Kryte korty tenisowe Tenis jest powszechnie uznawany za sport wyższych sfer — nic więc dziwnego, że w Country Clubie znajdują się również kryte korty tenisowe, z których można korzystać, gdy warunki pogodowe nie sprzyjają wzajemnym przerzucaniu piłeczki z jednej strony na drugą, aby na koniec uścisnąć sobie ręce i udać się na dalsze negocjacje biznesowe. Hala wykonana jest z solidnego, odpornego na wiatr, deszcz czy śnieg materiału, w środku ozdobiona belkami stropowymi z orzecha włoskiego oraz koralowymi ścianami. W środku znajdują się trzy korty tenisowe, które można uprzednio zarezerwować, aby mieć pewność, że będą dostępne. Nierzadko jednak rezerwacje nie mają za wiele wspólnego z odpowiednim wyprzedzeniem, co nazwiskiem osoby rezerwującej. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
20.02.1985 Pisk sportowych butów zacinających się na podłożu z czerwonej mączki ceglanej odbijał się echem od zamkniętych ścian kortu. Każdy, z trzech dostępnych, był obecnie okupowany. Pierwszy przez młodą dziewczynę i mężczyznę w wieku ojca Audrey, która dość ostentacyjnie nazywała go wujem, na co pani Verity jedynie uśmiechała się pod nosem. Pan Leatherbury, z tego co wiedziała, nie posiadał żadnych krewnych w mieście, chociaż często bywał widziany ze swoimi bratanicami w publicznych miejscach. Rodzinnego podobieństwa próżno było szukać. Na drugim korcie grało dwóch mężczyzn podchodzących pod czterdziestkę, którzy wprawdzie zaczęli mecz jako niewinny sparing między kolegami, obecnie wkładali jednak w niego bardzo dużo wysiłku, przekleństw pod nosem i niedżentelmeńsko podkręconych piłek, które uderzały w boisko często na granicy autu, o co następnie kłócili się przez kolejne pięć minut, wykorzystując ten moment, aby odpocząć od wysiłku fizycznego, bez proszenia o przerwę. Ostatni, ten najbardziej oddalony od drzwi wejściowych, zajmowany był przez dwie kobiety — jedną née Hudson, drugą wciąż należącą do swojej panieńskości. Gdy pojawiły się tu jakiś czas temu, wszystkie trzy boiska były zajęte. — Jestem pewna, że zrobiłam rezerwację — powiedziała z uprzejmym uśmiechem do dziewczyny, zajmującej się wszystkimi sprawami organizacyjnymi niższego lotu. Nie trzeba było jej tłumaczyć, że chociaż Audrey obecnie przedstawia się innym nazwiskiem, to oba z nich są warte więcej niż rezerwacja złożona przez dwójkę nowobogackich nastolatków, którzy stali przy recepcji z obrażonymi na świat minami. — Ma pani rację, pani Verity, mój osobisty błąd bardzo przepraszam za zamieszanie. Nowobogackie dzieci dostały deser szefa kuchni na koszt klubu, a Audrey i Valentina — chociaż żadna rezerwacja nie miała miejsca — upragniony kort tenisowy. Ten lepszy, jeśli miało to jakieś znaczenie. Serw był po jej stronie. Nie była specjalnie dobrym graczem tenisa, zawsze przejawiając większe zainteresowanie jazdą konną czy tańcem towarzyskim, aczkolwiek potrafiła trafić piłką na drugą stronę bez większego problemu. Z tego co wiedziała, Valentina przejawiała podobne umiejętności, więc nie powinny mieć miejsce żadne podkręcone zagrania, jak przy korcie obok. Żadna z nich nie przyszła tu przepocić swoje gustowne ubrania. — ...Georgie nadal upiera się przy chodzeniu jedynie w pudrowym różowym, gdyż jest to ulubiony kolor jej lalki Barbie — powiedziała po uderzeniu rakietą w piłkę, która z niezbyt zawrotną prędkością poleciała w stronę Valentiny, będąc niespecjalną przeszkodą do odbicia. — Wojny o odcienie różowego to najżywszy punkt mojego tygodnia. Twój z pewnością był bardziej emocjonujący. Audrey nie miała nic przeciwko codziennej rutynie dziecięcych humorów, ale też niespecjalnie cierpiała na nudę gospodyni. Valentina nie musiała jednak o tym wiedzieć. Audrey była za to bardzo ciekawa, czym jej bratanica zapełnia swoje dni (oraz noce). Zwierciadło już w wystarczających szczegółach raportowało na temat życia prywatnego panny Williamson (z pewnością z dużą hiperbolą), jednak Audrey absolutnie nie chciała ryzykować pojawienia się nazwiska Hudsonów w podobnym kontekście w następnym numerze. Biała, tenisowa spódnica zafalowała, gdy Audrey zrobiła kilka, dynamicznych kroków, aby odbić piłkę z powrotem na drugą stronę. Sportowe spodenki pod spodem chroniły ją przed przypadkowym pokazaniem czegoś, czego dorosłej kobiecie pokazywać nie wypadało. Przyjazny mecz tenisa z bratanicą wymagał jednak od niej ubioru adekwatnie sportowego. Białe adidasy, białe skarpetki z czerwonym paskiem i kolorowa frotka, aby móc — jak dama — otrzeć krople potu z czoła. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Nawet najlichsza strużka potu to przewinienie wysokiej wagi, zasługujące na śmierć w męczarniach w obliczu zbrodni dokonanej na łagodnej tafli satynowego podkładu. Słoiczek z jasnobeżową substancją spoczywa w mojej torebce, z wieczkiem zalogowanym dwiema przeciwstawnymi literami C, takimi samymi jak te na pikowanej fakturze malutkiej torebki. W stylu sportowym, na ile sportowa może być wybitna ekstrawagancja Chanel. Zabezpieczona jestem zatem względem potencjalnej katastrofy, choć nawet z jej perspektywą zaopatrzyłam nadgarstek w niedużą, mięciutką frotkę, mająca zmazać przewiny nadprogramowego zamachnięcia się dłonią. Tenisową rakietę trzymałam wielokrotnie, a ta, która w kolorach bieli i eleganckiego beżu spoczywa w charakterystycznej torbie – zaraz obok tej malutkiej, ozdobnej – była prezentem bez okazji, przy którymś meczu rozgrywanym z tatkiem. Skoro mam już swoją rakietę, mogłabym nawet nazywać się początkującą tenisistką, chichotać cicho przy drobnych komplementach, wzdychać – och, to tylko takie amatorskie zagrywki! – kiedy ktoś zawieszałby oko. O dziwo – na tym mi dziś nie zależy. Audrey jest kolejnym śladem koneksji Kręgu, kolejnym słodkim pretekstem dla ubarwienia swojej codzienności, która zawsze kręci się wokół tego samego – luty jest jednak na tyle markotny, że posmakowanie atrapy lata, nawet pod zadaszeniem, na pomarańczowej mączce, wydaje się perspektywą niemal bajeczną. Kiedy kobieta na recepcji dość długo sprawdza zapiski, rezerwacje i Lucyfer wie co jeszcze, nie poświęcam jej uwagi. Nuży mnie kilkanaście sekund nadmiernego czekania, oparta o blat lady odwracam się do niej plecami, by wzrok umiejscowić w okolicy, sylwetkach przemierzających główny korytarz, osobach wchodzących i wychodzących z hali kortów tenisowych. Kiedy Verity w końcu odbiera naszą wejściówkę, a przy tym pachnące świeżością, białe ręczniczki, buteleczkę wody i słynne coś jeszcze mogę dla pani zrobić?, z zadowoleniem przechodzę do miejsca dzisiejszej aktywności. Biała, tenisowa spódniczka faluje w rytmie kroków wystukiwanych wysoką platformą białych adidasów; nieco bardziej rozkloszowana niż te klasyczne, bo własne kaprysy zwykłam zaspokajać z należytą pobożnością. W kontraście do charakterystycznych plisów stoi jasny, bardzo obcisły top, z rozkosznie trendującym motywem krokodyla; Lucifer bless Lacoste. Daszek jest mi zbędny, choć z pewną nutą zawodu zostawiłam go w szafie, spinając włosy w wysoki kucyk. – Myślałaś o wyprawieniu jej przyjęcia z motywem Barbie? – rzucam, kiedy ramię wysuwa się na przód, a rakieta z łagodnym uderzeniem odbija serwowaną piłeczkę tenisową. Przerzucamy ją, z prawej do lewej, przodu do tyłu, w miarowym tempie i bez sportowej zaciekłości, dużo bardziej poruszone rozmową o dziecięcych marzeniach i ulubionych kolorach – Mogę wcielić się w główną bohaterkę. I powiedzieć Georgie, że choć róż jest bezwzględnie cudowny, Barbie lubi też elegancką pepitkę, klasyczne grochy, seledynowy błękit i łagodny beż – szeroki uśmiech rozchyla usta, plan jakże idealny w swej prostocie i słodki w skrytej chytrości. Znów zamach, znów odbicie, piłka za daleko pani Verity. Mój serw. – To dość oszczędne w środkach rozwiązanie, nie sądzisz? Nie żebym uważała, że w szafie pełnej różu jest coś złego – poza tym, że małe słonko Veritych zacznie w końcu nużyć społeczność przyglądającą się rosnącym niebywale szybko latoroślom wpływowych person. Jasnozieloną piłeczkę obracam w dłoni, podbijam kilkukrotnie o mączkę i w końcu wyrzucam lekko w powietrze, by z zamachem zaserwować kolejny set. – Po naszej lewej. Richard Devall, młody dziedzic domniemanej fortuny – choć to rodzina Hugo, puszczam ten fakt w niepamięć, bo doskonale wiem, że nie łączy ich zażyłość większa ponad rodzinny mus i niechęć podczas jednego święta w roku – Zdążył cztery razy przestudiować spojrzeniem pysk krokodyla na mojej koszulce – doszukiwanie się braku bielizny to jeszcze nie grzech, jestem miłosierną kobietą – I dwa razy gapił się na twoje skarpetki. Albo łydki – jedno i drugie, od łydek bliska droga do ud, a te otwierają wiele bram męskich fantazji. Z rozbawieniem odbijam kolejną piłkę, kątem oka, na ułamek sekundy zerkając w kierunku oskarżonego przedstawionych czynów. – W temacie minionego tygodnia – zastanawiam się nad przyjęciem. Przywitanie wiosny, pąki kwiatów, topniejący sztuczny śnieg. Co sądzisz? – o nadprogramowym wydaniu setek dolarów? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
— Och, jaki uroczy pomysł. Jak inaczej nazwać wyprawienie przyjęcia, którego motywem przewodnim byłby róż; róż, ale blady; trochę więcej różowego, aby na koniec wszystko posypać — zgadliście — różowym. Propozycja Valentiny nie została jednak w żadnym stopniu potraktowana pogardliwie — broń Lucyferze! — a z adekwatnym zamyśleniem na twarzy i zmarszczonymi brwiami tak, aby proces myślowy kobiety był faktycznie widoczny na jej twarzy. Ten z pewnością zachodził, jednak niekoniecznie w tych rejonach, których Valentina by się spodziewała. — Zrobiłabyś to dla mnie? Jestem już tak zdesperowana — odbiła piłkę na drugą stronę, tak, jakby nie sprawiało jej to większego wysiłku. Bo nie sprawiało — nie przyszła tu się wymęczyć. — że byłam gotowa powiedzieć jej dziś rano, że różowy stał się nielegalny i jeśli będzie go dalej nosić, to wujek Barnaby będzie musiał ją aresztować. Nawet do głowy by jej nie przyszło, żeby angażować Williamsona w takie zagrywki, choć ten z pewnością chętnie wziąłby udział. Miał wyjątkowo miękkie serce — a jeszcze miększą, roztopioną czekoladę, którą wyciągał z kieszeni, by dać dziewczynkom, gdy myślał, że nie patrzy — do dzieci. Różowa gorączka nie była jednak problem natury policyjnej, ale mogła być krokiem w stronę rozwiązania innego; jak z Valentiny zrobić uczciwą kobietę. — Twój pomysł jest znacznie sensowniejszy. Jakby Barbie przy okazji chciała przekazać, że wyjadanie słodkich płatków do mleka przed snem jest niezdrowe, to zostałaby bardzo szybko moją ulubioną Barbie. — Gdyby ta Barbie jednocześnie zaangażowała się tym samym w życie rodzinne i spędzając czas z dziećmi, obudziła swoje instynkty macierzyńskie, to byłby to tylko dodatkowy plus. Zresztą, kto wie, ilu akceptowalnych kawalerów dostałoby przypadkiem zaproszonych na takie przyjęcie. Uśmiechnęła się lekko. — Absolutnie nic złego, jednak nużącego — a żadne jej dziecko nie będzie określane jako nużące. — Jako rodzic mam obowiązek zadbania, by moje córki miały szeroką gamę doświadczeń życiowych. Ponoć sprzyja to rozwojowi. Oczywiście w umiarze, dodała w myślach. Nie oszalała jeszcze i nie zamierzała wysłać ich do publicznej szkoły. Niemniej empiryczne poznawania świata jest ważne i nawet ona nie miała zamiaru tego negować. Chciała swoje córki wysłać w świat przygotowane, na każde ewentualności. Jej własna matka nie przygotowała ją do niczego. Z trudem ukrywa rozbawienie, gdy Valentina zaczyna przedstawiać jej rysopis jej własnego krewnego. Z tego co wiedziała z ostatniej rozmowy z matką Richarda, to jeśli dalej będzie zapuszczać się w niezbyt wyjściowe rejony miasta, to może pożegnać się z domniemaną czy nawet faktyczną fortuną. Ponoć znalazł w Sonk Road wielką miłość (tego kwartału). Żałosne. — Nie traciłabym na twoim miejscu na niego czasu — Richard mógł być rodziną, ale Valentina była nią bardziej. — Ale skoro o Devallach mowa, to czy przypadkiem nie przyjaźnisz się z moim krewnym, Hugo? — kuzynem, bratankiem, kto by to wszystko pamiętał. Piłka znajdowała się po jej stronie i spędziła niecałą minutę, trzymając ją w dłoni. Tak naprawdę obserwowała swoje paznokcie, gdyby któryś się połamał, musiałaby awaryjnie jechać do kosmetyczki. Jutro ma herbatę z teściową. — Czytałam ostatnio paskudną plotkę na jego temat — dwa odbicia o mączkę, by ostatecznie uderzyć w zielony punkt swoją rakietą. — i panny Williamson. Nikt oczywiście nie wierzy w bzdury, które drukują w Zwierciadle, aczkolwiek... Aczkolwiek nadal je drukują, więc ktoś jednak wierzył. Lepiej dla wszystkich zaangażowanych, aby ich nie było, ale dla Audrey nie był to specjalny problem. Devalle, choć rodziną, byli nią niewątpliwie dalszą i nigdy nie czuła specjalnej powinności wobec samego nazwiska. Nic dziwnego, skoro swoją matkę ledwo była w stanie zapamiętać, umarła tak młodo. Obecnie największą lojalnością wykazywała się jedynie w kierunku własnej rodziny, ale Hudsonowie nadal dumnie stali na drugim miejscu. Valentina swoje dnie zapełniała wydmuszkami. Przyjęcia, które chociaż piękne, oprócz możliwości wybawienia się, nie zapewniały jej nic więcej. Oprócz reputacji, ale czy była ona właściwa? — Kolejny świetny pomysł — pochwaliła ją. Marchewką zajdzie się znacznie dalej. — na twoim miejscu zahaczyłabym nim o Noc Walpurgii. Twój ojciec na pewno spojrzy przychylniej, jeśli będzie się to odbywać ku czci Lucyfera. Rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć, Valentina? |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Na całej połaci róż. Talerzyki i kubeczki różowe, obrus różowy, balony różowe, dresscode koniecznie różowy – uważam, z zupełną szczerością, że Georgie jest dzieckiem zasługującym na wszystko co najlepsze, i choć kolor idealnie pasujący nie tylko do najpopularniejszej lalki świata, co też do koronkowych majtek, spędza drogiej pani Verity sen z powiek, jest pewną fazą przejściową. Wszyscy je mamy. Dzieci swoje, dorośli swoje; na kilka drobnych sekund wracam myślami do zeszłego sezonu i pięknego płaszcza z piórkowym boa przy kołnierzu. Wszyscy je mamy. – Ekstremalnie, Audrey – komentuję, nie kryjąc rozbawienia i śmiechu, który ginie przy kolejnym uderzeniu rakiety. Białe adidasy ślizgają się na pomarańczowej nawierzchni, nowa podeszwa niedługo przesiąknie kolorem mączki i zabarwi też boki. – Nie ma problemu, najmniejszego – twierdzę, a kąciki ust lecą w górę, kiedy wizualizuję sobie cały anturaż przyjęcia pod hasłem Barbie; jako ostatni etap swoistej obsesji, rozdział kończący pewną erę, bo tuż po pokrojeniu tortu mogę powiedzieć o tym, co lubi nosić ulubiona lalka Georgie. – Widziałam nawet taki zestaw, Barbie w garsonce w pepitkę – zestawy zabawkowych ubranek odgrywają ważną rolę w dziecięcym postrzeganiu świata, zwłaszcza, kiedy ktoś taki jak mała Verity najbardziej w świecie pragnie móc się z kimś utożsamiać. – Poza tym, na pewno można wybrać Barbie na zamówienie – kolejny trzask, kolejny ślizg, szurnięcie na mączce i piłka za autem; raz, dwa, trzy podbicia, góra, całkowite zobojętnienie wobec sportu. Spojrzenie przemyka w bok, uwaga schodzi stopniowo z urodzinowych uroczystości i na moment zyskuje ją Richard Devall; mało interesujący, z natarczywym spojrzeniem i wybujałymi ambicjami. Wielka szkoda. – Och, idiotyczne pogłoski, Audrey – Hugo i Charlotte, Charlotte i Hugo, kilka kieliszków za dużo, dźwięczny śmiech, śmiały dotyk; wielkie mi halo, Hellridge – Znam ich obydwu. Wybitnie dobrze – piłka na aucie, kolejny serw. Kolejne westchnięcie i kolejny uśmiech – Zwierciadło lubi mieć pożywkę. Dlatego istnieje. Hugo i Charlotte zapewniają mu życie – i wiele innych urokliwych nazwisk, które doskonale komponują się ze słowem plotka. – Sama zobaczysz. Na przyjęciu – a więc postanowione, kwiaty i sztuczny śnieg, chwała Lucyferowi, wobec której kiwam głową, wyrażając aprobatę dla propozycji Audrey. To idealny pomysł. – Jesteś wspaniała – swoje zadowolenie wyrażam od razu, tempo gry pozwala na rozmowy, miny i gesty; w tym ostatnim wysyłam w kierunku cioci całusa – Konkretne persony, które powinny dostać zaproszenie? – skropione jedynie odrobiną perfum, dlaczego by nie? – Kto zasłużył na uroczyste powitanie nowego sezonu? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Audrey przejściową fazą było marzenie o zostaniu dżokejem. Świadomość, że to marzenie powinno zostać pogrzebane, przyszło szybko — nie tak szybko, jak utrata matki, ale niemal równo — gdy ojciec, niemal śmiechem, oznajmił jej, że nie ma absolutnie takiej opcji. Jazda konna była cudownym hobby, jeszcze cudowniejszym, bo dzielonym z nestorem rodu, więc Audrey pozwalano na uczestniczenie w zawodach, nawet ich wygrywanie, bo ojcu dawało to powód, by do wuja zagadać. Hobby jednak nie jest profesją. Już w szczególności dla kobiet, takich jak ona — dla niej profesją ma być jej mąż. Tak więc marzenie o konnych wyścigach zostało tam, gdzie powinno — w fazie przejściowej. Wszyscy je mamy. Nie komentuje słowa ekstremalnie w żaden sposób — ni to gestem, ni słowem, ale w głowie uśmiecha się, sugerując, że Valentina być może nie wie do końca, jak ekstremalna potrafiłaby być. Być może sama Audrey jeszcze do końca nie wie, aczkolwiek ma pewne teorie, które systematycznie testuje we własnej pracowni. Dotyka dłonią swojego mostka, ustami wymawiając bezgłośne "dziękuje". Dziękuję, jestem twoją dłużniczką. Bujda jakich mało, ale nie największa dzisiejszego dnia. Nie można jej przecież winić — kłamstwo to najlepsza forma rozrywki, która nie wymaga ściągania ubrań. Aczkolwiek pomaga. — Cece dostała taką na przedostatnie urodziny — odpowiada. Cece jednak, w przeciwieństwie do młodszej siostry, zażyczyła sobie ją w purpurowej garsonce i ze skórzaną teczką, przypadkiem taką samą, jaką jej ojciec zabiera ze sobą do sądu. Teraz twierdzi, że jest już za duża na zabawę lalkami, ale Audrey widzi, że ta zmienia co jakiś czas ułożenie na komodzie lub zostaje przypadkiem zostawiona w gabinecie Bena, gdy ten wyjeżdża na dłużej. — Kosztowała prawie tyle, co przyjęcie urodzinowe, ale przecież nie zawsze chodzi o pieniądze. Zawsze chodzi o pieniądze. Szczególnie gdy wymaga się, by skórzana teczka lalki Barbie twojej córki była wykonana z prawdziwej skóry. Leciutko uniesiona brew mogłaby być ledwo dostrzeżona przez Valentinę, niemniej wciąż — dostrzeżona. Bliska znajomość panny Hudson i panny Williamson to z pewnością nie jest coś, co spodobałoby się rodzinie. Siostra Barnaby czy nie — to wciąż Williamson. Z każdym oczywiście należy się dogadywać, ale nie z każdym przyjaźnić. — Skoro tak mówisz — wzruszyła więc ramionami, notując w głowie, aby baczniej przyglądać się ich znajomości. Oraz zapytać Bena, ile wie o młodszej siostrze Barnaby. — Uważaj jednak, by Zwierciadło nie zrobiło sobie z ciebie kolejnej ofiary. Na przykład na polecenie Williamsonówny, oni już tak mają. A przynajmniej to dokładnie, co Audrey by zrobiła na jej miejscu. Wszyscy wiedzą, że szumowiny muszą mieć o czym pisać, więc jeśli nie chce się, by pisano o tobie, to należy podrzucić im coś innego, równie intensywnie pachnące gówno. W temacie intensywnych zapachów — musiała zbadać, by przyjęcie Valentiny nie pachniało zbyt mocno nowobogactwem. Czasami zbyt mocno wychodził z niej Paganini. — Hmm... — zastanowiła się, butami piszcząc o sportowe podłoże. Przypomniała sobie herbatę z kuzynką jej matki — wspominała o jej wspólnej krewnej, przeurocza młoda dama, ale za dużo czasu spędza w pracowni. Bardzo zdolny jubiler, mówiła. Miałaby zamówienie dla takiego. — czy znasz się może z Élianne L'Orfevre? Wydaje mi się, że jesteście w podobnym wieku. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Mam sześć lat i pragnę zostać piosenkarką. Podbijać estrady za wielką wodą, tańczyć i falować złotą sukienką, oplatać palce na diamentowym mikrofonie większym od mojej głowy; widzę Dianę Ross i to jak łapie rączki małych, ciemnych chłopców z The Jackson 5 i wiem, że należę do świata. Mam osiem lat i pragnę tworzyć najpiękniejsze stroje i najbarwniejsze wachlarze jakie świat widział; drepczę mediolańską ulicą i nie potrafię nacieszyć oczu, bo garsonki z beżu przechodzą w róż, a potem elegancką czerń, która doskonale kontrastuje z bielą prawdziwych pereł. Mam jedenaście lat i pragnę zostać najbogatszą kobietą w historii świata. Aktówka tatusia ma zepsuty zamek, bo w środku za dużo jest kartek z pieczęcią, a wśród nich gubią się pojedyncze studolarówki. W tej drugiej, metalowej i srebrnej wielka klamra przykrywa zielone kosteczki oplecione gumką; dużo bardziej ciekawi mnie jednak długa, podłużna sztabka na ławie kawowej - złoto leżące obok średniego cappucino o godzinie dziesiątej trzydzieści to niecodzienny widok dla połowy globu, choć jedenastoletnia ja spogląda na połyskujący klocek tak, jak inni patrzą na czwartkowego New York Timesa i nadgryzionego donuta z piekarni obok. Z wiekiem rewiduję swoje marzenia zaskakująco dobrze, przybliżając się do realności coraz śmielej; jak wiele potrzeba, by spełnić życzenie jedenastoletniej dziewczynki noszącej nazwisko Hudson? - Nie martw się, Audrey - mówię, w nieco rozbawionym tonie biorąc kolejny zamach, którego siła spotyka się z tenisową piłeczką i posyła ją na drugą stronę kortu z mączki - Mam twardy tyłek - dodaję, z uśmiechem drgającym w kąciku ust. Panna Hudson panoszy się po Saint Fall nowiutkim Cadillaciem; nowy hotel Hudsonów otwarty na wybrzeżu portugalskim najwyraźniej generuje obiecujące zyski. Valentina Hudson na wieczorze panieńskim jednej z ulubienic śmietanki towarzyskiej; Lucyfer obdarza łaskami młodych przedstawicieli Kręgu. Valentina Hudson i Charlotte Williamson - gdzie tym razem udają się zakazane przyjaciółki? Rubryki w Zwierciadle znam na pamięć, są reliktem czasów nastoletnich, w których jeszcze interesowały mnie na tyle, by unieść palec i przewertować stronę. Znam na pamięć także miny, podobne do tej, która czai się w rysach twarzy Verity, w uniesionej brwi i swobodnej ciszy - zdarzają się często, na przestrzeni wielu lat, podczas których nazwisko Williason orbituje wybitnie blisko mojego. Strój na imprezę urodzinową mam już wybrany, podobnie z prezentem, kwestia plotek to sprawa drugorzędna, więc kiedy odbijam kolejnego serwa, nie pamiętam już o bolączkach niosących nazwę "Charlotte x Hugo". Może faktycznie powinnam pociągnąć ich za język bardziej? - Nie. Albo tak? - nazwisko znane doskonale, bo momentami przed oczami pojawia się Vittoria; Elianne też gdzieś mryguta, jarzy się w odmętach beztroskich myśli - Może. Przelotnie. Dlaczego pytasz? - wiele nazwisk i wiele możliwości, coś o jubilerstwie pojawia się w mojej świadomości i chyba wreszcie łączę kropki. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Gryzie się w język (w przenośni), by nie powiedzieć czegoś więcej na temat tyłka Valentiny — jak na przykład, wiem, Zwierciadło o nim też pisało. — Oczywiście, to po prostu troska — o nazwisko. Może jednak trochę także o bratanicę? Ciężko czasami oddzielić lojalności, wybrać z konkretnego interesu i dobrać do tego odpowiednią maskę. Łatwiej byłoby czasami po prostu nie dbać o nikogo — czasami nie dbała. Dzisiaj czuła się w nastroju na działalność charytatywną. — Wiesz, co niewłaściwa reputacja może zrobić z młodą damą. Znacznie więcej, niż z młodym dżentelmenem. Audrey była przekonana, że chociaż zarówno Hugo, jak i Mallory znaleźli się w tej samej kolumnie, co panna Charlotte, to ich udział w skandalu (domniemanym, bądź nie) zostanie bardzo szybko zapomniany. Za nią natomiast — nawet jeśli wszystko zostało wyssane z palca u stopy — będzie się ciągnęło bardzo długo. Niech spróbuje tylko następnym razem pokazać się publicznie ze wzdętym brzuchem. Valentina mogła się przyjaźnić z Williamsonówną, ile tylko chciała. Pić z nią, chodzić na nocne eskapady i krzyczeć do gwiazd, że są młode, piękne i wolne (nie były). To, czego Valentina nie mogła robić, to być głupia. A przynajmniej tego Audrey nie mogłaby zdzierżyć. — Och, tak mi przyszło do głowy — zupełnym przypadkiem. — że mogłabyś ją zaprosić. Moja ciocia ostatnio mi o niej wspominała. Myślę, że mogłaby się ucieszyć z zaproszenia. Albo i nie — byłaby to jednak okazja, by z nią porozmawiać i wyczuć, czy naprawdę dziewczyna zna się na jubilerstwie tak dobrze, jak twierdzono. Zamówienie, które pani Verity miała na oku, wymagało bardzo delikatnej, kobiecej ręki — oraz chociaż zalążka gustu. Głównym wymogiem była jednak dyskrecja, chociaż to zawsze można uzyskać, używając pośredników. Panna L'Orfevre nie musiała wcale wiedzieć, dla kogo wykonuje biżuterię. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Niewybrzmiałe słowa i niewybrzmiałe odpowiedzi; mogłabym rozpocząć wielogodzinną debatę na temat najczęstszych spekulacji zawartych w Zwierciadle, najgorętszych nagłówków, w końcu dochodząc do tego na pograniczu rozbawienia i irytacji - szczędzę jednak sobie i przede wszystkim Audrey rozmowy o moich pośladkach. Choć jestem niemal pewna, że Richard Devall, schylający się po piłkę serwową i jedynie ukradkiem muskający spojrzeniem smukłe łydki pani Verity - na Lucyfera, to przecież twoja krewna, zboku - chętnie przysłuchiwałby się naszej rozmowie. - Wiem, ciociu - z rozbawieniem migoczącym w kąciku ust unoszę spojrzenie, by odnaleźć to należące do Audrey. Ciociu - nie mówię tak do niej - to nieduża różnica wieku, czy zwyczajne przyzwyczajenie, albo jakaś dziwaczna niechęć do dodawania określeń mających dodać jej lat - nieistotne, choć w tej chwili wyraża pewną pobłażliwość i to, że mimo niej naprawdę doceniam jej troskę. Dopóki znowu nie rozpiszą się o moim tyłku, a ja przejeżdżając obok redakcji, z opuszczonym dachem samochodu wystawię środkowy palec wprost do okna redaktora naczelnego. - Będę o tym pamiętać - dodaję jeszcze, żeby coś, co ma być powagą poważnej i dojrzałej młodej dorosłej faktycznie wybrzmiało między nami - żeby było jasne, że domniemana ciąża Charlotte Williamson to idiotyczne pomówienie, na które i tak nie mogłabym sobie pozwolić. Tatuś byłby niepocieszony. Kolejne skrzypnięcie butów zwiastuje następny serw; spódniczka falująca niebezpieczne wysoko, by w pobliżu potencjalnej wpadki utrzeć nosa wszystkim gapiom ukazując idealnie dopasowane, równie jasne spodenki - przestałam zwracać uwagę na podnoszący się materiał przy siódmym kroku zrobionym na mączce, podobnie jak znudziło mnie obserwowanie pozostałych kortów, teraz zajętych przez młodych i starszych mężczyzn. Obracam rękojeść rakiety kilkukrotnie, podbijam piłkę, unoszę rękę w górę; frotka smaga czoło i pozbywa się nieistniejącej strużki potu - jestem wybitną aktorką, nawet imitując sportowe zmęczenie. - Myślę nad motywem przewodnim - kwiaty to oczywista sprawa, ale potrzebuję czegoś więcej - czegoś, co dobitnie przypieczętuje powitanie wiosny i wzniosłe uroczystości. Czegoś, co odbije się w pamięci i rozweseli gości - w ostatecznym rozrachunku chodzi przecież tylko i wyłącznie o to. - Zaproszę tę dziewczynę. Czym się zajmuje? - deklaruję, kiedy piłka głucho odbija się za siatką po stronie pani Verity - co robi, jak robi, dla kogo robi? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Richard Devall musiałby najpierw przypatrzeć się twarzy pani Verity, aby móc — jakimś cudem — dojść do głęboko zakopanej w jego głowie informacji, że faktycznie są spokrewnieni. Nie można mu się więc dziwić — każdy wie, że nogi znajdują się zazwyczaj bardzo daleko od twarzy. Dowolny przedstawiciel płci męskiej mógłby popełnić ten błąd. Większym błędem byłoby, gdyby zrobił to w obecności jej męża. Na ciocię odpowiada rozbawieniem. Jest to odpowiedni termin, jakim Valentina powinna się do niej zwracać — gdy były młodsze oraz obie niezamężne, taki termin faktycznie wydawał się nazbyt dojrzały dla panny Hudson. Ich pozycje społeczne jednak się zmieniły, całkiem sporo, od tamtego czasu. Audrey była teraz przede wszystkim żoną, potem matką, a na końcu — niezaprzeczalnie — ciocią. Upominanie Valentiny o tym fakcie nie przynosiłoby jednak żadnego pożytku. Społeczne ramy są sensowne tylko do momentu, do którego go przynoszą. Obserwując, jak jej towarzyszka kręci spódniczką, teatralnie ociera czoło i tańczy — gdyż inaczej nie da się tego nazwać — w rytm własnej muzyki, Audrey rozpiera niemal duma. Myśli jednak, jak ona by to zrobiła; ona materiał spodenek pokazałaby jedynie raz i bardzo przelotnie. Kroków zrobiłaby cztery i nawet by nie spojrzała w stronę grających obok kawalerów. To zakładając, że faktycznie chciałaby zwrócić ich uwagę. Na Benjamina, przykładowo, działało najbardziej, jeśli patrzyła w stronę kogoś innego. Nie za długo i niezbyt nachalnie; przelotnie. — Kwiaty to klasyka gatunku, aczkolwiek — piłeczka odbiła się od mączki, potem od jej rakiety i od mączki ponownie. Intensywny zielony odznaczał się wyraźnie w ceglanym kolorze podłoża. — czasami warto pomyśleć w innym kierunku. Czerwień idealnie łączy się z religijną okazją. Piłka znowu wędruje z miejsca na miejsce, ze strony na stronę, aż Audrey mija się z nią o dwa, strategiczne centymetry. Mogłaby ją odbić, gdyby podbiegła, ale jak już ustalone — nie przyszła się tu spocić. — Ładny punkt — chwali ją; to ważne, aby kogoś pochwalić, nim będzie się od niego coś chciało. — Z tego, co wiem, to studiuje oraz tworzy biżuterię. Coraz więcej osób w mieście składa u niej zamówienia, może zrobiłaby ci coś krwiście czerwonego na specjalną okazję? A ja mogłabym zobaczyć czy faktycznie ma takie zwinne palce, jak mówią. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Pisk podeszwy w kontrolowanych warunkach nie jest nawet irytujący, mówi o wysiłku, który dawkuję i ustalam jego zasady, biegając w te i wewte po pomarańczowej mączce, w tempie, które sama tworzę i wybieram – to bardziej szybki chód, niźli walka o seta na śmierć i życie. Dużo ważniejsze od wysiłku są słowa, które padają między nami. Przelotne spojrzenia, rozbawione kąciki ust, kręcenie głową i wzniosłe wyobrażenia o planach na wiosnę. Mam ich całe mnóstwo, od odświętnych uroczystości, na zakrapianych wysokoprocentowymi napojami wakacjach kończąc. Marzy mi się samolot i ciepło muskające skórę, wygodne leżaki na wybrzeżach Ibizy, wzrok posyłany zza ciemnego szkła okularów i udawanie – przez dłużej niż faktycznie mogę, że jestem kimś innym. Finalnie rozbiją się o taflę oczekiwań, moich i czyiś, idiotycznych i tych święcie poważnych, bo stworzonych z wieloletniej tradycji; powinnam ustalać swoje własne, tak jak w wieku nastoletnim, kiedy nocowanie u mnie było stałym elementem nowego roku szkolnego. – Zatem czerwień – zgadzam się z jej słowami, pomiędzy kolejnym odbiciem a następnym, aż finalnie punkt dobije do celu puli, a ja opuszczę rakietę – Dałaś mi wygrać specjalnie? – przestałam liczyć punkty w połowie, a potem znów do tego wróciłam, więc kiedy rozgrywka dobiega końca, próbuję ukryć swoje zaskoczenie. Obracam rączkę rakiety kilkukrotnie, znów wycieram czoło i tym razem absolutnie ignoruję spojrzenia posyłane z sąsiedniego kortu. Od nich dużo bardziej zaczęły mnie interesować przygotowania do przyjęcia, które powoli wizualizuję we własnej głowie. Fakt, że wyglądam w czerwieni doskonale, jest miłym dodatkiem do tego wszystkiego. Łączysz się z religijną okazją, Val. Założenie kosmyka włosów za ucho jest ostatnim ruchem po mojej stronie kortu, bo chwilę później podchodzę do siatki i okrążam ją, by znaleźć się po stronie Audrey – Jeszcze jeden? – jeszcze jeden niezobowiązujący mecz, w którym będziemy pochylać się nad wadami i zaletami małej Ellianne, o której wspomniała pani Verity. Próbuję przypomnieć sobie jej twarz, ale zamiast rysów widzę tylko ładne, subtelne kolczyki, które pojawiły się w mojej głowie po słowie jubiler. Może powinnam coś u niej zamówić przed posłaniem zaproszenia? Mam lepszy pomysł. Drga na końcu myśli i końcu języka, choć walczę ze sobą dzielnie, by nie psuć niespodzianki i finalnie nie wyjawiam go Audrey, a jedynie uśmiecham w jej kierunku. – Doskonały pomysł. Kolejny – mówię, faktycznie zadowolona – Jesteś wspaniała – kolejno nachylam się do niej i ledwie wyczuwalnie muskam jej policzek, jak dobra bratanica z radością uwielbiająca swoją dobrą ciocię. – No dobrze, jeszcze raz. Później może wybierzemy się do tego nowego ośrodka z basenem w centrum? Mają tam jacuzzi. Czego można chcieć więcej? zt x2 <3 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka