charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
06.1980pierwszy powiew lataHamill Oatrun, Charlotte WilliamsonGłośny aplauz niósł się po ścianach sali, szczelnie zamykając graczy oraz widownię w zdającym się trwać wieczność wiwacie. Podniosła atmosfera, buzująca w żyłach krew i te emocje, windujące napięcie do skrajności udzielały się wszystkim, zwłaszcza kibicom wygrywającej drużyny. Piekły dłonie od gromkich braw, drapało gardło od ciągłych okrzyków dopingu. Zajmująca miejsce w jednym z pierwszych rzędów nastolatka ignorowała wszelkie niewygody, bo sprawa była ważniejsza, od byle bolączek. Zieleń tęczówek nie wodziła wyłącznie za piłką, kozłowaną czy przerzucaną z rąk do rąk; znacznie bardziej interesowała ją konkretna męska sylwetka, na tyle zaangażowana w rozgrywkę, że nawet jej nie dostrzegała. Jest przecież skupiony, teraz nie może odpuścić, powtarzała sobie w myślach, wybielając Oatruna, odganiając nasuwające się wątpliwości, jakie lubiły do niej przychodzić i zagnieżdżać się gdzieś w sercu, z wolna zatruwając niewinność uczucia. Nadal potrafiła się im oprzeć, zepchnąć gdzieś w otchłań pamięci, pozwolić sobie na niczym niezmąconą, beztroską radość - na jak długo? Mecz chylił się już ku końcowi, Night Warriors prowadzili miażdżącą liczbą punktów, już nic nie mogło ich powstrzymać przed wygraną. Nauczyła się reguł gry, zasad zdobywania punktów oraz ryzyka popełniania błędów, mimo iż koszykówka nigdy nie zajmowała szczególnego miejsca w jej życiu. Pojawiła się tam wraz z Hamillem, niezwykle przystojnym graczem o zniewalającym uśmiechu, znawcą słodkich słówek i czułego dotyku. Różnił się od wszystkiego, co dotąd miała, różnił od towarzystwa, w jakim przyszło jej się obracać. Aby zwrócił na nią uwagę musiała uciec się do kłamstwa, jakie z czasem i tak wyszło na jaw, zdradzając czarownikowi prawdziwy wiek panny Williamson. Złość udało się zażegnać miną pełną skruchy, obietnicą poprawy i szybkim seksem na tylnym siedzeniu samochodu. Nawet jeśli nadal żywił doń urazę, więcej o niej nie wspomniał. Kochał ją, albo tak przynajmniej powtarzał, w to chciała wierzyć, wtulając się w jego pierś i ciesząc wyrwanym z ponurej rzeczywistości skrawkiem. Czekała na niego pod szatnią, niecierpliwie i w ekscytacji, choć nie przestępując z jednej nogi na drugą, jak jakaś napalona fanka. Prezentowała się dziś nienagannie, jak zawsze zresztą, będąc idealnym przykładem ułożonej panny z dobrego domu. Wybrała jasną, letnią szmizjerkę w cienki prążek, zapiętą teraz przyzwoicie na każdy z sięgających dekoltu guzików, którą na ramionach przesłoniła warstwą cienkiego sweterka. W przewieszonej przez ramię małej torebce zmieściła kilka kobiecych bibelotów. Dziewczęca twarz nie nosiła śladów makijażu, chcąc oszczędzić sobie niechcianych rozmazów, jakie niewątpliwie powstałyby w związku z zaplanowanym wieczorem. Oparta plecami o ścianę budynku zwracała natychmiast głowę ku drzwiom, kiedy tylko słyszała skrzypnięcie zawiasów, by sprawdzić czy to on. Ciepłymi, ale czasem i wymuszonymi uśmiechami witała kolejnych graczy opuszczających budynek. Niektórzy odpowiadali z sympatią, inni zaś bezceremonialnie sięgali wzrokiem krótkiej spódnicy, obłapiając spojrzeniem kobiecą sylwetkę. Nie każdy z nich rozumiał słowo ‘nie’, choć tacy delikwenci po pierwszej próbie natychmiast się wycofywali, na co wskazywało choćby spojrzenie Daviesa, rozbiegane i zakłopotane, gdy pełen wstydu odwracał się natychmiast w stronę korytarza i oddalał pospiesznie, by nie ściągać na siebie dodatkowej uwagi. Obrzydliwe, skwitowała w myśli, kręcąc głową z niezadowoleniem, odprowadzając tamtego wzrokiem. Jak on może się z nimi kumplować?, zachodziła w głowę, niejednokrotnie pytając o to Hamilla, lecz uzyskawszy gładką odpowiedź o kolegach z drużyny, gwarantowanej lojalności czy innej jedności penisów, zaciskała tylko usta w wąską linijkę, pozbawiając ukochanego przykrej prawdy o członkach drużyny. - Byłeś wspaniały! - zawołała z radosnym uśmiechem, na widok Hamilla odpychając się od podpieranej dotąd ściany budynku. - Świetna akcja z Brooksem, zgubił się i nie miał z tobą szans - emocjonowała się jedną z sytuacji na boisku i stanęła na palcach, by zarzucić mu ręce na szyję. Chciała pokazać, że go dostrzega, że jej zależy, że dzielą zainteresowania - czy w innym wypadku w ogóle przychodziłaby na mecz koszykówki? - Mam nadzieję, że zachowałeś trochę energii na to, co będzie dalej. Czekałam calutki tydzień, dziś już nic nam nie przeszkodzi. - Osadzone już nisko na niebie letnie słońce nigdy nie rozgrzewa betonowych chodników do czerwoności, lecz wysoka jak na Maine temperatura drażniła przyzwyczajoną do wszechogarniającego chłodu skórę. Obiecany wypad nad wodę, miał być początkiem upragnionych wakacji, nagrodą za zaliczenie egzaminów i dostanie się na wybrane studia. Miał być także zwieńczeniem spędzonego wspólnie roku, celebracją kwitnących uczuć, zaciśniętych więzów, ale i okazją na chwilę relaksu, pozwoleniem na przyjemności, na oddanie pożądaniu. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Hamill Oatrun
Piłka jest w twoich rękach, naturalnie długich w przeciwieństwie do ogółu. Ciało podskakuje w górę w sposób kontrolowany. Kontrolowany przez ciebie, bo dbasz, żeby żadnego spadku nie było. Te dodatkowe centymetry w takim sporcie jak koszykówka to wszystko. W s z y s t k o. A dla ciebie sport, t e n sport, ma najwyższe znaczenie. Priorytet. Nic nie naznaczało kolorami twojego świata jak boisko, solidne buty, przewiewny strój, koszulka koniecznie na ramiączkach oraz krótkie spodenki i piłka, będąca największym marzeniem każdego z nich. Ciebie też. Teraz jest twoja, przynajmniej na razie. - HAMILL! PODAJ MI! - woła Nick po lewej, wystrzeliwszy do przodu jak strzała. Kątem oka dostrzegasz jak chmara dzieli się na pół. Część przeciwników leci za tobą, druga skupia się na Nicku. O to chodzi. Robią dokładnie to, co chcesz. Co cała twoja drużyna chce. Przyspieszasz, kozłując i unikając minimalnie wyższego dryblasa o czarnych, zmierzwionych włosach. To chyba Brooks? Zwiększasz tempo, a następnie zwalniasz. Część się dezorientuje przez użyty zwód, ale Brooks jest jednym z tych, co nie odpuszczają. To samo jest z Clarkiem i Edwardsem. Brown i Morgan stosują zasłonę, której celem jest Nick. Stewart nie ma szans się ruszyć. Atak pozycyjny macie przećwiczony. Linię informującą o byciu na środku zostawiasz za sobą. Davies po prawej blokuje, więc kiwasz głową. Zaraz patrzysz na lewo i powtarzasz ruch z Collinsem. Komentatorzy krzyczą, tłum wpada w niekontrolowany szał. Emocje strzelają w górę. Sufit długo tego nie wytrzyma. Niepozorny Echols czeka, kiedy się zatrzymujesz, gotów do rzutu. Manewrujesz Brooksowi przed oczami. Widzisz w jego spojrzeniu wybuchy płomieni i gotowość do odebrania ci piłki za cenę życia i śmierci. Sala wstrzymuje oddech, pot spływa strumieniami po plecach i twarzy. Oddychasz przez usta, po czym udajesz, że ręce są gotowe do oddania ryzykownego strzału. Grasz im na nosach. Czujesz już sapnięcie Edwardsa za sobą. Brook wygląda jakby tylko czekał, żeby podskoczyć i obronić kosz swojej drużyny. Pudło. Zwód się udaje. Twoje podanie jest nieoczekiwane, obiekt pożądania ląduje u Echolsa, napastnika znikąd. Szczerzysz zęby do wściekłego zawodnika. Wyczuwasz zwiększone szanse na faulowanie, ale lecisz i już nie spuszczasz z oczu Jayce'a. Ostatnie minuty są decydujące, tak jak i wykonany przez ciebie dwutakt i Brooks wpadający na ciebie, n i e f o r t u n n i e na sam koniec. Leżysz na ziemi, ale to nie ma znaczenia. Piłka ląduje tam, gdzie chcesz. - WYGRALIŚMY! WYGRALIŚMY! WYGRALIŚMY! - nic nie powstrzymuje Night Warriors przed donośnym ogłaszaniem końcowego wyniku. Zewsząd wołają waszą drużynę i każdego z zawodników z osobna. Brooks ma burzliwą pogawędkę z sędzią, kiedy ocierasz strużkę krwi z rozciętej wargi. To nic w porównaniu z tajfunami, biorącymi sporadycznie we władanie jamę ustną. Jesteś szczęśliwy. Jesteś obecnie tak kurewsko szczęśliwy, że nic nie jest w stanie ci tego odebrać. Czujesz poklepywania chłopaków. Zaciśniętą w pięść dłoń unosisz wysoko. Krzyczysz wraz z nimi. Wszystkimi. Z kibicami najbardziej. Krzyczysz tak, że aż czujesz ból w płucach. I dopiero na sam koniec jesteś w stanie ją dostrzec. Po wyjściu z pola gry. Kawałek dalej za obszar rywalizacji i wymieszany tłum. Są i wiwaty i jęki żałości. Radosne i iskry i posępne skrzywienia. W sporcie nie uniknie się przegranych. Jest po wszystkim, a ona stoi przy wejściu do szatni. Jest mniej blada niż zawsze. Wydaje ci się... zaraz, zaraz... że to rumieńce? Oczy lśnią z oddali, usta rozciągnięte w uśmiechu. Potrafi cię zaskoczyć, dzieląc się z czymś autentycznym. Czymś, co jesteś w stanie uznać za namacalne. Prawdziwe. Wasz związek nie jest idealny. Żaden nigdy nie jest. Tak jak wolny od kłamstw. To odnośnie wieku jest najbardziej problematyczne. Z wielu powodów. Tkwisz w tym dłużej niż zazwyczaj i staje się oficjalni po niepewnych, pierwszych schadzkach. Spotkaniach od niechcenia tu i tam. Impreza u Stone'a? Co za niespodzianka. Charytatywny mecz dla dzieciaków? Od zawsze macie na względzie dobro najmniejszych. Wykwintne przyjęcia dla wyższych sfer? Jasne, nie masz nic przeciwko. Bywasz na przynajmniej jednym raz w miesiącu. I nim się obejrzałeś, półprawdy i półkłamstwa wypełniają waszą rzeczywistość. Stają się normalne. Od jej kłamstwa zaczyna się i kończy wszystko. Nierozerwana pętla. Czasem trudniej jest złapać oddech, ale zaraz przekonujesz się, że tak wygląda świat. To jest norma. Wierzysz w zapewnienia i wrażenia, że możecie być czymś pewniejszym. Pełniejszym. Ona się zmieni i ty również. Tak minimalnie. Niewiele brakuje wam do perfekcji. Przez szyję masz przewieszony ręcznik, włosy kleją się do spoconego ciała. Niebiesko-złoty strój stanowi obecnie integralną część ciała. Jedna skarpetka jest wyżej od drugiej przez dynamiczną grę. Buty są związane, ale noszą pierwsze ślady zniszczenia. Zapominasz o zmęczeniu, mijając Skye'a, waszego rezerwowego, z którym zbijasz pospieszną piątkę. Założysz się, że zwalnia, po tym jak Charlotte przylega do twojego spoconego ciała, a ty chowasz twarz w brązowych, rozpuszczonych włosach. Ręka z niebieską frotką zastyga na wysokości dziewczęcego karku. Schodzi zaraz niżej. Twoje kończyny szykują się do oderwania jej od ziemi. Czasami lubi się droczyć, protestować, ale oboje wiecie o opanowaniu na pokaz. Jest w tym dobra. - Już po twoim pięknym stroju, Char - zdradzasz jej na ucho, bo plamy potu są nieuniknione po tak intensywnej grze. Znajdą się i na niej. Taka naturalna kolej rzeczy. Nie uchroni się żaden skrawek materiału. Jasny kolor nie był dobrym pomysłem. - Hamill, chłopie, ja wiem, wiem. Wszystko rozumiem, ALE - znaczące chrząknięcie rozlega się za twoimi plecami. - MOŻE BYŚ TAK SIĘ RUSZYŁ Z ŁASKI SWOJEJ? - Zaraz, zaraz Nick. To też jest ważne. Zdradza mi na ucho, gdzie mógł być potencjalny aut - wymyślasz na poczekaniu wygodną wymówkę, chowając w ramieniu Charlotte uśmiech. Przyciskasz do niej usta. Do ruchliwego barku. Masz nadzieję, że wargi przestały krwawić. Nie ma między wami żadnej przerwy. - Jasne, jasne. Nie ze mną te numery, Oatrun - grozi ci palcem, mijając waszą dwójkę. Puszcza oczko do ciebie jak już twoja twarz odrywa się od żywego dystraktora. Nietrudno jest się zapomnieć. Przewracasz z rozbawieniem oczami. Powoli wracasz do niej, ale nadal myślami jesteś przy meczu. - Brooks jest zbyt niecierpliwy. Pędzi jak wariat niepotrzebnie - zdradzasz po chwili, przypominając sobie, że coś o zawodniku California Sand Bears. Czujesz gorąc, tworzący dodatkową, niepotrzebną warstwę. Ignorujesz jakikolwiek dyskomfort. - Poczekasz na mnie? Muszę się umyć i przebrać. Czym przyjechałaś? Mogę spróbować skombinować wóz od Ellery'ego. Mój nadal jest w naprawie. Wymordowane ręce wreszcie ją stawiają z powrotem na ziemi. Dobrze kamuflujesz zmęczenie, wyrywające się zaledwie z oczu, tracących na swojej sile. Szał zwycięstwa przemija. - Dobrze byś poczekała w innym miejscu. Niedaleko jest kawiarnia. Powinni sprzedawać coś zimnego - starasz się nie patrzeć niżej tylko na jej twarz. Róż nadal króluje na twojej własnej. Opalonej. Dajesz dłoń na wilgotny kark. Słońce niemiłosiernie praży. - Widziałem jak kibicowałaś, Williams! Byłabyś świetną cheerleaderką! - rzuca ze śmiechem Echols i za karę otrzymuje od ciebie szturchnięcie. Posyłasz mu żartobliwie ostrzegawcze spojrzenie. Wiesz, że Charlotte potrafi jak chce dać w kość. - Nie pozwalaj sobie Jayce! - mówisz plecom szatyna. Dostrzegasz, że sukienka oberwała bardziej niż zakładałeś. Dobrze, że jeszcze jest sweter. - Mam w szafce zapasową koszulkę. Wrócę z nią raz-dwa. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Hamill Oatrun
Wszystko kiedyś dobiega końca. Tak samo jest z waszym spotkaniem. Twoja koszulka ląduje na niej. Pożegnania z resztą drużyny są szybkie. Więcej komentarzy nie pada. Nikt nie chce z tobą zaczynać. Możesz żartować i posyłać przyjacielskie kuksańce, ale spojrzenie brązowych oczu stanowi wystarczającą odpowiedź. Granice zostają ponownie wyznaczone. Z Charlotte spotykasz się najdłużej. Staje się stałym elementem meczów i towarzyskich spotkań. Na te ostatnie najczęściej wyciąga cię ona. We własnej osobie. Wiecznie coś dzieje się w waszych życiach. Nie ma chwili odpoczynku. Nie dla sportowca i ambitnej uczennicy, z jednej z najbardziej znanych rodzin w mieście. Para jak z obrazka. Historia jeszcze lepsza, zważywszy na potencjalny brak akceptacji ze strony bliskich Charlotte. Nigdy jej o to nie pytasz. Temat jest poza zasięgiem, bo ciągle pojawia się nowe, lepsze, ważniejsze. Po wirowaniu i wizycie w szatni, pospieszna rozmowa dobiega końca. W kawiarni spędzacie więcej czasu, planując wykorzystanie wolnego. Właściwie robi to Williamson, mając dopięte szczegóły na ostatni guzik. Ty musisz jedynie się zgodzić lub przygotować się na przeciągającą się dyskusję. Pozwalasz na dużo, bawiąc się owijającymi się wokół palców kosmykami. Zakręcasz, a następnie wypuszczasz. Nie pamiętasz, co gra w tle. Nie rozpoznajesz piosenki. Przy następnym szykowaniu się do wystąpienia o konieczności pojechania w 'te', a nie 'tamto' miejsce, po prostu przyciągasz jej głowę. Robisz to ostrożnie. Czoło ma oparte o odsłonięty obojczyk. Twarz staje się niewidoczna. - Spędzimy całą noc pod gołym niebem - szepczesz prosto do ucha obietnicę. Jeszcze nie wiesz, że przyjmie ci ją złamać. I nie tylko tę. Po tym jak chce się odsunąć, jest strasznie duszno i nie ma czym oddychać, przyciągasz jej twarz i składasz na ustach pospieszny pocałunek. - Za wybitny doping. Jesteś przekonany, że zaraz przewróci oczami, ale będzie się uśmiechać znad słomki. Sam rozciągasz wargi, popijając slurpee. Zamówienia znikają wreszcie ze stołu. Płacisz za całość i następuje zmiana otoczenia. Wóz załatwiasz gładko od brata, a później jest z górki, aż do nadejścia nocy, kiedy otrzymujesz ważny telefon. Rano budzi się sama. Z wiadomością, którą pospiesznie nakreśliłeś na kartce. Obok znalazły się pieniądze na jej powrót do domu. Wiesz, że będzie zła, ale musisz zaryzykować. W końcu będzie lepiej. Na pewno zrozumie. Pewnego, równie słonecznego dnia. [zakończenie retrospekcji] |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca