First topic message reminder : Hemlock Place Hemlock Place to mało ruchliwa uliczka, która z Sonk Road wiedzie w głąb miasta. Po obu jej stronach znajdują się kamienice z czerwonej cegły, których fasady zdobią różnego rodzaju graffiti. Zdaje się, że niektóre z tych budynków są już dość mocno zniszczone i wymagają renowacji, chociaż to nie zmienia faktu, że w ich wnętrzach dalej mieszkają ludzie. Wśród nich wyróżnia się wysoki, szczytowy budynek po prawej stronie, którego dach zdobi stylowy, metalowy ornament. Ulica jest często zapominana, chociaż kiedyś, przed wybudowaniem nowej drogi, wiodła tędy główna trasa do miasta. Na stojących tu ławkach zazwyczaj nikt nie siedzi, a w tle widać kilka drzew, które nieśmiało pochylają się ku przodowi fasady jednej z kamienic. Obowiązkowy rzut kością k3 (wykonuje jedna osoba w wątku): 1: Napotykacie na grupkę młodzieży malującą akurat na fasadzie jednego z budynków graffiti przedstawiające Ronalda Reagana pożerającego flagę USA. Mija ledwo sekunda, gdy obok rozlega się głośna policyjna syrena, a młodzieńcy wrzucają wprost w wasze ręce puszki farby. Uciekacie, czy zdecydujecie się wyjaśnić sytuację policji? 2: Z okien jednej z kamienic słyszycie donośne odgłosy muzyki, wyraźnie wskazujące, ze w środku ma miejsce impreza. Z okna na pierwszym piętrze wychyla się akurat dziewczyna w skórzanej kurtce i z papierosem wciśniętym między usta macha do was, namawiając, byście wpadli. 3: Zaczepia was klęczący przy skrzyżowaniu bezdomny, wyciągający śmiało dłonie po jałmużnę. Jeśli zdecydujecie się wrócić mu cent lub dwa - odpuści, jednak jeśli nie - chwyci jednego z was za kostkę, lamentując o swoim ciężkim losie. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Kwi 01, 2024 10:56 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Hemlock Place - ulica, która wywoływała gęsią skórę na powierzchni jego ciała, powitała go jak zwykle. W każdym zakamarku głębiła się ciemność nie przełamana nawet przez najbledszy strumień światła. Leviorą oświetlił drogę do celu. Nie błądził po omacku, na oślep. Nie zaufał swojej intuicji. Oświetlił drogę do celu sączącą się między palcami świetlistą Leviorą obejmującą strumieniem światła najbliższe skrawki przestrzeni, do których sięgał wzrok. Wracał tu. Za każdym razem, nieustannie. Człowiek wyjdzie z Sonk Road, Sonk Road z człowieka nigdy. W gąszczu układających się w labirynt uliczek czuł się jak w betonowej klatce - nieprzyjemne dreszcze przebiegały wydłuż linii kręgosłupa i wtapiały się głęboko pod skórę. Zacisnął zęby mocniej na filtrze papierosa, gdy odezwał się ból fantomowy - promieniował od popękanej na plecach skóry. Jakby pozostawione na powierzchni blizny pamiętały, kto był ich autorem. Jakby, z chwilą, które zostały mu zadane, miały alarmować go o dyszącym mu w kark zagrożeniu. Zagrożenie nie żyło. Umarło na jego oczach. Krztusiło się własną posoką, kiedy blask dogasał w ciemnych, hebanowych ślepiach. Nie pozwolił, by wyrzuty sumienia zagościły w nim na dobre, uśpiły w nim czujność. Kroki stawał ostrożnie, niemal bezszelestnie. Jakby unosił się milimetry nad brukiem. Jakby nie ważył nic. Ostatni buch szluga smakował metalicznym posmakiem krwi. Czuł jej odór w ciasnym zaułku obskurnej uliczki zwieńczonej ceglaną ścianą i drzwiami. Grymas nakreślony na wargach nie zdradzał nic, poza niechęcią, która biła także od spojrzenia. W drodze do Hemlock Place przypominał sobie wszystkie możliwe rytuały, które mogą przydać mu się w środku małego, brudnego mieszkania. Miał nadzieję, że nie będzie musiał sięgnąć do tych z wyższej półki - Czystej krwi, usuwającej toksyny i zanieczyszczenia, które przedostały się do żył. Recytował w myslach dwa inne - te, które zapamiętał z trudem. Vires tibi do ut sanus sis. Vocem meam audi. Tuum corpus cedat ditioni meae. Rytuał dobrej krwi - niwelował wszystkie negatywne skutki mające wpływ na organizm. Oraz rytuał łagodzący ból. Zamknął peta w pięści, a druga dłoń znalazła się na wysokości klamki pokrytej cienką warstwą rdzy. Palce zacisnął na niej dwa uderzenia serca później. Wszedł do środka- klatka schodowa była równie obskurna, co fasada budynku, w którym się znalazł. W powietrzu unosił się odór uryny i fekaliów. Powstrzymał odruch wymiotny wpinając się kondygnacji schodów na drugie piętro. Na pierwszym poczuł prześlizgujący się po nim wzrok. Z lekko uchylonych drzwi sączyło się sztuczne światło lampy, które kreśliło na ścianę podłużny kształt. Cień stojącej w drzwiach kobiety padł prosto na niego, do jego uszu doleciał, cichy, stłumiony warkot. - Stul pysk, Bella - warknęła na swojego ujadającego czworonoga, którego charkliwy oddech skraplał pot na karku Cienia. Zignorował jej nawoływanie. Zignorował jej obecność. Z gwałtowniej bijącym w piersi sercem pokonał kolejne stopnie. Znajome drzwi znalazły się w zasięgu jego spojrzenia trzy głębsze oddechy później. - Jak dobrze, ze jesteś - w drzwiach stanęła drobna, kobieca sylwetka. Wycofała się zaraz do mieszkania, by zrobić mu dostęp do środka. - Daj mi papierosa. Po drodze zgubiłem paczkę. Była nowa, ledwie napoczęta, kupiona kilka chwil wcześniej. Kiedy odkrył, że jej nie ma, przeklinał na czym świat stoi. Nie zdjął butów. Podłoga była brudna, podeszwy butów pozostawiły na niej tłuste plamy. - Posprzątaj tu czasem. Perlisty śmiech Petry słyszał z kuchni. Gdyby stała tuż obok, powiedziałaby pewnie: to nie koncert życzeń. Nie czekał na zaproszenie. Na "rozgość się, czuj się, jak u siebie w domu". Nigdy się nie poczuł, chociaż po stęchłym, sztywnym kocem przeleżał tu kiedyś dwa dni. Wszedł do oświetlonego jarzeniówką salonu. - Co tym razem? Jego obiekt treningowy w osobie wielbiciela ostrych wrażeń, amatora sportów ekstremalnych i poszukiwacza zastrzyku adrenaliny, siedział, zawinięty w ciasny kłębek na fotelu. Cecil przejechał językiem po zębach. - Spadłem ze schodów. Jasne ułożyło się drwiącym grymasem na cecilowych ustach. - Petra, chodź tu, pokaże ci co i jak. - Najwyższy czas, by sama zaczęła składać swojego nieokrzesanego, skorego do bitek brata. Nie zawsze będzie dostępny po telefonem. Kiedyś nie zdąży. Kiedyś Austin wykrawa się na dywanie w salonie, a Petra, zalana łzami, nie mogąca znieść tej straty, być może podąży jego śladem. Dziewczyna pojawiła się chwilę później. Papierosa, którego mu wręczyła, wsunął do ust. Nie zapytał ponownie o powód jego stanu.Nie zapytał, kto go tak urządził i w jakie tarapaty tym razem wpadł. Jego kuzynostwo nie było skore do zwierzeń, a on nie miał zwyczaju ciągnąć ich za język. Nie mieszał się w ich sprawy. Protestowała przed tym jego oportunistyczne sumiennie. Zaklęcie znieczulające ciało było na tyle zaawansowane, że pytające spojrzenie Petry zbył milczeniem. - Duco. - Poczuł przyjemny, ciepły prąd przepływający przez paliczki, kiedy magia, kumulująca się w pentaklu, przenikła do jego ciała, przeszyła go na wskroś i wtopiła się w skórę z trudem oddychającego Austin. – Znieczulenie - krótki komentarz, a po nim kolejne zaklęcie.- Subsido. Powinno go uspokoić i wprawić w lekki stan otępienia. Nie zjawił się tutaj z dobroci serca. Pojawiał się tu, bo na ciągle wpadający w mniejsze lub większe tarapaty Austin mógł ćwiczyć magie anatomiczną, która stopniowo - z miesiąca na miesiąc- odsłaniała przed nim kolejne sekrety. Po przerwaniu kompletów odciął sobie drogę do ćwiczeń praktycznych, wiec szukał takiej możliwości wszędzie, gdzie tylko nadążyła się okazja. Dlatego podniósł słuchawkę i pojawił się tu o drugiej nad ranem. Nie spał, szkicował. Kilka ilustracji domagało się jego uwagi. Ślęczał nad nim pięć godzin. Potrzebował odskoczni. Chwili wytchnienia. Ironiczne, ze szukał ich właśnie tu. W murach ceglanej kamiennicy. Teraz zaboli, chciał powiedzieć, ale nie powiedział. Duco uśmierzyło ból. Austin nie poczuje nic. - Sanacruore. Przyłożył dłoń do rozcięcia na jego twarzy. Zaklęcie musiał wypowiedzieć jeszcze raz Syk, który wydostał się spomiędzy zaciśniętych warg, świadczył o tym, że jego właściciel nie poczuł prawie nic. - To tylko trochę bólu. Tyle co nic. Kolejny etap - Breviter. Czar usuwał płytkie zadrapania. I tym razem magia przyjemnym ciepłem połaskotała go po powierzchni palców. Rana niemal zupełnie zniknęła. Niemal. Została najgorsza część - załamana ręka. Przyjrzał się jej uważnie, pod światło. Zwisała bezwiednie. Złamana? Zwichnięta? Nie dysponował wystarczająco rozległą wiedzą z zakresu anatomii, by zdiagnozować obszar jej uszkodzenia. Fortitudo powinno w minimalnym stopniu zminimalizować obrzęk, jak i poprawić kończynie funkcjonalność. Pierwsze Fortitudo wyszeptał; głos zatrzymał mu się w krtani. Drugie Fortitudo, powiedziane nieco głośnie, zadrżało na języku. Trzecie strumieniem magicznej energii dosięgło celu. Odetchnął. Potrzebował zapalić. - Masz proch rytualny? - Świece wziął ze sobą. Nie podejrzewał, że Petra zmagazynowała ich zapas. Zaciągnął się papierosem, zapalonym zapalniczką. Gryzący dym, najpierw wypełnił drogi oddechowe, a potem powierzchnie płuc. Zatrzymał go tam trochę dłużej, do granic wytrzymałości, do momentu, aż poczuł nieprzyjemne drapanie w gardle. - Na drogę. - Włożyła mu resztę paczki do kieszeni. Skinął głową, ale nie towarzyszyło temu gestów "dziękuję". Sama usypała z prochu pentagram. Świece w kolorze białym umieścił na ramionach gwiazdy i, zanim acham znalazł się między placami, zdał jej papierosa. - Ossa coniunge, celeriter sanare – ostrze sztylety zwrócił ku świecom – jednej, drugiej, trzeci, czwartej, piątej. Rytułał Łączkość - przyspiesza proces gojenia złamań.Nie używał go nigdy wcześniej. z tematu Leviora 40/30, skuteczne Duco 96/70, skuteczne Subsidio 94/60, skuteczne Sanacruore 24/20, skuteczne Breviter 32/35, nieskuteczne Breviter 117/35, skuteczne Fortitudo 49/85, nieskuteczne Fortitudo 45/85, nieskuteczne Fortitudo 107/85, skuteczne Rytułał Łączkość (45), k100+20. Zużywam zestaw świec w kolorze białym. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 95 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
przychodzimy z Olive Street Leander pyta dlaczego, a Allie nie rozumie, dlaczego to pytanie w ogóle pada. Przed momentem sam mówił jej, kto powinien, a kto nie powinien pojawiać się w tej dzielnicy. Za moment da jej wywód na temat tego, że to dzielnica dla wszystkich, wcześniej mówiąc, że jednak nie. I jeszcze zadaje takie pytania. Co tym… lekarzem jest nie tak? — Bo wygląda pan jak ktoś zdecydowanie nie stąd – odpowiada. Naprawdę, starała się być miła i grzeczna, choćby ze względu na Irę, ale… ale, no, po prostu, nie potrafi. Nie potrafi zrozumieć Leandra, jego słów, jego intencji, jego… obycia. Przecież mogłaby go polubić. Ale przed chwilą prawił jej kazanie i mówił do niej jak do dziecka. Może jednak lepiej, jeżeli będzie widywała go tylko w chwili, w której był z nimi też Ira. Jakoś to wszystko wtedy… jakoś to wszystko się rozchodziło. — Ale przed chwilą mówił pan, że to dzielnica nie dla mnie – dodaje. Łapie za słówka? Być może. Pyskuje? Być może. To się zdarza bardzo rzadko, ale Allie czuje się urażona tym pretensjonalnym traktowaniem, jakkolwiek nie jest ono pomocne w tym momencie. Bo przynajmniej pozwala jej wrócić na właściwe tory, prostą drogą do miasta. Masz przy sobie coś cennego. — Myśli pan, że chcieliby ukraść motocykl? Nic więcej cennego ze sobą nie miała, więc o niczym więcej też nie była w stanie pomyśleć. A może powinna. Teraz dla niej najcenniejszy był on – bo właśnie dzięki niemu mogła stąd jak najszybciej odjechać. I pobłądzić po okolicy jeszcze przez jakiś czas. Przechodzili z jednej ulicy na drugą – ta zdawała się nieco szersza i bardziej rozjaśniona. Z niej nawet zaczynała widzieć most prowadzący do dalszej części miasta. Na moment tylko zatrzymała spojrzenie na Leandrze, wyrażając zdumienie w tym, co właśnie usłyszała. Na podobnej się wychowałem. Nie było tego po nim w ogóle widać. Był lekarzem, dobrze ubranym, dobrze się prezentującym… w życiu by nie pomyślała, że mogło wychować go coś podobnego do realiów Sonk Road. Przez takimi ludźmi i miejscami ludzie się przecież przestrzegali. Sam ją przestrzegał. Spuściła tylko głowę, nie wiedząc, co powiedzieć. Z ust wypada jej tylko krótkie ach, tak, i nic więcej. Nie wypadało chyba pytać go o coś więcej. Może nawet źle wspomina tamte czasy. Nie znali się przecież tak dobrze, żeby się sobie zwierzać z takich rzeczy. Może nawet nie chciał o nich mówić. k3 na zdarzenie z lokacji I kości zmroku po raz trzeci i ostatni |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Stwórca
The member 'Alisha Dawson' has done the following action : Rzut kością #1 'k3' : 1 -------------------------------- #2 '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Kiedy zadawał jej pytanie, obserwował ją z uwagą, aby ostatecznie odnieść wrażenie, że kręci się w kółko, kiedy daje jej sprzeczne sygnały i stawia takie tezy. Dlaczego aż tak bardzo go to bawiło? - Tak i zdania nie zmieniam, ale… - zawiesił głos wyłącznie dla efektu. Czy Alisha miała to docenić? - Ponieważ masz coś, co można stracić. Do Sonk Road trafia się z przypadku. Raczej nikt nigdy nie marzy, aby obudzić się w jednym łóżku z dodatkowymi lokatorami w postaci pluskiew i nie chce zastanawiać się, czy jutro będzie miał co do garnka włożyć. Ale do czego piję… Rozejrzał się wokół nich, uważnie badając teren, kiedy maszerowali dalej, niemalże znikając już z Olive Street na rzecz przejścia przez Hemlock. - Do tego, że właśnie z tego powodu mogą tu być wszyscy i nikt nie powinien. - Pomógł jej podnieść przód motocykla, aby nie musiała szarpać się z nim w obliczu mijanego przez nich, nietypowo wysokiego krawężnika. - A podziękować za to możemy wyłącznie Kręgowi. I wydumanym kapłanom, którzy ludzi doświadczonych biedą widzieli tylko stojących pod spożywczym z papierowym kubkiem na drobne. Wywody dobiegły końca, a przynajmniej na chwile. Leander się już dość nagadał jak na swoją zwyczajną powściągliwość w słowach. Nie był pewien, dlaczego aż tak uparcie chciał jej to wyjaśnić. Może to kwestia jej wycofania, niewinnej buzi i nienagannych manier, z których znał ją wcześniej. Mógł tylko wyobrażać sobie, jak piękne byłoby zniszczenie takiego stworzenia. Tak absolutnie przepyszne... - Podejrzewam, że nie tylko motocykl. - Odpowiedział, gdy przechodzili w kolejną alejkę, w której to dla odmiany coś dziwnie posykiwało. Leander wytężył słuch, próbując zrozumieć, dlaczego brzmi mu to jakoś tak znajomo. Nie przejął się reakcją dzieciątka na swoje wyznanie, chociaż jej spojrzenie prawie przypaliło mu policzek. Nie wyglądał, jak gdyby stąd pochodził, prawda? Gdyby dać każdemu dobry płaszcz i buty, to nawet menel szczający po krzakach wyglądałby przyzwoicie. A gdyby dać też każdemu edukacje i dostęp do służby zdrowia… Może to i lepiej, że nie pytała? Nie musiała mierzyć się z rzeczywistością, której nie znała i poznać raczej nikt nie chciał. Leander miał przecież mnóstwo do opowiedzenia w zakresie tego, jak się tutaj żyje i dlaczego tak właściwie gabinet ma właśnie tutaj, a nie gdzieś indziej. Myśli rozproszyły się pod wpływem wzrastającego natężenia tajemniczych syków. Dosłownie wpadli na ich źródło. Graficiarze wyglądali na dość zaskoczonych, kiedy dziewczyna z motocyklem i miejscowy lekarz maszerowali sobie po Hemlock jak gdyby nigdy nic. Zaskoczonych, że tak zupełnie nienaumyślnie znaleźli frajerów, którzy pomogą im w tych trudnych czasach. Leander złapał za puszkę, zanim zdążył zobaczyć w jej kształcie spray. Gdy ktoś rzuca ci coś w dłonie, pierwszą reakcją jest chęć pochwycenia i nawet reakcja druga - odrzucenie przedmiotu - niewiele mogła pomóc, gdy zza budynków obok było już słychać milknącą syrenę policyjną oraz trzask drzwi samochodu. - Wiejemy - szepnął, jak gdyby rzeczywiście musiała być zachęcona do ucieczki. Nie musiała, ale przyzwyczajenie nie odpuszczało łatwo. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Leander mówi, a im więcej mówi, tym bardziej nosek Allie zaczyna się marszczyć. I nie chodzi już o kluczenie pomiędzy tematami, sprzecznymi sygnałami, jakie jej dawał w swoich wypowiedziach – nie. Chodzi o to, że o wszystko oskarżał Krąg. I, w porządku, Allie jest się w stanie zgodzić, że Krąg to nie jest najlepsze miejsce na ziemi. Najbardziej uczciwe, najbardziej lojalne czy tolerancyjne. Albo otwarte. Nie jest. Ale to też nie znaczy, że to najgorsi ludzie i wszystko, co dzieje się tutaj, to ich wina. To prawda, ze swoim majątkiem byliby w stanie pomóc tym ludziom. Ale wśród tych naprawdę potrzebujących są przecież też ci, którzy tej pomocy przyjąć nie chcą. Czasem… czasem po prostu lepiej zrezygnować. Nie wszystkich da się uratować. Często Allie nie chciała po prostu o tym pamiętać. — Myślę, że prawda leży gdzieś pośrodku – odpowiada więc cicho i wymijająco. Temat mógłby być zakończony w tym momencie. Być może jest. Nie tylko motocykl. Allie, spojrzawszy na Leandra, mogłaby zapytać naiwnie – a co jeszcze? Ale po ostatnich zdarzeniach zajmuje jej tylko kilka chwil zrozumienie, co. I przenika ją bardzo nieprzyjemny dreszcz na samą tę myśl. Jednocześnie to właśnie stanie się powodem, dla którego nigdy więcej nie wjedzie, nawet skrótem, od strony Sonk Road. Nie odpowiada. Zwiesza głowę i idzie dalej, aż do jej uszu dociera dziwny syk. I tylko nie wie, kto był bardziej zaskoczony – ona, czy grupka młodych chłopaków, którzy do niedawna malowali graffiti na domu. Puszki znalazły się nagle w ich ramionach, jeszcze zanim zdążyła je otrzepać i wypuścić. To jednak dopiero pierwszy z ich problemów. Dźwięk syren policyjnych zwiastowałby wiele dobrego, gdyby nie fakt, że przed chwilą to oni mieli w rękach spraye do graffiti. Krótkie wiejemy było wystarczająco przekonujące, aby Alisha wykrzesała z siebie ogromne pokłady prędkości. Zarzuciła nogę przez motocykl i odpaliła go płynnym ruchem. — Wsiadaj – mówi krótko i daje mu zaledwie kilka sekund na reakcję. Potem daje gazu – i nie myśli. Po prostu jedzie. A kiedy jedzie, wszystko dzieje się samo. Mięśnie drżą, częściowo ze strachu, ale również z bólu, gdy skurcz znów zaczyna odzywać się w częściach ciała najpotrzebniejszych do ucieczki. Stara się je ignorować, stara się oddychać, uspokoić. Nie jest najgorzej. Bolało ją w życiu bardziej. Da radę. Musi dać radę. Jeszcze trochę. Jeszcze kawałek. Syreny policyjne milkną, a Allie nie wierzy, że właśnie uciekała przed policją. Nie mówiła nic, bo mdli ją ze stresu, aż w końcu zatrzymuje się w jakimś zaułku i gasi silnik, żeby nikt przypadkiem ich nie usłyszał. Nie schodzi z motocykla, tylko wspiera się nogą i oddycha. Płytko. Coraz głębiej. Każdy kolejny oddech zbliża ją do spokoju, każdy pozwala opanować drżenie. Jest coraz lepiej. Coraz lepiej… A kiedy podnosi głowę, dostrzega palące się światło w pobliskiej księgarni. I już przestaje być lepiej. Choroba się odzywa: 5/10, nie jest źle |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Kiedy powstrzymał oczy od zrobienia piruetu, to pomyślał, że powinien dostać co najmniej przyzwoitą nagrodę za swoją cierpliwość. Nie rozumiał, że nie musi jej niczego wyjaśniać, a już tym bardziej nie wiedział, skąd w nim taka gorliwość do czynienia tego obywatelskiego obowiązku nawracania dziołszek na ścieżkę inteligencji. Może to kolejna szpitalna naleciałość? Nie zliczyłby już, jak wiele razy musiał roztaczać opiekę nad młodymi ptaszynami rozpoczynającymi swoją karierę w tym wielkim, złym świecie. Dla ludzi pełnych zaangażowania, którzy prawdziwą medycynę znali tylko z książek, jego gadanie było tylko elementem codzienności, która wreszcie – po czwartym lub dwudziestym razie – spadnie na żyzną glebę niczym ziarno wśród garści plew. Alisha otrzymała swoje ziarno. Niech sprawdza, czy radzi sobie z rolnictwem, gdy on w końcu uda się do domu i zapali papierosa. Na samą myśl szybko musnął palcami wierzch własnego uda, próbując wyczuć opuszką znajomy kształt paczki, ale zanim na dobre oswoił się z brakami w asortymencie, ich sytuacja zmieniła się co najmniej nagle. Nagłe odrętwienie przeszło mu szybko, podobnie jak wahanie na myśl o wsiadaniu na motocykl. Jebać to. Wolał już mieć rozbity łeb, niż użerać się z psami i tłumaczyć tym ptasim móżdżkom, że nie jest wielbłądem. Tylko dlatego przełożył nogę przez siodełko i chwycił dziewczynę w talii, prawda? Jego dotyk i tak był całkiem stosowny, ale czy to miało znaczenie? Adrenalina tak szumiała mu w uszach, że ledwie pamiętał o oddychaniu. Powietrze uderzyło go w twarz, ale równie szybko co się pojawiło, poczęło zwalniać i porzucać misję chłostania. Nie odjechali daleko, ale to wystarczyło. Dźwięki syren ucichły, a wokół nich nie błyskało już czerwienią i granatem. – Nie wyglądałaś mi na dziewczynę, która uciekałaby przed policją. – Szepnął jeszcze do jej pleców, kiedy odsuwał się od niej i zsiadał z motocykla. – Podejrzewałbym raczej, że cię zamuruje. Jego opinia zapewne nie miała większego znaczenia, ale wygłoszenie jej dało mu jakąś pokręconą, namacalną satysfakcję. Dzieciątko potrafi być niegrzeczne… Myśl pojawiła się równie szybko, jak zniknęła. Pomogło jej w tym światło wydobywające się z okien księgarni i cichy krzyk. Męski, zduszony, doprawiony kilkoma staromodnymi przekleństwami. Na Królową Nocy, czy w tej okolicy nigdy nie może być spokojnie? Najwidoczniej nie… Już odwracał się, żeby przedyskutować obecne położenie z Ptaszyną, ale pytanie uleciało mu z języka na widok tego, co się z nią działo. Nie okazywał swojej ciekawości werbalnie, ale uniesiona brew zrobiła to za niego. Co się z nią działo? Jednak ma zawał przez te policje? Nie przejmuj się, chciałoby się rzec, wezwanie na przesłuchanie wyślą ci co najmniej za trzy tygodnie. – W porządku? – upewnił się mimo wszystko. Gdy zapominało się o jego braku sumienia, Leander wciąż był przecież lekarzem. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Ból. Ból wcale nie był taki duży. Bywało już gorzej. Bywało znacznie gorzej i wtedy Alisha ocierała się o śmierć. Znała ten ból, który mógł odebrać jej życie i nie był nawet w połowie tak zły, jak ten, który przeszywał ją teraz. Dłoń zacisnęła się desperacko na lewej piersi, a oddech starał się uspokoić. Ból nie był tragiczny, ale ból powodował strach. A strach to wysiłek, to spięcie mięśni – czyli jeszcze większy ból. Nic Ci nie jest. Dasz sobie radę. Dasz sobie radę… Dasz… Masz do kogo wracać. Masz dla kogo się starać. Maurice na Ciebie liczy. Ira na Ciebie liczy. Nie poddawaj się. Wdech… Wydech… Wdech… A potem… Nie wyglądałaś mi na dziewczynę, która uciekałaby przed policją. Wargi Allie drgają w nieznacznym, nerwowym uśmiechu, z którego po kolei wysypuje się nerwowy oddech, przeradzający się w bezdźwięczny śmiech rozbawienia. — Podobno każdego z nas czasem ogarnia szaleństwo – wypada z jej ust o dziwo z rozbawieniem, chociaż gdyby jakiś psycholog miałby się na ten temat wypowiedzieć, powiedziałby, że to najpewniej jest odruch, reakcja na stres. Podnosi głowę, wciągając mocniej powietrze nosem, żeby spojrzeć na Leandra. – Nie mogę sobie pozwolić, żeby złapała mnie policja. Zaciska mocniej dłoń na piersi, spoglądając nerwowo w stronę rozświetlonego okna. Czy dobrze widziała…? Może nie wiedziała za bardzo, kim jest ten czarownik, ale wyraźnie z książek, czasem podskakujących, czasem opadających, wyskakiwały cienie, atakujące go. No przecież to nie mogła być niemagiczna osoba. Starała się zresztą odpowiadać zaklęciami, z tego co widziała. — To nic – mówiła, ale już nie patrzyła na Leandra, schodząc z motocyklu. – Tam… widzisz? – kiedy zaczęła mówić do niego po imieniu. – Tam jest czarownik. Potrzebuje pomocy. Atakują go własne… to chyba są książki… I widocznie sobie nie radzi. Szybko. Nie ma czasu do stracenia. Szybko. Allie nie jest wojowniczką, ale nie może stać w bezruchu, kiedy ktoś potrzebuje pomocy. Ostatnio stała, czepiając się jedynie ramienia, to Valerio, to Maurice’a, i do czego ją to doprowadziło? Przygryza wargi z determinacją, wciskając kluczyki motocyklu do kieszeni. — Zadzwoń po Gwardię, proszę. Nie poradzi sobie sam – mogłoby to brzmieć jak polecenie, ale to była grzeczna groźba, kiedy dziewczyna już podążała w stronę drzwi, otwartych i zapraszających. – Spiculospeculum! – krzyczy, ale magia nie odpowiada. Czarownik odwraca się w jej strony, zdziwiony z czyjegoś towarzystwa. – Pomożemy panu – deklaruje, chociaż nawet nie wie, czy Leander jest za jej plecami. – Ma pan tu telefon? Zadzwonimy po Czarną Gwardię, na pewno kogoś przyślą. Spiculospeculum! – krzyczy po raz kolejny, a tym razem z podłoża wysuwają się ostrza, które obejmują wszystkie trzy książki na raz. Oddycha z ulgą, kiedy czarownik odpowiada: — Na zapleczu. Na zapleczu jest telefon. Gdzie jest Leander? Spiculospeculum #1: 48 + 10 = 58 < 65 | nieudane Spiculospeculum #2: 77 + 10 = 87 > 65 | udane Punkty życia: Czarownik: 120/150 (-30P) Książka #1: 35/50 (-10P) Książka #2: 35/50 (-10P) Książka #2: 35/50 (-10P) |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
„Nie mogę sobie pozwolić, żeby złapała mnie policja.” Bo co? Stypendium studenckie ci zabiorą? Nie pytał, chociaż miał ochotę rozwinąć ten temat, widząc w nim pewien potencjał do dostrzeżenia w Alishy kogoś więcej, niż tylko słodką aktoreczkę. Niechże będzie to ich strata, może nawet wpisana w kodeks postępowania na Sonk Road. Kto tamtędy przejechał i niczego potem nie żałował, ten chwalić się może mianem wyjątku od reguły. Obrócił się przez ramię i mrużąc oczy spróbował dostrzec to samo, co widziała dziewczyna. Powód jej niepokoju szybko zamajaczył mu w zasięgu wzroku, ale jego wewnętrzna reakcja nie dość, że daleka była od entuzjastycznej, to w dodatku prędko nasyciła go zalążkami gniewu, bo… zawahał się. Nie odmówił świadczenia pomocy od razu, a rzeczywiście bardzo pospiesznie przerzucił się groźnymi spojrzeniami z resztkami własnego sumienia, a to wszystko po to by… ostatecznie westchnąć tak ciężko, że aż zabolało go w klatce piersiowej. Z grymasem niezadowolenia rozmasował obojczyk. – Dobra, tylko niech włożę rajtuzy. – Mruknął, nawiązując oczywiście do typowego stroju roboczego wszelkich superbohaterów, ale Alisha pewnie już nawet go nie słuchała. Ruszyła w kierunku starego bibliotekarza, aby cierpieć za ojczyznę i własną piersią ochraniać potrzebujących. – Kurwa mać, znowu czas na show – westchnął do samego siebie, po raz kolejny łapiąc się na szukaniu papierosów. Kolejne przekleństwo już rosło mu w gardle, ale tym razem dzielnie je przełknął. Poszedł za blondynką do księgarni. Nie spieszył się, ale też nie mitrężył. Wślizgnął się do środka akurat na pokaz mrocznych cieni uciekających spod okładki księgi i szatkowanych przez przywołane ostrza. Dalej działał już jak na autopilocie. Szpital całkiem nieźle przystosował go do roli udającego, że czyjekolwiek zdrowie kiedykolwiek go obchodziło, więc zaklęcie leczące nawet nie przypominało za bardzo rzucanego z łaską. – Sanaossa – spróbował najpierw dodać nieco sił właścicielowi księgarni. Lilith jedna raczy wiedzieć, jak długo szarpał się z papierami. Wcale nie musieli usłyszeć go od razu. Poza tym van Haarst nie miał obecnie czasu na ocenianie czyjegoś samopoczucia, więc szybkie zaklęcie było lepsze, niż marnotrawstwo minuty, czy dwóch. – Żadnej Gwardii – zadecydował, czując się już jak zdarta płyta. Co jest nie tak z tymi ludźmi, że ich pierwszym odruchem jest wzywanie bandy nierobów? Nie rzucał konkretami i nie wyjaśniał, dlaczego nie chce dodatkowego towarzystwa, ale jego zdeterminowana mina mogła sugerować, że nie odpuści łatwo tego tematu. Kabel telefoniczny zawsze można było przeciąć… – Spiculospeculum – spróbował zaatakować książki, widząc w tym czarze całkiem skuteczny (i przede wszystkim szybki) sposób na neutralizację niechcianego towarzystwa. Szybszy, niż służbowe samochody stróżów prawa. Sanaossa (m. anatomiczna I) st. 50 | do wyrzucenia: 30 Spiculospeculum (m. powstania II) st. 65 | do wyrzucenia: 60 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 10, 21 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
— Co? Leander miał rację – nie usłyszała ani żartu o rajtuzach (albo raczej – trybiki nie zatrybiły na czas), ani pozostałych przekąsów czy ciężkich westchnień Leandra. Allie nie była bohaterką, ale nie była też osobą, która zostawia w potrzebie, dlatego starała się trzymać na dystans. Wyglądało na to, że książki, jakkolwiek atakowane, ostatecznie decydowały się nie zmieniać adresata swoich ataków, wciąż znęcając się nad biednym, przerażonym mężczyzną. To było jasne, że sam sobie nie poradzi, ale we trójkę… Książki były trzy. Trzeba było tylko je zniszczyć. Kolce wyrastające z ziemi pomogły, jeśli tylko udało jej się skupić i rzucić zaklęcie poprawnie. A teraz Leander mówił – żadnej Gwardii. — Przecież oni mogliby mu pomóc – sapnęła w szoku, że Leander może się z tym nie zgadzać. W końcu po to byli, prawda? Żeby zaprowadzać porządek, pomagać. Może udałoby im się nawet powstrzymać te książki bez niszczenia, albo… cokolwiek. Jej tu nawet nie powinno być, ale przecież nie mogła zostawić tego człowieka samego. — Spiculospeculum! – krzyczy, sądząc, że w tym momencie to jedyne najbardziej przydatne zaklęcie, jakie mogłoby im pomóc. I tym razem kolce wysuwają się z ziemi, raniąc trzy książki jednocześnie. Wraz z oddechem ulgi, wysapała jeszcze raz: - Spiculospeculum. Tym razem jednak triumf miał okazać się zbyt wczesny; książki wciąż atakowały bibliotekarza. Co to w ogóle za pomysł, żeby bibliotekę otwierać w takim miejscu? Allie dopiero teraz zorientowała się, że dłonie miała wyciągnięte cały czas przed sobą. W obronie? W ataku? Dla przepływu zaklęcia? Nawet nie wiedziała, ale przypomniała sobie o tym boleśnie – dosłownie – kiedy nagły skurcz złapał ją, odzywając się w prawym ramieniu. Nie powstrzymała grymasu, krzywiąc się tragicznie i opuszczając nieznacznie ręce – jedną z nadzieją, że skurcz nagle puści, drugą po to, żeby rozmasować bolący mięsień. Spiculospeculum #1: 69 + 10 = 79 > 65 | udane Spiculospeculum #2: 28 + 10 = 38 < 65 | nieudane Punkty życia: Czarownik: 90/150 (-60P) Książka #1: 20/50 (-30P) Książka #2: 20/50 (-30P) Książka #3: 20/50 (-30P) |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Nieudane zaklęcia parzyły go w dłonie, a przynajmniej takie miał wrażenie. Może to tylko skok ciśnienia wywołany gorzkim smakiem porażki? Zaciśnięte zęby zdradzały napięcie, które obejmowało nerwy Leandra, a krótki rzut oka na Alishę wystarczył, aby mogła odczuć w pełni negatywne emocje, jakie odczuwał na samą wzmiankę o ludziach w czerni. – Gwardia pomaga tylko sobie. – Oznajmił, starając się nie wspominać wszystkich momentów, w których pozostawał sam ze swoim problemem. Pomimo licznych zasobów, pomimo wiary w instytucje, cały świat zawsze go zawodził. Nie zamierzał wystawiać się złośliwemu losowi na talerzu. Nie tym razem. – Jedyną, która ci pomoże jest Lilith, a o niej nikt bezpośrednio nie śpiewa kościelnych modłów. – Podjęcie tego tematu przy Allie mogło być błędne, bo i zupełnie zbędne, ale nie tylko ona była w pomieszczeniu. Był również właściciel księgarni, którego zbuntowane ksiązki próbowały posiekać na kawałki. – Pamiętaj o tym – zwrócił się do niego van Haarst, odnajdujący już drogę dłonią do palącego go w pierś pentaklu. – Pamiętaj, że pomógł Ci wyznawca Matki. Podziękuj jej za to. Tylko zanim podziękuje, będzie musiał to przeżyć. Księgi były nieubłagane i zaciekle walczyły, ale to podobnie jak dwoje czarowników. Nieudane czary nie sprawiały, że lekarz miał się wycofać, wręcz przeciwnie. Wygrana wiążąca się z wyzwaniem zawsze smakowała bardziej słodko. – Sanaossa – ponowił, chcąc jednak przywrócić trochę zdrowia atakowanemu mężczyźnie. – Spiculospeculum A to miało przybliżyć ich trochę do skosztowania sukcesu. Oby prędko, bo przecież Leander nigdy nie słynął z cierpliwości, ani tym bardziej nie zamierzał wychodzić na zupełnego nieudacznika. Nie przy laleczce Iry. Sanaossa (m. anatomiczna I) st. 50 | do wyrzucenia: 30 Spiculospeculum (m. powstania II) st. 65 | do wyrzucenia: 60 |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 69, 71 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty