POKÓJ PRZESŁUCHAŃ Nazwa pomieszczenia bezbłędnie zdradza jego przeznaczenie i jednocześnie nie zaskakuje tym, co można zastać po otworzeniu drzwi. W pokoju przesłuchań znajdują się zaledwie cztery meble — przytwierdzony do ziemi stół z miejscem na przypięcie kajdanek oskarżonego oraz trzy krzesła. W jednej ze ścian wmontowano lustro weneckie, które umożliwia niepostrzeżoną obserwację prowadzonego przesłuchania; skąpe światło sączące się z obłażącej farbą lampy ukrywa mankamenty ciemnej farby na ścianach i podłogi, którą ktoś próbuje usilnie wyczyścić — bez większego skutku. Nad ciężkimi, otwieranymi tylko z zewnątrz drzwiami znajduje się zwykły zegar z cyferblatem; przesłuchiwany nieprzypadkowo sadzany jest do niego plecami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
21 marca 1985 Papieros dogorywa między ustami; żar milimetry dzieli od filtra. W sali przesłuchań zapada ciężkie, duszące milczenie, atmosfera, z sekundy na sekundę, gęstnieje coraz bardziej. Twarz Havillarda jest pozbawiona emocjonalnej powłoki - żadna zmarszczka nie przecina czoła, żadne grymas nie tli się na wargach, żadna iskra nie próbuje włamać się do spojrzenia. Poza tkwiącym w komikach ust papierosem nie zdradza, co kłębi się pod sklepieniem czaszki detektywa. Milczenie trwa jeszcze przez chwile. Arlo niemal czuje zniecierpliwione spojrzenie policjanta znajdującego się poza pomieszczeniem. Wpatruje się w niego przez szybę, atrapę lustra weneckiego. Czuje, jak skrawki skóry na karku mrowieją od ciężaru tego spojrzenie, ale nie zerka przez ramię. Włącza dyktafon, by żadne słowo, które przeleje się z ust jeszcze-świadka, nie zostało zapomniane. Mężczyzna zatrzymany w celu złożenia wyjaśnień jest wyjątkowo milczący. Nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Lawiruje nim po ścianach podniszczonego pokoju przesłuchań. - Kiedy ostatni raz widział pan swoją córkę? - pierwsze pytanie przełamujące cisze w końcu pada ostatni buch papierosa później. Arlo gasi pet o gruby rant popielnicy i wbija natarczywe spojrzenie w swojego rozmówcę. - W środę, szóstego marca. - Pan Nelson decyduje się w końcu na kontakt wzrokowy. Zachowuje pozorny spokój. - Zjedliśmy wspólnie kolacje, by porozmawiać o najbliższych planach na weekend, a potem odwiązałem ją do domu. - Czyżby? - powątpienie przebija się przez neutralny ton, jest zabiegiem celowym. – Pańska małżonka - nadal żona, chociaż małżeństwo od pół roku jest w separacji z inicjatywy kobiety, a ich córka kursowała z jednego mieszkania do drugiego – twierdzi, że miała spędzić u pana weekend. Więc kiedy widział pan swoją córkę po raz ostatni?, chce zapytać jeszcze raz, ale gryzie się w język. Była widziana ostatni raz z nocy ósmego na dziewiątego marca, wiec od jej zagniecie minęły dwa tygodnie. Nelson, poza zeznaniami swojej obecnej partnerki, która, w świetle zebranych dowód, zostały zakwalifikowane jako niewiarygodne, nie ma żelaznego alibi na tamtą noc, wiec, zgodnie z regułą, że zwykle to najbliższa rodzina ma coś za uszami, znalazł się w gronie głównych podejrzanym na równi z chłopkiem jego córki. - Nie pojawiła się - odpowiada krótko, cicho, głos mu lekko drży. - I to pana nie zaniepokoiło? Arlo zna odpowiedź na te pytanie. Nie, bo to nie pierwszy raz, kiedy piętnastolatka nie pojawiła się na progu domu swojego ojca. Jej priorytetem nie była słowność, punktualność, czy sumienność. Zdarzało jej się znikać na kilka dni, imprezować do białego rana, nocować u znajomych. Dlatego pani Nelson zaginiecie swojej córki zgłosiła pięć dni po jej zniknięciu. Wyszła i już nie wróciła. Czasem jej się to zdarza, więc nie od razu wszczęłam alarm, ale nie zabrała ze sobą żadnych rzeczy, nawet kosmetyków, a to do niej niepodobne, mówiła roztrzęsiona kobieta. Jej pies miał wczoraj planowaną wizytę u weterynarza. Myślałam, że wróci. Był jej oczkiem w głowie. Nie zaniedbałaby go bez powodu. Zadzwoniłam do jej najlepszej przyjaciółki. Powiedziała, że ostatni raz widziała ją przed południem w piątek, w dzień jej zaginięcia. Od tamtego czasu nie dawała znaku życia. Potem głos się kobiecie załamał i dopiero pięć minut później mogła kontynuować swoje zeznania. - Dzwoniłem kilkukrotnie na telefon stacjonarny do mieszkania swojej żony, ale nikt nie odpowiadał. Nie odpowiadała, bo tamtej nocy miała dyżur w szpitalu – personel obecny wówczas na oddziale był zgodny co do tej wersji wydarzeń. - I przyszło panu do głowy, by zadzwonić do szpitala? - Nie chciałem jej niepokoić. - Gwałtowny ruch grdyki świadczy o nagłym przełknięciu śliny, o nerwowości, suchości w gardle. - Casandra za nic miała zasady. Często nie wracała do domu na noc. Wpadła w złe towarzystwo. Mówi o swojej córce w czasie przeszłym. Arlo nie może tego traktować jako dowodu, ale wskazówkę już tak. - I nie próbował pan wpłynąć na zachowanie córki? - Próbował. Kilka dni przed jej zniknięciem podjechał pod klub, gdzie Casandra przeholowała z alkoholem. Zgodnie ze zeznaniami świadków doszło między nimi do ostrej wymiany zdań i szarpaniny, aż w końcu mężczyzna siłą wepchnął ją do samochodu i odjechał w kierunku Starego Miasta. - Próbowałem, oczywiście, że próbowałem, ale – mężczyzna przerywa na chwile, zawiesza spojrzenie na złotej obrączce która połyskuje na placu Havillarda. – Cassie za nic miała zakazy. Pewnie niebawem przekonasz się, że nastoletni okres buntu to nie przelewki. Arlo nie daje po sobie poznać, ze rozumie o czym mówi mężczyzna, chociaż dobrze wie, choć nie posiada własnych dzieci. Ma za to młodszą siostrę. Scarlett w okresie nastoletniego buntu nadrabiała swoją krnąbrności za ich dwoje, czego był świadkiem, a nawet uczestnikiem. Matka do dzisiaj twierdzi, że pojedyncze kosmyki siwych włosów wplecionych w kruczoczarną czerń to jej sprawka. - Opowie mi pan w takim razie o kłótni i przepychance, które miała miejsce na trzy dni - dzień przed rzekoma kolacją - przed jej zniknięciem przed klubem Purple Oyster? Wszyscy sąsiedzi pana Nelsona są zgodni w jednej kwestii – mężczyzna, zwłaszcza pod wpływem trunków wysokoprocentowych, nie panował nad nerwami. Policja sporadycznie zjawiała się na jego podjeździe, by przypomnieć Nelsonowi i jego obecnej partnerce, że cisza nocna obowiązuje wszystkich i nie uwzględnia żadnych wyjątków. - Jestem o coś podejrzany? Pytanie pana Nelsona, w obliczu dowodów, przekracza granice absurdu, ale na twarzy Havillarda gości ten sam stoicyzm, który towarzyszy mu podczas całego przesłuchania. - Jest pan - na razie – przesłuchiwany w charakterze świadka. Wizyta pana Nelsona na komisariacie niewątpliwie się przedłuży, bo właśnie jego spokój wyparował i zażądał obecności adwokata. ____ zt |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
6 maja 1985, godzina blisko południaNie cierpi komplikacji. W zawodzie prawnika problemy wszelkiej maści i niedopowiedzenia są mu najgroźniejszą marą. Tego rodzaju ciemną łuną i widmem niewygody, które niemal ze stuprocentową pewnością spowalniają sprawy sądowe i kołysane na plecach narcyzmu, rzucają się zbędnym cieniem na ścieżce kariery. A przecież miażdżąc pod podeszwą butów wszelkie dotychczasowe przeszkody, nie tylko zawodowe, nauczył się sprawnie nad nimi przechodzić. Czemu dziś miałoby być inaczej? Nie pozwala na to. — Arlo! Rzucając na język krótkie powitanie, nie waha się przed śmiałą interakcją ze wspomnianym „Arlo”. Przywołaniu Haviego towarzyszy bowiem zaciśnięcie palców na wezwanym, gdy mijając mężczyznę w odnodze korytarza, chwyta bezceremonialnie za silnie zarysowaną mięśniami obręcz cudzego ramienia. Nie pójdziesz dalej, komunikuje uchwyt. Ręka policjanta, schowana pod cienizną munduru, kryje w sobie kondycję i witalność, nie większą jednak, niż siła uporu samego Caina, który niesiony na skrzydłach konkretnego interesu, rozciera połać dotyku wokół ciepła przedramienia Arlo. Ułamki chwil zamieniają się w pełne sekundy, gdy ostatecznie, zatrzymując trajektorię ewentualnego marszu policjanta, staje obok niego, dopiero wtedy rezygnując z bezpośredniego kontaktu i ściągając pokornie dłoń do kieszeni spodni. Nie pójdziesz dalej, mimo przerwanej „bliskości”, sygnalizuje wciąż przebłysk w oku i ta charakterystyczna struna pewności, wciągnięta w kręgosłup niemal jak stała jego ciała. — Jako dobry kolega, masz szansę wynagrodzić mi lata omijania mnie szerokim łukiem Chwyta za najsolidniejszy z argumentów, powołując się na pakt koleżeńskości i wpisanej w to domniemanej lojalności, przy tym również przedstawia mu sprawę niemal jak obietnica zyskania czegoś zupełnie dla niego (dla Haviego) korzystnego. Jakby zadośćuczynienie miało nie tylko oczyścić jego sumienie, ale również sprawić mu przyjemność – podobną do tej, którą odczuwa teraz sam Cain, gdy patrzy na niego, wiedząc, że ma przed sobą kogoś, kto mu dziś pomoże. Musi. Wobec solidnego rozpoczęcia rozmowy, Verity nie przewiduje odmowy. To wyjaśnia, dlaczego nie czeka na jego odpowiedź, a jedynie prostym wzniesieniem dłoni wskazuje mu kierunek dalszego spaceru. Ręka, skierowana ku drzwiom do sali przesłuchań, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, czego od niego oczekuje. Chce wejść z nim za próg pobliskiego pokoju. To pozostaje oczywiste. W świetle domysłów pozostaje wszystko inne: pragnienie obgadania ciążącej mu na sercu i w głowie „komplikacji” i konieczność znalezienia kogoś, kto pomoże mu szybko rozwiązać naglący go temat. Cain Verity nie zwykł i nie ma ochoty cofać się na inny trakt, czy inną drogę rozwiązania tylko dlatego, że czubek buta zahacza niechybnie o nieprzewidzianą wcześniej przeszkodę. Nie ważne bowiem, czy ów problem jest mu dla przykładu niegroźną ością w gardle, czy może gwoździem do trumny, Cain zawsze pruje do przodu i zazwyczaj, za sprawą uporu i śmiałości, wychodzi z problemów obronną ręką. — ...więc bierz tę jędrną dupę w troki i wejdź do sali, zanim zwiędnie mi ręka – dopowiada bez ogródek. Nie lubi marnotrawić czasu, ale również nie znosi przegrywać, więc jeśli istnieje choć cień szansy na to, że przy odrobinie wysiłku i determinacji może zmienić bieg procesującej się sprawy w sądzie, on w ten cień bez wahania wchodzi. Jego cieniem jest dziś Arlo. A tam gdzie cień, jest też słońce. (Nadzieja na rozwiązanie palącego go problemu). [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cain Verity dnia Pon Maj 06 2024, 20:21, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Pierwszego maja, balansując na granicy przytomności, tkwiąc w sidłach gorączki, przywitał go ostry, rozsadzający czaszkę ból głowy, którego nie był w stanie zagłuszyć podwójną dawką aspiryny i nadprogramową ilością snu. Zafundował sobie kilka dni urlopu, by doprowadzić się do porządku, stanąć na nogi, zacząć poprawnie funkcjonować. Dopiero dzisiaj, bo pięciodniowej nieobecności, zjawił się na komisariacie. Dopiero dzisiaj mógł się zająć tym, czym zająć się powinien. Zaskakujące, że odłożone na biurku akta nie ogłosiły jeszcze niepodległości. Zerknął do porzuconego na wysłużonym blacie kubka, nie po to, by zabrać go na wycieczkę do umywalki – z czystej ciekawości. Odkrywając, że nie zawitała do niego nowa cywilizacja, odetchnął, nie mogąc jednak odpuścić sobie myśli, że stęchła breja na dnie porcelanowego naczynia sprzyjała rozwojowi nowego życia. Venoir znowu nie był obecny. Chociaż Arlo wiedział, że nie oddzwoni, nagrał się na sekretarkę, kolejny raz, profilaktyczne, nie podnosząc alarmu, ale pojawiały się przesłanki, że powinien. Jego partner policyjny od tygodnia nie dawał znaku życia. Gdy odkładał słuchawkę na widełki, zmartwienie przecinało taflę czoła, ale nie towarzyszył temu żaden komentarz; zatonął w obowiązkach, gubiąc po drodze kilka godzin. Zbliżało się południe; uświadomiło mu o tym słońce zerkające przez szyby radiowozu, którego zaparkował przy komisariacie. Wszedł do środka budynku; nie zlokalizował znajdującego się w nim zagrożenia w niepozornej, ale odznaczającego się na tle ścian sylwetce Veirty'ego. Szósty dzień maja nie był dobrym momentem, by odświeżać starą, zardzewiałą przez upływ czasu znajomość. Zanim ta myśl zagościła pod sklepieniem jego czaszki, "Arlo" zawibrowało w przestrzeń i poczuł, jak obce palce zamykają się na ramieniu w uścisku, który zatrzymał jego pewny, szybki marsz wzdłuż korytarza w pół kroku. Cain mógł poczuć, jak pod naporem tego niespodziewanego dotyku, mięśnie Havillarda, ułamki sekund później, napinają się, a sam ich właściciel obejmuje jego twarz spojrzeniem i właśnie wtedy ich oczy spotykały się na tej samej wysokości. - Cain - pierwsze koty za płoty; właśnie udowodnili sobie nawzajem, że, pomimo upływu czasu, pamiętają swoje imiona. Komunikat prawnika jest czytelny - musisz mnie wysłuchać, nie odpuszczę. Chociaż kontakt fizyczny ustał chwilę później, w akompaniamencie znajomej barwy głosu, jego losu nie podzielił podtrzymany kontakt wzrokowy. Dobry kolega rozciągnął na ustach Arlo grymas zbliżony do uśmiechu. - Nie wydaję mi się, że tęsknota jest dobrym pretekstem, by nachodzić mnie w pracy. Pakt koleżeński wygasł w momencie, kiedy Havillard, dla własnego komfortu psychicznego, zerwał z Verity'm kontakt. Wydawało mu się, że na stałe, nawet jeśli echo podjętych wtedy decyzji nadal go nawiedzało, czuł jak ich konsekwencje, mimo iż, w przestrzeni minionych lat, wcale nie wydawały się przykre - wciąż deptały mu po piętach i dyszały w kark, tak jak teraz. Ręka, skierowana ku drzwiom do sali przesłuchań, nie pozostawiła żadnych wątpliwości - musiał go wysłuchać, na chwile, na poczet tego spontanicznego spotkania, wyrzucić ze słownika słowo "nie", chociaż z dużym wysiłek zacisnął zęby na języku i uległ jego prośbie, za którą równie dobrze mogła kryć się groźba, każdy, trzymany pod językiem sekret i gorzki posmak, jaki po sobie pozostawiały. Wszedł do środka, zamykając za nimi drzwi. W niewielkim metrażu był tymczasowo skazany na obecność Vertiy'ego, nawet nie wiedział czy pożądanej, czy wręcz przeciwnie - zupełnie niechcianej. Kotłujące się w nim emocje nie mogły rozstrzygnąć tego sporu. On też im niczego nie ułatwiał. Z braku lepszego pomysłu skonsultował swój dylemat z nałogiem. Wsunął między usta papierosa, częstują dawką nikotyny stojącego nieopodal prawnika, który, jak zwykle, tryskał pewnością siebie i groźną dla otoczenia zakodowaną w spojrzeniu determinacją. - Więc jak mam zrekompensować ci dłużące się lata milczenia? - spytał, a żartobliwa nuta z tonu głos Havillarda nie zniknęła, została pogłębiona przez nakreślony na ustach grymas, tym razem był pełnoprawnym uśmiechem. O jaką przysługę chcesz poprosić, Cain? Udając, że czuje się swobodnie w jego towarzystwie, opadł niedbale na jedno z znajdujących się w pomieszczeniu wolnych krzeseł i zaciągnął się nałogiem. To wszystko, z tej perspektywy i na swój sposób, wydało mu się zabawne. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
Okop powściągliwości Havillarda, zagłębiony w pęknięciach enigmatycznego grymasu, w pierwszym momencie ściąga ewentualne, pozytywne emocje równią pochyłą w dół. Cain, jeśli kiedykolwiek żywił nadzieję na łatwe (i ponowne) wejście w łaski Arlo, właśnie się tych złudzeń przy nim sprawnie – kawałek po kawałku – pozbywa. W jednej chwili drażniony beznamiętnością reakcji policjanta, wraca na przełaj do wyjałowionej gleby ich minionej relacji. Między obecnością Verity’ego, a samym Arlo, po latach milczenia, wciąż zdaje się istnieć niewidzialny pas ziemi niczyjej: emocji nie-jego i nie-cudzych, porzuconych gdzieś pod butami znajomości, jakby żaden z nich nigdy ich ze sobą nie nosił, choć przecież przeszłość temu przeczy. Pędzel pamięci wyraźnie rysuje w głowie Verity’ego obraz dusznych spotkań ich dwojga – tych wieczornych imprez, wypełnionych może nie bliskim doświadczeniem wzajemnych obecności (nigdy nie wyszli w bliskości dalej, niż poza serię kilku niewinnych pocałunków, tłumaczonych nietrzeźwością), ale za to morzem trunków, intensywnością spojrzeń i głębokością oddechów, wypuszczanych w drobnych frustracjach i młodzieńczych złościach. Przynajmniej z jego strony. Jak dziś pamięta dni, w których, stojąc na niejasnym gruncie fascynacji między ich dwójką, starał się wytargać z Arlo więcej niż parę marnych słów odpowiedzi i kroków odwrotu ze strony Haviego zaraz po tym, gdy robiło się ciekawiej i goręcej. Za każdym razem kończyło się tak samo: rozczarowaniem i pewnego rodzaju niedopowiedzeniem, którego nie dało się wyjaśnić niczym innym, jak ciężkością emocji. Do teraz nie potrafi przetrawić tego, jak niewiele znaczy w obliczu upartości Arlo i jego postanowienia do dawania mu w spotkaniu jak najmniej. Havillard rzuca mu ledwie słowa prowokacji i nie daje mu żadnych słów satysfakcjonującej Caina uwagi. Nic więc dziwnego, że czuje się w jego towarzystwie niedoceniony, „Niezauważony” w ten najmniej przyjemny ze sposobów, w których obecność Caina, jak mgła, rozpływa się w przestrzeni. Rozmywa się w lekceważeniu halivardowego tonu. — Zdradzić Ci coś…? Kusi go sięgnąć po filtr papierosa. Chciałby zamknąć go w opuszkach palców i zaciągnąć się tytoniem aż po samo dno młodzieńczych płuc. Tam gdzie dym, jest jednak więcej zmiennych. Równie często papieros idzie w parze z uciskiem duszności – nieprzyjemnym węzłem choroby, zaciskanym w najmniej spodziewanych okolicznościach. Starczy wrażeń na dziś, decyduje, odmawiając „poczęstunku” gestem dłoni, wpatrzony jednocześnie czujnie w przezrocze oczu Arlo. Tym razem i tego dnia – o paręnaście lat starszy i parę razy dojrzalszy, niż w szkole – z niczym się nie spieszy. Pozbawiony młodzieńczej werwy i niecierpliwości, mieli słowa na języku z sowitą dokładnością. Choć konieczność przesunięcia kwintesencji ich spotkania w czasie smakuje na języku niegasnącą irytacją i chęcią przytemperowania arogancji Arlo, Cain nie unosi się, a pozwala jedynie ślinie wchłonąć parę brzydkich przekleństw. — …tęsknota nigdy nie była i nie będzie tu problemem. Tobie nie zależy, a ja- — Nie tęsknię za tym co miałem, ale zwykle silnie pożądam tego, czego nie mogę mieć. Nastręczony przez dystans, minimalizuje odległość na poziomie prostej fizyczności. Zajmuje miejsce siedzące na stole tuż obok mężczyzny i choć ręka, zaciśnięta na kancie blatu, grzeje ciepłem niebezpiecznie blisko cudzej nogi, wydaje się tym nie przejmować. Pochyla się do przodu, leniwie, ze wzrokiem skupionym na posadzce, sprawiając wrażenie, jakby zastanawiał się przez chwilę nad własną odpowiedzią. Gdy przychodzi moment po refleksji, głowa odwraca się w kierunku Arlo bez pruderii i słowa wypływają z jego ust tak płynnie, jakby tylko czekały na dobrą sposobność: — Chciałbym postawić na przyjemność… — pozwala sobie musnąć wierzch cudzej dłoni w śmiałej negocjacji, nim odpycha się od powierzchni stolika, wstając na nogi — …ale tym razem przychodzę w interesach — dodaje na cichym wydechu. Odwrócony w jego kierunku, czuły na bodżce, przez chwilę tylko smakuje widok dobrze skrojonych ust i kości policzkowych, a kiedy tylko sięga dłonią do oparcia metalowego krzesełka, z żalem, ale na dobre żegna się z wizją jakiegokolwiek flirtu. Siada w krześle „oskarżonego”, nie tracąc przy tym rezonu. — Potrzebuję zdobyć nakaz przesłuchania kogoś wyjątkowo wpływowego. Potrzebuję zrobić to po cichu. Jesteś w stanie mi pomóc? — nie operuje konkretami, mówi jednak zupełnie poważnie i żongluje tym, co może mu powiedzieć wprost przed zawarciem ewentualnego porozumienia. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Nie pozwolił, by paleta gwałtownie kotłujących się w nim emocji rozlała się na twarzy; ograniczył się do zawieszonej na wargach w postaci nieokreślonego grymasu powściągliwości, która, choć przybrała formę uśmiechu, nie odbiła iskier rozbawienia na krawędzi źrenic. Jeśli Cain kiedykolwiek dawał szanse ich znajomości, Arlo właśnie studził zapal, z jakimi wypowiedział Arlo zanim powierzchnie jego palców zetknęła się z pergaminem cienkiej skóry nadgarstka. Pod palcami Verity mógł poczuć, jak tętno, ukryte w sieci żył, odrobinę przyśpiesza do siedemdziesiąt ośmiu uderzeń na minutę, bo jego właściciel odkrył, ze nie-znajome opuszki pozostawiły po sobie strużkę ciepła, nieprzyzwoicie przypominającą mu o tym, co odeszło i zostało przykryte kurzem zapomnienia. Na zwoju pamięci pędzel wspomnień rysował kształty - ich dwójkę otoczoną duszną, zabierająca dech w piersi atmosferą. Tych wieczornych imprez, które wypełniała nieznośna obecność Caina, jakby wszystko inne nie miało znaczenia, umykała na granicy spojrzenia, gdy w centrum zainteresowania pojawiał się on. Pamiętał tę wymianę spojrzeń, papierosy wędrujące z jednej dłoni do drugiej, pozornie przypadkowy dotyk pozostawiający dreszcze na ciele, mgiełka cudzego oddechu układająca się na skórze, cichy szept tuż przy uchu, ciepło sunące razem z obcymi palcami po karku i powietrze naelektryzowane pożądaniem. W zimnych haustach drinków chciał za wszelka cenę ostudzić te pragnienie. Wielokrotnie się z nim drażnił, testował jego granice, udawał, z cisnący się na ustach prowokacyjnym uśmiechem to wyłączenie zabawa, eksperyment, wyduszając z gardła Verity'ego głębokie westchnienie narastającej frustracji. Nie zatracił się w tym nawet wtedy, gdy napór obcych ust objął jego wargi. Chociaż rozchylił je do pocałunku, pozostawił oprawcę swoich uczuć bez odpowiedzi, wymownie komentując te zajścia grymasem zakłopotania i długoletnim milczeniem. Teraz dystans, jakim się otaczał, by równie gruby, co zimowy, chroniący go przed chłodem zimowej nocy płaszcz, chociaż od Havillarda nie emanował chłód, a przezorność; uprzejma obojętnością była riposta na nagły dotyk. Jedna, zainicjonowana przez prawnika konfrontacja nie mogła przekreślić lat milczenia, ale Arlo nie mógł też udawać, że Cain był wyłącznie anonimową twarzą, jedną z wielu, jakie mijał codziennie na ulicy, pokonując trasę z domu na komisariat i z powrotem. Niewykluczone, że właśnie dlatego prowokacja wybrzmiewająca w lekkim, z pozoru lekceważącym tonie, to jedyne, co mógł mu zaoferować, wiedząc, że poczucie niedocenienia kąsało Caina równie dotkliwie, co mróz w policzki. - Nie trzymaj mnie długo w niepewności - było odpowiedzą na "zdradzić ci coś?", kiedy ściany przełyku Arlo zostały podrażnione przez gryzący dym papierosa. Prawnik nie skorzystał z jego gościnności, pogardził papierosem, jakby odmówienie sobie tej przyjemności było kolejnym etapem ich dzisiejszej, niezapowiedzianej konfrontacji. Otoczyła ich nie tylko obłok papierosowego dymu, ale także, a może przede wszystkim, milczenia. Dawna niecierpliwość, jaka towarzyszyła im obu, pozostała za drzwiami sali przesłuchań, młodzieńcza werwa zastygła na startych kliszach wspomnień. Arlo skwitował cisze lepszą wersją wcześniejszego grymasu, który z imitacji uśmiechu przeszedł w pełonporwaną forme tego grymasu; rozciągnął się na platformie ust, wygldzajac zmarszczki w kącikach ust, by zachęcić rozmówcą do podzielenia sie z nim swoim sekretem. Tęsknota nigdy nie będzie i nigdy nie była tu problem, zawislo w powietrzu, jak ich niemal bezszelestne, unoszące się w powietrzu oddechy. Serce w piersi Havillarda zabilo o akord szybciej. Nawet po takim upływie czasu?, pytaniem chciał zaspokoić swoją ciekowości, ale tego nie uczynił, z uwagi na brak chęci kontynuowania tej frywolnej, zmierzającej w niebezpieczne rejony wymiany myśli; słowa przełknął razem ze silna, czemu świadkiem była gwałtownie opadająca grdyka. Odpowiedź - niewerbalna, ale zupełnie w stylu Caina - przyszła kilka chwil później, gdy, ignorując krzesło po drugiej stronie stołu, usadowił się na jego blacie obok drugiego źródła ciepła obecnego w pomieszczeniu. Arlo, w ramach rekompensaty, wysłał mu pytające spojrzenie; w miejscu, gdzie brązowy kolor jego oczu przechodził płynnie w barwę ciemnego bursztynu, zapłonęły stłumione iskry zapału wzniecone przez ciepły oddech. Błądząc po krętych, układających się w labirynt zakamarach umysłu, natrafił na ślepy zaułek refleksji; papieros nie był wystarczający, by zupełnie odciąć się od wspinających się po konstrukcji żeber emocji. - Rozsądnie - w końcu przełamał cisze; z obowiązku, a nie potrzeby, gdy znajome struktura placów znowu podrażniła jego dłoń. – Nie da się tęsknić za czymś, czego się nie miało... Bliska obecność Caina była równie dotkliwa, co kiedyś. Arlo aż do dzisiaj - tkwił w naiwnym przeświadczeniu, że dawne uczucia wypaliły się, jak te wszystkie pety gnijące w popielnicy - nie zdawał sobie sprawy, jaki miał na niego wpływ, jaki był wrażliwy na barwę jego głosu i dotyk. Zacisnął nieco mocniej zęby na filtrze papierosa. - ...tym bardziej, że w tym miejscu zazwyczaj przyjemnościom nie oddaje się głosu. O tym Cain mógł się przekonać chwile później, gdy wreszcie odkrył do czego służyło krzesło; zaskrzypiało z wyraźnym niezadowoleniem pod ciężarem jego ciała, było równie wygodne, co prycze w areszcie. W końcu z usta Verity'ego wydostają się konkretny; Arlo nie zaprzeczył - prawnik, przychodząc tutaj, musiał być pewny, że to nie wykraczało poza zakres kompetencji detektywa, inaczej nie zabierałby mu cennego czasu, inaczej nie fundowałby samemu sobie emocjonalnego rozgoryczenia. - Znasz odpowiedź, Cain - imię Verity'ego pozostawiło niezidentyfikowany posmak w przełyku. Wbił w niego pewne spojrzenie, mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Tak, jestem w stanie ci pomóc, ale to, czy ci pomogę, zależy tylko od ciebie, przekonaj mnie do współpracy. - Kim jest osoba, którą chcesz przesłuchać i co ma za uszami? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
Niepewność. Zabawne, że mężczyzna wspomina właśnie o niej. Zasadzona głęboko w kontuszu cainowych myśli, rzadko kiedy daje się oświetlić słowem, czy gestem. Nie pozwala jej na to, wcisnąwszy tę zbędną mu emocję – wątpliwość i obawę – w najczarniejszą oraz najgłębszą z dziur własnego umysłu, władanego przecież na co dzień przez dumę, czy narcyzm. To ona, ta wdzięczna poza pewności siebie Verity'ego, towarzysząca mu przez całe życie, nadaje mu wyraźnego kształtu – zaostrza sylwetkę Caina w brzmieniach stanowczości i w przebłyskach męskiej siły, wyrażanej raz za razem, rozmowa za rozmową: w każdym niemal scenariuszu spotkań. Tak lubi myśleć, pokłada w tym w i a r ę — jak pokłada się ją czasem w Lucyferze: druzgocąco silną, przerażająco prawdziwą. Jędrne od myśli nikotiany wiary w siebie samego to szatanizm w jego najczystszej formie – hedonizm życia i szaleństwo doświadczania, które stawia go, jako wyznawcę diabla, na pierwszym miejscu, przy piedestale. Wpleciony w mechanizację ciała i w egoizm duszy, nawyk do dbania o siebie zawsze na pierwszym miejscu, zawiesza go na grani tego, co inni uznaliby za niedorzeczne. On lubi widzieć w tym nie słabość, a siłę. W ciężkościach życiowych decyzji nie ma miejsca na wątpliwość, czy obawę – wiara w prawomocność własnych przedsięwzięć stanowi podstawę i świadczy przeważnie o jego wielkości. Jest u szczytu — lubi tak o sobie myśleć (jako o człowieku z ogromem potencjału) … i tak też się czuje. Sporadycznie trawiony przez gorączkę niepewności, pozwala ostygnąć jej jeszcze przed pierwszym wybuchem tego toksycznego uczucia. Trapiony co najwyżej przez widmo własnych demonów (pożądania, arogancji, czy potrzeby kontroli) i skwapliwie śmielszy o parę nowych gestów, wykasłuje z siebie brud ich kontaktu – ignoruje to, co wyjątkowo mu dziś nie pasuje: wstrzemiężliwość cudzego ciała przy nim, milicyjną przezorność i małomówność Arlo, a raczej przezorność, z którą trudno mu walczyć. Nie da się tęsknić za czymś, czego się nie miało... Nie uchodzi jego uwadze fakt, iż Havi sprytnie – powoli i skutecznie – za zasłoną rozsądku ukrywa wszystkie liczące się dla niego odpowiedzi (nawet na te pytania, których jeszcze nie zadał, ale które przecież od lat wiszą nad nimi, jak burzowa chmura). Arlo, nawykiem asertywnego skurczybyka, odchodzi od rzeczy mu niewygodnych z łatwością, jaka w zasadzie nawet go nie dziwi. To tego rodzaju lekkość, z jaką sam porusza się w tłumie elity. Pewne niedomówienie i przemilczenie tego, co ważne, jak choćby fakt przekazanego mu komunikatu, w którym pośrednio wyznał mu, że go pragnie. Z każdą chwilą coraz głębiej, wiedziony potrzebą poskromienia jego uporu w odmowie i oddarcia go z łask obojętności. (Jest niemożliwy... na każdy z możliwie wyobrażalnych sposobów). — Wrócimy wobec tego do innej kwestii? Tego, jak bardzo wobec tego Cię pożądam? Czy znów udasz, że nie słyszysz? Śmiech, rozrzucony perłą brzmienia po sali przesłuchań, niesie się echem od ścian pokoju do ich uszu, gdy niespodziewanie, pociągnięty do prostej, uwolnionej z trzewi emocji, spogląda na niego pobłażliwie. Nie z tego rodzaju pobłażliwością, z jaką patrzy się na nic nie wiedzące dziecko, ale trochę inaczej... jak na osobę, której chce się powiedzieć, jak dużo traci: — Zazwyczaj? A Ty..? Jak często oddawałeś się przyjemnościom w tym miejscu, Arlo? — pyta szczerze zaciekawiony. Odnajduje w jego słowach wytrych, do wyciągnięcia z niego informacji znacznie bardziej intymnej, niż sama tylko rozmowa na tematy rozpoczętego chwilę temu interesu. Nie rodzi jednak nadziei na satysfakcjonującą go odpowiedź — Nigdy? Podpowiada w prowokacji, uśmiechając się zaczepnie, nim krzyżuje ręce na piersi i rozchyla w nonszalancji kolana na krześle, przyjmując swobodną, wygodną mu pozycję. Krzesło wydaje z siebie cichy, miażdżony ciężarem męskiego ciała jęk. Pobudza napięcie i nadaje przestrzeni pewnej ciężkości – jakby w obłokach unoszącego się wokół nich dymu, czaiło się (znów) niedomówienie. W każdej z tych dłużących się między nimi sekund on jednak nie spuszcza z tonu – obserwuje go czujnym spojrzeniem, nie ściąga z ostrza wzroku ani sylwetki, ani zarumienionej emocją twarzy policjanta. Okryta możliwą frustracją, czy niecierpliwością, zdaje się zagadką. (Co kryjesz pod maską, Arlo?) ...i gdy wreszcie zapadnia odpowiedzi otwiera się, w bramie oczu kryjąc pole do twardych negocjacji (co do tego, że takie będą, nie ma wątpliwości), trudno mu ukryć własne zdziwienie. Przez chwilę myśli, że Havi, niezdolny do zagłębienia się w wielowarstwowość ich relacji, znów chce go zbyć. To się jednak nie dzieje. Źrenice oczu Caina, poszerzone w zaskoczeniu, odkrywają więc przed policjantem wiązki błyskającego ekscytacją, chabrowego spojrzenia, gdy przeciwnie do iskry energii wpuszczonej w oczy, opuszcza spokojnie dłonie, opiera łokcie na zgięciach nóg i pochylony do przodu, pozwala słowom Arlo wybrzmieć. Dopiero wtedy, w szacunku dla jego wprawnej gry i asertywności, kontynuuje: — Wyglądasz na kogoś, kto lubi konkrety — Nie stara się mu sugerować, że zna go dogłębnie. Dosłownie: wygląda na kogoś takiego, ale czy taki jest? Cain nie udaje, że coś o tym wie. Do dziś nie potrafi go rozgryźć. Szczerość tej wypowiedzi i przyznanie się do tego, ze „tylko mu wygląda na kogoś” to więc wartość naddana w komunikacie — Ja lubię konkrety na pewno... dlaczego więc nie powiesz mi po prostu, co mogę dla Ciebie zrobić...? i wtedy przejdziemy gładko do tego, co możesz zrobić dla mnie i kim jest ów osobnik? Nie wyjawia szczegółów. Nie przed jego jednoznaczną deklaracją pomocy. Najpierw musi wiedzieć, że Arlo jest tu dla niego. Nie tylko z konieczności odzywającego się sumienia, czy za sprawą porządku służbisty. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Mętne kontury wspomnień pozostały tam, gdzie ich miejsce - na krawędzi świadomości. Obecność Caina była wystarczająco dokuczliwa. Ciążyła, jak tężące pod sercem emocje, które nie mogły opaść na dno żołądka. Arogancja - syndrom dawnych lat, którego żaden z nich nie potrafił stłumić. Opary hedonizmy i czystej fascynacji unosiły się nad ich głowami jak dym papierosowy, nakreślał nad nim pierdolone, niewidzialne aureole- czarne, jak ich pokryte zgnilizną rozkładu dusze. Widział to wyraźnie w zagłębieniach grymasu, który okalał cainowe usta. Widział to wyraźnie w iskrach sypiących się z jego spojrzenia. Stanowczość, pewność siebie, wszystko na pokaz. Łączyło ich zbyt dużo podobieństw w poplątanej sieci kłamstw, pod zasłoną machlojek wybrakowanego sumienia. Co miał mu powiedzieć? Że desperacja, która wybrzmiała z jego słów, zagłuszała ich sens? Zdławił złośliwości w przełyku; piętnaście lat temu swobodnie bawił sie jego uczuciami, ważył ich smak na języku, czuł je w długiej wymianie spojrzeń, w drżeniu jego ciała, w cieple jego dotyku, w drżącym tembrze głosu. Piętnaście lat temu pogłębiał jego irytacje, igrał z ogniem, zastanawiał się, ile kanistrów benzyny irytacji musiał wylać, by wybuchł w Verity'm pożar gniewu, ale nie było tam miejsca na gniew, to pożądanie płonęło w jego trzewiach, podsycane przez szeptane do ucha słowa. Niespodziewany, zapewne zupełnie niekontrolowany śmiech, który odbił się od grubych ścian pokoju przesłuchań, zadudnił w uszach. Dla Havillarda był jak prymitywna oznaka nerwowego rozbawienia; brzmiał jak akt kapitulacji, przyznanie się do swojej słabości, chociaż zmienił repertuar przypuszczań, gdy ciężar pobłażliwego spojrzenia Caina spoczął na jego sylwetce; wybrzmiała w nim cicha deklaracja zemsty. Wytrzymał, a jakże, jego ciężar, krzyżując z nim butne, pełne satysfakcji spojrzenie. Przeszłość nie została zagrzebana pod gruzami zapomnienia. Była nadal obecna. Unosiła się w powietrzu. Tym razem ukryła się w napięciu i skrzętnie filtrowanych emocjach. Minęło piętnaście lat. Przez piętnaście lat pielęgnował swoje pożądania? Dlatego się tu zjawił? Znalazło się w punkcie kulminacyjnym i chciał się do niego uwolnić? - Tym razem, zamiast udawać, że nie słyszę, przymknę na to oko - odpowiedź była suchą sekwencja słów, jednak pozbawianą surowości; uśmiech, który przecinał wargi, zbladł, zmienił się w ledwie niewyraźny grymas tańczący w kącikach warg. – Jestem pewny, że stać cię na utrzymanie pozorów przyzwoitości. Sprowadzenie czyjegoś istnienia do zwykłego pożądania przestało Havillardowi wystarczać. Chociaż sylwetka Caina wysuwająca się z otchłani umysłu kiedyś zajmował część jego myśli, był stałym elementem jego wspomnień, źródłem westchnień i przede wszystkim obiektem cichych, niewypowiedzianych pragnień, obecnie nie wzbudzał w nim większych uczuć, poza sentymentalną sympatią, która stopniowo zmieniała się w pył. Nawet jeśli dotyk Verity'ego nadal pozostawiał po sobie mgiełkę ciepła na skórze, Arlo nie rzucał się w ramiona nieprzyzwoitych myśli. Za to Cain się przed tym nie bronił, nie panował też nad językiem; był równie sprawny, co kiedyś. - Może, jeśli wykażesz się gestem dobrej woli, wkrótce poznasz odpowiedź na te pytanie - zaspokoił szczerą ciekawość, która wybrzmiała z jego ust, enigmatyczną, niewolną od podtekstu odpowiedzią, zdradzając przebłyski braku zupełnej obojętności, gdzie na koniuszku języka balansowało z trudem stłumione rozbawienie? Nie pozostał biernym obserwatorem jego prowokacji; odpowiedział mu tym samym, pogłębiającym się grymasem na ustach, opuszkiem języka, który nawilżył wargi i wreszcie - papierosem lawirującym z dłoni do lekko rozchylonych ust. Protest krzesła zaburzył harmonie tej chwili, obawiał się w metalicznym, nieprzyjemnym zgrzycie. Arlo zaciągnął się papierosem i na moment odwrócił wzrok. Czuł na siebie jego spojrzenie; uważne, oceniające, stopniowo przekraczające wszelkie normy przyzwoitości. Popatrz sobie, Cain, bo to jedyne, co mogę ci dzisiaj zaoferować, prowokowana przezeń paskudna strona osobowości szeptała perfidności w obszarze umysłu przeznaczonej do przechowywania refleksji. Masce Arlo nie pozwolił opaść; bezemocjonalność, ocieplona zaledwie uśmiechem, wtopiła się w rysy jego twarzy. Pod tą skorupą kłębiły się emocje, prawdziwe intencje demaskował zdradliwy, ledwie widoczny róż wykwitły na policzkach, ale i jego obecność Cain mógł potraktować, jak element gry, którą sam, klika chwil wcześniej, zapoczątkował, wyrzucając z gardła druzgoczące sekwencje prawdy. Zaiste, jestem kimś, kto lubi konkretny, chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język. Nie zdradził swojej niecierpliwości, a zamiast tego ugasił niedopałek w pozostawionym przez kogoś kubku, topiąc zwłoki papierosa w fusach. - Obawiam się, że nic, przynajmniej w tej chwili. – Chcesz zaciągnąć u mnie dług wdzięczności? Proszę bardzo. - Gdybym chciał prosić cię o przysługę, zapukałbym do właściwych drzwi – nie kontaktowałem się z tobą od piętnastu lat, Cain, i nawet te nieoczekiwane spotkanie nie ma zbyt wielkiego wpływu na moje chęci odświeżenia tej znajomości - więc odpowiesz na moje pytanie, czy pozostawisz mnie w niewiedzy, a siebie z realną perspektywą opuszczenia komisariatu z pustymi rękami? - kończmy te gierki, Cain; to nie był czas negocjacje, na nie okazje Verity być może zbuduje sobie kiedy indziej; to był czas na szczerość, bo tylko ona mogła zmusić Havillarda do współpracy. Twój ruch. Co wybierzesz - drzwi niezamknięte na klucz, czy n a s? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Cain Verity
ANATOMICZNA : 13
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 170
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 17
TALENTY : 3
Odpowiedź Arlo chrzęści w uszach – to tego rodzaju dźwięk, który drażniącym młotem uporu skrusza wszelkie bieżące i przyszłe prowokacje. W centrum ich rozmowy, między jedną, a drugą odmową policjanta, Cain dostrzega blednący uśmiech – ten charakterystyczny, zasadzony na ustach grymas oschłości, spięty sztywno w brzegach. Nie do twarzy Ci w nim. Oczy Verity'ego łakną spolegliwej ochoty, niewielkiej choćby nuty zainteresowania, za którą mógłby pociągnąć i której mógłby się przez chwilę trzymać. Nie da Ci tego. Wie o tym. Na poziomie samoświadomości zdaje sobie sprawę z mglistości minionych emocji. Łuny przeszłości rozmywają się przecież i rozciągnięte w czasie, umykają w przestrzeń. Choć zwieszają się nad nimi w niegasnącym napięciu, rzadko powracają w namacalnej formie. Targany jednak kruchością życia i wzruszeniami wspomnień, jest znacznie bardziej skory do śmiałych doświadczeń i jeszcze śmielszych słów.. Daje porwać się w nurt prostych pragnień. Pragnie uwagi. Przyzwoitość i obojętność, to elementy układanki w ich relacji, które wolałby wyrzucić poza puzzle znajomości. W miejscu luki pozostawiłby najchętniej szczerb wolności – ciche przyzwolenie na krótki impuls spontaniczności. Niewinny gest, pędzlem zachowań rysujący na tyle intensywną historię, której nie dałoby się tak łatwo zmyć z kart ich relacji. Czy też przekreślić i zapomnieć o niej, jak przekreśla i zapomina o niej Havi w tym momencie. Więc tak... pragnie uwagi (boi się też zapomnienia). Tymczasem konsekwentnie prowadzona manifestacja protestu ze strony Arlo, nabiera kształtów i dźwięków, brzęczy nieznośnie w stanowczości i w sekwencji niekoniecznie satysfakcjonujących Caina słów. Krzesło zdaje się w tym wszystkim nagłą przeszkodą. Drażniony nieprzychylnością kolegi, przesuwa bowiem irytację z rzeczy, na które nie ma wpływu, na namacalny przedmiot. Zmienia przy tym rozłożenie ciężaru i porusza się w siedzisku w nerwowym manewrze. Metaliczny brzdęk i skrzypienie siedziska rozrywa w nim cierpliwość. Mijają sekundy, nim zaczerpnąwszy oddechu, gotowy jest mu odpowiedzieć stabilnie i spójnie: — A ja jestem pewny, że nie wiesz, ile mnie to kosztuje. Wypowiedź trąca surowością – w nagłym szkwale naniesionej na ciało frustracji, ukrywanej za maską arogancji, wstaje z krzesła. Dłonie, opuszczone w kieszeń spodni, chowają emocje. Zaciśnięte w pięść, zdzierają z ciała kolejny plaster złości. Przez chwilę, napięty ale cichy i pozornie spokojny, obserwuje chmurę dymu papierosowego, wysuwanego spomiędzy męskich, dobrze skrojonych ust. Wzrok odrywa od jego twarzy dopiero w momencie gaszonego w kubku peta. Ale tak... mogę zachować pozory. To ich różni. Uwiązany w gnieździe zniszczeń, jakie choroba Delightona nakłada na niego dzień za dniem, może tylko czekać, aż wraz z przepływającym czasem poleci ciężko w dół. Jego gałązki nadziei na dalsze życie trzaskają okrutnie. Z każdym krokiem wprzód, jest coraz bliżej krawędzi. Coraz bliżej śmierci. Stać go na zachowanie pozorów przyzwoitości... Gdy jedni płacą godnością, on płaci jednak czasem. Płaci prawdopodobieństwem tego, że jeśli nie zrobi czegoś dziś, nie zrobi tego nigdy. — W porządku... — odpuszcza w końcu, nie koncentrując się na wadze zadłużenia. Jeśli się zagapisz, może wcale nie będę musiał Ci odpłacać. Nie uświadamia go w tej jednej kwestii. Nie mówi głośno o tym, że być może za miesiąc, a być może za kilka, będzie już dostatecznie nieosiągalny (dostatecznie martwy), by niczego mu nie oddać. — Mam powody przypuszczać, że Doley, jako przewodniczący jednego z lokali referatów magicznych, fałszuje głosy Kręgu, lobbując polityce antymagicznej. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Shadowplains Mansion
Zawód : Adwokat Diabła
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Łatwo było stracić kontrolę, puścić wodze fantazji, pod wpływem alkoholu złączyć ich spragnione obecności drugiej osoby usta w pocałunku. Łatwo było błądzić nieprzytomnym spojrzeniem po roznegliżowanych skrawkach skóry i szkicować w głowie mapę jego nagiego ciała. Łatwo było - niby przypadkiem - dłonią odszukać jego dłoni, albo szukać namiastki ciepła w papierosie wędrującego z ręki do ręki, na którym dopiero co zaciskał usta. Łatwo było, podczas policyjnego nalotu, spuścić w toalecie biały proszek i z rozanielonymi uśmiechami na wargach udawać, że nie poszli za duchem czasu i popularność heroiny nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. Piętnaście lat temu wszystko wydawało się prostsze, łatwiejsze, pozbawione kolizji myśli, niesprzeczne z niepisanym kodeksem moralnym, nieznaczone granicami społecznymi. Dzisiaj nic proste nie było. Ani obecność Caina, ani jego spojrzenie, ani uśmiech błąkający się na ustach. Był echem przyszłości, którego Arlo najchętniej wyrwałby sobie zaklęciem z pamieci i wyrzucił na stos pogorzeliska myśli; najprostsza droga, by zupełnie się do tego odciąć, ale czy na pewne tego chciał? Zaskakujące, z jaką niebywałą łatwością przekreślił to, co ich łączyło, otoczony pozorną iluzja obojętnością, ale nigdy nie zapomniał, chociaż obecnie nie podzielał pragnień, które biły od Caina; już dawno wymknęły się z zasięgu jego dłoni. W istocie - nie wiedział, ile go tu kosztowało, ale póki trzymał ręce przy sobie i nie miał problemu z zapięciem rozporka, Arlo nie zaprzątał sobie tym myśli. Surowość wybrzmiewająca z jego ust była pokłosiem odnotowanej w spojrzenia frustracji; jesteś masochistą, Cain? Ciche w porządku brzmi jak akt kapitulacji. Oczekiwania były niezmiernie te same - żaden z nich nie mógł zatracić się w obecności drugiego, po utoną obaj. - Obawiam się, że nie mogę ci pomóc- i to nawet nie kwestia chęci, a ograniczonego zasięgu możliwości. Moja jurysdykcja jako przedstawiciela władzy stanowej nie obejmuje magicznych referatów. Żaden przeciętny Smith nie obdarzony uncją predyspozycji magicznych, nie dysponował wiedzą o magicznych instytucjach. Wiesz o tym, Cain, prawda? Doley to wyłącznie wygodny pretekst, by odwiedzić mnie na komisariacie, za tym wnioskiem szło ciche westchnienie, które odnalazło drogę do ust chwile później. Równie dobrze mógł zadzwonić, lub napisać list, i najprawdopodobniej brał takie opcje pod uwagę, jednak, pod wpływem chłodnej kalkulacji, wysunął słuszny wniosek, że milczenie będzie jedyną odpowiedzią, jaką Arlo będzie mógł mu, w przypływie ludzkiego odruchu, zaoferować. Rzadko ktokolwiek spotkała taka obojętność ze strony Havillarda, zazwyczaj przejawiał większe pokłady empatii, jednak w przypadku Caina, zastosowanie środków zapobiegawczych, znalazło się na piedestale priorytetów detektywa; nie mógł pozwolić, by ich relacje, z etapu stagnacji, przeszła na kolejny, bardziej empiryczny. Bał się, że uczucia sprzed laty, choć uśpione, nadal w nim tkwiły i wystarczyła tylko mała iskra, by rozpalić je na nowo, a tym samym zburzyć emocjonalną harmonię, w jakiej się znajdował od kilku lat, odkąd poznał Evana i zbudował z nim stałą, opartą na fundamentach zaufania relacje, skłonną do kompromisów, uległości i rzadko ulegającej konfliktom Objął spojrzeniem twarz Caina; dostrzegł w jego spojrzeniu dogasająca iskrę nadziei. Choć dotychczas szorstki, otoczony murem dystansu, nie chciał odprowadzić go do drzwi z pustymi rękami. - Swoje podejrzenia powinieneś skonsultować z przedstawicielem komitetu do spraw praw czarowników, ja mam związane ręce, mogę jedynie... - urwał w półsłowa, gdy w obszarze refleksji pojawiło się miejsce na nową myśl; mogę jedynie, pośród akt policyjnych, odnaleźć pretekst, by zamknąć go tu, w pokoju przesłuchań i zadać kilka pytań. - Carl Doley? - zapytał ostrożnie, by skonfrontować swoje podejrzenia z rzeczywistością; Carl Doley, z tego co Arlo kojarzył, odnalazł drogę do policyjnej kartoteki; zwykle były to małe przewinienia, jak jazda pod wpływem substancji zakazanych. Gdyby został przyłapany na randce z Panną Marią, Havillard mógłby mu zapewnić niezapomniane, dwudziestoczterogodzinne chwile w areszcie. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz