SALON W MIESZKANIU ANNIKI Z drzwi wejściowych, widok jest bezpośrednio na jasny salon, połączony z kuchnią łukiem drzwiowym – przez to w pewnym sensie oba pomieszczenia traktowane mogą być jako całość. I właśnie przy tym łuku w kącie pomieszczenia stoi niewielki, oszklony barek z alkoholem. Zaś stolik kawowy zwykle jest zawalony papierami, listami, stosem gazet i czasopism naukowych. Obok kanapy znajduje się mały kącik z leżanką dla kota, a kilka półek pozostało pustych, by zaspokoić kocie potrzeby. Przy drzwiach wejściowych znajduje się także prowizoryczny drapak dla kota. Mimo to również na kanapie można dostrzec ślady kocich pazurów. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
20 lutego 1985 Drogę do New Collection umiałby prawdopodobnie znaleźć nawet z zamkniętymi oczami. Nawet po latach nieobecności w Saint Fall, gdyby nie wiedział, gdzie pójść, skierowałby swoje kroki do tak doskonale znanej mu kamienicy należącej do jego rodziny. Nie miał okazji tutaj nigdy zamieszkać, odwiedzał wyłącznie swoich dziadków, licznych kuzynów, ale to wystarczyło, aby sam widok elewacji przywoływał przyjemne wspomnienia nim jeszcze na dobre zaparkował pod nią i ocenił wnikliwie spojrzeniem. Nie spodziewał się, żeby cokolwiek zdołało ulec wielkiej różnicy od czasu, gdy parę tygodni temu się tutaj pojawił. Jedyne, co rzuciło mu się w oczy, to jaskrawo żółte zasłonki w jednym z okien. Brakowało na nich tylko wzoru z białych kwiatów, żeby w pełni przywodziły na myśl ubiegłą dekadę przesyconą wszechobecnymi pastelami. Otworzył drzwi od strony kierowcy, wychodząc na chodnik. Nim jednak zamknął je za sobą i skierował swoje kroki do wejścia na klatkę schodową, wychylił się mocniej, by sięgnąć po książki pozostawione na przednim siedzeniu pasażera. Ostatecznie po to tutaj przyszedł, przy całej swojej sympatii do pani domu, która czekała na niego. Chwycił je mocno pod pachę, poprawiając marynarkę trzyczęściowego garnituru i udał się na górę. Nie zajrzał do wnętrza sklepu znajdującego się na parterze, z pewnego względu wybierając trzymanie się na dystans. Podobnie wyminął wspólny salon na parterze, chociaż stara ciotka zatrzymała go na chwilę, zapraszając do siebie, ale grzecznie odmówił – bardzo się śpieszę, następnym razem na pewno przyjdę, pozdrów wuja – kierując się od razu do mieszkania kuzyna i jego żony. Nie szedł tak szybko jak zazwyczaj do tego przywykł, stawiając duże kroki i przeskakując po dwa schody jednocześnie. Wciąż miał na uwadze swoją wizytę w szpitalu na początku roku, która skutecznie zmusiła go oszczędzania się, gdy perspektywa pogorszenia się zdrowia owiała jego kark chłodnym oddechem strachu. Nawet nie wyciągnął w aucie paczki papierosów, chociaż po śmierci Sissy te stanowiły stały punkt jego codziennej rutyny. Schowane za pazuchą płaszcza luźno narzuconego na ramiona, nie zostały wyciągnięte ani w aucie, ani teraz. Dalej unosił się za nim lekki zapach wody kolońskiej – świeżej, przywodzącej na myśl wiosenne nuty, chociaż do tej wciąż daleka droga, gdy mijał na drodze pryzmy śniegu odgarnianego z jezdni. Stanąwszy pod znanymi sobie drzwiami, zapukał dziarsko, by mieć pewność, że ktokolwiek znajdował się aktualnie w środku, usłyszy go niemal od razu. — Anniko, wspaniale cię widzieć — przywitał ją od samego progu, uśmiechając się lekko, kiedy wejście uchyliło się i mógł zobaczyć twarz drobnej szatynki. Uniósł nieco stosik książek trzymany przez siebie, aby od razu zapewnić ją, że nie zapomniał o zabranych poprzednim razem pozycjach. — Moriarty jest w mieszkaniu? Mogę wejść do środka? — spytał zainteresowany. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Wieczory takie, jak ten miały w sobie coś ze święta. Skłaniały do zatrzymania się, przyjrzenia sobie w lustrze na dłużej, niż przelotne poprawienie porannej maski, która mogła się troszeczkę obsunąć przez zbyt długie przyleganie do twarzy. Akademicka rzeczywistość bowiem na zmianę Annikę męczyła i fascynowała. Ale kobieta zobowiązała się przecież sama przed sobą, że będzie czerpać jak najwięcej mądrości i przyjmować ją, niezależnie od źródła – nawet od niemagicznych. W międzyczasie wrastała w tę rodzinę, powoli ignorując niedogodności, które z początku były dla niej trudne do zaakceptowania, a co ich Johan po dziś dzień zaakceptować nie potrafił. To nie jego rzecz. Nie on przysięgał przed ołtarzem, a Annika. I nie przyszłaby jej za nic do głowy konkluzja, że mogła jednak popełnić błąd. A już zwłaszcza wtedy, gdy wreszcie zaczęła czuć się w tym mieszkaniu, jak w swoim domu. Gdy poznała dobrze rozkład całej kamienicy, zaczęła zaglądać do sklepiku częściej, niż wyłącznie, gdy poprosił ją o to Moriarty, a przede wszystkim – gdy przestała zatrzaskiwać się na cztery spusty od razu, kiedy przekraczała próg mieszkania. Kiedy naprawdę stała się swoja. Były osoby, z którymi porozumienie wymagało tak zwanego dotarcia się – poznania swoich charakterów, zaakceptowania pewnych słabości i niedoskonałości. Ale wśród jej nowej rodziny byli też i tacy, z którymi mogłaby prowadzić dialog w nieskończoność i nigdy nie dobić do sedna. I właśnie jedną z tych osób był Roche – przesiąknięty melancholią, jak i sama Annika kilka godzin przed tym, nim stanęła przed ołtarzem, by przysiąc wszystko, co dobra żona powinna przysiąc mężowi. Dokładnie w dniu, gdy dane jej było poznać lwią część rodziny – w tym tego odrobinę zamkniętego w sobie fizyka. Dziś niewiele pozostało z tamtej rozdartej kobiety, opłakującej swój panieński stan. Dzisiejsza pani Faust spędziła połowę swojego wolnego dnia w kuchni, by upiec tartę jabłkową, która i tak wyszła niedoskonała – rozpadała się przy próbach wyciągnięcia jej z formy na talerzyki, a w dodatku za mocno przypiekła na brzegach... Cóż, może przynajmniej herbata wyjdzie jak należy, a w razie czego, w ekspresie stygły resztki popołudniowej kawy. Barek z alkoholem zaś jak zawsze kusił kolorami i etykietami, choć nie można było go nazwać wyszukanym. Zawierał jednak to, co najważniejsze. – Mru? – Zaintonował Lorenzo śpiewnie, usłyszawszy kroki na schodach. Niezawodny tropiciel zeskoczył ze swojego punktu obserwacyjnego i jako pierwszy zjawił się przy drzwiach, jeszcze nim gospodyni zdążyła odwiesić fartuszek. Spodziewała się gościa – i oto on. – Roche! Wejdź, proszę – uchyliła drzwi szerzej, zostawiając na powitanie delikatnego całusa na przyprószonym siwizną policzku. Odebrała przy tej okazji przytaszczone tu przez Roche’a woluminy, by swobodnie mógł się rozdziać. Jeden z wieszaków przy drzwiach był pusty, jakby czekał na przewieszenie przezeń płaszcza. – Wyszedł, raczej nieprędko wróci. Przed chwilą dzwonił, że trochę mu się sprawy przeciągnęły… – Zamknęła za nimi drzwi wejściowe, jakby nie dopuszczając do siebie myśli, że taki szczegół, jak nieobecność męża, mogłaby nakłonić kuzyna do szybkiego odwrotu. To nie wchodziło w rachubę – ...ale możesz na niego zaczekać, ile zechcesz. Przygotowałam tartę i właśnie zamierzałam zrobić herbatę – jej słowa potwierdził nawet leniwy Lorenzo, wycierający czoło o nogawkę spodni swojego gościa. Wycofała się w głąb pomieszczenia i dalej, do kuchni, gdzie zostawiła wodę na gazie. – I jak lektura? Asimov ma coś w sobie, nie? – Bo pożyczony stosik składał się głównie z książek jego autorstwa, choć nie tylko. Może znajdzie się tu też traktat o pszczole miodnej, którego ostatnio szukała? Nie do końca pamięta, co też mogła mu tam jeszcze pożyczyć… |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Śmiałym krokiem wszedł do wnętrza mieszkania Anniki i Moriarty’ego, zachęcony przez jego właścicielkę, oddając lekkie muśnięcie policzka na powitanie. Było tutaj o wiele jaśniej niż w domu na Broken Alley, który Roche odziedziczył po swoich rodzicach. Ba, prawdopodobnie o wiele jaśniej niż w większości pomieszczeń w New Collection. Ta rodzina miała zbyt duże upodobania do skrywania się w mroku i cieniu. Przekazał jej bez słowa własność, kilka tygodni temu bezwstydnie zagarniętą pod pretekstem “powrotu do dawnych rozrywek”. W końcu wiedza nie odświeżana regularnie lubiła się zakurzyć, a mimo głębokiego zanurzenia w teorii magii iluzji, która zajmowała mu aktualnie większość czasu, wciąż był doktorem i teoretykiem fizyki. Nawet jeśli jego dorobek nie poszerzał się już od dawna o nowe artykuły naukowe. Podobno zawsze najtrudniej jest zacząć, ale ten krok mężczyzna na całe szczęście zdołał już poczynić. — Nie ma problemu! Jak wróci, to będzie miło i spędzimy czas we trójkę. Jak nie, to też będzie przyjemnie. Niech załatwia swoje sprawy w spokoju — uspokoił ją, gdy zsuwał z ramion odzienie wierzchnie. To za moment zawisło na wieszaku, a uwolniony od ciężaru zimowego płaszcza dyskretnie przeciągnał się, by napięcie w ramionach zelżało. Zerknął na dół i utkwił wzrok na dłużej na białym kocurze, łaszącym się do niego i domagającym chwili uwagi. Schylił się nieco, przemykając palcami po długiej, miękkiej sierści, swoją gęstością przypominającą bardziej futro i palcami lekko połaskotał go po bródce. — Jestem przekonany, że tarta wyszła pyszna. — Ciasta nie muszą być idealne, by dobrze smakować. Nie był krytykiem kulinarnym, nie wymagał konsystencji takiej czy innej. Wystarczyła dobra herbata i chwila przyjemnej rozmowy. Darzył sporą dawką sympatii żonę kuzyna, chociaż gdy wrócił z wieloletniej imigracji na Stary Kontynent, wiadomość o ślubie uderzyła go znienacka. Zwłaszcza gdy dowiedział się, że przyszłą małżonką była panna van den Decken. Początkowo nie wydawało mu się, że młoda kobieta z bogatego domu w Maywater będzie dobrze czuć się w kamienicy na Starym Mieście. Faustowie nie byli biedni, absolutnie, ale podobne obawy poznał na własnej skórze, gdy dowiedział się, że urocza debiutanka teatralna, Cecilia Overtone, miała juz wkrótce zostać mu oddana pod czujnym okiem Lucyfera i reszty Piekielnej Trójcy. Annika jednak pasowała do nich, tak po prostu – ambicją i zamiłowaniem do nauki. Nie bez powodu w jej towarzystwie czuł się na tyle swobodnie. — Asimov to generalnie ciekawa postać — zaczął, siadając ostatecznie na kanapie – niezbyt sztywno, ale jednocześnie nie pozwalając sobie na zbyt dużo nonszalancji w pozie. Wciąż miał do czynienia z damą, w dodatku uczoną. Trzeba trzymać fason, nawet jak ma się pięćdziesiąt lat i coraz więcej siwych włosów (Byal się nie znał, to druga młodość, a nie dziadyzm). Splótł dłonie w koszyczek i przyparł je o jedno kolan. Wzrok sam wylądował na księgozbiorze. Pewne rzeczy były zwyczajnie silniejsze od niego. — Znaleźć czas nie tylko na biologię i chemię, ale i science-fiction. Nie mówiąc o pisaniu dla magazynów naukowych i tych poświęconych literaturze. Fascynujący człlowiek, że umie to wszystko w jakiś sposób zorganizować i zwariować — zaczął pogodnie, uśmiechając się szerzej do pani domu, czekając aż wróci do niego już w pełni. — Próbowałem się nawet wgryźć w jego publikacje historyczne, ale trochę się od nich odbiłem. Wolę nauki ścisłe, zdecydowanie. Ach, i wkradły się gdzieś pomiędzy jakieś artykuły o owadach! Melolontha melolontha? Wybacz moją łacinę. Jeśli Annice wydawało się, że Roche szybko stąd ucieknie, przestraszy się jej towarzystwa – nie mogła się bardziej mylić. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Ostatnimi czasy nie było wcale prosto o przyjemną chwilę z nią i Moriartym, bowiem relacja pomiędzy obojgiem bywała chłodna jak woda lodowcowa, której – o zgrozo – raczej nie dorównywała czystością. I to nie o sam mrok szło, a o to, co w nim ukrywane. Annika bowiem nie była osobą, która szczególnie dobrze znosiła odczuwanie frustracji, a jednak robiła to regularnie, dla dobra swojego małżeństwa. A odkąd zamieszkała w New Collection, dla równowagi starała się wprowadzić do swojej rzeczywistości jak najwięcej światła. Chcąc nie chcąc, dorastała w bogatszym, lecz wciąż mroczniejszym klimacie niżeli to, w jakim chciała wychować dzieci. Bez przepychu, bez bogatych ozdób, rzeźb i ciężkich zasłon – ale w miejscu szczęśliwym, do którego chce się wracać. Annika zawsze uwielbiała ciepłe i miękkie światło, posiadanie niszy, w którą mogłaby się zatopić i zniknąć uważała za swój wielki przywilej, a rośliny i kilka skromnych ozdób nie pozostawiało wątpliwości, że ktoś rzeczywiście żył w tej przestrzeni i dbał o nią. W taki sposób zawsze wyobrażała sobie dom. – Czasem zdarza nam się mijać, to nic takiego – odparła, niby to do siebie, ale i trochę do swojego gościa. Moriarty zawsze był tutaj mile widziany i choć niekiedy z tego prawa w ogóle nie korzystał, to Annika wciąż cieszyła jego milcząca obecność. Wypełniał to mieszkanie w takim samym stopniu, co ona, czy Lorenzo. I niewątpliwie nie mówiła mu tego wystarczająco często, nie chcąc wyjść na desperatkę – tę kartę wykorzystała już w trakcie planowania zaślubin. Od tamtej pory często biło od niej charakterystycznym dla Deckenów chłodem. Ale nie tym razem. – Wystarczy, że wyszła przeciętnie. Mam dwie lewe ręce do gotowania – …ale nie można mieć wszystkiego, nie? Jej szanowny kuzyn Valerio uznałby zapewne, że bynajmniej, ale nie było tu nikogo, kto mógłby zechcieć ponabijać się z Anniki, co dla równowagi we Wszechświecie musiała tym razem zrobić sama. Gospodyni wskazała miejsce na kanapie, gdzie Roche mógł spocząć, a niezawodny Lorenzo posłużył za przewodnika, gdy kołysząc radośnie ogonem na boki, pozwolił mu zająć siedzisko, a sam ulokował swój miękki, biały zadek na oparciu za plecami gościa. Annika tymczasem powróciła do krzątaniny i przygotowywania herbaty. Po chwili wróciła z dwoma parującymi kubkami. – Mam wrażenie, że dopiero to wszystko razem ma dla niego rację bytu. Trochę go rozumiem, bo prócz biologii, zawsze gdzieś tłukła mi się po głowie medycyna – zaczęła, robiąc kolejny obrót, tym razem po tartę i talerzyki. I mając pełną świadomość swojej nieuniknionej porażki, pierwszy kawałek nałożyła sobie – ten oczywiście rozpadł się na części, nim nań trafił. Nie zdążyła się tym nawet zmartwić, bowiem Roche ucieszył ją wiadomością. Aż podskoczyła lekko na kanapie, gdy usłyszała, że nieszczęsny traktat był cały czas bezpieczny w rękach kuzyna. Wyprostowała się gwałtownie, na chwilę przerywając krojenie ciasta. – Czyli to u ciebie się zaplątała? Całe szczęście, myślałam, że uniwersytecka biblioteka będzie musiała zedrzeć ze mnie skórę i oprawić nią replikę, którą będę musiała napisać przy pomocy własnej krwi – przesadzała? Może troszeczkę. Nie bez powodu jednak, o czym wiedział każdy, kto miał zaszczyt spotkać bibliotekarkę Betty na zmianie. Zagięty róg kartki? Pomarszczona okładka? Mikroskopijna plamka na grzbiecie? Jej oko wypatrzy wszystko, nawet szczegóły, których zwykły śmiertelnik nie miał prawa dostrzec. I wyciągała z tego tytułu ponurą i dotkliwą karę milczącej reprymendy znad swoich grubych okularów o plastikowej oprawce, takich z łańcuszkiem różowych koralików. Ta przesłodka kobieta na wieść o przetrzymanej książce w sekundę potrafiła zmienić się w istnego potwora. A Annice zdarzało się przetrzymywać książki regularnie. Zwłaszcza te traktujące o zwierzętach. – ...Ale jeszcze nie dotarłam do jego publikacji historycznych. Traktuję to raczej jako czczą rozrywkę, którą wciskam między traktaty o pszczołach... albo chrabąszczach, to również się zdarzało – zaśmiała się. Rzeczywiście, taki natłok informacji do przyswojenia wymagał wyjątkowego umysłu. I choć Annika nie miała kompleksów, to musiała przyznać, że również jej to imponowało. Wręcz miała ochotę pewnego dnia zaadresować do niego list, jak niegdyś zaczęła konwersację z innym, równie wyjątkowym umysłem – Richardem Dawkinsem. Wszystko oczywiście w imię nauki i wrodzonej ciekawości. Podobnie, jak rozmowa z Rochem na spotkaniu oblanym herbatą i osłodzonym tartą, której kolejny kawałek wylądował na talerzyku. W całości, tak dla odmiany. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Chociaż nikt nie mógł być tego świadom, to o chłodzie w małżeńskich relacjach wiedział wystarczająco dużo. Cecilia, Sissy, pani Faust, znana aktorka z Teatru Narodowego Bordeaux w Akwitanii – te wcielenia jego nieżyjącej od wielu lat żony znał każdy. Ich drobne sekrety, w którymś momencie będące lepszym spoiwem niż pierwsze kilka lat wypełnione pięknymi, wspólnymi wspomnieniami, były tylko ich. Dla większości świata byli przykładem udanego związku mimo tego, że od naleciałości skrojonego na miarę układu nie dało się uciec. Nawet jeśli udając się z bogatym bukietem kwiatów nie miał pojęcia, że za kulisami, tym razem nie tymi teatralnymi, jego wuj porozumiał się z Overtone’ami. Byli częścią Kręgu. Aranżowane małżeństwa były ich chlebem powszednim, podobnie jak słowa pocieszenia ze strony matek “Taki nasz obowiązek, a miłość kiedyś przyjdzie sama”. Czasami tak było, czasami – nie. — Oczywiście, obaj jesteście bardzo zajętymi osobami — powiedział beztrosko. Kobiety coraz częściej miały swoje własne życia, prawda? Niezależnie od ich powodów. Sięgnął ręką nieco do tyłu, powolnym gestem przesuwając palcami po puszystym grzbiecie. Tylko na chwilkę, sam doskonale wie, że koty chociaż lubią towarzystwo ludzi, to jednocześnie szanują swoją przestrzeń. Zaraz znów złożył dłonie w koszyczek i przytrzymał nimi swoje kolano, zanim Lorenzo zdąży się zirytować za dużą ilością głaskania. Takie duże puchate kulki również potrafią się poważnie obrazić. — Ale czy mnie pamięć zawodzi, czy niedawno mieliście piątą rocznicę? Mam nadzieję, ze Moriarty się postarał odpowiednio. W niektórych dziedzinach życia pozostawał tradycjonalistą – mężczyzna powinien starać się o żonę. Nie zdążył nawet kontynuować myśli o Asimovie ani napomknąć o tym, by nie przejmowała się nieidealnym stanem wypieku. Sam rzadko gotował i nigdy nie były to dania wybitne, najczęściej zaglądał do restauracji na starówce i tam zjadał obiad przed pracą. O domowych ciastach mógł pomarzyć, te dostawał jedynie w ramach odwiedzin. Wzgrygnięcie się kobiety oderwało go od herbaty, a ciecz niebezpiecznie zakołysała się w kubku i prawdopodobnie był zaledwie chwilę od małego dramatu. Został zminimalizowany do kilku kropelek, które spłynęły po gładkiej, ceramicznej powierzchni. — W uniwersyteckiej byłem może parę razy od kiedy wróciłem do Saint Fall, nie wiedziałem, że dalej stosują takie metody wobec biednych pracowników i studentów — zaśmiał się, gdy Annika opowiadała o strasznych karach, jakie mogłyby ją spotkać za zgubienie egzemplarzu bibliotecznego. Być może doktor Faust pójść wykładać na wydziale fizyki i astronomii. Prawdopodobnie z pocałowaniem dłoni przyjęliby go na wakat, gdzie mógłby powykładać przedmioty związane ze spektroskopią, dokształcić się w fizyce kwantowej. Im dłużej jednak się nad tym zastanawiał, tym bardziej podświadomie obawiał się wizji powrotu na uniwersytet. Lepiej czuł się jako gość różnych wydarzeń, pojawiający się tam od wielkiego dzwona. — Przecież pani Betty wygląda na przeuroczą osobę — zauważył, sięgając po tartę. Być może nie była zwarta, ale nadzienie jabłkowe było odpowiednio przyprawione cynamonem. Tak jednak bywa, że wiele rzeczy pozornie prezentuje się inaczej niż są w rzeczywistości. Betty może sprawiać wrażenie osoby sympatycznej, a przy naciśnięciu odpowiedniego guzika wychodzi z niej potwór. Tarta może wyglądać na lekko przypaloną i rozpadającą się, ale być naprawdę smaczna. Może Annika też nie była tak szczęśliwa w tej roli, do jakiej musiała aspirować? — Czasami trzeba się zadowolić nawet czymś z pozoru czczym. Widzisz, ja siedzę większość czasu sam w domu i też muszę ten wolny czas jakoś zapełnić. Znaczy, oczywiście, jest Wargin i nie on nie daje mi być za długo samemu, ale we Francji poza kotem marudziła mi nad uchem nastoletnia córka — wspomniał niby to rozbawiony, jednak bledszy uśmiech zdradzał, że nie do końca cieszył się z takiego obrotu spraw. Tęsknił za córką, to jasne, i liczył, ze niedługo do niego dołączy. — Nawet ostatnio myślałem, że jak przyjedzie do Stanów, wreszcie, to przydałoby się odświeżyć jeden pokój w moim domu, ale ja się zupełnie nie znam na tym, co tutejsze dziewczyny lubią — wzruszył ramieniem, pociągając kolejny łyk ze swojego kubka. Pewnie dwudziestoparoletnia dziewczyna nie będzie dłużej zainteresowana tylko różem, poza tym tę fazę już dawno przeszli. Przynajmniej tak mu się wydawało. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
O dziwo kudłaty Książę całkiem nieźle znosił dziś wizytę zapowiadanego gościa i pozwalał sobie na odrobinę nonszalanckiego poszukiwania atencji w jego kierunku, gdy pomrukując, przyjmował każdą ilość pieszczot, płacąc w zamian swoim białym futerkiem, którego pojedyncze włosy pięknie kontrastowały z ciemnym ubiorem Roche’a. Dopiero, gdy Lorenzo zadowolił się poczynionym przez siebie chaosem i kark oraz plecy gościa nabrały odpowiednio białych akcentów, powrócił na swój punkt obserwacyjny na półce, kawałek dalej. Stamtąd miał doskonały widok na cały salon i sporą część kuchni. Biały łobuz często pozostawał sam w mieszkaniu, a czasem ktoś z domowników przychodził zajrzeć co u niego, gdy Anniki i Moriarty’ego nie było dłużej w domu. Przywykł do ludzi i do ludzkich rąk, jak Annika przywykła do Faustowego mroku. A jednak, podobnie jak u Lorenzo, pozostawała w niej cząstka indywidualności. – Tak… Choć nie musiał. Wystarcza mi codzienna obecność – odparła dyplomatycznie, bo w istocie ich mała konfrontacja tego dnia, zwłaszcza zważywszy na okoliczności, mogła być jednak odrobinę mniej… burzliwa. Być może więc lepiej wyszliby na – po prostu – spędzeniu czasu w sposób do bólu przeciętny i nie skazujący żadnego z nich na godziny bezowocnych oczekiwań i rozczarowanie – …zwłaszcza, że profesor Katz miał akurat zły dzień, co poskutkowało czterogodzinnym spóźnieniem na kolację, o której nie wiedziałam – zacisnęła zęby, a po nich, w bezwarunkowym odruchu, również pięści. Nie miała pojęcia bowiem, na kogo zła jest bardziej – czy na profesora proszę-potrzymać-tę-książkę Katza, czy na swojego męża, który nie zaanonsował prawidłowo swoich intencji, przez co Annika nie poważyła się powiedzieć przełożonemu, by poszedł do wszystkich anieli ze swoją ważną pracą po godzinach. Za to całą swoją złość przelała na małżonka. Przede wszystkim za ukrywanie prawdy. Każdej prawdy. Mimo pewnych zgrzytów w pracy, nie zmieniało to faktu, że pani Faust przyjęłaby z wielką radością wieści o powrocie Roche’a w mury uczelni – kolejna przyjazna twarz pośród nauczycielskiej kadry może nie przeszłaby bez kompletnie żadnego echa i wywołałaby mniej lub bardziej rzeczywiste plotki na temat koneksji łączących poszczególnych pracowników – ale wszystkim wyszłoby na dobre. Jak wierzyła Annika – także rozwojowi naukowemu. Dlatego ilekroć tylko miała ku temu sposobność, namawiała kuzyna na powrót. – Bardzo szanuję panią Betty, ale trzeba to głośno powiedzieć – zdaje jej się, że tylko ona wie, jak obchodzić się z książkami. A to wierutna bzdura – odparła twardo, bo w istocie – nigdy nie popsuła żadnego z wypożyczonych jej egzemplarzy, a na palcach jednej… no, może dwóch rąk, można byłoby policzyć przypadki, gdy oddała coś nie w terminie. A jednak, plastikowe oprawki okularów kobiety niezmiennie śniły jej się po nocach w przeddzień zaplanowanej wyprawy do biblioteki. Jakby szykując ją na nieuniknioną konfrontację z Książkowym Cerberem. Jednak, czy godziło się obmawiać tak w towarzystwie Diabłu ducha winną panią bibliotekarkę? Mogłaby zaleźć Annice głęboko za skórę, ale czy to był dobry powód na to, by tracić na to czas tego wieczora? Nie chcąc zajmować kuzyna tym tematem zbyt długo, zamknęła się, by skosztować nieco rozsypanej tarty – efekt przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Niewiele była w stanie zaoferować ze swoich kulinarnych antytalentów, ale jedna rzecz jej z pewnością wyszła – a mianowicie trzymanie się przepisu. – Tęsknisz za nią. – Wypowiedziała na głos to, co wymalowane na twarzy. Znając już dobrze melancholię właściwą dla jej małżonka, zauważyła ten sam błysk w oku Roche’a – jak odbicie pewnej prawidłowości, właściwej tym Faustom, których przejścia wzburzały zazwyczaj spokojną duszą. Świadoma była tego, z czym wiąże się zostanie tą drugą żoną i przyjęła to z pełną odpowiedzialnością, niejako wręcz z radością – był to najbardziej uczciwy z układów, bowiem żaden mąż nie byłby dla niej nigdy na pierwszym miejscu. Dlatego nie konkurowała, nie porównywała się, ani nie prosiła o więcej. Ale co byłoby, gdyby Moriarty miał córkę? Czy rzeczywiście Annika Faust byłaby dobrą doradczynią w temacie gustów młodych dziewcząt? – A czy ona jest tutejsza? – spytała teoretycznie, mierząc Fausta uważnym spojrzeniem znad enigmatycznego uśmiechu. – Z doświadczenia powiem ci, że najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić, to uznać jej zdanie. Poczekaj na nią. Podejmijcie najważniejsze decyzje razem. A jeśli nie chcesz czekać, to napisz do niej list. Zapytaj, co lubi. Niespodzianki potrafią być piękne, ale tylko te trafione i odpowiednio wymierzone w czasie. Nie próbuj zgadywać i nie zaskakuj jej na siłę. – Jako nastolatka, Annika nienawidziła najbardziej jednej rzeczy – gdy ktoś próbował udowodnić jej, że chce lub potrzebuje czegoś, czego w istocie sobie wcale nie życzyła. I by uchronić Roche’a przez losem czarnego charakteru w ich wspólnej historii już na starcie, udzieliła mu najlepszej możliwej rady. – Jeśli jednak chcesz ją czymś obdarować, może spróbuj z jakąś książką… Lub biżuterią. Wiesz, co lubi, prawda? – Spytała ostrożnie, jakby chcąc się rzeczywiście upewnić, że wiedział o młodej pannie wystarczająco dużo, by coś wybrać. Jeśli nie – razem sobie z tym poradzą. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Nauczył się ignorować kocią sierść. Nawet ta o czarnym umaszczeniu była widoczna na jego ubraniach. Prawdopodobnie nikt inny nie zwracał na kłaczki rozsiane na jego spodniach takiej uwagi jak on sam, gdy siedząc przyglądał się swoim nogawkom. Możliwe, że gdyby własny ubiór okazał się bardziej istotny niż rozmówczyni, również i teraz dostrzegłby niepasujący do ciemnozielonego materiału wzór. Kolejne miejsca naznaczone przez zwierzęcego przyjaciela nie miały szansy stać się dla niego powodem do złości. Jedynie powiódł spojrzeniem za persem, miękko kroczącym w znany sobie punkt obserwacyjny i zatrzymał na nim wzrok na dłużej. Musiałby być jednak ślepy, żeby umknęła mu reakcja Anniki na wspomnienie rocznicowej kolacji. Moriarty’emu naprawdę musiało zależeć na odpowiednim uczczeniu tego, bądź co bądź, święta. Kobieta mogła twierdzić, że wystarczyłby jej dzień spędzony w najzwyklejszy sposób, ale mógł się domyślać, co miało to na celu. Roche jednak nigdy nie miał w zwyczaju wchodzić z butami w życie innych, jeżeli nie był proszony o rozmowę, radę czy po prostu wysłuchanie problemów. Dlatego nie zamierzał napierać mocno, by wyhamować odpowiednio, gdy tylko poczuje, że zbliża się do ściany. — Uznał pewnie, że ta okazja nie zasługuje na coś codziennego — odparł miękko, nie próbując przy tym młodszego kuzyna szczególnie tłumaczyć. Faustowie niestety zwyczajowo cierpieli na wyjątkową nieumiejętność wyrażania w odpowiedni sposób swoich emocji, nawet na tle ogółu mężczyzn. — Profesor Katz to jakiś beznadziejny przypadek? Toutefois! To była niespodzianka, prawda? Tak czasami bywa, jakkolwiek możemy się czuć zmieszani — skończył upijawszy łyk z kubka. Ostatecznie sam dobrze rozumiał jak to jest asystentem wykładowcy, gdy jako doktorant zmuszony był do biegania za profesorem Cardonem i robienia za nieoficjalną sekretarkę, czy Lucyfer jeden wie co jeszcze. Nie drążył dłużej tematu bibliotekarki, która przy pociągnięciu za odpowiednią strunę pokazywała nieco inną twarz. Gdzieś w głębi duszy ucieszyl się tylko, że najwyraźniej książki i czasopisma zdawane przez niego przeszły jej próbę i nie zostały uznane za naruszone w sposób mniej czy bardziej rażący. Najwyraźniej udało mu się zamaskować odpowiednie drobne wgniecenie w twardej oprawie, a może nie było ono jego sprawką, zatem nijak nie zostało skomentowane? Dokończył kolejny kawałek tarty z zadowoleniem i pokiwał głową. Odette była jedynym dzieckiem Roche’a i Cecilii, nieco rozpieszczanym, bardzo pilnowanym. Nigdy nie myśleli o drugim, nie było miejsca na kolejną latorośl w tym układzie. Sissy nie chciała kolejnych przerw w spektaklach, ciążowy brzuch ciężko jest ukryć, a ten nie przystaje do ról antycznych władczyń. Théo prawdopodobnie wpadłby w furię i odszedł jeszcze wcześniej, skoro jedna mała dziewczynka zdołała wywołać u niego zupełnie nieuzasadnioną złość; tak jakby Auclair mógł jakkolwiek to komentować ze swojej pozycji. Listy od niej były jedynym kontaktem od długiego już czasu. Wysłuchał porad Anniki i podrapał się po brodzie w zadumaniu. — Tutejsze, tamtejsze… Och, oczywiście, les femmes françaises, zwłaszcza te z miasta, myślą, że są lepsze od Amerykanek – bardziej wykształcone, lepiej ubrane, z większą klasą... Ale nie wydaje mi się, by moda tam czy tutaj była tak diametralnie inna — Roche wzruszył ramieniem z widocznym brakiem przekonania. Francuzki też oglądały MTV, we francuskich magazynach pojawiały się amerykańskie aktorki i piosenkarki. Znów przyparł plecami o oparcie kanapy. — Pamiętam, co podobało jej się pięć lat temu, ale pewnie wiesz po sobie, że gust kobietom potrafi się zmienić jeszcze w tym wieku. Postaram się coś zrobić w jej pokoju, żeby nie wyglądał jak dla małej dziewczynki, ale nie rządzić się przy tym zbyt mocno. Zaśmiał się krótko. W takich przypadkach właśnie najbardziej brakowało mu kobiecego słowa. Roche mógł próbować się dowiedzieć czegoś samodzielnie, zerkając do magazynów zostawianych w pokoju siewców przez siewczynie, ale te przepełnione były dziwnymi kolumnami, których Faust nie rozumiał. Co mu po jakichś plotkach o upadłych aktorkach teatralnych wychodzących z nieswoich mieszkań w szlafroku? — Pomyślę o tym. Pewnie pannica od L’Orfevre’ów umiałaby coś wykonać. A książkę już mam… Co do takich drobnych podarków raczej nigdy problemów nie miałem. Za dużo się tego nakupiłem w moim życiu — stwierdził lekkodusznie. Żaden jego siostrzeniec ani bratanek nie narzekał na to, co otrzymał albo przynajmniej nie mieli ku temu odwagi. — Mały Faust również będzie mógł się o tym przekonać — dodał nieco ciszej. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Jeśli klan Faustów miał pewne problemy z prawidłowym wyrażaniem emocji, to jeszcze większy problem mieli z tym Deckeni. Diabli tylko wiedzą, jakiego pieprzu w tej kombinacji dodaje jeszcze fakt, że matka Anniki pochodzi od Paganinich. Ten związek od samego swojego zarania nie mógł być spokojną i wygodną dla wszystkich umową. A ich uczucie było skazane na cud rodzenia się w bólach. – Nie bardziej beznadziejny, niż my wszyscy, ale i tak mnie popamięta – i Roche usłyszał to jako pierwszy. Bo w istocie, Annika ostrzyła sobie ostatnio zęby na starego Katza, który podpadł jej na więcej sposobów, niż to przyzwoite. A ostatnie, czego w takim wypadku by sobie Annika życzyła, to zasłanianie się mężem. Postanowiła załatwić to sama. – …A Moriarty sam jest sobie winien, że postawił tę sprawę w taki sposób. Nawet nie dał żadnej wskazówki, w ogóle mało rozmawiał – wychodzenie z założenia, że nie miała prawa wiedzieć, co mąż myśli, zdawało się Annice znacznie bardziej naturalne niż przyznanie, że i ona była pochłonięta przez swoje sprawy. Nim w ogóle powiedział jej wprost, co mu dolega i dlaczego zdarzało mu się od niej dosłownie uciekać, minęło sporo czasu, gdy pani Faust na własną rękę wywiedziała się wszystkiego, co powinna wiedzieć jeszcze przed ślubem. Jednak Roche nie miał z tym absolutnie nic wspólnego, dlatego zmilczała największy powód jej złości i frustracji. Nie miał on już bowiem w tym momencie znaczenia. I znacznie bardziej wolała w tej chwili oddać się rozmowie o planowanym przyjeździe córki kuzyna. Aż pochyliła się do przodu nieznacznie, jakby nie chcąc uronić choćby jednego słowa. Interesowało ją bowiem to, na kogo dziewczyna wyrosła, oddzielona od korzeni, na obczyźnie. Choć czy dla niej nie było wręcz odwrotnie? To tam się przecież wychowała i obcym miejscem, choć rodzinnie z nią powiązanym, było właśnie Maine. – Tak, pozostaw jej bazę, a dekoracje… Na to przyjdzie jeszcze czas. I myślę, że to też dobra wymówka do tego, byście spędzili trochę więcej czasu razem. Gdyby przyszła na gotowe, to nie byłoby to samo – mogła sobie tylko wyobrażać, jak bardzo takie nadrabianie wspólnego czasu mogło być krępujące w momencie, gdy nie byłoby już nic konkretnego do zrobienia. Można było się łudzić, ile wlezie, ale czy nie jest tak, że przepaść pokoleniowa to najtrudniejsza przeszkoda do przebycia między dzieckiem, a rodzicem? A gdy połączyć to z kilkuletnią rozłąką, to bywało wręcz jak powrót do innej epoki, gdzie jedno było stateczne, prawie niezmienne, a drugie z godziny na godzinę zmieniało swój stan, prawie jak ciekły azot – ciągle, bez wytchnienia wrzało i bywało niebezpieczne przy dłuższym kontakcie. Tak bywało w młodości Anniki, zwłaszcza po powrocie ze studiów, gdy od progu oznajmiła… Mały Faust? Zamrugała energicznie powiekami, jej postawa, dotąd wyprostowana i swobodna, nabrała skądś sztywności. Odchrząknęła, potrzebując równo trzynastu sekund, by wreszcie dojść do głosu. – Tak. Właściwie to… W tej chwili mamy przed sobą pewne… Techniczne trudności – och, jeszcze jak techniczne, istny węzeł, dodałaby oskarżycielsko, gdyby była odrobinę bardziej bezczelna. Moriarty bezmyślnie pozostawił kwestię swoich konwulsji mięśniowych w tak zwanym ukryciu, czym nie dość, że rozwścieczył małżonkę, to nie pozwolił sobie na szansę. Na pomoc. A tej Annika udzieliła mu prawie natychmiast, nie zapominając przy tym, w jaki sposób była zmuszona wyciągnąć od niego prawdę – rozmawiamy o rozwiązaniach i może kiedyś… – Czy rzeczywiście zasadnym było rozwijanie myśli, czym dla Moriarty’ego kończyła się podobna aktywność w warunkach absolutnie spontanicznych. Wolała zrezygnować z prób, niż zagrozić jego życiu, a jednak. Każdy o to pytał w taki sposób, jakby nie wiedział. Czy to dlatego tak długo udało mu się trzymać prawdę w tajemnicy? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Chrząknał wymownie w odpowiedzi na małą groźbę Anniki w stronę nieznanego mu profesora Katza, maskując to dopiciem herbaty. Pewnych rzeczy nie wypadało mu powiedzieć na głos, chociaż narzucały się mimowolnie, w tym przypadku poprzez własne doświadczenia akademickie, a w siłę w charakteru pani Faust nie śmiał wątpić. Spędził w otoczeniu Overtone’ów wiele lat, by na ich przykładzie dowiedzieć się, że nawet najbardziej powabne i delikatne kobiety mogą stać się diablicami, gdy odpowiednie przyciski zostaną naciśnięte. — Wydaje mi się, że miał to wpisane w ryzyko. Tak samo jak wtedy, gdy robi się komuś prezent-niespodziankę. Nie masz stuprocentowej pewności, że trafisz — stwierdził na zakończenie tematu, akceptując przejście w zupełnie inne rejony. Jakiekolwiek siłowe próby wtargnięcia głębiej byłyby odebrane źle i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie to było celem jego wizyty, a nawet Moriarty wydawał się niechętnie mówić mu więcej o swoim drugim małżeństwie. Roche nie był człowiekiem szukającym sensacji, weszącym po kątach, a własne kłamstwa sprzedawane naokoło z dużym powodzeniem przez wszystkie te lata zdołały mu uzmysłowić jak wiele rzeczy potrafi dziać się za szczelnie zamkniętymi drzwiami domu. Annika nie zdołała poznać Odette, dopiero pięć lat temu dołączając do ich rodziny. Córka Roche’a już od dawna nie odbyła podróży do Ameryki, a pewne przeczucie pana Fausta o jej przyjeździe były jedynie wynikiem własnych przypuszczeń, niczym nie potwierdzonych listownie przez jego jedyne dziecko. Jeśli jednak dwudziestokilkulatka zamierzała pojawić się w Maine, w niewielkim Saint Fall w niczym nie przypominającym dużego, francuskiego miasta, wolał być odpowiednio przygotowany na taką wizytę. Rzecz jasna, należało najpierw uporządkować sprawy zdrowotne (o których oczywiście nie zamierzał informować samodzielnie Odette). — Och, to znaczy… Nie mam żadnej pewności, że jeżeli przyjedzie, to na stałe. Może tylko sprawdzi, co u starego ojca, a następnie wróci do Francji — zwerbalizował swoje wątpliwości, a pewien smutek na samą myśl o takim rozwiązaniu zasłania jeszcze raz śmiechem, mimo że Annika już wcześniej bezbłędnie rozczytała to, co kryło się za naznaczonym czasem obliczem zastygłym w uśmiechu. — Ale jak najbardziej masz rację. Coś nieco przygotuję, by mogła poczuć się bardziej jak u siebie i powinno być dobrze, a ewentualne poprawki wprowadzimy wspólnie — przyznał, próbując porzucić melancholijny nastrój, jaki wytworzył sie przez jego wynurzenia. — W Portland jest wiele sklepów, coś się znajdzie. Orientowałem się nawet ostatnio. Może zapytam jeszcze Marwooda, przy jakiejś okazji. Wiesz, tego siewcę. Swój facet i ma więcej córek niż ja, to o wiele więcej doświadczenia niż mam ja — zażartował. Techniczne trudności wybrzmiały niemal złowieszczo i mimo że nie chciał zgadywać, co takiego wyniknęło z rozmów o dziecku, mimowolnie pomyślał o chorobie Moriarty’ego. Czy ten tak długo zwlekałby z przekazaniem wieści o cieniu choroby podążającym za nim? A może miała na myśli pierwszą żonę i tragedia, jaka miała miejsce przy porodzenie i jednoczesną stratę dwóch tak ważnych istot w jego życiu, która dopiero teraz wypłynęła? Lekko rzucony żart zaowocował zmieszaniem. Widzisz, Roche. Czasami i tobie zdarza się popisać, ironiczne stwierdzenie wywołało uczucie winy. — Wybacz, Anniko. Mam nadzieję, że zdołacie to sobie ułożyć. — Głos Fausta stał się miękki, ale przy tym poważny. — Nawet gdy sytuacja wydaje się beznadziejna. Od sytuacji beznadziejnych w małżeństwach był specjalistą, z autopsji i z przypadków w jego najbliższym otoczeniu. — Byłabyś w stanie polecić mi inne pozycje ze swojej biblioteczki? Chętnie przeczytam coś jeszcze — uśmiechnął się lekko. Nie mówił jeszcze o tym jak dużą inspirację dla niego stanowiły, sprawiając, że coraz częściej myślał nad powrotem do pełnoprawnych badań, by pracować nad nowymi czarami ze swojej dziedziny. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Annika nie czuła się ani powabna, ani delikatna. A przynajmniej nie chciała nigdy za taką uchodzić. Gdy jednak przychodziło do prawdziwego pokazania pazurów, często wycofywała się nie tyle w obawie przed konsekwencjami, co przez głęboką i szczerą niechęć do krzywdzenia. Można było mieć jednak całe mnóstwo dobrych intencji, a i tak wyrządzać szkody. Czy to przez obojętność, protekcjonalność, czy patologiczną mieszankę obydwu. A źle ulokowana niespodzianka mogła zdecydowanie zostać odebrana właśnie jako przejaw niepotrzebnej protekcjonalności. Niemniej, prawie wszystko przefiltrowane przez umysł pani Faust zdawało się być protekcjonalne i robione na próżno. I przez ten pryzmat doradzała Faustowi. Upiła kolejny łyk herbaty. Zrobiło się jej wręcz przykro, że nim jeszcze panna Odette tu trafiła, zlękniony Roche już myślał o jej wyjeździe. – Być może. Ale nie zmienia to faktu, że bezwzględnie powinna zostać ciepło przyjęta przez rodzinę. Dobrze, że nie trzymasz jej przyjazdu w tajemnicy – taki sekret nikogo nie stawiałby w komfortowej sytuacji, o czym mógł najlepiej zaświadczyć inny Faust. – Marwood… – Zamyśliła się na moment nad tym nazwiskiem, przywołując niedawne spotkanie, z którego wynikła całkiem ciekawa rozmowa – poznałam ostatnio jedną z jego córek – uśmiechnęła się nieznacznie – rzeczywiście swój chłop, jeśli każdą ze swoich dziewcząt wychowuje na takie indywidualności. – A rzeczywiście, można było nazwać ją indywidualnością, nawet pomijając ambicję i pasję, poczucie dumy ze swojego pochodzenia, a przede wszystkim zdolności adaptacyjne. Nie każdy na naszej drodze zostanie naszym przyjacielem, jednak czasem podobieństwa można dostrzec nawet w osobach skrajnie od nas różnych. I być może Annika dostrzegła jakąś iskrę w dziewczynie Marwoodów. Zauważywszy jednak zmieszanie Roche'a, poczuła się w obowiązku, by naprostować jedną, istotną kwestię. Bowiem nigdy w życiu nie uznałaby żadnego z jego pytań za narzucające się, czy cokolwiek w tym guście. Splotła palce obu dłoni i spojrzała na niego raz jeszcze, poważniej. – …I nie przejmuj się naszymi problemami. Masz prawo pytać, a ja nie mam nic do ukrycia. Problem zostanie rozwiązany, a przynajmniej nie będzie stał na przeszkodzie. Gdybym nie chciała odpowiadać, zmieniłabym temat. – Wręcz przeciwnie, bo Annika pytań się spodziewała. A tych z każdym kolejnym rokiem przybywało. Nie można było przeżyć wspólnie pięciu lat i spodziewać się, że nie usłyszy się żadnego. Moriarty mógł się jeszcze łudzić, zważywszy na swoją przeszłość, a najwięcej znaków zapytania i tak mierzyło właśnie w Annikę. Dlaczego zdecydowała się właśnie na taką partię? A jeśli po prostu chciała decydować o własnym losie, dlaczego jednak nie zdecydowała inaczej? Czy pragnęła po prostu wyłącznie niezależności i dominacji? Czy chodziło o coś jeszcze innego? Ale nawet sama Annika nie znała odpowiedzi na wszystkie te wątpliwości. Pani Faust z dnia dzisiejszego zależało już wyłącznie na zachowaniu godności całej jej małej rodziny. I tego się trzymała nawet goszcząc kuzyna Fausta i robiąc najlepszą możliwą minę do gry, która powoli zdawała się ją męczyć. Ale wystarczyło jej energii na kolejny zryw entuzjazmu gdy wspomniał o książkach. Asimov to jedno, ale Annika na tym nie poprzestała ostatnimi czasy. – A, pewnie coś będę miała. Być może znasz, ale… Czytałeś Stephena Kinga? Ostatnio natrafiłam na ”Miasteczko Salem” jego pióra. Zabawna lektura, zajrzyj – podniosła się lekko na kanapie i obróciła, by sięgnąć na półkę za nimi, gdzie wolumin tylko czekał. Jej prywatny, mogła więc posłużyć wypożyczeniem, jak poprzednio. – Co do bardziej ambitnych pozycji… Moriarty czyta więcej ode mnie. Ja częściej jednak sięgam po podręczniki akademickie. – A już z pewnością nie traciła czasu na poważne analizy literackie, czy poezję. Wolała prostą rozrywkę. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
— Och, co to to nie… Myślę, że chętnie pozna nowych członków rodziny i nie tylko. Nawet przez te ostatnie pięć lat dużo zdążyło się pozmieniać — przyznał. Nie miał pewności, że Odette przyjedzie ani kiedy dokładnie miałoby mieć to miejsce, ale nie zamierzał takiej możliwości ukrywać przed innymi. Wręcz przeciwnie. Nie wątpił również w to, że jego córka zostanie ciepło przyjęta przez odpowiednie osoby. Frank Marwood w istocie był dobrym człowiekiem. Dopiero niedawno zdołali znaleźć chwilę na rozmowę nieco głębszą niż ta dotycząca codziennego życia, w trakcie których w naturalny sposób wspominał między innymi o swoich dzieciach – gromadce córek i najmłodszym spośród Marwoodów synu. Najmłodsze z latorośli miał okazję poznać na swoich zajęciach, ale nie był pewien, o której z dziewcząt mówiła teraz Annika. Roche miewał istotne problemy z nadążaniem za tymi rodzinnymi sprawami. — Poznałaś? Którą to? — dopytał zainteresowany. Indywidualność może brzmieć niemal jak obraza, ale uśmiech na twarzy pani Faust nie wskazuje na próbę uwłaczenia studentce. Bardziej jak synonim oryginalności, co przyjął z uśmiechem będącym odbiciem tego na twarzy kobiety. Wierzy w to, że marwoodowe dzieci są nietuzinkowe; rodzice na pewno dopilnowali, by nie musieli się za nie wstydzić. — Tak, istotnie porządny człowiek z niego. Dopisuje mi szczęście jeśli chodzi o dobrych ludzi wokół mnie — dodał po chwili znaczącym tonem. Wysłuchał kuzynki z ulgą, przygotowany już na nieco chłodniejszą odpowiedź. Dzisiaj pewne pytania stawały się coraz niechętniej widziane, kobiety dążyły coraz bardziej do niezależności, inne rzeczy wypadały z mody, były oznaką zacofania. Z Francuzkami należało się obchodzić w inny sposób, miały swoje opinie i lubiły ją stanowczo wyrażać, a francuskich przekleństw Roche nauczył się głównie słuchając w kawiarni i słuchając kłócących się par (częściej – kobiet ostrym szeptem wydającym reprymendy mężczyznom naprzeciw). W Kręgu pewne sprawy wyglądały inaczej, nawet jeśli się o tym zapomniał. Miał swoje zasady, a każdy w nim – obowiązki. — Oczywiście, w to nie wątpię. Cmoknął raz z uznaniem. Moriarty trafił na kobietę, która będzie umiała go właściwie ustawić. Przejąl z rąk Anniki gruby tom i przyjrzał się dobrze okładce. Nazwisko było mu znane, ale nie przypominał sobie, żeby wcześniej cokolwiek od tego autora nawinęło mu się w dłonie, by mógł przeczytać je. Skinął głową z wdzięcznością. — Nie było przypadkiem filmu na podstawie tej powieści? — Kojarzył afisz w kinie w Bordeaux do którego chodził z Odette. Ostatecznie poszli wtedy na coś innego. — Oj, na ambitne pozycje przyjdzie jeszcze moment! Czasami potrzeba coś lżejszego w przerwach na opracowania akademickie, chociaż wiesz, że to również chętnie przygarnę — przyznał. Owszem, miał swoje księgi magii, które czytał wieczorami z Warginem na kolanach czytał, próbując znaleźć coś interesującego i rozwojowego. Stany Zjednoczone rozleniwiły go, za mało jak na swój gust robił w kierunku nauki, głównie skupiając się na swoich uczniach. Nieładnie, panie Faust. — Ostatecznie może mi się to do czegoś przydać, na przykład do moich badań… Ale na razie nie mówię za dużo, bo nie usiądę do tego! Wyprostował się na kanapie i powoli wstał. Ostrożnie, ciśnienie nie lubi nagłych zrywów. — Tymczasem dziękuję za deser. Był naprawdę smaczny i szkoda, że Moriarty do nas nie dołączył, ale trudno. Nie śmiałbym narzekać na towarzystwo — mówił szczerze. Popołudnie spędzone w towarzystwie Anniki minęło szybko, ale nie zamierzał zajmować jej nazbyt dużo czasu. Mogła mieć lepsze rozrywki niż zabawianie pięćdziesięcioletniego nauczyciela. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
I tak nie wiedzieć kiedy, zleciał czas ploteczek na tematy przeróżne. A wszystko nad nieidealną tartą i całkiem smaczną herbatą. Być może jakaś jej część żałowała tego, że spotkanie nie odbyło się jednak wspólnie z Moriartym. Może. Nawet, jeśli tak było, to nic nie dała po sobie poznać, zwyczajnie ciesząc się obecnością Roche’a. – Może do tego czasu uda mi się upiec coś bardziej… Reprezentatywnego – spojrzała raz jeszcze na kruche dzieło rąk własnych, wzdychając cicho. Gdy przychodziło do skrzyczenia kogoś, czy obdarzenia małżonka milczącą pogardą, jej włoskie korzenie aż przebijały się przez bruk dobrego wychowania, by komuś zrobić nieodwracalną szkodę na psychice, a gdy przychodziło do upieczenia najprostszego deseru, włoskie podniebienie traciło czucie i dogorywało w niewysłowionych bólach, potrafiąc jedynie konsumować. Czy powinna nauczyć się czegoś więcej w kuchni, nim faktycznie, zażegnany problem sprowadzi na nich konieczność przerobienia gabinetu na pokoik dziecięcy? Być może. Czasem zastanawiała się, czego ona mogłaby nauczyć swoją córkę. I doszła przy tym do wniosku, że sama powinna pójść po poradę do kogoś bardziej doświadczonego. A choćby i pana Marwooda, skoro o nim mowa. – Przyszłą panią chirurg. Winnifred. – W istocie, zapamiętała jej imię, paradoksalnie z powodu jego niezwykłości. I mimo braku jednoznacznego komentarza, skwitowała sugestię Roche’a nieco szerszym uśmiechem. W świecie niemagicznych, ludzi pokroju tych, o których mówił Faust, nazywało się anioły, co w ich rzeczywistości mogło wręcz uchodzić za zniewagę, gdyby komuś zechciało się przywiązać do takich słów jakąkolwiek moc. Pojęcie dobra potrafiło robić z ludzi niewolników pozorów, niekiedy wręcz wyrachowanych graczy. A fałszywa skromność tylko to wyrachowanie dodatkowo podkreślała. Najlepiej więc było po prostu milczeć. Tak też zrobiła, we własnej głowie rozliczając się ze swoich ostatnich nikczemności. – Tak, rzeczywiście był, ale nie miałam jeszcze okazji… Może kiedyś poświęcimy na to jakiś wieczór. Gdyby się udało w większym gronie… – Nie każdy przepadał za wieczornymi seansami filmowymi, niektórzy zaś specjalnie chodzili po to do kina, ale Annika byłaby gotowa zostać nawet gospodynią takiego spotkania, jeśli tylko znalazłaby chętnych. Roche sam nawinął się jej pod nos i on już się wywinąć nie zdoła. Ale to jeszcze nie dziś i nie teraz. – Zawsze jesteś tu mile widziany. Przychodź, kiedy będziesz miał tylko ochotę – sam, albo w towarzystwie – nie śmiałaby jakkolwiek tego sugerować, ale ucieszyłby ją widok kuzyna w towarzystwie kobiety innej, niż jego córka, skądinąd również mile tutaj widziana. Pięćdziesiąt lat to wciąż wiek, w którym można byłoby budować swoje szczęście od nowa. Nim doszło do pożegnania, jeszcze raz zapewniła go, że i w kwestii badań może na nią liczyć – jeśli nie merytorycznie, to przynajmniej gotowa mu posłużyć jako wsparcie duchowe. Lorenzo zaś przespał pożegnanie gościa, a na ostatnie kliknięcie zamka w drzwiach zareagował wyłącznie rozkosznym pomrukiem i obróceniem się na plecy. /ztx2 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Poranek, 03.04.1985, bo formalności musi stać się zadość Ostatnie puste walizki, chłód wiosennego poranka wciskający się do pomieszczenia przez uchylone okno, jeden kubek z niedopitą herbatą stojący na podłodze w salonie i jedna bardzo zmęczona głowa. Twarz rozmazana strumieniem krwawych łez i opuchnięte powieki oczu nie widzących w tej szarości dalej, niż zarysy kształtów na odległość wyciagniętej ręki. Niewyraźne cienie miejsca, do którego zdążyła już przywyknąć, ale nie zamierzała w nim pozostać już dłużej. A wokół bałagan. W pomieszczeniu, jak i w głowie. I jedna tylko konkluzja. Podjęłam najlepszą możliwą decyzję. A nawet jeśli nie, to i tak nie pozwolę sobie na odwrót. Ubrania czekały już na kanapie złożone w kostkę, by zaraz wylądować w walizce. Na wierzchu kupki lśniła odcieniem słodkiej magenty sukienka spod igły Vittorii – odkąd z oczu popłynęły te za długo wstrzymywane łzy, trzymała się z daleka od jej delikatnego materiału. Wystarczająco miała powodów do rozpaczy, by jeszcze opłakiwać zniszczoną odzież. Przerwę spożytkowała na oglądanie powiek od spodu klęcząc na podłodze salonu dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ostatnio usypała pentagram. Starając się opanować drżenie spowodowane chłodem, skupiła się na uspokajaniu oddechu. Jeden po drugim. Jeden. Po. Drugim. Skrzypnęły schody, ktoś przeszedł za drzwiami – nie usłyszał niczego w tej ciszy przerywanej tylko oddechem mieszającym się z podmuchami lekkiego wiatru – może odczuł na nogach chłód przedzierający się przez próg na chwilę przed tym, gdy trzasnęły drzwi na dole. Nikt już nie spróbuje jej zatrzymywać. Klamka zapadła, gdy oznajmiła, że wyjeżdża pomieszkać chwilę w Maywater. Wreszcie naprawdę do kamienicy powróci ta słodka cisza, której ostatnio tak brakowało. Nie mogę tak dłużej, przepraszam, to był błąd. Już od dawna siedzieli na bombie. Kto wie, czy nie od zawsze, przez całe pięć lat małżeństwa. A jednak – rozstanie z tym miejscem niewiele różniło się od opuszczenia domu rodzinnego – pod wieloma względami było wręcz gorsze, bo pełne wstydu. Przejście przez korytarz kamienicy wydawało jej się wyzwaniem większym, niż feralna leśna pielgrzymka. Za dużo o to było kłótni, za dużo żalu. Za dużo boję się o ciebie. Za dużo szklanej klatki zza której widziała wszystko, ale niczego nie mogła doświadczyć. Żaden lek nie będzie działał wiecznie, a silne emocje zawsze uruchomią tę samą kaskadę, jaką oboje już dobrze znają. Ona raczej się nie zmieni, a on? Jak daleko musiałby nagiąć sam siebie, by się dostosować, a jednocześnie nie złamać? I jednocześnie nie dać strawić przez lęk i chorobę? Przyznać musiała ze wstydem, że ten jedyny raz przerosło ją bycie niezastąpioną. Mógł się nie zakochiwać. Nie tak desperacko. Zrozumiała to, gdy po raz pierwszy poczuła obrzydzenie w reakcji na jego usilne starania, by odgadnąć nieodgadnione – co w danym momencie chciałaby usłyszeć. A powtórnie, gdy raz jeszcze wymówił się klątwą Devallów. I tłumaczenia. Tłumaczenia tłumaczeń. Słowa. Słowa. Słowa. Chcesz mnie chronić? Więc zniknę ci z oczu. – Słowa jak cięcie brzytwy, krótkie i precyzyjne. Nigdzie nie podpisywała kontraktu na mielenie jęzorem w kółko o tym samym. Gardziła tak daleko posuniętą uległością – dokładnie tego, co między wierszami oczekiwano zawsze od niej samej. Tyrada w głowie powtarzała po raz setny ten sam repertuar – do bólu ograne kawałki dudniły jej w głowie przez całą ubiegłą noc, gdy skradała się po mieszkaniu, porządkując przedmioty, które zamierzała wywieźć do domu. Domu. Czy mogła zakładać, że przyjmą ją jak gdyby nic się nie stało? Uparła się raz, tych kilka lat temu. Dziś uparła się po raz drugi. Upór i temperament nie do pozazdroszczenia, stłumiony (czy na pewno?) jedynie przez lata działania dwóch wypadkowych – szkoły życia pobranej od chłopców i wychowania matki. Egon zawsze był gdzieś w tym wszystkim poza obrazkiem, skupiony na Johanie i Maximie. Zawsze odrobinę pobłażliwy, ale zamiast niego był ktoś, kto nie pobłażał. I to tego spojrzenia pełnego rozczarowania lękała się już na zapas. Ale tym razem nie spodziewała się, że i ojciec potraktuje kaprys córeczki z przymrużeniem oka. Nim dojdzie do tej konfrontacji, czekała ją inna, nie mniej bolesna. Mogła być głucha na to, o czym szeptała kamienica ale niczemu się nie mogła dziwić, a zwłaszcza ukradkowym spojrzeniom. Przez cały pochód po klatce schodowej będzie obserwowana z cienia, wiedziała o tym bardzo dobrze. Pięć lat rezydowania w tym miejscu nauczyło ją, że najlepszą tarczą na te spojrzenia będzie wykucie dziś jak najlepszej maski. Wykuwała ją więc w pocie czoła całą noc. I pod koniec wszystko zrujnowały łzy bezsilności z powodu prozaicznego – popsutej klamry w walizce. Ciche pociąganie nosem przebudziło małą bestię – nim ją usłyszała i zobaczyła, wyczuła na przedramieniu muśnięcie śnieżnobiałego ogona. Pozbawiony nocnej warty Lorenzo zapadł w głęboki sen i nie przeszkadzał już przez większość nocy. Kilka godzin wcześniej jeszcze bohatersko rzucał się do stóp Moriarty’ego, jako jedyny świadek ostatniej, kluczowej rozmowy. Dziś pozostało mu obwąchiwanie tego miejsca, skąd Annika usunęła właśnie szybkim zaklęciem ostatnie krople łez. Niewzruszenie stróżował tam miejscu także w momencie, gdy kobieta po omacku pomaszerowała w stronę łazienki. Obmyła twarz wodą i spojrzała na swoje odbicie, wciąż zasnute mgłą. Widok tylko dla nielicznych, tylko dla wtajemniczonych – gdzie zwykle płacząca kobieta budziła współczucie, tam Annika budziła wrażenie wręcz upiorne. Półkola kanalików łzowych w wewnętrznych kącikach obrzękły, wypełnione krwią, oczy z objawami przypominającymi zapalenie spojówek, rzęsy pozlepiane skrzepliną i nos, do którego ściekała cała reszta. Płacząca Annika miała twarz kobiety pobitej. Trzy ampułki soli fizjologicznej później wyszła z łazienki wyglądając niemal dobrze – niemal tak, jakby wcale nie zaserwowała sobie mocnego nokautu prosto w serce. Upierdliwy głos w jej głowie zelżał, do syta nakarmiony łzami. Musiała się pospieszyć, ekipa zaraz tu będzie. Kazała im podjechać do kamienicy od tyłu, by nie robić sensacji. Ze szwajcarską precyzją zadbała o uporządkowanie bagażu, by wszystko odbyło się w jak najszybszym tempie. Krótki telefon do Helen a później drugi, do Johana, uprzedził ich o zamiarach Anniki. Kot zajął miejsce wśród bagażu jako ostatni, a Annika zawróciła, by pozostawić po sobie ostatnią tylko rzecz – złoty wisiorek z błękitnym kamieniem. Jak łza – co za ironia. Nie mogła go przyjąć. Ona przecież nie płacze. /zt |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy