BIURA SIERŻANTÓW Kompleks kilku pomieszczeń, w których obowiązki wykonują sierżanci Czarnej Gwardii; z uwagi na posiadaną funkcję każdy z nich posiada własne biuro, z którego może delegować polecenia oraz przyjmować raporty od podlegających gwardzistów. Pomieszczenia są niewielkie i na próżno szukać w nich wygód — poza biurkiem i trzema krzesłami nie ma tu nic, co mogłoby wskazywać na codziennie użytkowanie. Na ścianach zamiast obrazów zazwyczaj zawieszone są mapy Maine, Hellridge oraz samego Saint Fall, a na stole próżno szukać zdjęć bliskich czy teczek z aktami; nic, co personalne albo mogące zdradzić szczegóły minionych misji, nie ma prawa bytu w tych pokojach. Sierżanci często pracują do późna, więc jednym z niewielu elementów wyposażenia są lampki na biurkach; w ich szafkach pozostawiono także niezbędne do przeprowadzenia rytuałów składniki. Z zacisza swoich biur sierżanci mogą delegować obowiązki, gromadzić raporty oraz przeprowadzać rozmowy z podlegającymi sobie oficerami oraz szeregowymi, dlatego pomieszczenia zapewniają niezbędną prywatność. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
26 — II — 1985 Dowództwo na ciebie czeka, echo kroków w korytarzach — zazwyczaj spokojnych, dziś pogrążonych w chaosie — wystukiwało jednostajny rytm; krok—zmęczenie, krok—ból, krok—co—się—kurwa—dzieje, krok—chyba—nie—dożyję—kwietnia, krok za krokiem, prosto do celu, ja bym biegł. Ciche wiszę ci piwo, Fields zlało się z głuchym warknięciem silnika. Chyba nie usłyszał — albo naprawdę nie miał ochoty na kufel z Williamsonem. Droga do Kazamaty z przejścia na granicy Starego Miasta i Deadberry nie była długa; w zwyczajny, niepozorny dzień trwałaby siedem minut. W dzień obłędu trwała trzy — nienaturalnie milcząca dzielnica, w której nawet osiem godzin po pożarze Piwniczki unosił się specyficzny smród dymu, strawionego drewna i otwarcie wypowiedzianej wojny, zwielokratniała echo kroków. Biegnąc do siedziby Gwardii, próbował nie myśleć; o bólu, który wylewał się przez pory ciała i ciemności, której spojrzał dziś w oczy — dwa razy. Metaliczny posmak w ustach nie zniknął nawet w murach Kazamaty; nerwica czy zatrucie magiczne, choroba genetyczna czy taka, na którą intensywnie pracujesz sam? Niepozorne zawiniątko pod ramieniem nie odpowiedziało; Duncan Dunn od kilku godzin nie miał do powiedzenia zbyt wiele. W siedzibie nikt nie zadawał pytań na widok przemielonego przez wydarzenia ostatnich godzin Williamsona; większość mijanych na korytarzu gwardzistów wyglądała lepiej, chociaż każdy z nich nosił na twarzy ten sam wyraz stalowego zacięcia. W powietrzu wisiały złe, nieoczekiwane, nieplanowane i kurewsko mętne wydarzenia, i wszyscy wiedzieli, że to dopiero początek. Pierwszym, paraliżująco naturalnym dźwiękiem było pukanie; uderzające o drzwi biura sierżanta knykcie przypomniały o bólu zwiniętych w pięść palców i ciosie, który wymierzył samemu sobie, żeby— — Napisali z Salem, Williamson. Głos sierżanta Hampton był dokładnie taki, jak trzy lata temu, kiedy Barnaby po raz pierwszy znalazł się pod jego bezpośrednimi rozkazami; ciężki od niedoboru snu i nadmiaru papierosów. Zauważył to dopiero teraz; od roku brzmią tak samo. — W coś ty się znów, kurwa, wpakował? Wyjątkowo celne pytanie, panie sierżancie. Znów było sprawiedliwe; Barnaby stwarzał problemy tylko po to, żeby móc je rozwiązać. Wpakował było mniej adekwatnym określeniem; to nie tak, że z własnej woli wskakuje do dziur po trzęsieniu ziemi. To dzieje się samo. Sierżant Hampton wyglądał dokładnie tak, jak zwykle; jakby wkurwiało go, że musi poświęcać energię na oddychanie. Trochę niższy od Williamsona, znacznie mocniej pomarszczony i zgolony na krótko, prawie do skóry. Teraz tkwił za biurkiem, kolejny duch przeszłości; ubłocona i przemoczona kurtka zdradzała, że sam niedawno wrócił z terenu, bo prędzej wyciągnąłbym gwoździa z tego biurka i wbił go sobie w chuja niż spędził w zamknięciu więcej czasu, niż muszę, Williamson; Barnaby zapamiętał odpowiedź sierżanta ze szczegółami — poniekąd przez obrazowość, poniekąd dlatego, że czuł dokładnie to samo. Dziś żaden nie był w nastroju do lakonicznych wymian opinii; opowieść Williamsona rozpoczęła się tam, gdzie skończył głęboki wydech przełożonego. Na sam początek: zgodnie z rozkazem, po Maywater — dziwny sposób na określenie momentu w historii, ale od dziś będzie jedynym słusznym; po Maywater, po Deadberry, po tunelach — rozpocząłem patrol w Cripple Rock, niedaleko domków jednorodzinnych. O równej szesnastej rozpoczęło się trzęsienie. Od tego momentu sierżant Hampton milczał; Williamson chętnie zastosowałby podobną taktykę. Przez wyschnięte, obolałe gardło słowa przedzierały się z trudem — nie pamięta, kiedy po raz ostatni miał w dłoni szklankę wody. Dziewięć godzin temu? Teraz to nieistotne; teraz mówił, że ziemia w Cripple Rock rozpękła się i przeniosła pięciu czarowników kilkaset metrów w dół, do tuneli. Po tym raport zaczął biec liniowo — wydarzenie za wydarzeniem, bez dygresji i meandrów. Opowieść musi trwać; mówił o zalanej wodą jaskini, całkowitej ciemności i ludziach, którzy znaleźli się z nim pod ziemią. Być może niektórym z nich zawdzięcza życie; być może oni zawdzięczają życie jemu. W czeluściach Kazamaty to nie ma znaczenia — teraz są zestawem imion, cech i użyteczności. Arthur O’Ridley, ten sam chłopak, który był na promenadzie. Mocne strony: magia natury, wiedza z dziedziny zielarstwa, posłuszeństwo, gotowość do współpracy. Słabe strony: uzależnienia, słaba kondycja fizyczna. Thea, nazwisko nieznane. Mocne strony: medium, komunikatywność, kondycja fizyczna, umiejętność logicznego myślenia, gotowość do współpracy. Słabe strony: dobre serce. Mężczyzna, personalia nieznane. Mocne strony: nie stwierdzono. Słabe strony: patrz aneks siódmy, głównie — brak nogi. Duncan Dunn, dziennikarz Zwierciadła, czarownik, zmarły przez dekapitację. W tym momencie owinięta w koc i reklamówkę głowa wylądowała na biurku; sierżant Hampton nawet nie drgnął. Przez ostatnie trzy lata Williamson zostawiał na tym blacie cały przekrój zdobyczy — chociaż ludzki czerep przyniósł po raz pierwszy. Wyjaśnienia nabrały tempa, kiedy sierżant oglądał głowę — Barnaby mówił o odnalezieniu innego łba, tego należącego do łowcy, i odkryciu jego ciała kilka metrów dalej. Zamilkł tylko na moment — w świetle latarki; te trzy słowa przypomniały mu, że jej nie odzyskał. Cholerne medium kroją podatników przy byle okazji. — W świetle latarki odkryliśmy ekwipunek — sznur, drewniana pałka, Młot na Czarownice, Nowy Testament, złote monety. Te ostatnie wysunął z kieszeni, odkładając na biurko obok głowy Duncana; bukłak przemilczał, zachowując tajemnicę jego istnienia dla siebie. Sierżant kiwał lekko głową, więc Williamson kontynuował; o tym, że ubiór łowcy wskazywał na kogoś, kto zmarł przed trzema wiekami, ale ciało nie nosiło śladów rozkładu. I o tym, że tuż po przeszukaniu trupa, z głębi tunelów wyłoniła się istota. Tym razem wdech trwał dwie sekundy, zanim podjął; to nie było coś, co można znaleźć w bestiariuszu. Ciemniejsza od otaczającego mroku, w jej obecności przestały działać wszystkie czary rozświetlające. Miała kształt wysokiej kobiety i wystarczył ruch ręką, żeby Dunn stracił głowę; oderwała ją szarpnięciem i zaczęła żywić jego krwią. Hampton nie wyglądał na przerażonego; zza biurka w Kazamacie nic nie budzi strachu. O’Ridley podjął próbę spowolnienia istoty varioherenae, bez skutku. Raport płynął przez ciszę późnego wieczora; w Kazamacie zegarki działały bez zarzutu, ten na ścianie biura sierżanta wskazywał dwudziestą osiemnaście. Williamson zaczął mówić szybciej — w tunelach czas stanął w miejscu, po kilkudziesięciu metrach natknęliśmy się na kolejną przeszkodę. Prędkie nakreślenie scenerii; wąski tunel, a w nim ściana odgradzająca jedyną drogę ucieczki i ciała czterech zamordowanych czarownic, zachowane tak samo dobrze, co łowca. Tym razem ze zrujnowanego aparatu ostrożnie wyłuskał kliszę; była cała, w przeciwieństwie do właściciela. Zdążyłem je sfotografować. Po chwili, nieskażonej wahaniem: na kliszy powinny być zdjęcia ściany i tego, co przed śmiercią uwiecznił Dunn. O’Ridley przeszukał trupy, poza pentaklami znalazł kadzidła. Wszystko wskazywało na to, że czarownice zostały zamordowane przez łowcę z pomocą sztyletów i sznura. Pierdolona jatka, dodał w myślach, na głos odtwarzając koszmar minionego popołudnia. Ciąg dalszy makabrycznej widokówki; opowiedział o tym, że ścianę pokrywały imitujące światło runy, cyfry, litery. Niewielki znak na niej sugerował nakreślenie pentagramu, nić Ariadny przeniknęła przez kamień bez trudu, ale wtedy— Teraz będzie dobre, panie sierżancie. Moment na zbudowanie napięcia i zdrapanie z dłoni zaschniętego brudu; Williamson nie był pewien, jak wygląda. Pewnie źle. Pewnie brudno. Pewnie gorzej niż planował. — Ciemność do nas dotarła. To nie czas na skromność — jego spojrzenie nie nosiło śladu wahania, kiedy usta formowały zatrzymałem ją decerto. Ciąg dalszy nie należał do jego zasług; to Thea szukała wskazówek, czegoś, co pomogłoby przedostać się na drugą stronę ściany, O’Ridley odpalał kadzidła, a ostatni z mężczyzn— Teraz milczenie miało inny wymiar; osądzający. Może to panika albo obłęd, nieistotne. Jedyna akcja z jego strony ograniczyła się do odrąbania nóg martwej czarownicy i rzucenie nią w ciemność. Sierżant zmarszczył czoło, Williamson nie zamierzał odpuszczać — teraz słowa były jawnym stwierdzeniem winy. — Zbezcześcił jedną z nas, chociaż nosi pentakl. Reszta sylab to obserwacja: ciemność to poczuła, zupełnie jakby ona i trupy były w jakiś sposób połączone, jakby martwe czarownice strzegły przejść, w efekcie zamieniając się w coś mrocznego i złaknionego krwi. Fragment oderwał się od reszty powstrzymywanej przez decerto i zaatakował mężczyznę. Wystarczyło szarpnięcie, żeby stracił nogę, a mrok znów zaczął żywić się krwią. Druga plama — juchy? Chyba tak; czyjej? Nie jest pewien — zniknęła z dłoni pod niecierpliwym ruchem paznokcia. — Decerto wytrzymało długo — na tyle, żebym mógł spróbować z subsidio i silentiumvitae — próbował; próbował wszystkiego, co nie było atakiem. Pierwsze, rzucone na ciemność, wydawało się odnosić skutek. Drugie, skierowane na trupa okaleczonej czarownicy, nie pomogło. W tym czasie nakreślony na ścianie pentagram otworzył przejście, każdy z jego rogów stykał się z literami, tworząc hasło. Silens. Sierżant Hampton poruszył się w fotelu; lata w Gwardii nauczyły go wyczuwania, że zbliża się koniec. — Zanim przedostaliśmy się na drugą stronę, ciemność zesłała na każdego wizję — mówił spokojnie, bez przerażenia, które wtedy zmusiło go do plucia krwią; zupełnie, jakby była w stanie wedrzeć się do umysłu i odnaleźć najbardziej plugawy, najpotężniejszy strach, który każdy ukrywa w głowie. — Przerażenie ją nasyciło, nagle odeszła, a my mogliśmy— Mogli tylko jedno — ruszyć dalej. Koniec historii był początkiem czegoś innego; Williamson zdradził, że nić Ariadny wpadła do głębokiej kałuży, która okazała się przejściem do Salem — Hampton znał resztę historii. W tym momencie nie był w stanie powiedzieć wiele, więc z jego ust padły słowa, które Barnaby słyszał po raz pierwszy — przynajmniej w tych murach. — Wracaj do domu, Williamson. Nie był pewien, czy podniósł się od razu, czy po chwili zaskoczenia; wie za to, co powiedział później. — Sierżancie, gdyby— Świat miał się skończyć, nie zamierzam tego przespać. — Zaszła potrzeba, wystarczy list. Hampton wie; krótkie skinięcie głową było pożegnaniem, echo zamykanych za plecami drzwi przypomniałol Williamsonowi, że musi pokonać drogę na Stare Miasto pieszo — i że byłaby to ciężka przeprawa, gdyby nie— Szelest papierka w płaszczu przerwał ciszę pogrążonego w napięciu Deadberry; w przeciwieństwie do Duncana, połowa Snickersa przetrwała tunele. podsumowanie: raportuję sierżantowi historię z zimnego tunelu tak szczegółowo, jak to możliwe. Oddaję Gwardii złote monety, ale zachowuję bukłak i sznur. Zaginięcie latarki za pieniądze podatników zostało zapamiętane, a połówka Snickersa — zjedzona. z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii