LABORATORIUM Jedno z pomieszczeń kazamaty w całości zajęli rzecznicy. To tutaj powstają pentakle, które następnie w wieku 16 lat otrzymują czarownicy w Hellridge. Duża sala jest niejako zagracona, ale to nie wydaje się przeszkadzać naukowcom, którzy bez problemu poruszają się po jej zakamarkach. Wejście do tego miejsca jest ściśle kontrolowane, a każdy, kto zamierza je odwiedzić, wpisuje swoje nazwisko na listę. Ma to na celu wzmocnienie kontroli o bezpieczeństwa nie tylko gwardzistów, ale i całego miasta. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
22 — II — 1985 Najpierw było słowo. Co? Później trzask zapalniczki i cichy dźwięk pacnięcia — echo metalu kontra palce uderzające o dłoń. Zgaś to, Williamson. Spojrzenie nad okrągłymi okularami było jasne, pełne wyrzutu — naprawdę, Barnaby? Ile razy mam powtarzać? — i przypominało mu wzrok siewczyni magii powstania; pani Rosendale patrzyła w ten sam sposób, kiedy nagminnie — trzy razy w ciągu godziny — mylił Inanis Extrenum z Inanis Magnus. Dwadzieścia lat i kilkanaście zepsutych w szkółce zegarków później, w ten sam sposób patrzyła Effie. Laboratorium pogrążone było w zwyczajowym chaosie, chociaż tego wieczora — nocy? Zegarek na nadgarstku wskazywał dwudziestą drugą osiemnaście; dla jednych piątkowa gorączka dopiero się rozpoczynała — brakowało w nim rozgardiaszu Rzeczników. Zamiast kilku pochylonych nad bliżej nieokreślonymi fiolkami, płytkami, mikroskopami, substancjami i notatkami głów, zastał dwie; jedna, bielsza od tutejszych ścian, tkwiła na drugim krańcu laboratorium i nie poruszyła się odkąd Barnaby przekroczył jego próg. Druga — mniej siwa, chociaż w tym świetle jej włosy wytwarzały osobistą, jasną aureolę — właśnie pochylała się nad czymś, co przypominało spłachetek zakrwawionej skóry. W porządku; było spłachetkiem zakrwawionej skóry. Kwadrans temu Williamson wpisał godzinę i nazwisko na listę, prześlizgnął się przez cuchnący magią powstania rytuał i wylądował w jaskrawym świetle laboratorium. Plan był prosty — znaleźć pierwszego, wolnego Rzecznika, rzucić przed nim dowód rzeczowy numer cztery w sprawie sygnowanej AL85—2M—01D i wrócić na Stare Miasto przed dwudziestą trzecią. Prosty plan nie uwzględnił zmiennej w postaci Effie; najpierw krzyknęła Barnaby — nawet to nie zakłóciło chyba—snu lub raczej—śmierci Rzecznika na drugim końcu pomieszczenia — później uderzyła go po łapach za próbę zapalenia w laboratorium, a na samym końcu westchnęła; oczekiwał obrzydzenia, dostał zachwyt. — … dyfuzję wspomaganą, w efekcie umożliwiając przemieszczenie przez dwuwarstwę lipidową. Ale to nie koniec! Skrawek skóry miał barwę czegoś, co można wyciągnąć z odpływu; nadgniła siwizna upstrzona kilkoma włoskami, które Effie badała pod mikroskopem tak, jakby obserwowała posypkę na— Nie, nie idź tą drogą. — Oczywiście gradient stężeń odgrywał tu kluczową rolę, przenośniki białkowe sprawdziłyby się tylko w przypadku, gdyby— Oczywiście, zapanowanie nad grymasem okazało się trudniejsze od zapanowania nad długopisem — kiedy Effie wąchała znalezioną na miejscu śledztwa skórę, Barnaby uzupełniał raport zdania dowodu; to przecież oczywiste. Tępe uderzenie bólu w skroniach zmusiło dłoń do zastygnięcia na Euphemia Willow i zmarszczeniu brwi; chyba nigdy nie podała mu nazwiska. — ... konieczne połączenie z nośnikiem translokazowym, żeby przeniesienie na drugą stronę zaszło w sposób czynny i— — Effie. — ... nie uległo degradacji w trakcie przemieszczania przez białka integralne błon, które umożliwiają przeniknięcie tylko— — Effie. — ... określonego jonu, choć, oczywiście — oczywiście, Effie — możliwe było powstanie kanałów o niższej specyfice, a co za tym idzie— — Euphemio Willow nazwiska—nie—pamiętam. — ... gradiencie. Barnaby, nie przerywaj mi, kiedy pracuję! Wąski, sterylny stół, mikroskop i formularz — oddzielała ich przestrzeń złożona z abstrakcyjnych elementów i wciąż wybrzmiewająca echem równie abstrakcyjnych słów. Dla niego; dla niej miały cały sens świata. Niespiesznie odłożył długopis — gwałtowne ruchy w obecności Rzeczników zbyt często kończyły się na oskarżeniach o próbę morderstwa — w ten gest wkładając całą cierpliwość, która mu pozostała. Dawka była skromna; jak filiżanka włoskiego espresso. — Wyobraź sobie, że mam dwanaście lat — był w połowie zdania, kiedy uśmiech na jej ustach dobitnie zdradził intencje — ale zamiast przerwać, brnął dalej. — Mentalnie, Williamson? Nie muszę sobie niczego wyobra— — — i wytłumacz jeszcze raz. Proszę. Jej westchnięcie mogło oznaczać tylko jedno — kapitulację. — W porządku. Twoja skóra — jego brew drgnęła o centymetr, w odpowiedzi Effie odkaszlnęła wymownie — to znaczy, dowód w sprawie, zachowuje się jak kartka papieru, przez którą powinny przeniknąć cukierki. Glukoza. Problem polega na tym, że proces nie powinien zachodzić na warstwie zewnętrznej, co może oznaczać— Dokładnie to, czego się spodziewał. Palce odnalazły drogę do długopisu, długopis — do raportu; spisywał słowa Effie, tłumacząc je z naukowego bełkotu na język ludzi, którzy lata młodości spędzali w ciekawszych miejscach niż zakurzone biblioteki i sale wykładowe. Dajmy na to, barach. — Magiczną ingerencję z dziedziny anatomii — powtórzenie zapisanych właśnie snów było jednym z gorszych pomysłów, na które mógł się zdobyć; ktoś — aktualnie siedzący naprzeciwko, w przekrzywionych na nosie okularach — klasnął radośnie w dłonie. — Jednak mnie słuchałeś! Niechętnie, Euphemio Willow nazwiska—nie—pamiętam. Zamiast odpowiedzieć, wrócił do notowania; równy, drobny mak pisma wypełniał kolejne rubryki raportu, którego najprawdopodobniej nie przeczyta nikt — może poza nim samym, w poszukiwaniu literówek. Effie milczała przez chwilę, co w jej wykonaniu mogło oznaczać nagły atak narkolepsji albo zgon, ale szybko okazało się, że to żaden z tych przypadków; po prostu brała łyk coca—coli z puszki, którą musiała ukryć pod rytuałem — Williamson do tej pory jej nie zauważył. — Czegokolwiek nie próbował rzucający rytuał, groteskowo spartolił robotę. Twojego nieboszczka przewlekło na drugą stronę, trochę jak— Na to miał obrazowe porównanie. — Poszewkę? Effie zmarszczyła nos, w efekcie przekrzywiając okulary o kolejne pół centymetra. — Jesteś obrzydliwy. — I głodny. Co powiesz na kolację? Tym razem nasunęła je wyżej — nerwowy gest, który pomagał zebrać słowa. — Nie możesz zapraszać mnie na— — Randkę co drugi tydzień. Effie, spójrz prawdzie w oczy — kropka na końcu zdania i szelest zamykanego folderu; znaleziony w Cripple Rock skrawek skóry był dokładnie tym, czego Williamson się spodziewał — elementem układanki. — Kończymy za siebie myśli, ja jestem mięśniami, ty mózgiem, oboje dobrze wyglądamy w czerni. To przeznaczenie. Chyba próbowała zbyć go milczeniem; chyba, bo wzięła trzy łyki pod rząd, obróciła się na krześle i w końcu — w bardzo Effie—sposób — wyrzuciła ręce w górę, o mało przy okazji nie wyrzucając puszki. — Muszę skończyć przygotowywanie— — Ciasta — tym razem to ona uniosła brwi, a on — ręce. — Albo nie, kartki z życzeniami na urodziny pułkownika. W kąciku jej ust coś drgnęło; zaczynało się na u, kończyło na śmiech, więc zanim zdążyła zmienić zdanie, przesunął w jej kierunku raport — podpis Effie przypominał trzy wężyki tańczące kankana. Kiedyś jej o tym powiedział; od tamtej pory cyklicznie pytała czy pójdą kiedyś na pokaz. — Zaniosę raport do sierżanta i spotkamy się przy wyjściu — wsunął pod ramię akta i krótko zasalutował — puszka Effie znów zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. — Może być chińskie? Zjadłbym coś z warzywem — w liczbie pojedynczej. — W międzyczasie sprawdź, czy twój kolega żyje. Dwa kroki w kierunku wyjścia i zaskoczony głos Euphemii za jego plecami. — Jaki kolega? Tyle wystarczyło, żeby obrócił się po raz ostatni; krzesło, na którym drzemał domniemany Rzecznik, było puste. Pierdolona Kazamata, niektórych rzeczy nie wypadało mówić na głos — te dwa konkretne słowa Effie i Barnaby nauczyli się przekazywać spojrzeniem. z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
22 kwietnia 1985, godziny wieczorne Nie dość, że miałam dzisiaj jakiegoś paskudnego pecha, to jeszcze cały humor mi się zjebał. Powodów było zbyt dużo i nie chciało mi się ich wszystkich wymieniać. Jednym z tych właśnie powodów było rozpieprzenie ściany w drobny mak (a przynajmniej tej części) i dotknięcie tej części najwrażliwszej cholernego Purkissa – czyli jego drogocennego kubeczka. Gdyby kto był ktoś inny zamiast cholernego Purkissa, powiedziałabym mu, żeby poszedł popłakać się w kącie i nie zawracał mi dupy. Ale to był Purkiss. Purkiss znał ludzi, a z Purkissem dobrze było żyć w zgodzie. Nawet jeśli jesteśmy w dwóch zupełnie różnych oddziałach, jestem tutaj zbyt długo, żeby nie wiedzieć, że jako jeden żywy organizm, jedno może pomóc drugiemu – i jedno może zaszkodzić drugiemu. A ja miałam apetyt na awans. Ile mogę być pieprzonym oficerem, gówniarze w wieku moich dzieci zyskują ten sam stopień i są mi równi rangą. Fakt faktem, że ja akurat zaczęłam później niż oni, ale… Szkoda by było, gdybym tego awansu nie dostała, bo stłukłam cholernemu, wrażliwemu Purkissowi jego ulubiony kubek. Ściana została rozwalona, kubek został przeze mnie zebrany. Mam nadzieję, że to wszystkie elementy. Nigdzie nie było ofiary mojego niespodziewanego zamachu i może to i lepiej. Naprawiłabym ten kubek sama, gdybym tylko była w stanie. Magia powstania nie była moją najmocniejszą stroną. A czasem szkoda, przydałoby się naprawić durny kubek własnoręcznie. Wiedziałam za to, gdzie powinnam szukać osób, które z magią powstania czuły się wyśmienicie. Jedna z takim osób żyła w Wallow i o tej porze pewnie już jadła kolację, ale znacznie bliżej miałam życzliwych, równie jajogłowych kolegów. Wystarczyło przejść jedynie kilka korytarzy. Rzecznicy mają to do siebie, że rzadko wychodzą w teren. — Ktoś tu jeszcze żyje? – wchodząc na teren, zastaję ciszę i pustkę, wbrew wszystkiemu, czego mogłabym się spodziewać. To niemożliwe, żeby nagle wszyscy poszli do domu. Ani nie jest to święto, ani grafiki w Gwardii tak nie działają, żeby o jakiejś porze nie było na stanie żadnego Rzecznika. Jak na zawołanie, z oddali wyłania się wątła sylwetka, na którą dzisiaj już zdążyłam popsioczyć, choć nie pod konkretnym imieniem i nazwiskiem. — Morley! – wołam, żeby nie myślał sobie, że go nie widzę i jeszcze zdąży mi spierdolić. Oto stał się właśnie moją ofiarą. Co śmieszne, Morley był prawie w wieku mojego syna. Pewnie mijali się na korytarzach szkółki kościelnej, psia mać. — Potrzebuję specjalisty od magii powstania w trybie pilnym. W jakiej sprawie? Niespodzianka. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Kawa kompletnie ostygła, o czym przekonałem się na własnej skórze, biorąc jej solidny łyk. Mógłbym przejść się do mikrofali albo spróbować podgrzać to jednym prostym zaklęciem, ale ostatecznie machnąłem na to ręką. To będzie taka moja mała kara, za to, że próbowałem skończyć referat na zajęcia, jednocześnie próbując opisać dziwny przedmiot, który przyniesiono nam jeszcze wczoraj. To było dość osobliwa rzecz — na pierwszy rzut oka wyglądało to jak coś z pogranicza przyboru kuchennego i zabawki dla dorosłych. Może faktycznie był to jakiś nieudany eksperyment, ponieważ jedyna jego magiczna właściwość, jaką udało nam się odkryć, to, że w jego obecności nasze radio grało muzykę wspak. Musiałem mieć jednak pewność, że to cudo magicznej myśli technologicznej nie wybuchnie nam w najmniej oczekiwanym momencie. Inni rzecznicy dali sobie spokój na dziś, więc ostatecznie zostałem sam na polu bitwy. Wziąłem kolejny łyk kawy, ignorując paskudny kożuch, który próbował prześlizgnąć się do moich ust, kiedy nagle w naszej kanciapie wybrzmiał głos, którego się nie spodziewałem. Carter. Westchnąłem cicho i wyjrzałem ostrożnie ze swojego kąta, ukrytego między wysokimi regałami. To nie tak, że bałem się Judith, chociaż, co tu ukrywać, czułem przed nią respekt. Po prostu wolałem trzymać się od niej z daleka, pamiętając słowa mojej matki. Jak na przedstawicielkę rodziny z Kręgu przystało, miała swoje przekonania co do innych rodów i w tym wypadku uważała, że Carterowie są nieokrzesani i jedyne, co potrafią, to niszczyć. Z czasem zacząłem zastanawiać się, czy to podejście nie wynikało z tego, że trzymali się oni z Hudsonami, którzy byli chyba głównymi wrogami Munchów. Sam nigdy nie doświadczyłem krzywdy z ręki żadnego z członków tych rodzin, więc postarałem się uciszyć nieprzyjemne myśli, by stawić czoła wyzwaniu. A sprawa brzmiała poważnie. -Dobry wieczór, pani Carter — przywitałem się, ostatecznie porzucając bezpieczną przestrzeń, chociaż czułem się niepewnie. Sposób, w jaki wypowiedziała moje nazwisko, nadal w nieprzyjemny sposób wybrzmiewał w mojej głowie. - Nie wiem, czy mógłbym nazwać się… Specjalistą. Nie było opcji, żeby się wymigać, ton jej głosu nie znosił sprzeciwu. Z drugiej strony sprawa wyglądała na poważną. Ciekawą. -Ale spróbuję pomóc. - Uśmiechnąłem się, jak mi się wydawało, przyjacielsko. - To… W czym problem? |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Sraty pierdaty, nie mam czasu tutaj na fałszywą skromność i inne duperele, potrzebuję konkretów. A właściwie – konkretnej pomocy. Nie mam czasu, muszę załatwić to wszystko jeszcze przed końcem zmiany, zanim pieprzony Purkiss wyjdzie z roboty i zdoła obsmarować mi dupę połowie protektorów. I tak się wszyscy dowiedzą, że dziura w ścianie jest moją zasługą (powtarzam – z czego je robią, skoro Magipugnus je zgniata jak kula do wyburzania?), ale przynajmniej mogę mieć mniej przesrane niż mam. Problem w tym, że nie jestem specjalistą od magii powstania, a jedyny spec, którego znam, mieszka w Wallow. O tej porze już pewnie wrócił ze szkółki kościelnej do domu, więc nawet nie wyskoczę szybko na beztroski spacerek, chociaż było to dość blisko. Nie wiem, czego spodziewa się Morley, ale stawiam mu na biurku potłuczony kubek, który przyniosłam tu w łapach. Na szczęście się nie pokaleczyłam i zebrałam chyba wszystkie cząstki. — To ważny kubek – mówię, uprzedzając minę Morleya, bo gdyby mi ktoś coś takiego przyniósł i przedstawił, albo bym go wyśmiała, albo pierdolnęła. – Umiesz go naprawić? – pytam, bo chyba jest moją ostatnią deską ratunku. Nie widzę tutaj więcej rzeczników, wszyscy sobie gdzieś poszli, jak na złość, jak choćby ta córka Franka. Nie, żebym miała coś do Morleya, bo o nim wiem właściwie tyle, że jest i jest w chuj młody (naprawdę, dzieciaki się do gwardii pchają, biedne dzieci), a skoro niedawno go mianowali na oficera, to musi być też dobry. Cóż, musi być wystarczająco dobry, żeby naprawił mi ten cholerny kubek. Nie wiem, czy zna Purkissa, chociaż Purkissa i jego słynny kubek zna chyba cała Gwardia. Dlatego ważny kubek nie jest określeniem śmiesznym, a znaczącym o życiu i śmierci. Tudzież mojej reputacji i awansie, na którym mi zależało. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Spodziewałem się wielu rzeczy. Ot na przykład informacji, że trzeba rozmontować wyjątkowo skomplikowany rytuał albo przebadać przedmiot, który pozbawia ludzi życia, kiedy tylko ktoś odważy się go dotknąć. Jednak gdy na biurku wylądował kubek, poczułem się zagubiony. Oczywiście próbowałem ukryć zakłopotanie za maską profesjonalizmu. Szczególnie po tym, jak Judith oznajmiła, że jest to coś bardzo ważnego. -Rozumiem — odpowiedziałem i pochyliłem się nad naczyniem, żeby oszacować wielkość strat. Cóż, raczej bez porządnego kleju tu się nie obejdzie. Albo zaklęcia. -Czy kubek jest magiczny? - Wolałem dopytać. - Pytam, ponieważ naprawa zaklętego przedmiotu nie jest taka prosta i potrzeba czasu, żeby poskładać go do kupy i sprawić, żeby znowu działał poprawnie. Kiedy jednak uważniej skupiłem się na przyniesionym do mnie “pacjencie” odniosłem wrażenie, że już to kiedyś gdzieś widziałem — na przykład wtedy, gdy z braku innych kubków sięgnąłem pewnego razu po niego, na co inny gwardzista, który wtedy czekał przy dystrybutorze wody, prawie zszedł na zawał. "Pod żadnym pozorem masz go nie tykać!" - syknął wtedy, wyrywając mi naczynie z dłoni i odstawiając na miejsce. Na wszelkie moje pytania, o co w ogóle chodzi, odpowiedział machnięciem ręki. Więc zostałem wtedy bez kubka, ale za to z masą pytań bez odpowiedzi. I teraz to znowu powraca. -Wydaje mi się, że widziałem go kiedyś w pokoju służbowym… - ostrożnie zaczynam temat, patrząc na kobietę. - Coś bardzo złego musiało mu się przytrafić. Może ona w końcu zdradzi ten mroczny sekret kubka, z którym nikt nie chce mieć do czynienia? A co jeśli on jest jakiś przeklęty? Może właśnie teraz zdradziecka magia splata nasze losy w najbardziej pokrętny i najgorszy sposób na świecie, zmieniając nasze życie w istny koszmar? I rano obudzimy się chorzy, pokryci ropnymi krostami, łysi i z niekończącą się czkawką? Albo sprowadzi na nas takiego pecha, że po wyjściu z domu spadnie na nas jakiś, no nie wiem… fortepian?! |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Czy ten kubek jest magiczny? Tak, jak go stłuczesz, przytrafia Ci się siedem lat nieszczęścia i dostajesz łatkę największej katastrofy Kazamaty, bo plotki o tym, co zrobiłeś, nie odczepią się od Ciebie aż do pieprzonej emerytury. A ponieważ gwardziści na emeryturę przechodzą rzadko, to znaczy, że do śmierci. Gdybym była złośliwa, to bym to powiedziała na głos. Dobrze, że nie jestem. — Nie wiem, to zwykły kubek do kawy. Nie rozumiem tego pierdolca Purkissa na punkcie swojego kubka. Purkiss i jego ulubiony kubek, jakby to był jakiś pieprzony amulet. Rzucił sobie na niego rytuał dobrej kawy? Jest taki w ogóle? Chuj go wie. Pies go nosem trącał. Ziarno wątpliwości jednak zostało zasiane, dlatego wypowiadam: — Quidhic. I chuj. Widzę dokładnie tyle, co nic. Zaklęcie było za słabe, magia dzisiaj ze mną zdecydowanie pogrywa. Dlatego okrywam to kurtyną milczenia i wzruszam tylko ramionami. Kubek jak kubek, wygląda na zwyczajny. Coś bardzo złego musiało mu się przydarzyć. Mam chęć parsknąć, ale tym razem nie powstrzymuję komentarza: — Jakiś idiota przebił się przez ścianę w sali treningowej i przy okazji zbił kubek oficera Purkissa. – Że tym idiotą byłam ja to już nie trzeba mówić na głos. – A ponieważ jest bardzo wrażliwym chłopcem, postanowiłam mu pomóc. Uda się coś z tym zrobić? Do brzegu, chłopcze, nie mam czasu tu tyle tkwić. Jeszcze mi tego brakuje, żeby urażona męska duma zrobiła najbardziej męską rzecz – czyli opowiedziała o tym zdarzeniu wszystkim, a potem poszła do domu, obrażona. Jutro już będzie za późno, żeby mu go zwrócić, więc potrzebuję tego na teraz. A podobno to kobiety są pojebane. Quidhic - nieudane |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Wszystkie znaki na Ziemi oraz pod nią wskazywały, że kubek to zwyczajny kubek, a zaklęcie Judith tym bardziej to potwierdziło. Chyba tylko w taki sposób mogłem odebrać jej milczenie po wypowiedzianej inkantacji. Najwyraźniej przesadzam z podejrzliwością. Trzeba w końcu posłuchać sąsiada, który twierdzi, że za bardzo się wszystkim przejmuje i wyluzować. -Że co zrobił? - Przełknąłem ślinę, czując na plecach nieprzyjemny dreszcz. - I przeżył po tym wszystkim? Nie został uduszony sznurówkami z własnych butów? Purkiss był miejscową legendą w każdym znaczeniu tego słowa. Mógł pomóc w osiągnięciu rzeczy niemożliwych, ale jeśli tylko zalazło mu się ze skórę, to życie nieszczęśnika zmieniało się w prawdziwe Królestwo Niebieskie na Ziemi. -T-to dobrze, że postanowiłaś pomóc. On na pewno to doceni. - Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową, a wzrok mój padł na resztki naczynia. Były zwyczajne, choć teraz, znając jego historię, wyglądały dość złowieszczo. - Spróbuję jakoś to posklejać. Zmrużyłem oczy, by przyjrzeć się kawałkom kubka. Elementy były różnych rozmiarów. Część większa, część zupełnie mała, jak kawałek paznokcia. Miałem też nadzieję, że nic się nie zapodziało gdzieś w trakcie przenoszenia. Zrobiłem powolny wdech i wydech, palcami jednej ręki dotknąłem pentagramu, a drugą dłoń uniosłem nad odłamkami. -Servitium... - powiedziałem cicho. Kawałki zadrżały, lekko się poruszyły, pocierając o blat, ale po chwili opadły. Nie chciały się połączyć. Tak się dzieje zawsze, gdy próbuję pracować, a ktoś patrzy mi na ręce! -Mamy tu wyjątkowo opornego pacjenta. - Zaśmiałem się nerwowo i odruchowo potarłem kark. Nie chciałem wyjść na łamagę, musiałem spróbować ponownie. Tym razem jednak przed rzuceniem zaklęcia rozłożyłem wszystkie kawałki w sposób, by przypominały kubek przed wypadkiem. Tylko na płasko. Ale nawet taka wizualizacja mogła pomóc jakoś to ogarnąć. -No dobrze. Zobaczmy teraz… - powiedziałem, po czym zacisnąłem palce na pentagramie. - Servitium! |pierwsze zaklęcie nieudane, ale próbujemy dalej; Servitium (st 65) - 10+k100 |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Stwórca
The member 'Richard Morley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 100 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
— Ta – mamroczę, odkrywając z solidną dozą zaskoczenia, jak łatwo przyszło mi to okłamanie Morleya. Znaczy, samo kłamstwo w sobie było normalne, ale że to połknął? – Kompletny kretyn – mogę tak bez końca – może dzięki temu Purkissowi będzie mniej smutno. Jeszcze mi brakuje, żeby zaszkodził w procesie mojego awansu. Jestem już oficerem wystarczająco długo (nie tak długo jak Sebastian; nie będę mu wypominać), czas się przenieść na stanowisko, które odpowiada mojemu wiekowi – czyli starszego oficera. Śmieszne. Oczywiście, że na tym nie skończę. Ale nie potrzebuję, żeby mi Purkiss przeszkadzał, bo potłukłam jego pierdolony, w dupę jebany kubek. — Ta, mam nadzieję – mamroczę jeszcze krótko i staję wygodnie przed biurkiem. Dłonie opieram o biodra i przyglądam się staraniom młodego Morleya. Nie mam ochoty parskać, kiedy zaklęcie mu nie wychodzi; nie jest mi do śmiechu, bo z każdą nieudaną próbą jestem coraz głębiej w dupie. A poza tym, skończyłam już podstawówkę. Tylko czasem o tym zapominam. Morley składa jakieś popieprzone puzzle z tego kubka i próbuje jeszcze raz. Jakim cudem to działa? Nie wiem, z magią powstania mam tyle wspólnego, co nic, a szkoda, najwidoczniej wiele tracę. Widzę, jak wiązka zaklęcia jest ewidentnie wzmocniona i wnika w przedmiot, składając go do poprzedniej wersji, jakby w ogóle nie był pęknięty. — O kurwa – mówię z zaskoczeniem, zabierając go z biurka jeszcze zanim Morley zdąży coś powiedzieć czy ku temu zaprotestować. Oglądam go z każdej strony (kubek, nie Morleya), ale dosłownie nic nie widzę. Nawet lekko wytarty napis jest jakby nowszy. Wygląda jakbym go właśnie ze sklepu przyniosła. – Jeszcze mu zdążę wmówić, że mu się wydawało – prycham z rozbawieniem, ale na mojej twarzy widoczna jest satysfakcja. Czyli nie jestem tak mocno w dupie. Jest jeszcze dla mnie szansa. — Coś za tą pomoc? – rzucam tylko formalnościowo. Zazwyczaj obywa się bez tego w Gwardii. Czarni trzymają się razem, bo Czarni są, jak zwykle, najgłębiej w dupie i grzebią się razem w najgorszym gównie. Ale i tak wypada zapytać. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii