. Nie miał powodu być mu nieżyczliwym, w szczególności, że sam Azjata był przyjaźnie nastawiony. Może była to szczera sympatia, a może rodzaj kurtuazji biznesowej. Brał też pod uwagę, że po prostu puszcza go gigantyczny kac i wszystko wydaje się lepsze. Ostatnie kilka dni były potworne po odstawieniu wszystkiego co przytępiało go, ale dziś dał radę jechać na rowerze i jeszcze żyje, więc to był osobisty sukces. Podał Jiahao papierową torbę wypełnioną suszonymi ziołami i zaczął tłumaczyć: -Mniej więcej podobna mieszanka co ostatnio. Z tym że teraz mają już prawie zerową zawartość wody. Świetna rzecz pod mielenie na pył oraz spalanie.- wiedział, że jeden z Yimu był pewnie lepszym specem od alchemii niż on. O'Ridley miał ogólny ogląd, jak powinno działać warzenie, ale już z praktyką - gorzej. Nie miał wyczucia do proporcji oraz wagi poszczególnych składników, aby móc uwarzyć coś sensownego. Jednak chciałby się w tej materii rozwijać, choć brakowało mu pomysłu, jak dokładnie potem wykorzysta swoją wiedzę. Myślał o rozwinięciu biznesu o jakieś proste eliksiry, maści oraz kadzidła, choć nie był pewien czy na pewno wypali to. Musiałby dopracować swój główny interes, aby mieć dostęp do świeżyć roślin cały rok. W zeszłym roku próbował prowadzić szklarnię, ale natarcie dzików oraz kilku innych zwierząt zniszczyły jego małe zbiory. -Nie widziałem nikogo-rzucił krótko, poruszając ramionami. Szczerze wątpił, żeby ktoś śledził Arthura o tej porze w lesie. Może czuł, że to zbytnia ostrożność, ale zgodził się na te warunki pracy, więc przestrzega je. -Gotówka będzie na razie git. Uznajmy, że jak będę potrzebował przysługi to odezwę się.-rzucił krótko do kupującego. Znał go odrobinę i wiedział, że ktoś z bardziej specjalistyczną wiedzą o alchemii, może okazać się w przyszłości cennym sprzymierzeńcem. Poza tym, preferował często barter lub pomoc merytoryczną (książki, wiedza) nad pieniądze, lecz ostatnio krucho z nimi było. Budżet był dość skromny, a on sam musiał za coś wrócić do życia. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Jiahao Yimu
Wyciągnął dłonie przed siebie jak dziecko, odbierające medal za pierwsze miejsce w konkursie sportowym. Oczy mu się zaświeciły na samą myśl o tym, że zaraz będzie mógł wsunąć łeb do torby pełnej ziół, których od jakiegoś czasu już mu brakowało. To znaczy wciąż miał jakieś pozostałości, ale doskonale wiedział, że te również wkrótce się skończą i pozostanie z niczym. Całe szczęście, że udało mu się kiedyś natrafić na Arthura, który okazywał się zbawicielem w takich nagłych sytuacjach. Od razu spojrzał na zawartość worka – w nos uderzyła go woń znanej mu już mieszanki ziół, którą zaciągnął się naprawdę mocno. Gdyby robił to pierwszy raz, to prawdopodobnie zakręciłoby mu się w głowie. — Jestem pozytywnie zaskoczony — powiedział wyraźnie zadowolony, że młody zielarz pomyślał nawet o dodatkowym wysuszeniu zebranych roślin. Jak zwykle były pozwiązywane w wiązki i pogrupowane. Oprócz tych podstawowych składników udało mu się dostrzec również kilka takich, których zdobycie na pewno było nieco trudniejsze. Nie miał zamiaru pytać o to skąd je ma, bo właściwie nie bardzo go to obchodziło – najważniejszy był fakt, że po prostu miał do nich dostęp. Nieważne jakim kosztem. Mogło mu się najwyżej zrobić odrobinę głupio, że wziął ze sobą jedynie pieniądze, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło... następnym razem na pewno odwdzięczy mu się w jakiś dodatkowy sposób. — Dobrze, nasze powiązania powinny pozostać utajnione — skomentował tylko, nie siląc się na dalsze wyjaśnienia. Wiadome było, że raczej nikt nie lubi upubliczniać swoich kontaktów i kupców, z którymi robi interesy. To samo tyczyło się cen, na które się umówili. Są rzeczy, o których nie mówi się głośno, nawet w obecności najbliższych. Dla ich i własnego niebezpieczeństwa. Skinął głową. — Jeśli będziesz miał jakikolwiek problem to daj znać. Na pewno go jakoś rozwiążę — i co do tego można było być pewnym, bo Jiahao raczej nie przebierał w środkach, gdy chodziło o pomoc ludziom, których najzwyczajniej w świecie lubił albo w jakimś stopniu doceniał. No i Arthur zdecydowanie zaliczał się do tej grupy. Rozpiął zamek torby, wyjmując z niej kopertę z wyliczoną wcześniej kwotą. Zawiniątko wcisnął w rękę chłopaka. — Możesz przeliczyć. Był uczciwy, ale niektórzy ludzie lubili mieć pewność, dlatego właśnie zaproponował, że może przeliczyć pieniądze na widoku, żeby nie było żadnych wątpliwości czy niedopowiedzeń. Dbał o prawdę w tej relacji. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Arthur O'Ridley
-Mówisz tak, jakbym nigdy nic dobrego nie przyniósł-zaśmiał się na słowa Azjaty. Oczywiście, że miał same dobre rzeczy, nie sprzedaje czegoś, co by sam nie wziął do domu. No może czasem, są takie osoby, które by wzięły najbardziej wymyślne rośliny, których sam O'Ridley nie chciałby mieć za długo w domu. Przestał wnikać w to, co się dzieje z jego zbiorami, ponieważ często nawet największy syf jest składnikiem czegoś ważniejszego. Weźmy na przykład lulka jadowitego. Używany w średniowieczu i później w uśmierzaniu bólu oraz jako środek uspokajający. Jednak jeśli zje się roślinę na surowo lub przygotuje się nieprawidłowo, staje się halucynogennym narkotykiem. Podobno berserkerowie jadali tę roślinę, ale nigdy Arthur nie był tak odważny, aby spróbować. Chyba bał się, że zrobić jakieś rzeczy, po których Czarna Gwardia dokona jego egzekucji. -Nie do końca dlaczego, aż taka konspiracja idzie za tym.-zaczął drążyć mężczyzna, chodząc trochę po lesie, gdyż chłód zaczął przeszywać jego ubranie. -Nie naciskam na odpowiedź, tylko chce wiedzieć może, czemu banda wkurzonych czarownic i czarodziejów zapuka kiedyś do moich drzwi.- dodał, biorąc plik banknotów. Wolał wiedzieć, czemu cała transakcja jest utajniona, jakby sprzedawał mu sam kamień filozoficzny, wraz z kluczami do sypialni Lucyfera. Jednak, jeśli alchemik nie powie jakichś szczegółów, to niech da znać, że może kiedyś zielarz wróci z lasu i jego dom będzie w ogniu. Wolał przygotować się na taką ewentualność. Trudno liczyło się gotówkę po ciemku, ale grubość pliku sugerował, że była to dobra kwota. Dodatkowo Yimu był mądrym gościem, jeśli skopie ich biznes przez oszukiwanie na pieniądzach, to już nie będzie więcej takich spotkań. O'Ridley schował pieniądze do plecaka i po chwili ciszy powiedział spokojnie: -Właściwie mam pewną sprawę. Potrzebuje jednego eliksiru, maści, wywaru - czegokolwiek do odtruwania.-tutaj chwile myślał, jak ubrać w słowa lepiej, o co mu dokładnie chodzi-Coś na lekkie zatrucia, najbliższe kacu lub zatrucie młodymi roślinami.-zaśmiał się, rozpamiętując ostatni sezon- W zeszłym roku przy wysadach i chodzeniu obok małych roślin, czułem się jak wrak jak wracałem. To wszystko, przez co, że nie widziałem małych listków, które zahaczały mi o dłonie czy kostki, więc w tym roku chce tego uniknąć.-prawdą było, że sporo roślin w początkowej fazie rozwoju, umie już produkować różnego rodzaju toksyny. Po takiej wycieczce, gdy zahacza się co chwilę w małe rośliny, można wrócić jakby się przeszło pasmo Appalachów w tydzień. Nie mówiąc już o kacu - to go męczy ostatnio długo i może, gdy walnie sobie jakiś wywar Jihao, to postawi go na nogi. Wyrzuci z niego wszystkie toksyny, po czym poczuje się, jakby dopiero co wstał po tygodniu zdrowego trybu życia. Nie chciał ściemniać, że to dla wujka, ojca czy szwagra. Nie można kłamać odnośnie tego, do czego potrzebuje się specyfiku. Wolał nie ryzykować, że dostanie środek na odchwaszczanie, który przeleci przez jego ciało, wypalając dziurę w żołądku. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Jiahao Yimu
„Mówisz tak, jakbym nigdy nic dobrego nie przyniósł” Wywrócił oczyma. To nie tak miało wybrzmieć. Czasami, gdy coś mówił nie zdawał sobie sprawy, że niektórzy ludzie lubią wszystko komplikować. Ale od razu założył, że doszło tu do małego nieporozumienia i Arthur po prostu źle zrozumiał jego słowa. To nie był żaden przytyk – wręcz przeciwnie, Jiahao bardzo doceniał pracę młodszego znajomego. Na tyle, by został jego głównym zaopatrzeniowcem w kwestii roślinnych składników alchemicznych. — Nie, po prostu cieszę się na głos, że układa nam się współpraca. Poza tym dostrzegłem w worku kilka innych roślin, których nie było poprzednim razem — wyjaśnił spokojnie, chwaląc go przy okazji. Yimu miał oko do takich rzeczy, wychwytywał je bez problemu. Pakunek schował do kieszeni torby wiszącej na ramieniu, kładąc go ostrożnie, żeby te wszystkie zioła przypadkiem się nie wywróciły – bo raz, że byłoby szkoda, a dwa, miałyby całą torbę zawaloną w suszu, który nie tak łatwo doczyścić. Zresztą... skoro już zapłacił to musiał odpowiednio zabezpieczyć swoje zdobycze, wiadomo. To nie naciskaj, podpowiadały myśli. Ugryzł się jednak w język, choć zdążył otworzyć usta. Całe szczęście, że twarz w połowie miał zakrytą szalikiem, to może przynajmniej nie wyglądał zbyt dziwnie. Szybko zresztą zebrał się w sobie i słowa faktycznie zaczęły płynąć z jego ust. — Powiedzmy, że cenię sobie nasz układ bardziej niż myślisz. Zakładając czysto hipotetycznie, że mogę mieć jakichś wrogów... wolałbym nie doprowadzić ich tak łatwo do jedynej osoby, od której aktualnie skupuję materiały. Ktoś kto chciałby mnie zniszczyć mógłby zacząć od zaopatrzeniowca. To chyba brzmi logicznie. Mój biznes jest dla mnie ważny, dlatego wolałbym żeby nasze spotkania handlowe zostały zachowane w tajemnicy, wtedy czuję się po prostu bezpieczniej — wyjaśnił dość szybko, prawie jakby naglił go czas, choć w rzeczywistości wcale tak nie było. Możliwe, że był po prostu podirytowany tym, że musi tłumaczyć coś tak logicznego. W każdym razie poszło mu całkiem bezproblemowo i miał nadzieję, że to wystarczy. Dla własnego komfortu psychicznego wolał zachować wszelkie środki ostrożności. Żeby później nie było, że stało się coś, czemu można by było zapobiec. — Jeśli zdobędę sok z mniszka czarownicy to będę mógł zająć się takim eliksirem dla ciebie — odpowiedział od razu, bez zbędnego wchodzenia w szczegóły. Właściwie to potraktował to od razu jako tę przysługę, o której rozmawiali chwilę wcześniej. No na alchemii trochę się znał, także w ramach dodatkowej zapłaty mógł taką miksturę zważyć. — Fiolkę przyniosę na następne spotkanie. Powolnie przeskakiwał z nogi na nogę, próbując zwalczyć zimno. Od razu dostrzegł też, że chłód doskwiera również Arthurowi. Czy był sens sztucznie przedłużać to spotkanie? — Chyba powinniśmy powoli wracać jeśli nie chcemy zamarznąć. Opowiesz mi o O'Ridley'ach w drodze powrotnej? Chciałbym wiedzieć z kim współpracuję — sam nie wiedział czy zaczął temat, bo faktycznie coś go interesowało, czy po prostu uznał, że głupio byłoby wracać w całkowitej ciszy. Chociaż Arthur wydawał się wygadanym młodzieńcem, więc pewnie rozmowa i tak by się dalej rozwijała – Jiahao jedynie ją ukierunkował na tory, które mogły go zaciekawić nieco bardziej. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Arthur O'Ridley
-Dorzuciłem grzyby.-wyjaśnił, czym różniła się paczka od poprzedniej partii-Próbuje wyhodować grzyby w warunkach domowych. Udało mi się rozwinąć Niebieskówkę z użyciem systemu workowego. Pomyślałem, że skorzystasz, dasz znasz czy dają radę w twojej "kuchni", czy raczej trzeba dalej kombinować.-opowiadał o tym z pewnym rodzajem ekscytacji w głosie. Dziś Niebieskówka, a jutro kto wie, może nawet Krysztalnik. Nie miał jeszcze pomysłu, jak wyhodować go. Najbliższy temu grzybowi jest trufla, a nawet ten niemagiczny kuzyn jest problematyczny w hodowaniu -Spoko, nie mam problemu z tym. Po prostu wolałem dopytać.-rzucił krótko O'Ridley. Czuł w kościach, że to było mocno wymijające pieprzenie, lecz nie chciał wejść na odcisk Yimu. Jeszcze brakowało wyczucia, o czym mogą gadać, a o czym nie. Ten temat mógł dodać na razie do listy "Nie drążyć". Równie dobrze, mężczyzna mógł zapytać, zielarza o to, skąd ma inne nabytki w swojej kolekcji i po co one mu są. -Nie ma sprawy.-odpowiedział O'Ridley na informacje o przesyłce, biorąc swój rower-Myślę, że podpytam po okolicy i podrzucę Ci jakoś mniszek, jeśli nie masz na stanie.-zielsko wszelkiej maści nie było problem dla niego do zdobycia. Gorzej z jego przetwarzaniem, tutaj totalnie brakowało mu praktycznego wyczucia w procesie alchemicznym mimo znajomości podstaw. Szedł już nogę w nogę z alchemikiem, ciągnąc za sobą swój jednoślad. Już miał nawet zacząć coś na temat wodorostów lub dywagacji, na temat swojej ulubionej rośliny, czyli Lulka Nocnego, ale padło pytanie o rodzinę. Drażliwy temat u zielarza, lecz w szerszym kontekście rodu, nie było problemu, nakreślić kim była jego familia. -Chyba najprościej powiedzieć, że ród wywodzi się od druidów. Będąc specyficznym, tych bliżej Irlandii.-tutaj Arthur wolał podkreślić, że tutaj nie chodzi o Celtów z Galii, Hiszpanii czy terenów dzisiejszych Niemiec-Tak czy siak, zazwyczaj O'Ridleyowie zajmują się zielarstwem oraz wykorzystaniem roślin, więc z reguły, jeśli chcesz coś wiedzieć okolicznych badylach, zazwyczaj ktoś z rodu powie Ci to i owo.-chwilę zastanawiał się jak pociągnąć wątek, aby nie zalewać go faktami o historii, ale po przerzuceniu roweru przez górę śniegu dodał-W odróżnieniu od mnie, większość to mili, dobroduszni ludzie, więc jeśli kiedykolwiek wpadniesz do Cripple Rock, to nie pocałujesz klamki.-rzucił żartobliwie, choć przy opisie charakteru swojej rodziny, przypomniał się zielarzowi ważny fakt-Jedynie jak możesz kolektywnie wkurzyć 3 generację w przeszłość i przyszłość, to mącąc w naturze.-Arthur zamyślił się nad jakimś wyrazistym przykładem-Na przykład, jeśli masowo zaczną umierać zwierzęta lub zniknie połowa roślin i to będzie Twoja sprawka, to na pewno zapuka do Ciebie wkurzony tłum i skompostują Cię.-był poważny w tym co mówił, lecz na rozładowanie dodał z uśmiechem-Jednak zakładam, że takie akcje to tylko barwny przykład tego, czego nie robić tutaj. To teraz ja - jak to jest z Twoją rodziną?-tym razem piłeczka była po stronie Jiahao-Znam Cię, znam Panią Yimu z herbaciarni, więc strzelam, że to jakiś większy ród albo jakaś wiekowa rodzina.-był ciekawy, jak to wygląda za miastem z magicznymi rodami. W sumie nigdy nie interesował się tym temat, a może to okazać się jakąś ciekawszą sprawą. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Jiahao Yimu
— O, to bardzo miłe z twojej strony — odpowiedział od razu, gdy tylko usłyszał co jeszcze kryło się w worku. Wcześniej miał wrażenie, że to były jakieś ekstra ponadprogramowe zioła, ale jeśli to grzyby faktycznie były tym dodatkiem to też świetnie. W każdym razie ekstra zawartość nie ukryła się przed czujnym okiem Jiahao. No, właśnie dlatego cieszył się, że to akurat z Arthurem połączyły go te handlowe więzy. Yimu zdecydowanie potrafił zakręcić się w odpowiednim dla siebie towarzystwie. W sprawach grzybowych co prawda ekspertem nie był, ale na pewno mógłby dać chłopakowi jakąś informację zwrotną po wykorzystaniu ich. Skoro była potrzebna czyjaś opinia... Wewnętrznie na pewno się ucieszył, że temat co do całej enigmatyczności ich spotkań został ostatecznie porzucony. Po prostu miał gdzieś w głowie zakorzenioną pewną niepewność i strach przed tym, że mogłoby się coś stać. Coś, co by mu w jakimś stopniu zaszkodziło. A po co kusić los jawnymi wymianami i handlem, skoro można się odpowiednio zabezpieczyć? No właśnie. — Niestety aktualnie go nie posiadam, więc jeśli byłbyś w stanie mnie wyręczyć to na pewno poszłoby sprawniej — odparł, nie wspominając o tym, że całe to kupowanie składników to też kwestia lenistwa, z którym walczył już od jakiegoś czasu. Może i mógłby wybrać się po jakieś składniki sam albo spróbować jakieś wyhodować, ale po co, skoro były osoby, które zajmowały się tym lepiej? Poza tym działał też trochę jako ratownik w szpitalu, a to dodatkowo wysysało z niego siły. Po pracy miał jedynie ochotę zamknąć się w ciepłym pokoju i nigdzie nie wychodzić, więc nic dziwnego, że uciekał się do łatwiejszych sposobów zdobywania potrzebnych rzeczy. Wcześniej nie zwrócił uwagi na rower, którym przyjechał Arthur. Albo go po prostu nie widział, dlatego przyjrzał mu się chwilę, ostatecznie i tak wracając wzrokiem do jego właściciela. Nie skomentował pojazdu w żaden sposób, po prostu szedł przed siebie, dostosowując tempo do swojego towarzysza, żeby nadążał z ciągnięciem jednośladu. Wsłuchiwał się w jego słowa z niewątpliwym zaangażowaniem i skupieniem. Na jakikolwiek odzew zdecydował się dopiero, gdy zamilkł, a ostatnimi wypowiedzianymi przez niego słowami było pytanie odbijające piłeczkę. — Akurat mieszkam w Cripple Rock, także po sąsiedzku mogę czasami wpadać na jakąś specjalną herbatkę — zaczął, chcąc częściowo nawiązać do wszystkiego o czym opowiadał. Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy, które na pewno planował mieć na uwadze. — Dobrze, że mówisz czego nie robić. Co złego to nie ja, pamiętaj — zaśmiał się głupkowato, by w końcu zacząć temat swojego rodu. — Herbaciarka Yimu jest dla mnie jak siostra. Nie jest moją bliską rodziną, ale łączą nas jakieś więzy krwi i nazwisko. No i oczywiście relacja, która najbardziej przypomina rodzeństwo. To tak... ja urodziłem się tutaj, ale moi przodkowe są z Chin. Matka wiele razy opowiadała mi, że rodzina miała jakieś porachunki z tamtejszymi gangami. Gdy zrobiło się gorąco to spakowała manatki i uciekła jak najdalej. Dopiero tutaj Yimu odżyli. Wiadomo, od lat zajmujemy się alchemią, więc jak coś komuś trzeba, to zapytania o warzenie mikstur lecą w naszą stronę. Był oszczędny w słowach, nie zdradzał zbyt wiele, ale w razie konkretniejszych pytań był w stanie opowiedzieć coś jeszcze. Z drugiej strony nie należał do osób wylewnych, więc takie opowiadanie o sobie i swoich korzeniach nigdy nie przychodziło mu zbyt łatwo. Ale co niby lepszego miał teraz do roboty? |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Arthur O'Ridley
Czasem żałował, że nie miał prawa jazdy, ale auto dla Cripple Rock, to była słaba inwestycja. Mało dróg, dom Arthura był dalej od drogi oraz zimy, które najpewniej unieruchomiłyby jego pojazd. Więc O'Ridley polegał na swoim rowerze, który chyba pierwotnie był czerwony, ale teraz płowiał i może uda mu się pomalować go na nowo. Słuchał z uwagą historii Yimu. Na swój sposób była smutna ta historia, ale kto ma zdrową, kochającą rodzinę w tym świecie, pełnym niezrozumiałych sił oraz zasad. Arthur nie do końca wiedział co powiedzieć, więc postanowił zaufać tym razem swoim bebechą, a nie głowie. -Myślę, że to wspaniałe znaleźć w końcu dom.-zaczął zielarz-Zacząć coś w sumie od nowa, może lepszego. Ja dopiero kilka lat temu znalazłem mój dom w Cripple Rock i samemu od tego czasu zacząłem oddychać. Tak to czułem się trochę jak w zbyt ciasnych ubraniach.-zaśmiał się pod nosem-Więc może jestem w stanie pojąć, tylko tą część od odżywianiu.-tak,temat domu i rodziny był też trudny u Arthura, ale taki jego żywot. Nie gadał z rodzicami oraz reszty rodziny, bo nie rozumieli go. Choć ostatnio, zaczyna dopuszczać do siebie myśli, że jest po prostu uparty i zgorzkniały, trudno odbudować relacje, które samemu się popsuło. -Zadam głupie pytanie, ale niech stracę.-mężczyzna zmienił temat i przerzucił pojazd przez błoto-Czemu alchemia? W sensie jest tyle innych gałęzi magii, które kultywuje się na świecie, więc czemu padło na alchemię? Ja na wybronienie rodu, mam znowu tych zasranych druidów - zbierali głównie zielsko i tyle, stąd akumulacja wiedzy zielarskiej do dziś.-był ciekawy jak to w Azji działa, bo ma tylko zrozumienie dla europejskiego kręgu kulturowego. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Jiahao Yimu
Na słowa o znalezieniu domu przytaknął głową. Jego zdanie niemalże każdy powinien w końcu pozostać w jakimś miejscu na dłużej, zapuścić swoje korzenie i przestać żyć w tym nieustannym pędzie. Życie w ciągłej podróży potrafiło być niesamowicie męczące – i choć nigdy nie przekonał się jak to jest na własnej skórze, to z opowieści matki wynikało, że nagłe opuszczenie społeczności, z którą się zżyła było dla niej piekielnie trudne. Całe szczęście, że w nowym miejscu mogła rozkwitnąć i odsapnąć, by móc spokojnie spisywać karty swojej wciąż rozwijającej się historii. — Wspaniale jest przestać żyć w biegu i mieć dokąd iść, dokąd wracać — odpowiedział niezwykle spokojnym głosem, jakby dopiero co powrócił myślami do miejsca, w którym faktycznie się znajdował. Chwilę wcześniej – gdy mówił jego towarzysz – musiał być pogrążony w głębokiej zadumie. Oczyma wyobraźni wizualizował sobie tak wiele razy opowiadane przez matkę historie o własnych korzeniach i przodkach. Mógł się wydawać nieobecny, ale słowa Arthura w większości do niego trafiały. „Czemu alchemia?” To jedno pytanie w zupełności wystarczyło, nie musiał słuchać dalej, choć grzecznie skupił się na całej wypowiedzi zielarza. Od razu posłał mu uśmiech, delikatnie zwalniając. Łeb zwrócił w jego stronę, jakby chciał mu się dokładniej przyjrzeć, ale jakby chciał też, by sam był dużo bardziej widoczny. Machnął dłońmi w powietrzu, podejmując próbę niezrozumiałej gestykulacji, którą szybko przerwał. — Zimno — usprawiedliwił pospiesznie ruch swoich rąk. — W alchemii zawsze byliśmy najlepsi. To wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie. Możliwe nawet, że te gangi, o których wspominałem korzystały z usług moich przodków. O tym nikt mi wcześniej nie mówił, ale tak podejrzewam. Matka sama z siebie nie wyprowadziłaby się tak po prostu. Poza tym magia to nie tylko rzucanie zaklęciami. Nie uważasz, że odkrywanie nowych receptur i mieszanie różnych składników może być niesamowicie interesujące? Że jakiś niepozorny skrawek wrzucony do kotła może zmienić swoje właściwości i okazać się wspaniałym lekiem na uciążliwe dolegliwości? Używanie eliksirów pozwala też zachować ostrożność wśród niemagicznych. Każdy wywar można podać w butelce po leku albo w zwykłej filiżance – nawet trucizna podana w ładnym opakowaniu rozwiewa wszelkie wątpliwości i usypia czujność. Zatrzymał się całkowicie. Być może powiedział zdanie za dużo. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Arthur O'Ridley
Słuchał z uwagą wyjaśnienia Yimu, czując jak bije od niego pasja do tego. Podobało mu się, wydawał się być szczery w swojej odpowiedzi. Czuł, że facet naprawdę lubi swoją robotę, lecz chyba następnym razem sprawdzi, co pije w herbaciarni, ale Arthur odpowiedział spokojnie na wyjaśnienie Jiahao: -Kapuje, sam miałem zajawkę na alchemię, ale potem okazało się, że jestem totalną nogą, jak chodzi o eliksiry... JESZCZE !-dodał, aby podkreślić, że nie poddał się-Całe to ważenie, mieszanie, mieleni - cholernie nieintuicyjne dla mnie. Z drugiej strony jest coś w tym, pasjonującego, gdy patrzysz, jak wszystko co zasiałeś lub zebrałeś, zaczyna nabierać jakiegoś znaczenia. Maści, kremy, trucizny - to wychodzi z tych samych składników, które dla większości to tylko ładna roślina.-nastała chwilę milczenia, aby O'Ridley znowu przepchnął rower przez zaspę-Próbowałem też swoich sił w kadzidłach, ale tutaj okazało się, że nie mam ręki do wiązanek.-zaśmiał się pod nosem, po tym zdaniu-Za to moja babka, ona potrafiła z byle badyla zrobić użytek. Dobrze, że chociaż umiem zbierać rośliny, bo byłoby wstyd, że nawet tego nie potrafię.-mówił to z uśmiechem na twarzy jako mały żart. W głębi serca łapał się na tym, że jedyne co robi ze swoim życiem, to zajmowanie się tymi roślinami. Średnio mu idą relacje międzyludzkie, nie ma żadnych większych planów na swoje życie, a do tego też nie należy do największych biznesmenów tego świata. Można by powiedzieć, że stanął w miejscu na kilka lat i teraz powoli budzi się z tego letargu, bez większego pomysłu na to co dalej. Czasem próbuje coś zmienić, tak jak nauka kadzideł czy alchemii, ale ostatecznie porzucał temat. Kto wie, może w tym roku jednak zacznie coś nowego ? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Jiahao Yimu
Uśmiechnąłby się szeroko, gdyby dowiedział się, że ktoś uważa go za pasjonata. Lata, w których był szczerze zafascynowany tematem alchemii już minęły – gdy osiągnął wiele, cały ten młodzieńcy zapał, który w sobie kiedyś miał ucichł, zgasł. Frajda, którą dawało mu warzenie mikstur była jedynie na początku, z czasem zmieniała się monotonię, a on stale tracił swój początkowy zaangażowanie. Przed rodziną nie mógł nigdy powiedzieć, że to go nie interesuje. Kultywowanie rodzinnych tradycji było od niego wręcz wymagane. Wtedy nikt nie pytał go o zdanie – cała wiedza była mu podsuwana pod nos, a on musiał jedynie odbębniać kolejne rozdziały. I podążać wyznaczonymi ścieżkami. Opłaciło się, ale już nie miał w sobie tyle pasji... Dobrze, że przynajmniej był dobrym aktorem, skoro Arthur odebrał to właśnie w taki sposób. — Wszystkiego można się wyuczyć, naprawdę. W szkole trafiałem na wiele osób, które nie potrafiły poradzić sobie z najprostszym zaklęciem czy eliksirem. Jedną z nich byłem ja sam, początku były bardzo trudne. Wszyscy wyszli na ludzi — skomentował sprawnie, niejako przyznając się do tego, że na początku był bardzo niepojętym uczniem. Ale niewątpliwie na przestrzeni lat nabrał wprawy, której niejedna osoba mogłaby mu pozazdrościć. No i był niezwykle przebiegły, co było dla niego dodatkowych atutem. — No widzisz, każdy jest w czymś dobry. Jakbyś kiedyś chciał nauczyć się warzyć proste mikstury, to mogę cię wziąć pod swoje skrzydła. Pokazałbym ci co i jak — zaproponował, prawdopodobnie chcąc zgrywać dobrego nauczyciela, którym wcale nie był. Brakowało mu cierpliwości i zrozumienia, poza tym bardzo łatwo się irytował. Może uznał z góry, że Arthur nie będzie zainteresowany dodatkowymi lekcjami z alchemii i dlatego rzucił takim pomysłem. Przystanął na chwilę. — Niedługo będę skręcał w lewo, też idziesz w tę stronę? Zdecydowanie wolałby, gdyby ich drogi w którymś momencie się rozeszły – gdzieś w głowie wciąż miał tą swoją wymyśloną ostrożność. |
Wiek : 29
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cripple rock
Zawód : ratownik; alchemik
Arthur O'Ridley
-Nie dzięki.-odpowiedział na propozycje Jihua-Jestem beznadziejnym uczniem, muszę samemu ogarnąć jakiś temat najlepiej.-nie mówiąc, że nie chce mu się tłumaczyć co chwilę dlaczego przyszedł na zajęcia wymięty jak koszula po ręcznym praniu. Tak przynajmniej mógł wszystko robić w swoim tempie, na swoich zasadach, używając swojej logiki. Dodatkowo nie lubił, gdy ludzie patrzyli się na niego jak debila, gdy nie rozumiał jakiegoś tematu. Po pytaniu Yimu o drogę, O'Ridley powiedział krótko: -Nie lecę już do domu w drugą stronę.-wskazał palcem na przeciwny kierunek niż Azjata, po czym podał rękę na pożegnanie-Trzymaj się, do usłyszenia następnym razem.-po czym wskoczył na swój jednoślad, aby dojechać do domu. Zmęczenie powoli dawało mu w kość, nie był pewien ile tak gadali, ale zdecydowanie już chciał iść do łóżka. Zimno też dało mu w kość, więc nie mógł doczekać się powrotu do Cripple Rock, gdzie spokojnie położy się w swoim łóżku. Miał zamiar nawalić więcej drewienek do pieca, a może przed snem odpali swój gramofon, aby spokojnie zasnąć w rytm muzyki z minionych dekad. Ostatnio nawet udało mu się kupić jakieś winyle z Henrixem, choć wolał The Beatles albo The Animals, choć Ci drudzy wydali 2 kawałki i zniknęli w oparach czasu. "The House of Rising Sun" czy ""Don't Let Me Be Misunderstood" to porządne piosenki, lecz ciągle - tylko dwa porządne kawałki. To jakby The Rollings Stones wydali "Pain in Black" i stwierdzili, że jest dobrze. Kolejne rozmyślenia na temat starych zespołów, umilały drogę powrotną do Cripple Rock. -Cholerni The Animals-pomyślał, przestając czuć zmęczenie. Dziś nie zaśnie. 2x z/t Ostatnio zmieniony przez Arthur O'Ridley dnia Czw Sie 10, 2023 10:41 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Arthur O'Ridley
10.02.1985 Było przed południem, gdy Arthur pojawił się w okolicy Ukrzyżowanego Konaru. Śnieg leżał w okolicy, ale ciepłe słońce oraz brak wiatru, sprawiało, że pogoda była przyjemna. Nawet w pewnym momencie, mężczyzna ściągnął szalik, który przywiązał do jednego z pasków swojej torby. Wtedy przed zimnem, chroniła go tylko kurtka oraz para materiałowych rękawiczek. Swoją drogą, te już były obklejone w resztkach materii organicznej jak kora czy ściółka. O'Ridley przekopywał śnieżne hałdy, aby wyciągnąć z nich rośliny.Niektóre gatunki ziół oraz kwiatów, nadawały się już do zbioru w lutym, więc już mógł wcześniej zacząć zbieranie nowych zapasów. Oczywiście , w grę wchodziły wszelkiej maści roślin, które wykorzystywało się dla ich bulw, lecz wolał poczekać z nimi do marca, aby mogły zakwitnąć. Ich bulwy pewnie już wykorzystały nagromadzone składniki, aby wytrzymać zimę, więc większy pożytek będzie z ich kwiatów oraz liści. Gdy zielarz miał, zebrać kilka, żółtych pąków z niedalekiego krzaku, usłyszał huk i świst nad prawym uchem. Chwilę potem, można było usłyszeć trzask drewna oraz zobaczyć szereg drzazg, które posypały się ze wszystkich stron. Mężczyzna padł na ziemię, nim kawałki drewna posypały się we wszystkie strony. -Skurwysyny.-pomyślał czując, że pewnie to myśliwi. Kręciło się ich sporo w okolicy Cripple Rock, bo nie mogli wejść do Rezerwatu, więc od czasu do czasu można było usłyszeć strzały. Nigdy jednak, nie próbowali ubić czarodzieja. Arthur był gotowy zapolować na nich, jak tylko będzie miał ich w zasięgu wzroku. Miał już serdecznie dość panoszenia się grupy gości, z małym ego, którzy strzelają do innych żywych istot dla sportu. Najpewniej, gdyby to było legalne jak ubicie jelenia, to by polowali na ludzi. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin