Aurelius Hudson
Nieduże pomieszczenie, w którym panuje zwykle rozgardiasz, choć jej właściciel preferuje określenie "kontrolowany chaos". Wyposażone jest w sprzęt niezbędny do codziennego funkcjonowania i skromną ilość mebli, w tym okrągły stolik wyposażony w dwa krzesła. Kwiaty doniczkowe są największą atrakcją tego niewielkiego metrażu. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Aurelius Hudson
12 marca 1985 Powoli, nieuchronnie zbliża się wyczekiwana przez Hudsona trzynasta – od wymiany korespondencji z historykiem minęło kilka dni, od tamtego czasu sen ma niespokojny. Myśli o tym, co wydarzyło się w tunelach. Myśli o dzienniku górnika, który znalazł się w posiadaniu mężczyzny i potencjalnych informacjach, które skrywają jego stronnice. Czasem żałuje, że wsiadł od razu w samochód i nie podjechał do Broken Alley, ale nie mógł porzucić swoich obowiązków i zachować się tak zupełnie nierozważnie - ostatecznie wyczekiwany dzień nadszedł, a on - jak na złość - traci rachubę czasu między jedną a drugą umykającą w popłochu minutą. Ma wrażenie, że w kuchni czas płynie inaczej - tempo jest odmierzane przez skwierczenie oleju na patelni i bulgotanie zupy w garnku. Otwiera okno, by wpuścić do środka odrobinę powietrza. Temperatura w pomieszczeniu jest podkręcona do ponad dwudziestu stopni, czego prowodyrem są dwa odkręcone palniki i stosunkowo niewielki metraż. Rzuca ukradkowe spojrzenie psu - Floyd siedzi na małym, okrągłym dywanie i sonduje go spojrzeniem, jakby na coś czekał. Odkąd Aurelius wrócił do Saint Fall jest dziwnie milczący i nieswój, jakby brakowało mu energii. Umówił nawet wizytę z weterynarzem, choć obawia się, że nastrój Floyda jest powiązany z tym, co się ostatnio wydarzyło w mieście. Gdy tylko zbliżają do Placu Aradii lub innego miejsca, którego nawiedził kataklizm, wierci się i jest niespokojny. Jakby w bruk wsiąkło wyczuwalne dla psiego nosa zagrożenia, dlatego Hudson wykreślił z planu ich spacerów to zwodnicze punkty. Przykrywa zawartość patelni pokrywą i zmniejsza płomień, kątem oka zerkając na przepis. Odkąd stał się odpowiedzialny za żywienie małej, ludzkiej istoty, stracił zaufanie do mrożonek i postanowił zaprzyjaźnić ze sprzętami kuchennymi. Ta znajomość układa się różnie, ale zmierza w dobrym kierunku, przynajmniej tak mu się wydaje. Jeszcze niczego dzisiaj nie przypalił, co uważa za swój prywatny sukces. Z wiru myśli wyrywa go dźwięk dzwonka, który zalewa przestrzeń wąskiego holu i dociera też do jego uszu. Podąża za jego źródłem, ale pies jest bezkonkurencyjny - wygrywa ten wyścig. Terier melduje się przy drzwiach przed swoim właścicielem, Aurelius zjawia tam kilka chwil później. Nie musi spoglądać przez wizjer, by wiedzieć, kto stoi po drugiej stronie - tożsamość gościa objawiła mu się wcześniej, kiedy objął spojrzeniem zegar ściany zwieszony w kuchni. Byalowi nigdy nie mógł zarzucić braku punktualności; zwykle to on nie zjawiał się na czas i dawał mężczyźnie pretekst do rozliczania go z każdej minuty spóźnienia. - Witaj, Byal - powitanie pieczętuje pewnym uściskiem dłoni i serdecznym uśmiechem, który obejmuje też spojrzenia - sprawia, że na krawędzi źrenic odbijają się wesołe ogniki i jednocześnie sugerują, że Hudson autentycznie cieszy się z tego spotkanie, nie tylko z powodu dziennika. Miło jest widzieć historyka w dobrym zdrowiu. Nie zwlekając nawet sekundy dłużej, wpuszcza mężczyznę do środka, zamykając za nim drzwi. Floyd przez chwile pląta się pod ich nogami. Obwąchuje gościa, ale, choć czuje woń innych psów, z jego gardła nie wydobywa się żadna oznaka niezadowolona. Zna i Faradyne, i jego dwa psy i chociaż ich kontakt obecnie jest ograniczony, widywali się wielokrotnie na spacerach, przez co trójka czwórnogów oswoiła się ze swoją obecnością. Poza Hudsonem i Floydem, Faradyne wita także zapach gotującego się w kuchni posiłku. - Jak duży będzie to z mojej strony fax pauss, jeśli zamiast w salonie, ugoszczę cię w kuchni? - w tonie jego głosu brzęczy żartobliwa nuta. Zabiera płaszcz mężczyzny i odwiesza go na zamontowany nieopodal drzwi wieszak. – Kulinarne rewolucje pochłaniają więcej czasu niż z początku zakładałem. Prowadzi go w głąb mieszkania. Już tu był. Przynajmniej raz. Hudson przypomina sobie o tym dopiero teraz. - Punkt dla twojej intuicji. Miałeś racje. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Byal Faradyne
Dni mijały nieuchronnie do wyznaczonego na listownym papierze spotkania, jednak ku zadowoleniu samego Faradyne’a doświadczenia z ciemnych tuneli zaczynały powoli wytracać koloryt przy powrocie do normalnych zajęć, a w ścianach nie pojawiały się żadne błękitne gałki oczne, śledzące każdy jego ruch. Byal nie miewał koszmarów, choć być może mógłby, gdyby jego sen był uregulowany i jakościowy. Od śmierci Raleigha wspomagał się lekami benzodiazepinowymi, o ile doskonale sprawdzały się w leczeniu bezsenności, to i stosowane były również z dużym poziomem skuteczności w zaburzeniach lękowych. To o czym jednak w latach 80-tych nie zwracano jeszcze aż tak dużej uwagi to jej potencjał do uzależnień od wymienionych wcześniej substancji. Miały więc swój niewątpliwy udział w unormowaniu stanu profesora historii magicznej i zniwelowaniu początkowego drżenia dłoni zaklętego na papierze wysłanych listów, a także ułatwienie przejścia mu do dnia codziennego niż osobom niw stosujących podobnych medykamentów. Z korku dom położony na Apollo Avenue 11 nie posiadał zbyt wielu niewielkich przestrzeni, by doświadczył dyskomfortu czy dosięgło go uczucie rodem z zawężającego się tunelu, z którego próbował umknąć razem z Mallorym i Elianne. Byal Faradyne jeszcze nie zderzył się z tym co wywlekło się razem z nim — klaustrofobii, dlatego nie wybił sobie w żadnym razie z głowy chęci na ponowne zejście do podziemi. Byal Faradyne stracił lekko poczucie czasu na spacerze, gdyż Milowi i Oddowi wcale nie było wystarczająco. Długie spacery z dalmatyńczykami nie klasyfikował w pełni jak aktywność, jaką sobie notabene obiecał jeszcze w którejś z odnóg tunelu. W zasadzie wychodzenie ze zwierzakami, traktował jako pewną normę do wyrobienia, co nie zmieniało oczywistego faktu, że się zasiedział. Kiedy po powrocie zerknął na wskazówki zegara, niezwłocznie pomknął się przebrać z jakiegoś stroju domowego w bardziej nadający się do wyjścia, decydując się na beżowe spodnie, białą koszulę i brązową marynarkę, a do jej wewnętrznej kieszeni upchał znaleziony w trzewiach kopalni dziennik górnika. Przemilczał sprawę i obecność stworka, błękitnych oczu wtopionych w ścianę przejścia, a także to, że pracownik Hudsonów zmarł w tamtym felernym tunelu, gdyż nie udało mu się wydostać stamtąd. Magiczne zabezpieczenie alchemiczne, które wspólnie rozwiązali, było niestety przeszkodą nie do pokonania dla niemagicznego. O okolicznościach śmierci zamierzał Aureliusowi powiedzieć, czego dowodem był rzeczony dziennik z osobistymi zapiskami mężczyzny. Pochłonięty opętańczą wręcz myślą, że się może spóźnić, napełniał miski z wodą dla psiaków (upijając z jej zawartości niewielką ilość na rzecz skrawka chciwego rękawa eleganckiej marynarki), które śledziły go wzrokiem przez cały ten zabiegany proces. Kiedy Faradyne znalazł się pod wskazanym adresem, musiał z zaskoczeniem przyznać, że na miejsce dostał się punktualnie. Jeszcze przed wciśnięciem dzwonka, historyk upewnił się, że klucze leżą w kieszeni spodni, a dziennik znajdował się w tym samym miejscu, gdzie go umieścił. — Dzień dobry, Aureliusie, miło cię znowu widzieć — rzucił uprzejmie na powitanie, by po uścisku dłoni i przekroczeniu progu, przewiesić kurtę przejściową na wieszaku. Po rozpięciu marynarki zdecydował się na schylenie, by pogłaskać kręcącego się nieopodal nich Floyda. — Tak, tak, ciebie również. — Hudson i Faradyne mieli okazję zapoznać ze sobą swoje czworonogi, zdarzało im się umawiać na wspólne spacerowanie z nimi. Następnie ruszył śladem gospodarza w stronę kuchni, co przekładało się na intensywność walorów zapachowych przygotowanego jedzenia. — Zgaduję, że znacznie mniejszym niż w ogólnej ocenie i w oczach wychowanków Kręgu. Zajęcie miejsc w kuchni wydaje się bardziej swojskie wbrew pozorom — mruknął żartobliwym tonem w odpowiedzi Byal. W czasie jego wychowywania w jego rodzinie, jak i tej, którą wiele lat później założył sam nie przywiązywano do tego tak dużej wagi. Nikt nigdy nie stawiał również nacisków na wspólnie spożywane posiłki i każdy dopasowywał to do siebie indywidualnie. Rzeczywiście był w mieszkaniu Hudsona przynajmniej raz, jednak nie na tyle, by poznał dokładnie układ pomieszczeń czy ich wystrój. — Cóż, bądźmy ze sobą szczerzy, ale możliwość uprzątnięcia Deadberry to idealna okazja dla naszego Williamsona i naprawdę szkoda, gdyby taka przemknęła mu przed nosem. A to miejsce zgromadziło pewną grupę czarowników zainteresowanych pomocą dla naszej magicznej społeczności, ale i również mogło stać się w jakimś stopniu tubą, choć nie jestem jeszcze pewien, jak spostrzegasz właściwie tego polityka i jego kompetencje. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Aurelius Hudson
Cieszy się, ze go widzi, takiego, jakiego go zapamiętał - zdrowego i całego. Cieszy się, że nie skończył, jak Elaine i nie połknęły go żarłoczne tunelu pod miastem. Bo wiadomość o jego zaginięciu, sprawiła, że serce Hudsonowi podeszło do gardła. Dopiero rozpoznając pismo historyka, poczuł, jak zalewa go fala ulgi, chociaż sama treść listu nie miała właściwości melisy, a wręcz przeciwnie - nie uśpiła podejrzeń Aurela, a jedynie je pogłębiła. Terier korzysta z uwagi, jaka daje mu mężczyzna. Akcentuje swoje zadowolenie, merdając ogonem i, chociaż czuje na sobie spojrzenie właściciela i chociaż wie, że nie powinien, liże Byala po wierzchu dłoni. - Floyd, daj Byalowi trochę przestrzeni - upomina go Hudson. – Zwykle tak się nie zachowuje. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że jest nieco nadpobudliwy po tych wszystkich kataklizmach, jakie nawiedziły miasto i każdego, kogo lubi wita właśnie w taki sposób, jakby czuł, że zagrożenie wcale nie minęło - tłumaczy nietypowe zachowanie swojego czworonoga, ale wcale nie musi tego robić. Byal jako właściciel dwóch psów, wie, że czasem bywały nieobliczalne i zwykle "siad" nie wystarczyło, by ostudzić ich temperament. - Ostatnio, gdy przechodziliśmy obok placu Aradii, zaczął się trząść i stanął jak wryty. Całą drogę powrotną do domu niosłem go na rękach. Potem przez resztę dnia nic nie jadł. Dopiero nazajutrz wrócił mu apetyt. - Nie wspomina, że pies go obsikał, to mało istotny szczegół. Puenta jest inna, niecodziennie zachowanie Floyda musi się łączyć z tym, co wydarzyło się 26 lutego. Obaj - i Aurelius, i terier przebywali poza granicami stanu. Kiedy Aurelius prowadzi swojego gościa do kuchni, pies nieustępliwie człapie za Byalem, jakby chciał się upewnić, że profesor historii magicznej trafi do celu. „Tam jest łazienka”, mówi swojemu gościowi na wszelki wypadek, żeby nie musiał pytać o jej położenie, gdy nadejdzie potrzeba z jej skorzystania. - Dlatego właśnie to nietakt z mojej strony, ale na szczęście żaden z nas nie stoi na straży konwenansów - wtóruje profesorowi i również pozwala sobie na żartobliwy ton. W jego obecności nie musi gryźć się w język. Ceni sobie szczerość tej relacji. W kuchni panuje typowy dla tego pomieszczenia rozgardiasz, ale stół jest gotowy na przyjęcia gościa. Na jego blacie leży talerz z wypiekami nabytymi w pobliskiej cukierni. Czekają na gościa. Czekają aż ktoś się nimi poczęstuje. - Czego się napijesz - kawy, herbaty? - Nastawia czajnik z wodą na wolny palnik. A może od razu polać coś mocniejszego?, tańczy na opuszku języka. Jest kilka minut po 13:00. Zazwyczaj o tej porze nikt nie wlewa sobie do gardła alkoholu, przynajmniej nikt o ich pozycji społecznej. Lokalne pijaczyny musi wykluczyć z tego kręgu. – Chociaż zawitał do nas marzec, nadal bywa zimno - mówi, zerkając do garnka. – Nie bywa, ale jest – koryguje, kiedy zimny podmuch wiatru wkrada się do pomieszczenia przez otwarte na oścież okno. Przymyka je. – Byłem tam i brałem w tym udział. - Z tonu jego głos Byal może wyłapać jedno: nie jest z tego dumny, ale obowiązek wobec rodziny i wobec Deadberry jest wyżej na liście priorytetów od własnych przekonań. - Akcja charytatywna przerodziła się wiec. Williamson może dopisać do swojego programu wyborczego kolejny punkt, ale mam wrażenie, że nic lepszego Saint Fall nie spotka, a przynajmniej obecnie nie pojawił się na horyzoncie, inny, lepszy kandydat. Obecny burmistrz, chociaż walczy o przedłużenie kadencji, jest zbyt zachowawczy w swoich działaniach. Jeśli wierzyć Ronaldowi, nie wyda nawet jednego dolara na rozwój Deadberry, ale trudno powiedzieć czy Williamson będzie bardziej wyrozumiały dla niemagicznej społeczności, jak zacznie piastować urząd burmistrza. - Obietnice szybko mogą pokryć się kurzem zapomnienia. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Byal Faradyne
Faradyne nigdy nikomu nawet nie zająknął się najbliższym osobom z własnego otoczenia o przyjmowaniu leków benzodiazepinowych, jednak to niedobory snu przekładające się na jakość jego pracy umysłowej na uniwersytecie, funkcjonowanie poznawcze i słaba koncentracja, zmusiły go do zawitania w lekarskim gabinecie. Byal tkwił więc w przekonaniu, że brał je wyłącznie na doskwierającą mu bezsenność, która właściwie dosięgła go po tragicznej śmierci Raleigha. Nie zagłębiał się w działanie przeciwlękowe, które niewątpliwie w procesie wydłużającej się żałoby oraz przeciągającej się u historyka ostrej reakcji na stres, miało swój niebagatelny udział. Ponowne wdrożenie ich po dwudniowym odstawieniu przełożyło się na to, że wszystko wskazywało na to, że jego stan i przyswajanie doświadczeń z Cripple Rock, przychodziło mu o wiele łatwiej. Dlatego też Aurelius nie mógłby wychwycić anomalii w zachowaniu czy prezencji profesora historii magicznej. Nie zmieniało to faktu, że ani Mallory, ani Grace, a już tym bardziej Roche — nie wiedzieli o spożywaniu przez profesora historii magicznej rzeczonych leków, a co dopiero jego uzależnieniu od tychże substancji. Nie wynikało to jednak z tego, że Byal Faradyne celowo to przed kimkolwiek ukrywał, po prostu nikomu nie przyszło do głowy, aby go o to zapytać, a już tym bardziej żadne pudełko z lekami nie wpadło do ręki, budząc tym samym ciekawość. — Tak rzadko tu bywam, że może się naprzykrzać do woli, spokojnie. Może akurat chciał się ze mną właściwie przywitać, co bardzo doceniam — rzucił z rozbawieniem Byal, posyłając rozmówcy pogodny uśmiech. Jako posiadacz psów, które były nieszczególnie przewidywalne, czego dowodem byłoby chociażby wyprawy Faradyne’a z Faustem, gdzie obserwacje ornitologiczne kończyły się w momencie, w którym Milo i Odd rozpędzali całe ptactwo, oczekując zabawy od Roche. Poza tym jeśli Floyd potrzebował uwagi, to czemu właściwie miałby mu jej nie poświęcić? Do tej pory pamiętał, jak po wejściu z walką z umieszczeniem klucza w zamku na Apollo Avenue 11, jak ochoczo powitały go oba dalmatyńczyki, mimo że średnio potrafił odwzajemnić ich entuzjazm przez wymęczenie i Historyk doceniał informację, gdzie znajduje się łazienka, ponieważ od ostatniego pobytu zdążył rozlokowanie pomieszczeń w mieszkaniu Aureliusa pozapominać. Byal zerkał co jakiś czas na Floyda, który odprowadził ich aż do samej kuchni. Pogłaskał psiaka, kiedy tylko zajął miejsce przy stole. — Może zacznijmy od herbaty, a później zobaczymy — mruknął po krótkim namyśle Faradyne, gdyż przed oczami jak na zawałowanie stanęło mu jego przedweekendowy wyjątkowo krótki odstęp czasu między przyjęciem leków, a lampką wina. To z kolei sprowadziło jego myśli do rozmowy z młodym Fogartym, która następnego dnia wśród świadków owego zajścia w postaci opasłych tomiszczy. — Jeszcze trochę i miejmy nadzieję, że pogoda się poprawi. Znacznie przyjemniej wychodziłoby się wtedy na spacery ze zwierzakami. — Profesor historii magicznej podążył wzrokiem za Aureliusem, który zamknął okno. Tymczasem naprzeciw chłodnemu powietrzu wychodziło jednak ciepło generowane przez palniki. Omiótł wzrokiem kuszące słodkości, ułożone na stole, jednak jeszcze po żadną nie sięgnął, czekając cierpliwie na swoją herbatę. — Ach tak, obowiązki rodzinne — skwitował krótko, jednak nigdy podczas swoich badań czy znajomości z innymi przedstawicielami Kręgu nie wypytywał o to, czego od nich w związku z posiadanym nazwiskiem oczekiwano. Nigdy nie zagłębiał się w wewnętrzne sytuacje rodzinne, choćby przez wzgląd na to, że jego własne małżeństwo dla osób postronnych wyglądało całkiem normalnie, jednak tak naprawdę stanowiło wydmuszkę. Harrow, jak i Byal podtrzymywali tę fasadę jedynie przez wzgląd na dorastającego Raleigha, nie pozwalając mu tym samym odczuć pewnych napięć, które się między nimi wywiązywały na osobności. — Zmiana akcji charytatywnej w wiec wyborczy, który miałby przechylić szalę na jego zwycięstwo był nieco przewidywalny. Wygrałem w związku z tym butelkę alkoholu. Nie sądziłem nawet, że Ronald pojawiłby się gdzieś ze względu na dobre serce i czyste intencje. Nie jestem wprawdzie szczególnie przekonany do jego kandydatury i poczekam aż wszyscy kandydaci zaprezentują nam swoje programy. Możesz się przynajmniej cieszyć, że masz to spotkanie towarzyskie już za sobą i liczę, że działo się coś ciekawszego niż gderanie Williamsona. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Aurelius Hudson
Mając w zasięgu spojrzenia oblicze Byala, widzi pasma zmęczenia układające się na znajomych rysach twarzy, ale żaden komentarz nie odnajduje drogi do ust. Póki co postanawia to przemilczeć, chociaż nie ma wątpliwości, że wkrótce wróci do tego tematu, bo chociaż list, który wystosował do niego Byal, zadziałał kojąco na jego układ nerwowy, nadal z tyłu głowy tliła się myśl, że profesor historii magicznej mógł skończy jak Elaine - nie wróci z rozciągający się pod miastem tuneli, zostać tam na zawsze, w otoczeniu nieprzeniknionej ciemności i nikczemnej magii. Aurelius miał wrażenie, że była niczym żywe stworzenie - żywiła się strachem każdego, kto tylko odważy się zejść do podziemi. Poczuł to na własnej skórze, kiedy nierozważnie, wraz z rodzeństwem, udali się do czeluści kopalnianych korytarzy. Zamiast jednak odkryć, jakie tajemnice ukrywały się w ciemności, stracili z oczu samych siebie. Teraz te wspomnienia znowu odżyły. Przychodzą do niego w nocy, kiedy kładzie się spać i przeobrażają się w koszmar, w stary lęk, równie prawdziwy co kiedyś. Sen nie jest dla niego łaskawy, odkąd zaparkował samochód na parkingu przy Staromiejskiej i nadrobił zaległości, które pojawiły się w formie stosu korespondencji po jego tygodniowej nieobecności. Przytłaczający natłok informacji sprawił, że nie może zażyć zdrowej dawki sny i przegonić z organizmu zmęczenie kładące się cieniem na jego koncentracje. Dlatego zmęczenie odciśnięte na profesorskiej twarzy przypisuje ostatniej fali tragedii, jaka dotknęła Saint Fall i w której mężczyzna miał niewątpliwą przyjemność brać udział. - Pewnie, że chciał. Chyba cierpi na niedobór towarzystwa i ma dość moich "nie wolno" - rozbawienia sięga zarówno słów, jak i ust Hudsona, gdy odwzajemnia uśmiech swojego gościa, który raczy go kolejną plątaniną słów. Słów, które rozbudzają w Aurelusie ciekawości. – Mniej jednak perspektywa usłyszenie, co tam się wydarzyło z świadków tego wydarzenia jest kusząca. - Obaj w końcu ustalili, że wersji wydarzeń zasugerowanej przez Piekielnik brakuje wiarygodności. To, co przetoczyło się przez Plac Aradii, sprawiało wrażenie plagi egipskich, a nie trzęsienia ziemi. – Z punktu położenia granic płyt tektonicznym, trzęsienie ziemi o takiej sile jest wręcz niemożliwie w tym stanie. Bezpieczniej jest założyć, że to robota magii. Co tam się wydarzyło? - od tego pamiętnego spaceru z psem, echo tego pytanie odbija się echem od czaszki Aurela, ale nie odnajduje żadnego racjonalnego wyjaśnienia. Z pomocą przychodzi Pervical, który wybiorczo opowiedział mu, czego był świadkiem w Wallow, na polach uprawnych. I chociaż te słowa w ustach brata brzmią absurdalnie, Aurelius nie ma powodu, by mu nie ufać. Nie może jednak wspomnieć swojemu gościowi o Erosie, przez co za każdym razem, kiedy jego myśli szybują w tamtym kierunku, gryzie się w język. Floyd - jak zwykle nieposłuszny - ignoruje jego zakaz i nadal okazuje zainteresowanie Byalowi. Człapie za nim krok w krok, kiedy przemieszczają się do kuchni. Wybór pada na herbatę. Bez słowa go akceptuje. Wyjmuje dwa kubki. Jaką?, chce zapytać i wymienić kilka rodzajów, które przechowuje w kredensie, ale nie musi konsultować swojego wyboru z mężczyzna. Staż ich znajomości jest wystarczający, by wiedzieć, jaką herbatę najczęściej pija profesor. - Już napatrzyliśmy się na szarugę - przytakuje, zerkając na okno. Widok z niego rozciąga się na kolejny, bliźniaczy budynek, do tego, w którym mieszka. Skrawek nieba, jaki widzi, stojąc przy kuchence, jest pokryty mgławicą chmur. Szarych, deszczowych. – Na razie, dzięki opaczności Lucyfera, ten dom omijają przeziębienia, więc mam nadzieję, że ten stan będzie trwał jak najdłużej - dodaje jeszcze, nieco ciszej. Nie chce mówić tego głośno, nie chce kusić losu. Zeszłego roku Imogen przyniosła ze szkoły grypę. Dała jej w kość do tego stopnia, że pierwszy raz, odkąd nauczyła się chodzić, widział ja taką spokojna, przygaszoną, pozbawioną zwyczajowego entuzjazmu, który zazwyczaj od niej bił. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedział, jak jej pomóc. Musiał zdać się na lekarskie zalecenia. Ach tak obowiązku rodzinne pozostawia bez komentarz. Przywileje, jakie otrzymał wraz z nazwiskiem są zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Nie jest, co Byal wie, wielbicielem sztywnych konwenansów, dlatego nie ogaduje się w kuluarach wystawnych bankietów. Jego środowiskiem naturalnym nie jest przepych, a zapierający dech w piersiach krajobraz Gór Skalistych. To tam czuje się najswobodniej, nie wliczając w to zacisza własnego mieszkania. - Przemowa Williamsona była najważniejszym punktem programu tego dnia i - jeśli wydarzyło się coś równie przekuwającego uwagę - nie byłem świadkiem takiego incydentu. Większość czasu spędziłem w piwnicy, z łopatą w ręku. - Uśmiech znowu jest obecny na jego wargach. Pomimo pęcherzy na rękach, jakie były następstwem tamtego dnia i bólu w mięśniach ramion, nie żałuje ani jednej łopaty gruzu, która przerzucił do taczek. – Roche też tam był - informuje Byala akurat chwili, gdy gwiżdże czajnik. Podnosi go z palnika z kilkusekundowym opóźnieniem - ale pewnie o tym wiesz. Wyglądał tam na okaz zdrowia. Tak dobrze udaje? Zalewa wrzątkiem zawartość kubków, kątem oka sprawdzając co dzieje się obecnie na patelni. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Byal Faradyne
Bezpieczniej jest założyć, że to robota magii — w tej kwestii w pełni się zgadzali, tak jak i z tym, że Piekielnik chciał zgasić lęki i poczucie zagrożenia w zarodku. Przypominało to trochę opowieść, którą w rozmowie przyjęło się bezrefleksyjnie, jednak po analizie znajdowało się w niej wiele nieścisłości. Czy właściwie mieli powody, aby podważyć tę wersję wydarzeń? To, że to pismo miało renomę plotkarskiego i niekoniecznie w pełni rzetelnego — tu nie był aż tak skory zawierzyć, jaka ilość mogłaby się tu znaleźć. Wiedział, że brednie dotyczące Mallory’ego Cavanagha i Elianne L’Orfevre zostały co najwyżej wzięte z sufitu i okazały się nośną pogłoską, która mogła budzić zainteresowanie, jednak jego wiedza nie należała do świadomości zbiorowej miasta i okolic. — Dużo osób może temu zawierzyć z prostej przyczyny: nie byli świadkami zdarzeń i niekoniecznie będą chcieli sprawdzać wersję Piekielnika. — Wszyscy w gruncie rzeczy od czasu do czasu łaknęli prostych odpowiedzi na pytania, nawet jeśli nie bywały one w pełni zadowalające, to zaklejały dziurę. Faradyne, tak jak i Floyd nie przykuł uwagi do zakazu, obdarowując psiaka głaskaniem po grzbiecie, co wymagało od profesora historii magicznej lekkiego pochylenia do przodu. Kiedy dotarły do niego aurelowe życzenia o tym, by stany chorobowe omijały jego mieszkanie, to kwituje to nawet rozbawionym uśmiechem. Córka Hudsona była w takim wieku, że po styczności z rówieśnikami mogła wrócić z niespodzianką dla układu odpornościowego. Sam pamiętał, jak Raleigh ze szkoły przynosił nie tylko prace domowe, lecz również choroby, które najczęściej dotykały jego byłą żonę Harrow, a wówczas cały dom na Apollo Avenue 11 wypełniały intensywne, gryzące niekiedy ziołowe zapachy. Często się wtedy rozmijał z ówczesną małżonką, zwłaszcza gdy wracał późno, a ona wybierała inne miejsce do spania, coby to z jej niedopatrzenia nie dosięgło to zasięgiem Byala. Faradyne w trakcie relacji Aureliusa Hudsona na temat pomocy na terenie Deadberry, którą pod swoje skrzydła wziął Williamon, sięgnął już do wewnętrznej kieszeni marynarki, by wyłowić dziennik górnika z 1885. Jakże cenne znalezisko wprost z trzewi kopalnianych. Postanowił zmilczeć przebieg najścia Roche po jego powrocie z Cripple Rock w odarciu z poczucia czasu i funkcjonowania w przestrzeni w upudrowaniu przez kurz, pył i wszystko, co po drodze postanowiło wczepić się w jego płaszcz, osiąść na ciemnych włosów, rozjaśniając tym samym ich kolor i przyprószyć twarz oraz czubek nosa. Gdy historyk był potwornie zmęczony, Faust starał się poukładać wszystko chronologicznie, jednak nieobecność Byala wytrąciła go z równowagi na tyle, że polecił mu po przyniesieniu szklanki z wodą, aby po prostu usiadł. — Jeśli niczym się nie zdradził, to zakładałbym pozytywny scenariusz — stwierdził oszczędnym tonem. Jak na razie Roche nie zdradził się niczym, co zwróciłoby uwagę Byala na to, że ten zaniedbuje uwagi lekarza. W takim przypadku zawsze cieszył się, że nikt nie zdawał sobie sprawy z przyjmowania przez niego leków benzodiazepinowych i wyksztacenia uzależnienia od tych substancji.— Chyba że z czasem pokaże nam, że jest zupełnie inaczej. — To nie oznaczało przecież, że zaniechają swojej misji dbania o zdrowie Roche Fausta bez dbania o jego biadolenie, że wszystko to nic takiego, choćby przez wzgląd na to, że omdlenia i zalecenia lekarskie nie były czymś, co się ignorowało. — Czekam zatem na moją nagrodę — oświadczył Byal ze szczerym rozbawieniem, ponieważ nagrodą za ziszczenie się podejrzeń Faradyne’a był alkohol i to nie byle jaki! Cały czas wspierał wyciągnięty dziennik górnika na udzie, obejmując go jedną dłonią, a drugą głaskając łebek Floyda, któremu nadal się nie znudziło. — Przejdźmy może tym przyjemnym akcentem do mojej nieplanowanej wycieczki do wnętrza kopalni, która jest pod jurysdykcją twojej rodziny. Chyba pominąłem w naszej korespondencji to, że do Cripple Rock sprowadził mnie list znajomego historyka, który dawał mi do zrozumienia, że to tam znajdują się odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Nie przewidziałem, że pęknie pod nami asfalt i wpadniemy do środka. — Faradyne utkwił wzrok w kuszących swoją obecnością słodkościach, jednak te stanowiły na razie tylko punkt skupienia, by w miarę sprawnie przejść przez początek okoliczności z końcówki minionego miesiąca. — A tu mam wspomniany dziennik. — Uniósł rękę, by pokazać dowód historyczny, który ze sobą zabrał z wnętrza tuneli i relacje z ostatnich dni mężczyzny, któremu nigdy nie udało się stamtąd wystać. Umknął przed płomieniami wszczętymi przez Fogartych i ich popleczników, lecz kilof to było za mało, by się wydostać z odnogi, do której trafił. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Aurelius Hudson
Piekielnik to jedno. Nie mogli wyczyścić pamięci wszystkim, który w tamten czas znajdowali się na palcu Aradii i przy sąsiadujących z nią ulicach. Wie jednak ,że nie musi dzielić się swoimi obawami na głos. Prawda- prędzej czy później - wyjdzie na jaw. Była jak deszczowe chmury kłębiące się nad głowami. Mimo iż ich spotkanie trwa póki co zaledwie kilkanaście minut, Aurel musi gryźć się w język, by nie powiedzieć coś, co zdecydowanie wykraczało poza wiedzą przeciętnego obywatele. Na razie nie może podzielić się informacjami, które pozyskał kilka dni wcześniej przy wschodzące słońca. - Wiec nie pozostaje nam nic innego, jak monitorować sytuacje. - Kwestie zdrowotne zostawił poza zasięgiem ich rozmowy. Do omówienia mieli wiele innych, które ciekawością wypalały w Aureliusie zniecierpliwienie, w tym zwłaszcza wizytę Byala w tunelach, a także osobliwie znalezisku, jakie wpadło mu w ręce. Było coś jeszcze, o czym Byalowi, podczas ich krótkiej wymiany korespondencji, nie wspomniał. Schowaj ten list dobrze i nie pokazuj go nikomu, oprócz osób, którym możesz w 100% zaufać. Ich znajomość zaczęła się od słów - Moja rodzina znowu odmawia panu dostępu do tajnych dokumentów, a tym samym również do kopalni. Najprawdopodobniej profesor usłyszał rozdrażnię, które kryło się za tym stwierdzeniem, bo trzynaście lat temu Aurelius nie potrafił tłumić emocji tak skutecznie, jak robił to obecnie. Trzynaście lat temu był młokosem i wydawało mu się, że to, co dla profesora historii magicznej nie było na wyciągnięcie ręki, on, ze swoim niesłabnącym zapałem, osiągnie w przeciągu kilku miesięcy, ale Augstus był nieustępliwy – w pięć minut ugasił płomienie jego entuzjazmu determinacją płonące w spojrzeniu. Dobrze pamiętał ten dzień. Wtorek, padało. Deszcz bębnił o szybkę, kiedy w polu jego widzenia znalazła się znacznie młodsza twarz historyka. Wręczył mu list, który Faradyne wysłał Agustusowi, a potem, w krótkiej konwersacji, trwającej ledwie kilka zdań, wyjaśnił mu stosunek swojej rodziny do pracy badawczej, którą zajmował się profesor. Wszyscy byli, co do niej zgodni: Byal Faradyne zgłębiał temat, który w zbiorowe świadomości powinien zostać pogrzebany żywcem Cztery lata po tym incydencie, kiedy oscylujące wokół kopalni myśli, nie dawała mu spokoju (im był starszy, tym coraz mocniej rozumiał źródło obsesji własnej siostry), tym razem to on, po przeczytaniu jego publikacji, skontaktował się z Byalem. Zaczęło się od wymiany listów - najpierw krótkich, potem dłuższych, która w końcu przerodziła się w dwugodzinne rozmowy, zazwyczaj przy kawie, chociaż, zbiegiem czasu, kawa była zastępowana mocniejszymi trunkami, i tak, po dwóch latach, do ich znajomości wkradło się zaufanie, które dzisiaj ma zamiar przypieczętować, pokazując profesorowi otrzymany ledwie dzień wcześniej list. Kiedy po zebraniu kowenu - ósmego dnia marca - na papeterii nakreślił słowa adresowana ku nestorowi rodu, spodziewał się równie nieustępliwej postawy mężczyzny, co wtedy, gdy wydawało mu się, że miał cały świat w zasięgu spojrzenia. Chociaż jego palce stanowczo kreśliły kolejne litery, a pod kopułą czaszki wiła się mgławica myśli, umysł miał chłodny, z rozwagą wypełniał treść listu swoim zadbanym, czytelnym pismem. Każda słowo, każde zdanie było przemyślenie. Nic, co znalazło się na kartce, nie było dziełem przypadku. Odpowiedź, która nadeszła dniem jedenastego marca, wywołała zdziwienie zastygłe na jego twarzy w formie podwójnej zmarszczki przecinającej czoło. By pojąć, że Augsutus - w końcu, po tylu latach głuchy na ich prośby, ugiął się pod naporem presji, jakie wywierało na niego otoczenie - udzielił mu zgody na eksploracje kopalni, list przeczytał wielokrotnie, z matematyczną precyzją kalkulując zamieszczone na jego łamach informacje. Wiedział. Augstus wiedział, co kryło się w czeluściach kopalni i owe informacje zostały mu przekazane wtedy, kiedy zasiadła na stołku opiekuna rodu. Więc William Hudson nie był jedynie legendą. - Koniak już na ciebie czeka, ale zanim rozkojarzysz się zwartością butelki - grymas rozbawienia przeciął usta podróżnika, bo nie sądzi, że cokolwiek jest wstanie wybić Byala z rytmu rozmyślań krążący wokół jego małej obsesji - kopalni - skupmy się na tym, co stanowi obiekt naszej dzisiejszej despoty. W tej kwestii są jednomyślni, o czym świadczą słowa, jakie opuszczają usta Byala. Aurel kładzie na stole dwa kubki z pracującą zawartością, ale uprzednio przekręca oba palniki na kuchence wygaszając niebieskie, tańczące pod garnkami płomienie. Nie może skupić się na swoich kulinarnych podbojach, kiedy widzi w dłoni mężczyzny podniszczony dziennik. Faradyne zgarnia dla siebie całą uwagę Hudsona. - Najpierw, zanim zacznę studiować jego treść, opowiedz mi ze wszystkim szczegółami o twojej wizycie w kopalni – prosi. Jeszcze nie mówi o liście. Przynosi go, wraz z alkoholem, pięć minut później, między jednym łykiem herbaty, a drugim, między kolejnym słowem Byala a przerwą na chwile refleksji. – To nie jedyna, co dla ciebie mam. Powiedz, ile jesteś w stanie poświecić, by ziścić to, o co tak długo zabiegałeś? Nie kwestionuje zaufania, bo Byal Faradyne zdobył je lata temu. Chce wiedzieć, czy mężczyźnie nadal zależy równie mocno co kiedyś na tym, by eksplorować kopalnie, bo to inwestycja na długie miesiące, pochłaniająca nie tylko fundusze, ale równie czas, a może nawet życie. Nie mogą mieć pewność, co kryje się w ciemnościach kopalnianych, układających się w labirynt korytarzy. Znajdzie tam szczątki swojej siostry? - jedno z częstszych pytań, które go dręczyło. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Byal Faradyne
Moja rodzina znowu odmawia panu dostępu do tajnych dokumentów, a tym samym również do kopalni — rozdrażnienie nie dosłyszał jedynie echem w słowach, ale również przebiegające cieniem po twarzy młodego mężczyzny. Byal Faradyne przyjął odmowę, która ściekła po nim niczym woda po kaczce — bynajmniej nie oczekiwał innego rezultatu. Przyzwyczaił się do hudsonowego nie, ale czy to oznaczało, że zaprzestanie swoich uprzejmych dociekań i próśb o przeprowadzenie należytych badań? Ależ skąd. Ciekawość i poczucie konieczności eksploracji kopalni pozostała z nim po dziś dzień — z tą różnicą, że zgodnie z listowną zapowiedzią innego historyka rzeczywiście czekały pogrzebane głęboko pod ziemią, tuż pod pękającym asfaltem tak prędko, że nikt z obecnych nie podjął się nawet próby ucieczki, a już ściągany był siłą grawitacji w dół z łopotaniem płaszcza. Profesor historii magicznej podziękował wbrew okolicznościom uprzejmie Aureliusowi Hudsonowi za pojawienie się osobiście, aby wręczyć mu odmowę oraz przekazać stanowisko swojej rodziny. Byal nie omieszkał dodać również ze szczerym, życzliwym uśmiechem kierowanym do tego młodego człowieka: panie Hudson, to nie pierwszy raz, kiedy odpowiedź na moją prośbę jest negatywna, a i przy uściśnięciu ręki zapowiedział: najpewniej będziemy się często spotykać, ponieważ nie planuję zaprzestać posyłać zapytań oraz próśb wiedziony naukowym obowiązkiem, ale mimo pogody życzę panu udanego dnia. Faradyne’a nie dało się odwieźć od kopalni i tuneli, które spędzały mu wówczas sen z powiek. Nic nie przyciągało jego uwagi bardziej niż miejsce, do którego z uporem maniaka odmawiano mu dostępu, a on nie odstępował kroku temu szaleństwu, nieustępliwie posyłając listy. Być może nieustępliwość Faradyne’a mogła przyczynić się samoistnie do reakcji alergicznej już na sam dźwięk jego nazwiska. Gdzieś z tyłu głowy Byal Faradyne miał też to, że jednak jego droga z Aureliusem Hudsonem przecięła się początkowo listownie — z zaczytywania w listy i coraz bardziej znajome zakrzywienia odręcznego zapisu liter, a później kulturalnych rozmów w zestawieniu aurelowej kawy z byalową herbatą, z czasem wymienionych na mocniejsze procentowe napoje. Czasami historyk żartował sobie z tego otwarcie, mówiąc, że wywróżył im w tamten deszczowy dzień przyszłości. Przyszłości, w której zawiązało się między nimi dość duże zrozumienie i zaufanie, choć to drugie jeszcze nie na tyle rozwinięte, by wtajemniczył miłośnika gór w specyfikę swojej odmienności. Planował też przemilczeć obecność stworka łamane na cyklopa, który zniknął w suficie. Brzmiało zbyt irracjonalnie, żeby wyłuszczył tę informację Aurelowi w przytulnej kuchni i przy głaskaniu pieska merdającego wesoło ogonem. Zapewne kiedyś jeśli ich życzenie się ziści i dostaną możliwość swobodnego przebadania tuneli wzdłuż i wszerz, oświadczy ni z tego ni z owego, że gdyby Hudson zobaczył małego cyklopa, lepiej aby zachował pełen spokój, bo ten może go zapamiętał (tak jak Byal jego chłodną łapkę i ciągnięcie go w dół, a także wskoczenie i owinięcie się wokół niego niczym małpka). — Zawsze doceniam to, że jesteś słowny, Aurelu — mruknął z rozbawieniem Faradyne, a kąciki jego ust uniosły się lekko w pogodnym uśmiechu, nawet jeśli nie odpowiadało to aurze na zewnątrz. Na twarzy Byala szybko zawitał grymas, gdy próbował poukładać w głowie chronologię zdarzeń. Przy przepytywaniu przez Roche nie miał po prostu sił witalnych, aby udźwignąć to w sprawny, intelektualny sposób. — Postaram się zacząć od początku. Musiałem się upewnić, gdzie się wszyscy znajdują, zanim zdecydowałem się na wyruszenie do Cripple Rock, do czego zachęcił mnie list mojego znajomego, chociaż obstawiam, że sam nie wiedział, że zdarzy się coś tak dziwnego, jak zapadnięcie asfaltu. Nie zaskoczę cię, gdy powiem, że wpadliśmy do środka. Gwoli ścisłości: ja, dwa, młode umysły i jakaś kobieta, której nie kojarzyłem zbytnio. Nic nam się nie stało, coś zamortyzowało nasz upadek, ale przeżyliśmy chwilę grozy. Natrafiliśmy na zwłoki górnika, strój nienaruszony, tak jak i on sam – niepoddany naturalnym procesom pośmiertnym. Bardzo ciekawe zjawisko, nigdy się z czymś podobnym nie spotkałem. O, i na ścianach zdawało się, że przebiega coś na podobieństwo błyszczących nici, nie potrafię tego wyjaśnić. Prawie zawalił nam się sufit na głowy. Rozdzieliliśmy się… — urwał na moment, żeby napić się parującej z kubka herbaty, ale i również zyskać chwilę przerwy, na pozostawienie w cieniu obecności stworka i jakiegoś klaustrofobicznego tunelu z wtopionymi w ściany oczami. — Błądziliśmy. Cudem natrafiliśmy do miejsca, które opisywał w dzienniku zmarły górnik, z punktu widzenia niemagicznego, co zaznaczę, który próbował się wydostać przez drzwi. Zostały jednak zabezpieczone magicznie, ale wymagały klucza, w który weszła kobieta, z którą nas rozdzieliło. Mało dyskretnie zabrał go jej młody Cavanagh, o którym farmazony wypisywał Piekielnik, gdy znajdował się w czeluściach kopalni ze mną, razem z panną L’Orfevre. Powiedzieć, że obecność tamtej kobiety nas zaskoczyła, to jak nie powiedzieć nic. Udało nam się ściągnąć zabezpieczenie przy pierwszym podejściu, składające się ze znaków alchemicznych, które uprzednio rozczytałem. Przeszliśmy do jakiegoś miejsca, ale nie zaprowadziłoby nas do wyjścia, bo to znajdowało się bezpośrednio nad nami. Upewniwszy się, że młody Cavanagh i młoda L’Orfevre są obok zdecydowałem się na zaklęcie z asortymentu magii natury, które wzniosło nas z dobre dwadzieścia metrów w górę. Znaleźliśmy się w jakiejś zapomnianej przez świat kaplicy, a na zewnątrz czekał jakiś koleś przy samochodzie. Zgodził się odwieźć nas do miasta, niemniej nikt nas nie szukał. O tym ile czasu właściwie minęło i że przyznano mi status zaginionego dowiedziałem się od Roche, który pojawił się u mnie ledwie po moim powrocie, ale jak się domyślasz – średnim byłem dla niego kompanem do rozmowy. — Faradyne odetchnął, ponownie rozkoszując się ciepłem herbaty, która przyjemnie rozlewała się po ciele. Na szybko rozmyślał, czy czegoś nie pominął. Niewątpliwie wiele detali rozpływało mu się między palcami. Historyk przyłożył palec do ust, jednak nie w geście uciszania psiaka i Aureliusa, a w nagłym zamyśleniu. — Nie było nas chyba z cztery dni. Nie doświadczyliśmy ani razu potrzeb fizjologicznych, te złapały mnie w mocny uścisk dopiero po wydostaniu się z tuneli. Nie mieliśmy ze sobą żadnego prowiantu, a do dyspozycji kurz i pył. Może to jakaś specyfika kopalni, ciężko ocenić, co to właściwie było. Poza kolejnym dowodem w postaci nierozkładających się zwłok i ubrań, które mieli na sobie, to w opozycji do tego stoi fakt, że na coś te osoby zginęły. W oparciu o doskonale zachowaną garderobę łatwo było ocenić czas pochodzenia. Górnik chcący wydostać się siłą z tej odnogi, a także czarownica polegli przed zapieczętowanymi drzwiami. — Swoją opowieść Faradyne zwieńczył zmarszczeniem brwi, a w miejscu między nimi zawitała lwia zmarszczka, która utrzyma się na dłużej nawet jeśli profesor historii magicznej, zminimalizuje ten gest mimiczny. Floyd oparł łebek o kolano Byala, a ten jako urodzony psiarz, nie może nie poświęcić mu większej uwagi niż wieloletniemu alkoholowi, który zgodnie z obietnicą Hudson, przyniósł do niewielkiej kuchni. Profesor historii magicznej uniósł uważne spojrzenie na przyjaciela, kiedy ten zarzucił na niego haczyk, podpytując mało dyskretnie kopalnię i byalowe męczenie nestora rodu od lat. Nieustępliwie, uprzejmie, acz zapewne do ostatnich granic poirytowania. — A czy to, o co zabiegałem wiąże się z tym, że persona non grata mojego pokroju wpadła bez zaproszenia do kopalni Hudsonów i ma jeszcze większe podstawy, aby zabiegać o zezwolenie na wejście na jej teren? — Byal przechylił głowę w bok, lustrując uważnym spojrzeniem zielonych oczu Aureliusa. Intuicja podpowiadała mu, że tym razem, dla odmiany, podróżnik ma dla niego dobre wieści, ale nie chciał się za wcześnie wczepiać w tę myśl. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Aurelius Hudson
Słowa -najpewniej będziemy się często spotykać, ponieważ nie planuję zaprzestać posyłać zapytań oraz próśb wiedziony naukowym obowiązkiem, ale mimo pogody życzę panu udanego dnia - zabrzmiały złowieszczo i jeszcze przez kwadrans dudniły w przestrzeni umysłu. Aurel porównywał je wtedy, z kroplami deszczu bębniącymi o dach Dodge Charge'a z 67, którym wówczas przemierzał ulice Saint Fall. Długo mu towarzyszył. Postanowił w końcu przyjrzeć się bliżej sylwetce człowieka, któremu temat kopalni ciążył pod powiekami i był zapewne, podobnie jak u podróżnika, powodem wielu nieprzespanych nocy. Obietnica złożona przez profesora historii magicznej sprawdziła się pół roku później. Hudson, już wtedy z własnej inicjatywy, zainspirowany profesorskim felietonem, który, zgodnie ze swoim powołaniem, nie zaniechał swoich naukowych obowiązków, wystosował do niego list - krótki, treściwy, niepozbawiony uprzejmości. Obawy, które w sobie Aurel pielęgnował, zbiegiem czasu, od jednej do drugiej rozmowy, znikały, coraz słabszym echem wybrzmiewając pod sklepieniem jego czaszki, aż w końcu zupełnie zostały zagłuszone, a liczne spotkania z Byalem w końcu stały się elementem jego codzienności i pogłębiły jego obsesyjne mysli, jakie kierował ku miejscu zaginięciu Ellie. Na chwile kuchnie wypełnia cisza. Cisza ta nie jest jednak oznaką niezręczność. Zrodzona została z powodu poruszanych tematów, które ich obu wpędzily się w czule objęcia refleksji. Gospodarz, w końcu, by nie wisieć nad swoim gościem, siada przy stole. Przywołuje Floyda, nadal zafascynowanego nowoprzybyłym i drapie psa za uszami, a potem, prostując plecy, ujmuje w dłonie kubek, spojrzenie lokując na twarzy swojego rozmówcy, który jeszcze przez chwile bije się z myślami, zanim przełamuje cisza, zanim z jego wybrzmiewają pierwsze słowa. Aurel podejrzewa, że w powrót do tamtego dnia nie jest łatwy, wiec emanuje cierpliwością, której odmówić mu nie można. Po tym zapalczym, w gorącej wodzie kąpanym chłystku, śladu już nie ma. Spontaniczne wycieczki za miasto to jedyna rodzaj improwizacji, na jaki sobie pozwala. Minuty mijają. Opowieści snutej przez Faraydne nie przerywa ani razu. Intryguje go w równym stopniu, co ostatnie wydarzenia, jakie zatrząsnęły miastem. Wsłuchuje się z największą uwagę w to, co historyk ma do powiedzenia. Na kliszy pamięci zapisuje słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Sam, czego Byal do dzisiaj nie jest świadomy, zszedł do kopalni, więc jego historia, chociaż może wydawać się nieprawdopodobna, przyjmuje ze spokojem, chociaż, na wzmiankę o ciele górnika, potrójna zmarszczka przecina jego czoło. Jego myśli, pomimo iż stara sie tego uniknąć, przemykają w kierunku zaginionej Elianne. Czy...?, pytanie, którego nie jest w stanie dokończyć, balansuje na krawędzi jego świadomości. Czy ona, podobnie jak ten górnik, zmarła w tunelach i teraz czeka aż ktoś ją odnajdzie i pochowa jej martwe ciało? Ciało tego górnika nie powinna tam leżeć w nieskończoność. Mężczyzna zasługiwał na godny pochówek, refleksja ta jest pokłosiem tego pytania. Pod kopułą czaszki pojawia się jeszcze jedna myli. Jak dobrze, że Byal nie podzielił losu górnika i czarowników, którzy nie złamali pieczęci nałożonej na wyjście. - Biorąc pod uwagę ciało górnik, które nie uległo procesowi rozkładu i waszej odporności na potrzeby fizjologiczne, można zaryzykować stwierdzeniem, że w tej części tunelów czas płynie inaczej, wolniej - to jeden racjonalny wniosek, kury przychodzi mu do głowy, kiedy zostaje skonfrontowany z byalowym doświadczeniem związanym z kopalnią. – I nie wiem, czemu nie wysłali za wami ekipy poszukiwawczej, skoro zyskaliście taki status. Może nie wiedzieli, gdzie was szukać? - zastanawia się na głos, ale to żadne wytłumaczenie. Podejrzewa, że prawda może być bardziej przyziemna. Razem z tym wnioskiem, przenosi spojrzenie nieco ponad ramię Byala i zagryza gorycz pod zębami, jej nieprzyjemny posmak wypłukując z przełyku kilkoma łykami herbaty, która zdołał wystygnąć do stopnia akceptowalnego przez jego podniebienie. – 1885? - upewnia się, chociaż pytanie to ma formę retoryczną. Zna odpowiedź. Przez chwile zerka na dziennik znajdujący się z zasięgu jego wzroku. Przez chwile, ledwie kilka sekund, chce po niego sięgnąć, ale dłonie nadal obejmując ceramiczne naczynie. Na to przyjdzie czas. Słowa zapisane na kartkach dziennika nie wyparują, zwłaszcza iz ich właścicielem była osoba, która nie mogła cieszyć się magią płynąca w splotach skóry. Grymas uśmiechu wykrzywia wargi Aurela. Hudson jest zdeterminowany, gotowy postawić na szali swoje życie, gotowy osierocić swoją córkę, której ciepła i miłości, pomimo jego śmierci, przecież nie zabraknie, byle rozwikłać tajemnice zaginięcia Ellie i odciąć pępowinę przywiązania, jaka fantomowymi bólami łączyła go z kopalnią. Iskry objęły jego spojrzenie, kiedy zainicjował kontakt wzrokowy z przyjacielem. Nie obawia się, ze rozmowa, jaka właśnie odbywa się w czterech ścianach jego mieszkania, dotrze do innych uszu, niż tych, które należą do Byala. Mężczyzna, na przestrzeń lat, zdobył zaufanie Hudsona. - Już nie musisz o nie zabiegać. Zdobyłem pozwolenie. - Przekazał Byalowi list, którego Augustus spisał kilka dni wcześniej. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Byal Faradyne
Faradyne przy ich pierwszym spotkaniu nie miał powodu, aby go oszukać czy wprowadzić w błąd. Nie planował dopasowywać całej swojej kariery do hudsonowej odmowy, a tym samym nie zamierzał odpuszczać, nawet jeśli na pewnym etapie pogodził się z rutynową odmową i nie liczył na nic więcej, a co dopiero na to, że los w tej kwestii się do niego uśmiechnie. Znalezienie się w kopalni w efekcie anomalii nieznanego pochodzenia w efekcie czego pękł pod nimi asfalt, ściągając ich zapraszająco do wnętrza ukrywanych przed światem tuneli. Odnalezienie małego cyklopika, zwłok górnika w stanie nienaruszonym i zabezpieczonego wyjścia, wobec czego bezradny byłby każdy niemagiczny, jeszcze mocniej rozpaliło ambicję profesora historii magicznej w kwestii tego, że kompleks korytarzy podziemnych należy przebadać. W czasie, gdy w stosie listów zostawionych na jego biurku w gabinecie w zaciszu domowym jeszcze przez jego żonę — Harrow, najbardziej zaskoczył go ten zaadresowany przez Aureliusa Hudsona. Wymiana wiadomości zaowocowała spotkaniami i dzieleniem się swoimi przemyśleniami, a także nieodłączną obserwacją Faradyne’a w obszarze tego, że wychowanek rodziny, pod której to jurysdykcją znalazła się kopalnia, rozpalił w sobie gorącą ochotę wejścia do wnętrza. Pomijając już to, że wzajemnie angażowała ich ta sama kwestia, mimo nieustępliwego nie, ujętego może w inne słowa, lecz ich wydźwięk pozostawał niezmienny. Nawet jeśli w stercie listów od Aurela znajdował się też jeden nietypowy jak na styl wypowiedzi i pisania, a który nabudował oburzenie ówcześnie żony Faradyne’a, która w pewnym momencie ujrzała światło dzienne w ich nieprzychylnej wymianie zdań, zwieńczonej profesorskim: czy ty jesteś normalna, Harrow? Jej niechęć do Aureliusa Hudsona wydawała mu się po dzień dzisiejszy wzięta co najwyżej z czytania z fusów herbaty osiadłych na dnie kubka i nie miał zamiaru brać jej na poważnie wobec jej nadinterpretacji. — Nie mogę powiedzieć, abym odczuł dużą różnicę w tunelach — mruknął, choć operował głównie na wrażeniu, które było ulotne. Nie doświadczał tam niczego dziwnego, poza oczywistym faktem, że ciało, na które się natknęli nie miało na sobie znaku działania normalnych biologicznych procesów rozkładu. — Skąd mogliby właściwie wiedzieć? Nawet gdyby pojawili się przy pęknięciu asfaltu i próbowali nawoływać, to nie odpowiedziałoby im nawet echo, ponieważ weszliśmy wgłąb tuneli. — Profesor historii magicznej wzruszył ramionami, a chwilę później przy pytaniu Aurela o rok skinął twierdząco głową. Tak jak zaprzyjaźniony Hudson nie zdaje sobie sprawy z tego, że Faradyne jest rozszczepieńcem, tak i Byal nie poznał dotąd prawdziwych, palących motywów przyświecających jego rozmówcy. Nie wydawało się to nigdy osadzone na fundamentach zwykłej ciekawości i historyk podejrzewał, że jest w tym coś osobistego, jednak nigdy nie chciał wkraczać na tak niepewny grunt. Nie wtajemniczył przecież Aureliusa nawet w stratę syna, a tragiczny wypadek z Maywater co najwyżej obił mu się o uszy lub przewinął w jakimś artykule, który przemknął mu w pośpiechu między palcami. Sięgnął po kubek z parującym naparem herbacianym, żeby upić z niego łyk, korzystając z tego, że nieco ostygł w miarę postępu jego opowieści, przytaczanej stopniowo Aurelowi. Pogładził zaraz skroś palcem wskazującym i środkowym, odpędzając od siebie myśl o Raleighu, która zagnieździła się pod czaszką, zwłaszcza, że zanim na swoim progu zastał Mallory’ego Cavanagha, zajrzał jeszcze do nietkniętego pokoju, jako jedynego zamkniętego pomieszczenia w domu należącym do Bayla Faradyne’a. Profesor historii magicznej nie umknął jednak od uważanego spojrzenia zainicjowanego przez Aurela, jednak wypowiedziane przez niego słowa, sprawiają, że momentalnie marszczy brwi w akcie niedowierzania, które towarzyszy mu nawet z wręczeniem mu listu z podpisem nestora rodziny Hudsonów. Treść czyta uważanie z trzy razy i historyk samoistnie walczy z tym, że jeszcze do końca w to nie dowierza, jednak podpisu Augustusa nie dałoby się tak zręcznie zafałszować. — Cóż, to naprawdę niezwykła nowina. Teraz powinniśmy zaplanować z uwagą wobec każdego detalu nadchodzącą wyprawę badawczą wgłąb tuneli. — Faradyne wciąż zerkając na te tekst listu, oświadczył spokojnie, choć kąciki jego ust unoszą się mimowolnie ku górze w wyrazie radości. W końcu, chciałby rzec, po tylu latach. Trzeba było szeroko zakrojonych incydentów, by na usta wszystkich znowu trafiła kopalnia, aby nestor otworzył przed nimi taką szansę.[/color] |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej