RESTAURACJA „POLISH GEMS” Niewielka restauracja, wciśnięta skromnie pomiędzy dwa większe lokale. Minimalistyczny, drewniany szyld dumnie prezentuje nazwę, której dwie ostatnie litery wyglądają, jakby padły ofierze podpalenia. Dawno nienaoliwione zawiasy drzwi zapraszają swoim skrzypieniem do jasnego, rustykalnego środka, z atmosferą nieadekwatnie przyjemną do wystroju. Stoły pozbawione są obrusów i zdobionych dzbanów, a jedyną ozdobą zdają się różnorakie zdjęcia, którymi wyłożona jest jedna ze ścian. Po rozmowie z parą podstarzałych właścicieli można dowiedzieć się, że są to krajobrazy i ludzie z Polski — najstarsze z nich pochodzi z dwudziestolecia międzywojennego. Menu restauracji prezentuje klasyczne dania kuchni polskiej o oryginalnych tamtejszych nazwach i bardzo amatorskich tłumaczeniach obok. O opis dania należy zapytać obsługi, ale stali bywalcy i tak wiedzą, że nie ma to, jak piętrzące się dumnie na szczycie karty „Danie Szefa Kuchni” — inne każdego tygodnia. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
13 stycznia 1985 Idą ulicami Little Poppy Crest i Sebastian sam już nie jest pewien, jak to się stało, że kroczą po jednej linii, ramię w ramię, urzekając się wymownym milczeniem. Szczerze mówiąc, ma już trochę dość tej ponurej ciszy, a gdy łączy ją z jeszcze bardziej grobową miną Judith, gdy zerka w bok, ma ochotę jęknąć. Coś jest w tej cholernej babie, że czasem nie wie, co z nią począć, a jednocześnie nie przeszłoby mu przez gardło „zgub się gdzieś, proszę”. No dobrze, przeszłoby. Ale gdyby posłuchała, zrobiłoby mu się niewygodnie. Co jednak gorsze, Judith by nie posłuchała, a przynajmniej nie bez wstępu złożonego z tyrady, uszczypliwości i może prób strzelenia mu kulki w łeb. Nie warto. – Głodna? – rzuca od niechcenia, wciąż mimowolnie zastanawiając się, jak to jest, że ostatnio coraz częściej kończy w tej dziwnej scenerii razem z nią. Nie wiedzieć jak, nie wiedzieć kiedy, ale nagle są tylko we dwoje i próbują odegrać jakąś parodię cywilizowanej rozmowy. Czuje, jak na nos spada mu pojedynczy płatek śniegu i choć strzepuje go automatycznie palcem, okazuje się bezradny wobec kolejnych dużych płatów, które nagle zaczynają przeprowadzać zorganizowaną inwazję na miasto. – Głodna – odpowiada za nią, szybko dochodząc do wniosku, że nie widzi mu się dalszy spacer w sam środek śnieżycy. Lepiej przeczekać. Gdy skręca bez uprzedzenia, wystarczy mu zauważenie słowa „restauracja” w nazwie i nie docieka już ani jak na nią wołają, ani jaką kuchnię serwują. Jego podniebienie przestało nosić znamiona wysublimowanych kubków smakowych, gdy musiał zmusić się do jedzenia jednolitej brei, wiele lat temu, kiedy został szeregowym. Pokusiłby się o stwierdzenie, że nie ma restauracji, w której podadzą coś, czego nie byłby w stanie przełknąć. – Panie przodem. – Otwiera przed nią drzwi, strzelając wymownie oczami w stronę wnętrza, z którego zionie przyjemnym ciepłem. Ta decyzja kosztowała go bardzo krótką walkę między wciśnięciem się przed nią z tytułu dłuższego stażu w gwardii, a przepuszczeniem jej niczym bezradną panienkę z dobrego domu. Ostatecznie uznał, że to drugie wkurwi ją bardziej. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Jak ja go, kurwa, nie znoszę. Właśnie z tego tytułu i właśnie dlatego idziemy razem Little Poppy Crest. Ja chcę tylko wrócić do domu, on się uczepił jak rzep psiego ogona i spogląda na mnie, jakbym miała mu powiedzieć coś odkrywczego, albo przynajmniej pocieszyć, że idzie wiosna, będą przebiśniegi. A niech się czepi. Wciąż nie rozumiem, dlaczego trzymamy się razem. Naszym matkom nie udało się nas połączyć. Jedno skopało dupę drugiemu: przepraszam, ja skopałam dupę jemu, pogoniliśmy się nawzajem i na tym nasza wspólna przygoda powinna się zakończyć. Właśnie dlatego dałam się mu wciągnąć do Kowenu, potem do Czarnej Gwardii, a teraz idziemy Little Poppy Crest w grobowym milczeniu. Nie wiem, co mam z nim zrobić. Wkurwia mnie, ale jednocześnie bez jego durnej miny i jeszcze głupszych pomysłów byłoby jakoś tak… pusto. Ostatnio jest jedną z niewielu moich rozrywek. Czasami nawet jest zabawny. Czasami nawet uda mu się mnie zaskoczyć. Jak teraz. — Co? – słyszy więc w odpowiedzi, bo zaproszenia na obiad się, kurwa, nie spodziewałam. Skręcił w bok, do jakiejś restauracyjki, do której normalnie bym nie weszła. Normalnie bym też za nim nie poszła – a niech se lezie, adios, ja płakać po nim nie będę, niech zapija swoje smutne życie w samotności kubłem zimnego piwa – ale na głowę i nos mi spadają właśnie płatki śniegu. Spoglądając w górę widzę ciemną chmurę i wzdycham, wiedząc, że zaraz lunie. I to nie deszcz, a śnieg. Zaraz zerwie się wiatr i będziemy liczyć na cud, że zdążymy do domu. Więc idę za nim. Jebany Verity. — Idź, nie pierdol – rzucam jeszcze, łapiąc go za ramię i wpychając do środka. Ma rację, wkurwił mnie bardziej niż gdyby przeszedł pierwszy. Siadamy w końcu przy jakimś stoliku przy ścianie. Gapię się w menu, którego za Chiny nie rozumiem, a potem gapię się na niego. — I co Ty tu niby zamierzasz jeść? Coś tu się w ogóle do jedzenia nadaje? Patrząc po talerzach innych w lokalu, zaczynam w to wątpić. Choć zapach dobiegający z kuchni jest kuszący i słodko łaskocze mnie po żołądku. Niech Cię Lilith pierdoli, Verity. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Ustępuje pod ręką Judith, ale uśmiecha się pod nosem trochę jak duży dzieciak, któremu udało się dopiec koleżance. W przeciwieństwie do dzieci jednak, nie ciągnie drażnienia panny Carter propozycją pomocy w zdjęciu płaszcza czy odsunięciem krzesła. Absolutnie – pozwala jej użyć własnych rąk, a sam pozbawia się zbędnego ciężaru odzienia wierzchniego i wodzi oczami po skromnym wnętrzu jadłodajni. Nie komentuje wystroju, bo nie jest żadnym znawcą, zamiast tego dochodzi do głosu chłopska prostota – jest ciepło, pachnie jedzeniem, to znaczy, że jest dobrze. A co najmniej stabilnie. Siadają, przy czym Sebastian stara się nie cieszyć za mocną dąsem Judith. Również bierze do ręki menu i podobnie jak kobieta, tak samo nie ma pojęcia, co właściwie jest w nim oferowane. Gdy unosi spojrzenie na Judith, ta wpatruje się już w niego z jakimś takim wyrzutem czy zniesmaczeniem. Sebastian z charakterystyczną dla siebie naturalnością udaje, że nie wie o co chodzi. – A co, całe menu ci za mało? – W jego głosie pobrzmiewa teatralny podziw, kiedy mierzy widoczną znad stołu sylwetkę Judith, jakby oceniał, ile jedzenia jest w stanie w sobie pomieścić. Kelnerka pojawia się znikąd, racząc ich swoim dziwnie piskliwym głosem: – Co podać? – Sebastian mruga krótko i to wcale nie przez zaskakująco twardy akcent czy urodę nastolatki, ale przez fakt, że mówi do nich, mieląc w ustach gumę. Przez to cały jej wdzięk ustępuje wrażeniu, że rozmawia się z krową. Odkasłuje, jakby chciał wykasłać słowa cisnące się na język, ale nie komentuje tego rozpraszającego mielenia, bo choć dziewczyna nie uraczyła ich ani „dzień dobry” ani „pocałuj mnie w dupę”, to trochę nadrabia sympatycznym uśmiechem. – Danie szefa kuchni – odpowiada bez wahania, jakby doskonale wiedział, co zamawia. – Pani tutaj z kolei – kiwa głową w stronę Judith – jada za dwóch. Macie coś… – rozkłada znacząco ręce nad stołem, nadymając wymownie poliki – …dużego? Posyła Judith sympatyczne spojrzenie, wieńcząc je lekkim, niemal niezauważalnym uniesieniem kącika ust. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Dzień… kurwa, nie chce mi się liczyć, ile dni go znam, ale zdecydowanie za długo. Posądzam siebie o masochizm. Wchodzę z nim do tej wyklętej przez Lucyfera restauracyjki. Grzecznie się posłuchał, więc nawet trochę łagodnieję w stosunku do niego. Jeszcze tego pożałuję, ale trudno. Rozpiąwszy kurtkę, odstawiwszy broń, aby się bezpiecznie o coś oparła, sadzam tyłek na dość twardym krześle. Nie mam pojęcia, co mogłabym w ogóle tutaj zjeść. Ta kuchnia jest dla mnie abstrakcyjna, pomijając już fakt, że nawet nie wiem, z jakiego regionu świata jest. W momencie, gdy się odzywa, z trzaskiem walę menu o blat stołu i już otwieram gębę, żeby się co najmniej na niego wydrzeć, kiedy zjawia się kelnerka, mieląca gumę jak krowa na pastwisku. Z tego tytułu zostawiam menu, zakładam nogę na nogę, ręce pod biust i czekam. Na co? W sumie nie wiem. Ale się doczekałam. Moje spojrzenie było mordercze, ale uśmiech wyrażał politowanie. — Błagam. To, żeś się ostatnio spasł, to nie znaczy, że musisz się wstydzić, że nie najesz się inaczej niż tylko dwiema porcjami. – Machnęłam ręką od niechcenia, spoglądając wymownie na kelnerkę, jakbym szukała w niej czegoś w postaci solidarności jajników. Chyba nawet dostrzegam. – Wie pani, jak to bywa z facetami. Zero obycia. Chyba wie. Każda baba lubi narzekać na facetów. Nieważne, jakby własnego kochała i uważałaby go za bożyszcze, zawsze znajdzie się coś do ponarzekania. A to zostawione cuchnące skarpetki na środku domu, a to brudne gacie noszone za długo na dupie, a to niepozmywane gary w zlewie. — Dwa razy danie szefa dla pana, dla mnie to samo, raz – rzucam jej jeszcze, zanim zapisze w końcu i odejdzie. Potem odwracam wzrok, aby spojrzeć na niego z nutką triumfu, gdy unoszę brew. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Słowne igraszki z panną Carter, bynajmniej nie wliczające się w kategorię tych przyjemnych i pociągających, raczej go bawią, niż złoszczą. Tym bardziej, gdy wie, że zirytowanie Carterówny jest szczere. Oczywiście to nie tak, że po nim wszystko spływa – ta jędza potrafi doprowadzić go do białej gorączki, choć dawniej przychodziło jej to zdecydowanie łatwiej niż teraz. Ale w tym przypadku droczenie pozostaje droczeniem i gdy słyszy komentarz na temat swojej wagi, unosi brwi, jakby szczerze poczuł się dotknięty. Zerka nawet na swój brzuch, który pod linią eleganckiego swetra wciąż jest ładnie wyrzeźbiony i niewzruszony przez wiek Sebastiana. – Panno Carter, tak mi się pani przygląda, że dostrzegła wzrost wagi? – Jego ton jest pełen samozadowolenia wymieszanego ze sztucznym podziwem dla wnikliwości Judith. Nie wtrąca się już w to połączenie jajników, do którego przez chwilę dochodzi między jałówką, a tą złośliwą krową. Kelnerka odchodzi, a Sebastian kręci lekko głową na rozwiązanie Judith. – Nie wstyd ci marnować jedzenie, Carter? – krytykuje, parskając krótko na ten jej triumfalny uśmieszek. – Jest napisane, że to polska kuchnia – płynnie przechodzi do rozmowy o jedzeniu, wpatrując się jeszcze w menu, którego nie zabrała nastolatka. Zupełnie, jakby tej drobnej potyczki między nim a Judith nigdy nie było. – Polska – zastanawia się głośno, z krótką pauzą na przypomnienie sobie mapy – to chyba jakaś dziura w Europie. Obstawiamy, co właśnie zamówiliśmy? – Pochyla się nieznacznie w stronę stołu, jakby ich dwójka miała właśnie stworzyć nie lada konspirację. O Polsce wie tyle co chyba większość w stanach – niewiele. O ich jedzeniu już zupełnie nic, nie ma więc wątpliwości, że czeka ich swoista niespodzianka. Miał jedynie nadzieję, że pozytywna. Ostatnio zmieniony przez Sebastian Verity dnia Nie Lip 30 2023, 20:59, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Urażony teatralnie w ogóle mnie nie przekonuje. Wiem, że spływa to po nim jak po kaczce, ale czy mnie to zniechęca? Absolutnie nie. Nie daje mi również satysfakcji. Toteż na ripostę, jakoby miałabym mu się wnikliwie przyglądać, opieram się przedramionami o nasz stół, nachylając nieco do niego, jakbym faktycznie potrzebowała być bliżej niego. — Tobie przydałaby się choćby odrobina mojej wnikliwości, skoro nie zdążyłeś nawet zauważyć, kiedy wyszłam za mąż – uniosłam złośliwie kącik ust. – Chociaż wspominając stare dzieje… na Twoim miejscu też ten fakt bym pominęła milczeniem. – Do kącika ust dołączyła również i brew. – To bardzo smutne, że wciąż nie możesz sobie poradzić z tym odrzuceniem. Rozmowa między nami mogła być już nieco bardziej poufała, chociaż wciąż niepozbawiona złośliwości. My chyba zwyczajnie nie potrafiliśmy już inaczej. Było to pewne już w chwili, w której postawiono nas naprzeciwko siebie i w której wcisnęłam mu strzelbę w dłoń, każąc strzelać. Nie trafił ani razu w dziesiątkę. Po czymś takim sama musiałabym się zapewne długo zbierać. Cóż, dobrze więc, że nie musiałam. Nic nie straciłam, patrząc po nim. Odsuwam się więc, patrząc w uniesione przez niego menu. Nic konkretnego nie jestem w stanie stamtąd wyłonić, a zresztą i tak te nazwy nic mi nie mówią. — Co jedzą w Europie? Ślimaki? – To chyba we Francji. Tak samo jak bagietki. – Jak to jakaś dziura to nie spodziewam się niczego dobrego. Pewnie jakieś resztki po daniu przyprawione w jakiś dziwny sposób, żeby przeszło to w ogóle przez język. Moja ignorancja niespecjalnie mnie razi w tym temacie. Ostatnio zmieniony przez Judith Carter dnia Sro Lip 05 2023, 18:23, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jego ciemna, ostra brew mknie płynnie ku górze, gdy pani Carter nachyla się i kąsa, kąsa tak, jak najlepiej potrafi. Czyli niezbyt udolnie, choć z postępem przy każdym dziabnięciu. Bo jeżeli coś w ich sprzeczkach jest w stanie przebić się przez twardą skorupę sarkazmu i dystansu Sebastiana, to jest to początek ich znajomości, który obydwoje pojmują zupełnie inaczej. I Sebastiana w istocie trochę kole to, że ona nie rozumie tego prostego faktu – to on ją odrzucił. – Wybacz, Pani, to małżeństwo trwało tak długo, że dziw bierze, jak mogłem o nim zapomnieć. – Uśmiecha się sympatycznie, a uśmiech ten z całą siłą swojej fałszywości wypełnia błyszczące przyjacielsko oczy i otacza je zupełnie autentycznymi bruzdkami. Czy te oczy mogą kłamać? Absolutnie. – Widzę, że wciąż jest pani na etapie wyparcia. Spokojna pani głowa, nie byłaś ani pierwsza, ani ostatnia, której nie zdecydowałem się oświadczyć. Kiedyś się z tym pogodzisz. Są za starzy, by do bólu owijać w bawełnę, omijać te tematy i nie nazywać rzeczy po imieniu wtedy, kiedy trzeba je nazwać. To, że mają jakąś przeszłość nie jest tajemnicą i Sebastian nie zamierza tajemnicy z tego robić. W gruncie rzeczy z perspektywy dnia dzisiejszego to i tak tylko młodzieńcze, pokryte śladem czasu wspominki. Coś co mogło być, ale nie jest. I dobrze. Sebastian pamięta, jak skończył mąż Judith i choć ma dużo wiary w swoje umiejętności, to tak czy inaczej nie żałuje, że uniknął poświęcania swojego cennego czasu na harce z niedźwiedziami. A wiadomo, co się dzieje, jak baba się uprze. – Ależ z ciebie pesymistka – ocenia, zastanawiając się nad przypuszczeniami swojej towarzyszki. – Europa to też Włochy i ich wyborne pasty. Albo greckie pity czy rosyjski strogonow. Ale Polska… możesz mieć rację. Zaraz się przekonamy – zauważa, dostrzegając za ramieniem Judith tę samą kelnerkę, mocnym chwytem niosącą trzy talerze. Z kamienną twarzą przygląda się czarnemu klockowi otoczonemu czymś, co wygląda jak cebula zbyt długo trzymana na ogniu. Pachnie ładnie, ale wygląd zdecydowanie nie zachęca. – Co to za danie? – dopytuje kelnerki nim ta zdąży uciec, co ewidentnie ma w zamiarze po szybkim rzuceniu „smacznego”. – Kaszanka. – Lakoniczna odpowiedź nie zadowala Sebastiana, toteż uśmiecha się wyrozumiale i wymownie kręci dłonią, zachęcając do dalszych wyjaśnień. – Czyli…? – Czyli flaki świniaka, kasza, cebula. Być może to tylko bariera językowa i da się to logicznie wyjaśnić. – Flaki świniaka? – dopytuje z tym samym uprzejmym uśmiechem, ignorując fakt, że dziewczyna zaczyna patrzeć na niego jak na nierozumnego. – Czyli podroby. Wątroba, ozorek, krew… – Okej, okej. W porządku, dziękujemy. Kelnerka odchodzi z dziwną miną, a Sebastian odkasłuje, przyglądając się trzem talerzom piętrzącym się przed nimi. Chwilę później połowę zawartości nadprogramowego talerza bezpardonowo przekłada na ten należący do Judith, a drugą połowę do siebie. – Jak w domu, co? – komentuje, pijąc do zwyczajów Carterów i ich zabaw ze zwierzęcymi wnętrznościami, a w międzyczasie bierze do rąk sztućce. Bez wahania kroi porządny kawał podejrzanie wyglądającego dania i zapycha się nim, zagryzając przepysznie pachnącym, świeżym i chrupiącym chlebem. – Dziura, nie dziura, ale świniak całkiem przedni. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Mój mąż, Joab, był życiową pierdołą. Wmawiał dzieciom, że mają prawo do słabości i wszystko w związku z tym jest w porządku, że to normalne. Janice wrodziła się we mnie i nie słuchała za mocno jego pierdolenia, za to Kevin… Kevin do tej pory przeżywa utratę ojca. Był synkiem tatusia w każdym calu i nic już tego nie zmieni, niezależnie czego bym próbowała. Nawet jedenaście lat po śmierci męża, on wciąż o nim pamięta. Nigdy nie zwrócił się ku mnie. Mój mąż więc był życiową pierdołą – nie potrafił sprostać wymaganiom, które mu stawiałam. Ale się starał. Nie przyjmował do siebie moich obelg i uwag, ciągle uśmiechał się w ten sam irytujący sposób. I próbował. Kurwa, próbował. Do dziś wspominam gasnącą w jego oczach naiwność, gdy rozszarpywało go dzikie zwierzę. Joab był pierdołą życiową. A jednak, po jedenastu latach bez niego, wciąż wspominam jego twarz. Wciąż pamiętam jego uśmiech i ciągle pamiętam ton jego głosu. Ciągle pamiętam, jak bardzo się starał. I nie jestem w stanie wyprzeć przeświadczenia, że pomimo całej pogardy do jego nieporadności, czułam do niego pewien sentyment. Nie potrafię powiedzieć, czy go kochałam. Nawet gdyby, nie chciałabym się do tego przyznać. Ale wiem na pewno, że nigdy nie broniłam jego imienia tak bardzo, jak po jego odejściu. — Trzynaście lat – odpowiadam gładko Sebastianowi, swoją miną podkreślając, że przytyk, na który właśnie próbował się zdobyć, jest co najmniej nie na miejscu. – Jeśli trzynaście lat zlało Ci się w pamięci w jedną chwilę, może to czas odwiedzić lekarza. – Unoszę brew, z miną świadczącą, że jeśli faktycznie pociągniemy dalej temat mojego męża i naszego małżeństwa, zrobi się bardzo poważnie. A stojąca obok strzelba nigdy nie była od parady. Prycham za to ze śmiechem. To całkiem zabawne, jak Verity uznaje, że to on mnie odrzucił. Nie wyszłabym za niego, nawet gdyby mnie zmusili. — Faktycznie. Jestem przekonana, że dziewczyny waliły drzwiami i oknami, zabijały się wręcz o faceta – nachylam się ku niemu z bezczelnym uśmiechem – który ma problemy z celnością. I celność w sensie dosłownym jest tym podrzędnym przytykiem, który mam na myśli. Mój kpiący uśmiech musi dać mu do zrozumienia, że właśnie depczę i miażdżę butem jego męskie ego, nie przejmując się zupełnie, że zaraz może się obrazić, albo wyjść. Kiedyś by to zrobił na pewno. Teraz jednak musiał wiedzieć, że w tym przypadku oznaczałoby to poddanie się i mój niechybny triumf. Ale sam się prosił. W tym wypadku nawet nie może obrazić Joaba – on trafił przynajmniej dwa razy, czego świadectwem są Kevin i Janice. Unoszę brew na tę lekcję geografii. Tak, tak, pierdolenie, tylko że ani Włochy, ani Grecja, ani Rosja nie brzmiało jak Polska. A Polska brzmiała jak jakaś czarna dziura Europy znana praktycznie z niczego. Zdaje się, że jakiś Kościuszko brał udział w walce o niepodległość Stanów Zjednoczonych, tyle mogła powiedzieć na temat tego kraju. Na danie nie musieliśmy długo czekać – i wcale się nie dziwię. Coś podane chyba ze smażoną cebulką wygląda dokładnie tak, jak bym sobie mogła to wyobrażać – jak psie gówno zostawione gdzieś na mrozie. Dobrze, że pachnie odrobinę bardziej zachęcająco niż wygląda. Milczę, pozwalając Sebastianowi na ustalenie, czy na pewno nie jest to postawiony przez kundla klocek (kto wie, niektórzy jadali takie rzeczy, że już by mnie to nawet nie zdziwiło), unosząc lekko brew, gdy przyglądałam się potrawom. Tak, zdecydowanie brzmiało to jak koncertowe resztki, które szkoda było wyrzucić. Jedyne, co mogło brzmieć sensownie, to kasza i cebulka. Ale wątroba z krwią? Wsadzona w… co to w sumie za flak jest? Nie komentuję w żaden sposób też odejścia i miny kelnerki, ani kaszlu Sebastiana, który pewnie silił się na pokerową twarz. Może mu się śmiać zachciało. Mi w sumie też się chciało, ale wciąż byłam nieco zniesmaczona widokiem psiego gówna na talerzu. Nawet jeśli to były podroby świni. — Jak w domu żresz wątrobę świni razem z krwią to gratuluję – odburkuję jedynie optymistycznie, ignorując fakt, że połowa nadprogramowego talerza wylądowała u mnie. Nikt nie powiedział, że koniecznie muszę to zjeść. Zawsze wyjściem jest wymowne narzyganie na talerz. Wkomponuje się w całokształt tej całej kaszanki. Bez przekonania kroję więc kawałek tego czegoś, wkładając sobie do ust. Żuję przez dłuższą chwilę, tak sobie myśląc, że nawet nie smakuje to najgorzej. Zdecydowanie gorzej wygląda. Nakładam sobie jeszcze odrobinę zasmażonej cebuli i przegryzam świeżym chlebem. Zdecydowanie, nie smakuje to wcale źle. — Może ludzie w Polsce są po prostu ślepi – odburkuję coś, krojąc kolejny kawałek. Bo przecież mogli podać to zdecydowanie lepiej. A tak? Wyglądało to, jakbym wpadła do kuchni i sama próbowała zrobić coś z niczego. Nigdy nie byłam wybitną kucharką. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
W zasadzie nigdy nie rozmawiał z Carter na temat jej męża. Czemu miałby to robić? Nie interesował się tym, miał na głowie dużo ważniejsze rzeczy. Nigdy nie wpadło mu do niej pomyśleć nad tym, czy rzeczywiście łączyło ich uczucie. Judith, gdyby chciała, mogłaby z łatwością wmówić to ludziom. W końcu z jakiego innego powodu kobieta z nazwiskiem wychodzi za nic niewnoszącego obcego mężczyznę bez pewności co do przodków w prostej linii pięć pokoleń wstecz? Ale Sebastian wie, że wystarczy spędzić z Carter choć jeden pełen dzień, by zrozumieć, czym może być ten tajemniczy powód. Nikt inny by z nią nie wytrzymał. Ale za nazwisko i majątek? Nie takie rzeczy się robi. Może to dlatego dla niej taki wrażliwy temat? Musiała poślubić kogokolwiek i na dodatek znieść z nim całe trzynaście lat. Sebastian też byłby poirytowany. Nie wydaje się w żaden sposób dotknięty jej miną i słyszalnym w tonie ostrzeżeniem. Uśmiecha się leniwie, a gdy Judith warczy na niego w typowy dla siebie sposób, Sebastian wzrusza lekko ramionami. – Trzynaście lat z perspektywy czasu zlewa mi się w jedną chwilę. Tobie nie? – komentuje lekko, płynnie poddając temat męża a przechodząc na ten znacznie bezpieczniejszy i typowy dla dwóch dziadyg na obiedzie – jak też ten czas szybko leci. Prostuje się nieco w miejscu, gdy jego męskość i atrakcyjność zostaje w ten bezczelny sposób podważona. Problemy z celnością? Nie ma najmniejszych problemów z celnością, zazwyczaj ludzie po prostu nie dostają do ręki strzelby na pierwszym spotkaniu. Już nie komentując tego czającego się za rogiem, zupełnie nietrafionego podtekstu. Czy chodzi jej o to, że nie ma dzieci? Ona ma i co z tego? Co im daje? Co one dają jej? Sebastian miał w życiu ważniejszą misję niż naprodukowanie bachorów i w żaden sposób nie żałuje tej decyzji. A kobiet miał na pęczki i Judith sama się ośmiesza, sugerując, że mogło być inaczej. Też coś. – Nie, dziewczęta z mojego otoczenia miały trochę godności. Ich matki podsuwające coraz to nowsze oferty już nie. Nosisz nazwisko jednej z nich – gładko odbija piłeczkę, zaogniając ich małą potyczkę, bo przecież to zawsze robili. Eskalowało, eskalowało, aż nie miało gdzie ujść. I wtedy działy się różne rzeczy. – Już nie bądź taką koneserką piękna, nie pasuje ci – odpowiada na komentarz dotyczący ślepoty Polaków, jakoś tak nie wierząc w to, że Judith gotując, skupiałaby się na estetycznej stronie dania. Wybitne poczucie piękna i wyszukany gust w ogóle nie szły w parze z nią i z tą jej nieodłączną, paskudną strzelbą. – Trzeba przyznać, że dobre te odpadki, nie powiesz, że nie. Teraz wisisz mi dobrą kolację. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nigdy się nie przejmował. Generalnie niczym, ale również tym, że kiedyś faktycznie mogę złapać za strzelbę, wsadzić mu ją w dupę i wypalić. Lubił igrać z ogniem, a w tym przypadku – z moim nastrojem, moim wkurwieniem i moimi ostrzeżeniami, których nikt normalny by nie dostał. Albo po prostu wiedział, że i tak mu nic nie zrobię. Kogo innego bym tak wkurwiała jak nie jego. Smutno by mi było. Czasami. Lepiej, że żadne z nas tego nie powiedziało na głos. Jednak pomimo głupich uśmieszków Verity grzecznie przechodzi na temat bezpieczniejszy. Lepiej dla niego. Prycham tylko, rozsiadając i rozpychając się na krześle. — Widać, żeś zdziadział, jak trzynaście lat dla Ciebie nie ma znaczenia. Dla mnie poniekąd też nie miało – choć to zależy. Zależy czy mówimy o nudnym życiu, czy o polowaniu, w którym ważna jest każda jedna minuta. Każda sekunda może przechylić szalę i czasami trzy minuty ciągną się jak trzy miesiące. Choć tez już nie miałam tej kondycji do polowań, co kiedyś. Uśmiecham się bezczelnie, widząc, jak łatwo urazić jest męskość Verity’ego. Jednak mężczyzna pozostanie zawsze tylko mężczyzną, czego miałabym się po nim niby spodziewać? Z chęcią upiłabym taktyczny łyk jakiegoś whisky, gdyby tylko ktoś byłby łaskaw mi go dostarczyć. No nic, muszę przeżyć bez niego, przyglądając mu się z satysfakcją, jak próbował odbić piłeczkę i dobrać się do klasycznego pocisku każdego dzieciaka w podstawówce pod tytułem Twoja stara. — Ciężko się nie zgodzić, też uważam, że ściąganie Cię do narzeczeństwa było popisem braku jakiejkolwiek godności. Miałam wystarczający dystans do swojej matki, żeby nie móc po niej cisnąć. Nie byłam w nią zapatrzona. Nie byłam zapatrzona w żadnego z rodziców i dostrzegałam wady ich obu. Moja matka natomiast nie wyzbyła się rodzinnych cech Paganinich, no i co z tym zrobisz. Ja przynajmniej nie dałam się wydać za byle Verity’ego, przez którego musiałabym odłożyć strzelbę na hak. — Coś Ci się nie podoba w moim zmyśle estetycznym? – Na przykład jego brak? Tego genu matka mi nie przekazała. Mojemu bratu chyba też nie. Chciwa harpia, wszystko zostawiła dla siebie. Prycham tylko śmiechem. – Pomarzyć se możesz. Kelnerka nadchodziła w naszą stronę z przyczyn dość niewiadomych, a ja odsunęłam swój talerz, wyprzedzając jej pytanie: — Jak na kuchenne odpadki to całkiem nie najgorsze. Pan dzisiaj stawia. – Wstając z miejsca, kiwnęłam w stronę Verity’ego, nim przewiesiłam znów strzelbę na ramię. – Baw się dobrze z tym… cokolwiek to jest. Dłużej tutaj być już nie musiałam. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Czy zdziadział? No zdziadział. Zdecydowanie tak. W pewnych kwestiach, w każdym razie. Jego wiek nie odbija się przesadnie na postawie i obliczu, jakie codziennie przywdziewa, ale nie da się zaprzeczyć jakoby nie zaszły w nim pewne zmiany wraz z perspektywą zbliżającej się pięćdziesiątki. Z reguły stara się nie myśleć o upływającym czasie. Bo gdy się zacznie myśleć, to człowiek przypomina sobie, że większość życia już za nim i robi się nieswojo. Oczywiście Sebastian ma na uwadze to, że biorąc pod uwagę fakt, jakie życie prowadził, powinien być wdzięczny, że Lucyfer wciąż widzi w nim potencjał i pozwala mu jeszcze chodzić po Ziemi. W końcu życie gwardzisty, a w szczególności czas w Wywiadowcach, robią swoje. Ich sympatyczną dyskusję przerywa przybycie kelnerki zbierającej naczynia. – Smakowało? – pyta, mieląc dalej tę nieszczęsną gumę, na co Sebastian uśmiecha się lekko, starając się usilnie patrzeć jej w oczy, a nie na nieprzerwanie pracujące usta. – Było zaskakująco dobre – przyznaje, mimochodem pomagając dziewczynie z zebraniem naczyń. – No to zapraszam ponownie. – Oczywiście, chętnie spróbuję innego specjału. – Może tym razem nie będzie wyglądać jak gówno, dodaje już w myślach. Kelnerka nie ciągnie go za język, więc nie sili się na przesadne wychwalanie dania ani na uwagi dotyczące estetyki jego podania. Być może faktycznie jeszcze kiedyś tu zajrzy, to, że nie ma tu tłumów, ma swój osobliwy urok. Poza tym dobrze czasem zjeść coś nowego, nawet jeśli podanie tych dań może budzić pewne obawy. Żegnają się z Judith z podobnym entuzjazmem, z jakim zdecydowali się tu wejść i chwilę później rozchodzą się w swoje strony, nie komentując nijak faktu, że właśnie zjedli razem kolację, zamiast cieszyć się wolnością od wzajemnego towarzystwa. Sebastian z tematu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia