FIOLETOWA SALA Błyski odbijające się kul dyskotekowych zawieszonych wysoko na suficie, wypchany ludźmi parkiet i unosząca się w powietrzu woń alkoholu — to właśnie fioletowa sala Amnesii. Oprócz długiego baru z kilkunastoma hokerami, ustawionej wyżej DJ-ki i wielu mniej lub bardziej zapchanych fioletowych loży znajdziesz tutaj doskonałą obsługę i modną taneczną muzykę. Z racji tego, że klub ma renomę, nawet w przypływie największych niesnasek nie ma tutaj mowy o mordobiciu — nad wszystkich czuwa ochrona. Cała sala, jak sama nazwa wskazuje, utrzymana jest w fioletowych barwach — zaczynając od obitych welurem kanap i krzeseł, po połyskujące serpentyny w rogach sufitu. Dekorator zdecydował się na użycie błękitu na przykład w barwionym szkle półek z alkoholem za barem albo na jasnym parkiecie; bieli na wykończeniach nowoczesnych stolików; czerni na drzwiach prowadzących na korytarz. W tej sali zawsze jest głośno, ale loże bardziej pod ścianą umożliwiają swobodniejszą rozmowę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
17.01.1985r. Nie mógł się powstrzymać. Ciało przylgnęło do ciała, dłonie błądziły po omacku, zachłannie pokrywając każdą możliwą powierzchnię skóry. Dotknąć, posmakować, poznać jakby było to pierwsze ciało, które dostąpił zaszczytu rozkoszować się bliskością. W oddali słychać było Maniac Michaela Sambello, które wibrowało w jaskrawej łazience. Zaskakująco czystej, dostosowanej do standardów Amnesii. Ściany przyozdobione były wulgarnymi wyrażeniami miłości, śladami pozostawionymi ku kulcie chwili. Przynajmniej na chwile, póki nie pozbędzie się ich sprzątaczka. Nie było to istotne, nie obchodziło go to. Przycisnął ją do owej ściany z zamiarem wyrzeźbienia trwałych relikwii w swej pamięci. Alkohol krążył w jego krwi, pożądanie nie pozwalało na spoczynek — liczył się tylko ten moment, sięgnięcie szczytów. Posmakował słony smak potu, język tworzył mokre ślady, gdy z obsesyjną dokładnością całował jej dekolt, powoli kierując się w stronę szyi. Pierwszy raz ujrzał ją na parkiecie, w kwiecistej i dziewczęcej sukience, gdy wirowała na parkiecie i zdobywała uwagę każdego w klubie. Nie kojarzył jej, musiała być przejezdną. Piękną nieznajomą, która zdobywała go równie mocno, co on ją. Jej taniec, pełen sensualnych ruchów, które odpowiadały tylko nocnym eskapadom w sypialni. Gdy ich oczy się spotkały, obydwoje wiedzieli, gdzie pokieruje ich los i żądza, spotkali sobie równych. Usta sięgnęły jej ucha, głębokie westchnięcie wydobyło się z nich niepostrzeżenie. Szepty, słodkie i intymne, tak bardzo kontrastujące z bezceremonialnym ruchem rąk, podnoszących połacie sukni, mocnym ruchem dotykającym jej pośladków. Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widziałem. Smakujesz cudownie, mógłbym zostań tu całą noc. Prawda i kłamstwo mieszały się z cichymi jękami, sapnięciami i niekontrolowanymi ruchami bioder. Nie było w tym miłości, tylko fizyczna żądza drugiej osoby. Spojrzał na jej twarz, błogi uśmiech, który gościł na jej twarzy. Przyciągnęła go do gwałtowanego pocałunku, było w nim więcej zębów niż przyzwoitość akceptuje. Nie przestawaj, nie odpuszczaj. Jesteś piękna. Daisy, Daisy, Daisy. Przyszedł ten moment, porwał go w całości. Ledwo mógł złapać oddech, chrapliwy wdech ledwo pomagał. Pogłaskał jej policzek, by następnie jego dłoń powędrowała w dół, by dokończyć dzieła. Daisy, dołącz do mnie. Daisy, nie mogę się powstrzymać. Jej ręce mocno oplotły jego ramiona, ledwo pozwalały na ruch dłoni. Oparła czoło o jego obojczyk, w pewnym momencie poczuł ugryzienie przez materiał koszulki, nie powstrzymało to jej płaczu. Wtulił nos w jej mokre włosy, wdychając zapach podniecenia i tanich, kwiatowych perfum. Pachniała cudownie, jak ciało szukające zaspokojenia. W końcu do niego dołączyła i zastygła, ciało ciężkie opadło na niego i tylko jego mięsnie utrzymywały ich pozycje. Po chwili na niego spojrzała, niebieskie oczy lekko zamglone, ale pełne zainteresowania. Wziął swoją dłoń i powoli zaczął oblizywać, smakując najlepszego trunku owej nocy. — Mam dzisiaj urodziny — zdradził nie spuszczając z niej oczu, zaśmiała się (miała cudowny śmiech, lekko stłamszony przez braki powietrza i energii). Pocałowała go głęboko, upajał się tym pożegnaniem. Miała doskonałe usta, które wiedziały czego chciały i jak to zdobyć. Umiejętnie wabiły go do niej, nie pozwalały rozstać się na chwilę. W końcu odsunął się delikatnie, uklęknął i pomógł jej założyć bieliznę, poprawić sukienkę. Umyli dłonie, żaden z nich nie mógł ukryć, jakie sceny odgrywały się w łazience. Brakowało mu dwóch guzików od koszuli, spodziewał się, że znalazłby je niewinnie leżące na podłodze. Opuścili łazienkę razem, każdy wędrując w swoją ścianę. Był środek nocy, a czekali na niego jego towarzyszę rozpusty i grzeszności. Miał ochotę na więcej alkoholu, czuł, że teraz mógłby wygrać wszystkie mistrzostwa. Nic równie mocno nie poprawiało jego samopoczucia, co seks. Tylko zwycięstwa przynosiły podobną chwałę i laury. Jako że ostatnimi czasy nie było mu dane ich zaznać, musiało mu wystarczyć erotyczne uniosłości. Znalazł ich przy barze, wyglądali na równie oddanych swawoli, co on sam się czuł. Czuł na sobie spojrzenia innych, pożądliwe i zazdrosne, uwielbiał każde z nich. Przystanął obok Valentiny, otulając ją ramieniem, świadom, że pachniał seksem i potem, choć powinna być do tego przyzwyczajona. — Co teraz pijemy? — zapytał patrząc na Theo, nie mógł powstrzymać zadowolonego uśmiechu. Miał ochotę tańczyć, pić i całować. Jego urodziny zawsze obchodzili hucznie, pozwalając stracić rozsądek i oczekiwania rodziców. Liczyła się tylko noc, a z jej mrokiem przyszła dzikość zaprojektowana dla młodych i głodnych. Uwielbiał ich obu, tej nocy jeszcze im tego nie przypomniał, ale miał przed sobą jeszcze dużo czasu, by obdarzyć ich przypływem uczuć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Zielony neon tańczy w niskim kieliszku, nim spłynie gładko w dół gardła, brudząc kącik ust i wywołując kwaśno-gorzką euforię; za trzy sekundy westchnę pełna radości, za pięć oplotę dłonią kant baru, szukając oparcia w marmurze, za dziesięć przysunę się w kierunku Theo, poruszę brwiami i cmokając go w policzek zamówię kolejną kolejkę szotów. Życie jest piękne. Mawiają poeci, artyści i aktorzy na srebrnym ekranie; życie jest piękne, kiedy śpiewam she’s a maniac pełną piersią i udaję, że ta piosenka została napisana dla mnie – gdybym miała się uprzeć, rozpocząć śledztwo i wielkie poszukiwania, na pewno znalazłabym w Hellridge jednego, a może nawet kilku chłopców, którzy pragnęli zadedykować mi piosenkę. Z tą różnicą, że żadnemu z nich nie powiodła się kariera muzyczna. Mają za to inne talenty; Cavanagh posiada ich wiele, choć nie do końca potrafię je sklasyfikować i nazwać, zwłaszcza kiedy myśli są rozbiegane, wzrok mętny, a usta spierzchnięte. Kolejna zwrotka wkracza w rzeczywistość, dyktując poruszenie biodrami – w około sensualnych podrygach zeskakuję w końcu z barowego stołka, balansując ciałem do rytmu piosenki, w smugach fioletu i różu, odbijających się od kryształowych kul i reflektorów zawieszonych nad konsoletą po drugiej stronie sali. Życie jest piękne. Podobno tylko dla wybranych, choć to niewiele mnie interesuje; świat od zarania dziejów dzielił się na tych bardziej i mniej uprzywilejowanych, a myśli orbitujące jakkolwiek wokół twierdzeń powiązanych z tezami około klasistowskimi są poza moim zasięgiem, w każdym tego słowa znaczeniu. W zasięgu jest kolejka zielonego alkoholu na szklanym blacie, miękki uśmiech Theo, grupka młodych dziewcząt gdzieś po lewej, dwóch ładnych chłopców po prawej – jeszcze dwa kieliszki i zaczniemy osobisty konkurs oceniania wszystkich bywalców Amnesii. Choć jeszcze się nie zaczął, mam nadzieję, że zdążymy przed powrotem Hugo – gdziekolwiek się znajduje, cokolwiek śpiewa, do czegokolwiek tańczy, to jego zdrowie i szczęście wiwatuje do uniesień dzisiejszej nocy. – Potrzymaj – podniesiony głos kieruję w stronę towarzysza klubowych uniesień, jednego z dwóch, tego obecnego, który bohatersko nie zostawił mnie na pastwę losu, otwartego baru i bajecznie przyjemnej muzyki; ale dzisiaj Devallowi jestem w stanie wybaczyć wszystko. Wciskam Theo własny kieliszek, bo dłonie mam zajęte poprawianiem diamentowego naszyjnika, który chwilę temu, pod wpływem pląsów, omal nie upadł na obklejoną rozlanym alkoholem podłogę; ostatnim razem straciłam kolczyk z kompletu podczas nurkowania – coś takiego zdecydowanie nie może się powtórzyć. Potencjalna katastrofa w końcu zostaje zażegnana, a zwycięstwo cieszy podwójnie, kiedy na horyzoncie dostrzegam solenizanta; uśmiech plamiący wargi wyraża więcej niż słowa, sposób, w jaki mnie obejmuje potwierdza wszystkie tezy, które opisują nasz wieczór. Życie jest piękne. – Skarbie, dla ciebie – przekazuję mu kieliszek z misterną, jaskrawą zielenią, odpowiedź na jego pytanie, remedium na bolączki nas wszystkich. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Theo Cavanagh
Prawdopodobnie już dobrych kilka – lub nawet kilkanaście – chwil temu zdążył kompletnie stracić zarówno poczucie czasu, jak i rachubę w kwestii tego, ile alkoholu zdążyli już wypić tego wieczora. Nic dziwnego, nic nowego i nic zaskakującego. Oczywiście, ten konkretny wypad powinien być w jakiś sposób wyjątkowy, w końcu świętowali urodziny jego kuzyna, ale… umówmy się, również bez żadnej konkretnej okazji, ich wyjścia zwykle wyglądały bardzo podobnie. Gdyby się uprzeć – gdyby zachować przy tym trzeźwość umysłu, o czym nie mogło być mowy – prawdopodobnie można byłoby pokusić się o spisanie utartego już schematu, który mniej lub bardziej wiernie odtwarzali za każdym razem. Zniknięcie Hugo zdecydowanie można byłoby w ten schemat wpisać. Nawet, jeśli niekoniecznie za każdym razem musiał to być akurat on. I nawet, jeśli Theo nie byłby w stanie określić, kiedy dokładnie kuzyn zniknął mu z oczu. Nie było to zresztą istotne. Nie, kiedy doskonale wiedział przecież, że nie było najmniejszego powodu, by jakkolwiek niepokoić się jego nieobecnością – tym bardziej, że wielce prawdopodobne było to, że Hugo właśnie w bardzo satysfakcjonujący sposób świętował własne urodziny i że niespecjalnie życzyłby sobie, by ktokolwiek mu w tym przeszkadzał. Nie było wątpliwości, że porzucając na tę przeciągającą się chwilę swoich towarzyszy zabawy, sam bawił się w tym czasie wyjątkowo dobrze. Pozostałej dwójce natomiast nie pozostawało nic innego, jak po prostu pójść w jego ślady. Poniekąd. Wprawdzie bez towarzystwa ślicznej nieznajomej, jednak mając w zasięgu rąk kieliszki z jadowicie zieloną zawartością, która paliła w gardło w dostatecznym stopniu, by zapewnić pozostałej przy barze dwójce odpowiednią dozę rozrywki. – Będziemy ciągnąć zapałki, żeby zdecydować, kto pójdzie go szukać, jeżeli niedługo nie wróci? – wypowiedź podszyta była żartobliwym tonem, co zresztą dość dobrze uwidaczniał ilustrujący ją uśmiech. Nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło odkąd Hugo zniknął im z oczu, jednak nie sądził, by trwało to już wystarczająco długo, by mieli zacząć się o niego martwić. Lub podejrzewać, że zatraciwszy się w swoim nowym towarzystwie, wcale nie zamierzał do nich wracać. Kieliszek z rąk Valentiny przejął niemal odruchowo, ledwie rejestrując ten gest w swojej świadomości. Tym bardziej, że spojrzenie prześlizgiwało się właśnie po otaczających ich ludziach – nieco mniej zamglone, a bardziej czujne w momencie, kiedy zdawało mu się, że gdzieś wśród nich przewinęła się sylwetka jego kuzyna. Nie mylił się, jak zresztą okazało się ledwie chwilę później. – Albo może jednak obejdzie się bez tego – zaśmiał się krótko, nawiązując do swojego wcześniejszego pytania, kiedy już Hugo na nowo do nich dołączył. A ponieważ niemal od razu został przy tym obdarowany szotem przez Valentinę, Theo mógł śmiało uznać, że jego pytanie można było zbyć swobodnym wzruszeniem ramion i beztroskim uśmiechem malującym się na twarzy. – Nieważne co, ważne żeby było tego odpowiednio dużo – oznajmił, chwilę później przechylając do ust własny kieliszek. Po to tylko, by odstawiwszy go na marmurowy bar, wycelować palcem w kuzyna. – Mogłeś przynajmniej przedstawić nam swoją koleżankę. Na pewno jest jakaś szansa na to, że by nas polubiła. Nie powinno być wątpliwości, że również i tym razem w najmniejszym nawet stopniu nie mówił poważnie. Tym bardziej, że przecież każde z nich doskonale wiedziało, na czym polegały te intensywne, choć zwykle dość przelotne klubowe znajomości. Oraz, że wśród niespisanych nigdy zasad, jakie nimi rządziły, z całą pewnością nikt nigdy nie uwzględnił przedstawiania poznawanych w ten sposób osób stałym towarzyszom zabawy. |
Wiek : 23
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : student magii rytualnej, barman
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Gdy wracał do swych towarzyszy niedoli życia i doli uniesień czuł na sobie wzrok. Osądu, zazdrości, podziwu … Otulały jego ciało, każdy skrawek skóry dostępny dla ocząt. Nic nie umykało ich uwadze, następnego dnia lista plotek zostanie zaktualizowane i kolejny raz zostanie mu wybaczone. Zawsze wydają wyrok i mimo braku pokuty, nie dostaje kar. Czasem lubił badać granice, intensyfikować swoje zachowania i czekać, gdy powiedzą “chłopcze, synu, przestań”. Nigdy nie przychodziło, mógł wszystko, byle nie za głośno. Po cichu łamać wszelkie normy, które tak pruderyjnie przestrzegane były w przestrzeni publicznej. Tutaj w ciemnościach każdy miał swoje grzechy, każdemu kościół wróżył zgubę i nie przewidywał, że każdy odnajdywał Lucyfera na koniec nocy, gdy słońce ponownie zaczynało władanie. Amnesia była miejscem, do którego nieliczni mogli się dostać, najczęściej to grubość portfela decydowała o szansach wstępu. Większość obecnych była szanowanymi przedstawicielami miasta za dnia, nocą odnajdywali się w innych rolach, które często wymykały się konwenansom. Po prostu pić i zapomnieć, tańczyć i się śmiać. Mało kto równie dobrze rozumiał prostotę tego hasła, co Theo i Valentina. Uwielbiał ich, całym swoim jestestwem obdarowywał ich uczuciami, które mogą być tylko wynikiem lat znajomości, pełnych przygód wstydliwych i obrazoburczych, które tylko utwierdzały, że niektóre osoby należą do siebie. – Dziękuje, słonko – sięgnął po kieliszek, nadal jednym ramieniem oplatając sylwetkę Valentiny. Nie mógł powtrzymać szerokiego uśmiechu, tej głupiej i szczenięcej satysfakcji z nocy. Nieujarzmione mokre włosy, spocone ciało i pognieciona fryzura tylko dopełniała obrazu radości, którą można było wyczuć z każdej komórki jego ciała. To była jego noc, z jego ludźmi w jego miejscu. – Była tutaj tylko przejezdnie, nie chciałem zabierać jej więcej czasu – wytłumaczył jak przykładny, grzeczny chłopiec swe szlachetne pobudki, przegryzając delikatnie wargę, by powstrzymać krnąbrny uśmiech, który zdradziłby całe przedstawienie. – Zadbałem jednak, by wspomnienia były niezapomniane. Jestem pewny, że dobrze będzie kojarzyć nasze miasto, może nawet wróci. Nie spodziewał się, choć niektórzy zawsze pragną więcej. On sam zbyt często chciał zbyt dużo, chciał wszystkiego. Odwieczny głód pchający do celów i szczytów nieosiągalnych dla zwykłego człowieka. Nie sądził jednak, że Daisy odczuwała owe pragnienie, wydawała się zbyt mocno pogodzona sama z sobą, pełna świadomości czego i gdzie chce. Spojrzał na kieliszek trzymany w dłoni, pełen obietnic przyszłych upojeń i zapomnienie. Mógł już prawie posmakować jego gorzkość, modlitewną moc. Spojrzał na Valintine, piękną i nęcącą wszelkie zmysły. Napotkał błękit oczy, pełen iskier i szczęścia, który tak rzadko mógł odkrywać na jej twarzy. – Jesteś pewna, że nie chcesz mnie otruć? - jakże głupie pytanie, pełne zaczepki, której szukał, nieważne jakimi drogami ją odnajdywał. – Jeśli mam cierpieć, musisz do mnie dołączyć. Może rozpoznawała jego grę, bez alkoholu zrozumiałaby każdy krok, który podejmował. Nie było pewności, że zabawa, zostanie odkryta. Wziął do ust mały łyk alkoholu, ledwo połowę kieliszka. Wyczuł jego smak, teksturę owładniającą jego język. Nie zastanawiał się dłużej, nie kalkulował kolejnych ruchów. Przyłożył usta do jej ust, nie należało to do najdelikatniejszych pocałunków. Poczekał moment aż otworzy wargi, by podzielić się płynem i szczęściem. Po jej podbródku spływał alkohol, nie przejmował się tym niepożądanym skutkiem. Dzielił się z nią alkoholem, śliną i wspomnieniami, był ciekaw czy mogła wyczuć wydarzenia, które miały miejsca w łazience. W końcu się od niej odsunął i zaśmiał głośno, czuł się lekko jakby świat właśnie został stworzony dla takich nocy. Wypił resztkę alkoholu, puszczając Valentinie oczko, w pełnym zaufaniu dla jej wybór. Podszedł do baru, pozostawiając na blacie pusztę naczynie, by znowu zwrócić się w kierunku towarzyszy. Noc była za młoda, by kończyć, czuł wibracje i energie tłoczące się pod jego skórą. Jego opuszki palców wręcz elektryzowały. Uchwycił wzrok Theo, genialne umysły zawsze myślą to samo. – Zagrajmy w grę – zaproponował, badając ich reakcje. To były jego urodziny, cała noc należała do nich. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Skala przewinień migocze neonową, czerwoną lampką, niebezpiecznie zbliżając się do napisu danger; niebezpiecznie ignorowana przez każde z nas, znowu i znów, po raz kolejny i niekończący się – granica grzechu czy występku nas nie dotyczy, rozmywa się gdzieś na tle kolorowych świateł, dudniących basów, kusych spódnic i kieliszków po brzegi napełnionych alkoholem. W torebkach spoczywają kolejne niespodzianki, umilacze i wyciszacze, choć w okolicznościach najwspanialszych urodzin miesiąca potrzebne nam tylko to pierwsze – kiedy dłoń oplata szkło z jaskrawą zielenią, zaledwie przez moment myślę o malutkich, kolorowych dropsach w foliowej samarce, w małej przegródce zabezpieczonej złotym zamkiem. La dolce vita. Hugo wraca, a ja, co do mnie niepodobne w innych okolicznościach, nie wykazuję jakiegokolwiek przejawu ciekawości wobec panienki, która jeszcze chwilę temu plecami ścierała się z jego torsem, piszcząc cichutko spomiędzy tafli wilgotnych włosów. Blondynka czy brunetka, głęboki dekolt czy subtelna płaskość – kogo to interesuje? Wciąż zajęta zapięciem diamentowego naszyjnika lustruję jego sylwetkę – solenizanta, zwycięzcy, radosnego chłopca, który tanecznym krokiem przemierza parkiet i wraca do swojego obozowiska; tym razem rozbitego przy barze, choć loża w kącie ma na skórzanych siedziskach resztę naszych rzeczy i tęsknotę za obecnością, która raz po raz zamawia niekończącą się kolejkę – otwarty rachunek to piękny wynalazek naszych czasów. – Otruć? W urodziny? – wyrzucam z siebie, gdzieś pomiędzy rozbawieniem a wyrzutem, dość teatralnym, bo dłoń unoszę do piersi i niemal wzdycham z urazą; niedługą, fantomową – nim jeszcze udowodnię swą niewinność i sama sięgnę po kieliszek z zielonym alkoholem, Devall jest bliżej i bliżej, ciało na moment styka się z ciałem, a usta z ustami; przy jego wargach chichoczę, oddając natarczywy pocałunek po czasie, kiedy pierwsze rozbawienie znika, a usta się rozchylają, język wita język, a potem kwaśno-ostra substancja otumania kubki smakowe. – Wszystkiego najlepszego, skarbie – mruczę, opuszkiem palca ocierając mokry kącik ust i brodę noszącą ślady gwałtownego pocałunku; po raz kolejny, setny albo tysięczny, z pełnym oddaniem w zamglonym spojrzeniu i miękkim uśmiech – niech żyje Hugo Devall. – Zamieniam się w słuch. Mam nadzieję, że to nie szczeniacka butelka? – bo choć alkohol krąży w żyłach i podpowiada najgorsze, nawet dziecięce pomysły, pewna doza dorosłego snobizmu sprawia, że oddzielam się grubą kreską od małoletnich rozrywek. Pora na coś prawdziwego. Ruch ręką zwiastuje zamówienie kolejnej kolejki, a kiedy kieliszki z szotami stoją już w gotowości na szklanym blacie, biorę jednego z nich. – Jestem gotowa, sir. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
→ przychodzimy z korytarza — Znam się właściwie tylko na winach – wyznaje, przysiadając obok blondynki, której imienia nadal nie poznała. – Co proponujesz? – Sama zamówiłaby zwykłą coca-colę, ale już widzi doskonale, że na tym się nie skończy. Zaczyna się za to pytanie o pracę, którą Allie już skończyła, i właściwie ma bardzo dużo mieszanych uczuć względem tego miejsca. Bo przecież nie było takie złe. Było dobre, przynosiło jej pieniądze, mogła nawet pracę pogodzić z premierą w teatrze. Tylko, że nie mogła tam pracować… bo to byłaby szkoda wizerunkowa. Tak twierdził Maurice. A po trzecim maja nawet już nie chciała tam pracować. — Właściwie nie była taka zła. – Podobno źle się nie mówi tylko o zmarłych, ale Allie ogólnie nie lubi mówić źle. – Pracowałam w Palazzo di Fuoco, wiesz, niedaleko. – Właściwie wciąż nic nie wiedziała o dziewczynie, poza faktem, że ją skądś kojarzyła. – Ale to raczej nie było miejsce dla mnie. – Historia w skrócie, okrojona z najbardziej istotnych wersji zdarzeń, czyli: dlaczego naprawdę złożyła wypowiedzenie. – Tak w ogóle, Alisha jestem – podaje dziewczynie dłoń, bo skoro już rozmawiają o pracy i piją nawet drinki, to powinny chociaż wiedzieć, jak się nazywają. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone