Gill Collingwood
Kanapa jest wygodna. Bibelotów jest dużo. Nie wolno mówić, że za dużo, może to się skończyć Spojrzeniem. Nie ma czegoś takiego jak za dużo bibelotów. Ostatnio zmieniony przez Gill Collingwood dnia Pią Mar 24 2023, 21:05, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
26 stycznia 1985 To nie była pora na przyjacielskie odwiedziny. Terence doskonale wiedział, która jest godzina, sprawdzał ją kilkukrotnie na zegarku oplatającym jego nadgarstek, kiedy zmierzał na Sonk Road. Jedenasta w nocy przeznaczona zazwyczaj była na powolne przygotowania do snu, a nie najścia gości, zwłaszcza gdy ci sami goście ledwo wyszli z pracy, a brak porządnego snu odbijał wyraziste piętno na ich twarzach w postaci sinych okręgów pod oczami. Kto by się spodziewał, że powrót do domu o czwartej nad ranem, tuż po Czarnej Mszy i niemiłej konfrontacji z przeszłością, która przypomniała o sobie dobitnie i boleśnie, a następnie przepłakane w poduszkę godziny, jakie powinien przeznaczyć na odpoczynek przed pójściem do pracy na dwunastogodzinny dyżur skończą się w ten sposób? Praca pozwalała zapomnieć, zmuszała do zogniskowała wszystkich myśli wokół niej, zajmowała umysł w pełni i oddalała na dalszy plan wszystko inne. Samotność zaogniała rany, nigdy niezabliźnione, rozdrapywane raz za razem w nerwowości. Wcześniej myślał, że retrospekcje owiane lekką mgłą czasu przez którą zatraciły część swojej wyrazistości są wystarczająco bolesne, przypominając o utracie życia przypominającego te beznadziejne sielankowe powieści obyczajowe. Z drobnym twistem fabularnym w postaci paru traum oraz kilku siniaków i ran zdobytych gdzieś w trakcie nocnego patrolu czy innych interwencji. Teraz wiedział, że można cierpieć jeszcze bardziej. Adres znał doskonale. Porządni ludzie, a do takich zaliczany był jako syn panny Forger, nie powinni się pojawiać w dzielnicach takich jak ta, ale nie miało to znaczenia. Terence nie bał się przychodzić tutaj nawet po zmroku. Zawsze szedł szybko, nie oglądał się za siebie, chociaż czasami czyjaś twarz wydawała mu się znajoma. Cel był zazwyczaj ten sam – do tutejszych barów zaglądał tylko w towarzystwie, nie chcąc się narażać imbecylom w przeżartymi od taniego alkoholu komórkami mózgowymi i całej reszcie niemagicznej hołoty. Do kamienicy wemknął się bez problemu, drzwi na klatkę schodową ciągle są zepsute i nie domykają się tak jak powinny. Na schodach było już nieco cieplej, ale to nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Skostniała od zimna dłoń zapukała energicznie, a egzorcysta po cichu liczył na to, że właścicielka mieszkania jest w środku. Wejście otworzyło się, więc powitał uśmiechem kobietę, nie potrafiąc nawet opisać jak bardzo cieszył go widok Gill. Szczególnie teraz. — Przepraszam, wiem, że jest późno, ale… — zaczął cicho, zastanawiając się, co właściwie powinien powiedzieć. Nie był to pierwszy raz, kiedy przyszedł w najmniej spodziewanym momencie, bez żadnej zapowiedzi, telefonu czy wiadomości. Prawdopodobnie nie powinien czuć się z tym źle, przecież znali się tyle lat, że sama myśl o tym przytłaczała ogromem czasu spędzonego razem. Sam powtarzał jej, że drzwi mieszkania na Eaglecrest są dla niej zawsze otwarte, nigdy nie kręcił nosem na jej wizyty o nieludzkich porach. Nieważne czy potrzebowała towarzystwa zapełniającego pustkę w sercu i niemego zrozumienia, czy wydarzyło się właśnie coś szczęśliwego, wartego podzielenia się z kimś jeszcze. Mimo to nie czuł się dobrze ze swoim najściem, odczuwając dyskomfort ciężki do porównania z czymkolwiek innym. Zanim wszedł do środka, zwilżył spierzchnięte wargi i jeszcze raz podjął na głos. — Nie chcę być dzisiaj sam — dokończył, a to mówiło więcej niż długie tłumaczenia. Dlatego wolał przyjść zmęczony, spocony, wyraźnie potrzebujący ciepłego prysznica, długiego snu i alkoholu. Jutro ma wolne; wróci do siebie i zacznie udawać, że wszystko jest dobrze, ale to od jutra. Dziś był czas na chwilę słabości. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Gill Collingwood
Gdyby spytać Gill - jedenasta to pora na odwiedziny jak każda inna. Jedenasta to też doskonała pora by siedzieć w wannie. To cały rytuał. Począwszy od doboru odpowiedniej mieszanki zapachów na dany dzień - dzisiaj króluje cynamon - koloru wody, ilości piany. Najważniejszy jest jednak wybór książki, nadaje ton całemu wieczorowi. Książka może popsuć absolutnie wszystko. Nie jest do nich cierpliwa. Napisano ich wystarczająco w historii świata, jeśli lektura nie porwie od pierwszej strony, gotowa jest ją odłożyć na półkę „do przeczytania” i nigdy więcej do niej nie wrócić. Nikt nie powiedział, że jest cierpliwa. Dzisiaj padło na Marguerite Duras i już pod dwóch stronach wie, że kąpiel ma szanse być długa. Miała szanse być długa - woda wciąż jest ciepła i przewraca właśnie dwudziestą stronę kiedy słyszy pukanie do drzwi. O tej porze ilość potencjalnych gości można zwęzić do kilku osób. Sąsiadka z dołu, szukająca zmarłego od trzech lat kota, wali jakby paliła się cała ulica. Aż bibeloty trzęsą się na półkach. Przestała jej otwierać, szczególnie kiedy jest w wannie. Dobrze wie, że chce ukraść jej kociaka. Poppy puka delikatnie, z nieśmiałością, jakby nie znały się od trzydziestu lat, a trzydziestu minut. Jej otwiera bardzo szybko, wiedząc, że gotowa się rozmyślić i uciec kiedy najbardziej potrzebuje pomocy. Valerio najpierw łapie za klamkę, jakby spodziewał się, że jest otwarte a ona już czeka naga na kanapie. Czasami się nie myli. A Terry… Pewnie o tym nie wie, ale ma swój charakterystyczny sposób uderzeń. Bardzo rytmiczny. Czasami, gdy jest w odpowiednio filuternym nastroju, stara się go naśladować uderzając do jego drzwi. Nigdy nie wychodzi podobnie. Wyjdzie z wanny, na mokre ciało narzuci tylko szlafrok. Stopy odbijają się na puchatym dywanie, kiedy przechodzi przez dzienny pokój wprost do drzwi. Zamaszyście otwiera, jakby spodziewała się, że wpadł znudzony ofertą tutejszego baru… I od razu zmarszczy brwi. Już dawno nie widziała go podobnie zdewastowanego - Jest późno? - zagadnie drocząco, ale bez typowego uśmieszku, wciągając go do środka. Przygląda mu się uważnie, kiedy zwilża wargi i zbiera słowa. Nie skończy zdania, a już obejmie go wokół ramion - Wyglądasz jakbyś przepłakał całą noc a potem poszedł do pracy na całodzienny dyżur i rzucił się w wir obowiązków żeby tylko o niczym nie myśleć. Musisz być wykończony - powie, prostując ręce by złapać jego spojrzenie. Jest w tym jego coś czego nie widziała już od dawna. I co naprawdę mocno ją niepokoi - Zrobię Ci kąpiel - kąpiel dobra na wszystko - Mam otwarte wino - wino też jest dobre na wszystko, ale - chociaż mam wrażenie, że masz ochotę na coś mocniejszego. Śpisz dzisiaj u na kanapie - zadecyduje od razu. Wypuści go wreszcie z rąk - Rozbieraj się - doda, wracając do łazienki. Cynamon i Marguerite muszą poczekać. Terry potrzebuje dużo lawendy. Dużo piany. I butelkę ginu. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
W całym terence’owym życiu były tylko dwie osoby, które z tak zadziwiającą łatwością potrafiły zajrzeć za maskę uprzejmego uśmiechu. Przejrzeć, co faktycznie za nią się kryło, niejednokrotnie również odgadnąć, co było powodem takiego a nie innego stanu. Dlatego nie zdziwiło go, że diagnoza Collingwood jest tak trafna. Prawie jakby siedziała obok niego cały ten czas, śledząc poczynania dzisiejszego dnia, aż do stanięcia tutaj, na progu jej mieszkania i wproszenia się, przeszkadzając kobiecie w jej chwili relaksu. Niestety, jednej rzeczy nie mogła przewidzieć, a obejmujący ją Forger nie był w stanie wydusić z siebie na wstępie, co doprowadziło go do tego nędznego wyglądu, ale wiedział już wtedy, że napomknie o tym. Gdzieś pomiędzy kolejnymi rozmowami, wspominkami, jednym a drugim żartem, udając, że prowizoryczny ład, jaki stworzył przez ostatnie lata, jednym lekkim dmuchnięciem nie został bezpowrotnie zniszczony. Pozwolił się zaprowadzić do łazienki, porzucając najpierw wierzchnie ubranie i torbę. Przyglądał się temu jak napuszcza wodę do wanny, a sam zrzucił z siebie koszulę. Bez wstydu, dawniej połączonego nieodzownie z nagością w jakiejkolwiek formie. Jedynie pilnuje, żeby blizny na górnej części pleców nie rzucały się w oczy. Reszta ubrań ląduje na podłodze dopiero po wyjściu Gill z zakafelkowanego pomieszczenia. Zawsze z podziwem patrzy na kolekcję wszystkich zapachów. Czasami w trakcie kąpieli uchyla każdy ze słoiczków, pociąga nosem, by dowiedzieć się, jaki zapach się pod nimi kryje. Teraz również popatrzył na nie uważnie, ale nie zagląda do środka. Wpatruje się długo w fugi, którym może daleko już do świeżej bieli z czasów kładzenia na ściany glazury, ale widać, że lokatorce zależy na tym, żeby było ładnie i czysto. Pewnie nie ma w tym takiego zacięcia jak Terence, który czyści wszystko z maniakalną perfekcją. Wcześniej miał nad sobą kogoś, kto potrafił go od tego odciągnąć, ze spokojem mówiąc “Terry, nie walcz z kurzem”, teraz jego natręctwa mają się wspaniale. — Pamiętasz jak pojechaliśmy do Lewiston? — zagadnął, wycierając jasne włosy w ręcznik, gdy ubrany w starą piżamę (zapomniał o niej; nie spodziewał się, że dalej tutaj jest) wszedł do pokoju dziennego. Przydługie kosmyki nie chciały się go słuchać nigdy, teraz też odstawały każdy w swoją stronę. Zaprzestał walki, siadając na kanapie i krzyżując nogi. — Tych facetów, którzy do nas dołączyli w tym barze? — przywołał kolejny szczegół, który mógł naprowadzić Gill na odpowiednie wspomnienie, które niespodziewanie zamigotało na jego powiekach, gdy zamknął oczy próbując skupić się jedynie na gorącej wodzie otulającej zmęczone ciało. Urlop należał się każdemu, im tych parę lat temu również. W barze było głośno, Diana Ross i kawałki z jej najnowszego albumu zagłuszały z powodzeniem każdego. Panowie w eleganckich garniturach, z poluzowanymi krawatami nie wyglądali na takich, którzy chcieli rozmawiać o najnowszej książce Thomasa Harrisa. Jeden z nich nie patrzył też na palącego Terence’a wraz z jego subtelną gestykulację w trakcie, nieświadomie zaadaptowaną po matce adopcyjnej jak na potencjalnego towarzysza intelektualnych rozmów. — Bawi mnie jak w głowach większości mężczyzn postrzegają samych siebie jako najlepszych kochanków na jakich można trafić… Naiwniactwo — zaśmiał się, rozglądając się po stoliku kawowym za popielnicą. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie spytał o to, co się działo między jego zniknięciem za drzwiami baru, gdy został odprowadzony wzrokiem przez Gill, a powrotem parę godzin później do motelu w którym się zatrzymali. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Gill Collingwood
Maniakalna perfekcja jest przerażająca. Jedynymi momentami dzieciństwa w których czuła chociaż ułamek wdzięczności za to kim jest jej matka były, paradoksalnie, konkursy piękności. Chociaż przyklejała jej sukienkę do skóry lakierem do włosów i nakładała na twarz grube warstwy makijażu, to nie ustawiała jej z zaciśniętymi zębami, denerwując się kiedy nie wyglądała jak mała, idealna lalka. Zbyt skacowana, nie miała sił na m a n i a k a l n ą perfekcję. Miała siły na numerki w szatniach z jurorami. Wciąż pamięta powykrzywiane w zdenerwowaniu twarze innych matek. Łzy strachu w oczach małych dziewczynek o nieruchomych twarzach. I idealne kółka kręcone nadgarstkiem podczas machania na scenie. I nawet jako kilkulatka wiedziała, że kiedy wyjdą z wielkiej hali liczyć się będzie czek w kieszeni, nie szarfa czy trofeum pod ręką. Wsiądą do samochodu, będzie mogła zdjąć z siebie góry tiulu i plastiku. A w domu zje przesłodzone płatki z mlekiem. Pozostałe dziewczynki pewnie przyjeżdżały ładniejszymi samochodami i miały piękne pokoje wypełnione lalkami, ale co z tego, skoro każdego dnia musiały ćwiczyć by stać się perfekcyjne? Łazienkę myje codziennie, tak by przyjemnie siedziało się w wannie. I tylko po to. Większość rzeczy w swoim życiu robi dla przyjemności. Czekając aż zmyje z siebie kurz ciężkiego dnia, leży na kanapie. Zadarte w górę nogi opiera o bladoróżową ścianę. W wewnętrzny rytm rusza palcami o krwiście czerwonych paznokciach, nie przestanie nawet kiedy wejdzie do pokoju. Dopiero kiedy siądzie obok i zagadnie, uśmiechnie się pod nosem. Dość makabrycznie wygnie ciało by spojrzeć na niego. Z dołu - Pamiętam - Lewiston 1982 - Ich też pamiętam. Jak przez mgłę - uśmiech zrobi się szerszy. Bar był duszny, drinki mocne, a na dodatek nie musieli za nie płacić. Za trzy dni miała skończyć trzydzieści lat i, choć to głupie, miała wrażenie, że kończy się świat. Gorący smak tequili na języku miał zagłuszyć wszystkie popaprane myśli. Przez chwilę kusiło ją by po prostu się zapomnieć. Wychylić o jeden kieliszek za dużo. I dać się porwać nocy. Wróciła do ich pokoju sama. - A co innego im pozostaje? - parsknie śmiechem. Opuści nogi, podniesie się do siadu i odwróci w jego kierunku. By znowu wbić w niego uważne spojrzenie - Masz do wyboru albo wybujałe ego, albo problemy z erekcją - wybierz co gorsze - To zły seks tak cię wymęczył? - uniesie brew - Wiesz, że zawsze możesz powiedzieć nie i wyjść, prawda? - rzuci pozornie żartobliwie. Zaczepiając przy tym jego stopę swoją. Żaden seks nie jest wart kaca. Nawet jeśli tylko moralnego. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Alkohol swoje kosztuje. Zawsze to odczuwa w trakcie swoich wizyt w barach, gdy po odejściu od kontuaru portfel staje się nieco lżejszy, a zapięcie wchodzi lżej. Drobna pomoc finansowa – zawsze żartobliwie mówił o mężczyznach, którzy nieśmiało podsuwali mu drinki. Liczyli na więcej, intensywne spojrzenia były wymowne, ale Terence cenił się odrobinę wyżej niż kilka dolarów, by stać się czyimś testem na bycie pedałem. Zwłaszcza gdy widzi pocące się dłonie, drżące palce – litości. Tamten wyglądał na chojraka, chwalił się drogim zegarkiem, a idąc do auta zadzwonił kluczykami. Rzeczywistość szybko zweryfikowała jego przechwałki, a Forger po ubraniu się rzucił mu jedynie pełne politowania spojrzenie. “Sprawdź lepiej na tym swoim bajeranckim zegarku, ile czasu ci to zajęło” powiedział na pożegnanie. — Nie byli najbardziej interesujący na świecie — przyznaje z uśmiechem. Z perspektywy czasu pozostaje tylko się śmiać. — Wiesz, po prostu czasami sobie przypominam o niektórych amantach. Amerykańscy książęta od siedmiu boleści. Kupili udziały w sardynkarni, tatuś kupił im dyplom, a puszą się jak pawie. Jeden lepszy od drugiego — stwierdza pesymistycznie. Dlatego trzeba być lisem – popisać się sprytem, by osiągnąć cel, gdy dolary nie są czyimś największym przyjacielem. Prześlizguje wzrokiem po jej sylwetce, kiedy przybliża się do niej. Jest piękna, wysportowana – nigdy nie dziwił się jej powodzeniu. Gill zdecydowanie jest lisicą, zapewne bardziej zdolną od nawet niego. — Pewnie dlatego tak łatwo przychodzi się przywiązać, zakochać w tych, którzy są absolutnie wyjątkowi. Z bladym uśmiechem rozlewa na jego ustach, gdy pochyla się nad stolikiem i chwyta za butelkę alkoholu. Sprawnie ją otwiera i rozlewa do szkła, nawet kropelka nie może się zmarnować. Grace Forger również piła gin – drogi, dlatego sączyła go powoli, z odpowiednią nabożnością. Trzymała kieliszek leciutko, tak jak chwyta za niego Terence, nieświadomie przejmując kolejne delikatne gesty z samej obserwacji matki. — Chciałbym, żeby słaby seks był moim największym życiowym problemem — roześmiał się raz jeszcze. Gill nie wiedziała o Fogartym przychodzącym do jego mieszkania regularnie, raz na tydzień. Rozmawiali o książkach, czytał Cecilowi fragmenty ulubionych powieści bądź całe opowiadania z wypożyczonych albo zakupionych zbiorów. Nie zdradzał swojego romansu nawiązanego z dekadę młodszym chłopakiem spotkanym czystym przypadkiem, pod jedną z dogorywających latarnii w Eaglecrest. Znów pomyśli o tym, że jakimś cudem te zawsze dokonują żywota, gdy w jego życiu dzieje się coś pozornie błahego, później wspominanego raz za razem. Nie mówi o Fogartym, a jednak czuje, że Gill się domyśla – ktoś w jego życiu jest i rozgościł się jak gdyby nigdy nic. Przecież już dawno nie nabijał się z żadnego faceta, który po seksie z nim dostawał załamania nerwowego. Znane mu przedstawienie pod tytułem “Nie jestem taki jaki ty, jestem normalny”. — Zresztą raczej oboje nie musimy się przynajmniej tym martwić — dodał z lekkim rozbawieniem, popijając łyk ginu. Gorycz wymieszana z cytrusową świeżością rozeszła się po języku. To nie bourbon, ale wiedział, że odczuje jego działanie już po pierwszym kieliszku, a chcąc przeciągnąć tą słodycz rozluźnienia i rozkoszne szumienie w głowie. — Problemy znajdują nas same, na dodatek zazwyczaj w momencie, gdy tego nie chcemy. — Piękne preludium do tego, co się stało. Chwycił za koniec tej nitki, teraz byle powoli, aż do celu. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Gill Collingwood
- Udziały w sardynkarni? Spałeś z Van Den Deckerem? - usta wygną się w pełnym rozbawienia uśmiechu, ale wciąż przypatruje mu się naprawdę uważnie. Może być i lisem, choć nigdy nie myślała o sobie w ten sposób. Prędzej porównałaby się do kameleona, chociaż to mało pociągające zwierze. Dobrze się adaptuje. Jak i ona. Niewiele jest zasad, którymi kieruje się w życiu. Czerwona bielizna jest lepsza od białej, okrągłe łóżka wygodniejsze od zwykłych, makaronu nigdy nie można łamać na pół, nawet jeśli ma się mały garnek. Bibeloty najlepiej wyglądają w dużych ilościach, kiedy na opakowaniu soli do kąpieli piszą by kąpiel trwała nie dłużej niż dwadzieścia minut na pewno kłamią. A wszystko może się zmienić w ułamku chwili. Dlatego nie warto się przywiązywać. Przywiązywanie się jest niebezpieczne. Ludzie - nawet własna siostra - mogą odejść w każdym momencie, bez słowa wyjaśnienia. Akurat o tym nie musi go przekonywać, do dzisiaj nie odzyskał tego szczerego, całkowicie beztroskiego śmiechu. I tego wyjątkowego błysku w oku. Z którym patrzy się na tę jedną, wyjątkową osobę - Zakochać - powtórzy, smakując słowo na języku niczym egzotyczny owoc. Wykrzywi się lekko, marszcząc śmiesznie nos - Zakochać? Kto ma na to nerwy - niby to obojętnie wzruszy ramionami, sięgając po swoją szklankę. Musi przepić zażenowanie samą sobą. Ogień alkoholu przepłucze gardło. Rozciągnie się nieco i znów rozłoży wygodnie na kanapie, nogi zadzierając na oparcie. - To może być naprawdę poważny problem - wzruszy ramionami w tak prawdziwie filozoficznej pozie - Narastająca frustracja, drżenie dłoni, skłonność do burd, nadmiar testosteronu powoduje agresję - kąciki ust znów uniosą się w górę w droczącym uśmieszku. I zapewne kiwnęłaby tu głową, ale zamiast tego uniesie w górę brew z niemałą satysfakcją. Dobrze wie, że od dłuższego czasu się z kimś spotyka. Nie dopytywała, wiedząc, że sam o nim opowie kiedy poczuje się gotowy. Poza tym przyjaźń to nie tylko porównywanie rozmiarów potencjalnych kochanków. To też szacunek do rzeczy do których druga strona nie chce się przyznawać. Nawet jeśli są jasne jak słońce. Czasem w mniejszy lub większy sposób wydaje się z nowym nabytkiem, czeka cierpliwie na szczegóły - Znalazł Cię jakiś problem? - dopyta, zerkając na niego uważnie - Pokłóciłeś się ze swoim nowym chłopakiem? - pokręci głową, nie, to nie to. Przed chwilą przyznał się do dobrego seksu, nie chwali się czyichś umiejętności w tym zakresie kiedy jest się wściekłym - Dopadły Cię duchy przeszłości… - to już bardziej. Wyjątkowi. Łatwo się zakochać… - Nie! - aż podniesie się do siadu - Naprawdę?! - po dziesięciu latach? - Nie mów, że jeszcze do Ciebie przyszedł?! To byłaby już bezczelność. Dopełnienie całego obrazu zniknięcia na ponad dekadę bez słowa. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
— Rozumiem, że można mieć co do tego jakieś wątpliwości, ale mam jeszcze resztki szacunku do siebie — roześmiał się zaraz po tym jak skrzywił się niemiłosiernie na twarzy. Prawie tak jakby coś mu zaszkodziło w trakcie wyobrażania sobie tego. Pamiętał van den Deckena, przecież w liceum dzielili jeden rocznik. Może nawet chodzili na algebrę, może raz usiedli blisko siebie, ale Terence poza czysto kurtuazyjnym “cześć” prawdopodobnie nie powiedział nic więcej. Krąg trzymał się razem, a kim on był więcej poza adoptowanym dzieckiem katolickiej dewotki i jej brata, sędziego hrabstwa Hellridge? Teraz nie sądził tym bardziej, by ktokolwiek z szacownych rodów magicznych chciał z nim mieć coś więcej do czynienia. A już szczególnie w charakterze pana do towarzystwa na noc czy dwie. Który zaryzykowałby? Popatrzył jak sięga po szklankę, pociąga z niej łyk trunku i rozciąga się na siedzeniu. Kącik jego ust uniósł się mimowolnie, ale nie zamierzał drążyć tematu zakochania. Wiedział przecież wiele, może za dużo jak na jedną osobę. Najpierw o Veritym, gdy znajome nazwisko zabrzęczało w uszach. Cała trupa prawników, stary Walter Forger wyklinał ich tak wiele razy przy obiadowym stole. Teraz pojawiła się inna postać, tym razem stary kawaler, kolejny z Kręgu. Terence nie umiał powstrzymać krótkiego śmiechu, tłumiąc go zaledwie częściowo. — W Palazzo bez zmian? Dania tak samo dobre? — nawiązał lekko do tematu, wychylając kolejny łyk alkoholu, ale uniesiony policzek zdradza dalej jego rozbawienie. Przecież nie mówi o lasagni. Jego oczom nigdy nie dane było ukazanie innej części włoskiej restauracji. Forger znał tylko ulubiony stolik pod ścianą, przyjemny wystrój głównej sali i smak spaghetti bolognese przyrządzonego tak jak włoska babcia przykazała, gdy kolejne urodziny Venoira przyszło im spędzić we dwójkę w ten sposób. Nigdy nie pchał się tam, gdzie nie był potrzebny, chociaż skłamałby, że ciekawość zwłaszcza w ostatnich latach walczyła skutecznie ze zdrowym rozsądkiem. Kolejne wspomnienie chłopaka, którego tożsamość pozostawała dla Gill tajemnicą, nawet w kontekście tego, co zaraz miało być powiedziane, ociepliło zmęczoną twarz. — Mój nowy chłopak? — spytał żartobliwie i pokręcił zaraz głową. Czym właściwie dla siebie byli z Cecilem? Jednym wieczorem w tygodniu, gdy mogli udawać, że cała reszta świata nie istnieje w ich pojmowaniu świata. Godzinami, które upływały zdecydowanie zbyt szybko nad kartkami książek, nad alkoholem, papierosami. W jego łóżku, które na parę dni przesiąkało zapachem jego tytoniu. Minutami milczenia i wpatrywania się w siebie. Sekundami zabranego oddechu i na wydechu szeptanych wyznań, które mogły być niczym, a jednocześnie wydawały się wszystkim. Czy to wystarczało, by nazwać kogoś kimś więcej niż tylko kochankiem? Czy w ten sposób próbował resztkami sił się dystansować, udawać, że wcale nie jest tak, jak jest? — Nie, my się nie kłócimy. Nigdy. Jedna z wielu jego zalet. Collingwood jest bystra. Nie trzeba mówić jej wszystkiego, wykładać łopatologicznie każdej jednej myśli. Wystarczy sugestia, a ta składa wszystko w całość. Dlatego powinna być kimś więcej niż asystentką prawną, ale on sam wie najlepiej, że czasami potencjał to nie wszystko. On miał potencjał na zostanie chirurgiem, a skończył na wykłócaniu się z nadętymi lekarzami o każdą drobnostkę, gdy podważali jego kompetencje, bo jest tylko pielęgniarzem. Odłożył szklankę i otarł wilgotne usta nim zaczął mówić dalej o przeszłości, która w końcu go dopadła. Uderzyła w niego wspomnieniami z delikatnością rozpędzonego parowozu, by sprowadzić go do parteru i przypomnieć o tym, co zakurzone miało go już więcej nie dręczyć. — Wyrósł z ziemi, dosłownie. W gazecie czytałem, że stanowi ogarniali burdel w banku w Portland, napad z rozbojem. Myślałem, że może tam teraz mieszka, ale nie – wrócił dokładnie w to samo miejsce — wyjaśnił bardzo krótko. Nie wdawał się w szczegóły i okoliczności. Nie opowiedział o rozlanej kawie, która zaplamiła cały kitel. O tym, jak widział go w Kościele Piekieł na każdej z Mszy, a w myślach układał scenariusze ich rozmów. Od tych spokojnych, po te gdzie policzkuje mężczyznę z całej siły. — Nie przyszedł do mnie sam. Złapałem go po mszy ostatniej nocy — powiedział, próbując zachować spokój. — Nie powinienem tego robić. Powinienem go zostawić, niech sobie żyje i bawi się w pana oficera z tym śmiesznym pistolecikiem. A mimo to nie umiałem tego tak odpuścić. — Niski głos mężczyzny ścichł, wzrokiem uciekając w stronę przeciwną do Gill. Nie umiał ubrać w słowa tej złości, poczucia niesprawiedliwości, bólu. Przecież wszystko było dobrze, dzień przed jego zniknięciem spał tuż obok niego i rozmawiali o tym, że pojadą do Maywater, następnego dnia szafa została opróżniona z ubrań, a na stoliku nie zobaczył nawet skrawka kartki z jakąkolwiek wiadomością. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Gill Collingwood
- Każdy popełnia błędy - teraz wybuchnie już naprawdę rozbawionym chichotem, cała ta wizja jest wręcz przezabawna. Głównie ze względu na sztywność Van Der Deckena - On ma wąsy. Ty masz wąsy… - i sama nie wie dlaczego ale to bawi ją w tym wszystkim najbardziej. Łaskotaliby siebie nawzajem. Choć śmiech szybko zamiera, przerwany tą nieznośna myślą jak niewiele potrzeba by stworzyć granicę pomiędzy Nimi a Nami. Oni, ci z kręgu, elita, których obowiązują inne reguły i żadne jednocześnie. I cała reszta. Nawet jeśli kiedykolwiek uderzyłaby się w głowę na tyle mocno by pozwolić snuć sobie jakiekolwiek marzenia, nigdy nie wyszłyby poza sferę bolesnych fantazji. Urodziła się nie po tej stronie miasta. Może udawać, że jest inaczej, ale obydwoje dobrze wiedzą, że czuje na sobie jego spojrzenie. Zdarte kolana zapieką mocniej, kiedy nonszalancko rzuci - Kucharz się nie zmienił - od czterech, pieprzonych lat. Może naprawdę upadła na głowę? We śnie. Spaść można nawet z okrągłego łóżka. - To miła zaleta - głos nabierze czulszych nut gdy odchyli głowę by na niego spojrzeć. Tego właśnie by chciała. By znalazł kogoś kto na powrót rozpali jego spojrzenie. Nada tych zaginionych, szczęśliwych zmarszczek przy oczach. Rozświetli skórę, rozpali zmysły, rozgrzeje od środka. Pamięta jak rozbłysł przy Venoirze, jak szczęśliwy się zdawał, jak wszystkie traumy z dzieciństwa, całe poczucie wyobcowania i niepewności, nienawiści do samego siebie zdawało się rozpływać. Zastępowane znacznie milszymi odczuciami. I jak wszystko runęło niczym domek z kart gdy ten zniknął. Pogrążając go w jeszcze większym mroku. - Nie. Nie. Nie - ze złością potrze skronie, wizualizując całą sytuację - Nie powinieneś odpuszczać. To co zrobił… on… - wściekłość tylko rośnie, rozpychając się od środka - On powinien cierpieć. Powinien wiedzieć. Co zrobiło takie odejście - jakiekolwiek odejście - Ale Ty - złapie go za rękę - Nie jesteś mu nic winien. Niech zgnije. Może inny pan oficer zastrzeli go równie śmiesznym pistolecikiem. Niczego innego mu nie życzy. - I co zrobił? Uciekł? Wytłumaczył się w jakkolwiek sposób? Choć nie wierzy by jakiekolwiek wytłumaczenie mogło nawet w najmniejszym stopniu usprawiedliwić podobne bestialstwo. Wyrwać komuś żywcem serce i rzucić na bruk to najgorsza ze zbrodni. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : asystentka prawna i świetna towarzyszka
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
— Faktycznie, tyle nas łączy. Zarost na twarzy. — Wywrócił oczami wciąż z uśmiechem na twarzy. Wszystko inne prawdopodobnie różniło i sprawiało, że jakiekolwiek wizje w żartach nie przyzwaliby wspólnie, nie miało to prawa bytu w ich świecie. Gill była bliżej ich wszystkich, Terence na taką przychylność musiałby zapracować byciem przydatnym, ale to miał na ten moment do zaoferowania było niczym. Tylko Forgerowi w głębi duszy nie zależało na ich aprobacie. Widział otarcia na kolanach. Wydaje mu się, że widział też sprzeczność emocji, jakie budzi w niej ten temat. Kilka różnych myśli, w tym samym czasie, a każda równie intensywna. Przywiązanie to ciężki stan, jak kula u nogi nie pozwalająca oddalić się zbyt prędko, opóźniająca chód. Gdy to wszystko szlag trafi – wtedy zaboli najbardziej. — To dobrze — chyba. Póki kucharz[/i[ jest do jej dyspozycji, niech korzysta. Tylko obaj wiedzą, że ta relacja nie jest dana na wieczność. Nie z tym nazwiskiem, nie w tym czasie; tych “nie” mogło być jeszcze więcej, ale tego już Terence ocenić nie mógł. Pozostaje jedynie cieszyć się ulotnością chwili. Robił dokładnie to samo, czerpiąc ze spotkań z Fogartym tyle, ile potrafił. Nad ich relacją widmo końca wisiało od dawna, ale póki nie spadało na nich z pełną siłą, mógł odzyskać przynajmniej tę namiastkę blasku w oczach i uśmiechu. To nie było to samo, ale nie musiało. Wystarczyło to, co mieli wspólnie, by uciszyć tęsknotę za kimś innym, kimś tak bliskim, a jednocześnie wymykającym się poza zasięg dłoni. — Nie jestem, to prawda. Powiedziałem mu. Ba, wydawał się dobrze zdawać z tego sprawę. Jest cynikiem, ale nie idiotą — wymruczął i skończył kolejny kieliszek, upewniając się jeszcze, że nie pozostało ani kropelki na dnie. Dopiero wtedy zostawia go w spokoju. Oczywiście, że Yadriel Venoir miał powód, by wyjechać daleko. Nie przedstawił mu go wprost, nie musiał. Terence domyślił się tego, co się wydarzyło z drobną pomocą jego matki, która domyśliwszy się, że jej syn nie pożegnał się w żaden sposób z Forgerem wydawała się zdezorientowana jak nigdy. Ona sama nie nadążała za wydarzeniami, jakie miały miejsce. Tylko tego Gill nie mogła wiedzieć, ta część ich wspólnego życia musiała pozostać możliwie poza zasięgiem wszystkich. Nieważne jak bardzo ten trup w szafie śmierdział przez swoją zgniliznę. Trup z napisanym na czole wyraźnie “CZARNA GWARDIA”. — Nie, nie uciekł. Rozmawialiśmy, burzliwie — tłumaczył, podsuwając kolana pod brodę. Nie wiedział, gdzie był na swojej misji wywiadowczej. Nie wiedział, co dokładnie tam robił. Cały ten bagaż emocjonalny ciążył mu aż zbyt mocno, nie umiał nawet złożyć dłuższego zdania. — Wytłumaczył, ale… Nie wiem, Gill. Nie wiem, myślałem, że mi ulży, ale ani trochę się tak nie czuję. Nie spodziewałem się tego teraz. Co mam robić, co mam myśleć? Odpowiedzi nie przychodziły do niego. Był zagubiony w tej złości zmieszanej ze smutkiem, były w tym wszystkim też wspomnienia. Tak żywe jak już dawno nie były. Wspomnienia dobrego i stabilnego życia, jakie prowadzili wspólnie. Urocze prawie jak ilustracje z magazynów z lat 50. Chciał znowu być częścią takiej ilustracji. — Jestem zmęczony, przepraszam. — Położył się na oparciu, zamykając oczy. Alkohol w tych warunkach działał bardziej jak środek usypiający. — Chciałbym to przespać. [i] Terence z tematu [ukryjedycje] |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz