First topic message reminder : Samotna kotwica Łańcuch tej zardzewiałej i pokrytej piaskiem kotwicy biegnie daleko do morza, a tam na znacznej głębokości gwałtownie kończy się, zostawiając pewien niedosyt dla tych, którzy usiłowali znaleźć wrak statku, do którego była doczepiona. Według legendy kotwica pochodzi z XVII wieku, kiedy to w okolicznych portach roiło się od brytyjskich okrętów. Ma bardzo ostre krawędzie i dotknięcie jej najczęściej powoduje rozcięcie palca, a wkrótce rozwijającą się infekcję. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Może gdzieś tam, pomiędzy głęboko zakorzenionymi uprzedzeniami i nienawiścią tkwiło coś więcej. Coś, O czym nawet nie wiedział i wiedzieć nie chciał. Poukrywane instynkty i pragnienia siedzą zwykle w uśpieniu by obudzić się niespostrzeżenie w najmniej oczekiwanej sytuacji. Postawić sobie można było jedynie pytanie: o jakie pragnienie tak naprawdę, faktycznie chodzi? Ciała, czy krwi? Całe zdarzenie wydawało się trwać Próbowała. Wilgotny i zimny piach otarł boleśnie skórę dłoni. Drugiego ciosu nie zdążył zadać; przemieniona w człowieka poczwara kopnęła. Co gorsza - trafiła, gdzie chciała. Zatoczył się na bok, na ziemię, kiedy nerwy niemal w całym ciele zagrały jednocześnie gdy palący ból poczuł niemal w zębach. Tyle jej wystarczyło, by móc się podnieść i zacząć biec w stronę wody. On potrzebował odrobinę więcej czasu. Kiedy wstawał oddychając wściekle, ona już była na nogach, już zaczynała biec ile sił w stronę oceanu. - Jebana kurwa...! - splunął i rzucił się za nią w pościg. Byle złapać, byle powalić znów na ziemię, byle tym razem chwycić za gardło i zacisnąć na nim palce. Żeby już więcej nie mogła się odezwać. Żeby nie mogła już nikogo więcej zwieść swoim kłamliwym głosem. Żaden van der Decken nie wierzył w wydumane opowiastki o tym, jakoby syreny walczyły ze swoją zabójczą naturą. Że żałują tego, co zrobiły. Mówili tak ci, którzy nigdy nie widzieli tego, co zostawało z ich ofiar i ci, którzy nie widzieli nigdy potwora, w którego zmieniały się znikając pod taflą wody. Wolał ją zatłuc tu i teraz, niż żeby miała za kilka godzin wbić zębiska w jakieś dziecko z Maywater, które akurat bawić się będzie gdzieś przy plaży. Była szybka. Szybsza, niż sądził, choć liczył na to, że ciosie w głowę nogi poplączą jej się między sobą. Mógł ją też puścić i pozwolić... Wtedy się zatrzymał. Lyra dotarła do linii brzegu, wzburzona pod wpływem jej biegu woda rozpryskiwała się wokoło. Johan zrobił krok do tyłu, potem drugi i trzeci. Lyra Vandenberg, aktorka. Musiała mieszkać gdzieś w okolicy. - Eximpresivo - rzucił jeszcze za nią; niech ta ucieczka ma gorzki smak. Jeszcze się spotkają, jeszcze będzie czas. Wycofał się o kolejny krok a pieczenie w jego własnym kroku mijało. rzut: siła woli - 61 rzut2: Eximpresivo 68 + 6, udane |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Słyszała jego ból, wykorzystując swoją jedyną furtkę, by porwać się do biegu. Gdzieś z tyłu głowy odczuwała skrawek satysfakcji — że chociaż trochę była w stanie go zranić, sprawić, by go bolało, tak jak on sprawił, że cholerny ból, promieniował od jej nosa. Szybkie kroki przed siebie i gdy dotarła do wody, uległa głupiej pokusie, aby obejrzeć się do tyłu — czy za nią biegnie, czy może nadal zwija się kutas z bólu na piasku. Nie zwijał się. Musiał zacząć za nią biec, bo znajdował się bliżej, niż powinien. Ściągnęła szybkim ruchem buty, poniekąd dlatego, że przemiana w nich jest bolesna, jednak głównie po to, aby rzucić białymi adidasami w jego głupią twarz. Stał w miejscu, a jego usta zaczęły poruszać się w niemym zaklęciu. Zareagowała szybko, jednak o kilka sekund zbyt późno. — Intempestivus — zaklęcie zostało przerwane bolesnym grymasem i upadkiem zaciśniętego od prądu ciała do wody. Słona woda wlała się jej do ust, mocząc ubrania i włosy. Próbowała zacisnąć mięśnie, by współpracowały z nią chociaż trochę. Pierwsza próba podniesienia się skończyła kolejnym lądowaniem głową w wodzie. Następna była udana, gdy niemal cała przemoknięta zdołała ponieść się z kolan i skoczyć dalej — tylko półtora metra, więcej nie potrzebowała, aby móc już za chwilę się przemienić. Zejście do wody było tu głębokie, mało atrakcyjne dla kogoś, kto planuje pływać. Bardzo atrakcyjne dla syreny, która musi przed kimś spierdalać. Zanurzenie się przyszło z niemym wyrazem ulgi. Miała kilka sekund, aby próbować ściągnąć spodnie, jednak cholerny rozporek nie chciał współpracować. Odpuściła sobie, czując, jak materiał zaczyna się napinać, a następnie rozrywać całkowicie pod naporem rosnącego ogona. Wkrótce z jej dolnej partii ubrań zostały już jedynie płynące na powierzchnię kawałki tkanin. Bluza pod wpływem wody wędrowała do góry, zasłaniając jej skutecznie pole widzenia, więc i ją przeciągnęła przez głowę, ostatecznie pozbywając się każdej warstwy materiału z siebie. Syreny nie miały w zwyczaju pływać w bluzach z trzema kreskami. Wynurzyła się, trochę z ciekawości, trochę z potrzeby powiedzenia ostatniego słowa, ale przede wszystkim z poczucia, że na tej odległości niewiele jej już może zrobić. Chciał dowodu? Ma, kurwa, dowód. Ludzka twarz wystawała znad talii, która kończyła się na jej piersi. — Pierdolony kutas — krzyknęła, doprawiając całą przemowę pokazaniem środkowego, niemoralnie wymownego palca, nim odwróciła się i chlapnęła złotym ogonem na odchodne, tym razem już na stałe znikając pod bezpieczną taflą głębokiej wody. Ból nosa był pod nią bardziej znośny; naturalne środowisko zawsze dodawało sił, takim jak ona. A on? Niech się pierdoli. Legenda rzutu: Rzut na zaklęcie: 6 Próg: 55 Magia iluzji: 13 /oboje z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
kontynuacja stąd Jeśli spojrzałyście w bok, widziałyście, że wroga grupa zebrała się przy mieczu, zupełnie go otaczając. Nie było czasu, by próbować się do nich dostać. Ciało Zuge drżało nieprzerwanie. Blair, Lilo, Lyro — widziałyście to, każda ze swojego końca ciemnej i złej przestrzeni. Przesuwające się po glebie z pomocą resztek sił Lily ciało Ronana, dwie sylwetki Penelope i Setha — wszystko to razem świadczyło nie o porażce, a o sile. Byliście zdeterminowani, podobnie jak wasza prefekt. Tamten mężczyzna zostawił ją na kamienistej podłodze, a jej ciało wciąż dygotało i się wierciło. Ogień opadał, odsłaniając wszystkie rany, jakich doznała. Rozerwana tkanka na brzuchu sprawiała, że krew zalewała jej ubranie. Niemal nie miała już lewej strony twarzy, gdy sączył się z niej dziwny jad — żadna z was nie znała takiej magii. Potężna rana w udzie odsłoniła grubą kość. Nawet jeśli przeżyłaby ostatni odbity czar, tak rozległe rany były zbyt głębokie, żeby mogła to przeżyć. Chociaż żadna z was nie miała wykształcenia magimedycznego, wystarczyło się przypatrzeć, by wiedzieć — Zuge już tutaj nie było. Lecz skoro tak, to co sprawiło, że jej ciało kołysało się w podobny sposób? Zawładnęły nią potężne konwulsje. Rzucała się na boki, jakby ktoś raził ją prądem. W żaden sposób nie byłyście w stanie szybko się do niej dostać. Dogasający ogień wciąż blokował drogę, ale już wyraźnie widziałyście, co się z nią stało. Blair, ty stałaś najbliżej, dostrzegłaś, że z ust kobiety zaczęła wypływać czarna maź, tak czarna jakby smoła. Gęsta i obfita, piętrzyła się i tworzyła kałużę obok. Ta dymiła — wkrótce potem Lila i Lyra też mogłyście to dostrzec. Dym unosił się w formie siwych strużek w górę, kłębił i przepalał wszystko. Lyro, Blair, wcześniej już widziałyście coś podobnego — wspomnienia Erosa, które uderzyły w ziemię, wyglądały w bardzo podobny sposób, ale krew Zuge wcale nie przypominała krwi Upadłego Anioła. Być może gdyby żyła, mogłaby wam odpowiedzieć dlaczego, ale niestety — była martwa. Była na pewno martwa. Nagle przestała dygotać. Konwulsje ustały, a wokół nastała cisza. Niewidzialny i niesłyszalny zegar odmierzył sekundy, tik-tok tik-tok. Czarna maź dalej wylewała się z jej ust, gdy nagle ciało Zuge zaczęło pękać. Każdy kawałek jej skóry zdawał się wysuszony, przypominając popękaną glinę. Z każdej szczeliny jej ciała wyciekała teraz czerń — nie było już krwi, ta zgasła gdzieś w hebanie. Wtedy wokół rozległ się krzyk, kobiecy głośny krzyk. Ten nie należał do Zuge, nie pochodził z jej ust, wydobywał się z... podziemi. Razem z czernią nadeszło światło — jasne, niebieskawe i... ciepłe. Przebijało się przez pękniętą skórę, wychodziło ponad ogień, który gasł z jego siłą. Zuge zaczęła wstawać. Najpierw jedna jej dłoń wygięła się w nienaturalnym kącie, żeby podeprzeć resztę ciała. Potem jedno z kolan zgięło się, brodząc całkowicie w czarnej mazi. Ciężko i na trzęsących nogach zaczęła podnosić się, stojąc zupełnie tyłem do was. Z jej palców ściekała maź, pod jej stopami zebrała się jej cała kałuża. Krzyk w końcu ustał, trwał nie dłużej niż kilka sekund. Krzyk ustał, a skóra kobiety kawałek po kawałku odpadała, lecz pod nią nie było kości — było nagie i wyjątkowo blade ciało. Ciało, które każda z was już widziała. Ciało, które należało do... Lilith odwróciła się w waszą stronę. Jej jasna skóra i czarne wnętrze ledwie otwartych ust, sprawiało, że nie mogłyście pomylić jej z nikim innym. Ciemne długie i mokre od czarnej mazi włosy opadały na nagie ciało, zasłaniając je częściowo, ale Matka nie czuła wstydu. Na jej mostku widniał wypalony znak pentagramu — wcześniej z pewnością go nie miała, gdy zjawiała się w waszych wizjach, w waszych snach. Teraz nie byłyście w transie, nawet jeśli zorientowanie się w tym mogło chwilę zająć. Teraz była tu naprawdę. Dopiero wtedy otworzyła czarne oczy, powoli mierząc grotę spojrzeniem. Wyciągnęła jedną dłoń w stronę Ronana, zaciskając ją w pięść, a jego ciało natychmiast zniknęło. Potem Penelope — to samo. Seth — znów. Wzrokiem pociągnęła po kobietach, które wciąż trzymały się na nogach — zaciśnięta raz pięść zabrała stąd Blair, Lyrę i Lilę. Poczułyście szarpnięcie w okolicy pępka, mocne i nieprzyjemne, ale na tyle gwałtowne, że nie byłyście w stanie go powstrzymać. Nagle świat zawirował, zmienił się, bębenki w uszach niemal pękały od ciśnienia i wysokiego pisku, gdy wszystko wokół obracało się i przyspieszało. Dopiero po krótkiej chwili, gdy świat znów ustał, a przed wami rozpostarł się widok skąpanego w nocy oceanu, rozświetlonego ostrą łuną Księżyca w formie rogalika. Gdy ruszaliście, słońce wciąż wisiało na linii horyzontu, teraz nastała noc — noc, której Pani sprowadziła was na plażę w Maywater. Chłód piasku i całkowita cisza, którą przerywał wiatr rozbryzgujące fale na brzegu — wokół było zimno, a może to tylko wrażenie, po tym, gdy spędziliście czas w dole, w ciemni i ogniu? Lilith nie zniknęła, nie była fatamorganą, ni wizją w transie — pomimo zmęczenia, każdy z was, mógł wyraźnie dostrzec jej kontury, gdy stojąc po kostki w wodzie tyłem do was, spoglądała w bezmiar i horyzont. Ronanie, Sethie, Penelope, nie mieliście pojęcia, co stało się w podziemiach, ale teraz, jakby w jednej sekundzie, coś w was nakazało się obudzić. Byliście potwornie słabi i zmęczeni — obolali i ledwie unoszący powieki, ale żyliście. Żyliście, leżąc na mokrym i chłodnym piasku, daleko od miejsca, które pamiętaliście jako ostatnie. Ponownie wszystkich zebranych z Kowenu Nocy wita Frank. Tak samo, jak wcześniej — macie dwie akcje. Wasze ewentualne próby jakiegokolwiek dotyku Lilith będą obarczone wysokim ryzykiem i muszą być ostatnią wykonywaną akcją w turze. W innym wypadku macie stosunkowo dowolne możliwości poruszania się i/lub rozmowy. Lila, Blair, Lyro - wszystkie opisane w poście akcje doskonale widzicie, natomiast Penelope, Ronan i Seth przebudzają się dopiero na plaży z potworną migreną, zawrotami głowy i chęcią wymiotów. Ronanie, po przebudzeniu możesz zauważyć, że nie masz na sobie pentakla. PŻ: Blair: 66/149 (-73 P, -10 M) [-5 do rzutu kością k100] (migrena, mdłości) Lila: 65/161 (-56 P, -10 M) [-5 do rzutu kością k100] (mdłości) Ronan: 10/183 (-168 P, -10 M) [-45 do rzutu kością k100] (migrena, zawroty głowy, mdłości) Penelope: 39/159 (-80 P, -40 M) (migrena, zawroty głowy, mdłości, poparzenia) Seth: 10/169 (-115 P, -44 W) (rozcięcie na brzuchu; złamany kieł (3 górny po prawej), migrena, zawroty głowy, mdłości) Lyra: 128/170 (-27 P, -9 W, -6 M) (mdłości) Aktywne czary: Leviora - Blair Leviora - Lila Ramuscomm - Ronan (moc: 106) (-40 do korzystania z rąk) Czas odpisu: 28.02 (środa) do 17:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Nie była pewna, jak smakuje śmierć. Nie była pewna, jakie dźwięki wydaje, jak odór roznosi, ale— Wiedziała, jak wygląda śmierć. Śmierć Zuge nie wyglądała, jak żadna, którą do tej pory widziała. Pełna drgawek, nienaturalnego rozkładu skóry i czarny dym, który ulatywał z korpusu kobiety. Z ciała, które jeszcze kilka godzin temu, było ich podporą; ich latarnią i przewodnikiem. Była taka silna — najsilniejsza z nich wszystkich, a mimo wszystko— Lyra była słaba. Zbyt słaba, by pomóc pani Bloodworth, Sethowi i zbyt słaba, by zrobić cokolwiek, oprócz patrzenia, jak na jej oczach, umiera nadzieja ich kowenu. Była ich głosem Lilith, co teraz poczną bez niej? Beznadzieja ogarniała jej umysł, nie była w stanie nawet już krzyczeć, sparaliżowana oglądała to, co dokonywało się przed nią. A przed nią? Kobieta, za którą tu przybyli, rozpadała się na kawałki, by z niej powstała... Kobieta, dzięki której wciąż żyli. Matka. Nie można jej pomylić z nikim innym. Wspomnienie chrztu wciąż było w Lyrze żywe — wypalone, niemal tak, jak pentakl, który widniał na piersi bogini. Podobna aura biła i teraz z niej; podobna maniera potęgi i siły, co w latarni. Odruchowo zrobiła krok w jej stronę, zatrzymując się jednak, jakby jednocześnie speszona i wiedziona jej obecnością. Zuge umarła. Niech żyje Lilith. Vandenberg podążała wzrokiem za dłonią bogini, widząc, jak jej towarzysze jeden za drugim, znikają zgodnie z jej wolą. Nie bała się o ich los; Matka zadba o to, by jej dzieci były bezpieczne. Matka by nigdy ich nie zostawiła samych sobie. Matka ich kochała. Matka— Świat zapiszczał, rozmazał się, aż poczuła na twarzy znajomą bryzę oceanu; jego szum wypierał pisk w uszach. Córka Lilith i oceanu; jedyni rodzice, którzy nigdy jej nie zawiedli. Którzy jedyne, co jej dawali, to siłę, by iść przed siebie. W pierwszym odruchu chciała dokładnie to zrobić — pobiec i zatonąć w bezpiecznych objęciach słonej wody, ale nogi uparcie tkwiły w piasku. Łatwo było uciekać; ciężej byłoby później wrócić. Jedno spojrzenie na bok, by przypomnieć sobie, że ma do kogo wrócić. Lanthier otwierał oczy. Nie pytała, dlaczego ręce miał z drewna, ani czemu wyglądał, jakby ktoś przejechał go czołgiem, a potem poprawił. Żył, oddychał, więc Jackie nie zabije ich wszystkich za to, że jej dzieci zostały niemal osierocone. Przydałaby się teraz Jackie — przydałby się medyk, który posklejałby ich żałosną gromadę, która ledwo stała wyprostowana na nocnej plaży. — Sanaossa — żałosna próba poprawienia komfortu przyjaciela. Oby Lanthier wyglądał dzięki temu, jakby czołg przejechał go tylko raz. On przynajmniej żył. Nie każdy z nich miał tyle szczęścia. — Zuge— Głos jej się załamał; nie przewidziała tego, że wypowiedzenie jej imienia, będzie tak bolało. Inni zasługiwali jednak na wyjaśnienie. Nawet jeśli sama nie do końca rozumiała, co miało miejsce. — Zuge nie żyje — tym razem brzmiała pewniej. Ogromny smutek tańczył między sylabami zdania, ale głos nie wahał się nad prawdziwością słów. Nie wahał się, aż do— — Prawda, Matko? Zwrot do stojącej przed nimi Lilith, był pełen szacunku. Szacunku, ale też nadziei, że wyprowadzi ją z błędu — że wyjaśni, że Zuge jest tak naprawdę bezpieczna, a to wszystko było zasłoną dymną, by zmylić Gorsou. Lyra nie była na tyle naiwna, by w to wierzyć. Kolejna prawda, znacznie gorsza i powiązana z dzisiejszą tragedią, siliła się na jej usta. — Zawiedliśmy cię. Zawiedli; nie zdobyli miecza, nie są nawet blisko bram Piekła, a oni— Oni, w imię Lucyfera, osiągnęli to, co miało być ich misją. Nie było to żadnym wyznacznikiem potęgi Matki, co słabością ich samych. Może gdyby była szybsza; może gdyby znała więcej zaklęć, inne dziedziny; może gdyby potrafiła lepiej dostrzegać zależności między wydarzeniami, by im się udało. Może nie będą już mieli kolejnej szansy, by udowodnić, że potrafią. Brudne, rozcięte jeansy dotknęły zimnego piasku, gdy kolana opadły na ziemię. Klęcząc, nie śmiała podnieść wzroku na plecy Lilith; nie powinna mieć nawet prawa na nią patrzeć. sanaossa na Lanthiera; st. 50 |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 98 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lila Al-Khatib
POWSTANIA : 23
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 161
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 22
Odwróciła się przez ramię tylko raz, by zobaczyć sylwetki przeciwników skupione wokół miecza, którego im nie udało się zabrać. Całą resztę jej uwagi pochłonęła leżąca na ziemi, pogrążona w drgawkach Zuge. Zbliżała się w stroje jej i Blair powoli, z wysiłkiem przeciągając nieprzytomne ciało Ronana; kawałeczek po kawałeczku ze świadomością, że zaraz padnie obok niego. Płomienie opadały, niżej i niżej, aż w końcu mogła w pełni zobaczyć w jakim stanie znajdowała się kobieta. Nie ochronili jej, nie mieli takiej możliwości. Byli zbyt słabi, by ochronić samych siebie. - Sana... - zaczęła cicho wyciągając rękę w jej stronę ale zrozumiała, że to na nic. - Zuge... - zachwiała się, ale utrzymała równowagę. Widok poranionego, umęczonego ciała sprawił, że poczuła uścisk w żołądku. To, co się z nim działo - przerażenie. - Zuge... - jej usta poruszyły się niemo nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku. Nie rozumiała tego, co działo się z ciałem ich prefekt; smolista ciecz rozpływała się po kamiennym podłożu a krzyk sprawił, że chwyciła się za głowę, jakby gest ten miał jej w czymkolwiek pomóc. Matka Nie było tak, że jej obecność w tych okolicznościach zsyłała na Lilę natychmiastowe poczucie spokoju. A jednak, trochę... Wystarczyła chwila; moment, by ich stąd zabrała. Poczuła nieprzyjemne szarpnięcie, zrobiło jej się niedobrze, aż w końcu wylądowała na zimnym piasku. Chłodny wiatr od oceanu sprawił, że zadrżała. Kurtka, w której wyszła z domu leżała poprzepalana gdzieś w jaskini a podarta koszulka i spodnie nie chroniły przed nocnym zimnem. Trzymająca się do tej pory na słowo honoru na wysokości kolana nogawka opadła na cholewę buta, gdy ostatnia trzymająca ją nić nie wytrzymała. Zaraz za nią na kolana opadła i sama Lila zbyt zmęczona tym, by dłużej utrzymać się na nogach. Byli tu wszyscy, poza nią. Czy cali? Niekoniecznie. - Sanaossa... - spogląda w stronę Setha. Rozcięcie na jego brzuchu nie wygląda dobrze. Żadne z nich nie wygląda, poza Lyrą. Miała szczęście, i dobrze. - Reversomutatio - kolejne zaklęcia rzuca na Lanthiera. Unosi wzrok zaledwie na chwilę by spojrzeć na Lilith. Nie udało im się, stracili miecz i stracili... Zuge. Opuszcza głowę i pochyla się przesuwając przed siebie po zimnym piachu dłonie; nie potrafi znaleźć w sobie żadnych słów. Przed wejściem do przeklętej jaskini, w której znajdował się Frejr myślała o wycofaniu się. Czy żałowała, że tego nie zrobiła? Nie. Porażka i zawiedzenie Matki miały gorzki i cierpki smak. rzut1: sanaossa (50) K100 rzut2: Reversomutatio (70) K100 |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : jubiler/zaklinacz
Stwórca
The member 'Lila Al-Khatib' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 28, 14 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ciemność, tam właśnie trwała, w całkowitej ciemności. Nie czuła własnego ciała. Nie czuła już niczego, czy tym właśnie była śmierć? Imani, nosiła w sobie krew Bloodworth, a stała po drugiej stronie, nie powinna się dziwić. Wychowana w ślepym podążaniu za Lucyferem. Opadając na ziemię, wypowiadając ostatnie słowa umysł opuścił ciało. Nie pamiętała niczego, poza ostatnimi słowami, poza twarzą Franka. Straciła rodzinę i przyjaciół, oby Kowen przetrwał. Czy tak właśnie wygląda umieranie? Nigdy dłużej się nad tym nie zastanawiała, a przecież obcowała ze śmiercią codziennie. Stała towarzyszka i kompan. Zawsze obok. Czy można być gotowym na śmierć? Chyba nie, ale można przyjąć ją ze spokojem. Jak dawno wyczekiwanego wędrowca. Powietrze gwałtownie wdarło się do płuc. Bolało. Nie, to nie powietrze. To całe ciało, jakby przebiegło po niej stado koni. Każdy mięsień bolał, każdy milimetr ciała. Najbardziej głowa, jakby metalowa obręcz ściskała skronie, chciała zmiażdżyć czaszkę. Pulsowanie przechodziło na oczy i czoło. Niczym ostry nóż wdzierający się pod skórę. Twarda, zimna powierzchnia pod palcami. Szum wody… Wody, nie zaś ognia i łkanie. Czy trafiła do królestwa Lilith? Czy teraz przyjdzie jej czekać na resztę rodziny? Zuge… Z wielkim oporem otworzyła oczy słysząc imię przewodniczki. Widziała ciemne niebo usiane setkami gwiazd i dalej szloch. Wypowiadane zaklęcia. Zuge nie żyje… Ja to możliwe? Taka silna, taka niezłomna.Czy teraz się spotkają? Przez zmęczony umysł przedzierały się szczątki informacji kiedy powoli podnosiła się z ziemi. -Na wszystkie niebiosa… - Wychrypiała. Usta spierzchnięte, czuła pod językiem piasek pragnienia. Odkaszlnęła, a każda próba podniesienia się powodwała zawroty głowy. Świat dziko wirował. Żyła. Nie umarła, czuła pod dłońmi szorstką fakturę piasku. Słyszała prawdziwy szum wody i szloch. Szloch kowen. Unosząc spojrzenie, wciąż zamazane, jakby patrzyła przez zalaną deszczem szybę. Widziała ją. Matka. Ciało takie słabe, chciała się podnieść. Stanąć na własnych nogach, lecz mięśnie odmówiły współpracy. Zacisnęła dłonie w pięści z poczucia bezsilności. Nie było okrzyków zwycięstwa. Przegrali. Zawiedli. Nie była wystarczająco silna, aby im pomóc, aby osiągnąć cel. Porażka. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Język — jak cierpki kołek. Oddech — jak drzazgi wbite w miękką tkankę płuc. Myśli — jak krople krwi rozbryzgane na wilgotnym piachu— Piachu? Świadomość porusza się w mozolnym rytmie obmywających brzeg fal; przypływ, odpływ, wdech, wydech, niepokój. Eksplozja bólu zszywa myśli z ciałem; skumulowane bodźce nadpływają w szalupach ratunkowych i wkradają w pulsujące nierównym, tępym rytmem skronie. Rozchylone powieki odsłaniają świat; nie nowy, zdecydowanie nie lepszy, ale wciąż — świat. Zamiast mroku i płomieni, Lanthier dostrzega niebo; dusza nie chce wrócić do ciała, jeszcze chwilę, Matko. Jeszcze chwilę; przecież dopiero umarł. Znajomy głos nad nim zsyła na ciało miękką falę ulgi; pierś porusza się lżej, szczypce bólu poluźniają uścisk, nieistnienie ramion to stan, do którego niebezpiecznie przywykł — gwałtowna dawka stłumionego światła wsiąka w źrenice; razem z nią nadchodzi słowo. — Jackie? Suchy, drżący głos, jak grzechot rozsypujących się kości; głos, który jest popiołem i gruzem, bólem i wypaleniem. Zasnute bielmem zrozumienia — to koniec, zawiedliśmy; to koniec, zawiedliśmy; to koniec, zawied— — oczy znikają pod pergaminem powiek; na jeszcze jedną chwilę, może jeszcze pół kolejnej, jeszcze trochę, aż bezsilne otępienie zniknie z piersi. Pomaga ulga; to nie Jackie, to Lyra. Jeśli nie umarł, ona też żyje. Jeśli nie umarł, reszta— Zuge. Rozchylone powieki poruszają się wbrew bólowi; cichy głos Lili zdejmuje kolejny ciężar obaw z serca, zgubiony w piersi oddech przypomina o czasie — jak długim? Ile minut, godzin, dni minęło? — kiedy nie istniało nic. Nie było powietrza, nie było świadomości, nie było— Zuge nie żyje. Coś w jego piersi ulega korozji; coś zapada się w sobie. Lyra, myśl z prędkością rybika przemyka przez głowę, co—? Uniesione spojrzenie odkrywa prawdę; prawda w ich przypadku jest tylko jedna, jest niepodważalna, jest nieskazitelna, jest potężna. Matka na tle oceanu przypomina posąg — marmur obmywany słoną, morską wodą; pozbawiony niedoskonałości, wygładzony tysiącem lat historii, milionem pocałunków morza, miliardem gorących modlitw. Ci, którzy nie odczuwali przed nią strachu, już byli martwi. Gwałtowny przypływ grozy miesza się ze zrozumieniem, poczucie straty z bezgranicznym przerażeniem — zalewająca umysł świadomość, że zawiedli, obnaża pustkę ziejącą w sercu. Nad nim zwykle czuł pentakl; teraz nawet tam rozciąga się nicość. To nic; to nieistotne; to może zaczekać. Oni zawiedli, a Zuge— — Niech odnajdzie ukojenie w nocy. Niestrudzony ocean, rozciągnięta tuż przed nimi, ożywa kolorami półcieni, ciemne kształty fal poruszają się wytrwale w płytkich wodach. Jest dziwnie spokojnie: ten spokój nie może trwać zbyt długo. Nic nie trwa. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Rany Zuge były straszne. Nigdy nie widziałam czarownika w takim stanie. Kości na wierzchu sprawiały, że zbierało mi się na wymioty, które może i by nadeszły, gdyby nie to, co zaczęło dziać się z Zuge. Mimo wszystko miałam nadzieję, że wcześniejsze drgawki są zapowiedzią czegoś dobrego. Może faktem, że wracała do życia, ale teoria ta szybko podupadła, gdy czarna maź zaczęła wylewać się z jej ust. Chciałam przejść, spróbować coś temu zaradzić, ale ściana ognia wciąż mnie odgradzała od łączniczki. Czy to są skutki czarów Gorsou? Potem było tylko gorzej, krzyk sprawił, że aż się wzdrygnęłam. Serce mnie się krajało, gdy widziałam, przez jakie katusze przechodzi tak bliska mi czarownica. Gdybym tylko wiedziała, jak mogę pomóc jej w tym cierpieniu, to bym to zrobiła, ale pozostało mi tylko jedynie w rozpaczy patrzeć na to, co działo się z jej ciałem. Jednak moją uwagę przykuło coś, co nie powinno mieć miejsca. Rozpadająca się skóra nie odkryła kości, a światło. Nadzieję. Światło ukazało potem alabastrową skórę i nie byłam pewna, ile czasu minęło, zanim ukazała nam się Matka, a w moich oczach pojawiły się iskierki entuzjazmu. Nie zapomniała o nas. Lekko oszołomiona poznałam wybrzeże w Maywater. Może byłoby inaczej, gdyby nie to, że mieszkał tu mój brat. Rozejrzałam się po obecnych - Seth i Penelope również polegli jak Ronan, ale teraz byli już bezpieczni. Spojrzałam jeszcze ukradkiem w stronę Lyry, pamiętając o jej krzyku, ale wyglądała chyba najlepiej z nas wszystkich i potem moje spojrzenie skierowane było tylko na Lilith. Zajęła się już nami, ale mimo wszystko dalej była przy nas. Nie wróciła tam, skąd przyszła. Zamierzała zostać, czy po wybraniu nowego Prefekta zamierzała zniknąć? Czas na pytania miał przyjść jednak później. Uklękłam na jednym kolanie, oddając jej należyty szacunek i wydukałam po chwili: - Matko... - Na więcej słów się nie zebrałam, a następnie pokornie zniżyłam głowę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Gdzieś daleko w oceanie zbierały się fale. Te mknęły aż do brzegu, tam rozbijając się w odmętach piany, która uderzała w piasek. W waszych uszach był tylko ich szum — wokół nie grała muzyka, nie bawiły się dzieci, nie szumiały drzewa. Nikt nie pił tutaj wina, nie palił ogniska, nie siedział obwinięty kocem ze swoją pierwszą randką. Samotna kotwica w tle, którą tylko ledwie oblewały fale, nie zachęcała do dotknięcia — jej ostre krawędzie niejednemu rozcięły palce. Pasma gwiazd i jeden księżyc — ledwie jego ćwiartka — lśniły na was z góry, lecz nie tak mocno, jak skóra Lilith. Jak skóra Matki. Ta, stojąc tyłem do was, wpatrywała się w przód, daleko w ocean. Stała nieruchomo, niezmącona przez przybierające fale. Jeszcze przed chwilą zanurzone były ledwie jej kostki, teraz woda podnosiła się do kolan, zbliżając coraz bardziej do was, lecz pozostając zbyt daleko, by zmoczyć wasze ubrania. Kolejna fala uderzyła w piasek, jednostajny szum trwał pomimo słów, pomimo pytań. Obudziliście się niemal wszyscy, również Ronan, również Penelope, którzy jeszcze przed momentem mieli skonać w podziemnej jaskini — kto wie, czy oponenci wciąż tam byli. Było już zbyt późno, by wrócić; misja dobiegła końca, lecz zamiast śmierci czekała na was Ona. Kolejna fala uderzyła, a poziom wody znów się podniósł — ta była już w połowie jej ud. Nie była olbrzymką jak Eros, Frejr, czy Surtr. Gdyby nie heban włosów, biała skóra, czarna maź ściekająca z jej ust i czubka głowy, tak mogłaby wyglądać nawet ludzko. Czyż Bóg nie stworzył człowieka na swoje podobieństwo? Czy Lilith nie narodziła potomków na swój obraz? Nagle uniosła dłoń wyżej, a wraz z nią podniósł się poziom wód. Nie wydawała się niepewna w swoich ruchach, ale jej palce drżały, jak gdyby ruszała nimi pierwszy raz od lat. Potem rozpostarta dłoń powędrowała w dół, a wody opadły, znów sięgając jej ledwie do kostek. Mogliście mieć pewność, że was słyszy — że piach i wiatr niesie te słowa, ale nie odpowiedziała na żadne pytanie, na razie je ignorując. Ronanie, odzyskałeś świadomość, ale dopiero chwilę później nadeszło ciepło, jakby ktoś odebrał ci kawałek bólu. To jednak nie miało teraz znaczenia. — Nie czułam powietrza od tak dawna — usłyszeliście jej głos, który wracał do was razem z falami. Lilo, Blair, na pewno dobrze pamiętałyście z Księgi Bestii przypowieści o wyspie, na której Lilith żyła wraz z Lucyferem i swoimi synami, nim dowiedział się o nich Gabriel. Ten wykrył kobietę stworzoną przez Lucyfera, gdy jeden z jej potomków wyszedł na dzienne światło, odsłaniając się Niebiosom. Zemsta dopadła wszystkich, gdy Archanioł zesłał swych wrogów do Piekła. Lyro, Ronanie, Penelope, wy mogliście kojarzyć tę część Księgi Bestii jak przez mgłę. — Jest takie zimne — znów rozległ się głos Lilith, lecz ta zaczęła obracać się w waszą stronę. Jej obraz nie zmienił się, choć w ciemności dostrzegaliście, jak jej skóra lśniła łagodnie, choć pokryta w wielu miejscach czarną mazią. Z jej ust sączyła się czerń, a mokre włosy opadały na ciało. Na piersi wypalony miała pentagram — żadne z was, które spotkało ją we własnych snach i transach, nie widziało go wcześniej. Był nowym elementem, jakby ktoś — być może nawet wiedzieliście, kto chciał ją oznaczyć. Tak samo oznaczono was — wszyscy tutaj oprócz Blair mieliście symbol R gdzieś na ciele. U Lyry i Setha były to dłonie, Ronan, Penelope i Lila musieli pogodzić się z blizną na szyi. — Gdzie jest reszta? — rozejrzała się po zebranych, dostrzegając ledwie garstkę. — Tak mało moich wyznawców zechciało walczyć w moim imieniu? — powoli wychodziła z wody, przechodząc bliżej was na piasek, obserwując z bliska. Jej stopy zostawiały na piachu ślady — nie była fatamorganą, istniała. — A jednak wy tu jesteście... Moje wierne dzieci... Nie opuściliście swojej matki. Nie, nie zawiedliście mnie — spojrzeniem spoczęła na tobie, panno Vandenberg, gdy klęczałaś przed jej obliczem. — Mierzyliście się z wrogiem, którego nie byliście w stanie pokonać. Który jest zbyt potężny. Z Lucyferem — znów przeszła kilka kroków w przód, stając przy Lili, przypatrując się bliznom po palącym sznurze. — Wrogiem, który chciał was spalić, byście nie przeszkodzili w jego planie — kilka kroków w przód — dostrzegła poparzenia Penelope. — Wrogiem, który miał po swojej stronie potężną magię — następny krok — podeszła dla Blair. — Wrogiem, który miał setki lat, by się przygotować — spojrzeniem omiotła wciąż nieprzytomnego Setha, stopy stawiając tuż obok jego twarzy. Oddychał — jeśli to obserwowaliście, tak bez trudu mogliście to dostrzec. W końcu zatrzymała się przy Ronanie, palcem z odległości dobrych 30 centymetrów wytyczając ścieżkę od ramion aż do dłoni. To wtedy mogłeś się zorientować, że historia chłopca z drewna się kończy, powykrzywiane gałęzie odmieniły się i ponownie stały zdrowymi rękami. — Zuge też była zbyt słaba. Wypełniłam ją całą moją magią i to nie wystarczyło — potwierdziła ostatecznie wasze najgorsze obawy. Zuge była. Nie Zuge jest. Zuge była. — Lucyfer dowiedział się... A może wiedział zawsze? — spuściła wzrok nieco niżej. — Nie wiem. Przechytrzył mnie, wiedział, co szykuję, wiedział, jak się przygotować. Lecz to nic... — tembr jej głosu, choć smutny i melancholijny, nabierał ciepła. — Nie wszystko jest stracone. Jestem tu z wami, moje dzieci. Zostanę, nim nie wypełnimy naszego planu, nim nie oczyścimy Ziemi z jego łgarstw. Nim nie zapanuje wieczna noc. Wtedy już nic nam nie zagrozi. Proszę, by każdy rzucił kością k100 na siłę woli (nie jest to akcja). PŻ: Blair: 66/149 (-73 P, -10 M) [-5 do rzutu kością k100] (migrena, mdłości) Lila: 65/161 (-56 P, -10 M) [-5 do rzutu kością k100] (mdłości) Ronan: 66/183 (-102 P, -10 M) [-5 do rzutu kością k100] (migrena, zawroty głowy, mdłości) Penelope: 39/159 (-80 P, -40 M) [- 45 do rzutu kością k100] (migrena, zawroty głowy, mdłości, poparzenia) Seth: 10/169 (-115 P, -44 W) [- 45 do rzutu kością k100] (rozcięcie na brzuchu; złamany kieł (3 górny po prawej), migrena, zawroty głowy, mdłości) Lyra: 128/170 (-27 P, -9 W, -6 M) (mdłości) Aktywne czary: Leviora - Blair Leviora - Lila Czas odpisu: 1.03 (piątek) do 20:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Pierwszy raz widziałam kobietę z moich wizji i był to widok piękny. Gdybym była malarzem, to po powrocie do domu namalowałabym obraz, który właśnie teraz widziałam. Tak obca dla tego świata, a jednocześnie tak idealnie pasująca do bezkresu morza. Jej widok sprawiał, że śmierć Zuge zszedł na drugi plan, mimo że sekundy temu serce biło mi jeszcze żałobny rytm. Słuchałam uważnie jej słów, a gdy ta podeszła do mnie, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie podnieść głowy i obejrzeć jej twarz z bliska. Na żywo była jeszcze piękniejsza niż w wizji, ale znowu ją zniżyłam, czując jej wzrok na sobie. Zdałam sobie też sprawę, że nie powinnam się teraz cieszyć. Powinnam błagać o przebaczenie za tę sromotną porażkę. Nie tylko Zuge była zbyt słaba. Czułam, że spoczęłam na laurach wzorowej uczennicy, której wszystko się naturalnie udawało. Byłam zbyt pewna siebie. Do pojedynku podeszłam z małą dozą pokory, nie szanowałam przeciwnika, dlatego ten mnie zaskoczył. Mimo wszystko Lilith nie wydawała się być zła. Czułam od niej smutek, ale wiedziałam, że teraz nie przegramy. Z nią nie możemy. - Matko... - Zabrałam głos po jej monologu, powtarzając się i unosząc znowu głowę w jej stronę - Jeśli mogę... jest nas więcej, dużo więcej. Zuge prawdopodobnie nie wezwała nas wszystkich. Pewnie dlatego, że zależało jej na dyskrecji w leżu Freyra. Obawiała się go i nie chciała się z nim konfrontować. Jednak do ich spotkania doszło i gdyby nie to... Zuge miałaby siłę walczyć dalej przeciwko jej mężowi... - Stanęłam niejako w jej obronie. Zuge była najsilniejsza z nas wszystkich. Zrobiła dużo dla całego Kowenu i powinna zostać zapamiętana jako bohaterka i męczennica. - Nie spodziewaliśmy się tamtej grupy... Okazało się, że musieli być ten cały czas o krok naprzód od nas. Nikt nie mógł tego przewidzieć... wszystko miało potoczyć się inaczej. Proszę o wybaczenie w imieniu Zuge i wszystkich Twoich wiernych.. - Prawą dłoń położyłam na lewej piersi i dopiero wtedy poczułam, jak mocno bije moje serce. - Nie wyszliśmy też z tej porażki z pustymi rękoma... Matko, Skidbladnir jest do Twojej dyspozycji w Midnight Retreat. - Ważne było, żeby Lilith miała świadomość, że po dzisiejszym dniu mamy w swoim inwentarzu tak potężny artefakt. Byłam pewna, że to doceni. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 27 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Matka była prawdziwa i namacalna, na wyciągnięcie ręki, ale jedynie człowiek zbyt śmiały odważyłby się jej dotknąć. Choć ból głowy odbierał możliwość ostrego widzenia, ciało nadal było słabe tak starała się skupić całą swoją uwagę na Matce. Mięśnie drżały, żołądek zawiązał się na supeł. Miała ochotę zwinąć się w kłębek i odpocząć. Uspokoić siebie, swoje myśli. Matka mówiła, należało jej wysłuchać, choć słowa mieszały się z szumem wody, z biciem serca, z chrapliwym oddechem kiedy płuca chciały wziąć głębszy oddech, ale z powodu bólu nie mogły. Blair wzięła w obronę Zuge. Mówiła to co czuła Penelope, to co sama chciała powiedzieć, ale nie nie była w stanie mówić. Świat znów zawirował przed oczami. Uniosła je jednak w górę kiedy Matka się zbliżyła. Poczuła jak łza spływa po policzku, a po chwili zniknęła w piasku. Tak szybko. Matka była wyrozumiała, pełna miłości i niosąc pociechę, chociaż nie wykonali zadania. Rozumiała, wiedziała z czym mierzą się jej dzieci. Wypalona litera R na szyi będzie wiecznym symbolem, przypomnieniem z czym przyszło im walczyć, z czym musieli się zmierzyć w trakcie misji. -Matko - wyszeptała w końcu, głos nie chciał wybrzmieć, ale wola parła, aby zmusić je do działania. Nie wiedziała czy zaraz znów nie straci przytomności, czuła się słaba. Tak bardzo słaba, a piasek wydawał się miękki niczym poduszka. -Jesteśmy ci oddani całym sercem. - Zapewniła. Widziała jak wiele energii i siły, jak wiele determinacji mieli ci, którzy zdecydowali się ruszyć z Zuge do leża Freyra. Ileż w nich było ognia, które tliło się nawet teraz, choć przygaszone gorzkim posmakiem porażki. Ta sączyła się jak trucizna w ich dusze, zatruwa umysł, drażniła, chciała zasiać ziarno niepewności. Miło kiełkować ku chwale Lucyfera. Nie mogła pozwolić, aby się w tym zatracili. Nie udało się, ale tę porażkę przekują w zwycięstwo. Stanie się ona ich zbroją i tarczą. Nie porzucą powziętej drogi. Z determinacją zacisnęła dłonie w pięści, palce wbiły się gładko w strukturę piasku. Będą silni. Nie dadzą się pokonać, nawet jeżeli teraz pobici i słabi, to mieli przed sobą wojnę do wygrania. -Będziemy rośli silni, Matko. - Tym razem głos jej nie zawiódł. |Rzut na siłę woli |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Stwórca
The member 'Penelope Bloodworth' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 69 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty