Ulubiona speluna Johna F. Kennedy'ego Wbrew temu, co nazwa mogłaby sugerować, JFK nigdy do tego baru nie zawitał, aczkolwiek właściciel lubi twierdzić, że gdyby to zrobił, to byłaby to jego ulubiona speluna po tej stronie miasta. Fascynacja byłym prezydentem nie kończy się jednak na samej nazwie — ściany w środku są niemal wyłącznie pokryte zdjęciami, portretami czy fragmentami gazet na temat tragicznie zamordowanego polityka. Chociaż znajduje się ona (speluna) w niemagicznej części miasta, to właściciel jest dumnym wyznawcą Kościoła Piekieł. Jeśli podejdzie się do niego, stojącego zza barem i powie "Najlepsze kasztany są na Placu Arkadii", to w odpowiedzi usłyszy się "Tylko jesienią" oraz zostanie się zaprowadzonym przez zaplecze do drugiej sali, dostępnej już tylko dla czarowników. Wystrój tam, analogicznie jak w pierwszej sali, jest w całości poświęcony JFK. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
22 lutego Czy na pewno byłaby to ulubiona speluna Kennedy'ego? Tego Charlie nie był pewien. Pewien był za to tego, że nikt się tego nie dowie. Sam odwiedził za to pub już kilkanaście razy i tak zrobił również tego wieczoru, wracając z pracy. Motocykl zaparkował przed wejściem, pomiędzy automatem z gazetami a samochodem jednego z mieszkańców dzielnicy. Przekraczając próg pubu westchnął cicho mierząc spojrzeniem wiszące na ścianach zdjęcia i grafiki - jakby ich przybyło od ostatniego razu. Kennedy z żoną, z bratem, sam, znowu z żoną, z amerykańską flagą. Do wyboru, do koloru. Rozpinając kurtkę podszedł do baru i oparł się o blat przechylając nieco do przodu, jakby chciał zobaczyć, co znajduje się po drugiej stronie. - Rozglądałem się ostatnio za nimi w Wallow, ale najlepsze kasztany są na placu Arkadii - być może właściciel już go kojarzył, jednak zasady były zasadami. Bez tego nikogo nie wpuszczano do sekretnej części przybytku. Jak dotąd żaden z niemagicznych się nie zorientował; prędzej czy później hasło trzeba będzie i tak w najlepszym wypadku zmienić. - Są - barman pokiwał głową - ale tylko jesienią. Później nie warto. Drugie pomieszczenie niewiele różniło się od poprzedniego. Na półkach stało więcej bibelotów, w ozdobnej ramie pośród innych grafik wisiała nowa - a przynajmniej Charlie jej wcześniej tu nie widział - przeróbka zdjęcia, na której właściciel pubu i Kennedy ściskali sobie w przyjaznym geście dłonie. - Gdybym nie wiedział, to bym w to uwierzył - wskazał na nie, kiedy właściciel miał wracać za bar. Zamówił kufel piwa i zajął miejsce przy jednym z wolnych stolików. Daniel odbębniał nocny dyżur, miał więc jeszcze jakieś dwie godziny, nim podrzuci mu Carol. Niech noc będzie spokojna; jeśli nie, to sam będzie musiał z kolei poprosić o przysługę Marwoodów. Żal było tylko małej, która z niczyjej winy musiała żyć w takich warunkach. Niewiele można było na to poradzić. Kennedy z obrazka uśmiechał się z zadowoleniem do swojej żony. Kobieta jeszcze wtedy nie wiedziała, że za kilkanaście miesięcy będzie miała na garsonce resztki mózgu swojego męża. Życie bywało przewrotne. Piana złocistego napoju znikała z każdą chwilą - odczekał jeszcze trochę nie chcąc wsadzać do kufla palca siedząc w pubie. Nigdy nie lubił tego piwnego kożucha, a tym sposobem zmniejszał się najszybciej. Bąbelki pękały natychmiast po zetknięciu ze skórą. Napił się dopiero, kiedy spod piany wyłoniło się piwo. Jedno i do domu. Po drodze zatrzyma się jeszcze przy sklepie, żeby kupić jakieś gotowe dania na kolację. Z wiszącego pod sufitem głośnika popłynęła piosenka Roberta Johnsona, która wydawała się aż zbyt spokojna jak na pub. Johnson musi mieć naprawdę dobre miejsce w piekle. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Miałam przedziwny sen — powiedziała, opierając się łokciami o świeżo przetarty blat. Mężczyzna stojący za nim spojrzał na nią, jakby doskonale wiedział, co zaraz powie. Nie było to jej pierwsze rodeo. — byłam na Placu Arkadii i nie uwierzysz, ale wydaje mi się, że były tam największe, cholerne kasztany, jakie w życiu widziałam. — Nie wiem, o czym mówisz — odparł, przecierając szklankę z durnym uśmiechem na twarzy. Westchnęła. — Wiem, wiem… Chciałam to zrobić jakoś, ciekawiej, wiesz? — rozejrzała się na prawo i lewo, po czym pochyliła się do przodu i palcem wskazała mężczyźnie, aby zrobił to samo. — Najlepsze kasztany są na Placu Arkadii, a największe w— Czasami dochodziła do wniosku, że była już niereformowalna. Szczególnie w dobre dni — w te mętniejsze ledwo wydusiłaby z siebie te pięć słów, a w gorsze — w ogóle by tu nie przyszła. Pamiętała, jak pierwszy raz zabrała tu Aarona kilka lat temu. Potrzebował chwili, aby przyzwyczaić się do osobliwego wystroju wnętrz i przestać zadawać pytanie ale to skąd wie, że byłaby to jego ulubiona speluna? Idiotyczne pytanie kierowane do kogoś, kto właśnie nalewa ci piwo. — Nie dokończę, bo szanuję twoją żonę! — Naprawdę równa kobieta. Pożyczyła jej kiedyś pracowniczą koszulkę, gdy jakiś typek wylał na nią piwo. — Tylko jesienią, dziecko, tylko jesienią. Tylna sala nie była jednak otwarta tylko jesienią, a dla osób, które znały hasło — zawsze. Może z wyjątkiem końcówki maja — właściciel zapowiedział, że wtedy jego córka wychodzi za mąż. Co Sonk Road zrobi bez swojej ulubionej speluny? W końcu — jeśli jest ona wystarczająco dobra dla JFK, to jest i dla każdego pomniejszego przestępny w dzielnicy. Albo innych, pechowych jednostek, takich jak Lyra Vandenberg. Bar w drugim pomieszczeniu był nieco bardziej oblegany, chociaż proporcje rozkładały się względnie równo. Zamówienie piwa zajęło więc jej trochę dłużej, niż podanie hasła oraz wymagało trzech wymian grzeczności z obcymi, którzy dziś czuli się wyjątkowo gadatliwi. Jednego rozpoznała z twarzy — a właściwie to brody. Miał jakieś dwieście lat (sześćdziesiąt) oraz okropną tendencję do plucia, gdy mówił a mówił sporo. Chwyciła więc szybko swój kufel i rozejrzała się za najszybszą drogą ucieczki, nim ten się do niej dorwie. — Można? — spytała, wskazując na wolne krzesło, jednak nie czekała na odpowiedź, zanim usiadła. — Uciekam przed silną — dodała, dopiero teraz zerkając na właściciela stolika (chwilowego, wszystko tu tak naprawdę należy do pamięci JFK) i mrużąc oczy, gdy dotarło do niej, że— — O — znajoma twarz przywitała ją po drugiej stronie. — Dalej się gniewam za koszulkę, Charlie. To była bardzo ładna koszulka. Może teraz ona powinna oblać mu, żeby byli kwita? Diabelny blues lecący z głośników wprawiał ją w iście mściwy nastrój. Może tym razem to jej się omsknie nadgarstek. Kufel był — naprawdę i szczerze — całkiem mokry i śliski. Miewała ostatnio pecha z takimi rzeczami. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Myśli Orlovsky'ego na chwilę odpłynęły w stronę jedzenia. Zatrzymać się przy chińskiej knajpce, czy mrożonka? Cokolwiek wybierze, Carol i tak będzie wybrzydzać, a on ostatecznie wszystko będzie musiał zjeść sam. Może po prostu ciastka? Potarł wewnętrzne kąciki oczu palcami; dopiero teraz zaczynał odczuwać zmęczenie. Cierpki smak zimnego piwa zimową porą wydawał się dziś jedną z najlepszych rzeczy wieńczących dzień. Cztery dni błogiej niewiedzy dzieliły go od wydarzeń, jakie miały mieć miejsce lada moment. Zamiast tego, zauważył to kątem oka, niektórzy wciąż jeszcze świętowali przyjście nowego roku. Kilkanaście kufli stojących na jednym z dalszych stolików mówiło samo za siebie. Jeśli ktoś postawił sobie za noworoczny plan abstynencję, to na pewno nie siedział w Ulubionej Spelunie Kennedy'ego. - Hm? - uniósł głowę kiedy odsuwała sobie krzesło naprzeciwko. Nawet się nie zdziwił, że tu była. Alkohol był tani, a do domu miała niedaleko. Dobrze pamiętał ich pierwsze spotkanie. Nie dawała mu o nim zapomnieć, jakby stała się nie wiedzieć jak straszna rzecz. - Wyrzuciłaś ją, zamiast wyprać? - uniósł brwi i pociągnął łyk piwa z kufla. - Ile razy mam za to przepraszać? Wpadła na niego gdy odchodził od baru niosąc dwa pokale z czeskim lagerem, który wtedy tak bardzo zachwalał właściciel. Jeden wylądował na koszulce ciemnowłosej dziewczyny, która wściekła się bardziej, niż w ogóle powinna. Przynajmniej wedle Orlovsky'ego. Pomógł jej się wtedy wysuszyć; samo ubranie wystarczyło wrzucić do pralki i wszystko byłoby w porządku. Zaschnięte piwo to nie zaschnięta krew, łatwo było się go pozbyć. Podobnie jak dziecięcych wymiocin. - Co słychać? - spojrzał w kierunku, z którego przyszła chcąc dowiedzieć się, kto mógłby na nią napluć - długo nie musiał szukać, skinął jedynie głową ze zrozumieniem. - Nie krępuj się - dodał, kiedy usiadła. Zauważył, że nigdy nie potrzebowała zaproszenia. Nigdy nie miał nic przeciwko. - Gazety znów o tobie piszą - bardziej stwierdził, niż zapytał. Nie było tak, że zaczytywał się w Zwierciadle. Carol lubiła jednak rubrykę z poradami modowymi, które trzeba było czytać jej na dobranoc. Swego czasu śmierć narzeczonego Vandenberg była głośną sprawą, która ucichła gdy tylko pojawiła się inna sensacja. Zawał w młodym wieku wydawał się podejrzany, ale nie niemożliwy. Charlie nigdy w to nie wnikał, nigdy o nic nie zapytał. Gazety żerowały na cudzych nieszczęściach. - Jeszcze trochę i w tym tempie może wrócisz na afisze. Kto by nie chciał oglądać skandalistki na scenie? Bilety sprzedadzą się jak świeże bułeczki. Nigdy nie widział jej w teatrze. Gdy oblał ją piwem nie miał pojęcia, że ma do czynienia z lokalną gwiazdeczką. Czy gdyby było inaczej, to by coś zmieniło? Zapewne nie. Uniósł kufel do góry sugerując niewypowiedziany toast. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Ściśnięte, ciemne brwi a między nimi mała zmarszczka. Drażnić się można też w dobrej wierze — Charlie zdecydowanie nie zasługiwał na prawdziwą złość. Może była to ładna koszulka, ale nie aż tak ładna. Mogłaby się jednak lekko urazić, gdyby wiedziała, że jest dla niego oczywiste, że tu była. Nie spędzam całego życia w barach, mogłaby odpowiedzieć. Ale nie wiedziała. — Nigdy już nie była taka sama — odparła, wciąż zachowując powagę na twarzy. Niemal słyszała w głowie głos reżysera jeszcze chwila, dla efektu. — Trzy razy. Walutą przeprosin może być piwo — rozłożone na raty, nie mam zamiaru się dzisiaj upijać. Dopiero na przedostatnim słowie uśmiechnęła się, lekko z dumą. Trzy piwa to uczciwa cena za wylanie jednego. Delikatne wyrzuty sumienia na wspomnienie Aarona to uczciwa cena, za beztroskę, jaką ostatnio odczuwała. Za dużo żartów i się człowiek może zapomnieć, że miał być nieszczęśliwy. Aaron był wtedy tu po raz trzeci — wciąż zadawał tak samo głupie pytania — a Charlie wpadł na nią, gdy zamawiała już drugą kolejkę. Trzeci raz, druga kolejka, jedno piwo — od tej matematyki, można dostać zawrotów głowy. Może nic dziwnego, że na niego wpadła, chociaż oficjalną wersją z jej ust było uważaj jak idziesz. Zeschnięte piwo nie było zeschniętą krwią — wtedy tego nie wiedziała. To zaskakujące, ile rzeczy można się przez rok dowiedzieć. Wzruszyła ramionami. Co słychać? Zobaczmy — narzeczony mi umarł, straciłam pracę i jakąkolwiek szansę na karierę, ktoś ukradł z cmentarza ciało wyżej wspominanego narzeczonego, dołączyłam do sekty, mój były rzucił zaklęcie na niemagicznego, przez co zaczęła mnie szukać Czarna Gwardia, znalazła i teraz spędzam dnie na wymyślaniu nowych żartów o psach— — Nic ciekawego. Widziała, że wzrokiem powędrował w stronę starego plujki i na twarzy pojawiło się natychmiastowe zrozumienie. Każdy, kto był tu przynajmniej raz, by zrozumiał. Miała wrażenie, że niektórzy stąd nie wychodzili. Mogła się nie mylić — piwo było tańsze niż ogrzewanie. — Urgh — bardzo elokwentna wypowiedź na poruszony temat. Oprócz pełnego zrezygnowania jęknięcia zdecydowała się również na oparcie czoła o blat stołu, które niestety — lekko kleiło się od (miała nadzieję, że tylko) piwa. — Weź mi nawet nie przypominaj o tym pierdolonym artykule. Jej słowa mogły być lekko stłumione przez drewno stołu, ale ich przesłanie całkiem jasne. Nie była to pierwsza, a przynajmniej(!) trzecia rozmowa na ten temat. Jeśli jeszcze raz ktoś zapyta ją o kolor szlafroka, to wyjdzie i osobiście przejdzie się do redakcji Zwierciadła, aby pogadać tam z kim trzeba. — Wątpię — podniosła głowę, wymieniając część ciała, która teraz miała dotykać stołu, na łokcie, którymi wsparła swoją brodę. — by to cokolwiek dało, ale doceniam, że we mnie wierzysz. Miałam w sumie niedawno przesłuchanie, ale wolę nie zapeszać. A ty? Czym zapełniasz dnie oprócz czytania o mnie w gazetach? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Nieszczęsna koszulka ciągnęła się za nim tygodniami; Lyra nie dawała mu o tym zapomnieć. Przyjmował to z rozbawionym uśmiechem niepełnego zrozumienia powagi sytuacji. Zaczepka, na którą zawsze jej odpowiadał. - A co ja dostanę w zamian za stracone piwo? Dwa pełne pokale - uniósł brwi - chyba Duńskie, nie łatwo tu o takie. Wcale nie był pewien, czy holenderskie, nie pamiętał tego. W pamięć wryła mu się zmoczona koszulka przyklejona do ciała i pełen oburzenia krzyk dziewczyny. Od impetu zderzenia i jemu się przecież oberwało; plama szybko wyschła, jeszcze nim skończyli dyskutować. - Niech będzie, stawiam kolejkę przy następnym spotkaniu. Gdybym wiedział, może zabrałbym cię na przejażdżkę po Wallow. Mnie zawsze pomaga chwila skupienia na czymś innym. Jazda polną ścieżką pośród drzew daje chwilę ułudy wolności. - Nie przejmuj się, zaraz znajdą sobie inny temat - wcale nie był tego taki pewien, plotki często żyły własnym życiem. Dlatego jeśli jakieś słyszał, puszczał je mimo uszu nawet, jeśli miały to do siebie, że często kryło się w nich jakieś maleńkie ziarenko prawdy. - Głowa do góry, hm? - dosłownie i w przenośni. - Pewnie jesteś dobra w tym, co robisz, dostaniesz tę rolę. Nie miał zielonego pojęcia, nigdy jej nie widział na deskach teatru. Rzadko się tam pokazywał. Nie, rzadko to złe słowo - w ogóle. Nie był ulicznym prostakiem, jednak do ludzi kultury też nie należał. Jeśli miał coś obejrzeć, to na wideo w domu, lub w kinie. Teatr stawiał wymagania, począwszy od samego ubioru. Orlovsky nie lubił się z krawatami. Zostawiał je do pracy, i to tylko wtedy, kiedy musiał. Filharmonia? Opera? W żadnym z wymienionych przybytków nigdy nie był i nie planował. Szczerze jednak wierzył w to, że siedząca naprzeciwko dziewczyna sobie poradzi. - Ja? Jestem tylko zwykłym emerytem - uśmiechnął się i upił łyk piwa - Jeżdżę sobie tu i tam, czasem komuś czegoś przypilnuję... ostatnio jestem mistrzem krzyżówek. - pokiwał głową. Piękny opis bezrobocia, na którym tak naprawdę nie przebywał. Wojskowa emerytura stanowiła jedynie dodatek do obowiązków w Gwardii. Nie opuszczał żadnej mszy, był na każdym miejskim wydarzeniu organizowanym przez kościół. Wiódł podwójne życie tajnego wcale nie agenta. Może na szczęście ich oboje jeszcze nie wiedział o śledztwie jakie prowadzono w jej sprawie. To nie był jego wydział. - No i czytam o tobie w gazetach - rozłożył dłonie. W barze pojawiło się kilka kolejnych osób, które ostały na wejściu obdarowane uśmiechem dawnego prezydenta. Speluna zdecydowanie miała swój urok. Niewysokie ceny również miały w tym swoją zasługę. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Aaron próbował wtedy mu zaoferować, że zapłaci za wylane piwa, ale ucichł, gdy tylko zobaczył minę Lyry. Mieszkali ze sobą już na tyle długo, że wiedział, że bezpieczniej dla niego będzie po prostu się nie wtrącać. — Dostaniesz moje towarzystwo — to bardziej kara, niż zadośćuczynienie. Szczególnie po aferze szlafrokowej. — Powiedziałabym, że jest warte tak akurat dwa piwa. Tanie. Jak ty— Zamknij się. Uniosła kufer do góry, niemal w świętującym geście. Świętującym co? Nie było ku temu zbyt wiele powodów, więc wybrała najprostszy — bar był dobrze ogrzewany, a piwo zachowywało stosunek jakości do ceny. Można za to wypić. — To jesteśmy umówieni. — Chociaż tak właściwie, to nie są. Ich spotkania bywały przypadkowe, chociaż często ograniczały się do tego właśnie przedsiębiorstwa. JFK nie może być jednak stałym towarzystwem; kiedyś trzeba będzie zmienić scenerię. Zaraz znajdą sobie nowy temat. Czekała na to zaraz już od ponad roku, tracąc nadzieje, że miasto znajdzie sobie inną ladacznicę do zrzucania na nią wszystkich problemów. Kot utknął na drzewie? To pewnie wina Vandenberg! Spłonęła kamienica? Widziałem ją, jak się tam kręciła z kanistrem benzyny. — Wiesz, że ostatnio mnie jakaś baba w sklepie zwyzywała? Czasami zastanawiam się czy— —czy to jest warte tego, aby tu zostać. Nie było, ale zostawała, bo gdzie indziej miałaby pójść? Nie potrafiła za wiele, oprócz grania. Czasami myślała, że gdyby porzuciła złudzenie marzenie o teatrze, to umarłaby szybciej, niż gdyby przestała wchodzić do wody. — Hm, nieważne. Doceniam komplement — doceniłabym bardziej, gdybyś faktycznie miał jakieś podstawy, żeby tak myśleć. Bywasz czasami w teatrze, Charlie? — Nie wyglądał, jakby bywał, ale pozory mogły przecież mylić. Może wieczorami ubierał smoking i szedł popijać koniak z kręgową śmietanką. Nie miała zielonego pojęcia, jak wygląda jego życie, gdy nie siedzi tutaj. Nie był specjalne wylewnym człowiekiem. Oprócz tego, że lubi rozwiązywać krzyżówki. Z jakiegoś powodu wywołało to na jej ustach uśmiech. Pewnie marszczył przy tym śmiesznie brwi, siedząc na fotelu. Hobby godne emeryta. — W Zwierciadle nie ma krzyżówek — tylko horoskopy. — więc musisz czytać też jakieś ambitniejsze dziennikarstwo. Jesteś bardzo młodym emerytem, tak przy okazji. W sensie, jak myśli się emeryt, to raczej nie przychodzi do głowy— Całkiem ładnie zbudowany, młody mężczyzna. — Ile masz lat, tak w ogóle? Nigdy nie spytałam. Może jednak jesteś w wieku seniorskim, tylko jadłeś dużo warzyw. Na pewno są też na to zaklęcia. Bardzo dużo mówiła, więc postanowiła lekko uciszyć swój słowotok kolejnym łykiem piwa. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
- Twoje towarzystwo! - zaśmiał się krótko, ale szczerze. - Będziesz przez to stratna. Ale nie pogardzę. Jakoś na siebie trafią, w to nie wątpił. Wpadali tak na siebie już od jakiegoś czasu, więc kolejne przypadkowe spotkanie było kwestią tygodni. A może po prostu powinni się w końcu zwyczajnie umówić, jak normalni ludzie. O ile jego życie można było nazwać normalnym. Odkąd dołączył do Gwardii chaos w jego nieporządku wiódł prym. Jest spokojnie, jak na wojnie, zwykł mawiać wiedząc, że wciąż może po prostu któregoś dnia nie wrócić do domu. I tylko nieliczni będą wiedzieć, dlaczego. - Musiałaś jej nieźle zaleźć za skórę - upił łyk piwa - albo baby w sklepach po prostu nie mają co robić. Ja kiedyś dostałem od jednej torebką w głowę. Jestem pewien, że nosiła w niej cegłę. Hiacynta Bucket miała na swojej liście znacznie dłuższą listę przypadkowych ofiar, które oskarżała o najróżniejsze występki. Wiara w Lucyfera była jednym z tych głównych. Gdyby tylko kobieta wiedziała, jak mało się myli w kwestii niektórych...! - Przyłapałaś mnie - znów krótki śmiech. Potarł palcem wewnętrzny kącik oka. - Ostatni raz tam byłem... nawet nie pamiętam. To chyba było w liceum. Romeo i Julia? Pamiętam, że wypracowanie, które mieliśmy później napisać nie poszło mi najlepiej. Nauczycielka nie doceniła idei, że gdyby nigdy się nie poznali, oboje by żyli. Nie był znawcą Szekspira, jego fanem również. Ostatnią książką, jaką przeczytał było Jądro ciemności. Jakby tam był. Błąd. Ostatnią książką, jaką czytał, były Przygody Pippi Pończoszanki. Na głos. Męczył się przy tym, okrutnie, jednak Carolina nie chciała zasnąć, póki nie posłucha kolejnego rozdziału. Gorsze od tego były jedynie książeczki zawierające głównie obrazki. Fabułę trzeba było wymyślać samemu. Milczał przez krótką chwilę, nim udzielił jej kolejną odpowiedź. W swojej głowie Orlovsky rozważał odpowiedni dobór słów. Nie lubił opowiadać o tym, co robił; choć nie był to jednocześnie według niego żaden powód do wstydu. W końcu kiwnął palcem by się przysunęła, a sam nachylił się w stronę ciemnowłosej. - To zdecydowanie rytuał Afrodyty - pokiwał głową i opadł na swoje miejsce. - Trzydzieści pięć lat to dobry wiek na wojskową emeryturę. Co za dużo, to niezdrowo. Zeszłej nocy znów obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Potrzebował pół godziny, by dojść do siebie. Za oknami panowała martwa cisza, jaką o takiej nocnej godzinie mogło się cieszyć tylko Wallow i główna autostrada do Bostonu. Cała okolica pogrążona była we śnie, tylko jego wyrwały ze snu wspomnienia. Bo to nie były zwykłe sny. Z koszmarami mierzył się na jawie. Wszystkie zachował dla siebie. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Twoje towarzystwo i śmiech na jednym wydechu mógłby ją urazić, gdyby była bardziej zadufaną w sobie osobą. Nie była wcale, więc stwierdziła, że jest to odpowiednia reakcja na bezczelny komentarz z jej strony. Gdzieś na świecie (w Ulubionej Spelunie JFK) wyrównuje się właśnie rachunek. Być może powinni — nie można wiecznie liczyć na to, że czyjaś ślina przegoni ją do jego stolika. — Ty? Za co? — pewnie za niewinność, Vandenberg, powinnaś wiedzieć. Utworzona zmarszczka między jej brwiami była niezawodnym symptomem zdziwienia. Charlie wydawał jej się — być może złudnie — podręcznikowym przykładem przykładnego obywatela. Służba w wojsku, imponująca postura i spokojne usposobienie. Baby w sklepach powinny go swatać ze swoimi wnuczkami, nie obrzucać torebkami. — Mi oberwało się za, cóż, reputację. Ostrzegłabym cię przed pokazywaniem się ze mną publicznie, ale tutaj — rozejrzała się po sali pełnej różnych typów spod ciemnej gwiazdy. — reputacja chyba niespecjalnie kogokolwiek obchodzi. Dlatego tu przychodziła. Czasami pozory nie mylą, ale pozwalają na szeroki uśmiech z tytułu miałam rację. Nie było w tym nic złego — nie każdy musiał lubić teatr — ale cieszyła się, że intuicja pozostała w tej sprawie tak samo niezawodna. Czytanie widowni to bardzo ważna umiejętność każdego aktora. — Szkoda, bo miałeś rację — upiła kolejnego łyka, pozwalając sobie na dramatyczną (a jaką) pauzę, nim dokończy myśl. — Gdyby się nie poznali, oboje dalej by żyli — pewnie nawet szczęśliwie. Wiedziałeś, że Romeo na początku sztuki jest jeszcze zakochany w innej kobiecie? Kuzynce Julii, na dodatek. To jej szuka na balu maskowym. Na dodatek cała akcja rozgrywa się — bardzo intencjonalnie — w krótkim czasie. Ludzie lubią ogłaszać tę historię jako miłosną, jednak według Lyry była zwyczajną tragedią pomyłek i bardziej skłaniała się ku interpretacji, że napisana została ku przestrodze. Miłość może zabijać równie skutecznie, co nienawiść. Szczególnie już ta nieprawdziwa. Pochyliła się nad stołem z lekkim zainteresowaniem, czekając na to, jaka odpowiedź spłynie po drugiej stronie. Parsknęła śmiechem, nieco głośniej, niż zamierzała. Rytuał Afrodyty wykonywany przez Charliego brzmiał równie prawdopodobnie, co jego wizyta w teatrze. — Cokolwiek robisz, to działa. Nawet się mogę nabrać na to, że masz trzydzieści pięć lat. Również opadła ponownie na drewnianą oprawę krzesła, jedno ze swoich ramion kładąc na jego oparciu. Na chwilę wróciła do obserwowania zbieraniny w środku pubu. Jakaś kobieta łapała jakiegoś mężczyznę za ramię, uśmiechając się przy tym tak ślicznie, że nie mogła robić tego za darmo. Kawałek dalej dwóch mężczyzn dochodziło właśnie do porozumienia nad siódmym (jeśli wierzyć pustym szklanką) drinkiem — byli o krok od zaśpiewania wspólnie szantów. Ślinotok znalazł sobie już nową ofiarę, więc w teorii mogła przestać go męczyć, ale wolała zostać. — Teraz twoja kolej — wróciła nie tylko wzrokiem, ale również z uśmiechem, który nie mógł zwiastować nic dobrego. — zgadnij, ile ja mam lat. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Rachunki zawsze należy wyrównywać. Szczególnie te, które są tego warte. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że mogła uznać jego śmiech za przytyk. Nieświadomość bywała mniejszym lub większym błogosławieństwem. - Próbowałem uspokoić kłócących się staruszków na festynie - przyznał. Przecenił wtedy swoje możliwości i zdolności dyplomatyczne. Matrony awanturujące się przy stoisku z ciastkami okazały się nie lada wyzwaniem. Kiedy tylko zainterweniował, obie zwróciły się przeciw niemu. Pokręcił głową i zamoczył usta w szklance. Od niektórych rzeczy trzymał się z daleka, i tamtego dnia głośni starcy dołączyli do tej listy. - Nie mogę cię posłuchać. Wolę sam sobie wyrobić zdanie na twój temat. Informacje z drugiej, trzeciej, czy czwartej nawet ręki nie miały większej wartości. Nie lubił oceniać na ich podstawie. Chłodna kropla wody spłynęła po przezroczystej, szklanej ściance i zatrzymała się dopiero na kartonowej podkładce, na której nadrukowana była nazwa jednej z firm piwnych. Po chwili w nią wsiąknęła. - Coś mi świta - może powinien w najbliższym czasie wrócić do czytania klasyków, zamiast włączać na magnetowidzie kolejny film? Ostatnio zrobił sobie powtórkę Obcego. - Rosita? Rosalinda? Nie był z tego Romea dobry materiał na męża. Ani na przyjaciela. Pamiętał, że w sztuce zginął ktoś jeszcze. Tybalt? Merkucjo? Rzeczywiście czas odświeżyć pamięć. Siedząca przed nim dziewczyna była aktorką, to jasne, że znała się na dramatach. Gdyby wspomniał o Julii Danielowi ten pewnie zapytałby kim jest Julia, i czy się z nią umawia. Na końcu obaj zaśmialiby się ze swojej niewiedzy. W tej chwili mimo wszystko nie poczuł się onieśmielony. - Oczywiście, że działa. Wydaję na to krocie! - dotknął dłonią jasno zarośniętego policzka. Krążący po pubie kelner w pośpiechu zbierał ze stolików puste szklanki i kufle, jakby zaczynało brakować czystych. Było to prawdopodobne biorąc pod uwagę częstotliwość, z jaką tłukło się tu szkło. Ile razy widział wzbijający się w górę stolik, od którego zamaszyście wstawał wstawiony i chętny do bitki niekoniecznie-osiłek? Nie raz, nie dwa. W niektórych pubach tak właśnie wyglądała typowa sobota. Nie tu, nie dzisiaj. Muzyka płynąca z głośników zmieniła się. Tym razem prym wiodła Stevie Nicks. - Moja co? Ooo nie, nie. To pytanie to cios poniżej pasa - uniósł ręce w geście poddania. Jednocześnie zdecydował się podjąć wyzwanie. opuścił dłonie i oparł je na blacie stolika. - Jesteś w wystarczającym wieku, żeby móc... kupić alkohol. Ale w nie wystarczającym, by zacząć uskarżać się na ból w krzyżu. Masz mądre oczy, choć trochę smutne. Nie masz jeszcze trzydziestu lat. Pół żartem, pół serio. Gdy mówił o jej miodowych oczach, nie żartował; przez jej spojrzenie przebijały się smutek i złość. Tymczasem przy jednym z dalszych stolików trwała ożywiona dyskusja, która zaczęła przebijać się przez inne rozmowy. Podniesione głosy i plączące się po języku słowa zwiastowały tylko jedno. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Góra przestała być dołem, a Charlie znowu stał się takim, na jakiego go oceniła — postronną ofiarą tego, że próbował zrobić to, co słuszne. Seniorzy bywali bezwzględni, nawet dla Kapitana Ameryki. — Oh, Rogers — pokręciła głową, nie mogą się przestać śmiać. — każdy wie, żeby nie wchodzić między torebki a protezy zębów. Gdy należy ustąpić ostatniego miejsca w autobusie, to staruszkowie wydają się najbardziej kruchymi istotami na świecie. Jeśli jednak w grę wchodzi ostatnie opakowanie miętusów — potrafią wyrwać je ze swoich wysuszonych, niemal już martwych, rąk. Rozbawienie zelżało w zwyczajny uśmiech. Doceniała osoby, które potrafiły same decydować o tym, co o kimś pomyślą. Opinia kształtowana przez prasę rzadko bywała słuszna — nawet ona czasami padała jej ofiarą. — Rosaline — podpowiedziała mu, upijając kolejnego łyka, aby w spokoju mógł dokończyć myśl, nim znów dodała swoje trzy centy do rozmowy. — Nie był; nie mógł był. Zbyt krótko się— A osiem miesięcy to wystarczająco, Ofelio? — znali. Mimowolnie śledziła wzrokiem ruch jego dłoni i zastanowiła się, czy wojskowi mogą mieć zarost. Pewnie nie — ale nie był przecież już wojskowym, więc mógł robić już, co tylko chciał. Zaczęła stukać palcami w mokre szkło, wybijając bezwiednie rytm lecącej przez głośniki piosenki. Stevie nieprzerwanie królowała w jej walkmanie, zarówno solowo, jak i w zespole. Rumours mogłaby słuchać niemal na zapętleniu, gdyby nie fakt, że w tym miesiącu w jej głowie grał jedynie The Smiths. — Tchórzysz? — wyraz twarzy sugerował jedno — to była jawna prowokacja z jej strony i być może czerpała lekką przyjemność z uniesionych w poddańczym geście rąk do góry. Steve Rogers jednak nie stchórzył i dzielnie podjął się wyzwania. — Wow, piękna dedukcja. Racja na ból pleców jeszcze — zabawne, Vandenberg, dowiesz się, za cztery dni, dlaczego — nie narzekam. Alkohol jak widać — uniosła kufer w geście imitującym toast. — sprzedają mi bez problemów. Co do oczu, to— Miał rację — uśmiech nie zawsze je obejmował. Bywały takie rodzaje smutku, przez które ciężko było się przebić. Bywały takie oczy, w których zawsze coś z niego pozostawało. — Hm, mądre oczy. Ładnie wybrnąłeś, Charlie. Przyznaję, to była nieuczciwa pułapka z mojej strony. Nikt tu nie był uczciwy. Może z wyjątkiem Kapitana Ameryki siedzącego naprzeciw — minął rok (półtora? dwa?) od kiedy wylał na nią piwo, a dalej zgadza się, by za to odpokutować. Musiał być albo naprawdę uczciwy, albo zwyczajnie— — Dwadzieścia siedem — powiedziała po chwili ciszy, gdy skupiła się na obserwowaniu wzrastającego harmideru kilka stoliki obok. — Tyle mam lat. Dwadzieścia sześć w sumie, dwadzieścia siedem dopiero na jesień skończę— Jeśli dożyję. Jeśli ktoś zapytałby ją rok wcześniej, to z całą pewnością oświadczyłaby, że nie będzie obchodziła dwudziestych szóstych. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Uczciwość być może Orlovsky miał we krwi, jednak prawda była taka, że oszukiwał też i sam siebie. Miewał chwile słabości, do których uparcie się nie przyznawał. Jak z resztą zapewne każdy. Sprawy, o których nie chcemy głośno mówić często lubią w końcu same o siebie zadbać. Niekoniecznie w sposób taki, jaki byśmy sobie tego życzyli. - Teraz i ja to wiem - pokiwał głową. Nie powiązał nazwiska z komiksowym superbohaterem. Czytał rysunkowe zeszyty za dzieciaka; później, jak sam by powiedział, z nich wyrósł. Tak naprawdę po prostu nie miał do tego ani czasu, ani głowy. - Już mam to wyryte w pamięci. Od Hiacynty Bucket zamierzał trzymać się z daleka, a przynajmniej nie w zasięgu jej torebki. Niemagiczni potrafili sprawić po trzykroć więcej zamieszania i problemów niż czarownicy. Był o tym przekonany. - Może i jestem blondynem, ale zdarza mi się błysnąć - postukał palcem w skroń. - Pułapki mają to do siebie, że nigdy nie są uczciwe. Taka jest już ich natura - uśmiechnął się kącikiem ust. - Mogę tak cały dzień. Jej odpowiedź więc go nie zaskoczyła. Nie wygrałby jednak, gdyby z kimś się o jej wiek założył. To nie były zakłady, to była zwyczajna rozmowa. Czy myliła się co do jego uczciwości? Zapewne nie, choć sam, w głębi ducha powiedziałby, że jest zwykłym oszustem, którego nie powinno tu być. - Czyli już wiemy, ile mamy lat. Irytujące nawyki? - kolejny łyk piwa. - Zacznę. Zawsze zostawiam w lodówce karton z końcówką mleka. Czasem nawet mnie samego to wkurza. Nie potrafił zliczyć ile razy Mattie chcąc sobie dolać mleka do kawy wołała: Ja pieprzę, Charlie! Za każdym razem wzruszał jedynie ramionami i mówił, że więcej tak nie zrobi. A potem znów to robił, jak zacięta płyta. Atmosfera kilka stolików dalej wciąż się zagęszczała. W końcu czarnowłosy, podpity jegomość około trzydziestki - może czterdziestki? W tym stanie ciężko było stwierdzić - wstał odstawiając z hukiem kufel na stole. Znajdujące się na blacie szklanki aż podskoczyły. - Żmoja matka to lllama?! Laaaama?! - przed chwilą miał tylko czerwony nos. Teraz w tym kolorze była już cała twarz. - Nie tylko lama ale i... hik! - towarzyszący mu szatyn czknął. Nie był wcale a wcale w lepszym stanie od swojego kompana. Teraz już zapewne wroga. - Sylko taka cię mogła... hik! Wystarczył głębszy oddech, zbyt leniwe mrugnięcie, by dwójka skoczyła sobie do gardeł. Szarpiąc się za koszule i próbując zadać drugiemu cios wpadli na towarzystwo siedzące przy stoliku obok. Jedna z nóg pękła pod wpływem nacisku, reszta się zachwiała - i blat i prowodyrzy runęli na ziemię razem z pokalami. - George! - pisnęła ruda kobieta odskakując z bok; nie uchroniło jej to bynajmniej przed rozlewającym się piwem. Rzeczony George, dobrze zbudowany facet o szerokich barkach i ostrzyżony na krótko, doskoczył do szamoczących się, trącając przy tym trzech innych, wstawionych gapiów. Z głośników właśnie wydobyły się kolejne dźwięki, tym razem Joan Jett twierdząca, że nie dba o swoją reputację. - Czyli to jeden z tych wieczorów - Orlovsky więcej nie zdążył powiedzieć, w ich stronę poleciała szklanka. Ten, kto rzucał trafił jednak w ścianę nad nimi. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Nie spytała, skąd jego zamiłowanie do pułapek — skoro babrać w nich może się cały dzień — gdy kolejny temat wybił ten do przeszłości. Rozmowa rozpędzała się, jakby w rytm krawędzi siedemnastu lat ochrypniętego głosu Stevie. Z wieku do nawyków przeszedł tak płynnie, że nie pozostało jej nic innego, jak winszować lekkim uniesieniem brwi do góry. — Jeśli mieszkasz sam, to jest to niewinne przewinienie, ale — żyła wciąż tragedią zalanej lodówki sprzed kilku dni. Niekiedy złe nawyki współlokatorów potrafiły nieświadomie spowodować (lub przynajmniej pogorszyć) wyjątkowo paskudną migrenę. — jeśli dzielisz z kimś lokum, to to podchodzi pod jakiś paragraf. Pod niepisany paragraf umowy lokatorskiej, gdzie największą kurwą jest pusty karton mleka. Dobrze, że ona kawę piła czarną — ostatni raz, gdy potrzebowała mleka do czegokolwiek, to gdy robiła mac and cheese. — Irytujący nawyk? Hm — zamyśliła się, w ostatniej sekundzie przed katastrofą otwierając usta. — Zawsze— Wyzwiska od lam zagłuszyły jej słowa oraz rozproszyły uwagę od Charliego i jego kartonowych grzechów. Wydawał się być całkiem spokojny na widok tworzącego się na lewo od nich chaosu. Pewnie widział gorsze. — Kurwa mać! Nie dowie się, co zawsze robiła Lyra ani dlaczego było to takie irytujące, gdyż przelatujące między nimi szkło skutecznie ukróciło temat. Odruchowo skuliła się i zakryła rękami, czując, jak drobinki szkła ocierają się o skórę jej dłoni. Żadna poważna rana — jedynie drobne zadrapanie, aczkolwiek piekło i krwawiło na tyle, aby zdenerwować. — Ej, kutafonie — krzyknęła w eter, dopiero teraz w pełni zwracając uwagę na tworzące się zamieszanie. Trzech mężczyzn zajętych było szamotaniną między sobą, a zostawiali po sobie ślad ogólnego chaosu rozlanego piwa i rozwalonych stołów. Jedno ze zdjęć tragicznie zmarłego prezydenta spadło na podłogę, gdy uderzyli plecami o ścianę. Właściciel nie będzie zadowolony. — Pojebało cię? Dyplomatyczne rozwiązanie, Lyra była z nich znana. Grająca w te reputacja jedynie wprawiała ją w wyjątkowo niepokojowy nastrój. To, oraz fakt, że dwa centymetry i dostałaby tą szklanką w twarz. Twarz, na której być może zacznie znowu zarabiać, więc byłby to bardzo niefortunny wypadek. Przeceniła jednak to, jak bardzo zaabsorbowani w walkę między sobą mężczyźni byli — oraz reszta baru — gdyż jeden z nich zatrzymał się z chwyconą w pięść koszulką drugiego i spojrzał na nią wzrokiem, który nie zapowiadał nic dobrego. — Co tam szczekasz, mała? Zamknij się lepiej, bo— Dożyć dwudziestych siódmych urodzin. Może czas na łatwiejsze postanowienie noworoczne, Vandenberg? — Że was pojebało. Głuchy jesteś? Miło z jej strony, że powtórzyła, na wypadek, gdyby nie usłyszeli za dobrze za pierwszym razem. Ich stolik zachybotał, gdy wstała z krzesła, jakby przygotowując się, aby osobiście pokazać, co pięćdziesiąt dziewięć kilogramów czystej irytacji potrafi zrobić — czyli niewiele. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Dziś rano też zostawił końcówkę mleka w lodówce. Kiedy będzie chciał przed snem dać Carolinie szklankę, przeklnie sam siebie. Wracając nie będzie pamiętać o tym, żeby kupić nowe. Szkło donośnie uderzyło w ścianę rozpryskując się na kawałki. Kilka z nich wpadło Charlie'mu do piwa. Odchylił się, uniósł rękę, w pierwszym odruchu próbując cokolwiek z tego złapać - na nic się to nie zdało. W przeciwieństwie do niej, jemu nic się nie stało; ucierpiał jedynie rękaw skórzanej kurtki pilotki. Wszystko można zetrzeć. Rzeczywiście, widział gorsze awantury; ta wydawała się początkowo dość spokojna i przypuszczał, że skończy się nim na dobre zacznie. Jak burza w niewielkiej szklance wody, jednak szklanka szybko urosła do wielkości miski. Akcja wywoływała reakcję, kolejne osoby podrywały się, by niczym domino, nie upaść, ale dołączyć do rozróby. Właściciel wyszedł jakiś czas temu do drugiej, niemagicznej sali, nie słyszał, co się wyprawia. I on zakładał, że to będzie spokojny wieczór. Nic bardziej mylnego. Orlovsky odwrócił się na krześle lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć... Była szybsza w swojej zaczepce. Kto na jej miejscu by się z resztą nie zdenerwował? - Lyra, czy... - nic ci nie jest?; nie dokończył, wstała zamaszyście (całe szczęście, że nic się przy tym nie przewróciło, dość już szkód) od stolika. Na pierwszy rzut oka była cała, zdrowa i nabuzowana jak wstrząśnięta butelka pepsi. Kilka osób się odsunęło, jeden starszy jegomość pochwycił szybko dwa kieliszki, w których miał wymyślne - może nawet zbyt wymyślne jak na ten lokal - drinki i odbiegł w popłochu na drugi koniec sali; nie wylał przy tym ani kropli. - Lepiej stąd chodźmy - zaczął, ale jego słowa padły w próżnię. Nie lubił brać udziału w barowych potyczkach. Nie dlatego, że sobie w nich nie radził. Przeciwnie. Nigdzie stąd nie idziemy, Orlovsky. Mamy tu konflikt tragiczny do zażegnania, a rozwiązanie jest tylko jedno. Wszystko po kolei. Potem tu wrócisz, tym razem służbowo. - Okej, po prostu... - jego słowa odbiły się od ściany i dobrze o tym wiedział, ale zawsze wolał najpierw spróbować. Liczyć na to, że pijani awanturnicy uspokoją się słysząc, że to koniec zabawy, to jak liczyć na wygraną na loterii bez kupowania losu. - Zaraz ci wyrwę ten jęzor z mordy, smarkulo...! - sapnął szatyn; puszczając koszulę faceta, który jeszcze pół godziny temu był jego dobrym kumplem od piwa. - George! - ruda znowu zapiszczała, tym razem jednak w jej głosie nie kryło się zaskoczenie, a złość podbita procentami. Gdyby odpuściła sobie cztery ostatnie kolejki tequili, zachowałaby się inaczej. W piątki wieczorem nie lubiła jednak wlewać za kołnierz. - Lyra, na nas już czas - Orlovsky chwycił ją za nadgarstek - nie warto się... Nie warto się w to mieszać, szkoda czasu, szkoda nerwów. Nie daj się sprowokować. Znów nie dokończył, ponieważ: Rzucasz w kostnicy K6 na dalszy rozwój wydarzeń! 1,4 - ruda rozpędza się w w obronie swojego George'a wskakuje Charliemu na plecy 2,6 - pijany brunet, którego matka została nazwana lamą sięga po krzesło, by komuś nim przyłożyć 3,5 - krotko ostrzyżony facet rusza w kierunku Lyry, żeby spełnić swoją obietnicę |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Jak wstrząśnięta butelka pepsi, do której ktoś właśnie wrzucił mentosa. Biedny Charlie próbował całą sprawę rozwiązać polubownie i normalnie, Lyra by się z nim zgodziła, ale dzisiaj obudziła się i wybrała przemoc. Nie naprawdę — nie uderzyłaby nikogo — raczej przemoc z natury słowną. Niemniej destrukcyjną, jak zaraz miało się okazać. Nie wzruszyła się na groźbę rzuconą w jej stronę. Która to już była, tylko w tym miesiącu? Ladacznica, szmata, kurwa i wszystko pomiędzy tymi słowami. Smarkula było jedynie mierną imitacją tego, co o sobie już słyszała. Nie sprawiało to jednak, że jej palce nie zacisnęły się na opuszkach dłoni, układając w coś, co miało imitować pięść. Strasznie nie lubiła, gdy ktoś ją uciszał. Zamknij się, bo twoja matka— Nieprzyjemne doświadczenia, które wymagały od niej ciszy. Krok do tyłu zrobiła, dopiero gdy mężczyzna puścił swojego (byłego) kolegę i ruszył w jej stronę. Był to naturalny odruch, nawet ona była świadoma, że fizyczne starcie nie jest dobrym pomysłem. Szczególnie że znajdują się w magicznej części pubu, więc to tylko chwila, nim czyjś pentagram pójdzie w ruch, a wtedy pobite kufle będą ich największym problemem. Czarna Gwardia znajdowała się na szycie jej listy i gdyby miała więcej czasu, to pomyślałaby, że to całkiem zabawne, bo jeden przedstawiciel Kościoła ostatnio sugerował jej akt wandalizmu, by się z nim skontaktować. Nie miała, bo wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Raz. Kobieta, żałośnie nawołująca swojego faceta do — cóż, ciężko stwierdzić, aczkolwiek na pewno nie do pokojowego rozwiązania nowopowstałego konfliktu z Lyrą. Nutka złości kryła się w lamencie kobiety, gdy wykrzykiwała imię ukochanego (lub po prostu wygodnego, Lyra nie miała zamiaru wnikać w naturę ich relacji) towarzysza. Tam jednak na krzyku się skończyło. Dwa. Dłoń Charliego zaciśnięta na jej nadgarstku skutecznie odwróciła uwagę Lyry od nadciągającego w jej stronę mężczyzny. Spojrzała najpierw na palce, potem rękaw kurtki, aby ostatecznie dotrzeć do twarzy — przywróciło ją to do lekko zakurzonego rozsądku. Pokiwała głową, gotowa przyznać mu na głos rację, gdy— Trzy. Podniesione przez agresora krzesło zostało sprawnie uniesione nad jego głowę. Może, gdyby nie odwrócono jej uwagi, zareagowałaby szybciej, ale gdy spojrzenie zarejestrowało lecące w jej stronę drewno, było już za późno. Próbowała odskoczyć, gdy ten zamachnął się nim w stronę jej pleców, ale sekundy bywały bardzo cenne w takich sytuacjach. Podobnie, jak dobra kondycja fizyczna. — Kurwa— Jedyna nadzieja, że Kapitan Ameryka naprawdę może robić to cały dzień i zrobi użytek z trzymanego w dłoni nadgarstka. Wyrzucony w kostnicy scenariusz ma numerek 6. Ustalono, że mężczyzna zadaje cios średni, więc próg na jego uniknięcie wynosi 55. Lyra wyrzuciła łącznie 11 [3 (rzut w kostnicy) + 3 (sprawność) + 5 (modyfikator za szybkość)], więc jeśli ktoś nie zdecyduje się pomóc, w następnej turze dostanie krzesełkiem po pleckach. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów