Latarnia morska w Pemaquid Point Pemaquid Point to malownicze miejsce położone na wybrzeżu stanu Maine, w Stanach Zjednoczonych. Jest znane przede wszystkim ze swojej imponującej XIX-wiecznej latarni morskiej, która, wznosząc się dumnie na skalistym wybrzeżu, stanowi jedną z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji tego regionu oraz, zdaniem niektórych, jest uważana za jeden z najpiękniejszych budynków tego typu na zachodnim wybrzeżu kraju. Za niewielką opłatą można również ją zwiedzić, wspinając się na samą górę po krętych schodach, by nacieszyć oko okolicznymi widokami. A w okolicy jest co podziwiać: cały obszar wokół latarni Pemaquid Point jest otoczony przez piękne klify i skaliste formacje, tworzące malownicze otoczenie, a morskie horyzonty, jak i rozbijające się o skaliste brzegi oceaniczne fale, zapierają dech w piersiach. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
04 — V — 1985 W powietrzu zastygło coś martwego. Nieruchome, nawarstwione powietrze nie potrafiło wybrać — noc mozolnie zamieniała się w świt; pierwsze smugi zabarwiały horyzont rozcieńczonym w wodzie złotem, ale wiatr nie był pewien, w którą stronę skierować podmuchy. Daleko w tyle — smukły wycinek czerni na granatowym niebie — została latarnia morska; za kilka godzin pierwsi turyści dotrą pod zaokrąglone, drewniane drzwi i wespną się po krętych schodkach, by podziwiać ocean z perspektywy wskazującego drogę światła. Williamson wątpił, że zdąży załapać się na wycieczkę — Czarna Gwardia nie czekała na nikogo; poszukiwani od trzech tygodni alchemicy tym bardziej. Na pustym siedzeniu pasażera przy każdym zakręcie przesuwały się opasłe teczki — zgromadzone od końca kwietnia informacje zamknięto w dokładnie opisanych więzieniach z papieru i elastycznych gumek. Śledztwo przestało nabierać rumieńców i wreszcie przeobraziło się w pełnoprawny, dojrzały owoc; musieli go zerwać, zanim zacznie gnić. Laura wręczyła Williamsonowi nitkę — po szlaku zebranych w Sonk Road detali zaczął docierać do kłębka. Bracia Ketellbum — za dnia nieskazitelni obywatele Sonk Road (jedno wykluczało drugie; bez urazy, Vandenberg), nocami alchemicy z niezdrowym zainteresowaniem nielegalnymi eliksirami — byli głównymi podejrzanymi w sprawie handlu magicznymi substancjami wśród nie—czarowników. Ostatnie dwa tygodnie Williamson spędził na gromadzeniu wszystkich okruchów; od ocen w kościelnej szkółce, przez historię zatrudnienia, po odkrycie, w których barach lubią zalewać pyski tanim alkoholem. W archiwach Gwardii odnalazł zdjęcia sprzed sześciu albo siedmiu lat — bracia byli wtedy nieco ponad dwudziestkę i użyli kilku przyciągających spojrzenia zaklęć w obecności niemagicznych; Czyściciele mieli trzech świadków do wyzerowania, a bracia Ketellbum krótki proces. Wyłgali się nieświadomością obecności postronnych — zamiast kilku lat w kazamacie, odbębnili pół roku; od tamtego momentu poruszali się pod radarem Gwardii, aż— Dwie mile od latarni morskiej w Pemaquid Point; jeśli informacje sprzedane przez Laurę były trafne, bracia znaleźli idealne miejsce na przygotowywanie eliksirów — z dala od Saint Fall, na uboczu, poza zainteresowaniem policji i każdego, kto mógłby pochylić się nad losem opuszczonych magazynów rybackich. Wąska, kręta droga prowadząca od latarni zaprowadziłaby Williamsona dalej — wzdłuż wybrzeża w drogę powrotną do Yellow Head, skąd jedyna trasa do cywilizacji prowadziła na stanówkę do Bristolu. Powrotem będzie martwił się, kiedy skończy tu; byleby nie definitywnie — z sobą. Ciemna karoseria Chevroleta prędko zlała się z otoczeniem; zaparkował niespełna milę od ukrytych za ścianą drzew magazynów — droga przeciwpożarowa na najbliższą godzinę zamieni się w tymczasowy parking. Próba zatrzyma się bliżej mogłaby przyciągnąć uwagę — o ile ktokolwiek przebywał w magazynach; po trzech tygodniach obserwacji Williamson dostrzegł okienko czasowe — od piątku do niedzieli bracia Ketellbum udawali porządnych obywateli na etatach i trzymali się blisko Saint Fall. Dziś była sobota i świat dopiero budził się do życia; ciemny las połykał echo każdej pękającej pod krokami gałązki — już po kilkunastu jardach w głąb linii drzew, Williamson dostrzegł odległy, wyblakły zarys rybackich magazynów. Jeśli ktoś o nich nie wiedział, przeoczyłby dwa zniszczone budynki bez trudu, ale nie na wątpliwej sferze wizualnej bazowali bracia Ketellbum — to miejsce z daleka cuchnęło magią. Kroki spowolniły, kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać, ustępując miejsca wybrzeżu; miarowy szmer oceanu nawoływał do zatrzymania się i przekonania, czy wschody nad wodą były równie ładne, co zachody — poprzeczka wisiała wysoko; pewien styczniowy zachód przykleił ją do nieboskłonu. — Quidhic — szept w pustym lesie zniknął szybciej niż oczekiwania; magia nie odpowiedziała na wezwanie, odciskając między brwiami płytką zmarszczkę — Williamson musiał podejść bliżej magazynów i niemal wyłonić się zza linii drzew, by przy drugiej próbie odnieść oczekiwany sukces. — Quidhic. Tym razem odpychanie nie zawiodło; czerwona mgiełka przesunęła się tuż ponad powierzchnią ziemi — niespełna dwa jardy dalej napotkała pierwszą barierę. Rytuał; jaki? Przykucnięcie było bezszelestne — ugięte w kolanach nogi zrównały Williamsona z linią pobliskich krzewów; teoria magii była rozległym, naukowym bełkotem — rzecz w tym, że Barnaby coraz częściej przekładał to bełtanie na próbę zrozumienia. Zawieszone w powietrzu cząsteczki magii mignęły mu tylko na dwie sekundy; zbyt krótko, by móc określić, z jakim rytuałem dokładnie będą mieć do czynienia, ale to bez znaczenia — z obserwacji okolicy i znajomości magicznych umiejętności braci, mógłby wytypować najbardziej prawdopodobnych kandydatów. W perspektywie czasu, dokładne zidentyfikowanie rytuału nie będzie istotne — z Veritym i tak będą musieli złamać każdy napotkany po drodze. Williamson mógłby zrobić to dziś, ale bracia Ketellbum wiedzieliby wtedy, że mieli gościa bez biletu wstępu — prostując się, ryzykował zdrowiem. Stawiając krok do przodu, zaryzykował życiem. Moment wyczekiwania na uderzenie rytuału, który wykrył intruza, zakończył się niczym — w powietrzu nadal słuchać było wyłącznie szum fal, pierwszy śpiew ptaków w lesie i cichy oddech. Williamson postawił kolejny krok; potem kolejny — i jeszcze jeden. Magazyny wyglądały na opustoszałe, ale nie można było wykluczyć rytuału wykluczenia; wystarczyła niebo głębsza wiedza z magii odpychania, iluzji albo wariacyjnej — jeden z braci miał lepsze oceny z tej drugiej, więc w dorosłym życiu mógł osiągnąć odpowiedni poziom. Dzisiejsza wizyta była rekonesansem; żadnego wchodzenia do wnętrza — tam rytuały na pewno nie były neutralne — ani prób wysadzania ścian. Obejście dwóch niewielkich magazynów zajęło tylko kilka minut; Williamson, poza rytualną obecnością, nie dostrzegł niczego niepokojącego, nadzwyczajnego, odklejonego od oczekiwań — przynajmniej aż do drogi powrotnej. Kąt oka rzadko zawodził; przypadkowe zerknięcia lubiły odsłaniać to, co ukrywano w świetle dnia. Tuż przy zacienionej ścianie magazynu ktoś — nietrudno domyślić się, kto — próbował ukryć drewniane, niewielkie drzwi; przykryta gałęziami ziemianka wyglądała na nieotwieraną od lat, ale pobłyskująca nowością kłódka twierdziła co innego. Krótki bilans prawdopodobieństwa — bracia nie ukrywaliby niczego cennego poza ścianami magazynu; wątpliwe, żeby użyli też rytuału — zdecydował za Williamsona. Trzy szybkie kroki zniwelowały odległość; jedno, precyzyjne zaklęcie, potwierdzało przypuszczenia. — Aperite — lśniąca nowością kłódka ani drgnęła — wiązka zaklęcia rozpłynęła się w powietrzu, udzielając oczekiwanej odpowiedzi; zamek zatrzaśnięto magią odpychania spoza podstawowej puli zaklęć; przypuszczenia, po które magiczne dziedziny sięgnęli bracia z rytuałami, znacznie się zawęziły. — Penitus. Tym razem bez niespodzianek — kłódka z cichym klik odskoczyła z zatrzasku, a droga do ziemianki była kwestią jednego szarpnięcia. Williamson wahał się tylko sekundę; otworzyć czy odpuścić? Słońce dopiero wspięło się znad horyzontu — złoty blask zatańczył na falach; kolejny domysł okazał się faktem. Zatrzaśnięta kłódka nie wydała żadnego dźwięku; równie ciche było postanowienie, że nie zajrzy do wnętrza bez wsparcia. Chciałby zobaczyć w życiu jeszcze kilka zachodów słońca — wtedy też wolałby nie być sam. percepcja | 46 (k100) + 20 + 16 = 82 Quidhic | próg 60 | 6 (k100) + 33 + 1 (kieł) = 40 Quidhic | próg 60 | 56 (k100) + 33 + 1 (kieł) = 90 Aperite | próg 30 | 59 (k100) + 33 + 1 (kieł) = 93 Penitus | próg 65 | 76 (k100) + 33 + 1 (kieł) = 110 z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii