Leśne schronisko Leśne schronisko, choć na pierwsze brzmienie budzące ciekawość każdego, kto zasłyszy nazwę, jest niczym innym jak niewielkim, drewnianym barakiem, który kiedyś zamieszkiwany był przez górników pracujących w pobliskiej kopalni. Po jej zamknięciu ten charakterystyczny kompleks kilku pokoi przez długie lata stał pusty — dopiero w latach sześćdziesiątych postanowiono tchnąć w nie nowe życie. Spróchniałe bale wymieniono, naprawiono przeciekające dachy, odetkano rynny i odświeżono wnętrza — teraz dawny barak górników pełni rolę nieco chaotycznego, ale dobrze komponującego się z okolicą schroniska dla turystów, którzy mają w sobie wystarczająco wiele odwagi, żeby zdecydować się na nocleg na obrzeżach Cripple Rock. We wnętrzu mieszczą się cztery pokoje i łączą je trzy rzeczy: niska cena noclegu, wspólny taras oraz drewniany wychodek na zewnątrz. Mało kto wie, że schronisko ma też piwnicę; kiedyś górnicy pędzili w niej samogon, teraz nowi właściciele zamknęli ją na trzy spusty — a przynajmniej tak było kilka lat temu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
23 lutego, 1985 Usta na nieodpalonym papierosie są blade, wściekłe i zwężone do prostej, anemicznej linii. Ostre rysy twarzy to skalpel — może rozcinać nim klatki piersiowe, rozbełtywać wnętrza, wydłubywać włókna z serc albo wbić w wyblakło—zielone oko. Kiedy Valerio Paganini przyszedł na ten świat, coś musiało się spierdolić. Źle ułożyły się planety, czasoprzestrzeń miała zwarcie — nie ma pojęcia, coś się stało, po co drążyć, sens obwiniania kogokolwiek rozmywa się w lutowym powietrzu. Wyszło, jak wyszło; od pierwszego wrzasku i pierwszego haustu niemowlęcych płuc ma przejebane. Trzydzieści trzy lata później potrafi to tylko pogłębiać. Kwadrans temu jechał jak pirat. Przejechał na jednym czerwonym, dwa razy wymusił pierwszeństwo i chciał, żeby zatrzymała go policja — jaka policja, stronzo? Policja siedzi obok w fotelu pasażera i czyta, kurwa, gazetkę, nowe wydanie Zwierciadła — żeby powstrzymali ich przed tym, co ma się stać. Folle, folle, folle idea di averti qui; głos Patty Pravo trzeszczy w głośnikach na sfatygowanej kasecie. Nonna zawsze nuciła Pazza idea gotując pollo alla cacciatora. Valerio nuci Pazza idea za każdym razem, kiedy Barnaby Williamson znajduje się w zasięgu niecierpliwej i stęsknionej za przemocą pięści. — O czymś mi nie mówisz. Kwadrans później papieros w jego ustach jest nieruchomy, zgaszony silnik Mustanga cyka cicho w chłodnym powietrzu gasnącego dnia, ścieżka to puste koleiny kończące się dwieście metrów dalej w okolicy pokracznego, drewnianego budynku, który na pierwszy rzut oka jest pusty. Tyle, że pusty być nie może — gdyby był, Williamson nie potrzebowałby Valerio. Całe Cripple Rock cuchnie czymś pierwotnym, czymś zgniłym, czymś martwym i ożywionym. Jest zimno i bardzo cicho, słychać jedynie szum drzew i echo przejeżdżających w oddali samochodów. Od osamotnionego schroniska bije mleczna łuna sterylnego światła; to wilgotne drewno odbija wyblakły blask szarego nieba. — O czymś mi, cazzo, nie mówisz. Są na tym świecie rzeczy, które przeszkadzają w byciu efektywnym. Powodują majaki, febrę, rozchwiania, rozszczelnienia, rozczepienia. Takie rzeczy Valerio potrafi z siebie usuwać — wycina je z mózgu jak cysty, wydłubuje z ciała zębami. Te rzeczy to emocje, sympatie, potrzeby bliskości, momenty słabości. To one powodują błędy — błędy prawie katastrofalne, ale jeszcze do naprawienia. Od dwudziestu pięciu lat Valerio próbuje wydłubać z mózgu błędy, które mają imiona; Barnaby, Benjamin, Johan. Maxim. Maxim, Maxim, devo sapere cosa ti è successo. Chyba wydłubał się z mózgu Paganiniego sam. Od dwudziestu pięciu lat Valerio czuje się jak fanatyczny wielbiciel, niebezpieczny pierdolec wybierający śmieci z kontenerów i w domu tworzący z nich rzeczywistych rozmiarów figurki alpak. Tomasso ostrzegał, Tomasso miał rację; przyjaciele to serce, które ktoś wywlókł na wierzch. Każdego dnia patrzysz, jak bije i żyje, i nawet ładnie lśni w słoneczku — a później ktoś wbija w nie nóż. I przekręca. I pewnego dnia krwawisz, i nikt nie wie, dlaczego — poza tobą, bo przecież broczysz nie krwią, ale imionami. Nieodpalony papieros znika z ust i posłusznie wraca do paczki — wymięte Marlboro kupione na stacji benzynowej to zwieńczenie tego dnia; bobek na parującej kupie gnoju. W Mustangu się nie pali. W Mustangu się nie je. W Mustangu nie morduje się przyjaciół; trudno sprać krew z wycieraczek. Pazza idea stare qui con lui ma poi vedere solo te — muzyka rozlewa się jak elektrolit, płyn z akumulatora. Zatruta benzyna, z której zaczyna prześwitywać melodia, cicha, zagrana na napiętych strunach nerwów. — Andate avanti, non perdiamo tempo — za sześćdziesiąt sekund rozłupie sobie mózg na pół w imię interesów, śledztwa, opasłej teczuszki z policyjnych archiwów i przyjaźni. Za sześćdziesiąt sekund; teraz nuci basta amore, sono stanco, io vuoi tu? — Odmierzaj mi czas. Nagle wszystko jest skompletowane, ten właściwy wariant rzeczywistości kończy się razem z głosem Patty. Jedyny możliwy rozwój scenariusza — Valerio opierający podbródek o kierownicę z przekrzywionym uśmiechem na ustach. — Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy mną i Einsteinem? |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Smużka atramentu na opuszku kciuka dokładnie zimitowała miejsce zbrodni — odcisk palca rozmazał drukarski tusz na wysokości reklamy skupionej wokół brzoskwini i marchewki; połączenia, w którym brakowało jedynie banana. Sfatygowany egzemplarz Zwierciadła bez protestu przyjął kolejne targnięcie na własną integralność. Na tropie sensacji, wrzeszczała wytłuszczona czcionka; bzdurny artykuł, mamrotał pod nosem Williamson, Helen nawet nie lubi wiśni. Część o Charlotte postanowił zignorować; z każdym tygodniem potencjalni ojcowie nieistniejącego dziecka zmieniali tożsamość, stan majątkowy i aktualny status związku z innymi kobietami. Wzmianka o pannie Vanderberg rozświetliła kilka lampek na kontrolnej konsoli umysłu gwardzisty; dopiero opętany ochotą rozbicia się na drzewie Valerio — zwolnij, chcesz umrzeć tak samo jak narzeczona? Romantycznie — przełączył magiczny pstryczek i uciszył jego myśli. Do czasu. Drzewa po obu stronach wyboistej ścieżki szeptały między sobą w języku znanym tylko im; głos włoskiej Patty wypełniał ciszę do czasu, w której nie dołączył do niego znajomy ton Paganiniego. O czymś mi nie mówisz. Zakaz palenia w samochodzie to niedorzeczny pomysł. Dwa dni temu pobiłem człowieka. Wiem, jak wygląda twoja kuzynka. Nago. — A ty, amore — we wnętrzu samochodu głosy były płaskie i pozbawione echa; trochę jak serca, z głębi których płynęły. — Mówisz mi o wszystkim czy wierzysz w gazety? W nowym numerze Zwierciadła mam płomienny romans z Helen. Złożony w pół, plotkarski żurnalik wylądował na tylnym siedzeniu — jego miejsce w dłoni Williamsona zajęła wyłowiona z kieszeni płaszcza kaseta. Wciąż mógł zmienić zdanie; to nie tak, że Czarna Gwardia każe wykorzystywać przyjaciół. Po prostu musisz to w sobie mieć. Albo raczej: czegoś nie mieć. Pewnej zaślepki, blokady nałożonej na głowę, wstydu, który kazałby zatrzymać się i powiedzieć: stop. Osiemnastoletni Barnaby nie prosiłby Valerio o rozszczepienie, bo osiemnastoletni Barnaby widział, co dzieje się po powrocie do ciała. Z wiekiem jest tylko gorzej; i chyba trudniej. Czarna Gwardia nie zdejmuje tej zaślepki, nie pozbawia wstydu; jedynie uświadamia jego brak. — Czytałem gdzieś o duszach rozczczepieńców. Osiem metrów pod ziemią, w zakurzonym archiwum, z policyjną latarką między zębami; oświetlenie w kazamacie, zwłaszcza przed świtem, pozostawiało wiele do życzenia. — O tym, jak zwabić je do ciała, kiedy zabłądzą. Muzyka podobno pomaga — sfatygowany przycisk wysunął milczącą kasetę z trzewi radia; Patty Pravo miała ładny głos, ale chwilowo podziękowali jej za współpracę. — Musi mieć jeden, powtarzalny rytm, który rezonuje w ciele i który bez trudu usłyszy dusza poza nim. Pierwszy wybór był nieosiągalny; Gill przywłaszczyła jedyny egzemplarz w hrabstwie i niewiele wskazywało na to, że prędko podzieli się nim z Williamsonem. Drugi utwór pojawił się sam — o trzeciej nad ranem, kiedy nocny patrol czołgał się przez muł znudzenia, a Perseus próbował poderwać Hellridge do życia. — To nie Richi e Poveri, ale— Jeśli istniało coś, co łączyło Mustanga i kobiety Valerio — poza afektem Paganiniego — była to umiejętność połykania; z tą drobną różnicą, że samochód połknął jedynie kasetę. Sweet Dreams gruchnęło z głośników i zmieniło uśmiech w kącikach ust Williamsona; z nieistniejącego w prawie sympatyczny. — Sam przyznasz, że zabawne. Było; było zabawne. Młody Zafeiriou uniósł brwi — wysoko, bardzo wysoko, Barnaby nie wiedział, że to możliwe — kiedy Williamson rzucił w niego kasetą; nagraj mi na stronie A zapętlone Eurythmics. Grek przez pięć sekund bawił się pudełkiem, jakby do samego końca spodziewał się puenty, która uporczywie nie nadchodziła, jesteś fanem? Williamson nawet nie musiał kłamać; po prostu kocham Annie Lennox. — Trzy zapętlenia. Jeśli nie wrócisz, złamię ci nos — słowa wypowiedziane tonem, w który można ubrać inne oczywistości — faktycznie zimny ten luty, napiłbym się, wcale nie mam ochoty odmrażać dupska w Cripple Rock. Ze wszystkich możliwych alternatyw — z tą, której przebłysk odnajdował w spojrzeniu Valerio; daj spokój, Barnaby, jeszcze możemy zawrócić, nie jest za późno, podjedziemy do Palazzo, zrobimy flaszeczkę wina, później przerzucimy się na negroni, to popołudnie nie jest stracone — wybrał najgorszą; pogodzenie z prawdą. Some of them want to use you, Annie śpiewała niestrudzenie i nagle dobór piosenki wcale nie był zabawny. Ani trochę. — Mam odpowiedzieć alfabetycznie, chronologicznie czy— Od najmniej do najbardziej kolosalnej? Uśmiech przyczepiony do ust Valerio wyrwał z Williamsona krótkie westchnięcie; co przewidzieli w horoskopie dla Raka? Coś o poczuciu na sobie czujnego spojrzenie Barana i pójściu jego śladem. — Jaka? Już na pierwszej sylabie tego słowa znał odpowiedź na rzucone przez horoskop wyzwanie; nie warto było, kurwa, nie warto.[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Barnaby Williamson dnia Nie Sty 14, 2024 3:25 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Ktoś przelutował słońce i zepsuł optykę. Przez nagie gałęzie przesącza się światło, blade, trupie, brzydkie, zimne — strzela seriami w skąpe połaci śniegu i burą ziemię, z której wystają połamane palce krzaków. Gasnący dzień wykrawa dziwne cienie; Cripple Rock nigdy nie było sympatyczne, teraz jest po prostu kurewsko nieprzyjazne. Jedyną barierą pomiędzy lasem a tkwiącymi w samochodzie mężczyznami jest stygnąca blacha Mustanga; tyle w zupełności wystarczy. Valerio oddałby za to auto życie — z wzajemnością. Williamson nie wydaje się zainteresowany otaczającą ich aurą; gazeta w jego dłoni to nie świerszczyk, więc Paganini nie poświęca Zwierciadłu uwagi. Astrologiczne brednie, horoskopy, wróżby, ostrzeżenia, plotki, reklama sardynek i tylko kawałek wypiętej na niej piersi — reklamie, nie sardynce — to zbyt mało, żeby przykuć jego uwagę. Zaśmiał się tylko dwa razy — najpierw na wzmiance o ciężarnej Charlotte; che cazzo, kiedyś zastanawiał się, czy uciszenie jej wymagałoby rozsuniętego rozporka, ale nie trzeba być lekarzem, żeby wiedzieć, że z ust do majtek prowadzi długa droga, a robienie bambino, byleby tylko przestała gadać, to wyższy poziom obłędu. Drugi raz prychnął śmiechem, kiedy Barnaby przeczytał fragment o jego domniemanym romansie z van der Decken; w innym świecie byliby rodzeństwem, nie kochankami — w tym są tylko połówkami dwóch różnych owoców, z których nie można skomponować smacznego deseru. Co najwyżej koktajl. Na przeczyszczenie. — Nie opowiedziałem ci o ostatnim śnie — drgnięcie w kącikach ust, stuknięcie palcami o kierownicę; Patty Pravo napełnia go entuzjazmem, dobry humor to tylko gra, słońce dalej wygląda, jakby wyprano je w wybielaczu. — Bo była w nim twoja matka, ale jeśli nalegasz, mogę streścić. We wnętrzu Mustanga nie ma gdzie uciec, więc Valerio nawet nie próbuje. Ponad dwie dekady to wystarczająco wiele, żeby nauczyć się drugiego człowieka; nawet Williamsona, którego uczuciowość mieści się w nakrętce od jego ulubionego Bourbona. Istnieje wiele odcieni gniewu i tyle samo odmian wściekłości — Barnaby przez osiemdziesiąt siedem procent czasu przypomina poczciwego olbrzyma z bajki; cała wioska chce zabić go ze strachu, nawet nie próbując z nim porozmawiać. Pozostałe trzynaście procent to Williamson, którego Valerio wspomina z rozrzewnieniem; Williamson, który w zatęchłej dziurze na wschód od Hellridge spokojnie komunikuje synowi pastora — po tym, jak ten położył dłoń na dupie jego wtedy—narzeczonej — że nikt oprócz mnie nie dotyka tej pani w taki sposób, nawet Jezus Chrystus, po czym rozbija butelkę z wódą na twarzy tamtego stronzo. Dzisiejszy gniew nie smakuje tanim alkoholem; są dopiero na sześćdziesiątym ósmym procencie. — To ty potrafisz czytać? Poprawka: sześćdziesiątym dziewiątym. — Ponad dwadzieścia lat znajomości, a wciąż mnie zaskakujesz. Głos, który wydobywa się z jego gardła, jest całkiem zabawny. To głos kogoś, kto usilnie udaje, że ta wizja — amico szperający w zakurzonych książkach, żeby dowiedzieć się, co dokładnie dolega przyjacielowi i czemu kiedyś rozszczepianie, zdaniem Valerio całkiem słusznie, było chorobą psychiczną — nie wygrywa na zgniłej strunie jego serca cichej melodii triumfu. Widzisz, Tomasso, myśli z satysfakcją, znów się pomyliłeś. — Vaffanculo, Barnaby! Eurythimcs zastępuje Patty Pravo, a Paganini myśli, że jednak cazzo w oko Williamsonowi; ile wieków minęło, odkąd jego przodkowie rzygali za burtę Mayflower? Wystarczająco, żeby rozcieńczyć to chore, angielskie poczucie humoru. — Jest zabawne. Na tyle, że wrócę do ciała szybciej tylko po to, żeby zmienić kasetę — dłoń Valerio na oślep, szybko i z wprawą odnajduje wajchę przy fotelu kierowcy; jedno pociągnięcie wystarcza, żeby oparcie opadło w tył. Tryb ruchania — powiedziała kiedyś nonna i, jak zawsze, miała rację. — Złamane serce mógłbym wybaczyć, ale nosa nigdy — jeszcze się uśmiecha, jeszcze gra w ich małą grę, jeszcze udaje. Ma minutę na uspokojenie myśli; sześćdziesiąt sekund zanim jego mózg rozpadnie się jak ludzik z patyków ze stawami z plasteliny. — Va’ a farti fottere. Obelga ma zgrabne nogi, jędrne cycki i blond włosy — Williamson takie lubi. Paganini czeka z puentą do ostatniego momentu; zaciśnięte powieki, spowolniony oddech, skupienie skumulowane w palcach, które muskają skórę kierownicy, aż nawet ten uścisk traci prawo bytu. Zamiera, pod powiekami widząc tylko plamy; wszystko spowalnia, coraz bardziej, jakby ktoś wciągał rzeczywistość, usypaną na kształt białej ścieżynki, z brzegu umywalki — dopiero, kiedy ciche klik w jego głowie zaczyna brzmieć jak łamany w pół lodowiec, mówi— — mówi, mówi. — Einstein nie ruchał twojej dziewczyny. Trzask w jego głowie to udany test Trinity; Valerio rozszczepia się w pół. rozszczepienie: 26 (k100) + 10 (siła woli) + 5 (o panie to ty na mnie spojrzałeś) = 41, celowany próg osiągnięty |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Czas w Cripple Rock nie płynął liniowo. Krąg wewnątrz kręgu; spirala minut kręcąca się w nieskończoność pod umierającym, zimowym słońcem, którego ostatnie smugi z brzydkich drzew zrobiły jeszcze brzydsze cienie. Topniejące połacie śniegu otaczały leśne schronisko; cel, punkt zwrotny, miejsce potencjalnego śledztwa, trop na długiej ścieżce rozsianych wskazówek. Paganini miał rację — i nie mógł dowiedzieć się, że ją ma. To nie była policyjna praca; to miejsce cuchnęło magią i właśnie miało powitać nieproszonego gościa w formie rozszczepieńca. Krótkie rozeznanie było wszystkim, o co prosił Williamson; zakradnij się do piwnicy, zerknij, czy nie tkwi tam przykra niespodzianka, wróć za kilka minut, zabiorę cię na tego obrzydliwego, pomarańczowego drinka i odwdzięczę, kiedy poprosisz o przysługę. Zawsze działali w ten sposób; rzadko ze Zwierciadłem w dłoniach. — Co u Giselle? — nieśmiertelny dowcip — moja stara, twoja stara; jedynie ojcowie nie byli tematem żartów — każdy z zupełnie odmiennych powodów. — Zapytaj, czy nadal zaprasza na bouillabaisse. Dla niej przełknąłbym nawet zupę rybną. Francuska kuchnia pani Paganini nie cieszyła się popularnością w Libertà, ale lata temu — kiedy świat szalał do świeżo wydanego Yellow Submarine — jej profiterole potrafiły zatrzeć niesmak geometrii i były tematem niewybrednych żartów z nadziewania francuskich ptysi kremem. To oficjalne; nastolatkowie są paskudni. Upływ lat powinien wysublimować poczucie humoru; w przypadku Valerio jedynie poszerzał gamę dowcipów o słowa, których dwie dekady temu — jeszcze — nie znali. Smutna prawda o amerykańskim systemie edukacji; jeden Paganini zrobił dla ich elokwencji seksualnej więcej niż cały semestr wychowania do życia w rodzinie. — Ostatnio nauczyłem się podpisywać. Koniec z parafkami — dlaczego policjanci chodzą dwójkami? Jeden pisze, drugi czyta. Po pierwszym usłyszeniu dowcipu tego można się zaśmiać; po drugim uśmiechnąć. Po dwudziestym Williamson opracował trzydziesty ósmy sposób na wepchnięcie długopisu tak, żeby wszedł przez nos i wyszedł oczodołem. W przypadku Valerio to nie było trudne; po tej ilości kokainy nie miał przegrody nosowej. Połknięta przez odtwarzacz kaseta mogła zniknąć w nim na wieki. Przy odrobinie szczęścia albo zmyślnym rytuale, Mustang już na zawsze grzmiałby Sweet Dreams i żadne prośby — Paganini nigdy nie sięgnąłby po argument przemocy wobec tego auta — nie uwolniłyby przeklętej, greckiej kasety z radia. — Zostawię ci kopię, studentki lubią Eurythmics. Poza tym to — podobno, Johan opowiadał — dobry rytm do cardio. Gra na zwłokę przesuwała w czasie grę w zwłoki; już za moment ciało Valerio zamieni się w bezwładną masę kości, mięsa, krwi i flaków. Już za kilkanaście sekund uśmiech zniknie, oczy zapadną się w głąb, świadomość opuści pustą puszkę łba; zostanie jedynie pusta skorupa, której można wyrządzić całą krzywdę świata. Obawa Valerio przed rozszczepianiem miała wiele powodów, ale ten, który Williamson rozpoznał całe lata temu, był banalnie prosty — sam obserwował go każdego dnia w odbiciu. Strach przed utratą kontroli to paskudna bestia. — O ile na istnienie nosa posiadam empiryczne dowody — układający się za kierownicą Paganini nie zasługiwał na taryfę ulgową; litość postrzegał w kategoriach słabości. — O tyle na obecność serca nabiera się tylko Verity. Upodobanie Bena do zepsucia miało wiele odmian; Valerio był najprzystojniejszą z nich. Po kilku wdechach i jednym, wyjątkowo debilnym — nawet jak na niego — dowcipie, zapadła cisza. To zawsze działo się szybko, Paganini jest, Paganini znika; coś w jego umyśle pstryka jak włącznik od światła i rozszczepia człowieka w pół. Paganini jest — ciałem, w samochodzie. Paganini znika — duchem, z pola widzenia, w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Williamson czekał sekundę; muzyka nadal dudniła z głośników, kolejne zapętlenie rozpoczynało utwór od nowa, nie działo się zupełnie nic. Odszedł? — To byłoby niefortunne i otworzyło nowy rozdział twoich dewiacji. Rzadki — cenny — moment absolutnej ciszy. Valerio nie milczał nigdy; nawet we śnie, kiedy w jego krwi alkohol walczył o dominację z koktajlem kokainy, mamrotał nieskładnie. Raz Williamson wychwycił z jego bełkotu pizza funghi i tyle w zupełności wystarczyło, żeby utwierdzić się w przekonaniu — Paganini recytował treść książek kulinarnych. Obecna cisza była nieskazitelna; wyrównany, płytki oddech, ciało bezwładne tak, że za moment zamieni się w ciecz. Rozszczepianie to proces, w trakcie którego nie cierpi powłoka — na skórze nie wykwitają wybroczyny, nawet ślad krwi nie zaznacza ścieżki, jaką podążyła wyrwana ze skorupy dusza. Jedynym sposobem, żeby upewnić się, że odprysk nieboskości — ten kawałek istnienia, który pozwalał rozszczepieńcom na wędrówkę przez przestrzeń bez poruszania ciałem — były czyny. — Tak się składa, że moją ostatnią dziewczyną — świątynia ze skóry, deski rozdzielczej i kilku ton metalu oraz żelaza; jedyne miejsce, które Paganini obdarzał szacunkiem i gdzie przestrzegał ustanowionych przez samego siebie zasad, miało cztery koła i nieskazitelnie czarny lakier. Pierwsze, najważniejsze przykazanie: nie pal w środku Mustanga. Strzeliła zapalniczka, dym wypełnił płuca; Barnaby zaciągnął się papierosem, nawet nie otwierając okna. — Była twoja kuzynka. Gdyby rozszczepiony Valerio znajdował się blisko, wróciłby do ciała na widok paczki w dłoni Williamsona — na dźwięk jego słów pobiłby rekord w odzyskiwaniu świadomości. Nie stało się nic; bezwładny Paganini to trup, który oddycha i nie łamie nosów za wyruchanie dwóch świętości — całkiem władny Williamson to trup, który pali papierosa i zrzuca z serca sekret sprzed sześciu lat. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Nagła smuga olśnienia — przebłysk zza chmurki, refleks w lusterku, z którego właśnie ciągniesz prostą ścieżkę — strzela przez szybę i oślepia na dwie kluczowe sekundy. W ich trakcie nadchodzi myśl, zlepek paru słów ułożonych w gramatycznie poprawne pytanie: dlaczego to robimy? Co ich podkusiło, co im nie pasowało w Palazzo i parujących talerzach spaghetti alla puttanesca? Valerio nawijał na widelec pierwszy kąsek, pasta i sos, pomidory i bazylia, ślinka w ustach i zniewalający zapach w nozdrzach, i Williamson, który pojawia się znikąd, odsuwa krzesło naprzeciwko, a później — stronzo nawet nie rozpiął płaszcza — pyta: co robisz? Merda, odparłby Valerio, gdyby nie szacunek do zawartości talerza. Pięć minut później dojadał spaghetti w drodze do auta; Barnaby, ze Zwierciadłem pod pachą, maszerował za nim — w dłoni miał swój talerz, a na nim nietknięte przez Paganiniego crostata ricotta e visciole, które zdobył krótkim, acz niezawodnym będziesz to jeszcze jadł? — Powiedziała ostatnio, że w pół roku postarzałeś się o dwa lata — twoja stara, moja stara; od dwudziestu lat ze zmienną częstotliwością. Z Giselle się nie żartowało — można było za to pożartować z nią, co Williamson uskuteczniał w liceum z niepokojącą wydajnością. Maman zawsze podsuwała mu talerzyk z największym kawałkiem mille—feuille, a Paganini raz czy dwa (pięć razy; pamięta każdy) natknął się na nich w środku albo wyjątkowo udanego dowcipu, z którego śmiali się oboje, albo — cazzo, nawet teraz krzywi się na samą myśl — porozumienia o bliżej nieokreślonym podłożu, któremu na imię Valerio. To smutny chłopak, powiedziała lata temu Giselle; nadal jest, mógłby dodać jej syn półtorej dekady później. Puste palce na kierownicy zaczynają taniec tęsknoty; pat—pat—pat opuszków pozbawionych towarzystwa papierosa zlewa się z muzyką wzbierającą w głośnikach. Paganini nie przestaje nawet, kiedy krótki śmiech dołącza do kakofonii dźwięków — dowcipy o psach bawią zawsze, bez względu na powtarzalność. — Mio ragazzo dorasta, niedługo opanujesz tabliczkę mnożenia! Podstawy matematyki też może odświeży; doda dwa do dwóch i wyjdzie mu, że gdzieś pomiędzy zaginięciem Maxima, śmiercią żony i przeprowadzką na Stare Miasto przetrwał więcej niż niektórzy przez całe życie i że w zasadzie to powinno zepsuć mu mózg. Zjechać psychikę. Pożreć i wysrać mentalną stabilizację. Właściwie zepsuło, zjechało, pożarło i wysrało; Barnaby, który teraz siedzi obok, czasami jest obcy. Znajoma twarz, znane ścieżki wyblakłych blizn na dłoniach, to samo spojrzenie, ten sam tryb odpowiedzi; a jednak inny. — Rytmika jest popularna na studiach, to prawda — królestwo za papierosa — przez sekundę rozważa kolejne odwleczenie w czasie nieuniknionego i otworzenie drzwi od strony kierowcy, ale im szybciej zaczną tym szybciej skończą, tym prędzej Eurythmics przestanie dudnić z głośników, tym sprawniej wrócą do Little Poppy. — Jane Fonda zasługuje na mazzo di fiori za nauczenie ich, jak utrzymać nogi w górze pod kątem prostym. Rewolucja na kasetach dla ciał, dusz i giętkości; jeszcze dziesięć lat temu niektóre sztuczki, angażujące co mniej popularne partie mięśni, znały tylko tancerki Overtonów, teraz co trzecia studentka. Wbite w fotel kierowcy ciało bez trudu odnajduje wygodną pozycję; rozluźnia się jeszcze bardziej na dźwięk magicznego imienia. Nawet dłonie Valerio opuszczają kierownicę i porzucają irytujące postukiwanie — Verity pewnie właśnie poprawia krawat przed lustrem w sądzie, nawet nie zdając sobie sprawy z działki spokoju, którą Paganini wciąga z jego mentalnego obrazu. — Ben zawsze we mnie wierzył, dlatego to on dostanie jutro torta di noci do biura. Zakładając, że Valerio nie zapomni, że skończy noc o rozsądnej godzinie, że obudzi się przed dziewiątą, że ktoś nie pochłonie jego uwagi o poranku. Że wróci z tej wyprawy do Cripple Rock; że znajdzie drogę powrotną do ciała, że— że, że— — że nie wolno palić w aucie, Barnaby, słowa brzmią jak echo w tunelu. Jak odległe czknięcie z mroku; coś pomiędzy szelestem i szeptem, i Paganini już wie, że to słowa, które słyszy tylko on. Potem otwiera oczy i odkrywa świat na nowo; nie siedzi za kierownicą, jest poza samochodem, patrzy na Mustanga z boku i gdyby wyciągnął dłoń, mógłby dotknąć chłodnej, jednolicie czarnej karoserii. Valerio — ten pierwszy, cielesny i ciepły — jest tam, gdzie powinien; bezwładna skorupa, której klatka piersiowa ledwie unosi się w górę, jakby oddech w każdej chwili mógł się rozmyślić i zniknąć na dobre. — Zachowuj się, mio caro, żadnego dotykania. Słowa nie brzmią jak słowa; to myśli, które wypowiada, ale nikt poza nim — nim i zimowym wiatrem — ich nie słyszy. Williamson trwa niewzruszenie obok; zabawnie obserwować go z tej perspektywy, świadomego i jednocześnie niemającego pojęcia, gdzie patrzeć. Barnaby obserwuje śpiącego Valerio, nieśpiący Valerio obserwuje Barnaby’ego, który obserwuje Valerio; Valeriocepcja rozpoczyna się i kończy na dwóch metrach kwadratowych i jest całkiem śmieszna. Williamson wygląda na spokojnego i starszego; rozszczepiona dusza odkrywa to, czego nie widzi oswojone z jego obecnością spojrzenie. Zmarszczki w kącikach oczu — głębsze, barki — cięższe od balastu, którego nie dostrzega nawet rozszczepieniec, lewa dłoń — w sińcach o obywatelstwie rozpoczynającym się na b i kończącym na rutalność. Dusza lubi obserwować, ale nie ma na to wieczności; przynajmniej nie do momentu faktycznej śmierci. Droga do schroniska nie jest długa i nie obciąża — buty nie grzęzną w błocie, rozmiękły śnieg nie chlupocze; jest cicho i spokojnie, i Paganini uwielbia ten stan — nawet mały ptaszek na pochylonej gałęzi nie wie, że obok mija go dusza; że nawet, gdyby Valerio wyciągnął dłoń, nie mógłby zgnieść go w palcach. — Facile facile — mówi i nie mówi — mówi, ale nikt nie słyszy — kiedy na miejscu od wnętrza piwnicy oddzielają go tylko drzwi; rozszczepieniec nie puka, nawet nie naciska klamki, nie napiera na drewno. Po prostu przenika. Krok naprzód i nagle drzwi są za jego plecami, nieodmiennie zamknięte; niepozorne wejście w bocznej ścianie budynku to żadna przeszkoda, a trzy stopnie w dół jeszcze mniejsza. O tym, że nie jest sam, zdaje sobie sprawę o jedną satysfakcję za późno. — Co do— W piwnicach, zwłaszcza pośrodku lasu, powinno być ciemno. W tej nie jest. Williamson, ti ucciderò, cazzo; ostatnia myśl przed otarciem o katastrofę to obietnica. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Kilka metrów kwadratowych, kilkanaście pajęczyn, kilkadziesiąt zapomnianych przez świat rupieci —jaka jest piwnica, każdy widzi. Wąskie schody są tylko początkiem przygody, która od wieków napełnia dzieci (i czy tylko je?) atawistycznym strachem; w horrorach to zawsze w piwnicy ukrywa się potwór, w opowieściach starszego rodzeństwa to tam najłatwiej spotkać demona, we wspomnieniach dorosłych to zwykle wizyta w piwnicy była powodem strzaskanych łokci, obitych piszczeli, skręconych kostek i — o ile posiadało się odpowiedni talent — złamanych rąk. Jak Stany długie i szerokie, wyobrażenie piwnicy nie ulega zmianie; zapomniane, ciemne, zawilgocone pomieszczenie — nie ozdoba, ale konieczność z rodzaju niemiłych, coś, co posiada większość domów i bardzo niewiele leśnych schronisk na świecie. To w Cripple Rock — nietypowo, jak wszystko w Hellridge — posiadało swoją piwnicę, która przez większość czasu była dokładnie taka, jaką podsuwa wyobraźnia; niska, cicha i wilgotna, zwykle ciemna oraz pusta. Zwykle — ale nie dziś. Pierwszym znakiem ostrzegawczym, małym i łatwym do przeoczenia, mógł być brak kłódki; w miejscach takich, jak to, dostęp do zagraconych pomieszczeń w fundamentach zazwyczaj posiada wyłącznie zarządca, a dostępu strzeże przynajmniej jeden zardzewiały zatrzask. Gdyby tylko ktoś zechciał nacisnąć klamkę niewzmocnionych kłódką drzwi, odkryłby drugi znak ostrzegawczy — nie były zamknięte. Trzeci, widoczny dopiero po przekroczeniu progu, Paganini odkrył sam. Brak kłódki nie wzbudzał podejrzeń — co Valerio mógł wiedzieć o zwyczajach panujących w leśnych schroniskach? — a nienaciśnięta klamka nie poruszyła się nawet o cal — po co rozszczepiona dusza miałaby jej dotykać? Przeniknięcie przez wilgotne, stare drewno piwnicy było kwestią jednego kroku; pozbawiona ciała świadomość, o której istnieniu nie świadczył nawet podmuch wiatru, nie musiała przejmować się podstawami kultury i uprzejmym pukaniem do drzwi. To, czym powinna się przejmować, tkwiło za progiem i składało z wyjątkowo precyzyjnych elementów. Blask przesączający się przez zabrudzoną żarówkę był pierwszym, co dostrzegł Valerio; jedyny punkt światła tkwił tuż przy suficie i rozlewał po wnętrzu piwnicy brudnym, żółtawym odcieniem, który z trudem wykrawał szczegóły otoczenia. Pod jedną ze ścian walały się rupiecie, tak typowy dla piwnic obraz — stare, zwykle połamane meble, zardzewiałe narzędzia, deski i złom. Pod drugą, nieco zapleśniałą, nie tkwiło nic; pod trzecią ktoś dawno temu zostawił niewielką kupkę węgla i kilka zmurszałych kłód, które w obecnym stanie nie zapłonęłyby nawet, gdyby schronisko strawił pożar. Pod czwartą ze ścian — tą najdalej, na prawo od wejścia i skąpaną w najgęstszym mroku, jakby naga żarówka nie potrafiła dotrzeć aż tam, stał człowiek. Jego bezruch był tylko pozorem; odwrócony plecami do piwnicy, z ręką lekko uniesioną ponad głowę mógłby przypominać zakurzony posąg, gdyby nie dłoń — ta poruszała się w nieregularnym, nerwowym rytmie, jakby próbował uchwycić w palce pajęczynę albo— Jakby malował, za płótno mając starą, zimną i zawilgoconą ścianę. Ze swojego miejsca Valerio — który nie był Valerio, jedynie jego odłamkiem; pozbawioną ciała duszą swawolnie przenikającą przez ściany, drzwi i prywatność innych — nie mógł dostrzec, co dokładnie kreśli mężczyzna. Wystarczyło jednak, żeby podszedł bliżej — nawet nie musząc martwić się, że jego obecność zostanie dostrzeżona — a ktoś, kto na pierwszy rzut oka wydawał się zwyczajnie obłąkany, mógł okazać się kimś zupełnie innym. To tylko kilka kroków; przecież Paganini wciąż— —ma ponad połowę czasu, mógł stwierdzić Williamson zamknięty w ciepłym — teraz bestialsko zadymionym — wnętrzu Mustanga. Papieros na skórzanym siedzeniu jedynej stałej kobiety w życiu najlepszego przyjaciela smakował inaczej; być może satysfakcją. Być może rozczarowaniem, że Valerio nie poderwał się zza kierownicy, nawołując do włoskiej wendety. Późne popołudnie w Cripple Rock było ciche i osamotnione; nawet ptaki zaczynały śpiewać coraz rzadziej, a słabe, słoneczne światło przesączające się przez ogołocone gałęzie jedynie uwydatniało wrażenie pustki. Wylewająca się z głośników muzyka — w jeden dziesiątej będąca rozrywką, w pozostałej części próbą przetestowania, czy teoria o rozszczepieńcach znaleziona w zakurzonej księdze jest prawdziwa — przez kolejne dwie minuty była osamotnioną towarzyszką Williamsona. W trzeciej — kiedy kolejna pętla Eurythmics dobiegała końca — bezruch lasu został zakłócony. Kilkadziesiąt metrów dalej, tam, gdzie droga spotykała się z niewielką polaną, na której wniesiono schronisko, spomiędzy drzew wyłoniły się dwie sylwetki. Z tej odległości Barnaby nie był w stanie stwierdzić wiele; jedna wysoka, druga niska, jedna barczysta, druga smukła. Mężczyzna i kobieta, ubrani w najbardziej oczywiste odcienie czerni, mogli być jedynie turystami zatrzymującymi się w leśnym schronisku; w pełni zrozumiały wniosek obumarł, zanim Williamson wysnuł go na dobre. Żaden turysta nie skierowałby swoich kroków prosto do piwnicy — jakby ta od samego początku była jego celem. Dwójka nieznajomych nawet nie spojrzała w kierunku okien i werandy; zamiast tego ruszyli do bocznej ściany schroniska, gdzie ukrywało się niskie wejście do piwnicy i gdzie — prawdopodobnie — właśnie znalazł się Valerio; bezcielesny i niedostrzegalny dla prawie nikogo. Obecność medium w tym zapomnianym przez Lucyfera skrawku Hellridge byłoby wyjątkowo niefortunne. Na ten moment samochód pozostawał niedostrzeżony; mężczyzna oraz kobieta zatrzymali się przy wejściu do piwnicy, wyraźnie naradzając przed wejściem do środka. Williamson nie mógł usłyszeć, o czym rozmawiają — na dobrą sprawę teraz ledwo ich dostrzegał i zdecydowanie mocniej od tego, kim dokładnie są, powinien martwić się tym, czy Mustang pozostanie niezauważony. Przynajmniej do czasu, dopóki nie wróci Paganini. W Zjawę wciela się Orestes Zafeiriou. Valerio, jeśli zamierzasz wkroczyć w głąb piwnicy i dostrzec szczegóły dotyczące mężczyzny oraz jego poczynań, masz możliwość wykonania rzutu na percepcję. Każdy wynik poniżej 30 uniemożliwi ci rozpoznanie detali. Barnaby, ty także możesz wykonać rzut na percepcję, aby lepiej przyjrzeć się dwójce nieznajomych przy drzwiach piwnicy; z racji odległości oraz przebywania w samochodzie, nie będziesz w stanie ich usłyszeć. Każdy wynik poniżej 40 uniemożliwi ci dostrzeżenie szczegółów ich twarzy. Czas pozostały rozszczepieńcowi: 7,5 minuty (każda kolejka: 2,5 minuty). |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Co robisz? Mieli sześć — siedem? Nie więcej niż osiem; wie, bo pod kolanem jeszcze nie tkwiła blizna, na którą nie zasłużył w przeddzień ósmych urodzin — lat i w niczym nie przypominali dorosłych, w jakich zamieniło ich życie. Valerio nosił zabawne koszulki, kolorowe i bez kołnierzyka; abstrakcja dla sześcio(siedmio?)letniego Williamsona. Co robisz? Opiekunki nie zwracały na nich uwagi; dwa dni temu George Reeves popełnił samobójstwo i cala Ameryka rozpacza po pierwszym Supermanie. Na łokciu Paganini nosił jeszcze świeży strupek; zadając pytanie, próbował zdrapać go ze skóry. Pierwsze słowa, które Barnaby skierował do Valerio, miały odcisnąć trwałe piętno na ich przyszłości. Zostaw. Będzie blizna. Żaden sześcio—, siedmio—, ośmiolatek nie powinien wiedzieć takich rzeczy; Williamson wiedział, Paganini też — zamiast cofnąć dłoń, uśmiechnął się szeroko, odsłaniając wyraźny brak dolnej jedynki, i wzruszył ramionami. Papà mówi, że to męskie. Kilkanaście lat później Barnaby mógłby odpowiedzieć: twoja maman też. — Ona w pół roku odmłodniała o dwie dekady — więc wreszcie jesteśmy równolatkami. Francuskie kobiety i francuskie wino łączyła umiejętność godnego dojrzewania — jeszcze w liceum Williamson zrozumiał, że Giselle i burgundzkie czerwone najlepiej serwować w towarzystwie bagietki; zabawnie się złożyło — został jedną. Muzyka i pat—pat—pat postukujących o kierownicę palców nie były w stanie przyćmić gęstniejącego wyczekiwania. Coś istotnego wisiało w powietrzu; coś o zapachu świeżych igieł, mroźnego popołudnia i zatęchłej piwnicy, do której Barnaby zwabia przyjaciela za obietnicę policyjnej pomocy. To kłamstwo o krótkich nogach i niewiadomych konsekwencjach; uśmiechnięty Paganini nie wiedział, że Williamson wciąż był na służbie. Bez munduru i odznaki, za to z gardłem pełnym wymówek i mozolnie realizowanym planem; punkt pierwszy, przekonać Valerio do rozszczepienia w zapomnianym przez świat skrawku Cripple Rock. Punkt drugi, przekonać się, czy informator miał rację, a w piwnicy wyjątkowo niemagicznego schroniska znajdą ślady magicznych rytuałów. Punkt trzeci, najważniejszy — w przypadku pozytywnego wyniku punktu drugiego, odnaleźć sprawców i przesłuchać; w razie konieczności, zlikwidować. Bez rozszczepieńca ta misja od początku byłaby brutalna; Williamson próbował minimalizować szkody — zaczynając od zamka w drzwiach piwnicy. — Pewnego dnia na kasetach wydadzą kurs samoobrony dla kobiet — jeszcze żartują, jeszcze mają dość energii, żeby udawać, że to tylko kolejna wyprawa poza miasto; jak wtedy, kiedy mieli po osiemnaście lat, wielkie plany na przyszłość i trwający od czterech miesięcy zakład — kto pierwszy namówi Marlene Remington na sesję topless? — Będę z zapartym tchem wyczekiwać twojej recenzji. Niewykluczone, że w jej trakcie Paganini kilka razy wyda dźwięk ranionego bawoła; w ten sam sposób brzmiał, kiedy w trakcie improwizowanego meczu rugby Maxim wbiegł w niego z impetem rozpędzonego kutra rybackiego, gdzieś pomiędzy z drogi! a o kurwa, przepraszam, nic ci nie jest? trafiając kolanem we włoskie gnocchi. Tamtego dnia Barnaby po raz pierwszy — i ostatni — raz w życiu widział, jak Benjamin Verity Drugi podniesionym głosem — nie krzyczał tylko dlatego, że Valerio zaciskał dłonie na jego niegdyś wyprasowanym, wtedy rozpaczliwie wygniecionym kołnierzyku — domaga się produktu mrożonego o długiej dacie przydatności. Mrożony groszek brzmiałby zbyt ogólnikowo; co, jeśli w kuchni Paganinich mieli tylko marchew? Nawet w obliczu kryzysu Ben myślał w szerokich perspektywach — nic dziwnego, że to jemu Valerio zawdzięcza niezachwianą wiarę. — Marnotrawstwo. Ben zje pół kawałka, reszta wyląduje w niedorzecznym miejscu. W koszu albo stole aplikanta, który pod szyldem kancelarii Verity śni o wielkiej przyszłości w małym miasteczku. Zła wiadomość, dzieciaku; w Saint Fall najwyższe stołki zostały obsadzone dawno temu. Te średnie też. Właściwie, zostały tylko miejsca stojące albo półleżące; jak to, które powoli pochłaniało bezwładną sylwetkę Paganiniego. Moment pomiędzy tu i teraz a tam i nigdy zawsze przypominał rozczłonkowanie; jakby ktoś wziął w dłonie siekierę, jednym zamachem przecinając nić łączącą ciało i świadomość. W takich momentach Barnaby próbował nie myśleć o tym, co Valerio może we własnym niebycie; jak wiele zamkniętych drzwi, zatrzaśniętych spustów i zabetonowanych wejść nie stanowi dla niego przeszkody. Jak łatwo byłoby mu wniknąć do Kazamaty i— Papieros zastygł w połowie drogi do ust; przez uchyloną szybę ulatywała siwa smużka, po której szlaku Paganini mógłby odnaleźć drogę powrotną — wystarczyło podążać za znakami dymnymi, żeby odnaleźć Williamsona. Jego spojrzenie nie odmierzało już płytkich oddechów, w rytm których unosiła się i opadała pierś Valerio; teraz wpatrywał się w wyłaniające spomiędzy drzew sylwetki. Pierwszy odruch — wcisnąć w fotel głębiej i przestać poruszać — przegrał z rozsądkiem; z tej odległości nie widział nic, poza zarysem dwójki ludzi. Oni, gdyby odwrócili głowy, nie zobaczyliby nic, poza porzuconym na poboczu leśnej ścieżki Mustangiem; zgaszone światła, coraz gęstszy półmrok nadchodzącego wieczora, bezwładne, włoskie ciało na miejscu kierowcy i władna, włoska dusza, która powinna dotrzeć na miejsce. Dokładnie to, gdzie zmierzały obie sylwetki. — Pospiesz się, Paganini. Wytężone spojrzenie, teraz wbite w pogrążonych w rozmowie nieznajomych, próbowało uchwycić rysy twarzy, cechy szczególne, zdradzieckie niedopatrzenia w ubiorze; coś, co ułatwi ich zapamiętanie. O los Valerio — tego, który nie leżał bezwładnie na wyciągnięcie dłoni — Williamson nie musiał się martwić. Jeszcze; Eurythmics zaczynało dopiero trzecią pętlę. rzut na percepcję (bonus +20) |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Barnaby Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 46 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Zamyka oczy i przestaje istnieć. Jeszcze dwieście dwadzieścia sekund temu śmiech zamierał w gardle; coś o matkach, kobietach i kobietach, które dostrzegali w matkach. Bezmyślność nad kierownicą, przekroczona prędkość, ścięty zakręt, podwójna ciągła — ulubiony rodzaj kreski Valerio, ale nie na drogach; wszystko znika. Rozszczepienie przychodzi szybko; jest przedłużeniem jawy i zlewa się z niebytem w jeden stan, w jedną bolesność, w jedno wrócę—albo—nie. Istnieję—albo—nie. Czuję—albo— Albo— —albo. Bierze wdech i próbuje się nie śmiać — chociaż może rechotać w głos; przecież i tak nikt nie słyszy — na wyobrażenie Mustanga w środku lasu i Williamsona w środku Mustanga, i zepsucia w środku Williamsona. Obłąkana wersja matrioszki prosto z Cripple Rock to idealne zwieńczenie zapoczątkowanego lata temu dowcipu; do lasu wjeżdża policjant i mafioso. Który pierwszy wyjdzie z siebie i stanie obok? Ten żart przewałkowali już w liceum. Siedemnaście lat później dowcip trwa dalej; tyle, że Paganini nie przenika ścian szatni dziewczyn, w kabinie męskiego kibla zamieniając się w zwłoki oparte o brudne kafelki, na których miesiąc wcześniej napisał markerem Cissy Lanthier obciągnie z połykiem. Teraz przechodzi przez drzwi i mimowolnie sprawdza, czy na ciele ma drzazgi — dusza rozszczepieńca nie może ucierpieć, w przeciwieństwie do ciała, więc drzazg nie stwierdzono; Valerio nosi na sobie jedynie smugi nieistnienia. Prowadzące w dół stopnie piwnicy nie skrzypią pod krokami, półmrok nie wibruje pod ich echem, wdech nie zakłóca ciszy. Dla świata Paganini nie istnieje — nie ma go tu, bo przecież jest kilkadziesiąt metrów stąd, za kierownicą samochodu, nieprzytomny jak po dwóch butelkach brandy, cienkiej prostej linii dobrobytu i połowie garści czegoś, co miało na sobie wyskrobane w tabletce uśmiechy; więc raczej nie było ibuprofenem. Słabe światło przesącza się przez na wpół obumarłą żarówkę — w przefiltrowanym blasku Valerio liczy śmieci. Pierwszy, pod ścianą. Drugi, niedaleko schodów. Trzeci, właśnie prowadzi rachubę. Czwarty— Cokolwiek Paganini próbuje zrobić, jest bezcelowe; nie ma przy pasku broni, bo broń nie ma duszy, chociaż skutecznie wyzwala je z pułapek ciał. Jego dłonie to tylko fantomowe istnienie — nie może zacisnąć ich w pięść i użyć jako broni, skoro nie istnieje; a skoro nie istnieje— Ten czwarty śmierć pod ścianą nie wie, że nie jest sam. Już nie. W słabym blasku dostrzegalne są tylko zarysy; ruch dłonią, dźwięk kreślenia po murze, jeden cień na brudnej podłodze, chociaż dusze dwie. Pierwszy krok w kierunku ściany jest mimowolny, drugi to celowe działanie, w połowie trzeciego Valerio zastanawia się, odkąd turyści malują ściany w piwnicach leśnych schronisk. Jednoznaczna odpowiedź w świecie pełnym niejednoznaczności; nigdy. Z wielkiej, małej, drukowanej litery. Nigdy — mai. Kolejny krok — bliżej, przecież musi zobaczyć; gdyby nie dostrzegł, po co ta wyprawa? — to ruch niewiedzy. Nie wie, ile czasu mu zostało; nie wie, kim jest mężczyzna; nie wie, w jakim szambie próbuje utopić go Williamson, nie wie— Czy Barnaby nie skłamał. Zawrócenie do ciała to nęcąca opcja; najpierw wyrzyga się za drzwi samochodu, później zacznie szukać odpowiedzi. rzut na percepcję, oglądam hieroglify, +5 modyfikator |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Stwórca
The member 'Valerio Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 39 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Dwie osoby i dwa punkty widzenia — rozsypana układanka nie oferowała gotowych odpowiedzi, mozaikę dopiero należało ułożyć. Wiedział o tym Barnaby — doświadczenie nabyte w policji i Czarnej Gwardii podsuwało podszepty potencjalnych rozwiązań, ale w sytuacji, w której znalazł się teraz, właściwa była tylko jedna ścieżka. Obserwować, zapamiętać, nie interweniować; przecież nic nikomu nie groziło. Prawdopodobnie. Bezwładne ciało Valerio za kierownicą uniemożliwiało wycofanie się z lasu — Mustang, póki co niezauważony przez dwójkę nieznajomych, stał dokładnie tam, gdzie zaparkował go właściciel. Z miejsca pasażera, zza szyby, z oddalenia kilkudziesięciu metrów Barnaby był w stanie zauważyć sylwetki, szczątkowy ekwipunek i niewyraźne szczegóły. Wnioski płynęły same: kobieta średniego wzrostu, o jasnych włosach i szczupłej sylwetce. Mężczyzna, znacznie wyższy od niej i dobrze zbudowany, z ciemnymi włosami oraz gęstą brodą; przez ramię przerzuconą miał torbę, której zawartość pozostawała zagadką, ale nie to powinno przyciągnąć uwagę Williamsona. Kobieta w dłoni miała klucze — wskazywał na to charakterystyczny gest, z jakim wsunęła je do zamka drzwi piwnicy i ruch nadgarstka. Sekundę później stare zatrzaski ustąpiły, drewno poruszyło się, nawet skrzypnięcie zawiasów, niemożliwe przecież to usłyszenia z tej odległości i przez dźwięki przyciszonej muzyki, zdawało się płynąć nad leśną drogą. Całe zajście wyglądałoby niewinnie, gdyby nie— —Valerio — a przynajmniej istotna dla rozszczepieńca część; ta, która wyrwała się z ciała i swobodnie poruszała przez czas oraz przestrzeń — w słabym świetle przybrudzonej żarówki dostrzegał to, co pozornie ukryte przed światem zewnętrznym. Drzwi za jego plecami wciąż były zamknięte, za to otwarty stał się umysł; sylwetka, odwrócona plecami i zajęta kreśleniem na ścianie słów — dopiero teraz Paganini dostrzegł, że nie były to znaki — nie odwróciła się ani nie przerwała nawet, kiedy rozszczepiona dusza zbliżyła się. Mężczyzna, którego dłoń poruszała się po zimnej ścianie, mógł mieć nie więcej niż pięćdziesiąt lat; łysiejąca głowa nosiła ślady krwi oraz brudu, podobnie jak wyraźnie wymięte, zużyte ubranie. Wyglądało, jakby nieznajomy spędził w nim przynajmniej kilka dni, ale nie temu uwagę poświęcał Valerio — w tym momencie znaczenie miały dla niego tylko ślady pozostawione na ścianie. Paganini z trudem mógł rozpoznać słowa; nie tylko światło, ale niematerialna obecność utrudniały skupienie, spośród którego wyłoniły się poszczególne wyrazy. Aufero, clavibus, sigillis, superbia — wszystkie lśniące czerwienią, której barwę Paganini— Trzask otwieranego zamka i nagły błysk światła przelewającego się przez otworzone drzwi dokonały kilku rzeczy; mężczyzna, dotychczas kreślący słowa na ścianie, chaotycznie rzucił się w kierunku najciemniejszego kąta piwnicy niczym przerażone zwierzę — na drewnianych schodach natychmiast rozległy się ciężkie kroki kolejnego aktora w tym spektaklu. Barczysty mężczyzna z trudem przeszedł przez wąskie przejście i prawie zahaczył czubkiem głowy o sklepienie; w półmroku Valerio dostrzegł tylko ciemne włosy oraz gęsty zarost, a kiedy okazja do lepszego przyjrzenia się twarzy była niemal idealna, zza pleców nieznajomego rozległ się kobiecy głos. — Coś tu— Przerwane w pół zdanie wypowiedziane było tonem, którego Valerio nie rozpoznał; te dwa słowa wystarczyły jednak, by w kącie piwnicy rozległo się ciche jęknięcie strachu. — Ktoś jeszcze tu jest, Henry — zanim zza mężczyzny wyłoniła się właścicielka głosu, Paganini mógł zrozumieć jedno; duszę rozszczepieńca rozpoznać potrafi wyłącznie medium. — Szybko, świece. Bezruch piwnicy był tylko wspomnieniem — Henry, pomimo słusznych rozmiarów, poruszał się szybko. Z torby wydobył pięć czerwonych świec i nawet nie zawahał się przed znajomym, rytualnym gestem; jedna z nich już była na ziemi, druga postawiona została sekundę później i wtedy Valerio dostrzegł to, co umykało mu do tej pory. Pod warstewką brudu i zeschniętej trawy ukryty był pentagram — a Paganini stał w jego środku. Czas, który posiadał, być może właśnie dobiegał końca; niska kobieta, której twarz przysłoniły jasne włosy, już zapalała pierwszą ze świec, w garści ściskając znajomy woreczek z rytualną mieszanką. Valerio — możesz zdecydować się zostać w piwnicy dłużej i poczekać na rozwój sytuacji oraz spróbować dostrzec twarze nieznajomych, w tym celu nie rzucasz kością. Aby rozszczepiona dusza opuściła piwnicę niepostrzeżenie, wykonaj rzut na siłę woli — próg powodzenia na "wydostanie się" poza zasięg rozpoznania medium wynosi 40. Barnaby — szczegóły, które dostrzegłeś, były wszystkim na co pozwoliło obserwowanie znikających we wnętrzu piwnicy nieznajomych. Gdybyś zdecydował się niepostrzeżenie zakraść bliżej schroniska, wykonaj rzut na sprawność; próg powodzenia wynosi 50. Możesz też spróbować przesunąć ciało Valerio na miejsce pasażera; w tym wypadku próg na sprawność będzie wynosić 40 z dodatnim modyfikatorem za udźwig. Zjawa, w zależności od waszych decyzji, może, ale nie musi kontynuować rozgrywki. |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
W skali dziesiętnej osiągnęli poziom siódmy. Niedobrze przepoczwarzyło się w kurwa, jest źle. Z kurwa, jest źle łatwo wpaść w sidła poziomu ósmego — za jego progiem rozpoczynał się chaos; jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, każdy za siebie. Kurwa, jest źle; iskierki podejrzenia zakradły się tam, gdzie mieszkał zdrowy rozsądek — najpewniej gdzieś pod splot słoneczny — i z cichym wydechem popłynęły w górę, rozbiegając się po umyśle jak wyładowanie elektryczne. Wszystko, czego świadkiem był Williamson od dwóch i pół zapętleń Eurythmics (dziewięć minut, czterdzieści siedem sekund farsy), tak niebezpiecznie ocierało się o tragedię, że musiał rąbnąć pokusę wyparcia w zęby i poprawić kopniakiem. Niedopuszczenie czegoś do świadomości nie niwelowało zagrożenia; jedynie opóźniało czas reakcji. Nie mógł wyprzeć się oczywistego — rozpoczął wojnę podjazdową w miejscu, któremu daleko było do namiastki pola bitwy. Myśl, że narazi Valerio — tego drugiego Valerio; Valerio—duszę, Valerio—zjawę, Valerio—byt—niecielesny, ale równie zdeprawowany — na zagrożenie, wywołałaby niezdrowy przypływ ponurej wesołości. Teraz wcale nie miał powodów do śmiechu. To nie była żadna przenośnia, żadne grecko—homerowskie porównanie, żaden wymysł zmęczonego umysłu; Paganini mógł mieć przejebane, a Williamson — solidarnie — razem z nim. Czas przeciekał przez głośniki z echem przyciszonej muzyki; dwie sylwetki przy schronisku zniknęły w trzewiach piwnicy, Mustang i jego dwóch (półtorej?) pasażerów zyskali kilka minut niedostrzeżenia. Pokusa wyskoczenia z auta i zakradnięcia się w kierunku drzwi trwała dokładnie dwie sekundy; hojna dawka kaprysku obumarła, przygnieciona logiką. Kobieta i mężczyzna, pamięć notowała to, czego nie mogły dłonie, wiek nieznany, ale nie starsi niż czterdzieści lat. Bezwładne ciało Valerio za kierownicą mogło ważyć osiemdziesiąt i sto osiemdziesiąt kilogramów; ten, kto nigdy jedną ręką nie otwierał drzwi samochodu, a drugą nie próbował przeciągnąć nieprzytomnego Włocha zza kierownicy na miejsce pasażera, nie będzie wiedział, ile tak naprawdę waży całe życie żarcia pasty i zapijania jej winem. Ona — jasne włosy, on — ciemny zarost. Kolejno maksymalnie metr siedemdziesiąt, pewnie mniej, i metr osiemdziesiąt—coś; miękki płaszcz pod palcami mógł kosztować połowę miesięcznego dochodu Paganiniego. Nawet jeśli podrze się w procesie przeciągania przez Mustanga — powinni zrobić z tego sport stanowy — Williamson kupi mu nowy i dorzuci krawat pod kolor oczu. Bliżej niezidentyfikowane cechy szczególne; cel wizyty nieznany. Mieli klucz, drzwi ustąpiły bez problemu. Valerio numer jeden — ten namacalny i radośnie bezwładny — zaklinował się na zaciągniętym ręcznym. Jeden z butów Williamsona — pomiędzy pierwszym szarpnięciem i nowym zapętleniem Eurythmics Barnaby wysiadł z auta; w efekcie we wnętrzu tkwił tylko jego tułów i ciągnące Paganiniego ramiona — poślizgnął się na rozjechanym śniegu. Zawartość pakunków — nieokreślona. Świadkowie — brak. Możliwe zaangażowanie w przeprowadzanie rytuałów na niemagi— — Kurwa mać, Valerio, od jutra tylko sałata — metr osiemdziesiąt pięć Włocha przesunęło się zza kierownicy na miejsce pasażera w plątaninie kończyn, pogniecionego płaszcza i zmierzwionych włosów; Williamson poświęcił pięć sekund — czas niezbędny do obiegnięcia samochodu — na wyobrażenie sobie, co powie Paganini, Cazzo, Barney, wyruchałeś mnie? przegrało z stronzo, tak bez kolacji? Drzwi Mustanga nawet nie trzasnęły, domykane ostrożnie; Williamson usiadł za kierownicą z dwoma myślami. Pierwsza — Paganini, pospiesz się. Druga, znacznie poważniejsza — uwiodłem ci kobietę. Ten samochód mógł liczyć na więcej szacunku w wykonaniu Valerio niż Collingwood. Przesunięcie Valerio na miejsce pasażera: 90 + 13 + 5 = 108, ale urwał |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Pocięte tasakiem klatki, poszarpane zębami obrazy, wysrana klisza wspomnień. Ściana, słowa; aufero, clavibus, sigillis, superbia , to ważne i rozszczepiona dusza wie, że to ważne. Krew, wizyta; na dłoni mężczyźni w cieniu lśni znajoma czerwień, w spojrzeniach duetu na szczycie schodów tli się oswojone zepsucie. Powód, zrozumienie; szarpnięcie na granicy świadomości to ciało, które mówi wróć. Rozszczepiona dusza może mieć nieskończenie wiele czasu, ale ta pusta wydmuszka ciała, porzucona kilkadziesiąt jardów stąd, nie może istnieć w samotności. Powrót zaczyna się od cofnięcia; od wyminięcia ścian pentagramu i niezahaczenia o rytualną świecę. Powrót to wreszcie czysty ból — to próba przeciśnięcia melona przez dziurę wielkości pensa. To krzyk, którego nikt nie słyszy; krew, która nie istnieje. To biegnące przez fizyczne ciało białe, lśniące struny cierpienia, pierwszy dreszcz — i nic; drugi dreszcz — wciąż nic; za długo, podpowiada rozszczepiona dusza, tyle, że dusza też już nie istnieje, jest tylko trzeci dreszcz— dreszcz, dreszcz— — dreszcze niespokojne. Wdech smakuje, smak pachnie, dotyk słyszy, słuch czuje; ślina w ryju to drobne, metalowe, pordzewiałe śrubki, które mogły być niewypowiedzianymi słowami i pod nieobecność duszy w ciele zmieniły się w toksyczny odpad. Powrót świadomości nie nadchodzi od razu; rozszczepieniec to nie lampka, która pstryk — świeci, pstryk — gaśnie. Jeśli wyjmiesz kabel z kontaktu i okręcisz nim jego szyję, udusi się bez walki — ciało przez pierwsze minuty przypomina zużyty kondom, który nawet nie świecił; życie go po prostu wyruchało i wyrzuciło na pobocze. Szybciej od kontroli nad ciałem wracają wspomnienia — coś pamięta, ale tylko trochę; smugi, pojedyncze klatki, słowa pozbawione znaczeń. Musi nauczyć się języka na nowo — włoski jest łatwiejszy i ciśnie się na usta, a Valerio nie próbuje go powstrzymać — ciekawe, czy nadal ma struny głosowe? — Che cazzo, Williamson — bezwładna głowa na oparciu fotela i perspektywa nie taka, jaką zapamiętał. Gdzieś pomiędzy jego wizytą w leśnej chacie i pełnieniem roli niewidocznego, niemego obserwatora, ziemska wydmuszka pozbawiona duszy została przeciągnięta — z miejsca kierowcy na miejsce pasażera; król zdetronizowany nawet nie może wziąć zamachu. Ręce wciąż są bezwładne; na szczęście jego usta to niezawodne, posłuszne kurwy. — Stronzo, tak bez kolacji? — elegancka wełna płaszcza bestialsko przekrzywiona, włosy w nieładzie, pozycja z pogranicza zdeptanego kwiatu lotosu i wysranego ziarna kłosu — w zasięgu wzroku majaczy tylko jedna sylwetka zdolna do przeciągnięcia bezwładnego ciała i zarekwirowania cudzego samochodu. Cazzo, w co ty nas wepchnąłeś? to pytanie z katalogu słusznych; Williamson, zapierdolę cię, jeśli zarysujesz mi auto to obietnica z kategorii prawdziwych. — Jedź — rdza w głosie, głos w gardle, gardło w całości — ile minut zostało mu poza ciałem zanim zasklepiona szczelina zamknęłaby się z hukiem? Ile sekund od niebytu był tym razem? Ile— — Jest z nimi medium, jedź. Ile jesteście w stanie zrobić dla przyjaźni? Wyrzygać własną duszę, rozszczepić się na pół, zamknąć oczy, czekać na śmierć? Nie? Więc może ta wasza przyjaźń nie przyjaźń, tylko plastik; brzydki odpad z kolorową naklejką, szlagier ze splagiatowaną melodią, ściek w świecie, gdzie królują śmiecie. Valerio dla przyjaźni robi wszystko — bo wszystko to dla niego nic; bo kiedy nazywasz się nic, to inni określają twoją wartość — więc z nimi z niczego staje się czymś. Kimś nie będzie nigdy; nie spełnia podstawowego warunku — człowieczeństwa. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Poklatkowo, po seansie, po chuju — śnieg w bucie stopniał szybciej od chaosu; tektoniczne tąpnięcia przeciągania bezwładnych Włochów (na czas i krótki dystans; światowy rekord, B. Williamson, za rzut Valerio na miejsce pasażera) rozbudziły Wezuwiusza. Powrót do rzeczywistości to wdech i bezruch; wdechem i bezruchem Paganini od dwudziestu lat sklejał się na nowo od czternastu Barnaby bywał tego świadkiem. Coś obrazoburczego, coś niedopasowanego, coś—nie—tak tkwiło w mozaice jego ruchów; jako nastolatek szybciej odzyskiwał władzę nad ciałem, łatwiej odnajdował dźwięki, składniej kształtował słowa. Czas nie był łaskawy dla rozszczepieńców; albo to Valerio nie był łaskawy dla samego siebie. Teraz — na miejscu pasażera, okradziony z samochodu, który traktował lepiej od własnych i cudzych kobiet — duch z trudem stawał się ciałem. Williamson nie ma czasu — będzie mieć za moment, za chwilę, nie teraz; teraz bieg i nawrócenie Mustanga na wypełnionej koleinami i śniegiem drodze to priorytet A; priorytet B dopiero się budzi — żeby spojrzeć w bok; może tylko słuchać. Eurythmics ściszone do pomruku przestało śpiewać o słodkich snach — pobudka była brutalna, wertep na leśnej ścieżce gwałtowny, połknięte przekleństwo stłumione. Rozszczepiona dusza chyba wróciła na miejsce; głos Valerio przedarł się przez wypełnioną pomrukiem silnika i bełkotem muzyki ciszę, Williamson wygrał zakład z samym sobą i tylko posmak czegoś metalicznego w ustach przypominał, że— — Kurwa — gęsta, czerwona, trudna do pomylenia z passatą — nie byłby zdziwiony, gdyby Paganini woził zapas w bagażniku — i rozpływająca się w ustach; krew jako osobisty pomiar poziomu stresu. Krew jak wino, coca—cola bez koki, za to z porządną dawką erytrocytów. Krew zamiast śliny; przełyka pierwszą dawkę, grzecznie i bez krztuszenia. Druga spłynęła obficiej — słowa Valerio podsyciły fontannę osocza; to, co spłynęło z kącika ust, musiało zaczekać, aż dłonie będą mogły puścić podskakującą na ścieżce kierownicę. — Zjemy w Palazzo — sylaby rozmiękczone na samogłoskach, metaliczne na spółgłoskach, utkwione w przełyku, który zalała kolejna porcja lepkiej mazi — może zjeść, pić nie musi; osobiste źródełko właśnie wypływa ze ślinianek. Jest z nimi medium było wyrokiem, którego wymiaru Williamson jeszcze nie znał; podejrzenia zamieniły się w fakty, fakty rozlały się po tablicy skojarzeń, ze skojarzeń wysunął banalny wniosek — o czymś mi nie mówisz, powiedział Valerio sto lat i kwadrans temu. Chciałbym; odpowiedź zatopiona w ślinotoku krwi, ale nie mogę. Leśna ścieżka płynnie zamieniła się w asfalt — wystarczył zakręt, trochę ścięty i przypłacony zmarzniętym blokiem śniegu zbłąkanym między kołem i podwoziem; wolna dłoń to wolna wola. Najpierw trzeci bieg, później wytarcie ust. — Będziesz rzygać? Ja chyba tak. Spojrzenie na prawo zakopuje wątpliwości — Valerio nie będzie rzygać, bo Valerio próbuje przykleić ciało do duszy. W dwa kwadranse — na kolejne dwa kwadranse — postarzał się o dekadę; ale co z tego? Ludzie wciąż go kochają — miłość zamraża czas. Podobno leczy rany, ale Williamson z doświadczenia wie, że częściej je zadaje; miłość do Valerio zostawia blizny, ale to niska cena za to, co na ołtarzu przyjaźni rozrzuca Paganini. Barnaby mógłby kochać go za odwagę, tyle, że to nie odwaga kieruje włoskim ego — on po prostu żyje w świecie fantazji; jest tak zadymiony uwielbieniem, cudzym i własnym, że patrząc w lustro, widzi siebie sprzed dekady, młodego i wiecznego. Ta młodość i wieczność rozciąga się przez czas i przestrzeń, i Williamson doskonale wie; to nie za to, co Valerio im oferuje, darzą go miłością. To za to, ile sami mogą od niego wziąć; garściami, wiadrami, cysternami. Tej młodości i energii, tego obłędu skrystalizowanego na upudrowanym na biało nosie nie zabraknie nigdy; la dolce vita jest nieskończona. Mógł tylko wierzyć, że ta przyjaźń też; nawet po sześciu latach pół—prawd i ćwierć—wyznań. z tematu x2 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii