Od niemal roku wszystkie oczy - zmrużone podejrzliwie, wytrzeszczone w zdziwieniu, półprzymknięte pod naporem współczucia czy zaszklone przez współodczuwany smutek - śledziły każdy jego krok. Wcześniej głównie ignorowały. Wystarczyło, że do równania wkroczyła śmierć, by wynieść go na świecznik, a to i tak tylko w ograniczonym zakresie czasowym, bo ludzie prędko zapominali. Czasem im tego zazdrościł, ale tylko przez chwilę, nim całkowicie dał się opętać wrażeniu kolejnej już zdrady. Trwał pośród nagrobków, jakby w przemożnej chęci podzielenia ich losu nawet, gdy wszystkie ciekawskie spojrzenia rozmyły się w prozaiczności szarych dni i nocy, zostawiając go jedynie z tymi na wieczność przymkniętymi. Odgraniczał się od reszty, chował w więzieniu swojego umysłu, próbując obmyślić najszybszy, najefektywniejszy sposób na dotrzymanie obietnicy, która w jego mniemaniu wcale nie straciła na ważności tylko z racji ustania wszystkich funkcji biologicznych. Jeżeli w coś wierzył, w coś chciał wierzyć, to właśnie w to - że będzie mógł jeszcze naprawić swoje błędy, nieważne, jaką cenę będzie musiał za to zapłacić. Stare nawyki przebiły się któregoś wieczora przez wisielcze otępienie; wyczuł na sobie parę ślepi i gotów był je zignorować, ale zaczęły się zbliżać, więc z niechęcią oderwał wzrok od eleganckiego, wyrytego w kamieniu napisu - wyglądało co do joty jak jej pismo - i przeniósł go na gapia. Spodziewał się, że chciał mu złożyć kondolencje, jak to mieli w zwyczaju robić ludzie, pragnący pozbyć się własnego dyskomfortu związanego z bólem rozpoznanym w drugim człowieku, ale pomylił się i to bardzo. Musiał zamrugać kilka razy, by pozbyć się wrażenia, że opadł na dno szaleństwa. Pojawiła się przed nim nie siostra, a dziewczyna, którą kojarzył jak przez mgłę. Nie była namolna. Nie chciała wydobyć od niego żadnych informacji. Nie mówiła, jak bardzo jest jej przykro i inne tego typu bzdury. Co dziwniejsze, nie uciekła również, gdy obrzucał ją spojrzeniem spode łba - raz, drugi, trzeci. Przeszło mu przez myśl, że mógł być to znak. Pozwolił więc, by była obok. W którymś momencie zaczął tego nawet oczekiwać. Odrobinę. Miał w zwyczaju popełniać błąd za błędem, tak, by świat tego nie dostrzegał. Ogrom jego beznadziei znała jedynie siostra. Wolałby, by ta wiedza z nią pozostała, ale niektóre ze spojrzeń czy drobnych gestów Tilly śpiewały podobną pieśń. Wciąż nie postanowił jednoznacznie, co ma z tym uczynić. Nie sądził, by odkładanie tej decyzji w nieskończoność specjalnie mu przeszkadzało. Z pewnością chciał mieć dziewczynę na oku, więc się ugiął, a nawet blado uśmiechnął, gdy z taką werwą zasalutowała. Energii miała wystarczająco za ich dwójkę. Przy niej musiał wyglądać jak żywy trup; czuł się tak często. Być może to wyjaśniało, czemu zdawała się lubić przebywać w jego towarzystwie. Wciąż mierząc wzrokiem kolejkę ustawioną przed namiotem, wzruszył ramionami. Czas pozostawał relatywny - gdyby sam szedł tam z wiarą i chęcią wgłębienia się w tajniki przyszłości, wypytałby Miri o każdy, nawet najmniejszy szczegół, co mogłoby zająć dłużej, niż pięć minut. Oczywiście, jasnowidzenie było tylko iluzją, przenikającą do rzeczywistości przez efekt Barnuma i różnorakie błędy poznawcze, więc podejrzewał, że o jakichkolwiek spersonalizowanych detalach można było w tej sytuacji zapomnieć. — I jaki w końcu był? — Zapytał Tilly o kwestię ognia, bo tej związanej z matką wolał nie poruszać. — Twoja wróżba się wtedy spełniła? W taki sposób, w jaki chciałaś? — Zerknął na nią, gdy ściszyła głos. Wyrzuconą w górę dłoń prawie wmanewrowała prosto w oczy stojącego za nimi mężczyzny, więc złapał ją lekko za nadgarstek i skierował go w dół, tam, gdzie powinien być, nie stwarzając niepotrzebnego zamieszania. Kontrolne spojrzenie posłał prawie-poszkodowanemu, ale ten tylko wymamrotał coś pod nosem, nie wykazując większych chęci do dialogu. I bardzo dobrze. — Jasność przydałaby się zwłaszcza w kwestii komunikacji międzyludzkiej — przytaknął, za jej przykładem ponownie ściszając głos. — Umiarkowana jasność. Na zaślepieniu nikt nie zyska. — Wiedział o tym zbyt dobrze, ale wolał się na ten moment nie zagłębiać w ten temat, tak jak i znowu wypływającą na powierzchnię kwestię rodzicielki Tilly. Zawieszony na nim błękit spojrzenia wymagał jakiejś odpowiedzi, której nie potrafił udzielić. Mamienie jej złudną nadzieją wydawało mu się zbyt okrutne. Zanim tak zaczął się skręcać już nie tylko mentalnie pod jarzmem oczekiwań, uratowała go kolejna salwa słów. Odetchnął głębiej, wsłuchując się w nie, tylko trochę wbrew sobie. Choć dalej stali na śniegu, tylko o osobę bliżej namiotu, odniósł wrażenie, że w którymś momencie odcięli się od reszty ucztowego galimatiasu. Całkiem przyjemne uczucie, bardziej nawet, niż przytłaczające. — To naturalny proces - życie unicestwia nasze marzenia, lub gdy jest bardziej łaskawe, przekierowuje je na inny tor. — Nie spodziewał się, że podzieli się z nim taką informacją. Ufała mu, czy po prostu podchodziła do tych spraw dużo luźniej od niego? — Masz ich trochę, prawda? Marzeń. Musisz jakieś mieć, bo skąd brałabyś tę całą swoją energię życiową? — Ton głosu zmiękł mu lekko, choć pytanie zadał na poważnie. Naprawdę chciał wiedzieć. Niewiele kwestii mu imponowało, ale ta nieco intrygowała. Nie potrafił ustosunkować się wobec kolejnego pytania - nie na głos. Odpowiedź była zbyt bliska jego sercu, a on zbyt daleki do takiego otworzenia się teraz, jeśli w ogóle. Może, gdy jego marzenia przestaną sprawiać, że budził się w nocy, oblany zimnym potem, a serce wygrywało mu straceńczą melodię. Gdy - jeśli, lub w odwrotnej kolejności - ziszczą się, może wtedy zabiorą ze sobą wystarczająco strachu i będzie mógł się pochwalić tym, czego dokonał. — Dla siebie niczego. — Cień uśmiechu pojawił mu się na ustach. — Gdybym mógł życzyć sobie czegoś dla ciebie, chciałbym, by ten rok miło się z tobą obszedł. — Zasługiwała na to na pewno bardziej od niego. — Zielony jak trawa zieleńsza u sąsiada, góra pieniędzy, świetliki czy nieśmiertelność...? — Wskrzeszenie. Odrodzenie. Te myśli na sekundę zupełnie go rozbroiły, a nagła wzmianka o jego oczach tylko dodatkowo zmieszała. — Może niebieskim, jak twoje. — Powiercił dłonią w kieszeni, wzrok fiksując na wejściu do namiotu. — Ma zdecydowanie więcej pozytywnych konotacji. Wolność, lojalność, kreatywność, autorytet... — Wiele równie światłych, co naiwnych znaczeń. |