Hemlock Place Hemlock Place to mało ruchliwa uliczka, która z Sonk Road wiedzie w głąb miasta. Po obu jej stronach znajdują się kamienice z czerwonej cegły, których fasady zdobią różnego rodzaju graffiti. Zdaje się, że niektóre z tych budynków są już dość mocno zniszczone i wymagają renowacji, chociaż to nie zmienia faktu, że w ich wnętrzach dalej mieszkają ludzie. Wśród nich wyróżnia się wysoki, szczytowy budynek po prawej stronie, którego dach zdobi stylowy, metalowy ornament. Ulica jest często zapominana, chociaż kiedyś, przed wybudowaniem nowej drogi, wiodła tędy główna trasa do miasta. Na stojących tu ławkach zazwyczaj nikt nie siedzi, a w tle widać kilka drzew, które nieśmiało pochylają się ku przodowi fasady jednej z kamienic. Obowiązkowy rzut kością k3 (wykonuje jedna osoba w wątku): 1: Napotykacie na grupkę młodzieży malującą akurat na fasadzie jednego z budynków graffiti przedstawiające Ronalda Reagana pożerającego flagę USA. Mija ledwo sekunda, gdy obok rozlega się głośna policyjna syrena, a młodzieńcy wrzucają wprost w wasze ręce puszki farby. Uciekacie, czy zdecydujecie się wyjaśnić sytuację policji? 2: Z okien jednej z kamienic słyszycie donośne odgłosy muzyki, wyraźnie wskazujące, ze w środku ma miejsce impreza. Z okna na pierwszym piętrze wychyla się akurat dziewczyna w skórzanej kurtce i z papierosem wciśniętym między usta macha do was, namawiając, byście wpadli. 3: Zaczepia was klęczący przy skrzyżowaniu bezdomny, wyciągający śmiało dłonie po jałmużnę. Jeśli zdecydujecie się wrócić mu cent lub dwa - odpuści, jednak jeśli nie - chwyci jednego z was za kostkę, lamentując o swoim ciężkim losie. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Kwi 01 2024, 22:56, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Dior Fogarty
Jakaś data To nie będzie dobra noc. Dojmującą ciszę przerywał tylko takt zegara zdobiącego drzwi zabytkowej kamienicy. W rytm upływających sekund na odrestaurowanej, betonowej posadzce skraplała się gęsta ciecz, spływając niesforną strużką spod niewielkiej, białej narzuty. Oświetlała ją wyłącznie latarenka w szerokim korytarzu bramy na podwórze, które o tej porze ogarniała wyłącznie wszechobecna ciemność. Wieczór był późny. Dochodziła druga, gdy po tej stronie słuchawki rozległ się głos. — Dobry wieczór, Cecil — wybrzmiał zmanierowany ton, niezdradzający oznak niepokoju. — Jesteś zajęty dziś wieczorem? — niespodziewany telefon od stryja winien zdradzić intencję spotkania. — Wybacz, że pytam... — zacmokał teatralnie. — Powinienem wyrazić się inaczej. Jesteś zajęty dziś wieczorem, bo Cię potrzebuję. Wsiądziesz teraz w taksówkę i przyjedziesz na Hemlock Place. Wysiądziesz przecznicę dalej, niż zwykle i przyspieszysz kroku. Będę na Ciebie czekał — zaakcentował władczo i odłożył słuchawkę, a z oddali dobył się dźwięk pijackich skamleń. Nie było zbyt wiele czasu, nim sprawą zainteresują się wścibskie oczy przechodniów; sytuacja jednakowoż, jak zawsze, była pod kontrolą. Jeszcze kilka chwil temu nic nie zapowiadało nagłej zmiany planów. Jak co dzień, wróciwszy z pracy, w której ślęczał do późnych godzin nocnych, zamierzał skonsumować kolację przy kieliszku wina i poddać się wieczornej rutynie. Marie, jak zawsze — udawała, że śpi, modląc się w duchu do wyższych sił, by tej nocy nie nawiedził małżeńskiego łoża, lecz jedyna siła wyższa w jej życiu jeszcze nie zdecydowała o swym nocnym kaprysie. Pierwszą w kolejce była relaksacyjna kąpiel, która pomogła zmyć wciąż świeże ślady krwi ściekającej z rozoranych długimi paznokciami pleców i wypocząć zmęczonemu ciału, wciąż targanemu wspomnieniami o wcześniejszych przeżyciach. Zdołał ledwie otulić się szlafrokiem, gdy rozległ się nęcący dzwonek do drzwi. Pierwsze kroki skierował do okna, z którego miał pełen widok na bramę; wśród stukającego o rynnę deszczu usłyszał jednak chamski pisk opon i ktokolwiek to był — zdało się, że już się zmył, a pod drzwiami zostawił mu małą niespodziankę. Wystarczył zaledwie moment, by postawił się w pełnej gotowości, jak zawsze prezentując wizerunek nowobogackiego chujka z uśmiechem numer pięć. Znalezisko pozornie nie robiło na nim zbyt wielkiego wrażenia, mimika nie zdradzała rzeczywistych emocji; przez niewzruszoną twarz może przez chwilę przebiło się zdziwienie, stłamszone jednak determinacją i planem. — Jakiś problem, ojcze? — zaniepokoił się Armand, zatrzymując się na schodach prowadzących z piętra sypialnianego. — To nic wielkiego — kąciki ust głowy rodziny wygięły się w łagodnym uśmiechu. — Problemy są domeną zwykłych ludzi, Armandzie. My ich nie miewamy. My mamy okazje — rzekł z wyrachowaniem, demonstrując zimną krew. — Wróć do łóżka. I przypilnuj, by Twoja matka nie opuściła własnego — polecił, intencjonalnie lekko podnosząc głos, by było go słychać na górnym piętrze. Kilka chwil później był już na dole, wyczekując bratanka po odbyciu rozmowy telefonicznej. Czas upływał, odmierzany kolejnym petem zgaszonym w popielnicy na śmietniku. Stosunkowo umięśniona sylwetka z podwiniętymi mankietami białej koszuli stała w przejściu, blokując wizję wnętrza bramy przed niepożądanym wzrokiem. Powitalny ścisk dłoni, jak zwykle — nieco zbyt mocny, jakby od pierwszych chwil testujący cierpliwość Cecila — rozpoczął interakcję, a chłodna mimika zdradzała tylko tyle, ile Dior chciałby przekazać. — Ktoś przesłał mi gorące pozdrowienia i zostawił prezent. Bądź tak miły i ustal, kto postanowił mnie tak szczodrze obdarować, żebym mógł mu się dobrze odpłacić — skrzyżował ramiona, odsłaniając niegdyś białą narzutę, spod której wystawał pukiel długich włosów. Gdyby zdecydował się ją uchylić, zastałby tam znajomą twarz Anne Clarke, firmowej księgowej Diora. Nie dało się tego interpretować inaczej, niżeli otwartą groźbę wymierzoną w jego — a w sumie po części w ich — interes. Fogarty spojrzał na drugiego z zainteresowaniem. Jak zawsze testował go i wyczekiwał, aż wyjdzie z inicjatywą. Jaki miał plan? |
Wiek : 44
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : PREZES GO SUPPLY CHAIN SOLUTIONS
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
To nie będzie dobra noc. Dojmującą ciszę przerwał dźwięk nadchodzącego połączenia; brzmiał nienaturalnie głośno w wypełnionej ciszą przestrzeni. Spojrzenie Cecila uchwyciło tarcze zegarka kieszonkowego, a dopiero później dłonią odnalazł telefon zasypany źródłem swojego dzisiejszego powoli pogłębiającego się bólu głowy - stertą niezadowalających go na żadnej płaszczyźnie artystycznej szkiców. Tylko dwie osoby miały zwyczaj dzwonienia do niego tej porze. I tylko jedna miała do tego pełne prawo. Jednej było na imię Mallory, drugiej... Zniekształcony przez jakość połączenia głos, który chwile później rozległ się w niewielkiej przestrzeni jak dzieliło ucho młodego Fogarty'ego od słuchawki, utwierdziła go nie tylko w jego przypuszczeniach, ale przede wszystkim skrzętnie ukrywanych głęboko na dnie świadomości obawach. - Dobry wieczór, wuju - przywitał się, a potem w milczeniu wysłuchał tyrady, którą mężczyzna miał mu do zaoferowania tego późnego, oscylującego wokół nocy wieczora. Zerknął na rozciągająca się za oknem ciemność. Pojedynczy dreszcz spływający wzdłuż linii kręgosłupa i wprawiający w drżenie jego ramiona zdemaskowała drzemiące w Cieniu uczucia, ale nie zdążył zadomowić się na rysach jego twarzy. - Daj mi piętnaście minut. Piętnaście minut z zegarkiem w ręce. Dior rozliczy go z każdej sekundy spóźnienia. Papieros wylądował między wargami. Zacisnąwszy zęby na jego filtrze, narzucił na ramiona płaszcz. Za mało odległość dzieliła jego mieszkanie od Hemlcok Place, by zamawiać taksówkę. W pięciu gwałtownych uderzeniach serca wymknął się z mieszkania. Bezszelestnie pokonał kondygnacje składającą się z trzech pięter i w końcu został powitany przez chłód marcowej nocy, który sprawiał, że znowu zadrżał, czując jak od stresu sztywnieją mu mięśnie. W głowie huczało jedno pytanie - co takiego się stało, że stryj nie mógł poczekać z tym do jutra? Jesteś zajęty dziś wieczorem, bo cię potrzebuję. Słowa, które brzmiały zawsze tak samo. Jak kłopoty, długotrwała inwestycja czasu i coś, czemu nie mógł się przeciwstawić – rodzinnej powinności. Chmura dymu opuściła cecilowe usta, kiedy opróżnił płuca z papierosowych oparów. Dwie przecznice dalej zdusił syk peta pod podeszwą buta. Na Hemlcok Place dotarł półtorej papierosa później. Dziesięć minut. Dokładnie tyle mu to zajęło. Jedną ręką uścisnął dłoń wuja, ale gdy ten gest zainicjonowany przez mężczyznę przeciągnął się o kilka nadprogramowych sekund, ugasił kiep papierosa w pięści drugiej. Żadne znamię bólu nie zagościło na jego twarzy, dzielnie zniósł ciężar pozornie zblazowanego spojrzenia, od którego emanował chłód i warstwa oczekiwań - przygaszenie żaru papierosa na skórze umożliwiło mu skupienie wzroku na jednym punkcie. Komu tym razem zalazłeś za skórę, Dior? Nie zapytał. Nie musiał. Nie otaczał się przyjaciółmi. Lista oponentów pragnących skrócić go o głowę stale rosła. Cecil, kilka lat temu, skrycie im kibicował. Obecnie nie uścisnąłby im ręki na ulicy, a co najwyżej przystawił nóż do gardła, bo athame było zbyt szlachetnym narządzeniem, by zbrukać jego ostrze krwią wątpliwego pochodzenia. Chociaż na krawędzi myśli tliła się świadomość, co może ujrzeć pod płachtą materiału, rozsunął jego rąbek, który zdradzić miał młodszemu Fogarty’emu przechowywany tam sekret. Tą sprawą powinna zająć się policja, to była pierwsza myśl, jaka wślizgnęła się pod sklepienie cecilowej czaszki, kiedy wzrok skonfrontował ze zwłokami, a raczej ich fragmentem - głową. Refleksja ta nie znalazła drogi do strun głosowych, została za to przypieczętowana krzywym grymasem. Była świeża. Nie bił od niego charakterystyczny odór, jaki towarzyszył rozkładowi ludzkiego ciała. Nie napuchła. Na moment wyraźnie rozdrażnione spojrzenie zatrzymał na źródle światła. "Zgaś to" mówiło, ale głos ugrzązł w krtań. Cichą Laviorą oświetlił to co pozostało z kobiety, w której rozpoznał księgową współpracującą ze stryjem. Blady snop światła oświetlił ją wykrzywioną w zastygłym grymasie zdziwienia twarz. Uwagę zwrócił na jej rozchylone wargi. Nad dolną odnotował obecność zasinienia, nad dolną sieć popękanych naczynek. - Jej usta skrywają sekret – odezwał się po chwili. Wolał nie wiedzieć co, poza stosunkami zawodowymi, łączyło stryja z tą kobietą, więc miał nadzieje, że gardło mężczyzny nie opuści żaden komentarz. Cecil, mówiąc to, chciał wytłumaczyć swój kolejny ruch. Otóż dwa palce - wskazujący i serdeczny - powędrowały w kierunku kobiecych ust. Wyjął z niej świstek papieru. – Morderca wysyła pozdrowienia. – Oddał go Diorowi, nawet nie zapoznawszy się z jego treścią. – Teraz sam możesz spróbować ustalić tożsamość tego hojnego darczyńcy. rzut na leviorę poniżej rzut na lokacyjne turbulencje [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Czw Sie 17 2023, 14:28, w całości zmieniany 4 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Dior Fogarty
Pomięty zwitek papieru, fragmentarycznie splamiony krwią ściekającą strużką z dziewczęcego kącika ust, w istocie niósł wiadomość o zatrważającej treści — ,,ty będziesz następny". Trudno jednak, żeby zlepek słów wywołał w kimś emocje większe, niżeli widok ściętej głowy, choć — patrząc na starszego z Fogartych — nawet drastyczny obraz nie wzruszył nieskalanej krztyną ciepła mimiki. Barbarzyński gest sprawców nosił na sobie znamiona chirurgicznej precyzji; ktoś tak biologicznie wykształcony jak Cecil winien zauważyć, że żaden topór, tasak ani skalpel nie byłby zdolny dokonać tak równej dekapitacji. Czy był to czar, rytuał, klątwa czy ręka kierowana siłą wyższą — trudno ocenić; być może bliższa ekspertyza rzuciłaby więcej światła na naturę obrażeń. Nie umknęło nawet Diorowi, że zabójca bez wątpienia wiedział, co robi i nawet układ głowy w betonowej bramie, eksponujący rozchylone usta potwierdzał, że ktokolwiek stał za tym zdarzeniem — musiał działać metodycznie i mieć w tym wprawę. Pozostawało pytanie, dlaczego ktoś zadałby sobie tyle trudu, by pozbyć się tak nieznaczącej postaci w życiu Diora? Czy było to czymś więcej niż ostrzeżeniem niezdrowej konkurencji, choćby zapowiedzią dalszego rozwoju krwi? A może zwyczajnie kolejną kłodą pod nogi; anonimową rękawicą Kręgu, który raz kolejny destabilizował wpływ i sytuację prawną jego firmy? Na ten moment — ciężko stwierdzić. Jak zdołano zauważyć, lista oponentów pragnących skrócić go o głowę stale rosła, jednak jeszcze nie znalazł się odważny, który ziściłby tanie pogróżki. Tej sprawy jednak nie mógł puścić bez echa. Czuł się trochę tak, jak czuje się dziecko, któremu odbierze się ulubioną zabawkę. Nie darzył Anne Clarke zbytnim szacunkiem; odpowiedzialna za księgowość kobieta nie należała nawet do środowiska wybranych, toteż sentyment ograniczał się wyłącznie do jej użyteczności. Nie ma wszak ludzi niezastąpionych, są tylko ci kompetentni — a w tej branży było ich akurat pod dostatkiem. Zupełnie jak zwierzęta — wystarczyło ich tylko wytresować, by zapewnić sobie niezachwianą lojalność. Aż do śmierci. Uśmiechnął się na tę myśl. Przez podobny pryzmat niegdyś traktował Cecila, który opornie sprawdzał się w roli następcy. Błyskawiczna obecność na wezwanie i niestruchlałe usposobienie świadczyły o postępach w kształtowaniu jego charakteru. Wciąż miał swoje wady, ale przynajmniej na pierwszy rzut oka nie były już tak widoczne; nie dało się też ukryć, że stał się kimś więcej niż zwierzęciem do tresury. — Chyba nie spodziewałeś się, że będzie miał tyle odwagi, by się podpisać — przejrzał bratanka przenikliwym wzrokiem. Ciekawe, co chodziło mu teraz po głowie. Nie było jednak czasu się nad tym rozwodzić. — Zgaś to, chyba ktoś tu idzie — mylił się. Ktoś wręcz pędził szalonym tempem zza załomu kamienicy, odrzucając jakieś przedmioty w ich kierunku. Łatwo było się zorientować, że to banda chłystków szpecących ściany jednego z budynków w tej wątpliwej alei. Ale skoro uciekali, to znaczy, że... Rozległ się dźwięk syren policyjnych. Stercząca pod nogami głowa kopnięta jak piłka do tyłu wpadła w głąb podwórza, zostawiając powłóczyste ślady krwi na betonie i znikając z widoku. Zrobiło się nieco gorąco, gdy radiowóz zatrzymał się przed budynkiem i wysiadło z niego dwóch oficerów departamentu policji w Saint Fall. — Panowie tu mieszkają? — zagaił oficer wysoko uniesionym tonem. — Oficerowie Parker i Collins, chcielibyśmy z Państwem zamienić kilka słów — odezwał się znowu, niebezpiecznie skracając dystans i zostawiając wyjątkowo niewiele czasu na reakcję. Niezbadane są wyroki boskie i wyniki rzutów. Jak zachowa się dwójka oficerów? 1) Katastrofa: gliniarze nabierają podejrzeń. Jeden z nich chyba zobaczył coś, czego nie powinien i dał znać partnerowi, który umiejscowił dłoń na kaburze. Chyba szepcze coś do radiotelefonu, atmosfera staje się napięta. Czyżby wzywali wsparcie? 2) Problemy: policjanci dostrzegli plamę krwi na podłodze, ale zwróciwszy uwagę na status materialno-społeczny rozmówcy, nie podejmują gwałtownych działań i stwarzają szansę, by wytłumaczyć się z zaistniałej sytuacji. 3) Bezpieczeństwo: cień zdaje się spowijać bramę do cna, ukrywając paskudny widok przed niepowołanym wzrokiem. Gliniarze wydają się jakby ospali i zniechęceni do kolejnej interwencji i zainteresują się wyłącznie grupą uciekinierów. |
Wiek : 44
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : PREZES GO SUPPLY CHAIN SOLUTIONS
Stwórca
The member 'Dior Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Pomięty zwitek papieru zaszeleści pod opuszkami palców stryja, gdy mężczyzna zapoznał się z jego treścią, ale ekspresja twarzy Diora nie ugięła się pod szantażem i pozostała równie beznamiętna, co wcześniej. Sprawiał wrażenie rzeźby wyciosanej w marmurze. Nie drgnął mu nawet pojedynczy mięsień twarzy, choć przy tak małej widoczności ograniczonej zaledwie do obecności dwóch źródeł światła, Cecil nie powinien być pod takim wielkim wrażeniem jego opanowania. Nie zaspokoił swojej ciekawości. Nie zapytał wuja, jaką wiadomość zostawił mu sprawca tego całego zamieszenia. Oparł wzrok na elemencie układanki, który niewątpliwie niejednokrotnie wyślizgnie się nocą pod jego powieki, rosnąc do rozmiaru nawiedzających go sporadycznie sennych koszmarów. Nachylił się, chcąc z bliższej odległości przyjrzeć się głowie, a konkretnie miejscu, gdzie została oddzielona od reszty ciała. Jeden wniosek tlił się pod cecilowym sklepieniem czaszki - tylko zawodowiec mógł dokonać takiej precyzyjnej dekapitacji. - Mam wrażenie, że te cięcie najlepszego chirurga w tym zapyziałym stanie wpędziłoby w kompleksy - wymamrotał pod nosem, by zatuszować drżenie w głosie, za którym kryła się nieumiejętnie skrywana ekscytacja. Było tak fachowo wykonane, że to wręcz niemożliwe, że mógł dokonać tego człowiek ze ostrym narzędziem w dłoni, metrem w spojrzeniu i wieloletnią praktyką na liczniku. A może wyglądało tak tylko w obecnym świetle? Gdy spojrzą na głowę w świetle dnia, albo w pomieszczeniu oświetlonym przez sztuczne światło lampy, pierwsze wrażenie okaże się równie nieprawdziwe, co nuta życzliwości w głosie Diora i równie nierzeczywiste, co wspinający się po szczeblach żeber strach? - Nie i to twoja zasługa - wyleczyłeś mnie z naiwności. - Dowody nosił przy sobie; wypalał je żarem gaszonych na skórze papierosów. – Wsłuchaj się w ten kawałek papieru. Nie sądzę, że wyjawi ci tożsamość sprawcy, ale może przynajmniej zmniejszy krąg podejrzanych. Jego słowa zostały częściowo zagłuszone przez odbijające się od ścian starych kamienic echo, które dudniło w uszach równie donośnie, co polecanie "Zgaś to" wypowiedziane ustami stryja. Zareagował od razu, nawet nie zerkając przez ramię, ale wysyczane ledwie pod nosem Tenebris nie przyniosło pożądanych przez młodszego Fogarty'ego rezultatów; snop bladego światła nadal oświetlał uliczkę, ale blask, jaki od niego bił, nie mógł równać się z reflektorami radiowozu. Kiedy pojazd podjechał pod ścianę budynku, Cecil zmrużył powieki i zamrugał nimi kilkukrotnie, by oswoić oczy z nowym, wyjątkowym ostrym natężeniem światła. Wtedy też poczuł pod zębami filtr papierosa - nie zarejestrował momentu, kiedy dłonią zanurkował do kieszeni płaszcza i papieros znalazł się między palcami. Mało istotny fakt. Cygaretka w jednej chwili odnalazła drogę do ust. Światła samochodu zostały wygaszone, ale Fogarty, dzięki nadal świecącej w dłoni Laviory, mógł nieco dokładniej przyjrzeć się oficerom, nie wzbudzając przy tym ich podejrzeń . Było ich dwóch. Parker i Collins. Na ustach jednego zastygł grymas uprzejmego, pozowanego uśmiechu. Oblicze drugiego pokrywała pozbawiona emocji maska, podobna do tej, która zastygała w rysach twarzy młodego Fogarty’ego. Po chwili trwającej jedno uderzenie serca w cecilowej piersi – Parker albo Collins zdradził potencjalne zniecierpliwienie, pocierając kciuk o nasadę nosa, a Cecil, wyginając lekko kąciki ust, podarował im uśmiech. Nauczył się tworzyć jego wyćwiczoną przed lustrem iluzje na zawołanie, chociaż obecnie gładka taflę przecinała pajęczyna pęknięć. Pojawiła się tam po niefortunnym skonfrontowaniu pięści z własnym odbiciem, kiedy dostrzegł w swoim spojrzeniu ten sam błysk, którego obecność odnotowywał w rzadkich okolicznościach w oczach Diora. - Dzień dobry - przywitał się z mężczyznami, zabierając głos przed stryjem. – Mój wuj tu mieszka, przyjechałem do niego w odwiedziny. W czym możemy panom pomóc? - zapytał, jakże szlachetnie wskrzeszając z siebie chęć współpracy. Ten gest dobrej woli mógłby się wydać podejrzany, gdyby mężczyźni wiedzieli, z kim mają do czynienia, ale nie mieli podstaw, by oskarżać go o złe intencje. Niepozorny wygląd Cecila do pakietu z łagodnymi rysami twarzy rozjaśnionym przez uprzejmy uśmiech nie był pod żadnym względem alarmujący. – Jeśli chodzi o to - czubkiem buta dotknął puszki z farbą, przez co jej zawartość niby to przypadkiem wylała się na bruk – uciekinierzy próbowali pozbyć się dowodów zbrodni. Chyba nie zauważali, że ktoś poza nimi korzysta z uroku Sonk Road po zmroku. Wysublimowany gestem sięgnął po zapalniczkę i zapalił papierosa. Jeden z oficerów przyglądał się ścianie pobliskiego budynku, drugi ciężar swojego spojrzenia nadal opierał na sylwetce Cecila, chociaż jego twarz zniknęła w kłębowisko dymu. Trwało to zaledwie ułamki sekund, bo szybko został poszarpany na strzępy przez szpony nocnego wiatru. rzut na Tenebris zupełnie pozbawione skuteczności |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dior Fogarty
Zmrużył nieco oczy, z zainteresowaniem wsłuchując się w cecilową ekspertyzę. Komentarz okrasił nieznacznym wygięciem ust, które tylko na ułamek chwili ułożyły się w próżny uśmiech. Jakkolwiek nie na rękę było dlań wszczęcie wojny hybrydowej z anonimowym konkurentem, świadomość udziału fachowców zdolnych wywołać podziw u jego protegowanego, nieco łechtała socjopatyczne ego. Był to widok iście nieludzki, jak gdyby rzeźba wyciosana w marmurze ożyła i skruszyła swą fasadę, szpecąc stoicki wyraz zatrważającym drgnięciem. — Wydajesz się niezdrowo podniecony faktem, że ktoś namieszał mi w interesach. Czyżbyś skrycie kibicował sprawcy? — słowa zawisły w powietrzu pod ciężarem przenikliwego spojrzenia i oskarżycielskiego tonu. Dior nie pierwszy raz pogrywał sobie z bratankiem, który do niedawna w istocie wyczekiwałby upadku starszego Fogarty z niecierpliwością. Wiele się jednak zmieniło, odkąd w cecilowym oku zjawił się ten niewymowny błysk: gen ambicji, czy wyraz zgniłej skazy na sumieniu? Na to musiał sobie odpowiedzieć sam. Wyleczyłeś mnie z naiwności, usłyszał z ust młodszego. Z wyrachowaniem popadł w zadumę, jak gdyby każde wspomnienie wiodące Cecila na obecną — właściwą — drogę, było niewymownym powodem do dumy. I być może skorzystałby z porady, szczerze powiedziawszy bardziej zainteresowany tym, co pośmiertnie wyszeptałaby mu sama Anne Clarke, tym niemniej dźwięk syren i związanych z tym następstw skutecznie odtrącił uwagę od śledztwa, a Dior zwinny niczym Diego Maradona kopnął głowę tak daleko, że zupełnie otuliła się ciemnością. Nie dosięgnął jej nawet oślepiający snop czerwono-niebieskiego światła, sondującego otoczenie w rytm policyjnej syreny. — Zgadza się, to moja kamienica — podjął na zadane pytanie, próbując wybadać intencje gliniarzy. Jednego z nich chyba nawet rozpoznawał z regularnych patroli po Sonk Road. Nim w ogóle zaczęli zadawać pytania, Dior przejął inicjatywę, wcielając się w rolę zatroskanego mieszkańca dzielnicy. — Jak dobrze Was widzieć, oficerowie. Już myślałem, że nikt nie weźmie się za tych niewychowanych hultajów — przejęcie w głosie mieszało się z oburzeniem. — Też kiedyś byłem młody, lecz ojciec nauczył mnie szacunku do starszych i ich mienia — dosłownie na ułamek sekundy przerzucił wymowne spojrzenie na Cecila. — To już drugi raz w tym tygodniu — pokręcił głową na boki. — Pobiegli w tamtą stronę; jeśli się pospieszycie, może jeszcze ich znajdziecie — wskazał dłonią kierunek. Nie mógł oprzeć się pokusie, by zaraz później, głosem bliżej niezidentyfikowanym zaszczepić myśl w głowach wszystkich zebranych: aport! Cień dezorientacji na twarzach gliniarzy nie przebił się przez profesjonalizm. Podziękowanie za udzieloną pomoc szło w parze z szybkim odjazdem, a panowie Fogarty mogli odetchnąć z ulgą. — Nie będziemy sterczeć na ulicy. Spróbuj zmyć te plamy jakimś zaklęciem i przyjdź do piwnicy — z oczywistych powodów nie mógł pozwolić, by jego żona i syn byli świadkami tej makabry. Niegdysiejsze zawiniątko opuściło materiałową pościel, a sama głowa, chwycona przez Diora za pukiel powędrowała ku górze, by chwilę później spocząć na zwykłym, drewnianym stole w odmętach ciemnej piwnicy. Nieopodal stało również wiadro. Pomieszczenie skąpane było w skromnym świetle pochodni, której płomień pozwalał wdrożyć się w pewien trans. — Wbrew temu, co Ci się może wydawać, Słuchanie to męczący proces. Jeśli mam wybierać między ofiarą a zwitkiem papieru, wolę, by Lilith obdarzyła mnie wizją jej wspomnień. Krótkie spojrzenie na Cecila. Jeszcze niedawno nie zdecydowałby się na odsłonięcie przed nim gardy, a tymże był stan transu i późniejszego osłabienia, lecz dziś wiedział, że strach nie pozwoliłby młodszemu przeciwdziałać. Stanowczym gestem dotknął głowy, by wywołać wizję, lecz w rezultacie poczuł jedynie nudności... a stojące obok wiadro wkrótce wypełniło się jego rzygami. — Nic z tego — rzucił, tylko na chwilę unosząc głowę znad wiadra. W takim stanie Cecil go jeszcze nie widział. |
Wiek : 44
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : PREZES GO SUPPLY CHAIN SOLUTIONS
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Naprawdę sądzisz, że chce cię pogrążyć, nawet teraz? - Dzielnie zniósł ciężar jego przenikliwego spojrzenia i tlącego się w głosie oskarżycielsko tonu, chociaż z trudem panował nad emocjami, jakie próbowały nim zawładnąć. - Jestem pod ogromnym wrażeniem chirurgicznej precyzji, z jaką głowa została oddzielona od reszty ciała. Nigdy nie widziałem niczego podobnego. To wszystko. Chciał powiedzieć co jeszcze - Gdybym chciał się na tobie zemścić, stryju, nie czekałbym z założonymi rękami. Właśnie tego mnie nauczyłeś - bezradność ma swoją cenę - ale pojawienie się na horyzoncie intruzów uniemożliwiło kontynuowanie tej despoty. Dior sam musiał wyciągnąć wnioski. Policjanci widocznie wykreślili ich z kręgu podejrzanych. Odjechali równie szybko, co się pojawili. Słowa stryja musiały ostatecznie przekonać ich o ich niewinności. Zaciągnął się ostatni raz papierosem. Wiedział czym było ciche "aport!" przebijające się przez myśli. Ukradkowe spojrzenie rzucił krewnemu, jego polecenia zbywając krótkim skinięciem głowy. Sterczenie na ulicy z głową oddzieloną od reszty ciało było albo szczytem głupoty, albo szczytem arogancji. Widocznie dzisiejszej nocy zabrakło i jednego, i drugiego. Cecil obserwował plecy wuja do momentu, aż nie zostały pochłonięte przez mrok korytarza, a potem wyszeptanym pod nosem zaklęciem zmył ślady krwi z asfaltu, choć nie musiał tego robić. Zaczął padać deszcz -najpierw mżawka, a kiedy jego sylwetka zniknęły w drzwiach frontowych, przeobraziła się w ulewę. Dior nie mógł wiedzieć, że strach, jaki zaciskał pięść na cecilowej krtani, poluzował uścisk - z miesiąca na miesiąc był coraz słabszy. Nie dławił już słów w przełyku. Nie drżały przez niego ręce, choć nie wyeliminował wszystkich objawów stresy, który towarzyszył mu przy każdym ich spotkania. Nadal sztywniały mu wszystkie mięśnie w ciele. Nadal po plecach spływały dreszcz. Nadal głos wuja doprowadzał organ w cecilowej piersi do szybszego bicia. Nadal, ale były rzadki chwile, kiedy mrok, jaki spowił ich egzystencje, przełamywał blady snop światła. Zawsze, gdy walczył z dylematami, próbował sobie przypomnieć o drzwiach. Nigdy nie zamknął tych, które otworzył, kiedy wszedł do domu wuja z zamiarem poderżnięcia mu gardła – pozostały otwarte. Czasem lubił myśleć, że były ostatnia iskrą nadziei. Ostatnią szansę na uchronienie tlących się w nim ludzkich odruchów, zanim nie zostaną pożarte przez bezwzględność szarej rzeczywistości, zanim nie zatopią się całkowicie w objęciach bezwzględności. Dźwięk, jaki towarzyszył torsją, wybił go z rytmu nawiedzających go raz za razem myśli. Spojrzał w kierunku stryja - słabego i bezradnego, wystawionego na pośmiewisko swoich słabości. Cecil w każdej chwili mógł sięgnąć po znajdujący się w kaburze nóż, który od czasu, kiedy jego ostrze zatopił w obcej szyi, zawsze trzymał w zasięgu ręki. Uniesiona głowa znad wiadra częściowo rozmyła te wizje. Kiedyś były ledwie dziecięcymi fantazjami, dzisiaj bezkształtnym obłokiem refleksji. Zauważyłem, chciał powiedzieć, ale gardło nie wyprodukowało żadnego dźwięku; Teresa wielokrotnie obnażała przed nim podobną słabość, kiedy Słuchanie okazywało się zbyt obciążające dla jej osłabionego przez zmęczenie organizmu. Zmniejszył oddzielający ich dystans w pięciu krokach i w jednym gwałtowniejszym uderzeniu serca. Prawą dłoń owinął wokół lewego nadgarstka stryja; dzisiejsza noc sprzyjała ryzykownym zagraniom i spontaniczności. - Puls ci szaleje - niemal serdeczny grymas zawitał w kącikach jego warg, kiedy docisnął żylaste palce do skóry, by poczuć pod opuszkiem wypukłość wijących się pod jej cienką warstwą naczyń krwionośnych. Uścisk młodego Fogarty'ego był pewny, niemal bolesny, taki po którym na kilka dni pozostaną sine odciski jego palców. Jednak to nie koniec demonstracji - Cecil spojrzał Diorowi wyzywająco prosto w oczy; zdradliwe ogniki tańczące na krawędzi źrenic podsycały duszącą atmosferę unoszącą się w powietrzu. Mocno zaciśnięta szczękę obnażała złość, jaka drgawkami wstrząsnęła jego ciałem. Kto dał ci prawa do odsłaniania przede mną swoich słabości, Dior? Nie mógł znieść tego widok - pobladłej twarzy wuja nurkujące w wiadrze, do którego opróżniał treści żołądkowe, bo ten widok sprawiał, że na okres kilku minut Dior znowu stawał się człowiekiem. Cecil nie mógł zaakceptować obecności jego ludzkich odruchów. Były sprzeczne z obrazem mężczyzny, jaki wykreował w swojej głowie. - Tranquillita scorporis – czar opuścił jego wargi, zanim dał stryjowi przestrzeń na uwolnienie się spod jarzma dotkliwego uścisku. – Lepiej? - ton jego głosu nie zdradzał już żadnych emocji, podobnie jak wyraz twarzy. Zamknął jej w bezuczuciowej masce złudzeń. Do tego nie potrzebował żadnego zaklęcia. Chciał mu tym przekazać coś jeszcze – nie był swoim ojcem. Był Fogartym. Z krwi i kości. rzut kością na Tranquillita scorporis |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dior Fogarty
Wygiął kąciki ust w nieprzyjemnym uśmiechu. — Sądzę, że skryte złorzeczenie to jedyna rzecz, na którą starczyłoby Ci odwagi — odbity w oczach refleks uwydatniał wymowne spojrzenie; to samo spojrzenie, które nawiedzało Cecila w koszmarach od pamiętnej nocy. — Wierzę jednak, że przejrzałeś na oczy i masz świadomość, że nasza współpraca to najlepsze, co mogło spotkać tę rodzinę — czy była to pochwała, czy ukryta groźba? Z samej intonacji nie dało się wyczytać intencji. Wydźwięk pozostawał do interpretacji; przemawiał do tej strony cecilowej podświadomości, na którą słowa oddziaływały bardziej skutecznie. Czy rzeczywiście go podejrzewał? Nic z tych rzeczy. Zaskoczyła go śmiertelna powaga i skłonność do tłumaczeń, tym niemniej dawało to jasny sygnał — Cecil trzymał się w ryzach i wyrażał pokorę. Przynajmniej na razie. — Pod wrażeniem powinieneś być odwagi sprawcy. Śmiałe posunięcie — stwierdził ozięble. Zauważył jednak, że chirurgiczna precyzja zawężała krąg podejrzanych. Przy odrobinie zaangażowania może dałoby się ustalić, kto zajmował się wykonywaniem takich zleceń; być może charakterystyczne cięcie było czyimś znakiem rozpoznawczym. — Nie rozumiem, komu zależałoby na tym, by wyrządzić sobie taką krzywdę. Obecność policji na miejscu nie pokrzyżowała szyków Fogartych. Choć pierwotnie Dior nie wykluczał, by skonsultować się ze służbami, niespodziewana interakcja zrodziła niepotrzebne ryzyko. Będą musieli pozbyć się głowy na własną rękę. Teraz jednak mieli inne priorytety. Wejście do piwnicy — zadbanej, wyglądającej nieco jak pracownia, w której wszystko miało swoje miejsce — potęgowało i tak gęstą atmosferę, odcinając dostęp do powietrza przesiąkniętego ozonem. Można było odnieść wrażenie, że to obecne w pomieszczeniu, w zasadzie stało w miejscu, gotowe, by ktoś pokroił je nożem. Do zapachu starych rzeczy zamkniętych pod kluczem przez długie miesiące wkrótce dołączył słodki smród rzygowin, które wypełniały wiadro i ściekały frywolnie po brodzie. Zachwiany obraz i stan osłabienia utrzymywał się przez chwilę, ale błędem było uznać, że był bezradny. Spokojnie czekał, aż stan przeminie. To nie pierwszy raz, gdy Słuchanie wzburzyło w nim tak intensywne odruchy. W takich chwilach dar okazywał się pierdolonym przekleństwem. Uczucie zacisku na nadgarstku wywołało ból. I złość. Gniew, który w konfrontacji spojrzeń był teraz nader czytelną emocją. Nie zebrał się, by zwerbalizować myśl, która krążyła mu po głowie. Ohydny posmak w ustach i kołujące uczucie w głowie zniechęcało do wypowiadania słów. Tuż po zaklęciu, które skutecznie stłumiło odruch kolejnego bełtu, w cecilowej głowie pojawił się zawistny podszept. Wydaje Ci się, że obnażyłem przed Tobą słabość, Cecilu? Wymamrotał pod nosem inkantację Consilium. Ciasne pomieszczenie, którego półmrok rozświetlały tylko płomienie świec, wypełniły setki wpatrujących się weń gałek ocznych. Chwila dystrakcji pozwoliła wyszeptać kolejne zaklęcie — Fingere Illusionem. W męskiej dłoni jawił się teraz pamiętny, zdobiony sztylet. Ten sam sztylet, którym usiłował zabić swego stryja; ten sam, którego ostrze zatopiło się w jego pierwszej ofierze. — Teraz jesteś w centrum uwagi, Cecilu — podjął wreszcie na głos zawistnym tonem. — Może zademonstrujesz popis swej odwagi przy szerszej publice? — prowokacyjne spojrzenie rzucało wyzwanie. I gdzie teraz podziała się Twoja peleryna, bohaterze? Rzuty podlinkowane |
Wiek : 44
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : PREZES GO SUPPLY CHAIN SOLUTIONS
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie każdy bohater nosi pelerynę. Cecil nie był bohaterem, ani - zapobiegawczo - nie nosił przy sobie peleryny, co wykluczało go z kręgu podejrzeń o heroiczne czyny. Miał za to duet noży - jeden dobrze leżał w prawej dłoni, drugi w lewej. Kilkanaście par oczu przyglądało mu się z błyskiem szaleństwa w oczach. Tą samą iskrę widywał na krawędzi źrenic wuja i - zaledwie dwa razy - we własnym lustrzanym odbiciu. I co teraz, Sisi? Usłyszał głos Dahlii tuż przy ucho. Był taki jak zawsze, pobrzmiewała w nim nuta ironii. Miał wrażenie, że, mówiąc to, wyginała usta w półuśmiechu. Oddech był płytki, przyśpieszony. Serce biło gwałtownie w piersi. Pot perlił się na karku i czole. Po strzeblach żeber wspinały się macki strachu, które w końcu, oparte o ścianę gardło, niewidzialnym imadłem zacisnęły się na jego gardle. Nie patrzcie na mnie, wymamrotał błagalnie w myślach, choć te słowa przybrały też werbalny kształt- cichy, przeciągły jęk, który rozpalił w nim pożar wątpliwości. - Kurwa, przestańcie patrzeć - wydusił na wydechu. Lewa ręką odnalazła pentakl. Biło od niego wyczuwalne ciepło spod materiału płaszcza i gryzącego w szyje golfa. Żadna warstwa odzieży nie mogła ochronić jego organizmu przed pdreszczem, który przeszył Cecila na wskroś. Kurwa, nie dobrze. Ręką, która zacisnęła się na źródle jego magicznej mocy, drżała. Wdech-wydech, Cecil. Nie zapominaj o tym. Nie zapominaj o oddychaniu. Zamknął powieki. Próbował skupić myśli na czymś innym. Sekunda mijała za sekundę, przeobrażały się w minutę. Tik-tok. Lilith, daj mi siłę, bym przetrwał tę noc. Wyrwał się z spod wpływu obłąkańczych myśli. Tik-tak. Czy wskazówki zegarów przy Apollo Avenu 20 na okres minuty przestaną się poruszać dzisiejszej nocy? Kontrola. Znowu ją stracił. Znowu trwał w matni, w sidłach zawieszania, w objęciach strachu. Zimnego i przeraźliwe pustego. Jak każdy dzień pozbawiony ciepła. Ledwie wyszeptane Silentiumvitae przyniosło ulgę po pięciu spazmatycznych dreszczach przebiegających wzdłuż linii kręgosłupa i dziesięciu gwałtownych uderzeniach serca. Zacisnął palce prawej dłoni na nożu, gdzie na rękojeści został wykonany grawer. Czuł go pod wrażliwymi na dotyk opuszkami - Cinis et manes et fabula fies - wysyczana cichym szeptem łacińska sentencja, którą czuł pod palcami, opuściła jego usta i przynajmniej słowa nie ugrzęzły w krtani; był z siebie dumny, chociaż na opuszku języka zatańczyło harde: chuju. Ciche dudnienie serca ustało. Klatka piersiowa przestała unosić się i upadać w niekontrolowanych odstępach czasu. Powracała świadomość, ale nie ucieszyła wkradających się do podświadomości szeptów. Wuj trzymał kopię noża, który znajdował się między palcami Cecila. Skąd wiesz, który jest prawdziwy, Sisi? Dahlia znowu doszła do głosu. Cecil miał wrażenie, że stała tuz obok. Niemal czuł jej oddech prześlizgujący się po skórze. Może, gdyby zanurkował ręką trochę lewo, mógłby ją dotknąć. Może, gdyby.... Nie chciał czuć na sobie obcego spojrzenia, ani słyszeć jej irytującego głosu. By wplątać go w supeł kompleksów, wystarczył wzrok stryja i wrażliwe na atak paniki echo wyrzutów sumienia. Mocniej zacisnąć palce na rękojeści noża, od czego pobielały mu knykcie. Strach to tylko jeden z przejawów wrażliwości. Unicestwi go, Cecil, powiedziała kiedyś matka, jak zwykle pojąc się winem. Skierowała na niego znudzone spojrzenie i, wydmuchując mu prosto w twarz papierosowy dym, wykrzywiła usta w uśmiechu. Nigdy nie była równie piękna, co wtedy. - Leviora. Potrzebował światła, by przełamać otaczającą go ciemność, jednak w ferworze emocji zapomniał, że światło od dawna nie było jego sprzymierzeńcem, to cienie nimi były. Palcem przejechał po stali noża. Na podłogę spadły pierwsze krople krwi. Potrzebował tego, by dowieść, że morze wpatrujących się w ich oczu, były skonturowaną z zaklęcia iluzją. On nadal tam był – żywy, czuł ból i chłód. Odwaga często była przejawem braku rozsądku i rozwagi. pierwszy rzut - skuteczny drugi rzut - nieskuteczny [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Cecil Fogarty dnia Sob Sie 26 2023, 22:05, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dior Fogarty
Niejeden zgodziłby się, że zanurzenie głodnego ostrza w gorącej tętnicy tego niegodziwca byłoby czynem heroicznym. Do niedawna wszak sam Cecil postrzegał zachowanie swego stryja za nieludzkie. Zasianie ziarna wątpliwości mogło jednakże znacząco wpłynąć na cecilową percepcję. Gdzieś w głębi serca, mimo tlącej się zawiści odbijał się lustrzany refleks złych emocji i Dior mógł jedynie zgadywać, za które struny pociągać, by się do nich odwołać. Nadzieja, wiara, ostatnia szansa? Zemsta? Strach? Drzemiące w odmętach obłąkanego umysłu szaleństwo? A może wszystkie z nich na raz? Eksperyment, w którym uczestniczyli, był odpowiedzią na każde z wymienionych pytań. Obserwował, jak z żałością młodszy radził sobie z atakiem paniki. Jeszcze przed chwilą to on pozował na obnażonego z kontroli. Może przez chwilę faktycznie tak było, lecz role prędko się odwróciły. I kto teraz demonstruje słabość, Cecilu? Wydawało Ci się, że możesz ze mną pogrywać? Natężenie wpatrujących się weń oczu stale wzrastało. To nie było kilkanaście par źrenic przeszywających go spojrzeniem. To iście osaczający mnogością tłum, który oblegał go z każdej strony. Ich przekrój sprawiał wrażenie, że niektóre z nich zdawały się nie tyle znajome, ile w gruncie rzeczy — dobrze znane, a każde z nich lustrowało jego poczynania oceniającym spojrzeniem. Dior mógł jedynie przypuszczać, że doświadczany przezeń deluzjonizm był w skutkach destrukcyjny; delektował się nim i podsycał panikę, demonstrując swoją siłę. Ale prawdą było, że Cecil wyszedł z tego stanu zwycięską ręką. Nie mógł przyznać, że opanowanie i dowód jego silnej woli bratanka robiły na nim olbrzymie wrażenie. Cecil się rozwijał. Zaczynał coraz skuteczniej odpierać psychiczne ataki Diora, radząc sobie z sytuacją, która jeszcze kilka miesięcy temu popchnęłaby go na skraj emocjonalnej implozji. Nie mogło umknąć uwadze starszego, że wkrótce wywieranie wpływu siłą mogło rezultować brakiem kontroli. Może czas było odwołać się do wartości, które dzięki temu strachu udało się w nim zaszczepić? Jednym słowem zakończył podtrzymywanie efektów zaklęcia. Oburącz chwycił bratanka za obydwie dłonie, w których zaciskało się teraz prawdziwe ostrze i górując nad nim, z wciąż obrzyganym kącikiem ust i spojrzeniem wyrażającym teraz pełną gamę emocji, zwrócił się do młodszego. — Nigdy więcej nie podważaj mojej wyższości — w oczach tliła się ta sama iskra szaleństwa, której tak kurewsko nienawidził. Ale nie tylko. — Nie jestem Twoim wrogiem, Cecil. Jestem szansą tej rodziny. Twoją szansą. I nie byłoby Cię tu, gdybyś nie zdawał sobie z tego sprawy. Spójrz tylko, do czego prowadzą podziały — wskazał na ściętą głowę Anne Clarke, która zaczynała powoli parować słodkawym odorem. — Wróg jest ich świadom i nie zawahał się ich wykorzystać. Rzucił nam rękawice i poddał próbie — charyzmatyczny głos przepełniony był wyrzutem ukierunkowanym na bliżej niezidentyfikowanego szpąciciela. Nie zwerbalizował otwartego pytania — czy Cecil chciał podjąć tę rękawicę? — Jestem JEDYNĄ szansą na spełnienie ambicji, które drzemią w Twoim sercu. Wyzbądź się uporu, przestań ją odrzucać, a osiągniesz wielkość. Pokierował dłońmi bratanka nad stół, na którym widniała głowa kobiety. To, czy ostrze zanurzyło się w trupie ciało w symbolicznym geście współpracy, zależało tylko od niego. |
Wiek : 44
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : PREZES GO SUPPLY CHAIN SOLUTIONS
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nadal czuł na sobie spojrzenia tysiące oczu i wrażenie napierającego na niego tłumu, który odbierał mu dostęp do świeżego powietrza, ale zignorował wszystkie czynniki rozpraszające i spojrzenie skupił całkowicie na jedynym materialnym i żywym bycie, jaki - poza samym Cecilem - znajdował się w piwnicy. Panika nie mogła sprawić, że straci równowagę, a w tym również kontakt z rzeczywistością. Stał twardo. Spoiwem łączącym go za rzeczywistością był pulsujący od rany na ręce ból, bicie serca i ciężki oddech przecinający cisze. Po upływie dwóch kolejnych minut, które w tym nierzeczywistym poczucie rzeczywistości dłuży się nawet w godzinę, oczy zniknęły, a razem z nimi obecność Dahliii i jej cichy, podrażniający układ nerwowy Fogarty'ego głos. Był tylko wuj, który nie czekał, aż całkowicie wypląta się z sideł otępienia. Zacisnął boleśnie swoje dłonie na nadgarstkach bratanka, jakby chciał jeszcze bardziej podkreślić dzielącą ich różnice siły. Cecil poczuł szorstkość jego skóry, ale nawet nie próbował wyrwać się spod imadła żelaznego uścisku. Jego oczy znalazły drogę do twarzy mężczyzny. Tym razem spojrzał mu prosto w oczy. W tych należących do Cienia płonął dogasający lęk. - Nigdy nie podważyłem twojego autorytetu, stryju - iskra szaleństwa tląca się w spojrzeniu Diora przekonała Cecila, by ugryźć się w język, chociaż może, w tym ferworze zbędnych emocji i podszeptów, nadal wypełniający pustą przestrzeń umysłu, powinien powiedzieć "ojcze" i patrzeć, jakie tym razem emocje zastygną na obliczu człowieka, który stał tak blisko śmierci i uległ takiemu zepsuci, że niemal czuł oblepiający jego ciało odór rozkładu. Wiedział, jakie plotki odbijały się od wiekowych ścian posiadłości Fogartych, dlatego Arden zachowywał dystans wobec swoich dzieci. Zanurzył się w badaniach, na długie miesiące znikając w zaciszu swojego przydomowego laboratorium, ale to on poświęcił całą noc na modlitwę do Lilith, by upewnić, że jego syn przeżyje do ran, mimo słabych rokowań i sinej szramy wokół szyi. – Tamtej nocy, kiedy zakradłem się do twojej sypialni, wykorzystując sposobności, że nie było w domu ani twojej żony, ani syna - nigdy nie nazwał tej kobiety "ciocią", tak jak nigdy nie nazwał Armanda swoim "kuzynem" – nie straciłem twojego zaufania, bo wiedziałeś, że prędzej czy później przyjdę, z zamiarem poderżnięcia ci gardła. Czasem mam wrażenie, że byłbyś rozczarowany, gdyby tego nie zrobił. Tamta noc zmieniła wszystko. Przypieczętowała ich więź. Nadała rytm ich relacji. Pamiętał - pomimo upływu czasu - ciężar spojrzenia Diora i ironię zawieszona na ustach w postaci uśmiechu. Wiedział, że bratanek nie był gotowy, by zatopić ostrze noża w krtani i zatrzymać dopływ powietrza, inaczej nie powiedziałby zrób to, jeżeli nie zabraknie ci odwagi, a próbowały mu wytrącić z ręki potencjalne narzędzie zbrodni Cecil nigdy nie był odważny. Był za to nieustępliwy i próżny w swoich przekonaniach. Zupełnie jak jego matka. Fala strachu, która zalała go tamtego dnia, po części była obecna teraz. Czuł to w drżących palcach, co sprawiało, że musiał mocniej zacisnąć je na ciężącej mu dłoni rękojeści noża. Co jeśli nie podzielam twoich ambicji, stryju? Co jeśli wcale nie zależy mi na odbudowaniu rodzinnej reputacji? Co jeśli zależy mi tylko na odkryciu prawdy? Dior zawsze próbował go nauczyć uległości. Chciał, by Cecil uginał pod nim kark. Kurczył się na widok złości w jego spojrzeniu. Poniekąd dopiął swego. Poniekąd stał się ucieleśnieniem strachu. Czymś gorszym od potwora spod łóżka, którym straszyła go matka, gdy nie chciał zasnąć. Czymś gorszym od pustego, pozbawionego źródła światła pokoju, w którym był zamykany, gdy jego zachowanie odbiegało od matczynych oczekiwań. Czymś gorszym od iluzji bólu, jakiej doświadczał z jej ręki, kiedy przekroczył granice jej cierpliwości. Był wszystkim, od czego Cecil powinien odwrócić wzrok, ale tak długo wpatrywał się w tą toń mroku, że w końcu sam się w niej zanurzył. I w końcu stał się ostrzem noża w jego rękach. Nie protestował więc, kiedy wuj pokierował jego dłonie nad stół, na którym spoczywała głowa niedawno zmarłej księgowej. Stal zanurzyła się w sinej skórze, na wysokości łuku kupidyna. Tam, gdzie jego własna matka miała bliznę po tym, jak wybuch jej w dłoń kieliszek, którego zbliżała do ust. - Nie zmarnuje żadnej szansy. – Tej też nie zmarnował. Pokazał mu, że nie był już tym samym zalęknionym gówniarzem, co kilka lat temu, co bał się podejmować ryzyka. Zaszczepił w nim ostrożność. Wysłał niewerbalny komunikat: przestań mnie lekceważyć, nie tylko szczekam, ale też gryzę. – Nikt nie stanie na drodze naszej współpracy. Nie wiedział, czy Dior był jedyną szansę na spełnienie piętrzących się w jego sercu ambicji. Nie wiedział, czy Dior był jedyną nadzieją Fogarych na odzyskanie wielkości. Ale ta wiedza – przynajmniej obecnie - nie była mu potrzeba do funkcjonowania. Wyjął ostrze z głowy denatki. -Spróbujwsłuchać się jeszcze raz. Wiadro miał już pod ręką. Z niektórymi słabościami trzeba było nauczyć się żyć. Droga do celu nigdy nie należała do prostych. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dior Fogarty
Krew bryznęła po drewnianym blacie, gdy charakterystyczny chrzęst rozoranego mięsa dźwięcznie rozniósł się po pomieszczeniu pod naporem dwóch par męskich dłoni. Wycieńczeni desperacką walką charakterów przypieczętowali sojusz w tej jakże teatralnej scenie, która sukcesywnie połechtała ego starszego z nich. Tym niemniej niosła za sobą kolejne szkody na zdrowiu psychicznym Cecila, który stawał się — przynajmniej z perspektywy tego drugiego — coraz bardziej podatny na jego wpływ wynikiem wprawnej manipulacji i gry na emocjach, zobowiązując młodszego do złożenia niejako przysięgi. A jeśli zaszczepiane przez Diora konserwatywne wartości odzywały się w wężowych podszeptach cecilowych ambicji, miał niemal pewność, że obietnica się ziści. Być może to wciąż żywa pokusa, by rzucić stryjowi wyzwanie i skonfrontować go z prawdą; może cień wątpliwości, przez lata skrupulatnie wypierany mechanizmem zaprzeczenia, który w tak szalonych okolicznościach zdawał się bardziej niż rzeczywisty. A może powidok ustępujących z wolna halucynacji, który w obliczu rozważań o plotkach romansu Diora z jego matką zdawał się silnie rezonować na psychikę młodszego z Fogartych... lecz spomiędzy iskier szaleństwa, gniewu i nieposkromionych ambicji, wyjrzała też barwa ojcowskiego ciepła. W oczach Diora tak niespotykany wyraz jawił się dotychczas ledwie kilka razy w życiu i trzeba było przyznać, że gdyby Cecil zapragnął dokonać chłodnej analizy tej emocji, dostrzegłby w niej szczerość. W gruncie rzeczy Dior w całym swoim skurwysyństwie miał subiektywnie dobre intencje. A Cecil? Nie był tylko narzędziem. Był synem, którego Marie nie potrafiła mu dać. Rezultat ich nadzwyczaj nieudanego małżeństwa to dzieło frustracji, jaka kierowała mężczyzną po latach nieudolnych starań o pierworodnego. Zazdrość, jaką żywił do swego rodzonego brata, przeobraziła się w bezkresny konflikt. Wszak ukradł mu żonę i zapragnął ukraść syna. A Arden? Mógł jedynie patrzeć i knuć swoją żałosną zemstę. Zemstę, która kiedyś ich wszystkich dosięgnie. Teraz jednak nikt nie brał na poważnie cichych lamentów z przeszłości, które przebąkiwał pod nosem, pogrążony w tajemniczych badaniach. Co więcej, konformistyczna natura w kontraście do dominacyjnego charakteru Diora sprawiła, że obydwaj utrzymują sporadyczny kontakt i nie skaczą sobie do gardeł, lawirując w mentalnej wojnie, w której spryt przeważał nad otwartym atakiem. Największym ciosem wymierzonym w wadliwy trybik tego mechanizmu było zesłanie klątwy na zegarmistrza — Tysona, ich skurwysyńskiego ojca, który stał się dozgonnym utrapieniem starszego z braci. Cecil nie mógł znać wszystkich zawiłości tego konfliktu. W spojrzeniu swego stryja rozpoznawał jednak szczere intencje i uczucie, któremu najbliżej było do opiekuńczego ciepła; cichej obietnicy, którą mimo swej szorstkości składał mu starszy z Fogartych. A może to tylko powidok halucynacji, które przed momentem unosiły się w powietrzu, bo już po chwili znów widział jedynie kamienną twarz. Dłoń ponownie przyłożył do skroni odciętej głowy, która jawiła się teraz jeszcze makabryczniej. Otworzył mentalne trzecie oko na szepty przeszłości, które jawiły się nieklarowną wizją. — Te usta milczą jak grób. Nie Słyszałem momentu ostatniego tchnienia, wizja była nieklarowna. Jedynym charakterystycznym elementem były dłonie. Tatuaż grubych, splątanych macek zawiniętych wokół przedramienia. Sygnet z błękitnym kamieniem szlachetnym. Krew; dużo krwi — zwrócił się do bratanka, podążając za jego sugestią. — To daje wiele wskazówek, Cecil. Wykaż się, podejmij trop — polecił, w duchu usatysfakcjonowany z rezultatu swego daru. Lilith po raz kolejny trzymała nad nim swoją opatrzność. Rzut na Słuchanie (próg 20-59) zakończony sukcesem (wynik: 52). |
Wiek : 44
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : PREZES GO SUPPLY CHAIN SOLUTIONS
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Oddech był równie niespokojny, co serce w cecilowej piersi - wybijało gwałtowny rytm, sprawiając, że palce drżały, a mięśnie sztywne od stresu paraliżował stres. Ostrze znalazło drogę do łuku kupidyna denatki. Zatopił go w tkance. Na tyle głęboko, że w końcu stal ze zgrzytem zatrzymała się na kości. Nie odrywał wzroku od spływającej po wargach strużki krwi. Skupił na niej spojrzenie, bo dzięki temu mógł uniknąć kontaktu wzrokowego z wujem. Co nam daje bezczeszczenie zwłok?, zapytałby gdyby kobieta była właścicielką petnaklu, ale mając świadomość, że jedyny urok, jaki wokół siebie roztaczała, to ten osobisty, słowa spłynęły wzdłuż ścian gardła wraz ze silną i choć nie zostały wypowiedziane na głos, poczuł na języku ich metaliczny, słony posmak. Były jak gęsta, tłusta wydzielina, która wypłynęła z rany studentki, gdy wyjął z niej nóż i dopiero wtedy cecilowe spojrzenie zetknęły się z tym, który należał do stryja. Chłodna obojętność, zwykle występująca w jego oczach, została przełamana przez cieplejsze refleksy odbijające na krawędzi źrenic. Konflikt, który lawą złości zatopił się głęboko pod skórą ojca i wuju, pozostawał poza zasięgiem jego wiedzy, ale nie uszu, ani spojrzenia. Arden zawsze się dystansował i unikał kontaktu wzrokowego ze swoimi dziećmi. Cecil myślał, że ojcowska niechęć jest spowodowana tym, że oboje wdali się w matkę, co wywołało u mężczyzny irytacje i stało się źródłem jego rozczarowania. Nie pojmował czemu pozostawił jego i Teresę na brutalną pastwę ambicji matki i dlaczego rzadko pojawiał się w domu. Kiedyś nie pojmował jego zapobiegliwej postawy. Kiedy dorósł, zrozumiał więcej - dzięki słowom, które cichym szeptem oblepiły ściany posiadłości przez Apollo Avenue 20. Choć, przez ostatnie miesiące, widywał się z ojcem częściej niż raz na półroku i był pierwszą osobę, którą wtajemniczył w to co się wydarzyło na placu Aradii pamiętnego 26 lutego tego roku, ich relacja nadal była oziębła - nie zdołał przekroczyć niewidzialnej granicy postawionej przez ojca. Druga kwestia, która zawsze wzbudzała jego ambiwalentnością emocjonalna był pogrążony w chorobie dziadek. Odkąd sięgał pamięcią, zawsze był przykuty do łóżka. Nie pamiętał go zdrowego. Matka, kiedy pierwszy raz przyprowadziła go do pokoju, w którym przebywał Tyson, skupiła na nim swoje zimne spojrzenie i powiedziała zachrypniętym od wina głosem, że właśnie tak kończą ludzi, którzy w życiu nic nie osiągnęli. Cecil odwiedzał dziadka kilka razy do roku, ale przytomnego zastał go tylko raz. "Zbliż się, chłopcze", wyrzucił z siebie strzec, a Cecil miał wrażenie, że udusi się tym słowami. Potem, jedyne, co pamiętał, to jego szept tuż przy ucho. Było ostrzeżeniem, które zbagatelizował. Nie patrz tak na mnie, Dior, myśli nie przeobraził w słowa, bo pomyślę, że pod tą zimną powłoką kryje ludzki pierwiastek uczuć. Absurdalna myśl. Nie mógł być jego synem. Nie potrafił być równie bezwzględny, co on. Nie potrafił uciszyć wyrzutów sumienia, głośniejszych, kiedy zapadała noc. Nie potrafił się nie bać i ukrywać wszystkich tlących się w emocji z pustą, pozbawioną kształtu maska obojętności. Ciepło w spojrzeniu Diora tliło się zaledwie kilka sekund - o jeden nieśmiały ruch wskazówki zegara po tarczy za dużo. Cecil odetchnął z ulgą. Papieros znalazł się między jego placami. Wsunął go do ust i obserwował, jak dłoń stryja dotknęła kobiecej skroni. Cisza, która między nimi zapadła, została zakłócona przez sekwencje słów wydobywających się z gardła Diora. Tym razem element ciała kobiety był bardziej rozmowny. Młodszy Fogarty, zaciągnąwszy się papierosem, wyjął z kieszeni płaszcza szkicownik i ołówek. Tatuaż grubych, splątanych macek zawiniętych wokół przedramienia i sygnet z błękitnym kamieniem szlachetnym był wymowną podpowiedzą. Ołówek docisnął do kartki. Pojawiły się na niej pierwsze kształty. Nie pozwolił jednak wujowi nacieszyć się ciszą. Zadal cztery pytania, jedno po drugim. - Taki tatuaż? - dziesięć minut później pokazał Diorowi wykonany w pośpiechu szkic. Szkic tatuażu. Nie mógł być dokładną projekcją wspomnień Clarke, ale w takiej wersji musiał zadowolić ich obu. Noc nieubłagalnie zbliżała się do końca. z tematu dla Cecila i Diora |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator