Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
First topic message reminder : Pokój dzienny Przytulny salon, urządzony w kolorach brązu i bordo. Choć ma duży metraż, nie sprawia wrażenia nader przestronnego, gdyż cała przestrzeń została wykorzystana tak pod względy praktyczne jak i dekoracyjne. Pomieszczeniu dodaje uroku kominek, przed którym w bezpiecznej odległości znajdują się dwa wygodne fotele, idealne na dyskusje przy whisky i relaksującym strzelaniu ognia. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
To, że Marcus znajduje się przed bramą swojego domu o podobnej porze, kiedy Sebastian wraca z pracy, nie jest żadnym zaskoczeniem. To, że w czasie, w którym Sebastian otwiera bramę, wjeżdża na własny podjazd, gasi samochód i z niego wychodzi, a Marcus wciąż stoi dokładnie w tym samym miejscu, nie jest już tak oczywiste. Zamykając drzwi do auta, spogląda w kierunku własnej bramy, za którą, naprzeciwko, niezmiennie stoi auto Marcusa. Awaria? Gdyby tak było, przecież wysiadłby z auta. Sebastian mógłby założyć, że brat jest wewnątrz z drugą osobą i prowadzą zażartą dyskusję, której nie chcą przerywać w celu otwarcia bramy, co i tak byłoby dość abstrakcyjną sytuacją na tej dzielnicy – tutaj ludzie kłócą się po cichu i tylko w swoich czterech ścianach. Rzecz w tym, że przejeżdżając obok, starszy Verity był w stanie dostrzec, że Marcus siedzi za kierownicą sam. Może to przezorność kieruje nogi Sebastiana ku wyjściu z własnej posiadłości, a może to lata doświadczeń i zdrowy rozsądek. Może nadopiekuńczość? Ale nikt przecież nie modli się tyle przed bramą wjazdową, jeśli wszystko jest w porządku i na swoim miejscu. Podchodzi, już z odległości dostrzegając, że Marcus ma uchylone okno. Nachyla się nieco, z zamiarem zapytania czy wszystko okej, ale wystarczy mu krótkie spojrzenie na brata, by zrozumieć, że nic nie jest okej. Pamięta jeszcze te czasy, gdy Marcus był dzieckiem i dopiero odkrywali, że jest wyjątkowy. Że Lucyfer obdarzył go darem, jakiego nie miało żadne z nich. To było wyzwanie dla całej rodziny. To w Sebastianie pokładano znaczące nadzieje na to, że będzie wiedział, co zrobić z młodszym bratem. W końcu był gwardzistą, a gwardziści skądś czerpali swoją odporność psychiczną. Sebastian już wtedy doskonale wiedział skąd. Katorżnicze treningi i zupełnie niehumanitarne sposoby walki ze stresem nie mogły nie przynieść skutku. Pamiętał go takiego – skulonego, obolałego, z wypisanym na twarzy bólem i zagubieniem. Z przykrością odkrywa, że ten widok nie boli mniej, gdy Marcus jest już dorosłym mężczyzną. Że wciąż musi się z tym mierzyć i najwidoczniej tym razem nie zdążył schować się przed wzrokiem potencjalnych świadków. Zamiast więc zapytać, czy wszystko gra, otwiera drzwi od strony kierowcy. — Przesuń się. Bez dyskusji. — Współczucie i troska nie przysłaniają faktu, że wciąż są na Norh Hoatlilp. Mógłby kazać mu wysiąść z auta i zaprowadzić do siebie, ale wtedy ktoś mógłby ich zobaczyć. Do jego domu również go nie zaprowadzi – tam jest służba i być może żona, a Sebastian nie wnikał nigdy w to jak dobre bądź złe relacje Marcus ma ze swoją lubą. Nie będzie ryzykować. Najbezpieczniejszym miejscem jest jego własny dom i tam zamierza podjechać autem Marcusa. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Ból miał to do siebie, że w jednej chwili przyćmiewał wszystko wokół, zaś w następnej pozostawiał po sobie jedynie niewyraźne echo niepokoju i przekonania, że to właśnie ten był najgorszym, jakiego doświadczył w życiu. Przekonanie to miało krótką żywotność, bo kolejne doświadczenie bólu było tak samo najgorsze. Nieważne, jak pociłoby się czoło Verity’ego, nigdy nie udało mu się przypomnieć sobie bólu, jedynie jego efekty. To wszystkie te bolało tak, że… pozwalały zachować rzetelną skalę dyskomfortu. Tego wieczora bolało tak, że wielobarwne, pełzające plamki kradły mu wzrok, co, na swój sposób, mógłby uznać za przysługę – utrzymywanie otwartych powiek tylko pogarszało sytuację. Bolało również tak, że nie potrafił opanować drżenia dłoni, ale jeszcze nie tak, by poczuł potrzebę zwrócenia czterech litrów kawy i jednego eklera, którymi zadowolił dziś swój żołądek. A przede wszystkim, bolało tak, że gdy głos Sebastiana przedarł się przez nieustępliwy szum innych, nieznajomych głosów, wyprostowanie się i zaciśnięcie zębów w ostatnim podrygu dumy zajęło o kilka sekund za dużo, by mógł z przekonaniem wartym ostatniej rozprawy apelacyjnej zadeklamować, że wszystko po staremu. Połowa twarzy brata – na szczęście bądź nieszczęście Marcusa akurat ta oświetlona przez światło latarni – zniknęła, zostawiając mu jedynie jedną zmarszczoną brew i nozdrze. Resztę musiał sobie dorysować pędzlem wyobraźni. Miał tam pieprzyk czy nie? Zrozumienie prostego komunikatu starszego Verity’ego kosztowało go jeszcze więcej wysiłku, niż robótki patchworkowe. W każdej innej sytuacji bez dyskusji uznałby za doskonałą uwerturę do dyskusji, a ton głosu Sebastiana wręcz prosił się o prychnięcie lub soczyste nie jesteś moim – Nie rozbij go – burknęła jeszcze na pożegnanie. Pech chciał, że akurat to oko, którym powinien pilnować rąk Sebastiana na kierownicy umiłowanego bentleya, nadawało się jedynie do utylizacji. Długą podróż z jednej strony ulicy na drugą spędził ze skronią przyklejoną do okna, aspirując do roli najbardziej przekonującego Obrażonego Gówniarza na Tylnym Siedzeniu (rola pierwszoplanowa). Tyle że zamiast zostać wyrzuconym pod płotem wokół obozu dla trudnej młodzieży gdzieś w Montanie albo innym Colorado, stają pod żeliwną czternastką, spod której zaledwie dwa dni temu odjeżdżał z piskiem opon. Nie był pewien, która z tych jednostek reedukacyjnych była gorszą opcją. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jeżeli Sebastian miał jeszcze jakieś wątpliwości, co do tego, czy przypadkiem nie dramatyzuje za mocno, to Marcus pozbywa się ich na dobre, nie wszczynając dyskusji. Gdy młodszy brat nie odszczekuje się w reakcji na ewidentne polecenie, a na domiar tego spełnia je, znaczy to tyle, że jest źle i jest się czym martwić. Nie zwlekając, wsiada więc za kierownicę, ignorując uwagę brata i sprawnie przestawia samochód, jednak nie na podjazd obok Rolls-Royce’a, a do garażu, skrywając ich przed wścibskimi oczyma. Zgasiwszy silnik, kieruje spojrzenie na brata. Dawniej, gdy ten był dzieckiem, Sebastian starał się być wobec niego delikatny. I może to był błąd. Metody gwardii są brutalne i nie nadają się dla zwykłych obywateli, a już na pewno nie dla dziecka, Sebastian więc nie próbował nawet przenosić ich na młodszego brata. To z pewnością zniszczyłoby go mocniej niż same konsekwencje odmienności. Teraz Marcus jest starszy i bardziej doświadczony, z pewnością może znieść więcej. Wciąż nie zamierza korzystać z metod, których sam doświadczał, będąc szeregowym i z których korzysta również teraz, na osobach, które szkoli. Ale jednocześnie wie, że to nie moment na głaskanie go po główce. Marcus najpewniej nie dość mocno przyłożył się do ćwiczenia własnej woli, do zachowania przytomności w obliczu bólu i do odnalezienia się w tym, z czym musi się mierzyć, gdy dopadają go głosy, których słyszeć nie chce. To, czego teraz doświadcza, może go zaprawić, może mu pomóc przetrwać kolejne napady, ale tylko, jeśli pokona swoje własne ograniczenia. Do niczego nie dojdzie, kuląc się w samochodzie, faszerując się lekami i uciekając w zbawienny sen. Być może ktoś musi mu to uświadomić. — Wysiadaj. — Sam nie idzie za swoją radą. — Policzę do dziesięciu, po tym czasie dam ci motywację, której obaj chcemy uniknąć. Dasz radę. — Może się stąd nawet wyczołgać i przystroić podłogę własnymi rzygami, ale wyjdzie z tego auta o własnych siłach. Prędzej czy później. Ewentualnie straci przytomność. Bez znaczenia. Musi nauczyć się sobie z tym radzić. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Sebastian milczał, a on mógł udać, że wciąż siedział w samochodzie sam, w (tylko pozornej) ciszy i ciemności. Nie potrzebował jego kazań i troski, do jakiej najwyraźniej poczuwał się zobligowany. Potrzebował iście alchemicznej mieszanki proszków, która zwaliłaby go z nóg, choćby na fotelu pasażera, oferując chwilę wytchnienia od wszystkich przytłaczających bodźców. Potrzebował chwili przerwy. Od szeptów, od światła, od budzików, od kurtuazyjnych pogawędek i niekończących się pytań, od nieprzerwanego strumienia kazusów, precedensów i paragrafów, od ukradkowych spojrzeń, od siebie. Silnik bentleya ucichł za wcześnie, a jego przez zamknięte powieki uderzyło światło jarzeniówek w garażu, malując świat barwami czerwieni. Powstrzymał grymas, świadom ciężkiego, od pytań, porad i najpewniej rozczarowania wzroku wiercącego dziury w jego profilu. Milczenie przeciągnęło się w kolejne sekundy, aż głos Sebastiana przebił się przez biały szum szeptów kolejną komendą. Pomimo młota pneumatycznego przegrzewającego się właśnie w skroniach Marcusa, parsknął cichym, ponurym śmiechem. Uchylił jedno oko, spoglądając z ukosa na brata. Przynajmniej próbując. Za kierownicą widział jedynie pustkę. – Tak motywujesz zatrzymanych? Posłuch albo kazamata? Chyba mamy nie po drodze – nie pamiętał, kiedy jego słowa na stałe przywdziały ten ton, zarezerwowany wyłącznie dla starszego Verity’ego. Pojawił się któregoś ranka i nie chciał go opuścić. Znikał tylko wtedy, gdy kłamał. Wszystko po staremu, tylko pracy więcej… Odjął wreszcie dłoń od czoła, mrużąc nieznacznie oczy pod naporem jaskrawego światła. Nie chciał wychodzić. Wewnątrz samochodu było bezpiecznie. Bezpieczniej niż poza nim. Ciszej. Za jego drzwiami z kolei… Zdusił infantylny impuls, chwytając za klamkę. Wstał zbyt gwałtownie, mroczki zawirowały mu przed oczami, żołądek ścisnął sprzeciw. Musiał oprzeć się o dach samochodu, przez chwilę wdychając głęboko powietrze śmierdzące smarem i naftaliną, nim zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył w kierunku wejścia do domu. Raz tylko boleśnie zahaczył biodrem o niezidentyfikowany mebel, ale poza tym, dotarł do celu w jednym kawałku. Za drzwiami było ciemniej, cieplej i może byłoby lepiej, gdyby nie spotkał się ze ścianą urojonego gwaru. Zawahał się tuż za progiem. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
— Nie bądź taki mądry. To jak motywuję zatrzymanych, jest tajemnicą służbową — rzuca półżartobliwie, przy czym nie umyka mu fakt, że Marcus mimo wszystko wciąż ma siłę na swoje docinki. Wygląda na to, że dyskusja ze starszym bratem jest dla niego wystarczającą motywacją do przebicia się przez ścianę bólu. Sebastian jest skłonny potraktować to jako dobry początek. Tymczasem zaś wysiada z auta i czeka, aż Marcus zrobi to samo. Cierpliwie obserwuje starania brata, ani myśląc mu w czymkolwiek pomagać, nawet jeśli jego stan nie przynosi najmniejszej satysfakcji. Wręcz przeciwnie – Sebastian zawsze się o niego troszczył i widok jego cierpienia sprawia mu ból. Wie jednak, że przykrywanie go jednorazowymi plastrami do niczego nie doprowadzi. Mógłby go pogłaskać po głowie, dać mu prochy i whisky do popicia, a potem poczekać do rana, aż wstanie i oddać kluczyki do auta. Ale to by w niczym nie pomogło. Póki będzie uciekał od zmierzenia się z ograniczeniami własnego ciała, póty nic się nie poprawi, aż któregoś dnia dostanie ataku nie przed własnym podjazdem, ale wśród tłumu ludzi i to zapewne w najmniej odpowiednim momencie. A na to nie może sobie pozwolić – hieny prasowe tylko czekają, aż komuś z dobrej rodziny powinie się noga. Przeszli przez próg domu – Marcus z przodu, Sebastian tuż za nim, choć nic nie wskazuje na to, że jakkolwiek brata zabezpiecza. Jeśli młodszy Verity nie będzie w stanie ustać na nogach, musi liczyć się z tym, że później podniesienie się na nie będzie kosztować go dwa razy więcej wysiłku i dodatkowego bólu. Plus jest taki, że Sebastian nie planuje umyślnie mu go dokładać. W przeciwieństwie do tego, do czego przyzwyczaiła go gwardia, w tym przypadku nie zamierza sięgać po zwalczanie bólu, cóż, dodatkowym bólem. Na służbie wyznaje zasadę, że aby pokonać własne granice, trzeba je najpierw przekroczyć, ale od gwardzistów nie wymaga się pełnej poczytalności, lecz skuteczności. Bratu z kolei nie chciałby zrobić sieczki z mózgu przez zbyt gwałtowne bodźce. Verity musi mieć łeb na karku i panować nad swoją psychiką. — Stoisz w miejscu od pięciu minut, Marcus. Rusz się, na kanapie będzie ci wygodniej. — Obietnica odpoczynku jest oczywistym łgarstwem, choć rzeczywiście kierują się do salonu, gdzie Marcus będzie mógł sobie spocząć w jednym miejscu. Do wykrzesania z niego trochę woli walki względem własnych odruchów, Sebastian nie potrzebuje, by Marcus stał na nogach. Niech sobie wygodnie usiądzie – to w niczym nie przeszkadza. Marcusie, dla urozmaicenia wątku rozwojowego, wprowadzimy prostą mechanikę opartą na testowaniu Twojej siły woli. Rzuć proszę kością k100 (w kostnicy lub w wątku, wedle własnego uznania), dodając do wyniku modyfikator za statystykę siły woli. Wyniki należy zinterpretować jak poniżej: 1-30: nie jesteś w stanie zwalczyć napływających szeptów i rosnącej migreny. Na moment świat pogrąża się w ciemności, przez co zupełnie tracisz orientację w terenie i poddajesz się zawrotom głowy. Krok jest chwiejny i sprawia, że upadasz na pobliską szafkę, strącając z niej wazon. Rozbity kawałek rani cię w dłoń, sprawiając dodatkowy ból. 31-70: głos brata z trudem przebija się przez szepty, mdłości narastają, a twój krok jest niepewny, ale po kilku głębszych oddechach udaje ci się ruszyć z miejsca. Musisz podtrzymywać się mebli i ścian, by w żółwim tempie w końcu dotrzeć do kanapy. 71-100: duma nie pozwala ci na okazanie słabości; choć migrena nie ustępuje, uparcie próbujesz ignorować szepty i pokonujesz drogę do kanapy sprawniej, niż wskazuje na to twój stan. Chwilowo udaje ci się zdusić mdłości. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
20 maja 1985 Czy jestem zła? Nie. Czy jestem zazdrosna? Czy jestem obrażona? Zdecydowanie nie. Ale za to trochę nabzdyczona i naburmuszona. Nie, żeby Sebastian nie miał prawa do własnego życia… ale zostawił mnie tutaj samą i pojechał sobie z bandą młodych facetów na jakieś bzdurne urodziny Benjamina. A ja za dobrze znam ten typ mężczyzn, żeby wierzyć, że było grzecznie i potulnie o dwudziestej drugiej leżeli w łóżeczkach. Może faktycznie leżeli w łóżeczkach – z tym tylko, że nie sami. Jakiś głos rozsądku, przebijające się zaufanie marudzi mi obok ucha, że Sebastian by mi czegoś takiego nie zrobił, ale przecież mogę się poboczyć, prawda? W gruncie rzeczy, do dziś nie wiem, dlaczego postanowił uwiązać się właśnie ze mną. Wciąż pamiętam to, co mi wydyszał kilka tygodni temu, o tym, jak mnie widzi, ale ja się taka nie czuję. Nie jestem piękna, nie jestem kobieca i zdecydowanie nie powinnam być w jego typie. Nie mam nic, czego mógłby chcieć. A jednak ze mną jest, a skoro już postanowił być tak blisko, wcale nie chcę go wypuszczać. Chcę, żeby był mój tym bardziej, im bardziej zdaję sobie sprawę, że nigdy mój nie będzie i nigdy nie powinien być. Zatrzymuję samochód w garażu, żeby nikt z ciekawskich sąsiadów nie połączył kropek, kto normalny jeździ Jeepem i parkuje przed rezydencją samotnego Verity’ego (albo jakiś miły, biedniejszy kolega, albo Judith Carter, nikt inny nie wpakuje się terenówką na takie osiedle), biorę tą paczkę z przyrządzonym przez Overtone’a kadzidłem i wychodzę, pakując się Sebastianowi bezceremonialnie do domu. O dziwo, wbrew obietnicy z listu, wcale nie był w łazience i wcale nie napuszczał wody. Dopadam go w salonie, ramieniem oplatając jego plecy, chociaż pozostając w dogodnym dla siebie dystansie. Mrużę oczy podejrzliwie, ale i tak mój czający się w kącikach ust uśmiech zdradza, jak bardzo się cieszę, mogąc znów być blisko niego. — Chyba jestem zdziwiona, że po tylu atrakcjach masz jeszcze siłę się ze mną męczyć. Bardzo proszę, powiedz mi tutaj wszystko, co się wydarzyło. Najchętniej – ile młodych cycków przewijało się przez tą imprezę. Nie, nie mam zaufania do imprez bogatych mężczyzn z Kręgu. Nie wyszłam za żadnego, bo wiedziałam, jak to się skończy i nie zamierzałam tak sobie pozwolić. A teraz popatrz. Żoną nie jestem, a i tak patrzę na swojego nie-męża podejrzliwie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Z listów Judith bił cień irytacji, zapowiedź wypytywania, wyrzutów. Czy miała powody? Nie, w zasadzie nie. Czy jej obawy i wyobrażenia były uzasadnione? Tak. Sebastian nie opowiedziałby żadnej damie o tym wyjeździe, o jego szczegółach, o tym, jak młodzi spędzają teraz czas. Czy za jego czasów spędzało się go inaczej? Skłamałby, gdyby powiedział, że tak. Ludzie mieli w sobie więcej ekstrawagancji, poszanowania, hamulców, ale ostatecznie finał wyglądał podobnie. On patrzył na taki obrazek krzywo i z dystansem. Nie podobała mu się taka swawola, rozwiązłość, to całe beztroskie podejście do życia i innych. Nie był najlepszym towarzyszem dla młodych. Ani przez chwilę nie próbował im prawić morałów, ale zdecydowanie nie przykładał ręki do niczego, na co nie pozwalał mu honor. Judith nie musiała się o nic martwić. Nie był zainteresowany nikim nawet wtedy, gdy jeszcze jej nie zapraszał do siebie na wspólne kąpiele. Nie potrzebował tego w swoim życiu, po prostu. Obietnicy dotrzymał — woda się napuszcza, choć w istocie, Sebastian zamiast w łazience, krząta się po salonie. Właśnie otwiera barek, kiedy na jego usta wylewa się uśmiech, bo do środka wchodzi Judith. Zerka na nią kątem oka i wyciąga alkohol, odstawiając go na bok, by na kilka chwil skupić się w całości na swoim pięknym gościu. Wzdycha z jakąś ulgą, kiedy czuje na sobie jej dotyk, kiedy wdycha przyjemnie relaksujący zapach utkany w jej włosach. Przymyka oczy, przyciągając ją bliżej siebie. Jego objęcie jest mocne, ale nie namiętne. Bije od niego tęsknota i delikatność. — Przy tobie odpoczywam — mruczy w jej włosy szeptem, gdy jego dłoń leniwie przesuwa się po lędźwiach Judith, głaszcząc je w niewinny sposób. Oderwanie jej od ziemi i przesunięcie dłoni z talii na pośladki jest tak niespodziewane, jak nagłe. Zadziera nieco podbródek, uśmiechając się do niej leniwie, przeciągle. Zupełnie niewinny, zrelaksowany wyraz twarzy tak bardzo nie współgra z tym, jak robi kilka kroków, aż plecy Judith uderzają o ścianę, zamykając wszelkie drogi ucieczki. Ale przecież nie ma powodów, by uciekać. — Tęskniłaś? — Krótkie, równie nieszkodliwe pytanie. Dźwięk odpinanej sprzączki paska jest równie krótki, lecz znacznie mniej niewinny niż wszystkie niespieszne gesty, którymi ją przywitał. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Doskonale wiem, jak zareaguje Sebastian, więc nawet mnie nie dziwi, gdy postępuje dokładnie według schematu, jakiego zdążył mnie nauczyć. Zupełnie nie podejmuje rękawicy, którą mu rzucam. Zamiast tego odsuwa ją nogą i z tym swoim cholernym uśmieszkiem obejmuje mnie, całuje, dotyka i robi wszystko, żebym tylko przestała myśleć nad tym, co mnie wkurwia. I wiesz co, Sebastianie Verity? To działa. Jeszcze przed chwilą spięte mięśnie rozluźniają się bez żadnego konkretnego powodu. To nawet nie jest kwestia tego, jak mnie obejmuje. To to, jak czuję jego oddech we włosach, jak słyszę, jak czuję w jego ciele, że naprawdę tęsknił. A skoro tęsknił, nie mógł przecież zabawiać się z żadną lafiryndą na boku, prawda? To nie Sebastian. Sebastian jest zbyt honorowy. Niemniej wkurwia mnie sam fakt, że ma taką możliwość. Wkurwia mnie fakt, że nie może być naprawdę mój. Wkurwia mnie fakt, że nie jestem idealnym materiałem na jego kobietę, tylko wyglądam przez większość czasu jak facet. Upocona, śmierdząca jak świnia, z włosami niedbale związanymi, w bojówkach i ciężkich butach, ze strzelbą za plecami. Powinnam być ostatnią osobą, za którą by się obejrzał i do całkiem niedawna było mi to zupełnie obojętne. A ten wariat wdycha zapach moich włosów, sunie dłońmi po moich lędźwiach, zamyka oczy, mnie w swoim uścisku, a za moment podnosi mnie zupełnie niespodziewanie, żeby przyprzeć mnie do ściany i porzuca wszelkie konwenanse. Chociaż nie. Wiem, że i tak jest delikatny. Wiem, że potrafi mocniej. Tęskniłaś? Jego uśmiech jest zaraźliwy. Jego uśmiech rodzi mój uśmiech. Jego uśmiech jest niewinny – mój, wręcz przeciwnie. Może zamknął mi wszelkie drogi ucieczki, ale po co mam uciekać? Ja oplatam ramionami jego szyję, a usta odnajdują jego wargi, wczepiając się w nie, jakbym nie całowała go całe wieki, nie zaledwie kilka dni. Ile to było? Cztery? Miałam wrażenie, że wieczność. — Kurewsko – szepczę mu w wargi. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, że odstawił szykowany alkohol, ale dokładnie słyszę szum lejącej się wody. Nie kłamał – już szykuje kąpiel. A poza nią, coś jeszcze, bo łagodny szmer zakłóca mi brzdęk odpinanej sprzączki od paska. To nie była moja sprzączka. Unoszę brew, częściowo w zaskoczeniu, częściowo w uśmiechu. A uśmiech częściowo jest prowokacyjny. — Tak bez wina, kolacji i komplementów? – To nie w stylu Sebastiana. On przecież lubi adorować kobietę. Widać, nie tym razem. Moje dłonie zsuwają się niżej, do koszuli, wczepiając się w kołnierz, który jednocześnie stawiam, przyciągając go bliżej. Czuję jego usta na moich wargach, ale nie zamierzam kraść mu kolejnego pocałunku. Jego oddech jest rozgrzany, choć jeszcze nie rozgorączkowany. Jeszcze. — Nie wiem, kim pan jest, ale proszę się pospieszyć, zanim wróci Sebastian – mamroczę prosto w jego usta, wpatruję się spod na wpół przymkniętych powiek w jego twarz, w jego łaknące oczy i teraz możliwie przelewająca się wanna jest ostatnim moim zmartwieniem. Pokaż, jak bardzo się stęskniłeś. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
[TW] +18 Pocałunki są gorliwe i niecierpliwe. Niemniej namiętne niż zawsze, ale pełne tęsknoty, której zwykle brak. Nie widzieli się zaledwie kilka dni, lecz Sebastian, mając ją w swoich ramionach, czuje, że kilka chwil dłużej i straci rozum, jeśli nie zatopią się w tej bliskości, jeśli nie poczuje ciepła jej wnętrza i nie spije westchnień rozkoszy spomiędzy jej warg. Kiedy zdążyli tak mocno uzależnić się od siebie? Nie wie i chyba zupełnie go to nie interesuje. Zatracili się w tym i teraz pozostaje im już tylko zaakceptować tę nową rzeczywistość. W tym momencie nie wygląda absolutnie na to, by którekolwiek z nich uważało podobny stan rzeczy za problem. Może kiedyś, może w innym miejscu, może w innych okolicznościach. Teraz wszystko wydaje się prawidłowe, na swoi miejscu, dokładnie takie, jakim powinno być. Bo znowu są razem i Sebastian czuje, że jest w domu. Pięć minut temu też w nim był, a jednak uczucie to było odległe. Czegoś brakowało. Brakowało osoby, której szczoteczkę przywitał uśmiechem, gdy wszedł do łazienki. Osoby, której ubrania dostały już własną półkę w garderobie. Osoby, bez której duże łoże wydawało się jeszcze większe. Puste. Ten dom nosi ślady obecności Judith i nie należy już tylko do niego. I nie wyobraża sobie, jak kiedykolwiek mogło być inaczej. Judith się uśmiecha, a Sebastian odpowiada tym samym. Sprzączka wysuwa się spomiędzy jego palców, a ich ciężkie oddechy przecina tym razem dźwięk rozpinanego rozporka. — Później, jeśli… — zasłużysz. Hamulec jest szybki i działa solidnie. Nawet teraz, kiedy jest w gorączce, kiedy ma ochotę zrobić z nią wszystko i to naraz, już, teraz. Na tej ścianie, na stole za nimi, na jebanym oknie, choćby każdy miał zobaczyć. Podniecenie przejmuje kontrolę, a jednak, nauczony poprzednimi razami, ugryzł się w język. — Później — szepcze więc, jakby to było meritum jego wypowiedzi. Później dostaniesz wino, kolację i komplementy. Dłoń Sebastiana odnajduje również zamek spodni Judith i szybko się z nim rozprawia. — Spokojnie, pani oficer, nie wróci zbyt szybko — mruczy do jej ucha, nim dociska drobniejsze ciało mocniej do ściany i przestaje obejmować ją w pasie na kilka chwil, by móc odsłonić jej pośladki i utorować sobie dostęp pomiędzy drżące uda. Odstawia ją tylko na krótki moment, by niecierpliwie pozbyć się całkiem dolnej garderoby Judith. To rzeczywiście do niego nie podobne. To, jak znów podrywa ją ku górze, jak niemal brutalnie skrada kolejny głęboki pocałunek i jak bezpardonowo opuszcza jej biodra, wdzierając się w jej wnętrze, bez choćby sprawdzenia, czy jest gotowa. Przecież wie, że jest. Jak mogłaby nie być, kiedy on tak bardzo potrzebuje ją poczuć? Głośne westchnięcie kończy między wargami Judith, gdy przekonuje się, jak bardzo tęskniła, gdy mocny dreszcz przebiega po jego ciele, a smukłe nogi zaciskają się mocniej na jego talii. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
TW: +18; erotyka Póżniej. Perfidny uśmieszek przebiega przez moje wargi, a ja nawet nie zwracam uwagi na zająknięcie. No, może trochę – nie ciągnę go jednak za język. Moja czujność została już uśpiona przez żarliwe pocałunki i swoistą muzykę, jaką tworzył szum lejącej się wody i głuchy dźwięk odpinanej sprzączki. Wkrótce melodia się zmieniła – rozporek z cichym zgrzytem właśnie rozpinał się niemalże sam. Nie jestem mu dłużna. Jestem pod ścianą, jestem pod nim, ale jest mi wybitnie z tego powodu dobrze. Więc usta, wciąż wyciągnięte w uśmiechu, odnajdują rozgrzane wargi, plącząc ze sobą pełne niewypowiedzianej tęsknoty oddechy. Palce zwinnie prześlizgują się po kołnierzu. Zostawiają go w spokoju, zajmując się guzikami od koszuli. Jednym po drugim, drugim po trzecim – kolejnym, kolejnym- Nie zdążyłam dotrzeć do końca, kiedy odrywa się ode mnie zupełnie nagle. Wzrok, kompletnie zagubiony, poszukuje powodu, dla którego teraz miałby się oddalić. Znajduje go bardzo szybko, tak jak szybkie są ruchy Sebastiana. Jeśli tak to ma wyglądać, to- — Mam nadzieję. Mam nadzieję, że nie wróci za szybko. Podoba mi się taki Sebastian. Wiem, że zazwyczaj kręciłam nosem, ale dzisiaj chcę, dzisiaj chcę poczuć całą sobą, że mając do wyboru wszystkie kobiety świata, tęsknił najbardziej za mną. Że jest mój – tak, jak już powiedział. Jest mój prędzej niż jestem w stanie sobie to wyobrazić. To jak nasza pierwsza noc. Kochaliśmy się niezliczoną ilość razy, ale tylko tamtej jednej, pierwszej nocy mnie naprawdę zaskakiwał. Był czymś nowym, czymś nieznanym, czymś tak kuszącym, jak i zakazanym. Brał mnie na tak wiele sposobów, a ja traciłam rozum tylko w obawie, że to będzie ostatni raz. Dziś wiem, że to nie będzie ostatni – w torebce czeka na odpalenie kadzidełko, szum lejącej się wody zupełnie mi już nie przeszkadza, a spodnie z głuchym łoskotem (przez durną sprzączkę, tym razem moją) opadają na podłogę. Silne ręce podrywają mnie nagle i wbrew wszystkiemu, co znałam, czego mnie nauczył – postępują dokładnie odwrotnie. Spodziewałam się dotyku. Pieszczot. Spodziewałam się, że rozbierze mnie całą, że będzie napawał się, może zmieni ton na czułość. Rozgrzeje mnie do czerwoności, a potem doprowadzi do wrzenia, do szaleństwa, do białości. Nie. Wziął mnie od razu. Nie byłam gotowa. Głośny jęk, zmieszany z okrzykiem zaskoczenia i nieznacznego bólu, jaki poczułam w podbrzuszu, utknął w ustach Sebastiana. Zaskoczył mnie – po raz drugi. Zrezygnował z tego, co wypracowaliśmy na przestrzeni tych wszystkich spotkań, żeby wziąć mnie całą, tu i teraz, bez żadnych przeszkód, bez zbędnych słów. Moje palce szybko znajdują się na jego łopatkach, na koszuli, wczepiając się w jego plecy. Po kilku pchnięciach nie pamiętam, że nie byłam gotowa – pamiętam za to, jak bardzo mnie zaskoczył. Znów był czymś nowym. Czymś, czego nie znałam – a może znałam, tylko nie pamiętałam. Znów czułam się tak, jakby brał mnie po raz pierwszy – z tym wyjątkiem, że tym razem grunt jest mi znany. Wiem, że jest mój i nie muszę się bać. Wiem, że jest mój i wiem, jak bardzo mnie szanuje. I dziś, po raz pierwszy, nie mam chęci spychać go i przypominać o tym, jaką osobą jestem. Dziś, po raz pierwszy, poprawiam się na tej pieprzonej ścianie, zaciskam uda na jego biodrach, a dłońmi oplatam jego plecy. Pełznę przez żebra, potem piersi, aż na szyję i we włosy, w które wczepiam się, ale nie odchylam jego głowy. Otwieram usta specjalnie, napierając na jego wargi, aby spijał wyraźnie każdy mój jęk, którego nie hamuję. Mój głos odbija się od ścian i kompletnie w dupie mam, że może nas usłyszeć jakaś jego gosposia. Pewnie jej nawet nie ma, może ją odprawił na dziś. Jebać ją. Łydki układają się na jego pośladkach, pomagają wybijać rytm. Raz na jakiś czas popędzają go, nadają mu siły, a wtedy głośniejszy jęk wyrywa się z moich warg. — Mocniej – mamroczę mu w usta. Chcę więcej. Wiem, że potrafi. Chcę być jego, chcę zespolić się z nim tak mocno, aż stanę się z nim jednym ciałem i jedną duszą. Chcę, żeby pokazał, jak bardzo za mną tęsknił. Chcę być jego najlepszą. Chcę, żeby choćby wziął mnie na tym pieprzonym stole i zmuszał mnie do krzyku. Chcę, żeby był mój, tak jak ja jestem jego. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii