Droga do Rezerwatu Jedna z głównych dróg dojazdowych, prowadzących do Rezerwatu Bestii. Nieutwardzona, niemal zawsze częściowo spowita mgłą, przecina ostro gęstwinę lasu i ginie w czeluści wiekowego boru, skutecznie zniechęcając amatorów wycieczek objazdowych przed zapuszczaniem się zbyt daleko. Ciągnie się prosto przez ponad dwa kilometry aż do rozwidlenia najeżonego ostrzeżeniami o niebezpieczeństwie i dzikich zwierzętach, z czego jedna odnoga kończy się ubitym placem, służącym za prowizoryczny parking, a druga - jak głosi drewniana tabliczka na poboczu - wiedzie do posiadłości rodziny Lanthierów. Zwykle dobrze przejezdna, w porze roztopów może stanowić pewne wyzwanie dla niedoświadczonych kierowców i pojazdów nieprzystosowanych do jazdy terenowej. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Remy Lanthier
HELLRIDGE CRIPPLE ROCK 8 lutego 1985 roku C. Williamson & R. Lanthier Skuta mrozem ziemia milczy wymownie nawet wtedy, gdy podeszwy jego ciężkich, skórzanych butów odciskają weń charakterystyczny ślad. Krok ma pewny, ale zaskakująco lekki, bo wiedziony wieloletnim doświadczeniem odruchowo stawia stopy tak, by nie anonsować swojej obecności przedwcześnie. Podąża środkiem odśnieżonej drogi wolny od wszelkich obaw, ze śmiałością typową dla pana przemierzającego swe włości, bo choć ta część ziem nie należy stricte do niego, zna je od podszewki i - chcąc czy nie - już dawno stał się ich integralną częścią. Zwalnia nieco, gdy w końcu dostrzega rozwidlenie i rozgląda się z uwagą, próbując sięgnąć wzrokiem dalej, niż pozwalają na to nisko zawieszone, rozłożyste gałęzie iglaków. Te, wciąż jeszcze gęste i zielone pomimo późnej pory, zdecydowanie górują w tej części okolicy i nie ułatwiają mu zadania. Remy upewnia się więc tylko, że zjawia się u celu jako pierwszy, nim unosi dłoń i zerka na tarczę zawieszonego na nadgarstku zegarka. Dochodzi godzina dziesiąta, co tylko utwierdza go w przekonaniu, że dociera na miejsce spotkania na kilka minut przed ustalonym czasem. Z cichym westchnieniem opuszcza dłoń i wykorzystuje tą okazję, by poprawić kilka znaków, które najpewniej pod wpływem kapryśnej pogody uległy z czasem nieznacznym przemieszczeniom. Wyrównuje właśnie ostrzeżenie o niebezpieczeństwie, gdy wyczuwa w pobliżu czyjąś obecność. Niedbałym ruchem zrzuca z tabliczki warstwę miękkiego puchu, nim obraca się przodem do zmierzającej ku niemu, kobiecej sylwetce. Instynktownie przekrzywia głowę i obrzuca towarzyszkę czujnym spojrzeniem orzechowych ślepi. Lucyfer mu świadkiem, że próbuje się przed tym bronić, ale ostatecznie echo słów matki i tak przedziera się taranem przez fasadę zdroworozsądkowości. Zamiast skupiać się na zasłyszanych pokątnie plotkach, Lanthier ratuje się przeniesieniem uwagi na jej twarz i wszystkie te drobne zmiany, jakie zaszły w młodej Williamson na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jej charakterystyczna uroda - co zauważa mimowolnie - wciąż cieszy oczy, ale im mniejsza dzieli ich odległość, tym większe Remy odnosi wrażenie, że coś mu w tym pięknym obrazie umyka. Nie wie jeszcze co to takiego, ale gdy podchwytuje bystre spojrzenie dziewczyny wie już, że nie będzie w stanie odpuścić, nim nie rozwiąże tej irytującej zagadki. — Charlotte Williamson, dobrze cię znów widzieć — oznajmia w końcu, posyłając jej przy okazji szczery, choć wyraźnie zdawkowy uśmiech. Jej enigmatyczna wiadomość z prośbą o spotkanie nie zdradzała kryjących się za tym intencji lub motywów i Remy nie jest jeszcze pewien, jak powinien ją w tej sytuacji odbierać, więc decyduje się na zwykłą, uprzejmą rezerwę. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Zwracanie się do innych po pomoc leżało daleko poza strefą zwyczajów Charlotte. Wychodziła przecież z założenia, że wszystkie - a przynajmniej większość - problemy rozwiązać może sama. Niechęć do zadawania licznych pytań nie wynikała jednak z przeświadczenia o własnej nieomylności, a z ostrożnością względem zaciągania przysług. Podchodziła doń z rozwagą, szacując każde za i przeciw, a z interesującą aktualnie sprawą nie zamierzała zwlekać, zwłaszcza że nadarzyła się okazja, by odkurzyć dawną znajomość. Śnieg skrzypiał pod każdym krokiem ciężkich butów stawianych na leśnej ścieżce. Tereny okalające Saint Fall nie należały do miejsc często odwiedzanych przez pannę Williamson. Zdecydowanie lepiej czuła się w mieście, gdzie podczas suto zakrapianych imprez spędzała czas przy rockowych brzmieniach. Uzależnienie od innych ludzi było zbyt silne, aby zamykać się w samotności - no bo komu mogłaby uprzykrzać życie, wyzywać na pojedynki czy wymieniać się najnowszymi plotkami? W towarzystwie samych drzew czuła się nieswojo, nie do końca wiedząc czego się może spodziewać. Raz podjętej decyzji się jednak nie zmienia; wycofanie było wszak oznaką słabości. Długie ciemne włosy powiewały na lekkim wietrze, mrożącym je wszechogarniającym chłodem. Dłonie wciśnięte głęboko w kieszenie rozpiętej kurtki nie nosiły rękawiczek. Oswojenie z drastycznymi - wedle niektórych - temperaturami zawdzięczała (wiecznie niezadowolonej z córki) matce. Przykrótka jak na tą porę roku kraciasta spódnica mogłaby być częścią szkolnego mundurka, gdyby nie fakt, że edukację w liceum zakończyła już kilka lat wcześniej. Nogi przed zimnem chroniła warstwa musztardowych rajstop, nadając sylwetce czarownicy iście niewinnego, dziewczęcego charakteru. Biada tym, którzy kierują się pozorami, bo za uroczym uśmiechem Charlotte kryło się znacznie więcej, niż zwykła uprzejmość. - Remington Lanthier, słyszałam, że zmartwychwstałeś i musiałam sprawdzić to na własne oczy. - Zatrzymując się o krok od mężczyzny zadarła brodę, by omieść spojrzeniem jego twarz. Wyglądał nieco inaczej, niż w dniu, gdy widzieli się po raz ostatni. Zarośnięte policzki i przydługie włosy dawały wrażenie człowieka wycofanego z życia społecznego, a mocniej zakorzenionego w dzikości lasu. Lanthierowie słynęli z braku ogłady i niechęci do spędzania czasu z innymi ludźmi, stanowiąc tu zupełne przeciwieństwo Williamsonów. Wśród tych drugich polityczne zagrywki stały na porządku dziennym, wszystkie słowa poprzetykane były kłamstwem, a każdy uśmiech podszyty ukrytą intencją. Czy właśnie dlatego uznała, że Remy, będąc obrazem tak odmiennych wartości, okaże się idealną osobą do rozwiązania palącej kwestii? - Życie tutaj potrafi przytłoczyć, więc wcale ci się nie dziwię, ucieczka wydaje się być kuszącym rozwiązaniem. - Zwłaszcza w ostatnich miesiącach, kiedy jedno rozczarowanie goniąło drugie. - Co sprawiło, że wróciłeś do Hellridge? - Ściągnęła brwi w zastanowieniu, chcąc zadać mu to pytanie od dnia, gdy dowiedziała się o jego powrocie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Remy Lanthier
To nigdy nie są same drzewa. Nie tutaj. Remy utwierdza się w tym każdego dnia, ilekroć przychodzi mu zanurzyć się w leśnej gęstwinie, z dala od bezpiecznych szlaków czy czujnego wzroku strażników. Nawet teraz, gdy oni poświęcają się niedbałej pogawędce, tropiciel jest niemal stuprocentowo pewien, że wśród wysokich pni kryje się przynajmniej jeden ciekawski obserwator, który spija w milczeniu każde ich słowo. Założyć, że przebywają tu sami, byłoby przejawem zwykłej ignorancji… — Ach — parska głośno, a jego rysy łagodnieją nieco, gdy przyciska dłoń do klatki piersiowej i ugina kark w niedbałym, teatralnym ukłonie. — W takim razie czuję się zaszczycony — zapewnia, a tańczące w jego oczach rozbawienie sprawia, że męska twarz nabiera nagle większej przystępności. — Mam nadzieję, że z równym entuzjazmem brałaś udział w mojej uroczystości pogrzebowej… Prostując kręgosłup, Lanthier mimowolnie przemyka spojrzeniem po stroju Charlotte i aż unosi brew w zaskoczeniu, gdy uświadamia sobie, że warstwy jej odzieży pozostawiają raczej wiele do życzenia w kwestii potencjalnej ochrony przed zimnem. Nie ulega jednak pokusie udzielenia jej komentarza, bo ile nie myli się w obliczeniach, Williamson jest już pełnoletnia i jeśli chce odmrozić sobie tyłek, może to zrobić z piekielnym błogosławieństwem. Zamiast tego unosi dłoń i sięga do wełnianego kołnierza własnej kurtki, by - szarpnięciem ustawiwszy go do pionu - uchronić kark przed chłodnym powiewem; włosy, upięte na czubku jego głowy w luźny węzeł, nie są w stanie go w tym wyręczyć. — Zapewniam cię, że gdybym rzeczywiście chciał uciec, wybrałbym łatwiejszą drogę — oznajmia, przez chwilę siląc się na powagę, ale kąciki jego ust ostatecznie drżą zdradziecko, ujawniając kryjącą się za tymi słowami wesołość. Remy przywykł już, że jego rozmówcy poruszają ten temat przy każdej nadarzającej się okazji i jak dotąd obracanie wszystkiego w żart okazywało się najlepszym rozwiązaniem. Niestety, Williamson nie daje się zbyć tak łatwo. Nie tylko nie porzuca wątku, ale zadaje pytanie, które zmusza go do namysłu. Remy marszczy czoło w lekkiej konsternacji, bo jak dotąd nikt nie wyraził na głos sugestii, że rzeczywiście mógłby do Hellridge nie wrócić… I to z własnej woli. Wszyscy zakładają, że przydarzyło mu się coś okropnego, a choć była to prawda, Charlotte jest pierwszą, która podeszła do tej kwestii od innej strony i zasugerowała otwarcie, że mógł potrzebować powodu do powrotu. Zamiast więc wymyślić na poczekaniu odpowiedź, którą mógłby zamydlić jej oczy, decyduje się na prawdę. Wcisnąwszy dłonie do kieszeni skórzanego okrycia, nachyla się nad czarownicą i z ustami tuż obok jej ucha, wyznaje jej jedną z największych tajemnic: — Za bardzo mi się tam podobało. Pozwala, by te słowa zawisły na moment między nimi, po czym wykorzystuje sytuację i zaciąga się głęboko jej zapachem, by odnaleźć odpowiedzi na własne pytania. Wcale się z tym nie kryje, a kiedy moment później wycofuje się, by podchwycić jej spojrzenie, w jego własnym gnieździ się autentyczna ciekawość. — Prawda za prawdę, złośnico — zdradza cenę wiedzy, którą ją obdarzył. — Nie jesteś w ciąży. Więc skąd te plotki? |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Poruszanie się po leśnej gęstwinie pozostawało w kręgu niedostępnych dotąd dla Charlotte tajemnic - no bo na co ułożonej pannie z dobrego domu wiedza dotycząca czających się weń niebezpieczeństw? By zapobiec wypadkom podobnym do wczorajszego - nie przyznała nikomu na głos. Skłamałaby mówiąc, że za nim tęskniła. Wprawdzie ukłucie żalu związane z niewykorzystanymi okazjami towarzyszyło przez całą uroczystość pogrzebową, lecz zamiast prawdziwie ubolewać z powodu braku jednego z członków kręgu, wolała obserwować zachowanie żałobników. Pod tym kątem pogrzeby w Kościele Piekieł były iście fascynujące, gdy sprawdzać kto najgłośniej łkał, a kto tylko udawał, że brak mu nieobecnego. Williamsonowie stawili się na miejscu uroczystą delegacją, wszak zawiązana z Lanthierami przyjaźń zobowiązywała do obecności, zwłaszcza gdy pochylając się nad pustą trumną można było snuć domysły co też stało się z denatem. - Hej, tak cię polubiłam, że nawet uroniłam łezkę czy dwie - żachnęła się z udawanym oburzeniem w odpowiedzi na teatralność gestu. Przed rokiem, gdy miasto obiegła wieść o śmierci czarownika, zastanawiała się nad prawdziwą wersją zdarzeń. Bycie pożartym przez jedną z piekielnych bestii brzmiało prawdopodobnie, ale i nazbyt przyziemnie. Zwyczajność rzadko kiedy zadowala, ucina gnające nieskrępowanie fantazje, pozostawia niedosyt i grymas zawodu na twarzy. Przechyliła nieco głowę, nieświadomie zdradzając zaciekawienie. - Jeśli zmienisz kiedyś zdanie, zabierz mnie ze sobą. Wprawdzie łatwiejsza droga brzmi jak pozbawiona przygód, ale spodziewam się, że w twoim wykonaniu jest to niemożliwe. - Sprawiał wrażenie żądnego wrażeń - czy to zasługa migoczących w orzechowych tęczówkach iskier? A może wyblakłe już wspomnienie szelmowskiego uśmiechu, jakim raczył ją przed laty, nie będąc jeszcze świadomym z kim ma do czynienia? Mimo iż tak bardzo byli do siebie podobni, nadal mogli się wzajemnie zaskakiwać. Na krótki moment wstrzymała oddech, zamieniając się w słuch na zdradzaną ukradkiem tajemnicę. Musiała przyznać, że był jedną z niewielu osób, które potrafiły prawdziwe zaintrygować. Wraz z biegnącym wzdłuż pleców dreszczem, myśli rozpierzchły się już w różnych kierunkach w poszukiwaniu odpowiedzi na piętrzące się znów pytania. Zamrugała kilkakrotnie w zdezorientowaniu, nie spodziewając się, że Remy jest wielbicielem piżmowych perfum. Wtem spięła się od razu, zaciskając szczęki. Prawda za prawdę, oczywistość za oczywistość. - Nie sądziłam, że jesteś tak wybitnym specjalistą w medycynie. - Ciemna brew powędrowała ku górze. Drażliwy temat wracał jak bumerang z każdą napotkaną osobą, tyle że rzadko w tak pozbawiony taktu sposób - tym (nie)jednym sobie zaplusował. - To Zahun, wielbiciel skandali. Kiedyś się przyjaźniliśmy, jeśli można tak określić zawiązanie paktu z demonem. - Odkryła to przeprowadzając szybkie dochodzenie w kwestii życzących jej źle osób. Nie trzeba być geniuszem, by skojarzyć fakty i dodać dwa do dwóch. - Pewnego dnia znów wyląduje pod moim butem - jak każdy inny. Szerszy, chochliczy uśmiech rozświetlił twarz czarownicy. - Ploteczki zostawmy sobie na spotkanie przy herbatce. Spodziewam się, że jesteś dość zajęty… tym, co robisz na co dzień. - Czymkolwiek zajmowali się w dziczy z psami Lanthierowie. - Pomyślałam jednak, że po tak długiej absencji przyda ci się towarzystwo. Przejdziemy się po okolicy, poczęstujesz mnie kilkoma anegdotami z życia tropiciela. - Plan brzmiał szczodrze i dobrodusznie, ale bezinteresowność u Williamsonów nie istniała. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Remy Lanthier
Dostrzega cień zainteresowania, przez moment wyraźnie widoczny w jej ostrych rysach i odruchowo poddaje ją głębszej, bardziej wnikliwej analizie. Tą samą, pozornie niewzruszoną postawę i wystudiowane gesty Remy widuje na co dzień u matki, dzięki czemu jest z nimi zaznajomiony na tyle, że bez większego namysłu wyklucza ewentualną przypadkowość tychże zachowań. Wie już, że Charlotte czegoś od niego chce i w tym właśnie celu podejmuje grę, mającą odwrócić jego uwagę od jej prawdziwych intencji. Pozwala jej na to, nagle bardzo ciekaw do czego gotowa jest się posunąć, by osiągnąć swój cel. — Być może faktycznie bym to rozważył, ale coś mi mówi, że zostawiłabyś mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji, a ja szybko się przywiązuję — odpowiada, śledząc uważnie jej reakcję. — Mógłbym tego nie przeżyć — prowokuje ją, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. — Choć nie wątpię, że byłabyś interesującą towarzyszką przygód — dodaje, zgodnie z prawdą zresztą, jednocześnie cofając się o krok. Williamson wygląda mu na taką, co potrafi radzić sobie w życiu na własną rękę. Nie jest na tyle naiwny, by dać się zwieść jej przykrótkiej spódniczce. A w każdym razie - już nie. Dlatego przysłuchuje się jej wyjaśnieniom, z każdym kolejnym słowem będąc pod coraz większym wrażeniem jej zuchwałości. Skłamałby jednak, gdyby przyznał, że spodziewał się po niej wyłącznie plecenia wianków przy rytualnym ognisku… Unosi dłoń i pociera nią pokryty szorstką szczeciną policzek, a potem przenosi ją na krak. Drugą rękę wspiera luźno na biodrze i przez moment tylko przygląda się czarownicy w milczeniu, oceniając na ile może jej w tej kwestii wierzyć. Zaraz potem kręci głową, nie znajdując żadnego powodu, dla którego miałaby go teraz okłamywać. — Na ogół jestem raczej zapracowanym człowiekiem — przyznaje jej rację, bez skrępowania podziwiając błąkający się na jej ustach uśmiech. Jeśli do tej pory był jeszcze skłonny posądzić ją o jakąś niewinność, złudzenie to pryska jak za sprawą magicznego zaklęcia. — Ale przecież postarałaś się, żebym znalazł dla ciebie czas — przypomina i krzyżując ramiona na klatce piersiowej, opiera się ramieniem o pobliski pień. Przechyla głowę i w zamyśleniu rozgląda się po okolicy, rozważając na spokojnie zasłyszane właśnie słowa. — Więc… — przeciąga, ponownie skupiając swoją uwagę na towarzyszce. Spogląda na nią spod uniesionych brwi, próbując zapanować nad mimiką własnej twarzy. — Przyszłaś tu, by zaprosić mnie na spacer i zatroszczyć się o moje dobre samopoczucie? — upewnia się, a choć wie, że nie o to jej tak naprawdę chodzi, wydaje się szczerze ubawiony tą wizją. Ostatecznie nie czeka jednak na odpowiedź; odpycha się od drzewa i niedbałym machnięciem wskazuje czarownicy kierunek. — Pani przodem — zachęca, bo odmowa nie wchodzi teraz w grę. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Mało kto podejmował rękawicę, by podroczyć się z panną Williamson, najpewniej ze względu na niechęć do narastających uszczypliwości i coraz to silniej przekraczanych granic, jakie rzadko kiedy były dla Charlotte powodem do wycofania. Wielu mogłoby uznać, że brak jej wyczucia i przesadza, tym samym zrażając do siebie ludzi. Takim oszczędzała wyjaśnień, że to przecież tylko test, by móc mieć pewność kto dostarczy najlepszej rozrywki, a kogo będzie można nazwać przyjacielem. - Proszę cię, tylko mnie nie obrażaj - zacmokała z niezadowoleniem i udawaną urazą. - Głupotą byłoby cię zostawiać, mając świadomość, że jeśli rzeczywiście jesteś dobry w tym, co robisz, pozwoliłbyś mi prędko pożałować tej decyzji. - No bo jak uciekać przed kimś, kto na urodziny zamiast zabawkowej lalki voodoo, dostaje do ręki broń i posyłany jest do lasu celem udowodnienia swych umiejętności? Gorączkowe wyczekiwanie i palące pragnienie prędkiego rezultatu, można było czasem zepchnąć na dalszy plan. Kiedy prawdziwie czegoś chciała, potrafiła być cierpliwa - jak choćby teraz, obserwując wyrysowaną na jego twarzy wewnętrzną walkę. Czego się obawiał, nad czym zastanawiał? Przecież zadbała o to, aby odsunąć od siebie wszelkie potencjalne podejrzenia. A może popełniła typowy błąd nowicjusza, za bardzo się wybielając, zamiast balansować na granicy bezpiecznej szarości? Przestąpiła z jednej nogi na drugą, chcąc nadal być zwrócona do Remy'ego, móc powieść wzrokiem za dłonią pocierającą policzek i mierzwiącą włosy. Jak na osobę zmuszaną do szybkiej analizy sytuacji i równie rychłego podejmowania działań, ociągał się, sprawdzając jej wytrwałość. Przeciągłe słowa nie umykają uwadze; uważnie zaobserwowane trafiają na półkę opatrzoną etykietą ”Zachować ostrożność”, a raczej ”Wykorzystać przy nadarzającej się okazji”. Jeśli coś jest głupie, ale działa, to wcale głupie nie jest. W myśl tej oto zasady przyjęła finalną zgodę. Uśmiechnęła się z pełnym zadowoleniem i nie kryjąc ekscytacji ruszyła śmiało we wskazanym sobie kierunku. - Powiedz mi proszę, czy zrywając się skoro świt, by śledzić wilcze tropy, masz chwilę, by chociaż napić się kawy? - Luźna pogawędka, subtelny wstęp, jakim zamierzała gładko przejść do kwestii o palącym priorytecie. - Czy też mroźne powietrze jest wystarczająco orzeźwiające, by pobudzić się do życia po wpół przespanej nocy? Czy ludzie lasu, jak zwykła nazywać Lanthierów, mieli w ogóle czas, by oddawać się przyjemnościom typowym dla ludzi zwykłych? Wprawdzie poznali się podczas jednego ze spędów dla członków kręgu, lecz przyjęcia te należały do swoistych rytuałów, mających podkreślić wielowiekowe i jakże szlachetne pochodzenie rodzin czarowników. Jeśli przydługie rozmowy o polityce i religii nie przynoszą komuś radości, to sabaty może być trudno nazwać prawdziwą rozrywką. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Remy Lanthier
Nie widzi nic zdrożnego w podjęciu rzuconej mu przez dziewczynę rękawicy. Jak dotąd nie przekroczyła jeszcze granicy dobrego smaku i nie powiedziała nic, przez co mógłby chcieć ją odesłać. Zresztą, co do tego jednego Charlotte miała stuprocentową rację - po latach spędzonych samotnie w dziczy, Remy nie gardził dobrym towarzystwem. Powrót do życia kosztował go znacznie więcej niż mogłoby się wydawać, w tym również stare przyjaźnie, na które normalnie mógłby w takiej sytuacji liczyć. — Panno Williamson, teraz to ty mnie obrażasz — kwituje podobnym tonem, podtrzymując atmosferę udawanego oburzenia. Jednak kiedy ponownie podchwytuje jej spojrzenie, by kontynuować, jego rysy tężeją na moment, zdradzając rozżalenie gorzką prawdą, kryjącą się za potencjalnie błahymi słowami. — Dlaczego miałbym próbować złapać kogoś, kto nie chciałby zostać przy mnie z własnej woli? Byłabyś wtedy moim więźniem, nie towarzyszką, czyż nie? Na to pytanie, choć zadane retorycznie, chętnie poznałby odpowiedź. Jest ciekaw jej poglądów w tej kwestii, bo podjęty w ramach żartu temat mimo wszystko pasuje do jego aktualnej sytuacji. Niektórzy zapominają, że z dnia na dzień tracąc i odzyskując wspomnienia, zastygłe w czasie emocje odżywają, wolne od upływu lat. Jeszcze miesiąc temu zakochany w swojej narzeczonej, dziś musi mierzyć się z przykrą rzeczywistością, w której nie dane mu jest cieszyć się jej bliskością. Ludzie lasu także miewają złamane serca, o czym Lanthier, niestety, przekonał się już boleśnie na własnej skórze. Prowadzi ją lewym rozwidleniem w kierunku prowizorycznego parkingu, oddając jej w zamian pełne dowodzenie nad kierunkiem rozmowy. Spojrzenie, dotąd studiujące profil jej twarzy, przenosi na linię pobliskich drzew. Próbuje odgadnąć do czego Charlotte tak naprawdę zmierza. — Czasami tak — odpowiada, po czym sięga do połów skórzanej, podszytej wełną kurtki i z wewnętrznej kieszeni wyciąga jakiś podłużny, obły przedmiot, który zaraz potem przytrzymuje na wysokości jej wzroku, by mogła się z nim zapoznać. — Najczęściej jednak po prostu zabieram ją ze sobą w termosie, bo nic tak nie dodaje jej smaku, jak właśnie mroźne powietrze — wyjaśnia, odkręcając przedmiot i wręczając dziewczynie jeden z metalowych kubków. — Ale nie zawsze pracuję od świtu… Zatrzymuje się na chwilę tylko po to, by rozlać parujący wściekle pod wpływem chłodu, aromatyczny napój do naczyń, po czym wznawia marsz. — A ty czym właściwie się teraz zajmujesz? — pyta, gdy już upija pierwszy, rozgrzewający łyk. — Poza drażnieniem mściwych demonów — podkreśla, posyłając jej znaczące spojrzenie. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nie odpowiedziała od razu, przedłużając ciszę w zastanowieniu. Czy to moment, w którym powinna ważyć słowa w obawie przed odsłonięciem zbyt wielu kart, czy też kontynuować tonem niezobowiązującej pogawędki? Temat przywiązania był pannie Williamson bliższy, niż można się tego na pierwszy rzut oka spodziewać. - Touche - przyznała w końcu, kiwając głową. - Ale wiesz, że niektórzy tak właśnie lubią? Za wszelką cenę trzymać się tego, co znane, nawet jeśli warunki nie do końca satysfakcjonują. - Z pozdrowieniami dla wszystkich, których Charlotte nie chce od siebie uwolnić. - Zupełnie jakby bali się, że wypuszczając ich z rąk, zostaną z niczym, a taka wizja nie napawa optymizmem. Rzucona lekkim tonem odpowiedź skrywa w sobie wiele prawdy, lecz może być zarówno konfesją, jak i podprogową próbą wyciągnięcia z Remy’ego informacji. Znów to czujne spojrzenie, jakim próbuje zajrzeć w głąb jego duszy i wyciągnąć zeń skrzętnie ukryte sekrety. Przez tyle lat żyła w przeświadczeniu, że to inni jej potrzebują, nie dopuszczając myśli, że może być wręcz przeciwnie. Także i dziś nie był to moment na podobne refleksje. Wysunęła ręce z kieszeni i przyjęła kubek. W zderzeniu z naczyniem zaklęty w metalowej obrączce Valafar zawibrował subtelnie, chcąc dać znać o swoim istnieniu. Charlotte stopniowo powiodła wzrokiem od swojej dłoni, za pazuchę skórzanej kurtki Lanthiera, zupełnie jakby śledziła niewidoczną gołym okiem nić. Między ściągniętymi brwiami powstała pionowa zmarszczka, wskazująca na analityczne zastanowienie. - Hm? - wyrwało się jej odruchowo, kiedy i sama przystanęła, a gorący napój zaczął parzyć w palce. Pospiesznie sięgnęła po jeden z krańców luźno przewiązanej na szyi chusty, by wetknąć ją pod kubek i załagodzić drastyczną różnicę temperatur. Z zimnem radziła sobie doskonale, ale na ciepło miała zdecydowanie niższą tolerancję. - Studiuję drażnienie mściwych demonów - zaśmiała się z myśli, że rzeczywiście w ten sposób można by nazwać praktykę demonologii. Wprawdzie na zajęciach w większości wertowali księgi, ucząc się zawartych tam formułek na pamięć, a niektórzy wykładowcy przestrzegali przed wprowadzaniem teorii w praktykę. Zaklinanie przedmiotów należało do niebezpiecznych dziedzin magii, ale przecież każda, nieumiejętnie wykorzystana, mogła taką być. - No i nieudolnie próbuję zapracować na miano córki idealnej. - Gorzka prawda rzucona z ironicznym uśmiechem, mającym ukryć przykrą rzeczywistość - no bo kto by pomyślał, że ktoś taki, jak Charlotte Williamson, będzie przejmować się opinią rodziców? - A tak szczerze mówiąc, został mi rok do zdobycia biegłego i trochę rozglądam się za możliwościami. Kto wie, może porzucę zaklinanie na rzecz piekielnych bestii. Masz jakieś rady dla aspirujących leśników? - odpowiedziała znaczącym spojrzeniem, z wolna zbliżając się do sedna sprawy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Remy Lanthier
A czy ty tak właśnie lubisz? Pytanie przez moment majaczy na krawędzi jego świadomości i niewiele brakuje, by zadał je na głos. Nie robi tego jednak, choć bynajmniej nie dlatego, że nie chce poznać odpowiedzi. Sposób, w jaki Williamson wspomina wcześniej o wzięciu demona z powrotem pod but daje mu możliwość wyciągnięcia własnych wniosków i w tej chwili zwyczajnie nie potrzebuje dla niech werbalnego potwierdzenia. Uśmiecha się więc tylko do własnych myśli, unosząc kubek do ust, by ukryć grymas przed czujnym spojrzeniem młodej czarownicy. — To zależy od stworzenia, które mam wytropić — wyjaśnia, obserwując jak dziewczyna owija naczynie, by uchronić palce przed ciepłem. Gdyby mógł, zaoferowałby jej rękawiczki, ale nie pomyślał o nich, gdy wychodził z domu, bo te, których używa na co dzień zazwyczaj kończą się tuż powyżej knyki i w tej sytuacji byłyby raczej bezużyteczne. Śmiech Charlotte niesie się po okolicy i mimowolnie ściąga uwagę Remy’ego z powrotem do jej twarzy. Przyłapuje się na tym, że odruchowo porównuje jej urodę do innych, jakie na przestrzeni ostatnich lat miał przyjemność podziwiać i nagle nachodzi go myśl, że to właściwie pierwszy raz, gdy rozpatruje ją w kategorii kobiety, a nie nastolatki. Dzieląca ich różnica wieku zaciera się w trakcie konwersacji, wypierana przez swobodę, jaką odczuwa w jej towarzystwie, chociaż prawdopodobnie nie powinien. Czy o to jej właśnie chodzi? Odkrycie to sprawia, że kąciki jego ust drżą niekontrolowanie. Zanim jednak Lanthier rozciąga wargi w szerokim uśmiechu i parska z rozbawieniem, ucieka wzrokiem przed siebie, z dala od pokus. Być może faktycznie spędził w lesie zbyt wiele czasu… Spryciula - przemyka mu przez myśl. Zanim jednak zagłębia się w ten temat, słowa czarownicy ściągają jego uwagę na właściwe tory. — Porzucisz zaklinanie, huh? — powtarza z wyraźnym niedowierzaniem, nie tylko tonem, ale również mimiką zdradzając, że uważa to raczej za kompletną bzdurę. — No dobrze — wzdycha w pewnym momencie i odstawia termos na ściółkę, by wolną już dłonią przetrzeć drewnianą barierkę, wyznaczającą granicę między parkingiem, a rezerwatem. Zaraz potem opiera tyłek o odśnieżoną deskę i lokuje spojrzenie na sylwetce towarzyszki. — Załóżmy przez chwilę, że faktycznie w to uwierzę… Chyba nie czułbym się bezpiecznie ze świadomością, że krążysz gdzieś po lesie i zamiast demonów, drażnisz piekielne bestie — przyznaje. Pomijając już fakt, że byłoby to okropnie niebezpieczne, Remy ma wystarczająco kłopotów z magicznymi stworzeniami, by musieć martwić się jeszcze młodą Williamson. Niemniej jej pytanie dotyczyło rady i nawet jeśli nie wierzył w to wytłumaczenie, zamierzał wywiązać się z raz danego słowa. — Wiedza zawarta w księgach jest ważna i najlepiej zacząć od dokładnego zapoznania się z tekstami — oznajmia w końcu, po chwili dokładnego namysłu. — Ale musisz wziąć pod uwagę, że teoria to jedno, a praktyka to już zupełnie inna para kaloszy. W sytuacji realnego zagrożenia, człowiek bez doświadczenia zazwyczaj zapomina niemal o wszystkim, czego się nauczył — dodaje, śledząc uważnie reakcje dziewczyny. — Dlatego jeśli interesują cię jakieś konkretne bestie, zapytaj wprost, Charlotte, tak będzie o wiele prościej — zauważa, rzucając jej w ten sposób pewne wyzwanie. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Grzeczne uśmiechy i wystudiowane ruchy rezerwowała dla osób, o których wiedziała, że wymagają najwyższych manier, by zacząć rozmowę, o udzieleniu pomocy nawet nie wspominając. Wybierając się na spotkanie nie do końca wiedziała czego może się spodziewać. Jak może zachowywać się ktoś, kto na dwa lata zniknął z powierzchni ziemi, nie dając żadnego znaku życia? Jak bardzo się zmienił i ile zostało z tamtego chłopaka, którego rzucane na sabacie słowa mogły wprawić starszyznę w zgorszenie, zaś na twarzy młodej Charlotte wywoływały rumieńce ekscytacji? Czy stał się mrukliwy i wycofany? A może targały nim złość czy poczucie porażki z powodu powrotu do domu po próbie ucieczki z Saint Fall? Obrzuciwszy go pierwszym od lat wzrokiem odniosła wrażenie, że nie należy on do osób lubujących się w sprawach owijanych w bawełnę. Przywitana szerokim uśmiechem zdecydowała się zaryzykować i pokazać z tej zwykłej, bardziej codziennej strony, jednocześnie godząc się z myślą, że jeśli nie dojdą do porozumienia, będzie zmuszona szukać pomocy w innym miejscu. Otworzyła już usta, chcąc wciąć się w zdanie i zapewnić, że wcale nie zależy jej na dręczeniu bestii czy bezczelnym zaglądaniu do ich legowisk - dlaczego tylko teoretycznie chciał jej wierzyć?! Czy wypadki nie chodziły po ludziach, udowadniając, że w jednej chwili wszystko może się zmienić, także życiowa aspiracja? Pokręciła tylko głową i wywróciła oczami. Kolejny, który zakładał to, co najgorsze. Z Barnabym mogliby przybić sobie piątkę. Podeszła bliżej barierki, zatrzymując się znów na wprost Lanthiera i ujęła kubek w obie dłonie, próbując upić z niego łyk. Ugh, nadal gorące. - Interesują mnie te, które można spotkać w Hellridge - odparła niemal od razu, bo nawet jeśli z każdym wymienionym zdaniem dochodziła do wniosku, że Remy pod tą dziką, krzaczastą warstwą zdaje się być osobą wartą poznania, tak nadal miała wyraźnie sprecyzowany powód, dla którego się do niego zwróciła. Czy powinna była przyznać, że bardzo chciała przejrzeć jakieś książki dotyczące bestii, ale w domowej biblioteczce nie znalazła ani jednego tytułu? Mogła wprawdzie wybrać się do zbiorów Abernathych, ale na samą myśl, że może natknąć się na Marshalla, dostawała napadu alergii. Uciekła zielenią tęczówek gdzieś na bok, udając, że dopiero szuka słów, jakimi mogłaby wyrazić myśli. - Wiem, że istnieją te potencjalnie niegroźne, jak i te, które lepiej omijać szerokim łukiem. - Jak je rozróżnić i skąd wiedzieć, gdzie można się na nie natknąć? Podręczniki karmiły suchymi faktami, a te lubiły się przedawniać. - Byłoby miło wiedzieć co zrobić, kiedy zza krzaków coś nagle wyskoczy. Jak choćby to szpetne czupiradło w jutowych szmatach, co pluje robactwem - opisała naprędce strach kukurydziany, przed którym cudem uciekli poprzedniego dnia z Cecilem, kiedy zaciągnęła Fogarty'ego na cmentarz plemienny, by postraszyć go nadchodzącą śmiercią. - W szkole tylko wspominają o ich istnieniu i każą kuć formułki, zresztą tak, jak mówisz - nawet znając całą teorię w momencie spotkania o wszystkim się zapomina. - I trzeba improwizować… Wbity w parującą zawartość kubka wzrok podniosła wreszcie na czarownika, by na powrót uśmiechnąć się szeroko, wygrzebując z czerni potrzaskanego serca wszelkie pokłady uroczości, jakie w sobie miała. - Nie chcę trzymać się z dala od tych okolic, bo ileż traci się wtedy wspaniałych, leśnych widoków. W mieście próżno szukać czegoś podobnego - słodziła dalej, bo choć nie aspirowała do zostania wielkim łowczym, tak zdecydowanie potrzebowała poszerzyć swoją wiedzę - a jak, jeśli nie z prawdziwym specjalistą? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Remy Lanthier
Nie chodzi o zakładanie tego, co najgorsze… Nie zna jej w końcu na tyle, by móc z powodzeniem przewidzieć, co kryje się w zakamarkach tego niepokojącego, zaskakująco lotnego umysłu. Może jednak snuć teorie i założenia na podstawie informacji, jakich sama mu udziela i jeśli w czymś zdołała go na wstępie upewnić, to właśnie w swoim oddaniu demonologii. I jakkolwiek mocno nie dowierza w tą nagłą zmianę aspiracji, wbrew pozorom nie wyklucza jej definitywnie. — Mhmm — mruczy przeciągle, kiwając z wolna głową. Potrzebuje więcej informacji, by jakoś sensownie skomentować tak szybką odpowiedź, a że ich nie otrzymuje, postanawia nie ciągnąć czarownicy za język. Ostatecznie istnieją inne sposoby, by wydobyć na światło dzienne nieco prawdy i w tej sytuacji cierpliwość jest prawdopodobnie jego najlepszym sprzymierzeńcem. Leniwym ruchem nadgarstka wprawia kawę w okrężny ruch. Obserwuje, jak ciecz rozbija się o ściany naczynia, czekając aż Williamsonówna zdecyduje, od czego chciałaby zacząć. — Strach kukurydziany? — podsuwa odruchowo, po czym zamiera i z wolna unosi wzrok, by raz jeszcze przestudiować uważnie twarz towarzyszki. Sposób, w jaki opisuje jedną z piekielnych bestii nie może być przypadkowy, ale Remy powstrzymuje się od zadania nurtujących go teraz pytań. Zamiast tego upija łyk kawy, nie chcąc wybijać jej z rytmu. Kiedy ściągnięte w zastanowieniu rysy łagodnieją, a usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, wie już, że warto było czekać, by móc to zobaczyć. Wesołość wkrada się do orzechowych tęczówek, gdy nachyla się nad Charlotte, by zrównać się z nią spojrzeniem. — Jeszcze odrobinę szerzej i wyglądałabyś naprawdę upiornie — zdradza, obniżając głos do konspiracyjnego szeptu i szczerzy się do niej przekornie. Zaraz potem odchrząkuje znacząco. — No tak, te widoki… — przytakuje, jakby faktycznie przyjmował to wytłumaczenie jako wystarczające i prostuje kręgosłup, na powrót spoglądając na nią z góry. — Cóż — wzdycha i mruży oczy, zbierając myśli. — Dla niedoświadczonej czarownicy, w większości przypadków najlepszym rozwiązaniem będzie natychmiastowa ucieczka. Najlepiej z wiatrem — przyznaje, nie chcąc przypadkiem wprowadzić jej w błąd. — Z niektórymi stworzeniami jest jednak inaczej, jak właśnie w przypadku Kukurydzianego stracha — dodaje, odnosząc się do bestii, o której sama wcześniej wspomniała. — Wbrew odruchowi, spotykając stracha najbezpieczniej jest rzucić się na ziemię, w rośliny i zaczekać aż się oddali — wyjaśnia, upijając kolejny łyk kawy. — O ile, oczywiście, ceni się sobie swoje ręce… |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
W przypadku Williamson porzucenie zaklinania nie wchodziło w grę. Zbyt wiele pasji odnajdywała w paraniu się nieprzewidywalnością, by pozwolić sobie na przekreślenie lat nauki. Przeglądając stare księgi podkreślała tylko kolejne nazwy, na boku tworząc listę zagadnień, jakimi chciała się jeszcze zająć. Posiadany w głowie olej powstrzymywał przed rzuceniem się na zbyt głęboką wodę i pozbawienie żywota w przy pierwszej lepszej okazji, w końcu tyle tajników czekało odkrycia. Strach kukurydziany, wpada gdzieś jednym uchem, lecz nie zostaje na długo, bo uwaga Charlotte skupia się wokół niechęci do instytucji szkolnictwa. Wśród ponaciąganej prawdy poprzetykanej niedopowiedzeniami kryje się realna złość na sztywność ram. - Niby chcą nas uczyć, przygotować do życia, a tak naprawdę mają nas głęboko w poważaniu - dodała jeszcze, korzystając z oferowanej przestrzeni do wylewności. Jako zwolenniczka działania głosiła wyższość brudzenia sobie rąk nad studiowaniem litych tekstów. Czy nie doświadczenie jest najlepszym nauczycielem, dzięki któremu wiedza rzeczywiście zapisuje się w ciele, pozwalając na natychmiastowe reakcje, zamiast stać w bezruchu, przeczesując karty pamięci w poszukiwaniu drobnego druczku? Uśmiech momentalnie schodzi z twarzy Charlotte, kiedy cała ta uroczość opuszcza ją niczym powietrze rowerową dętkę. Zamilkła znów, gdy Remy zmusił ją do zrównania oczu. - Czy ktoś ci już mówił, że jesteś okropny? - w odpowiedzi na uśmiech rzuciła teatralnym szeptem, darując już sobie te wszystkie uprzejmości, których Remy najwyraźniej wcale nie potrzebował. Pozwoliła sobie nie gryźć się w język, a znów wyszczerzyła zęby. - Piekielnych bestii się nie boisz, a ja miałabym być straszna? Prostując bardziej plecy upiła wreszcie kilka łyków kawy. Wysłuchała rady z uniesionymi brwiami, nie dostając satysfakcjonującej wiedzy. Ucieczka była naturalnym ludzkim odruchem w spotkaniu z zagrożeniem, lecz dla niej, uczonej do trzymania gardy i odpowiadania atakiem na atak, nie mieściła się w głowie wśród potencjalnych rozwiązań. - Ręce… - powtórzyła tylko mrukliwie i aż przeszedł ją dreszcz niepokoju. Całe szczęście, że w porę zorientowali się jak należy przy tym stworzeniu postępować i obyło się bez tragicznych skutków. Prawie, bo płonące włosy Cecila, choć nie były bezpośrednim skutkiem spotkania z potworem, zapisał się pewnie w pamięci czarownika jako przykry i upokarzający rezultat. - No i właśnie! Tego się nie naucza! - przytaknęła zaraz, kiwając głową. - Tego potrzebuję, konkretnych rozwiązań, nie chuchania i dmuchania, czy grożenia palcem. - W dziewczęcym głosie majaczyła się nuta żalu. - Nie zamierzam zapuszczać się w głęboki las - póki co - ale żeby gdziekolwiek ruszyć, od czegoś trzeba zacząć. Następnym razem wolałabym wiedzieć, że idąc trzy kroki od domu, przy pierwszej okazji mogę stracić ręce. - Niejako przyznała się do porażki, jaka w obecnym świetle zachowania kończyn, stanowiła raczej (mało pocieszający) sukces. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Remy Lanthier
W tym jednym są poniekąd zgodni. Będąc zwolennikiem praktyki, Remy wierzy w jej wyższość ponad teorią, jednak nie bez wcześniejszego przygotowania. Na przestrzeni lat niejednokrotnie uświadamiał sobie wagę zaplecza naukowego i uważa, że aby przejść do działania, należy najpierw zapoznać się z informacjami zawartymi w tekstach. Choćby dlatego, że ma się w ten sposób co potwierdzać praktyką, a pamięć znacznie lepiej funkcjonuje na podstawie skojarzeń niż zgadywanek. Te, niestety, szczególnie w przypadku kontaktu z piekielnymi bestiami, potrafią być śmiertelne w skutkach. Nie przyznałby tego głośno, ale obserwowanie reakcji Charlotte dostarcza mu rozrywki, której z całą pewnością się dziś nie spodziewał. Spotkanie, z początku jedynie intrygujące, z biegiem trwania upewnia go w przekonaniu, że nie jest to wcale strata czasu. Nie wie jeszcze na ile jest to wina dotychczasowego braku towarzystwa, a na ile zasługa usposobienia towarzyszącej mu czarownicy, ale czuje się ukontentowany rozmową, co pozwala mu wyjść poza ramy sztywnych zasad nieco dalej, niż prawdopodobnie wypada z racji wieku i pochodzenia. — Nie w taki uroczy sposób — odpowiada. Wolny od wyrzutów sumienia droczy się, bezczelnie wykorzystując jej pytanie na swoją korzyść. Nie ma nic przeciwko temu, by Williamson pokazała mu swoją prawdziwą twarz, bo dzięki temu być może przekonałby się w końcu z kim właściwie ma do czynienia. — Przerażająca — przyznaje bez ogródek, podchwytując jej teatralny ton. Pewne spojrzenie, które lokuje w jej zielonych tęczówkach zdradza jednak, że mówi szczerze. — Wierzę, że mogłabyś być naprawdę przerażająca, złośnico — dodaje, a choć mógłby to jeszcze przeciągać, decyduje się wrócić do głównego tematu. — Poza tym, kto powiedział, że się nie boję? — pyta, unosząc powątpiewająco brew, by podkreślić kryjącą się za słowami dezaprobatę. — Strach to naturalna, zdrowa reakcja. Masz prawo się bać, kiedy potwór próbuje odgryźć ci głowę. Tylko głupcy się nie boją — stwierdza, porządnym łykiem dopijając zawartość swojego kubka. Resztkę cieczy wylewa stanowczym machnięciem ramienia, po czym podnosi termos i zakręca go, jednocześnie przysłuchując się słowom czarownicy. Przytakuje jej mimowolnie, bo ma świadomość, że braki w wiedzy rzeczywiście mogą prowadzić do tragedii… Z drugiej jednak strony, pomimo szczerego uznania dla jej postawy, nie ufa jej i wolałby nie brać odpowiedzialności za jej późniejsze wysoki. Niemniej, przyglądając się jej nabiera przekonania, że jeśli odmówi, dziewczyna nie przestanie szukać sposobu, by osiągnąć swój cel. — Prawda jest taka, że o ile nie posiadasz mocy, która jest w stanie cię uchronić, ucieczka naprawdę jest jednym z najlepszych sposobów. Bieg z wiatrem utrudni podążenie za zapachem i da ci szansę na zniknięcie z terenu zanim stracisz życie — oznajmia, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. — Nie łudź się jednak, że to zawsze załatwi sprawę. Nie wszystkie stworzenia żyjące w lesie odpuszczą pościg i w takim przypadku ucieczka da ci czas na zastanowienie się nad następnymi krokami. Tak czy inaczej, warto zachować formę. Próbuje uświadomić dziewczynie, że w zdecydowanej większości przypadków stawanie do bezpośredniej walki jest zwyczajną głupotą. Chce wierzyć, że nawet pomimo butnej natury, Williamsonówna potrafiłaby trzeźwo ocenić swoje szanse. — Kiedy już jednak dochodzi do bezpośredniej konfrontacji, utrzymanie dystansu jest kluczowe. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystać do tego magię. Trzymając się poza zasięgiem przeciwnika nie będziesz musiała się martwić, że stracisz kończyny — zauważa z rozbawieniem, po czym podrywa głowę i podąża nią w kierunku dźwięku, który wyłapuje mimowolnie. — Dopij kawę, Charlotte. Czas na odrobinę praktyki — mówi, nie spoglądając w jej kierunku. Sam odpycha się od barierki i okrąża ją z wolna, ale nie rusza dalej. Czeka cierpliwie, aż dziewczyna dokończy napój. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : treser barghestów, tropiciel
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Gdyby miała dziesięć lat, uśmiechnęłaby się triumfalnie, otwarcie zdradzając, że właśnie na tym jej zależało - na zaznaczeniu pozycji, podkreśleniu wartości, uświadomieniu, że trzeba się z nią liczyć. Teatralność tonu Lanthiera gryzła się z bijącą z oczu sugestią, jakoby wcale nie żartował - gdzie leżała prawda? Może nie będziesz musiał się o tym przekonywać, tańczyło na końcu języka, bo pewność siebie miała w tej kwestii niezachwianą. Wymowne milczenie oznaczało zgodę na ostateczną zmianę tematu. - Strach jest najlepszą częścią - wtrąciła od niechcenia, nie od razu żałując tych słów. Po co w ogóle zabierać się za coś, co może zagrozić zdrowiu (i życiu), jeśli nie w pogoni za strachem, ekscytacją, możliwością poczucia wreszcie czegoś prawdziwego? W rozumieniu Charlotte nie było innego powodu, jak ten, który przyświecał jej samej. Zamiast rozwinąć temat, wolała wysłuchać elaboratu. Jeszcze tego brakowało, by uznał ją za nieodpowiedzialną (bardziej, niż w rzeczywistości jest) i odmówił jakiejkolwiek pomocy. - Zachować formę, biegać z wiatrem, utrzymywać dystans. Zanotowano - powtórzyła, wyłuskawszy z krótkiego wykładu to, co najważniejsze. Maaike z pewnością spodobałyby się porady, zwłaszcza ta odnośnie utrzymywania formy. Mimo cotygodniowych spotkań w Maywater, gdzie bladym świtem z zegarkiem w ręku panna Williamson toczyła walkę z falami, rzekome starania pozostawiały wiele do życzenia. Dla matki nieistotne były kolejne bite rekordy, czy wzmocniona pojemność płuc. Każdy sukces spotykał się z oszczędną aprobatą, za to coraz wyżej stawianą poprzeczką, jakiej nie sposób dosięgnąć. Pogoń za perfekcją trwać miała w nieskończoność, a przynajmniej do momentu, aż ciało matki znajdzie się wreszcie w ziemi Bloodworthów, bo o jej ciepłym uśmiechu nie było co marzyć. - Praktyka? Już? - spytała bez zastanowienia. Nie, żeby wznosiła sprzeciw, ale towarzyszyło jej przekonanie, że poprzestaną na spacerze. Ekscytacja wzięła górę, nie było miejsca na dodatkowe wątpliwości. Opróżniła kubek, dopijając resztkę kawy i naśladując ruch Remy’ego wylała zeń ostatnie krople. - Czy o tej porze roku trwają jakieś konkretne zwyczaje zwierząt? - spytała, okrążając ogrodzenie dzielące parking od gęstwiny rezerwatu i oddała czarownikowi naczynie. - Czy coś zapadło w sen zimowy i nie ma szans, by to spotkać? Albo coś jest wyjątkowo płochliwe, lub agresywne? A może przyjazne? - wymieniała kolejno, będąc szczerze zainteresowana tą kwestią. W przypadku demonów, z którymi pracowała Charlotte, istniały one niezależnie od znanych na ziemi pór roku, lub dnia i nocy. Tkwiły ni to w Piekle, ni w niebycie, w bezkresie i pustce - w miejscu, jakiego człowiekowi nie sposób opisać czy wytłumaczyć, gdzie rządzące weń prawa nijak miały się do tutejszej natury. Tym bardziej zagłębienie się w szczegóły zwyczajów istot uznawanych za przyziemne, pozostawało dla Williamson czymś nowym. Z początku rzeczywiście do tego nieszczęsnego Cripple Rock zawitała z chęcią zdobycia konkretnych, ułatwiających życie zasad. Tędy można iść, tu tylko zerknąć, a tam na pewno w ogóle się nie zapuszczać (póki co). Tymczasem słuchanie tropiciela okazało się być zaskakująco przyjemnym sposobem na spędzenie dnia, ba! - zachęcało do sięgnięcia po więcej. Ciekawy temat czy intrygujące towarzystwo? Na to pytanie wolała zaczekać z odpowiedzią. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity